sobota, 28 marca 2015

RA: Rozdział 4

Chociaż nie wydawało się, że pokój zostanie zakłócony, Vestar uparł się, by wytrenować swoje wojsko do końca, tak na wszelki wypadek. Co za tym szło, raz na tydzień Samael musiał zrobić małą wycieczkę do koszar i sprawdzić, jak generał sobie radzi. Świetna wymówka, żeby na chwilę ochłonąć i poukładać myśli związane z jego niefortunnym gościem. Konna przejażdżka przez las była remedium na wszystko. 
Poprzedniego dnia zgodnie z obietnicą zjadł kolację z Rafaelem. Archanioł grzecznie pytał o jego zajęcia, ale poza tym zbyt wiele nie rozmawiali. Wbrew własnej woli, Gniewny Pan czuł się zaniepokojony tym nagłym brakiem wylewności. 
Rano wstał jeszcze przed swoim gościem i zostawiwszy mu wiadomość, wyjechał do koszar. Jeśli dobrze pójdzie, powinien wrócić na obiad bez tego mętliku w głowie. 
Już dawno zadecydował, że nikt nie może obdarzyć go żadnym pozytywnym uczuciem. To było zwyczajnie niemożliwe. Istoty stworzonej, by odbierała życie, nieprzewidywalnej, bezlitosnej i okrutnej nie dało się lubić. Samael uważał siebie (i miał świadomość, że nie jest w tej opinii sam) za zwyczajnego potwora. Może Lucyfer i czasem, nie wiedzieć czemu, Lewiatan okazywali mu coś w rodzaju przywiązania, ale poza tym nie czuł się związany z resztą Lordów. Przekonał się na własnej skórze, że nikt z nim długo nie wytrzyma. 
Jednak Rafael uparł się, by udowodnić mu, jak bardzo się myli praktycznie we wszystkich swoich przekonaniach, które zdołał już dawno zaakceptować. Jego ufność, jego... Jego naiwność zupełnie zbijała Samaela z tropu. Czy naprawdę po tym wszystkim dalej wierzył, że Lord w porywie złości go nie skrzywdzi? Przecież nie tak dawno prawie odciął mu głowę i gdyby nie Leta... Gniewny Pan nie chciał nawet o tym myśleć. A Rafael wciąż chciał przy nim zostać...
W oddali pojawiły się pierwsze pola treningowe i Samael westchnął. Świetnie, wciąż miał mętlik w głowie, a teraz jeszcze musiał użerać się z Vestarem. 
Generał zaprowadził swoich żołnierzy nad pobliską rzekę, gdzie musieli płynąć pod prąd, by zdobyć flagę zatkniętą na skale kawałek dalej. Sam przyglądał się, jak walczą, by przepłynąć chociaż metr, a potem, przeklinając wychodzą z wody i zaczynają wspinać się po swój cel. Był zadowolony z ćwiczenia, które wymyślił, zwłaszcza, że paru z nich, jak się okazało, nie umiało pływać. Nie wyobrażał sobie przetrwania w lasach bez tej kluczowej zdolności i planował naprawić te braki w najbliższej przyszłości. Na razie jednak przemoczeni i okryci hańbą delikwenci siedzieli na brzegu, bo żaden z nich nie przyznał się przed zadaniem. Przynajmniej nie utonęli. 
W oddali rozległ się stukot kopyt i Vestar odwrócił się z uśmiechem. Serafin obiecał, że przyjedzie na przerwę obiadową teraz, ale chyba nie mógł się doczekać i postanowił pojawić się wcześniej. Generał przeczesał palcami włosy, po czym uświadomił sobie, co robi i prawie wybuchnął śmiechem. Przy aniele zachowywał się jak zakochany dzieciak. Nie sądził, że kiedykolwiek się tak poczuje. 
Zamiast Serafina jednak spomiędzy drzew wyjechał Samael i Vestar skrzywił się lekko. Czy Gniewny Pan musiał wybrać sobie akurat ten dzień na wizytę? Jego anioł niby był chroniony słowem księcia i Lord nie miał prawa go skrzywdzić, ale generał wciąż wolał nie ryzykować.
Samael zatrzymał konia przy nim i zwinnie zeskoczył na ziemię. 
- Widzę, że przyjąłeś inwazyjne metody treningu – zauważył z satysfakcją, patrząc na trzęsących się z zimna biedaków. Trochę niedoli o poranku zawsze dobrze robiło mu na samopoczucie. 
- Przypomnij mi, czemu zgodziłem się brać w tym udział? - przewrócił oczyma Vestar, podchodząc do nich, by pozwolić im iść do koszar. Już i tak pewnie wstydzili się wystarczająco, nie musieli jeszcze znosić szyderstw Lorda. 
- Ponieważ zmanipulowałem cię emocjonalnie? - Samael uniósł brwi z drapieżnym uśmiechem. Generał westchnął. Cóż, przynajmniej się do tego przyznawał... Odwrócił się, by iść w górę rzeki i zamarł, gdy jego wzrok padł na ogon konia Gniewnego Pana.
- Czy zaplotłeś swojemu koniowi warkoczyki z wstążeczką i powtykanymi kwiatkami...? - zapytał ostrożnie, ledwo hamując śmiech. Chyba śnił, bo nic takiego nie mogło się zdarzyć w rzeczywistości. 
Samael pobladł, a jego oczy rozszerzyły się w szczerym przerażeniu, kiedy poszedł stanąć przy Vestarze i zobaczyć, o czym generał mówi. Faktycznie, włosy jego wierzchowca były posplatane w warkoczyki, a każdy zdobiła jasnoniebieska wstążka i kwiaty, najwyraźniej ścięte w ogrodzie. Jak mógł wcześniej tego nie zauważyć? Przecież teraz generał nie da mu żyć.
- To... To nie ja. Nawet nie wiedziałem, że... Och, jak wrócę to go uduszę... - pokręcił głową, krzyżując ręce na piersi i prychnął, gdy Vestar rzucił mu pytające spojrzenie. - Rafael. Zatrzymał się u mnie w zamku i usilnie próbuje zainstalować tam kwiatki, tęcze i obłoczki. 
- Rafael jest u ciebie? - zdziwił się generał. Jeśli pomyśleć, nie było to znowu takie zaskakujące. Rafi od początku wydawał się bardzo przywiązany do Gniewnego Pana, a ten o dziwo traktował go z większą dozą delikatności, niż innych. Co prawda była to niewielka różnica, lecz na pewno zauważalna. 
- Ciągle nie mogę zrozumieć, dlaczego – westchnął Samael. Miał nadzieję, że chociaż przy Vestarze uniknie tego tematu.
- I jeszcze nie nabiłeś go na pal? - zapytał kpiąco Vestar, krzyżując ręce na piersi. 
- Nie zapominaj, że jest archaniołem. Umie się obronić, inaczej jego bracia nie puściliby go samego do piekielnej puszczy – wzruszył ramionami Gniewny Pan. Nie miał ochoty rozpętać kolejnej wojny z Niebem, słuchanie umierających żołnierzy nie należało do jego ulubionych zajęć. 
- Może wcale nie chciałby się bronić, Sammy – dociął mu generał, kładąc nacisk na zdrobnienie, którym nazywał go archanioł.
- Gadasz od rzeczy – prychnął Samael, udając, że nie zrozumiał aluzji. Vestar tylko się zaśmiał, zadowolony ze znalezienia nowego powodu do docinania Lordowi.

