niedziela, 29 grudnia 2013

Rozdział II

Po wypadku z Camio, Vinrael postanowił najpierw wypytać Larfa o wszystkie związki, które mogłyby zagrozić jego zdrowiu. Demon śmiał się z niego, kiedy jedli kolację i szybko poinformował, że nawet jeśli w pałacu znajdzie się ktoś wolny, szanse na nawiązanie z nim szybkiego, przelotnego romansu nie są zbyt duże, bo prawdopodobnie już ma kogoś na oku.
- Widzisz, my demony nie jesteśmy jak ludzie - wyjaśnił, gestykulując kromką chleba. - Jeśli nie szukasz zaangażowania, możesz wynająć sobie dziwkę, ale miłość bierzemy naprawdę na poważnie. Myślę, że to z powodu historii, którą książę i inni przynieśli jeszcze z Nieba. Podobno starsi aniołowie wierzyli, że każda dusza jest połączona z drugą i pewnego dnia, kiedy ich drogi się przetną, nieustannie będą zmierzać do bycia ze sobą. Może im to zająć wieki, ale w końcu tak się stanie.
- Wierzycie w to? - spytał z powątpiewaniem Vin.
- Hm... Myślę, że choć wielu pewnie zaprzeczy, to tak, jest to w nas głęboko zakorzenione - uśmiechnął się Larf. - Dlatego małżeństwa tutaj to raczej poważna sprawa. Nie są dyktowane płcią, bo u aniołów i demonów płeć jest dosyć względna. Demon płci męskiej może urodzić dziecko, chociaż zajście w ciążę jest dla nas trudniejsze, bo istnieje pięćdziesiąt procent szansy na to, że do zapłodnienia w ogóle nie dojdzie.
- Znasz się na tym - stwierdził Vin, na co twarz drugiego demona pokryła się głębokim rumieńcem.
- Po prostu Camio mi kiedyś to wyjaśniał... - burknął wymijająco.
- Ale...Rany, trudno w to uwierzyć... - wzrok blondyna zaczął błądzić po sali, aż w końcu spoczął na księciu siedzącym przy swoim stole w towarzystwie jakichś ważnych osobistości. Lucyfer prowadził ożywioną rozmowę, której tematu jego sługa nie potrafił odgadnąć.
- Miałeś rację - powiedział do Larfa, nie odrywając wzroku od czarnowłosego. - Nie jest taki zły. Naprawdę dba o swój kraj.
- Oddał serce za jego powstanie - uśmiechnął się demon. - przez długi czas mieliśmy wielki kryzys, który dopiero niedawno się skończył. Myślę, że książę chce odpokutować za dopuszczenie do niego.
- Wszystko brzmi bardzo pięknie, dopóki nie musisz go rano budzić - westchnął Vinrael i wstał, chcąc odnieść swój talerz. Kiedy tylko się odwrócił, niemalże wpadł na wysokiego, postawnego demona, o pociągłej twarzy i przenikliwym spojrzeniu.
- Hariatan… - Larf spłonił się jeszcze większym rumieńcem, wbijając wzrok w drewniany blat.
- Cześć, mały - przywitał go mężczyzna, po czym zwrócił się do blondyna. - Nazywam się Hariatan, jestem dowódcą jednego z oddziałów generała Nerafeda. Książę poprosił mnie, żebym nadzorował twój trening w wolnych chwilach.
- Rozumiem... - rzekł niepewnie Vin, nieco zdezorientowany nagłą propozycją.
- Więc widzimy się jutro po obiedzie na placu głównym w koszarach. Lepiej weź ze sobą apteczkę -wojskowy odwrócił się na pięcie i odszedł zamaszystym krokiem. Larf schował twarz w dłoniach, widząc znaczące spojrzenie blondyna.
- Nic nie mów - jęknął.
- Chciałem tylko zapytać, czy zaprowadzisz mnie do koszar - odparł niewinnie Vin.

~***~

Koszary okazały się być nieco oddalonym od pałacu budynkiem położonym u stóp zamkowego wzgórza, na skraju lasu. Vinrael i Larf musieli przebyć całe miasto, zanim do nich dotarli. Była to pierwsza wizyta blondyna poza pałacem. Gdy tylko wyjechali poza mury, ujrzeli pyszniące się przy drodze rzędy budynków z jasnego marmuru. Za ich pozłacanymi bramami widać było rozległe ogrody, pełne kwitnących kwiatów i równo poprzycinanych krzewów. Po chodnikach przechadzały się demony w drogo wyglądających strojach, wymieniając krótkie powitania, lub przystając na chwilę rozmowy. Dorożki i powozy zaprzężone w dorodne konie o lśniącej sierści toczyły się po bruku. Im niżej schodzili, tym mniej było rezydencji. Zastępowały je kamienice o pięknie rzeźbionych fasadach i dużych oknach. Parter zdobiły wystawy luksusowych sklepów.
- Witaj w Lux Titulari, stolicy Piekła, Mieście Pychy - zaanonsował żartobliwie Larf.
- Czy wszystkie miasta w Piekle są takie burżujskie? - zapytał Vin, rozglądając się z podziwem.
- Nie, nie! To zależy od okręgu. Poza tym podczas kryzysu wiele miast podupadło, dlatego teraz przeznaczają dużo czasu na odbudowę - wyjaśnił drugi demon.
Blondyn skinął głową w zamyśleniu. Chciał wiedzieć, na czym właściwie polegał kryzys, ale czuł, że to nie Larf powinien mu o tym opowiedzieć. Chociaż miał być „zaufanym” służącym Lucyfera, wiedział, że książę nieprędko podzieli się z nim swoimi sekretami. Na początku pewnie by go to nie obeszło, jednak po tym krótkim czasie spędzonym u jego boku zaczynał czuć do niego pewną sympatię i szacunek.
W końcu wyjechali z miasta i ich oczom ukazały się szare, otoczone murem baraki koszar. Za nimi widać było drzewa, między którymi, jak poinformował Vina Larf, znajdowało się mnóstwo pól treningowych. W bramie już czekał na nich Hariatan, a jego mina wyraźnie mówiła co myśli o całym przedsięwzięciu.
- Tylko nie zmarnuj mojego czasu - prychnął, wprowadzając ich do środka.
Weszli na plac, gdzie grupa wojskowych podobieranych w pary ćwiczyła szermierkę. Inni niedaleko strzelali z łuków. Vin zmarszczył brwi na ten widok.
- Po co łuki, skoro można mieć pistolet? - zapytał. Hariatan skrzywił się tylko.
- Większość z nas woli tradycyjną broń. Istnieją jednak szkolenia w użyciu broni palnej. Lord Mammon na przykład nie rozstaje się ze swoim pistoletem – wyjaśnił, dając Vinowi miecz. - Lepiej się rozbierz, szkoda ładnej koszuli. Krew trudno doprać.
Sam rozpiął swoją, odsłaniając ukształtowaną treningami klatkę piersiową. Jego mocne mięśnie były wyraźnie widoczne i blondyn mógł przysiąc, że obok niego Larf właśnie zachłysnął się powietrzem.
- Mogę wam popilnować ubrań - zaproponował, całkiem czerwony. Hariatan uśmiechnął się do niego łagodnie.
- Dzięki, mały. To miłe z twojej strony.


