sobota, 27 grudnia 2014

WS: Rozdział 7

Rafael zadrżał, widząc, kto stoi naprzeciw niego. Miał wielką nadzieję, że nie będzie musiał zmierzyć się z oddziałem Samaela. Widział zaszokowane miny swoich przyjaciół i pełną niedowierzania twarz Vestara i miał ochotę poddać się bez walki. Wiedział jednak, że Cephas nigdy by mu na to nie pozwolił. Michał miał rację, naprawdę nie nadawał się na wojnę. Teraz nawet nie mógł spojrzeć demonom w oczy. 
Zamiast tego wbił wzrok w Samaela.

- Możemy ogłosić rozejm. Obejdzie się bez walki – powiedział poważnie, mając nadzieję, że nikt nie zauważy, jak mocno ściska wodze swojego konia. 

- Niestety, mój książę przysłał mnie tu, abym rozniósł was w pył. O rozejmie raczej nie ma mowy – wzruszył ramionami Gniewny Pan. 
Rafael rzucił Cephasowi smutne spojrzenie i tylko skinął głową. Bitwa jak widać musiała się odbyć. Co sobie myślał, mając nadzieję, że Samael zgodzi się na rozejm? 
Tak oto dwa oddziały zderzyły się ze sobą ze zgrzytem mieczy. Anielski generał walczył z Vestarem, Hullen wycinał wrogów toporem bojowym z Davio przy boku, a Leta wypuszczał strzałę za strzałą. Archanioł Uzdrowień natomiast zeskoczył z konia, by walczyć z Lordem Gniewu. Podciągnął rękawy i przycisnąwszy ręce do ziemi, sprawił, że z gleby wyrosły dwa olbrzymie korzenie, chcąc uwięzić demona między nimi. Samael przeskoczył nad jednym, mocno uderzając skrzydłami, a drugi uciął jednym machnięciem miecza. Rafi odskoczył i trawa wystrzeliła ku niebu, a w niej zakwitły kwiaty, z których wyleciał żółtawy pyłek. Gniewny Pan stanął i zaniósł się ostrym kaszlem, więc jego przeciwnik wykorzystał ten moment, by unieruchomić go zielonymi pnączami. Owinęły się one ciasno wokół skrzydeł Samaela, uniemożliwiając mu wydostanie się z chmury pyłku. Oczy Lorda zabłysły wściekle, a rogi powoli zaczęły rosnąć. Czarna mgła podniosła się z ziemi i otoczyła Rafaela, praktycznie uniemożliwiając mu zobaczenie czegokolwiek. 
- S - Sammy? - wyjąkał niepewnie, cofając się o krok w mroku.
- Boisz się, Rafaelu? Mogę teraz zrobić z tobą, co chcę – rozległ się głos za jego plecami. Archanioł odwrócił się gwałtownie, wyciągając miecz. - Mogę cię zabić... Albo porwać i zamknąć w swoim zamku, by twoi bracia nigdy się nie dowiedzieli, co się z tobą stało... - tym razem Samaela słychać było gdzieś z boku. 
- Nie zrobisz tego – powiedział drżącym głosem Rafi. - Nie jesteś taki.. 
- To czemu trzęsą ci się ręce? Czemu trzymasz broń? Chyba sam nie wierzysz, w to, co mówisz... I bardzo dobrze... - Lord szydził ze swojego przeciwnika, poruszając się wokół niego we mgle. Wtedy Pan Uzdrowień zacisnął zęby i upuścił miecz na ziemię. Opar powoli się rozrzedził, a on ujrzał Gniewnego Pana, stojącego tuż przed nim z mieczem wycelowanym w jego gardło. 
- Nie skrzywdzisz mnie – rzekł cicho Rafael. 
- A niby jak mnie powstrzymasz? - zapytał kpiąco Samael. Archanioł Ziemi spojrzał w czarne niczym dwa węgle oczy z powagą i powiedział stanowczo:
- Ufam ci.
Na twarzy demona odbiło się niedowierzanie, które wkrótce zastąpił paskudny, drapieżny uśmiech. 
- Twoja strata – rzekł, unosząc miecz, jakby chciał jednym ruchem ściąć mu głowę. Już się zamachnął, kiedy jego rękę drasnęła przelatująca strzała, przez co ostrze omsknęło się i trafiło Rafiego w ramię. Pan Uzdrowień jęknął, zaciskając powieki, ale niespodziewany atak na tyle rozproszył Lorda Gniewu, że skrzydlaty zdołał owinąć go ciasno zielonymi pnączami. 
- Przegrałeś, Sammy... - wyjąkał, trzymając się za krwawiące ramię. Rana był głęboka, lecz nie miał zamiaru jej wyleczyć. To mogło poczekać. Zostawiwszy Samaela rozpaczliwie starającego wydostać się z pułapki, archanioł rzucił się w wir walki. 