***

Podczas przerwy na obiad do obozu przyjechał Serafin i Gniewny Pan od stołu, który dzielił z generałem, przyglądał się, jak Vestar wita go w wejściu do stołówki. Anioł miał na ramionach lekką pelerynę, a jego policzki były zdrowo zaróżowione. Wyglądał o niebo lepiej niż wtedy, kiedy Samael widział go po raz pierwszy. Dopiero po chwili zauważył, że wszyscy obecni rzucają zaciekawione spojrzenia w tamtą stronę.
- Nie wiedziałem, że nasz generał kogoś ma... - usłyszał zaciekawiony głos Davio.
- I do tego anioła – zgodził się Leta, wyraźnie rozbawiony. Gniewny Pan nie widział w tym nic zabawnego, ale dla demona, który nigdy nie był w Niebie, anioł musiał wydawać się zupełnie innym gatunkiem. Cóż, w obliczu śmierci wszyscy byli równi. 
Vestar tymczasem rzucił szybkie spojrzenie na swego przełożonego i powiedział coś do medyka po cichu, ale ten pokręcił głową. Zanim generał zdołał zaprotestować, wyminął go i z uniesioną głową przemaszerował między stołami prosto to tego, przy którym siedział Samael. 
- Vestar powiedział mi, że pan Rafael jest w twoim zamku. Chcę go zobaczyć i upewnić się, że nic mu nie zrobiłeś – powiedział, patrząc na niego twardo. Gniewny Pan uniósł brwi, uśmiechając się złośliwie.
- Widziałeś mojego konia? Jedyne, co do tej pory ucierpiało, to mój duma – odparł lekceważąco.
- Jeśli trzymasz go w lochu i upuszczasz mu krew... - warknął Serafin. 
W całym zamieszaniu z wojną i Rafim, Samael zupełnie zapomniał, że kochanek jego generała jest byłym uczniem archanioła. Jaki ten świat był mały. 
- Nie trzymam go w lochu. Możesz sam się przekonać – wzruszył ramionami. - Rafael jest moim gościem. 
- Dobrze, przekonam się – oczy medyka zwęziły się lekko i po raz pierwszy wydał się on Lordowi nie tak bezbronny, za jakiego go wcześniej uważał.

***

I tak oto skończył, wjeżdżając w górę stromej dróżki prowadzącej do zamku w towarzystwie zdeterminowanego skrzydlatego i Vestara, który uparł się, że nie puści Serafina samego. Nic dziwnego, po tym wszystkim co się między nimi wydarzyło. 
Na dziedzińcu powitało ich radosne szczekanie Cerbera, który użył przewagi płynącej z posiadania trzech głów, by polizać wszystkich przyjezdnych naraz. Samael podrapał go za uchem z westchnieniem i pies wrócił na swoje miejsce, obserwując gości uważnie i merdając wężowym ogonem. Jego głos musiało być słychać w całym zamku, bo gdy Lord poprowadził generała i medyka do drzwi, otworzyły się one gwałtownie. Rafael wpadł w ramiona Gniewnego Pana, przytulając go mocno, po czym odsunął się z radosnym uśmiechem.
- Witaj w domu, Sammy – powiedział. - Chodź, zrobiłem obiad. Musisz być strasznie głodny, jadłeś w ogóle coś rano przed wyjazdem? Dobre odżywianie poprawia samopoczucie... - urwał, kiedy zauważył stojącego za Lordem Serafina. 
- Panie Rafaelu... - zaczął niepewnie anioł. Tak dawno nie widział swojego mentora, a nawet gdy był w Niebie stosunki Leara z archaniołami uniemożliwiały im częste spotkania. Medyk bał się, że Rafi przestał go już uważać za swojego ucznia. Przynajmniej dopóki Pan Uzdrowień również i jego nie zamknął w łamiącym kości uścisku.
- Finuś! Jeju, jak ty pięknie wyglądasz! - zawołał, biorąc twarz ucznia w dłonie i przyglądając mu się uważnie. - Tak się cieszę, że cię widzę i... Och, generale, ciebie również miło zobaczyć – dodał, uśmiechając się do Vestara. - To znaczy, że wy... Ojej, jak mogłem się nie domyślić? - wziął ich oboje za rękę, rozkładając skrzydła z ekscytacją. - I pomyśleć, że tak się martwiłem, czy cię tu dobrze traktują...
- Bardzo dobrze – zapewnił Serafin, posyłając generałowi czuły uśmiech. 

***

Samael nie miał pojęcia, jak skończył przy stole w jadalni ze swoim generałem, jego kochankiem i archaniołem. Wyszło na to, że Rafi zrobił obiad, żeby zjedli go razem kiedy Gniewny Pan wróci (dając przy okazji tydzień wolnego jego kucharzowi, bo wydawał mu się zmęczony), ale wyszło za dużo i medyk skorzystał z okazji, by nakarmić także i gości. W przeciwieństwie do Vestara, który zdawał się całkiem dobrze bawić, Lord miał ochotę znaleźć się jak najdalej stąd. Na łaskę, jednej z tych osób wbił nóż w plecy, a drugą trzymał w lochu. Jedzenie z nimi posiłku wydawało mu się raczej dziwne. Skupił się zatem na słowach archanioła.
Rafi z zapałem dzielił się swoimi wrażeniami z pobytu w Piekle, gestykulując widelcem w sposób, jaki niebiańska szlachta zapewne uznałaby za bardzo niekulturalny. Ku uldze Serafina, wydawał się zdrowy i nietknięty, a jego radosny uśmiech nie przygasł ani trochę. Wręcz przeciwnie, był jeszcze szerszy i medyk zastanawiał się, co go tak uszczęśliwiało w jego obecnej sytuacji.
- ...Musiałem rozpalić ogień, bo miałem wrażenie, jakby coś zaraz miało mnie zaatakować w ciemności. Teraz, jak Sammy opowiedział mi o nokturnalnych drzewach, zastanawiam się, ile takich minąłem w lesie. To niesamowite, kiedy przechodzisz parę kroków od czegoś, co może cię zabić, a nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy – dokończył z niewinnym uśmiechem, zupełnie nie pasującym do poruszanego tematu. Serafin stwierdził, że nic się nie zmienił. Zawsze pociągały go rzeczy, od których każdy inny trzymałby się z daleka... Oh. Tam myśl nagle rozjaśniła całą sytuację i anioł nie wiedział, czy chciał ją rozumieć. Chyba jednak wolał pozostać nieświadomy. Zerknął na Samaela, który wydawał się słuchać z uwagą tego, co mówi jego gość. Czy to gra światła, czy twarz Lorda rzeczywiście łagodniała, gdy patrzył na Rafaela? 
Gniewny Pan wkrótce udał się do swojego gabinetu i nie było go z nimi, gdy archanioł odprowadzał gości do drzwi. Serafin wykorzystał tą okazję, by zaprosić swego mentora do zatrzymania się u nich, ten jednak grzecznie odmówił. Wtedy anioł wziął głęboki oddech i położył mu rękę na ramieniu, patrząc z powagą w oczy.
- Czy jesteś zakochany w Samaelu? - zapytał, a Vestar obok niego prawie zadławił się powietrzem. Rafi również wyglądał na zaskoczonego. Jego policzki poczerwieniały nieznacznie.
- Co? Skąd ci to przyszło do głowy? Samuś to mój przyjaciel – odparł ze śmiechem. - Naprawdę nie musisz się o mnie martwić, Finiu. Dobrze mnie traktuje.
Serafin puścił go, nieco spokojniejszy. Może się mylił. Całe szczęście, bo nie miał pojęcia, co by zrobił, gdyby Gniewny Pan został mężem jego mentora.