~***~

Ich trening przebiegał gładko, poza momentem, w którym jakiś nieznany Vinowi demon dosiadł się do przycupniętego pod murem Larfa z gwiazdkami w oczach obserwującego walczących, a konkretniej ich odsłonięte klaty. Po krótkiej rozmowie zaczął on niebezpiecznie ograniczać przestrzeń osobistą służącego Lucyfera. Kiedy Hariatan to zauważył, opuścił miecz, wyciągnął z kabury przy pasie smukłego kolta i strzelił idealnie nad głowę żołnierza, który odskoczył w bok z bardzo niemęskim piskiem.
- Chyba powinieneś wracać do treningu, Yuvulusie? Twój miecz ostatnio bywa tępy - dowódca schował broń z powrotem, a nieszczęsny zalotnik poczłapał w stronę koszar, morderczym wzrokiem odpowiadając na docinki kolegów.
- Tradycyjne metody, co? - Vinrael uniósł brwi znacząco, na co Hariatan tylko wzruszył ramionami.

~***~

Po treningu dowódca zaprowadził ich do generała Narcynusa. Był to postawny demon o rubasznym śmiechu i krótko ściętych, fioletowych włosach. Jedno z żółtych oczu miał zasłonięte opaską. U jego boku stał jego brat bliźniak, smuklejszy i poważniejszy strateg Nerafed. Z tego co Vin zapamiętał, mieli ze sobą kontakt telepatyczny, co bardzo ułatwiało współpracę podczas bitew.
Tych znowu nie było za wiele, bo zarówno Lucyfer jak i Regent Nieba, Gabriel, zmęczeni bezustanną wojną postanowili podpisać traktat pokojowy. Pertraktacje szły powoli, czasem jakiś bezpański oddział skrzydlatych zapuścił się niby przypadkiem na obce tereny. Zdarzały się też potyczki w Limbo – neutralnym obszarze granicznym pełnym małych, samodzielnych państewek i wielkich, bezpańskich połaci ziemi, o które ciągle toczyły się spory.
Kiedy Vinrael wszedł do gabinetu z dzbankiem herbaty i ciastkiem na talerzyku, Lucyfer zajęty był podpisywaniem jakichś papierów. Hebanowe loki opadały mu na policzki i wydawał się nieco znużony.
- Jak spotkanie, książę? - zagadnął z uśmiechem blondyn, stawiając filiżankę na biurku i nalewając do niej brązowego płynu.
- Możni z północy uparcie chcą się odłączyć i założyć niepodległe państwo - miasto. Tak to jest, jak zbierze się jakieś plemię i zacznie myśleć, że uda mu się przetrwać samodzielnie - warknął Lucyfer ze złością. - Cóż za bezsens! Po góra roku wrócą i będą błagać o przyjęcie z powrotem. A za tydzień jeszcze spotkanie Lordów...
- Lordów? - podchwycił Vin, zbierając z biurka gotowe dokumenty i układając je w osobny stosik.
- Tak, Lordów. - mruknął książę, obserwując swego służącego. - Musisz uważać, żeby przy nich nie palnąć czegoś głupiego. Jeśli zrobisz coś, co im się nie spodoba... Obaj jesteśmy skończeni.
- Więc może poprosisz Larfa by ci służył podczas tych rozmów? - zaproponował blondyn, gdyż perspektywa zwrócenia przeciwko sobie sześciu trzymających kraj żelazną ręką, potężnych, wpływowych demonów nie wydawała mu się zbyt kusząca.
- To nic nie da - westchnął Lucyfer. - Jeśli im cię nie pokażę, sami cię znajdą.
Vin chyba pierwszy raz cieszył się, że maska chodź trochę zakrywa jego twarz. Nie chciał, by książę widział, jak pod nią pobladł.

~***~

Kiedy Vinrael przyszedł obudzić księcia tego sądnego dnia, Lucyfer już był na nogach. Przeglądał szafę ze skupioną miną, stojąc boso na chłodnej podłodze. Dopiero widząc go z całej siły próbującego sięgnąć eleganckich butów z klamra na najwyższej półce, blondyn uświadomił sobie, że czarnowłosy jest raczej niski. Uśmiechnął się lekko do siebie i sięgnął nad głową Lucyfera po wybraną przez niego parę obuwia.
- Proszę, wasza wysokość - powiedział żartobliwym tonem, kładąc szczególny nacisk na ostatnie słowo. Czarnowłosy tylko prychnął w odpowiedzi, ale Vin mógłby przysiąc, że jego policzki lekko poczerwieniały.
- Zaczekaj, masz piórko we włosach... - równocześnie sięgnęli, by je wyjąć i ich dłonie zetknęły się przelotnie. Lucyfer szybko cofnął dłoń.
- Na powitanie Lordów ubiorę mój najlepszy płaszcz. Dodaj do tego pelerynę z gronostajem, jest u Tristana, miał do niej doszyć zapięcie. Wszystko ma być gotowe po obiedzie, żebym mógł osobiście ich powitać - nakazał, nie pozwalając, by zapadła między nimi niezręczna cisza, po czym założył buty i wyszedł pospiesznie. Blondyn spojrzał na swoją dłoń, zastanawiając się, co się właściwie przed chwilą stało.