***

Leta opuścił łuk, widząc, że Rafael poradził sobie z zagrożeniem. Chociaż na początku był zaszokowany i wściekły, jakaś jego część nie mogła zwyczajnie patrzeć, jak osoba, którą uważał za przyjaciela zostaje zabita. Może i Vincent był zdrajcą i szpiegiem, ale strzelec chciał usłyszeć, co ma na swoją obronę i to najlepiej bezpośrednio od niego. Wbrew wszystkiemu nie potrafił się zmusić, by go nienawidzić. I nie sądził, by ktokolwiek był w stanie. 
Wyciągnął nóż i skupił się znów na walce, zapominając na chwilę o Rafaelu i Samaelu. Kiedy w końcu zyskał chwilę, by poszukać wzrokiem Pana Uzdrowień, odnalazł go walczącego z jakimś demonem. Archaniołowi udało się unieszkodliwić przeciwnika, ale zaraz potem upadł, ściskając swoje ramię. Widząc, że się nie podnosi, Leta zacisnął zęby i zaczął się przedzierać w jego kierunku. Kiedy tam dotarł, przykucnął przy Rafaelu i odwrócił go do siebie. Policzki archanioła były niezdrowo blade, a rana wciąż krwawiła. Łucznik nie miał pojęcia, jak mu pomóc. Trzeba było szybko znaleźć jakiegoś medyka, lecz strzelec wiedział, że gdyby tylko pojawił się w obozie aniołów, nikt by nie pytał, po co tam jest. 
- Zanieś go do Lucyfera – rozległ się za nim głos Samaela. Lord najwyraźniej już się uwolnił z pędów i teraz nachylił się nad archaniołem, by zbadać ranę.
- Ale... - rzekł niepewnie Leta. 
- Weź mojego konia. Będę cię osłaniał. Powiedz, że to mój rozkaz – ton Lorda był nieznoszący sprzeciwu, więc strzelec szybko podźwignął rannego z ziemi. Samael pilnował, żeby nikt ich nie zaatakował i pomógł żołnierzowi umieścić Rafiego w siodle. 
- Powinienem posłuchać, kiedy prosił o rozejm – warknął, a Leta, nie wiedząc, czy te słowa były skierowane do niego, nie odpowiedział. Spiął konia piętami i ruszył galopem do obozu Lucyfera. 