***

- Więc Święto Życia obchodzone jest na wiosnę i to rocznica urodzin księcia, Gabriela, Michała i Rafaela. Dla nas, jako poddanych, to nie tylko urodziny naszego władcy, ale również początek nowego istnienia, którego jesteśmy owocami – wyrecytował Vin, zamykając leżącą przed sobą książkę. 
- Świetnie! Zasłużyłeś na ciasteczko – siedzący przed nim Camio wyszczerzył złośliwie zęby. Nie wiedzieć czemu Lucyfer uparł się, że jego generał musi poznać wszystkie tradycje, święta i kulturę państwa, by nie skompromitować się przed arystokratami lub wysłannikami z innych krajów, więc teraz codziennie spędzał on dwie godziny w bibliotece. Na początku przyjął ten pomysł entuzjastycznie, ale szybko zrozumiał, że temat, który go interesuje może wcale nie zostać poruszony. Głupio mu jednak było pytać – w służbie zamkowej plotki rozchodziły się z prędkością światła. 
Postanowił podejść do sprawy strategicznie i zamiast pytać prosto z mostu, poszukać czegoś na własną rękę. Po skończonej lekcji zaszył się między regałami, korzystając z tego, że Camio wyszedł do swojego męża. Szybko znalazł dział z książkami o Piekle. Chwilę kontemplował tytuły, po czym wyciągnął ten, który wydawał m się najbardziej odpowiedni. Zaczął przerzucać strony, mając nadzieję, że Tristan go nie zawiedzie i zatrzyma bibliotekarza na dłużej. Dlaczego w tym cholernym tomiszczu nic nie było? 
- Pomóc ci w czymś? - prawie podskoczył, słysząc za sobą głos Camio. Teraz nie było ucieczki, zwłaszcza, że nie udało mu się znaleźć żadnych informacji.
- Szczerze mówiąc, to tak. Zastanawiam się, czy w Piekle są jakieś zwyczaje dotyczące... Em... Zalotów – powiedział, czując, że rumieni się lekko pod maską. Bibliotekarz uniósł brwi, a jego spojrzenie nabrało podejrzliwości. 
- A po co ci to wiedzieć? Przecież ty i książę już jesteście razem, prawda? - zapytał ostro. Vin uśmiechnął się mimowolnie. Wciąż nie mógł się nadziwić, jak opiekuńczy byli mieszkańcy zamku w stosunku do swojego władcy. Uspokajało go to, bo wiedział, że gdyby jemu coś się stało, Lucyfer zostałby w dobrych rękach. 
- Tak. Nie chodziło mi o zdobywanie partnera. Bardziej... O to, co przychodzi po tym. Rozumiesz... Narzeczeństwo, ślub... - wytłumaczył z zakłopotaniem. Camio musiał przyznać, że to go zaskoczyło. W końcu książę był ze swoim generałem od kilku miesięcy i nikt nie spodziewał się tak szybkiego oficjalnego potwierdzenia związku. 
- Chcesz się oświadczyć? - zapytał z niedowierzaniem. 
- Jeszcze nie teraz oczywiście. Ale w przyszłości... To naturalne, prawda? - Vin posłał mu niepewny uśmiech, a bibliotekarz w końcu spojrzał na niego przychylniej. 
- Tak, zgadza się. No, to co chcesz wiedzieć? W końcu mam doświadczenie, prawda? 
Usiedli z powrotem przy stoliku, przy którym wcześniej czytali. Generał przeczesał włosy palcami, zastanawiając się. Miał mnóstwo pytań, praktycznie o wszystko, ale jedno ciekawiło go specjalnie.
- Kto udzielił wam ślubu? Na ziemi są od tego kapłani, ale przecież tutaj tak to nie działa, prawda? 
Camio skinął głową i usadowił się wygodniej na drewnianym krześle, poprawiając okulary na nosie. 
- Ślubu udzielił nam oczywiście książę. On, tak samo jak każdy z Lordów ma taką moc. Do tego jeszcze paru wysoko postawionych urzędników – wyjaśnił rzeczowo. - Jednak, jak się pewnie domyślasz, książę nie może udzielić ślubu sam sobie. Tak samo żaden z Lordów nie może tego zrobić, ponieważ wedle zasady działa to tylko na osoby niżej postawione od ciebie. Całkiem logiczne, prawda? 
Vin skinął głową. Teraz, kiedy o tym pamiętał, książę rzeczywiście miał czasem w grafiku coś takiego.
- W takim razie kto może udzielić ślubu księciu? - zapytał, nie mogąc przywołać nikogo, kto stałby na pozycji wyższej niż Lucyfer. Regent? Nie, to przecież bez sensu. 
- Jest taka osoba. Sędzia Raguel, który decyduje o losach dusz zmarłych. To do niego Lucyfer zwrócił się z wyborem służącego – odparł Camio. - Raguel wygląda jak anioł, ale jego moc jest o wiele większa. Mówi się, że podczas walki dzierży dwa miecze, jeden czarny, drugi biały, a jeśli ma tylko jeden z nich, zmienia się odpowiednio w uosobienie zła lub dobra i może doprowadzić do zniszczenia świata.
- Jak uosobienie dobra może doprowadzić do końca świata? - zdziwił się Vin. 
- Myślę, że to bardziej sprawa harmonii. Zło nie może istnieć bez dobra, a dobro nie może istnieć bez zła – wzruszył ramionami bibliotekarz. - Ale chyba odbiegliśmy od tematu. Raguel może udzielić ślubu księciu i Regentowi. Proszę o następne pytanie. 
- Na ziemi mamy ten cały zwyczaj z pierścieniem... Kiedy się komuś oświadczasz, dajesz mu pierścionek zaręczynowy. Tutaj też to działa? - kontynuował Vin. Camio wzruszył ramionami.
- I tak i nie. Widzisz, pierścień jest u nas dowodem zaangażowania, podjęcia obowiązku. Regent nosi pierścień i nasz książę, jak pewnie zauważyłeś, również. To jak symbol statusu. Kiedy zawiera się ślub, na ogonie obojga partnerów pojawia się obrączka. Nie jest duża i prawie się jej nie czuje, ale od razu ją widać. Nie da się jej usunąć, nawet jeśli dojdzie do rozwodu, pozostanie na miejscu.
- Rozwodu? - zdziwił się generał. Skoro w Piekle przywiązywano do związków tak dużą wagę, dziwnym wydawało mu się branie rozwodów. 
- Są rzadkie. Jeśli ktoś chce potem wziąć ślub drugi raz, pojawia się druga obrączka – wyjaśnił Camio. - Ale na takie osoby nie patrzy się przychylnym okiem. Rozumiesz?
- Tak. W sumie mnie to nie dziwi – przytaknął Vin. Na myśl, że mógłby kiedyś rozstać się z Lucyferem, przechodził go zimny dreszcz. Był szczęśliwy z księciem. Nie chciał go opuścić, nigdy. To uczucie było... Zaskakujące. Nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiał. 
Wstał gwałtownie, zupełnie zaskakując niespodziewającego się Camio. 
- A ty dokąd? Już wszystko wiesz? - zapytał bibliotekarz, unosząc brwi, ale generał tylko posłał mu przepraszający uśmiech. 
- Poszukam księcia. Po prostu... Chcę go zobaczyć – powiedział i wyszedł pospiesznym krokiem z biblioteki. Camio pokręcił głową z niedowierzaniem, nieco rozbawiony tym pośpiechem. Lucyfer był tu od paru tysięcy lat, nie uciekłby nigdzie przez tą chwilę. Ci zakochani byli strasznie narwani. 