~***~

Po obiedzie Lucyfer przebrał się w przygotowany strój i z Vinem u boku ruszył do sali konferencyjnej. Blondyn musiał przyznać, że książę wyglądał zachwycająco. Gdy szedł, dumnie unosząc brodę i patrząc pewnie przed siebie, był jak królowie na portretach, które Vinrael widywał podczas swego ziemskiego życia – majestatyczny i władczy. Otwierając przed nim drzwi, służący był przekonany, że siedzący przy podłużnym stole Lordowie jeszcze nigdy nie widzieli swego pana w takim splendorze.
Kiedy Lucyfer zniknął w sali konferencyjnej, blondyn wrócił do swoich obowiązków. Wiedział, że o trzeciej miał całej siódemce przynieść herbatę i obiecał sobie do tej pory poskromić ciekawość. Parząc napój, wyobrażał sobie swojego drobnego księcia siedzącego u szczytu stołu ze stanowczą miną, a po jego obu stronach wysokich i potężnych niczym stuletnie dęby wojów. Ich oczy były niczym szczeliny ziejące pustką, rogi grube jak ramię, a dłonie tak szerokie, że jedną mogliby zrobić z czaszki krwawą miazgę. Musieli być bezwzględni, jak grzechy, które sobą reprezentowali. Skupieni tylko na sobie, gotowi zrobić wszystko, by znaleźć swoją rozkosz.
Kiedy wybiła trzecia, Vin już stał przed drzwiami do sali obrad i z bijącym szaleńczo sercem uniósł rękę, by zapukać. Nie miał pojęcia, co zastanie w środku, mimo to odczuwał ekscytację, która w pewnym stopniu zagłuszała strach. W pełnej napięcia ciszy, odgłos uderzeń zabrzmiał nienaturalnie głośno i pusto.
- Wejść - rozległ się ze środka miękki głos Lucyfera i Vin poczuł ulgę. Sam nie wiedział czemu, ale nieco martwił się o księcia. Nacisnął klamkę i pchnął drzwi, przygotowując się by ujrzeć siedem najpotężniejszych istot w Piekle.
Byli zupełnie inni, niż się spodziewał. Nie ziało od nich mrokiem, nie sprawiali, że człowiek czuł się mały i nieważny na sam ich widok. Pomijając nieziemską urodę, którą posiadał chyba każdy demon, nie różnili się wiele od swoich braci pracujących w pałacu. Najbliżej blondyna siedział Lord na samym końcu stołu, po prawej stronie. Jego popielate włosy sięgały aż za pas, a spomiędzy nich wyrastały zakręcone rogi. Twarz miał bladą jak śmierć, a pod podobnymi dwóm węglom oczami głębokie cienie. Wargi w kolorze miedzi zaciskały się w wąską linię. Ale najdziwniejsza w nim była para pokrytych czarnymi piórami skrzydeł.
Z miejsca, gdzie siedział, Vin wywnioskował, że jest to Samael, Lord Gniewu. Obok niego siedział Lord Zazdrości, Lewiatan. Burzę złocistych włosów upinał muszlą, a jego rysy miały w sobie jakiś egzotyczny akcent, który trudno było określić. Krzesło najbliżej Lucyfera zajmował Lord Chciwości, Mammon, który wydawał się zwykłym urzędnikiem ze swoim garniturem w brązowo-złote pasy i zaczesaną na bok fryzurą ułożoną z malachitowych kosmyków. Z naprzeciwka czarujące uśmiechy rzucał mu rudy Pan Rozpusty, Asmodeusz. Przy jego boku zaś z tłustym udźcem w ręku siedział nieco pulchny Beelzebub o sympatycznej, okrągłej twarzy. Na ramieniu Lorda Obżarstwa uciął sobie drzemkę chudy Belphegor, którego falujące, brązowe włosy zdawały się nigdy wcześniej nie widzieć fryzjera.
Sam książę chodził po pokoju, mówiąc o czymś z zapałem. Kiedy jego sługa wszedł przystanął i skinął mu głową.
- Jesteś, Vinraelu. Proszę, nalej Lordom herbaty - powiedział.
- Tak jest - Vin ukłonił się krótko i postawił na stole przy każdym miejscu filiżanki, po czym napełnił je brązowym napojem. Starał się ignorować ukradkowe spojrzenia, które posyłał mu każdy z możnych. Gdy skończył, zorientował się, że Lucyfer nie kontynuował swojej mowy, ale patrzy na niego, usadowiwszy się na parapecie.
- Czy potrzebujesz czegoś jeszcze, książę? - zapytał.
- Nie. Dziękuję, możesz odejść - demon zeskoczył na podłogę i podjął przerwany wątek, przynajmniej dopóki za Vinem nie zatrzasnęły się drzwi. Wtedy zamilkł i powiódł wzrokiem po swoich Lordach.
- No, no, ma niezły tyłek, Luciu - stwierdził Mammon, rzucając księciu znaczący uśmiech.
- O co w ogóle chodzi z tą maską? - mruknął Asmodeusz, opierając głowę na ręce ze znudzoną miną.
- Ma ją od przemiany. Widać jest potrzebna - wzruszył ramionami Lucyfer.
- Ale tak na poważnie, Luciu, chyba nie zamierzasz się angażować? - Beelzebub rzucił mu zmartwione spojrzenie. Szybko zrozumiał, że popełnił błąd. Wyraz twarzy księcia stał się lodowaty.
- Beelz, rozumiem, że się obawiacie. Ale dostałem już swoją nauczkę. Chcieliście, żebym miał kogoś, komu mogę zaufać, proszę bardzo. Więc nie ostrzegajcie mnie teraz. Przyjąłem go, bo się martwiliście. Myślicie, że jestem idiotą? Że nie umiem wyciągać wniosków? Nigdy więcej nie dopuszczę, by mój kraj podupadł. Nieważne, czy będę zakochany, umierający, czy zamknięty w najciemniejszym lochu. - kiedy skończył, Lordowie wyglądali na nieco zakłopotanych. Tylko Samael wyprostował się i wbił w niego spojrzenie czarnych oczu.
- Cóż, Lucyferze, skoro jesteś tak pewien, że nie zaczniesz darzyć swojego nowego psa kłopotliwymi uczuciami, czemu nie wrócimy do miejsca, w którym nam przerwał?
- Tak. Dziękuję, Samaelu - westchnął książę i dalej poprowadził zebranie.

__________________________________________________________________

WR: Ta-dam, oto dobiłyśmy do drugiego rozdziału, co było trudne, bo Scarlett jest czepialską betą~~ Mam nadzieję, że święta minęły Wam dobrze. Dziękuję wszystkim za komentarze z całego serca, to bardzo zachęca do pisania. Mam nadzieję, że o tym rozdziale też wyrazicie swoją opinię <3 A jeśli by się ktoś pogubił, to zrobiłyśmy dział z bohaterami, którzy się dotychczas pojawili.


SC: No i się zaczęła prawdziwa akcja.... Uwielbiam Larfa z tym swoim fetyszem wojskowych klat. A Har się poczuł zazdrosny.... Wreszcie przybyli nasi kochani Lordowie, Maaka, masz swojego Mona~~ Teraz to się dopiero zacznie gejoza, feelsy gwarantowane. Nie jestem czepialska, tylko ty nie umiesz pisać ;__;
A, tak, wesołych świąt, chociaż teraz to już bliżej do Nowego Roku, tak więc, niech ten 2014 będzie dla was jak najlepszy, nasi drodzy czytelnicy~~