***

Lucyfer wtargnął do namiotu medyków w samą porę, by ujrzeć, jak Ortis pieczołowicie zszywa ranę na ramieniu jego brata. Rafael leżał na pryczy, blady i kompletnie wycieńczony utratą krwi, a obok siedział brązowowłosy demon z kołczanem pełnym strzał na plecach. 
- Co to ma znaczyć? - zapytał książę, rzucając medykowi mordercze spojrzenie, które ten odważnie wytrzymał. 
- Pomagam wszystkim, wasza wysokość – odparł chłodno, przecinając nić. - Nieważne czy demonom czy aniołom. Tak przysięgałem i zamierzam tego dotrzymać. 
Lucyfer milczał chwilę. Oczywiście nie odmówiłby Rafaelowi opieki medycznej, ale widzieć go po tym całym czasie i do tego bliskiego śmierci z utraty krwi... Co Michał sobie myślał, żeby w ogóle dopuszczać go do walki? Z tego, co mówił strzelec Samaela, Pan Uzdrowień walczył w pierwszej linii przy boku Cephasa. Jak można było tam dopuścić osobę bez doświadczenia bojowego, nawet tak potężną jak archanioł? 
- Będzie żył? - zapytał tylko, starając się nie okazywać emocji. Ortis przytaknął, chowając swoje narzędzia. 
- Musi odpoczywać – rzekł krótko i poszedł zająć się innymi pacjentami. Leta spojrzał nerwowo na księcia, niepewien, co powiedzieć, by nie wpędzić Samaela w kłopoty, jednak Lord Pychy był obojętny na jego obecność. Chwilę popatrzył na bladą twarz brata, po czym opuścił namiot, zamiatając peleryną. 
- Panie, oddziały Asmodeusza przyjechały z zachodu – poinformował go któryś z żołnierzy. No tak, teraz trzeba będzie uporać się z Modem. Naprawdę nie wiedział, jak mu przekazać, że jego Mammon został poważnie ranny i jeszcze się nie obudził...
- Gdzie on jest – warknął Pan Rozpusty, gdy tylko zobaczył przyjaciela. - Lucek, jak Piekło kocham, jeśli coś mu się stanie... 
- Już mu się stało, Asmodeuszu, jesteśmy na wojnie – odparł spokojnie książę. - Nick się nim dobrze zajął, mówi, że będzie żył. Ale jeszcze się nie obudził, więc nie idź tam i nie panikuj nad nim. 
- Muszę go zobaczyć, do cholery! - Lord złapał go za kołnierz, przyciągając do siebie brutalnie. - Nie zachowywałbyś się tak, gdyby to twój kochaś tam leżał...
- Mon jest moim przyjacielem i martwię się o niego tak samo jak i ty – syknął Lucyfer, odczepiając jego rękę i uderzając powietrze ogonem ze złością. - Ale potrzebuje spokoju, a twoje rozpaczanie mu nie pomoże. Nick nas zawoła, kiedy się obudzi, a ty na razie siedź i czekaj.
Po tej tyradzie Asmodeusz trochę ochłonął. Oklapł i odszedł w stronę swoich żołnierzy, wyraźnie przygnębiony. Lucyfer poprawił sobie kołnierz z westchnieniem. Nie angażował się w wojnę tak dawno, że już zapomniał ile jest do stracenia. 
- Słyszałem, że Rafael tu jest - Vin podszedł do niego i pocałował w policzek na powitanie. - Co ty na to?
- Nie wiem, Vin. Mam nadzieję, że da radę dotrzeć do swoich sam, bo nie gwarantuję, jak się skończy kolejna konfrontacja z Gabrielem – pokręcił głową książę. - Ta wojna nigdy nie powinna wybuchnąć. 
- Nie mogłeś oddać im syna – zaprotestował generał. 
- Mogliśmy razem wymyślić coś innego. Nie trzeba było od razu rzucać się sobie do gardeł. 
Vin przytulił go, chowając nos w jego włosach. Lord przymknął oczy i pozwolił sobie odpłynąć przynajmniej na chwilę. Kiedy to się skończy, nie wypuści ukochanego ze swojego pokoju przez tydzień. Oczywiście generał i tak już praktycznie z nim mieszkał, ale obaj wciąż mieli obowiązki do wypełnienia, więc całe dnie w swoim towarzystwie nie wchodziły w rachubę. Cóż, jeden tydzień nie zrobi nikomu krzywdy, Bastien doskonale sobie radził w roli książęcego regenta. 
- Ach, gołąbeczki – zaśmiał się przechodzący obok Narcynus i Lucyfer puścił generała z lekkim rumieńcem na twarzy. 