***

Władca właśnie kończył spotkanie z paroma limbowskimi ambasadorami z państw sojuszniczych. Wymieniali ostatnie uprzejmości, stojąc na korytarzu, kiedy Vin wyszedł zza rogu. Na widok obcych, przystanął w pewnej odległości. Ach, to złe wyczucie czasu. 
Lucyfer jednak odwrócił się w tamtą stronę, by spojrzeć, kto nadchodzi i na widok ukochanego jego ogon zadrżał radośnie. Miał już dość tych nadętych bufonów, którzy zachowywali się, jakby ich państwa były wszechmocnymi mocarstwami. Książę dobrze wiedział, że gdyby nie sojusze z Piekłem i Niebem, silniejsze mocarstwa w Limbo już dawno rozebrałyby słabsze na części pierwsze. Ale do tego był przyzwyczajony. Bardziej rozsierdziło go, gdy któryś paniczyk z eleganckim wąsikiem zaczął wychwalać pod niebiosa zalety swojego władcy, delikatnie sugerując, że Lord Pychy powinien rozpatrzyć ślub z nim i to jak najszybciej. Lucyfer oczywiście grzecznie odmówił, mimo to czuł, że temat jeszcze nie jest skończony. 
- Wasza wysokość. Przepraszam, że przeszkadzam. Przyjdę kiedy indziej – Vin skłonił się szybko i chciał odejść, bo ambasadorzy mierzyli go raczej krytycznym wzrokiem. Książę jednak miał inny plan.
- Och, nie, pojawiłeś się w samą porę – zapewnił, podchodząc do generała i zdecydowanie biorąc go pod rękę. - Panowie, pozwólcie, że wam przedstawię mojego narzeczonego, Vinraela. Niedawno został generałem. 
Vin przełknął ślinę, patrząc na władcę z niedowierzaniem. Narzeczony? No dobrze, skoro Lucyfer tak twierdził... 
- To zaszczyt panów poznać. Książę mówi o waszych krajach same pochlebne rzeczy – powiedział z najbardziej czarującym uśmiechem, na jaki było go stać, obejmując Lorda Pychy w pasie. 
- Narzeczony? Wasza książęca mość, nic nam nie wiadomo o... - zaprotestował jeden z arystokratów z oburzeniem.
- Planujemy cichą ceremonię tylko dla najbliższych przyjaciół. Chyba nie sugeruje pan, że powinienem konsultować moje życie prywatne z krajami sprzymierzonymi, prawda? - oczy Lucyfera zabłysły niebezpiecznie, a biedny wysłannik nagle jakby skulił się w sobie. 
- N-nie, oczywiście, że nie... - wyjąkał, blady jak ściana. 
- Tak też myślałem. Larf odprowadzi panów do wyjścia. Proszę o wybaczenie – książę skłoni się krótko, po czym pociągnął Vina za ramię poza zasięg ich wzroku. Gdy byli już bezpieczni, zatrzymali się, a generał przycisnął ukochanego do ściany, nie mogąc powstrzymać uśmiechu.
- Jeszcze nie poprosiłem cię o rękę – zauważył. Lucyfer wyszczerzył zęby, wplatając palce w jego włosy i pociągając do pocałunku.
- Wolisz, żebym dostał się w łapy jakiegoś zagranicznego księciunia? - zapytał, gdy już się od siebie oderwali. 
- Nie, nigdy w życiu – zapewnił go Vin, przytulając do siebie mocno. - Kocham cię.
- Mm, wiem – roześmiał się książę, gdy wargi generała dotknęły jego szyi. Odepchnął go lekko i spojrzał na niego spod wpół przymkniętych powiek. - Więc? Czemu wyrwałeś mnie z tego jakże fascynującego i wspaniałego towarzystwa? 
- Chciałem cię zobaczyć – odparł blondyn, przesuwając dłonią po policzku władcy. 
- Widziałeś mnie rano – zauważył ten, owijając ogon wokół jego nadgarstka. Słodki gest, który Vin bardzo lubił. 
- Znajdziesz dla mnie jutro parę godzin? - zapytał, całując księcia w czoło z czułością. Ten uniósł brwi, ale o nic nie zapytał.
- Spróbuję. 

***

Wieczorem Rafael zapukał do pokoju Samaela, trzymając w rękach książkę z legendami. Długo myślał, czy powinien to robić, czy tylko będzie mu się narzucał, ale w końcu postanowił zaryzykować. Kiedy rozległo się „proszę”, wszedł, przyciskając mocniej album do siebie. Gniewny Pan stał przy łóżku tyłem do drzwi. Miał na sobie tylko spodnie, czarne skrzydła rozłożył na całą szerokość, a po jego ciele spływały krople wody kapiące z mokrych włosów, które wycierał ręcznikiem. Dopiero teraz archanioł dostrzegł na jego ciele szerokie blizny, jakby jakaś bestia złapała go w szpony i próbowała rozerwać na strzępy. 
- Podoba ci się, co widzisz? - głos Samaela wyrwał go z zamyślenia i wtedy zorientował się, że od dobrej minuty stoi na progu, wgapiając się w ciało dawnego Anioła Śmierci. Spłonił się jak piwonia, natychmiast odwracając wzrok. 
- To nie tak! Znaczy, po prostu myślałem, co ci się stało... - wyjąkał, przygryzając wargę. Dopiero przyszedł, a już niepotrzebnie wciskał nos w nie swoje sprawy. Sammy pewnie nie chciał mu się zwierzać, nie miał takiego obowiązku...
- Niektórzy z nas gorzej przystosowywali się do mocy Lordów niż inni. Miałem szczęście, że był ktoś, kto dawał radę trzymać mnie w szachu i pilnować, bym się nie zatracił – ku zaskoczeniu medyka, Samael odpowiedział, spoglądając na niego czarnymi oczyma. 
- Och... Więc nic cię nie zaatakowało? - przez chwilę Rafi poczuł wielką pokusę, by dotknąć jasnych śladów na bladej skórze Lorda. Właściwie to nie tylko śladów. Wszystkiego. Przeczesać dłonią popielate włosy, zbadać długie, zakręcone rogi, pogładzić czarne pióra... Och, nie powinien tak myśleć. Skrzydła należały do bardzo wrażliwych i raczej intymnych sfer ciała anioła. Skąd taki pomysł w ogóle przyszedł mu do głowy? 
- Nie zostałem. Co cię sprowadza do mnie o tej porze? - Samael usiadł na łóżku, rzucając wcześniej ręcznik na krzesło i zmierzył archanioła wzrokiem. Dostrzegł delikatny rumieniec na jego twarzy, ale nie miał pojęcia, skąd mógł się wziąć. 
- Chciałem, żebyśmy razem poczytali. Lubisz tą książkę, prawda? Moglibyśmy porozmawiać o tych opowieściach. Podzielić się wrażeniami – Rafael uśmiechnął się niewinnie i przycupnął obok Gniewnego Pana na materacu. - Wiem, że to tylko legendy, ale...
- Nie wszystkie – przerwał mu Samael. Wyciągnął rękę i otworzył album na kolanach archanioła. Przez chwilę go kartkował, aż w końcu zatrzymał się na jednej z opowieści. Obraz na stronie obok przestawiał górę, na której wznosiły się rusztowania zamku. W pieczarze narysowanej we wnętrzu wzniesienia siedziała bestia, patrząca w sklepienie, nad którym budował się pałac nieprzychylnym wzrokiem. Była ona raczej niezgrabna, miała pomarańczowo - brązową skórę i troje oczu na płaskim pysku wypełnionym zębami. Przy jej łapach stał złoty kuferek.
- Ta jest prawdziwa. Pod zamkiem w Lux naprawdę żyje bestia. Była ona panem tych terenów, zanim Lucyfer i reszta zostali na nie zesłani. Dlatego nie wolno nam było nigdy tu przychodzić – wytłumaczył Gniewny Pan, przesuwając palcami po ilustracji. - Lucyfer zawarł z nią pakt, zostając jej lennikiem, a jej pobratymcy ukryli się w nikomu nieznanych miejscach. Lewiatan i jego bracia to ich potomkowie w prostej linii. 
- Więc Lord Lewiatan nie jest demonem... Tak myślałem, że jest w nim coś... Innego – Rafi uśmiechnął się lekko na wspomnienie zdenerwowanego blondyna, na którego raz wpadł na balu u Lucka. Pan Zazdrości zbladł, odwrócił się na pięcie i zniknął w tłumie, jakby go ktoś gonił, zostawiając osłupiałego archanioła z kieliszkiem ponczu w dłoni. 
- Levi boi się aniołów. Nie oceniaj go za ostro, jeśli zrobił coś dziwnego – Samael sam nie wierzył, że wstawia się za tą durną rybą. Widać towarzystwo Rafaela miało naprawdę zgubny wpływ na jego stoicką postawę. 
- Przyjaźnicie się? - zapytał z zaciekawieniem Pan Uzdrowień. Gniewny Pan od razu się nachmurzył.