niedziela, 22 grudnia 2013

Rozdział I


Z początku pamiętał ciemność. Nakrywała wszystko dookoła niczym kir i w pewnym momencie zaczął wątpić, że w ogóle miał otwarte oczy. Były też chłód i wilgoć, ale w jakiś sposób zdawały się one częścią mroku. Więc to tak wyglądała śmierć? Bo przecież umarł, prawda? Przed bramą czekała na niego kobieta, którą uznał za jedną ze swoich kochanek, ale gdy wziął ją w objęcia, ta wbiła mu coś w szyję. Pamiętał ból i zaskoczenie i jakiś dziwny spokój. Teraz dusza, którą zaprzedał demonowi w końcu miała trafić tam, gdzie od początku było jej miejsce.
Czyżby w takim razie znajdował się w piekle?
Odsuwał od siebie tą myśl, bo mimo ciemności i innych nieprzyjemnych doznań, nie można było powiedzieć, że cierpi.
Przynajmniej dopóki fala przeszywającego bólu nie zgięła jego ciała w pół. Od tamtej chwili praktycznie nie stracił świadomość. Wydawało mu się, że w jego plecy ktoś wbił tępy nóż i teraz nim orał powoli, jak gdyby chciał, by było to jak największą torturą. Czaszka pulsowała tępo, jakby coś próbowało się przez nią przebić od środka. Kręgosłup zdawał się rzucać w jego ciele niczym dzikie, schwytane zwierzę chcące uciec za wszelką cenę. Dławił się, może własną krwią, jego skóra piekła niemiłosiernie. Umysł chyba płatał mu figle, bo czasem zdawało mu się, że za kratami dostrzega czarnowłosego nieznajomego, który obserwuje jego męki szkarłatnymi oczyma. Wołał do niego o pomoc, ale w zamian do jego uszu dochodziły jedynie strzępki słów. Mimo, że nie potrafił ich zrozumieć, w jakiś sposób pomagały mu, gdy raz po raz tracił przytomność i budził w objęciach jeszcze większego bólu.
Nie potrafił powiedzieć, czy trwało to lata, czy tylko chwilę. Drgawki w końcu ustały i wykończony osunął się w ciemność, pozwalając, by ciało pozbyło się ostatnich pamiątek po torturach, jakie przechodziło – nieprzyjemnego mrowienia w okolicy łopatek, skroni i kości ogonowej.
Gdy otworzył oczy, natychmiast musiał je zamknąć. Jasne światło dookoła raziło go, po tak długim czasie w ciemności. Przy powtórnym podejściu wyszło lepiej. Stwierdził, że znajduje się w dużym łóżku, okryty miękką kołdrą. Ściany były surowe, bez ozdób, przy ścianie stało biurko, niedaleko szafa. Podłogę przykrywał dywan w wyblakłe wzory. Wyglądało to jak typowy pokój dla służby, z nieco wygodniejszym wyposażeniem.
- Vinraelu Cainz, czy wiesz, kim jesteś? - w rogu łóżka siedział młody mężczyzna z jego omamów. Teraz dopiero mógł się mu dokładnie przyjrzeć. Hebanowe loki otaczały twarz o bladej cerze. Na jej tle szkarłatne oczy przecięte pionową źrenicą wyglądały jak krople krwi na śniegu. Z rysów trudno było odczytać wiek, niby miały coś z młodzieńca, ale z jakiegoś powodu zapisane w nich było także doświadczenie, jakie dla zwykłego człowieka było niepojęte. Spomiędzy włosów wyrastały bordowe, zakręcone rogi.
- W tej chwili nie mam pojęcia - przyznał Vinrael, kiedy już skończył w milczeniu studiować nieludzką istotę.
- Widzę, że przemiana jednak nie uszkodziła twoich zmysłów - mruknął do siebie nieznajomy, a w jego głosie zdawało się pobrzmiewać lekkie rozczarowanie.
- Przemiana? - powtórzył zdezorientowany mężczyzna. Na ścianie z drugiej strony łóżka dostrzegł lustro, a w nim odbicie... Swoje?

Tak, siedzący w kawowej kołdrze, nagi blondyn o prosto ściętych włosach na pewno był nim. Tylko czemu miał na twarzy balową maskę w srebrzyste wzory? Czemu znad grzywki wyrastała mu para długich, zakręconych rogów? Czemu na plecach miał złożone, błoniaste skrzydła? I o co chodziło z ogonem zakończonym strzałką, spoczywającym na kołdrze?
- Jestem demonem... - wyszeptał bardziej do siebie, niż do swojego towarzysza.
- Zastanawiałem się, kiedy na to wpadniesz. Doprawdy, już zaczynałem w ciebie wątpić - stwierdził kpiąco czarnowłosy. - Tak, jesteś demonem. Wybrałem twoją duszę, byś stał się moim osobistym służącym. Jeśli odmówisz, twoja dusza skończy w Tartarze, a wierz mi, tam się dopiero zaczyna prawdziwe piekło - dorzucił szybko, zauważywszy oburzoną minę blondyna.
- Kim jesteś? Jakimś cholernym hrabią? - warknął wrogo Vinrael, nie chcąc się tak szybko poddać.
- Nawet księciem, a konkretniej – piekła, więc ubierz się z łaski swojej, by wyglądać na choć trochę godnego mi służyć. – Prychnął czarnowłosy, krzyżując ręce na piersi z poirytowaniem. Nie miał ochoty tłumaczyć wszystkiego od początku swemu nowemu nabytkowi. Co też ten Mammon sobie wyobraża…
Vinrael przygryzł wargę, lekko zirytowany. Jego piekielne życie zapowiadało się beznadziejnie. Nawet, gdyby udało mu się zerwać ze smyczy jego wysokości, był przekonany, że Lucyfer ma na swoje rozkazy aż nadto katów, którzy po złapaniu chętnie zrobią z niego miazgę. Pozostawało jedynie podporządkować się rozkazom.
- Wyślę kogoś, by zapoznał cię z twoim obowiązkami i pokazał pałac - oświadczył książę, schodząc z łóżka i kierując się do drzwi. - Tylko postaraj się trzymać łapy przy sobie. Wiem z twoich zapisów, że częstą lądują na nie tych częściach ciała, co trzeba – to powiedziawszy, opuścił pokój, zostawiając swego nowego sługę z opłakanymi perspektywami na przyszłość.

~***~

Kiedy rozległo się pukanie do drzwi, Vinrael był już ubrany w biały, elegancki frak, który znalazł w szafie. Był on wykonany z najwyższej jakości materiału i leżał na nim jak ulał. Srebrzysta kamizelka pasowała do jego maski. W szafie było też parę innych strojów, ale ten wydawał się blondynowi najodpowiedniejszy.
Jego przewodnik okazał się niskim, rozgadanym demonem o sympatycznej twarzy i ciepłym uśmiechu. Przedstawił się jako Larfirandus, dla przyjaciół Larf. Pokazał mu jadalnię i kuchnię, gdzie kucharz Ganderius wyłuszczył im przy pomocy chochli, że absolutnie nie życzy sobie, by tykali jego jedzenie, wewnętrzny dziedziniec, na którym paru żołnierzy ćwiczyło szermierkę, oraz salę tonową, gdzie Lucyfer przyjmował audiencję. Przeprowadził go też koło sali konferencyjnej i wskazał drogę do pokojów księcia.
- Tam będziesz chodzić rano, przynosić mu herbatę, a kiedy on pójdzie się wykąpać, przygotujesz mu strój odpowiedni do zajęć w danym dniu - wyjaśnił z uśmiechem.
- Zawsze jest taki nadęty? - zapytał Vinrael, mierząc drzwi do komnat demona uważnym wzrokiem.
- To Lord Pychy, Vinraelu - powiedział Larf z lekkim uśmiechem. - Poza tym… Książę jest dobrą osobą. Może wydawać się szorstki, ale bardzo o nas wszystkich dba. Musisz tylko być godny zaufania.
- A dla ciebie jestem? - zanim niższy demon się obejrzał, ręka blondyna oparta była o ścianę tuż przy jego głowie, a ich twarze dzieliło zalewie parę centymetrów. Zaskoczony, cofnął się nieco.
- Sądzę, że się dogadacie - zapewnił, szukając ukradkiem drogi ucieczki.
- Nie obchodzi mnie on, rozmawiamy o tobie... - wyszeptał mu do ucha Vinrael. Larf przygryzł wargę, po czym stanowczo go odepchnął.
- Przykro mi, możemy zostać jedynie przyjaciółmi. A teraz chodź, pokażę ci ogrody.
Z tymi słowami ruszył dalej, jak gdyby nigdy nic, zostawiając całkiem zbitego z tropu blondyna na środku korytarza.