***

- Jeden z twoich ludzi wbił mi nóż w plecy, Michale – Gabriel siedział w namiocie bez koszuli, podczas gdy medyk zmieniał opatrunek na jego ranie. Jego zielone oczy miotały pioruny. - Masz mi coś do powiedzenia?
- Gabrysiu, gdybym wiedział... Tak bardzo cię przepraszam... - pokręcił głową Pan Zastępów. Znał tego anioła, był on jednym ze szlachty, który walczył u ich boku stosunkowo od niedawna. Nie był najgorszy, ale nie odznaczał się też jakimiś szczególnymi umiejętnościami. Michał nigdy by nie przypuszczał, że jest zdolny do zamachu. Specjalnie wybierał do wojska Gabriela żołnierzy nie mających żadnych powiązań z Sarielem, lub innymi, którzy mogli chcieć zaszkodzić Regentowi. Najwyraźniej pozory mogą mylić. 
- Ciesz się, że nie przebił żadnych ważnych narządów i nie trafił w kręgosłup. Co swoją droga było dziwne, bo jest żołnierzem i wie, jak zabijać... - Gabriel zastanowił się przez chwilę. Taki zamach wydawał mu się bezsensowny. Byli na wojnie, czy nie można było upozorować śmierci w walce? 
- Może najzwyczajniej go ktoś zaszantażował – mruknął Razjel stojący niczym cień przy boku przyjaciela. - Cóż, przesłucham go, kiedy odtaje. Bądź pewien, że wszystko mi wyśpiewa – na jego twarzy wykwitł mroczny, przerażający uśmiech i Regent poczuł dreszcz przebiegający całe jego ciało. Wiedział doskonale, czego dopuściłby się mag, by zapewnić mu bezpieczeństwo i o dziwo wcale go to nie przerażało. Wręcz przeciwnie, perspektywa posiadania tak potężnego archanioła na każdy swój rozkaz była niepokojąco przyjemna. 
- A gdzie jest Rafi? Czemu się tobą nie zajmuje? - zapytał z zaskoczeniem Pan Zastępów. Gabriel wymienił z Panem Magów pełne zrozumienia spojrzenia. Rafael, powróciwszy ze swojej misji, zażądał by przydzielić go do któregoś z oddziałów, a kiedy Regent odmówił, wymknął się z obozu razem z wojskiem Cephasa. 
- Pojechał z innymi medykami, by szukać rannych. Spokojnie, da sobie radę. Wysłałem z nimi paru zbrojnych – skłamał Gabriel. Wiedział, że prawda tylko wytrąciłaby Michała z równowagi, a tego nie chciał ani on, ani nikt inny w obrębie parunastu kilometrów. Pan Zastępów nie wyglądał na przekonanego, ale odpuścił, co na jakiś czas dawało im spokój. Oby tylko Rafi nie wrócił ranny. 

***

Letę obudziły zbliżające się kroki i lekkie dotknięcie w ramię. Otworzył oczy, bo ujrzeć nad sobą twarz Samaela. 
- Idź spać – nakazał mu Lord, a sam zajął miejsce przy boku Rafiego. Kiedy łucznik spojrzał przez ramię, wychodząc, Gniewny Pan odgarniał delikatnie brązowe loczki z rozpalonego gorączką ciała archanioła. 
Na zewnątrz zapadł już zmrok, ale światło księżyca wpadało do namiotu, rozjaśniając nieco jego wnętrze. W tym słabym blasku twarz Pana Uzdrowień wyglądała na jeszcze bledszą. Rafael oddychał płytko, bo chociaż rana sama w sobie nie była groźna, stracił dużo krwi podczas walki. Lord doskonale wiedział, że mógł się sam uleczyć, ale nie zrobił tego, chcąc zachować energię dla innych, bardziej potrzebujących. Głupi. Zawsze taki był. Głupi i naiwny. „Ufam ci”? Co to miało znaczyć? Wtedy słowa te uderzyły go, bo stwierdził, że to kłamstwo, że Rafi próbuje wzbudzić w nim litość i sympatię swoimi fałszywymi wyznaniami. Dlatego dał się ponieść złości. Kiedy jednak ochłonął, zrozumiał, że to nie było kłamstwo i znowu poczuł gniew. Na lekkomyślność dawnego przyjaciela, ale przede wszystkim na siebie. 
- Jesteś najgorszym, co mogło mi się przytrafić – westchnął, chowając twarz w dłoniach. Odpowiedział mu cichy śmiech. 
- To niemiłe... - wyszeptał słabo Rafael otwierając oczy. 
- Śpij – warknął Lord. 
- Gdzie jestem? Co się stało? - zapytał archanioł, ignorując polecenie Gniewnego Pana. 
- Jesteś w obozie Lucyfera, zemdlałeś podczas walki z upływu krwi – odparł Samael. 
- Sammy... - Pan Uzdrowień złapał go za rękaw, nie mogąc złapać oddechu. Były Anioł Śmierci czuł gorąco buchające od niego. Wstał i ostrożnie podniósł Rafiego, uważając, by nie dotknąć rany, po czym wyszedł z nim na dwór. Na zewnątrz nikogo nie było, tylko parę namiotów dalej kilka demonów trzymało wartę. Archanioł Ziemi oparł głowę na ramieniu Gniewnego Pana i przymknął oczy. 
- Mógłbym cię zabić – powiedział ten, spoglądając na niego, jakby nie mógł uwierzyć, że po tym wszystkim wciąż może się przy nim rozluźnić. 
- Ale jestem tutaj, prawda? - zamruczał Rafi, wdychając głęboko chłodne powietrze. 
- Gdyby nie ta strzała.... Gdyby nie Leta... - zaprotestował Lord. 
- Wiem – przerwał mu medyk. - Ale to nie zmienia faktu, że tu jestem. 
- Nigdy się nie nauczysz – bardziej stwierdził niż zapytał Samael. 
- Mhm... - zgodził się Rafael sennie. Jego oddech powoli się wyrównał. Gniewny Pan jeszcze chwilę stał w miejscu, po czym wrócił do namiotu i ułożył archanioła na pryczy. 