- Nie. Nie przyjaźnię się z nikim – powiedział chłodno, zamykając książkę. - Dosyć na dziś, poczytaj sam, jeśli masz ochotę. Dobranoc. 

- Och... Dobranoc, Sammy... I dziękuję, że przyprowadziłeś Finka. Bardzo za nim tęskniłem – Rafi uśmiechnął się nieśmiało, nie chcąc pokazywać swojego rozczarowania. Przycisnął książkę do piersi i wyszedł, zostawiając Lorda samego z jego wzburzonymi myślami.



WR: Dzisiaj macie arta ode mnie, bo Scarlett się niestety nie wyrobiła... Małe V/L robione na szybko, sorry za jakość, ale zdjęcia telefonem to nienajlepsze zdjęcia ;-; Heh, Vin myśli o przeniesieniu związku na nowy poziom, czy mu się to uda, jeszcze zobaczymy... W następnym rozdziale prognozuję jazdę po uczuciach czytelników, więc przygotujcie się :D Jak obiecałyśmy, macie tutaj fanpejdża PnS, mam nadzieję, że ktoś będzie tam zaglądał ^ ^ Jakby co jest jeszcze w linkach z lewej strony bloga. Dziękujemy za wszystkie komentarze, zwłaszcza za długaśną recenzję Suguri... Aż miło było nam to czytać :D


SC: Dzisiaj niestety nie mam dla was rysunku do rozdziału, a to z powodu braku czasu (wystawianie ocen w szkole) i ogarniania fanpage’a. Przepraszam was bardzo ;__; Na FP będziemy wrzucać wszystkie informacje związane z HoF, rysunki, linki do fan artów (o ile jakieś w ogóle się pojawią), jakieś info dodatkowe na temat postaci i wiele, wiele więcej! Zapraszamy do lajkowania i rysowania, no i jak zawsze – do zobaczenia za dwa tygodnie! <3



sobota, 14 marca 2015

RA: Rozdział 3

Powóz powoli dotaczał się do Akarosso, a Nick nie pamiętał ani trochę z książki, którą czytał przez całą drogę. Za każdym razem kiedy próbował się skupić, przychodziły mu do głowy najrozmaitsze wątpliwości. Co, jeśli Serius tylko sobie z niego żartował? W końcu musi być świetnym aktorem, skoro tyle czasu zdołał oszukiwać Lucka... Może gdy tylko wysiądzie, zobaczy go obściskującego się z kimś innym... Albo dowie o dziesięciu kochankach, którym mówił te same słodkie słówka... Czemu on się na to zgodził? Trzeba było w ogóle nie odpisywać na jego listy... Jaką miał gwarancję, że chłopak się zmienił? Widywali się tylko w Lux. Podczas swojego pobytu w Akarosso, Serius mógł każdej nocy przyjmować kogoś innego do swego łóżka. Nie chciał przeżywać zawodu drugi raz, jeden starczył na całe życie... Pakował się w związek z osobą, która była znana ze swojej niewierności. Czy to czyniło go masochistą? Wyglądało na to, że tak…
A mimo to wciąż jechał przez połowę Piekła na jedno jego zawołanie. Czuł się jak żałosny desperat. I co powie Lucek, kiedy się dowie? Dowie się na pewno, to tylko kwestia czasu... Parę razy Nick miał ochotę wysiąść z powozu jak siedział i wrócić na piechotę do Lux. 
Nie zrobił tego jednak i po ciężkiej, uciążliwej podróży, woźnica zatrzymał konie na przystanku na obrzeżach Czerwonej Stolicy. Medyk wysiadł z westchnieniem, zarzucając torbę na ramię. Teraz będzie musiał iść do mieszkania Asmodeusza, a tam najpewniej zastanie Seriusa w łóżku z jakąś dziwką...
- Nick! - drgnął, słysząc znajomy głos i rozejrzał się, by między demonami, które wysiadły dojrzeć przepychającemu się ku niemu syna Pana Rozpusty. Miał on na sobie wiosenny płaszcz, a włosy związał w wysoki kucyk. Stanął przed okularnikiem, szczerząc się jak dziecko i złapał go za rękę. - Jesteś.
- Jestem. I ty też. Znaczy, tutaj. Na przystanku – stwierdził inteligentnie Nicholas. Przecież Serius miał na niego czekać w mieszkaniu ojca, prawda? 
- Chciałem cię szybciej zobaczyć... - wyznał młody szlachcic, rumieniąc się lekko, na co serce lekarza wywinęło koziołka. Jak mógł nie złapać się na coś takiego? Przecież jemu nie dało się oprzeć.
- Przestań mi tu słodzić i chodźmy – burknął tylko, zdejmując walizkę z tyłu powozu. Serius natychmiast mu ją zabrał i niósł całą drogę do mieszkania Asmodeusza, gadając jak najęty. Nick słuchał go, a na jego ustach błąkał się lekki uśmiech. Nie tak to sobie wyobrażał. Może ich związek rzeczywiście miał jakąś szansę...? Bez słowa wyciągnął rękę i ujął dłoń szlachcica w swoją. Ten urwał w pół słowa i spojrzał na niego z rumieńcem na twarzy. Po chwili wahania oddał uścisk i kontynuował temat, nie puszczając lekarza ani na moment. 
Do budynku wchodziło się przez burdel Ruki, co dla nikogo nie było zaskoczeniem. Zajmował on jednak tylko jedno piętro, na kolejnych znajdowały się prywatne pokoje pracowników, nad nimi apartamenty bogatych mieszkańców miasta. Na samej górze natomiast była elegancka sala balowa, gdzie organizowano bankiety i przyjęcia. Oczywiście każdy z gości miał dostęp do usług seksualnych w przeznaczonych do tego dźwiękoszczelnych pomieszczeniach. Mieszkanie Moda znajdowało się tuż pod najwyższym piętrem. Składało się z dwóch sypialni, salonu z wygodną, zawaloną poduszkami kanapą, wielkiej łazienki z wanną wpuszczoną w podłogę i małej, przytulnej kuchni. Do tego schowek, gdzie Pan Rozpusty trzymał najrozmaitsze zabawki, ale tam Serius wolał zazwyczaj nie zaglądać. 
Zastali Asmodeusza ubranego do wyjścia. Związał włosy w kucyk, co nieco uwydatniało jego niewielkie podobieństwo do syna, a na ramiona zarzucił lekki płaszcz. Poczochrał włosy syna na powitanie, szczerząc zęby do Nicka.
- Nie wierzę, że w końcu cię poderwał – powiedział, szturchając go lekko. - Nie masz pojęcia, ile z Monem się nasłuchaliśmy, że nigdy go nie zechcesz. No, powodzenia, bawcie się dobrze. Kluczyk do schowka jest u mnie w szafce, gdybyś czegoś potrzebował, młody – mrugnął do Seriusa, na co ten przybrał kolor łudząco podobny do koloru włosów ojca. 
- Nie mam zamiaru nic stamtąd używać! - zawołał z oburzeniem, a Mod tylko pocałował go w czoło ze śmiechem i już go nie było. 
- Chcę wiedzieć, co tam jest? - zapytał Nicholas, nieco rozbawiony reakcją chłopaka, kiedy za jego ojcem zamknęły się drzwi.
- Nie – bąknął zaczerwieniony Serius. Nie miał zamiaru nijak zmuszać ani namawiać medyka do seksu. Z każdym innym nie widziałby problemu, ale w tej relacji chciał pokazać, że mu zależy. Nick powinien czuć się dobrze w jego towarzystwie, zanim zrobią kolejny krok. Przecież pocałowali się tylko raz i to przelotnie... 
- Jestem zmęczony po tej jeździe... Mogę się wykąpać? - Nick spojrzał na niego znad okularów i młody szlachcic poczuł kolejne uderzenie gorąca na twarzy. Wykąpać? W jego domu? I czemu brzmiało to tak... Zapraszająco? 
- J-jasne, tutaj... Z kurków lecą różne olejki, wybierz, który ci się spodoba... - pokazał mu łazienkę, starając się nie rozbierać go wzrokiem. Trudno było odejść od dawnych przyzwyczajeń, kiedy jeszcze wyznawał zasadę seksu na pierwszej randce. 
- Dzięki. Śpimy u ciebie? - Nick rzucił mu pytające spojrzenie. Wiedział, że wprawia Seriusa w ogromne zakłopotanie i sprawiało mu to wielką przyjemność. Nie powinien go prowokować, martwił się, co będzie, jeśli pójdą do łóżka, ale chciał tego. Fakt, że odkąd tylko zostali sami, ma ochotę przycisnąć szlachcica do ściany i całować do utraty tchu, aż ten weźmie się w garść i pokaże, czym tak zauroczył połowę Piekła, był przerażający. 
- Możesz spać u mnie, ja wezmę kanapę – powiedział szybko syn Asmodeusza. Medyk uniósł brwi. Albo Serius żałował, że go zaprosił i nie chciał się do niego zbliżyć, albo był zbyt zakłopotany, żeby to zrobić. 
- Myślałem, że zaprosiłeś mnie, abyśmy spędzili ze sobą trochę czasu. Twojego ojca nie ma, więc równie dobrze możemy spać razem – zauważył ostrożnie, bojąc się rozczarowania. Rumieniec na twarzy szlachcica przyniósł mu lekką ulgę.
- Ja... Nie wiedziałem, że byś chciał... Znaczy, dopiero zaczęliśmy być razem, nie chciałem cię popędzać... - wyznał Serius. 
- Nie popędzasz – pokręcił głową Nicholas. Było mu miło, że syn Asmodeusza tak się o niego troszczył, jednak nie miał zamiaru dać mu spać na kanapie. 
- Po prostu nie chcę niczego zepsuć – westchnął Serius, a medyk uśmiechnął się do siebie i lekko go pocałował. 
- Jesteś głupim dzieciakiem, wiesz o tym? - zapytał, wyjmując z walizki ręcznik i idąc do łazienki. Szlachcic został w przedpokoju, szczerząc się głupio do drzwi. 