~***~

- Więc co sądzisz o moim zamku? - zapytał Lucyfer, kiedy pod wieczór jego nowy sługa przyniósł mu do gabinetu filiżankę herbaty. Vinrael miał szczerą nadzieję, że spośród kilkudziesięciu gatunków wybrał tą właściwą. I odpowiednio ją zaparzył.
- Jest piękny - przyznał szczerze. Rzeczywiście, pomijając nieudaną próbę uwiedzenia Larfa, cały dzień spędził podziwiając swój nowy dom. Sufity zdobione freskami, rzeźbione kolumny, wielkie, zadbane ogrody, wszystko to było zupełnie inne niż w jego wyobrażeniach. Ogrom zamku miał w sobie coś nieziemskiego, przytłaczającego. Zapierał dech w piersiach, a jego mieszkańcy byli tego świadomi. Widział to w oczach Larfa, który uważnie sprawdzał jego reakcje na coraz to nowe cuda.
- Jest naszą chlubą - Lucyfer wyraził jego myśli na głos. - Budowaliśmy go wspólnymi siłami, jest pomnikiem narodzenia państwa.
- Czy jest bardzo duże? - zapytał Vinrael, nieco zaskoczony sentymentalnym tonem księcia.
- Piekło? Ogromne - czarnowłosy odłożył swoją filiżankę i otworzył jedną z szuflad, po czym wyciągnął z niej zwinięty rulon papieru i wręczył swemu słudze. - Możesz ją zatrzymać. W sumie taka wiedza przyda ci się do twoich obowiązków. Zrobię ci też wykaz szlachty, żebyś wiedział przy kim jak się zachować... I kogo wystrzegać. Vinraelu?
Blondyn rzucił tęskne spojrzenie na dziedziniec, gdzie parę demonów ćwiczyło szermierkę. Ich ruchy były płynne, niemalże taneczne, mięśnie napięte w skupieniu. W takim wykonaniu, brutalny akt zabijania mógłby wyglądać jak sztuka.
- Czy jesteście w trakcie wojny? - chciał wiedzieć. Lucyfer uniósł brwi w lekkim zaskoczeniu, zauważywszy tęsknotę w czekoladowych oczach swego sługi.
- W trakcie pertraktacji pokojowych - odparł. - Ale jeśli znajdziesz wolny czas, to jestem pewien, że zawsze znajdziesz kogoś chętnego do małego sparingu.
- Walczysz, książę? - zanim zdążył ugryźć się w język, pytanie uciekło spomiędzy jego warg. Oczywiście, że Lucyfer walczył. W końcu był władcą, jaki władca nie prowadzi swoich ludzi na wojnę? Ku swemu zdziwieniu nie otrzymał jednak oburzonego prychnięcia, jakiego się spodziewał. Czarnowłosy spojrzał przez okno, na wcześniej obserwowanych przez Vina żołnierzy z nieodgadnioną miną.
- Dawno tego nie robiłem...Chyba przydałoby mi się powtórzyć parę sztychów - stwierdził, a blondyn mógł przysiąc, że kąciki ust księcia uniosły się nieznacznie.

~***~

Kiedy nadworny medyk, Nicholas, powrócił z krótkiej wyprawy w poszukiwaniu leczniczych ziół, przywitał go zdumiewający widok. Książę stał na dziedzińcu w samej lnianej koszuli, z podwiniętymi rękawami i z mieczem w dłoni, prowadząc walkę z nieznanym mu blondynem w masce. Dookoła nich zgromadził się spory tłumek.
- To nowy służący - poinformował go z uśmiechem Karian, koniuszy, kiedy podawał mu lejce swego wierzchowca. - Nazywa się Vinrael. Ćwiczą tak od paru dni.
- Wygląda, jakby się dobrze bawił - zauważył lekarz. Znał Lucyfera od dawna i uważał się za jego dobrego przyjaciela, wiedział więc, że rzadko okazuje on jakieś pozytywne uczucia. Tymczasem książę skończył walkę i patrzył z nieskrywanym zadowoleniem na Vina klęczącego u jego stóp. Blondyn dyszał ze zmęczenia, cały spocony, a jego miecz leżał parę metrów od niego.
- Jak już mówiłem, nie jest źle, ale musisz się przyzwyczaić do swojego demonicznego ciała. Masz teraz więcej siły i jesteś szybszy, lecz wyczulone zmysły sprawiają, że więcej bodźców może cię wytrącić z równowagi - skomentował spokojnie. – Jeśli jednak uda ci się nad tym zapanować, kto wie, może cię wyślę do wojska?
- Za bardzo lubisz moją herbatę - odparł Vin, podnosząc się z lekkim uśmiechem. Książę uniósł brwi.
- Pyskujesz mi? Może następnym razem nie dam ci takich forów? - zagroził żartobliwie. Jego sługa podniósł z ziemi swój miecz.
- Przypominam, że masz za pół godziny spotkanie z możnymi z północy - zauważył. - A po obiedzie...
- Po obiedzie konferencję dotyczącą budowy nowej opery. Tak, wiem – Dokończył ze znudzeniem Lucyfer, przewracając oczami.
- Więc jednak zdecydowałeś się na jej powstanie? Myślałem, że projekt ci się nie podobał - rozległ się za nim głos i obaj z Vinem odwrócili się w tamtą stronę, by ujrzeć mężczyznę w okularach i płaszczu podróżnym, o krótkich włosach w kolorze kawy z mlekiem.
- Nicholasie, wróciłeś - powitał go Lucyfer. - Jak twoja wyprawa?
- Owocna - przyznał Nick, wskazując na swoją torbę wypełnioną ziołami. - Widzę jednak, że dużo się dzieje, kiedy mnie nie ma - zwrócił spojrzenie na blondyna, który przyglądał mu się z zaciekawieniem.
- Mammon nalegał, żebym znalazł sobie służącego, pamiętasz? Nazywa się Vinrael - przestawił go książę. - Vinraelu, to Nicholas, mój nadworny medyk.
- To zaszczyt cię poznać - Vin skłonił się krótko, na co okularnik odpowiedział jedynie lekkim skinieniem głowy. Jego oczy przypominały lód.
- Pójdę wysuszyć zioła - powiedział i ruszył w stronę zamku, ale ostrzegawcze spojrzenie rzucone w stronę Lucyfera nie umknęło uwadze jego nowego sługi. Książę zaś schował pośpiesznie swój miecz, wracając nagle do normalnego dla siebie humoru, przypominającego ciszę przed ulewą.
- Muszę się przygotować na spotkanie. Przynieś do mojego biura papiery, które wczoraj podpisywałem. – polecił, po czym dodał po chwili namysłu – I herbatę.