***

Kiedy nastał ranek, Rafael miał dość energii, by zasklepić swoją ranę do końca, potem zaś zajął się pomaganiem piekielnym medykom przy rannych. Zakasał rękawy do łokci i z pogodnym uśmiechem leczył każdego, kto tego potrzebował. Ortis obserwował go ze zdziwieniem, a gdy archanioł usiadł na chwilę, by odsapnąć, przycupnął przy nim, lekko zdenerwowany. 
- Mogę cię o coś zapytać...? - mruknął cicho do swoich rąk, zerkając na medyka kątem oka. 
- Oczywiście - Rafi posłał mu zachęcający uśmiech. Demon splótł palce razem na swoich kolanach. 
- Znasz Oriona, prawda? Jak on... Jak on się ma...? - zapytał cicho, a na jego policzkach pojawił się delikatny rumieniec. Pan Uzdrowień rozpromienił się jeszcze bardziej i złapał medyka za ręce. 
- Więc to ty jesteś tym demonem, w którym się zakochał! - wykrzyknął, a Ortis prawie podskoczył, rozglądając się nerwowo w obawie, że ktoś ich usłyszy. 
- Powiedział ci o mnie? - wyszeptał z niedowierzaniem. 
- Och, nie, sam się domyśliłem – zapewnił go archanioł. - Ojej, jak miło cię poznać. Orion nie walczy, służy jako medyk w oddziale Zachariela. Zrobił naprawdę wielkie postępy. Do tej pory nie mogę uwierzyć, że na początku wybrał wojsko, jest świetnym medykiem...
Rafi gadał jak najęty, zaś Ortis smutniał tylko z każdym jego słowem. Zajęty przygotowaniami do wojny oderwał się trochę od myśli o ukochanym, ale teraz tęsknota powróciła ze zdwojoną siłą. I pomyśleć, że dzieliło ich od siebie tak niewiele, a wciąż nie mogli się zobaczyć...
- Coś się stało? - Pan Uzdrowień urwał i spojrzał na niego z troską. 
- Lucyfer zabronił się nam widywać, dopóki nie będzie pokoju... Ale jak widać pokój nie nastał... - westchnął demon. - Dziękuję ci, że się nim zajmujesz.
Rafael chwilę milczał, trzymając drugiego medyka za rękę, po czym wstał ze zdeterminowaną miną i bez słowa opuścił namiot, zostawiając zaskoczonego demona. Na zewnątrz rozejrzał się, a zauważywszy generała Lucyfera stojącego z jakimś zamaskowanym blondynem, zebrał w sobie odwagę i podszedł do nich z podniesioną dumnie głową. 
- Zaprowadźcie mnie do mojego brata – rzekł stanowczo, starając się naśladować ton, którym Gabriel wydawał rozkazy. Widząc zaskoczone spojrzenia mężczyzn, speszył się jednak. - Uch, nie chciałem być niemiły. Czy moglibyście, proszę, zaprowadzić mnie do Lucka? 
Narcynus wyszczerzył zęby, wyraźnie powstrzymując śmiech i klepnął towarzysza w ramię. Dopiero teraz Rafi zauważył, że on również ma na sobie generalski mundur. 
- Pod twoją opiekę, Vin – rzucił fioletowowłosy i zostawił ich samych. Vin uśmiechnął się przyjaźnie do Pana Uzdrowień. 
- Proszę za mną – polecił i skierował się w stronę jednego z namiotów. Rafi podążył za nim, rozglądając się dookoła z zaciekawieniem. 
- Jesteś nowym generałem, prawda? Nigdy wcześniej cię nie widziałem i z tego, co pamiętam, Lucek miał tylko jednego – zagadnął. 
- Tak, zostałem nim niedawno – przyznał mężczyzna. Wyglądał na nieco zakłopotanego, a jednocześnie dumnego ze swego dokonania. Archanioł poczuł nagły przypływ sympatii, nie zdołał jednak zapytać o nic więcej, bo Vin stanął przy namiocie i wpuścił go do środka. 
- Książę, masz gościa – rzekł, a siedzący nad jakimiś mapami Lucyfer spojrzał przez ramię. 
- Mówiłem, że jestem zaj... Rafaelu – urwał i wstał, widząc swojego brata, który nieśmiało wślizgnął się do środka. Chwilę patrzyli na siebie w milczeniu, po czym Rafi podbiegł do niego i przytulił mocno. 
- Skończmy tą wojnę, Luciu! - wyszeptał błagalnie, zaciskając powieki. - Tyle osób ginie bez sensu, tyle osób jest rozdzielonych... To musi się skończyć! 
Książę niepewnie uniósł rękę i położył ją na miękkich piórach brata, zupełnie nieprzygotowany na kontakt po tylu wiekach. Nagle Rafi był tu, przy nim, jakby nigdy nic się nie stało, jakby zawsze byli rodziną, a ich rozpad nie trwał stuleci, tylko marne godziny. Tylko on był w stanie tak się zachować, tylko on mógł połączyć ich z powrotem. Uświadomiwszy to sobie, Lord Pychy przygarnął Pana Uzdrowień do siebie, oddając uścisk mocno. Nagle zupełnie odechciało mu się walk.
- Tak, Rafi. Czas to zakończyć.
_____________________________________________________