***

Nicholas ani trochę nie ułatwiał mu wytrwania w decyzji o chwilowym celibacie. Kiedy wyszedł z łazienki w samym ręczniku, jego skóra był zaróżowiona od gorącej wody, a z włosów kapały krople, które potem spływały bezkarnie po szyi i plecach. Do tego medyk zupełnie przypadkiem użył ulubionego olejku Seriusa i teraz otaczała go chmura oszałamiająco pachnącego powietrza. Szlachcic wcisnął twarz w poduszkę, gdy Nick wyjął z walizki świeżą koszulę i spodnie i zaczął się ubierać. Jego wytrzymałość też miała swoje granice. Leżał tak dopóki materac po obu jego stronach się nie ugiął i nie doszedł go słodki zapach wanilii i cynamonu. Odwrócił się, by ujrzeć nad sobą twarz Nicka okoloną mokrymi włosami. 
- Nie chcesz na mnie patrzeć? - zapytał lekarz, unosząc brwi. - Może i nie jestem bardzo atrakcyjny, ale kiedyś będziesz musiał...
- Kiedy na ciebie patrzę, mam ochotę rzucić cię na łóżko i kochać się z tobą przez następne dwa dni, więc może lepiej, żebym tego nie robił – oczy Seriusa pociemniały niebezpiecznie i Nicka przeszedł dreszcz podniecenia. Nigdy nie słyszał, żeby syn Asmodeusza mówił takim tonem. 
- A może lepiej, żebyś to zrobił... - wyszeptał, nachylając się i całując go w usta. Był to zupełnie inny pocałunek niż te, które dzielili wcześniej. Chaotyczny, wygłodniały i drapieżny, przesyłał fale gorąca wzdłuż ich ciał. Medyk już rozumiał, czemu szlachcic był tak pożądanym partnerem, nawet pomimo swoich zdrad. Kiedy jego palce wplotły się we włosy Nicholasa, lekarz nie mógł powstrzymać cichego jęku. Serius drgnął i odsunął się nieco, dysząc.
- Nick, nie byliśmy jeszcze nawet na jednej oficjalnej randce... - powiedział, przesuwając dłoń na plecy okularnika. 
- Wiem... - burknął Nick, nagle zakłopotany swoim zachowaniem. Nie był już nastolatkiem, żeby się tak na kogoś rzucać. Jego policzki płonęły, kiedy usiadł na łóżku tyłem do syna Asmodeusza. Musiał się ogarnąć, bo wszystko zepsuje...
- Hej... Przecież nigdzie ci nie ucieknę... - Serius objął go od tyłu i zaczął całować po karku, przymykając oczy. - Mamy czas, naprawdę. A chciałbym wszystko zrobić porządnie... 
- Niesamowite, że syn Asmodeusza odmawia mi seksu... - pokręcił głową lekarz, odwracając się do niego. 
- Nie odmawiam! Po prostu uważam, że nie musimy się spieszyć – zaprotestował szlachcic. Nick uśmiechnął się i zamknął mu usta krótkim pocałunkiem. 
- Głupi dzieciak. No dobrze, pokaż mi więc miasto, do przedstawienia zostało jeszcze trochę czasu – zaproponował, wstając z łóżka. 