~***~

Kilka dni później blondyn zapuścił się do biblioteki w poszukiwaniu książki, której potrzebował Lucyfer. Pałac wciąż nie przestawiał go zadziwiać. Gdy myślał, że już zobaczył wszystko, otwierały się przed nim kolejne skryte wcześniej zakątki, którymi mógł się napawać. Właśnie w jednym z takich ukrytych przed nieuważnym okiem miejsc znajdowały się drzwi biblioteki. Było to przytulne pomieszczenie, natłok półek wypełnionych książkami dawał wrażenie przyjemnej ciasnoty i bezpieczeństwa, w promieniach światła wpadających przez niewielkie okna widać było unoszące się drobinki kurzu. Powietrze pachniało starym papierem i drewnem. Vin mógłby przysiąc, że gdyby zapuścił się w labirynt regałów, nie znalazłby drogi powrotnej.
- Halo? - zawołał niepewnie. - Jest tu ktoś?
Przez chwilę panowała cisza, po czym rozległy się pospieszne kroki. Zza którejś z półek wyszedł demon o schludnie uczesanych włosach i lekko zadartym nosie, na którym trzymały się dumnie okulary w grubych oprawkach. Bibliotekarz zdjął je, odkładając na biurko trzymaną książkę i obrzucił swego gościa obojętnym spojrzeniem.
- W czym mogę ci pomóc? - zapytał.
- Książę kazał mi odebrać książkę... Tutaj - Vin podał mu karteczkę ze schludnym pismem Lucyfera. Demon przebiegł po niej wzrokiem.
- Ah, tak, mam to gdzieś odłożone... - mruknął, oddając ją blondynowi i podsuwając drabinę do jednego z pobliskich regałów. Służący Lucyfera obserwował z aprobatą jego wąskie biodra i delikatne palce biegnące po grzbietach upchanych na półce tomów.
- Nazywam się Vinrael - powiedział, chcąc jakoś nawiązać rozmowę.
- Wiem. Wszyscy wiedzą - odparł bibliotekarz. Po chwili jednak chyba zorientował się, że uprzejmość nakazuje podać własne imię. - Jestem Camio.
- Piękne imię - zauważył gładko blondyn, podchodząc bliżej, jak gdyby nigdy nic. Camio tymczasem wyciągnął w końcu odpowiednią książkę i kiedy zszedł z drabiny znalazł się idealnie pomiędzy Vinem a regałem.
- No nie. Naprawdę chcesz do mnie startować? - zapytał ze znudzeniem, spoglądając na blondyna. Ten wziął go za brodę i przysunął się bliżej.
- Bardzo mi się podobasz... - wyznał z uwodzicielskim uśmiechem. Jego druga ręka ześlizgnęła się na biodro demona, a zaraz potem poczuł gwałtowny ból w szczęce i poleciał prosto na biurko, obijając się boleśnie.
- Co do... - warknął, pocierając twarz i stwierdzając, że upadając rozciął o coś policzek.
- Łapy precz od mojego małżonka - obok Camio stał inny demon. Wyglądał na wściekłego.
- Mał...Co? - zdumiony Vin nie zdążył do końca pojąć sytuacji, kiedy nieznajomy podszedł do niego i wbił mu obcas w mostek, ciągnąc do siebie za krawat.
- Jeśli jeszcze raz spróbujesz tknąć go palcem...To nie gwarantuję, że następnego twojego ubrania nie będą z ciebie zdejmować w kostnicy - warknął i puścił go, po czym podszedł do Camio, złożył na jego ustach namiętny pocałunek i wyszedł, trzaskając drzwiami.
- Mój mąż to nadworny krawiec - powiedział bibliotekarz i położył na biurku książkę, którą zamówił Lucyfer. - Radzę ci ostrożnie się ubierać, jakaś igła może mu się zgubić w twoim fraku. Nie poplam mi książek krwią.
Z tymi słowami zniknął w labiryncie regałów. Vin oparł głowę o biurko z westchnieniem, przesuwając palcami po twarzy i powoli zasklepiającemu się draśnięciu.
- Mam przerąbane.


_____________________________________________________________

WR: A oto prezentujemy pierwszy rozdział...Może nie tego się spodziewaliście i może nie jest on najciekawszy, ale od tego momentu najłatwiej wszystko wyjaśnić, więc jeśli wydaje się nudne prosimy o cierpliwość i wyrozumiałość ^ ^
SC: Heheh, walka na miecze.... No, kolejny sklecony rozdział za nami. Ustaliłyśmy, że co niedzielę będzie nowy rozdział (o ironio, akurat do kościółka....), więc będą one dosyć krótkie. Jak Vin poradzi sobie w piekle? I ile razy jeszcze oberwie za podwalanie się do innych? Jakie tajemnice skrywa Lucek? Tego dowiecie się w następnych rozdziałach, tak więc, do następnej niedzieli~~

niedziela, 15 grudnia 2013

Prolog: Bunt

Lucyfer w pełnym uzbrojeniu parł przed siebie jak burza. Jego szkarłatne oczy błyszczały gniewem, nie zważał na serafinów, którzy cofali się na widok idących za nim buntowników, ani też na inne anioły, nie mające z buntem nic wspólnego. Musiał dostać się tam, gdzie jak twierdziła najwyższa Rada, można było skontaktować się z Panem. Tam, gdzie mógł znaleźć odpowiedzi.
Asmodeusz przy jego boku nie wygadał na przekonanego, ale archanioł wiedział, że rudy skrzydlaty podąży za przyjacielem nawet wbrew swojemu rozsądkowi. To była jego natura. To samo tyczyło się stojącego z drugiej strony Beelzebuba. Widząc powagę na jego pucołowatej twarzy, Lucyfer poczuł ukłucie żalu, że wyrywa ich z bezpiecznych objęć Nieba. Mimo to nie było wyboru. Do niczego ich nie zmuszał, sami do niego dołączyli. Poza tym to nie miało wyjść tak jak wyszło...
Przed pałacem stał Michał. Jego błękitne oczy wyrażały zacięcie, lecz Lucyfer wiedział, że jest przerażony. Nigdy wcześniej nie prowadził wojska. Zwłaszcza przeciwko bratu. Ręce, ściskające kurczowo obnażony miecz, drżały ledwo zauważalnie. Te same ręce, którymi nie tak dawno pomagał drugiemu archaniołowi budować latawce. Te same, które gładziły jego włosy, gdy było mu smutno.
- Bracie, proszę. To szaleństwo - wyszeptał Archanioł Ognia, teraz już Dowódca Zastępów, patrząc czarnowłosemu w oczy.
- Odsuń się, Misiu. Weź swoje Zastępy i pozwól mi przejść - zażądał twardo Lucyfer.
- Nie mogę. Nie zmuszaj mnie do zrobienia ci krzywdy! -błagał Michał.
- Więc zgodzisz się na takie poniżenie? Być gorszym od...Od błota?! Czym na to zasłużyliśmy? - krzyknął jego brat, uderzając wściekle powietrze skrzydłami. - Michał, ty też na tym ucierpisz!
- Wiem...Wiem, Luciu, ale taka jest wola... - blondyn spojrzał w bok, ściskając mocniej swoją broń, jakby była jedynym co powstrzymywało go przed zapadnięciem się pod ziemię.
- Pana? - dokończył Lucyfer. - Dobrze. Ale niech powie mi dlaczego. Chcę tylko odpowiedzi, czemu nie mogę jej dostać?! Czemu wysłali cię na mnie z cholerną armią, co?! Wyjaśnij mi to!
- Nie wiem... - przyznał udręczonym głosem Michał. - Chcę tylko, by było jak dawniej.
- Nie cofnę się - powiedział miękko drugi archanioł. - Więc rób co musisz, żołnierzu.
Blondyn milczał chwilę, patrząc na niego ze zrezygnowaniem. Wiedział, że kiedy Lucek się uprze, nic nie odwiedzie go od podjętej decyzji. Wokół jego miecza zatańczyły płomienie, kiedy wyciągnął go przed siebie.
- Do ataku.
~***~