WR: Czy ktoś poza mną jest zaskoczony tym, że udaje nam się postować w miarę regularnie? To chyba ta magia świąt... W każdym razie oto przed wami kolejny rozdzia, tak ten arc powoli dobiega już do końca... Co będzie po wojnie? Cóż, zobaczymy czy w ogóle coś będzie~~ Zapraszamy do czytania i komentowania :D

SC: Drama, drama i więcej dramy... Rzeczywiście, wojna powoli się kończy, ale to nie znaczy, że PnS też! Heh, to dopiero początek...~~ Czy Mammon się w ogóle obudzi? Czy Rafi kiedykolwiek przestanie być dzieckiem tęczy? Czy uda nam się postować regularnie? To, i wiele więcej w następnym tygodniu, see ya~~

7 komentarzy:

  1. Rafael jest zbyt słodki. >_< Z każdym kolejnym pojawieniem Samaela jestem coraz większą jego fanką. Nie umiem pisać składnych komentarzy. Przesyłam gorące pozdrowienia i życzę dużo weny.

    OdpowiedzUsuń
  2. Rafi to takie słodkie dziecko tęczy, że nie mogę go nie lubić *-*
    Samael... coś czuję że Rafi trochę mu zamiesza w życiu :3

    Niech już będzie koniec tej wojny, tyle dramy~ tyle smutów~

    Czekam na kolejny rozdział i weny~ Dużo weny :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział świetny. Jestem ciekawa jak Rafi zareaguje na związek Lu i Vina. :D Już nie mogę się doczekać następnej notki... Weny :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Rafi kochany wszystkich pogodzi, bo to taki promyczek jest ^.^ Jestem absolutnie pod wrażeniem tego w jaki sposób prowadzicie akcję. Ekscytuję się jak dziecko XD No i rozdziały regularnie...nic tylko czekać na ciąg dalszy! Bo przecież Leta i Rafi mają sporo do obgadania...Życzę weny i powodzenia w nauce. Bo te święta to zawsze rozleniwiają jakoś ;p
    Pozdrowionka!
    Dark Night

    OdpowiedzUsuń
  5. Super
    Weny życzę oraz szczęśliwego nowego roku < / 3
    : ))

    OdpowiedzUsuń
  6. O cholera! Jak dawno mnie tu nie było!
    Ale wrócę i przeczytam wszystko w nowym roku :). Cieszę się, że piszecie. Ja staram się to robić idzie raz lepiej raz gorzej. Zobaczymy jak szybko to pójdzie.
    Pozdrawiam was serdecznie.
    I szczęśliwego nowego roku :)

    OdpowiedzUsuń
  7. No i w końcu jeden mądry! FACECI! Debile... Wr... Na wojnę to tak, bronić się, ekstra. Ale nikomu się nie chce walczyć i zabijać. W końcu zmądrzeli.

    OdpowiedzUsuń