***

Budynek opery mieścił się na jednym z największych placów w mieście. Kontrastował zupełnie z czerwonymi molochami piętrzącymi się dookoła, jak zresztą pozostałe budowle w tym miejscu. Zdobiony freskami dach nad wejściem podtrzymywały kolumny przestawiające demony trzymające różne instrumenty. Przy wielkich, otwartych na oścież, dębowych drzwiach roiło się od elegancko ubranych gości. Serius przywitał się z kilkoma, ale nie zatrzymywał na dłuższą rozmowę, za co Nick był mu bardzo wdzięczny. Czułby się nieswojo, wciągnięty w dyskusję ze szlachtą. 
Kiedy oddali płaszcze do szatni, okularnik stwierdził, że jego towarzysz wygląda olśniewająco w granatowym garniturze szytym na miarę. On przy nim czuł się jak szara myszka, ale pomimo zaciekawionych spojrzeń mijanych osób, Serius patrzył tylko na niego, co zdecydowanie poprawiało mu samopoczucie. 
Wolał nie myśleć, ile z osób obecnych spędziło noc z jego partnerem.
Stali właśnie przed wejściem do sali, czekając na początek przedstawienia, kiedy szlachcic dostrzegł zbliżających się ku nim generałów jego ojca. Lilith ubrana w wydekoltowaną czerwoną suknię wydawała się być w znakomitym humorze, czego nie można było powiedzieć o ciągnącym się za nią Berethim. Ten jednak nigdy nie pokazywał oznak dobrego humoru, a odkąd Asmodeusz oficjalnie zszedł się z Mammonem, wyglądał, jakby chciał kogoś zabić. Trochę mu współczuł, ale jego ojciec i Mon byli parą idealną i cieszył się, że w końcu są razem.
- Serius! - Lilith zauważyła ich i pomachała ręką. Przestała jednak, kiedy zobaczyła, kto towarzyszy szlachcicowi. - Nie wierzę! Nick? Umówiłeś się z tym nieużytkiem?
- Na to wygląda, lady Lilith – Nicholas pocałował wierzch jej dłoni, na co ta pozwoliła z łaskawym uśmiechem. Kiedyś lekarz towarzyszył jej oddziałowi na jednej z wypraw wojennych i stwierdzili, że całkiem nieźle się dogadują.
- Lilith, trochę szacunku – skarcił ją Berethi z poważną miną. 
- Szacunku? Nieużytek i darmozjad nie wzbudza mojego szacunku, Rethi. Co to za facet, który umie się posługiwać tylko mieczem w swoich spodniach? - prychnęła diablica, odrzucając długie, czarne włosy. Serius zaperzył się i skrzyżował ręce na piersi. Nie chciał, żeby Nick tak o nim myślał. Czemu musieli akurat ich tutaj spotkać? 
- Śmiem się nie zgodzić, m'lady. Do szermierza może i mu brakuje, ale potrafi się bić. Uratował mi skórę przed kilkoma żołnierzami na ostatniej wyprawie do Limbo – zaoponował lekarz, lekko ściskając ramię towarzysza. Ten zarumienił się lekko i pocałował go w policzek, nie mogąc się powstrzymać.
- Twój ojciec i Mammon z wami nie przyszli? - zapytał cicho Berethi.
- Nie, tata pojechał do Valuty... - zaczął Serius, ale Lilith zatkała mu usta dłonią i ze złością spojrzała na przyjaciela.
- Jesteśmy tutaj w ramach leczenia cię ze złamanego serca, czy mógłbyś przestać utrudniać mi to zadanie? - warknęła, puszczając chłopaka. 
- Nie prosiłem cię o to – mruknął generał, patrząc na nią spode łba. 
- Ty nie, ale Ruka tak. Bo nam na tobie zależy, mimo, że tak usilnie starasz się to zmienić. Wybaczcie nam, gołąbeczki, pójdziemy już zająć miejsca. Bawcie się dobrze – Lililth ucięła dyskusję, po czym wzięła Berethiego pod rękę i zaciągnęła na widownię. Nick nachylił się do Seriusa z ciekawością.
- Berethi był zakochany w twoim ojcu? - zapytał.
- Odkąd pamiętam. Tragicznie i bez wzajemności – wzruszył ramionami szlachcic. Lubił poważnego generała, ale akurat ta część zawsze go irytowała. Kiedyś nawet po przeczytaniu jakiejś bajki śniło mu się, że jest on jego złą macochą. Asmodeusz musiał go uspokajać przez godzinę, co może zajęłoby krócej, gdyby umiał powstrzymać śmiech. 
- Wejdźmy do środka – Nick pociągnął go lekko za ramię, bo już rozległ się pierwszy dzwonek. Serius skinął głową i poszli zająć miejsca na widowni.
***

Przedstawienie było lekką operetką opowiadającą o perypetiach demona, który przypadkiem odłączył się w Niebie od swojego oddziału i w wyniku zabawnego zbiegu okoliczności został wzięty za limbowskiego ambasadora. Musiał wytrzymać do końca swojego „pobytu” tak, by nie wpaść na prawdziwego ambasadora, co zdecydowanie utrudniał fakt, że obaj zadurzyli się w synu goszczącego ich szlachcica i próbowali zdobyć jego względy. Nick musiał przyznać, że już dawno tak się nie bawił. Powodem tego były przede wszystkim złośliwe komentarze, które Serius szeptał mu do ucha. Kiedy wyszli z loży, medyk nie miał pojęcia, czemu jego towarzysz nie został profesjonalnym krytykiem przedstawień. Gazety w Rosso by go pokochały. 
Chociaż było pół godziny do północy, ulice Czerwonej Stolicy wciąż tętniły życiem. Skąpo ubrane demony i diablice reklamowały usługi burdeli i kasyn, a potencjalni klienci przewijali się stadami, jedni ubrani w wytworne, szlacheckie stroje, inni w obdartych łachmanach szukający taniej uciechy za ostatni grosz. Nick przyglądał się oświetlonym budynkom i pomostom nad ulicami łączącymi ze sobą zadaszone tarasy, z których dobiegały śmiechy i rozmowy. Co za niesamowite miejsce, pomyślał lekarz, chociaż czuł się nieco przytłoczony tym wszystkim. Ciche mieszkanie Asmodeusza pogrążone w półmroku zdawało się przy reszcie miasta zaciszną oazą. Kiedy Serius poszedł się wykąpać, Nick pozbył się garnituru i padł na łóżko z westchnieniem. Długie przebywanie w zatłoczonych miejscach go męczyło. Ta cała sztywność, etykieta, hałas potrafiły zamglić i obciążyć jego umysł, przez co miał ochotę zaszyć się w jakimś cichym miejscu i spać. Najchętniej samotnie, chociaż niedawno stwierdził, że chyba by mu nie przeszkadzało towarzystwo Seriusa. Zwłaszcza, gdy młody szlachcic wyszedł z łazienki i położył się obok, obejmując go od tyłu jedną ręką i całując w kark. Nick odwrócił się, przytulając do niego i pozwolił, by długie palce syna Asmodeusza pieściły czule jego skórę. 
- Jak ci się podobała randka? - zapytał Serius, całując go w czoło. 
- Nie była okropna... - przyznał leniwie lekarz. Powinien teraz siedzieć w pałacu i kończyć papierkową robotę. Cholera, Ortis będzie wściekły, że zwalił wszystko na niego i Oriona, ale... Ta chwila zapomnienia była tego warta. 
- Dzięki za te wylewne komplementy – zaśmiał się szlachcic, odgarniając włosy z czoła kochanka. 
- Po prostu... Demony mnie trochę męczą – wyznał Nick, przymykając oczy. - Wybacz, że jestem trochę nie do życia. 
- Nie przeszkadza mi to. Chodźmy spać – spojrzenie Seriusa złagodniało, kiedy patrzył na taką rozluźnioną twarz lekarza. Już dawno wiedział, że wpadł jak śliwka w kompot, ale dopiero teraz poczuł płynącą z tego radość. Gdyby spotkał Nicka wcześniej i gdyby ten był zainteresowany, to może ten cały burdel z Luckiem nigdy nie miałby miejsca... A może zwyczajnie musiał dojrzeć do tych uczuć. 