Wyszło na to, że Asmodeusz nie miał pojęcia, na co się porywają. Owszem, Lucek postanowił utorować sobie drogę do Sali, gdzie Serafinowie rozmawiali z Ojcem zbrojnie, ale nie planowali nikogo zabijać. Ich atutem było zaskoczenie. Jednak kiedy naprzeciw nich stanął oddział Michała w pełnym uzbrojeniu, nie mogli dłużej się oszukiwać. Ich plan dotarcia do Pana przerodził się w bunt.
Trzeba było przyznać, że Lucyfer nie stracił animuszu. Ścisnął w dłoni miecz, rozpościerając skrzydła i chociaż Archanioł Ognia znacznie nad nim górował, stali naprzeciw siebie jak równi. W tamtej chwili Asmodeusz szczerze liczył, że jego przyjaciel się wycofa. Niestety tylko przez moment.
Starli się, chociaż aniołowie Michała mieli przewagę liczebną. Mod widział znajome sylwetki, od czasu do czasu ścierające się z nim mieczem, widział Uriela przy boku blondyna, Razjela szepczącego zawzięcie jakieś zaklęcia, Berethiego, który ciął na oślep, umazany krwią. Widział swoich braci zabijających się nawzajem i ten fakt bolał go bardziej, niż którakolwiek otrzymana tego dnia rana. Chociaż Rafael starał się leczyć wszystkich, których mógł, jego moc wciąż była młoda i było oczywiste, że szybko opadnie z sił. Przez chwilę Asmodeusz nienawidził Lucka. Nienawidził też siebie, bo poszedł za nim, kiedy czarnowłosy archanioł go powstrzymywał. Jednak gdy czerwonooki stanął naprzeciwko swego brata ze łzami zasychającymi na policzkach, rudy nie mógł dłużej go winić.
Najgorsze jednak przyszło, gdy zgubił w walczącej hordzie Beelzebuba. Opiekowali się sobą nawzajem, odkąd drugi anioł był pulchnym maluchem, a Mod pyskatym szkrabem, który zawzięcie pilnował, by nikt się nie naśmiewał z jego przyjaciela. Teraz, chociaż byli już dorośli, Asmodeusz nie mógł powstrzymać się przed szukaniem go kątem oka, kiedy przez chwilę nikt go nie atakował. Teraz jednak Beel wsiąkł na dobre, co mocno niepokoiło rudego.
Przecierał sobie drogę do Lucka, kiedy ich zauważył. Jakiś anioł – Mod nie wiedział kto to, nie chciał wiedzieć kto to – trzymał Beelzebuba przy ziemi. Jego przyjaciel był zakrwawiony, ale on nie umiał powiedzieć, czy to jego własna krew. Byli za daleko, by się do nich dostać na czas, jednak wystarczająco blisko, by widzieć, co się dzieje. Anioł rozłożył jedno ze skrzydeł Beela, przytrzymując je obcasem i uniósł miecz do zadania ciosu. Nikt go nie zatrzymał, nikt nie krzyknął. Ostrze opadło miękko, a Asmodeuszowi wydało się, że słyszy krótki, pełen bólu krzyk. Zacisnąwszy zęby, wyrwał się do przodu, unosząc w powietrze. Może zdąży zanim napastnik odetnie drugie skrzydło. Wystarczyło jednak, by wzbił się nieco ponad pole walki, by zrozumiał, że mu się nie uda. Był zbyt łatwym celem i wkrótce poczuł jak strzały wbijają się głęboko w jego ciało. Spadł na ziemię tuż po tym, jak anioł uniósł miecz, by zadać drugi cios.
Ocknął się po bitwie, otoczony wieloma ciałami. Bał się na nie patrzeć, nie chcąc ujrzeć nikogo bliskiego. Zamiast tego chwiejnie się podniósł i niepewnie ruszył tam, gdzie wcześniej widział Beelzebuba. W pewnej chwili, kiedy zachwiał się i prawie upadł, znikąd pojawił się przy nim Berethi i podtrzymał go ramieniem z troską w oczach. Mod posłał mu uspokajający uśmiech i wspierając się na nim, podążył dalej.
Beel leżał odwrócony twarzą do ziemi. Na jego plecach ziały dwie krwawe dziury, oba skrzydła leżały w błocie, brudne i poszarpane. Berethi zadrżał na ten widok, a jego własne pióra jakby się zbiły ciaśniej. Asmodeusz puścił go i opadł na kolana przy przyjacielu. Z jego oczu bezkarnie zaczęły płynąć łzy, kiedy odwrócił Beelzebuba do siebie i wytarł jego policzki z brudu i posoki.
-Nie mogłem cię obronić… - wyszeptał z bólem, tuląc go do siebie. –Wybacz…
Minęła chwila, zanim zorientował się, że dłoń drugiego anioła uniosła się i spoczęła na jego włosach uspokajająco.
-Przecież żyję… - wychrypiał Beel, chociaż jego fioletowe oczy przepełniał ból. Mod spojrzał na niego z niedowierzaniem, po czym uściskał mocno i skupił całą swoją pozostałą anielską siłę, by chodź trochę zaleczyć rany na jego plecach.

~***~

Nie wiedzieli, ile trwała walka. Michał i Lucyfer raz po raz ścierali się mieczami na niewielkim wzgórzu górującym nad polem bitwy. Walczyli niczym smok i feniks broniące zazdrośnie swoich terytoriów, tańczyli wokół siebie jak słońce i księżyc. Żaden nie mógł już się cofnąć.
Wokół nich szczęk mieczy stopniowo cichł, ale oni wytrwale wprowadzali kolejne cięcia, aż sypały się iskry. Ich oddechy były urywane, po twarzach spływały krople potu, skrzydła drżały z wycieńczenia. Na piórach Michała widać było ślady krwi, młodą twarz Lucyfera przecinała rana idąca od brwi do końca policzka.
W końcu zatrzymali się na chwilę, by złapać oddech. Archanioł Ognia patrzył na brata ze zmęczeniem i smutkiem. Czarnowłosy rozejrzał się dookoła i pobladł. Wiele ciał leżało na ziemi bez ruchu. Pozostali obserwowali ich, a na twarzach mieli strach. Lucyfer odwrócił się do Michała, zaciskając mocniej palce na rękojeści miecza.
- Przepraszam - wyszeptał i ruszył na brata z bojowym okrzykiem. Ostrze blondyna uniosło się i na chwilę wszyscy, którzy na nich patrzyli wstrzymali oddech. Potem broń czarnowłosego wyleciała w powietrze i wbiła się w ziemię parę metrów za nim. Końcówkę miecza Michała dzieliło od jego piersi parę milimetrów.
- Ja też - powiedział szczerze Archanioł Ognia.