***

Samael nie miał pojęcia, czemu dał się namówić na spędzenie popołudnia z Rafaelem, ale w jakiś sposób skończyło się to tym, że obaj siedzieli przy stoliku w bibliotece otoczeni porozkładanymi książkami o faunie okręgu. Podekscytowany Pan Uzdrowień przerzucał strony jakiegoś ilustrowanego atlasu, który Lord musiał kupić gdzieś wieki temu.
- O, to te konie, które widziałem w jeziorze – zawołał radośnie, podsuwając książkę pod nos Gniewnego Pana. Ten rzucił na obrazek przelotne spojrzenie i wzruszył ramionami.
- Kelpie. Zazwyczaj nie wychodzą z wody – powiedział krótko, ale oczy Rafiego zalśniły na tą wzmiankę.
- Możesz powiedzieć mi więcej? - zapytał, przysuwając się bliżej, zupełnie podekscytowany. Samael westchnął. Nie miał chyba zbytniego wyboru, może poza wstaniem i wyjściem z biblioteki. Ta opcja jednak zasmuciłaby jego gościa, a nie wiedzieć czemu nie chciał znowu widzieć łez na jego twarzy. 
- Kelpie. Łączą się w pary na całe życie i w nich polują. Samiec przekształca się, by zwabić ofiarę do wody, a kiedy ta jest już wystarczająco głęboko, wspólnymi siłami wciągają ją pod wodę i topią. A to, co złapały? Z twojego opisu wynika, że to kirin, chociaż miałeś wielkie szczęście, by zobaczyć takiego, który ma dwa rogi. To rzadkość, zazwyczaj mają jeden – wyjaśnił, a Rafael uśmiechnął się ciepło. To niesamowite, że kogoś mogły cieszyć tak podstawowe informacje. W Niebie co prawda nie było kelpii ani kirinów, ale aż roiło się od innych zwierząt charakterystycznych dla tego terenu. Medyk na pewno się nie nudził. 
- Wiesz o tym bardzo dużo – stwierdził archanioł, patrząc na Gniewnego Pana z sympatią. Ten tylko wzruszył ramionami.
- Mieszkam tu od jakiegoś czasu, poza tym to mój ogród, prawda? W lesie jest mnóstwo rzeczy, o których nie mam pojęcia. Na przykład nokturnalne drzewa. Mówią, że są takie same, jak wszystkie inne w dzień, ale w nocy budzą się żyjące na nich istoty i porywają każdego, kto się zbliży do ich kryjówki – powiedział. Te istoty zawsze go ciekawiły. Kiedyś nawet chciał założyć dziennik, gdzie spisywałby wszystkie opowieści demonów, które miały z nimi styczność, ale szybko się zniechęcił. Z Gniewnym Panem i tak nikt by nie chciał rozmawiać, a wypytywanie ludzie wydawało mu się głupie.
Rafi słuchał go ze szczerym uśmiechem. Gdy siedzieli tak we dwóch, można było pomyśleć, że nigdy się nie rozstali. Archanioł miał nadzieję, że nie powie czegoś, co to zepsuje.
- Masz tu naprawdę dużo ciekawych książek – stwierdził, wstając z krzesła, by poprzeglądać tomy na półkach. Samael obserwował, jak wyciąga ogromny album ze złoconymi literami na okładce i siada z powrotem, otwierając go na stoliku. Pierwszym, co zwróciło jego uwagę była napisana czerwonym tuszem dedykacja na pierwszej stronie. 
“Drogiemu Samowi na rocznicę zostania Lordem, chociaż nigdy nie przyznasz, że ci się podoba. Twoja Zara.” 
Rafi drgnął, zaskoczony. Nie znał tego imienia, ale słowa brzmiały tak, jakby kobieta była Gniewnemu Panu bardzo bliska. 
- Sammy... - zaczął, chociaż wiedział, że nie powinien, jednak Samael wyciągnął rękę i przewrócił stronę w milczeniu. Archanioł przygryzł wargę. Czyli nie chciał o tym mówić... Musiał zatem powstrzymać ciekawość. Tajemnicza dziewczyna szybko poszła w zapomnienie, kiedy spojrzał na to, co znajdowało się dalej. Historie zdobione kolorowymi obrazami malowanymi wprawną ręką anonimowego artysty aż prosiły, by się w nich zagłębić. 
- Niektóre znam na pamięć – Rafi spojrzał na Lorda z zaskoczeniem, a ten odwrócił wzrok, jakby zawstydzony swoim wyznaniem. Nie chciał powiedzieć tego na głos, nie był miękki ani sentymentalny. I nienawidził tego uśmiechu, który rozjaśnił twarz Pana Uzdrowień.
- Możemy je poczytać? - zapytał z entuzjazmem i Samael nie umiał mu odmówić. Archanioł otworzył spis treści i zaczął jechać palcem po tytułach.
- Ta jest o dwóch braciach, którzy zgubili się w lesie. A to o przedwiecznych bestiach, które rządziły tym krajem przed Lucyferem. A ta o magu stworzenia, który tworzył skrzydła z różnych materiałów. A to legenda Trzech Gracji – mówił Lord, kiedy Rafi zatrzymywał się przy jakimś. W końcu wybrał którąś z opowieści i pogrążył się w lekturze. Po chwili kątem oka zauważył, że Gniewny Pan wstaje.
- Sammy, co robisz? - zapytał, nieco rozczarowany.
- To nie tak, że mnie potrzebujesz do czytania – zauważył Samael, unosząc brwi. - Jestem Lordem, mam swoje obowiązki, a siedzenie z tobą w czytelni do nich nie należy.
- Och... No tak, wybacz... - archanioł spuścił wzrok, gładząc nerwowo stronice książki i Gniewny Pan poczuł ukłucie złości. Rafi był jego gościem, a nie miał znowu tak dużo do zrobienia... Czemu chciał stąd uciec? Czemu ten znajomy uśmiech tak wytrącał go z równowagi?
- To do zobaczenia na kolacji – rzucił i zaklął w duchu, kiedy nawet tak mało znaczące słowa sprawiły, że Pan Uzdrowień radośnie się rozpromienił.


WR: No to macie kolejny rozdział... Tytuł Rafi's Adventures jest teraz trochę nieadekwatny, jako że za dużo SamRafiego to nie było, ale... Dobry Sernik nie jest zły <3 Jesteśmy zachwycone falą komentarzy pod poprzednim rozdziałem, nie macie pojęcia, jak to motywuje do roboty :D Macie też arta z Samem i Rafaelem od Scarlett :D


SC: Proszę, oto i mój rysunek do tego rozdziału. Proszę nie hejcić na niego zbyt mocno... ;w; Zastanawiamy się z W-rabbito nad założeniem fanpage/deviantarta PnS. Co o tym sądzicie? Ktoś by tam w ogóle zaglądał...? Also, postaram się w następnym rozdziale zrobić raczej arta w grafice 

komputerowej - niby nie jestem w niej zbyt dobra, ale mam tam więcej możliwości ;w; Tak więc, do zobaczenia za dwa tygodnie <3
@EDIT: Macie bardzo fabulous gifa xD (Tak, późne godziny nie działają na mnie zbyt dobrze)