~***~

Po bitwie Jofiel pospieszył szukać Zadkiela. Nie mógł go znaleźć między aniołami wracającymi do pałacu i zaczynał podejrzewać najgorsze. Mówiąc szczerze, nigdy wcześniej nie widział kogoś ze swojego rodzaju martwego. Wszystkie leżące wkoło ciała, które miały dopiero zostać usunięte, wyglądały jak po jakimś drastycznym, chorym przedstawieniu. Robiło mu się od tego niedobrze. A myśl, że Zadkiel może być gdzieś między nimi...
Na wzgórzu zauważył wysoką, czarnoskrzydłą postać z wielką kosą. Wiedział obok kogo klęczała jeszcze zanim tam dobiegł. Zobaczył białe pióra splamione krwią i charakterystyczne kobaltowe loki otaczające anielską twarz wykrzywioną bólem.
- Nie! - zapłakał, zakrywając Zadkiela własnym ciałem. Samael zmarszczył brwi i cofnął lekko swoją broń.
- Muszę go zabrać, Jofielu. Już i tak zabrałem wszystkich innych - powiedział, patrząc spokojnie na drugiego archanioła.
- Musi być sposób! Możemy go uratować! - krzyknął, a jego oczy wypełniły łzy.
- On cierpi, a ty tylko to przedłużasz - zauważył Anioł Śmierci chłodno. Mimo tych słów, nie chciał zabierać duszy Zadkiela. Czuł, jakby w ten sposób zdradzał Jofiela.
- Sam, jesteś moim przyjacielem... - jego błagania wcale nie pomagały. Ale rozkazy były jasne, a praca prosta. Jedno, proste cięcie. Jedno cięcie i czyjaś nadzieja zostawała zniszczona na zawsze.
- Proszę, nie utrudniaj - powiedział Samael.
- Jest dla mnie jak brat - niebieskowłosy uniósł na niego oczy. Anioł Śmierci poczuł złość warczącą w jego sercu, niczym bestia gniewu ostrzegająca zewnętrzny świat przed swoim atakiem. „Wszyscy dziś straciliśmy braci!”, chciał krzyknąć, „Wszyscy zostaliśmy zranieni, wcale niekoniecznie fizycznie! Nasz dom, nasza rodzina się rozpadła i diabeł wie co na nas teraz czeka!”. Z takiego punktu widzenia, Jofiel zachowywał się dziecinnie i egoistycznie. Samael chciał wyrzucić to wszystko w twarz płaczącemu przed nim aniołowi, ale zachował ciszę. Zamiast tego złapał Jofiela za ramię i odciągnął od Zadkiela.
- Sam... - zaczął anioł, lecz zamilkł, zauważywszy, że jego brat patrzy na nich z bolesnym uśmiechem na poranionej twarzy.
- Pozwól mu, Joff - wyszeptał. - Musi tak być.
- Nie! Zawołamy Rafaela, Metatrona, kogokolwiek, ale musisz się trzymać! - krzyknął desperacko Jofiel, biorąc dłoń drugiego anioła w swoją.
- Umieram. Nawet Rafael nie wyciągnie mnie teraz z takiego stanu - odparł Zadkiel, zaskakująco spokojnie. - Ale musisz żyć dalej, dla nas obydwóch. Lataj, jakby każdy dzień był twoim ostatnim i znoś wszystko, co życie dla ciebie gotuje. Nie obwiniaj też Lucyfera, proszę. Rozumiem jego wątpliwości. Bycie twoim przyjacielem to najlepsze, co mnie w życiu spotkało.
Łzy płynęły po twarzy Jofiela bez żadnej kontroli, ale tylko przytaknął i puścił rękę drugiego chorążego. Samael sięgnął nad jego pierś i esencja życia zaczęła kumulować się tuż pod jego dłonią. Zadkiel spojrzał na nich i uśmiechnął się słabo, a jego oczy stopniowo ciemniały. Kiedy ostrze kosy oddzieliło duszę od ciała, jego wargi się poruszyły, ale nie wydobył się spomiędzy nich żaden dźwięk. Mimo to Jofiel rozumiał. Ukrywszy twarz w dłoniach wyszeptał ledwo słyszalnie:
„Ja też cię kocham, mój bracie.”


~***~

Dwóch serafinów przyglądało się tej scenie z pałacu. Metatron zacisnął pięści, czując jak drobna część jego stworzenia się rozpływa. Saldaphon z drugiej strony nawet nie mrugnął.
- Czemu ty nie mogłeś tego zrobić? - zapytał jego bliźniak oskarżycielsko. - Samael wciąż jest dzieckiem!
- Musi się uczyć - odparł spokojnie serafin. - Jeśli może zabrać swojego brata, ludzie nie będą stanowili problemu. Poza tym, muszą znać cenę nieposłuszeństwa. Powinieneś uważać się za szczęściarza. Gdybyś nie był ulubionym pieskiem Pana, twój Lucyfer skończyłby z poderzniętym gardłem. Osobiście bym się tym z przyjemnością zajął.
- Wątpliwości Lucka to naturalna kolej rzeczy! - zaprotestował Metatron. - Nie jest zdrajcą, jest zagubiony!
- Większość nastoletnich problemów nie powoduje masakry! - wytknął drugi serafin. Jego bliźniak spiął się lekko.
- To ty kazałeś Michałowi zaatakować. Nawet nie dałeś mi albo Seraphielowi z nim porozmawiać!
- Oczywiście, ten idiota tylko zachęciłby go do rewolucji! - wyszczerzył zęby Saldaphon. Metatron wiedział, że nienawidził Seraphiela i głęboko go to raniło. - Nie zachowuj się jak udręczona matka - jego brat przewrócił oczami. - Oni są tylko podporą dla wielkiego dzieła naszego Ojca, dla ludzkości!
Serafin patrzył, jak Saldaphon wychodzi z pokoju, po czym zwrócił oczy z powrotem ku polu bitwy.
- Nawet jeśli ludzkość zdradziła go pierwszego dnia swego istnienia?



___________________________________________________________________________
WR: Cześć wszystkim czytelnikom, jestem W-rabbit, jedna z autorek bloga. To ja popełniłam ten prolog, a Scarlett skleciła go z kilku krótszych opowiadań, które miałam na komputerze. Nie bójcie się, yaoi jeszcze będzie i to tyle, że zdążycie się znudzić ; P

SC: Spodziewajcie się również dużo dram i znęcania nad postaciami. W dzisiejszym poście ofiarą padł Beel, a to ledwo Prolog.... Ja? Jestem Scarlett Cake, współtwórczyni bloga, pewnie kojarzycie mnie z komentarzy. Oprócz formy, odpowiadam również za bethowanie oraz dorzucanie swoich trzech groszy do fabuły i postaci. Yaoi będzie multum, feelsów jeszcze więcej, tak więc życzę miłego czytania <3