sobota, 28 czerwca 2014

Chase me

Lianes biegł przed siebie, z rozbawieniem spoglądając przez ramię na każdym zakręcie. Wszystko poszło zupełnie nie tak, jak to planował. Miał tylko wkraść się do kuchni i nieco podrażnić Ganderiusa, udając, że próbuje zepsuć mu ten wyśmienity suflet, który kucharz zawsze przygotowywał z olbrzymią dbałością. Niebieskowłosy jednak krzyknął na blondyna o ton za głośno i deser rzeczywiście opadł jak pęknięty balon. Ogrodnik musiał przyznać, że dawno już nie widział szefa kuchni tak wściekłego. Demon złapał za swoją wierną chochlę i puścił się w pogoń za winowajcą, wykrzykując najrozmaitsze pogróżki, które toczyły się echem po ścianach pałacu. 
Lianes jakoś za bardzo się tym nie przejmował. Wiele razy przerabiał już taką ucieczkę i jeszcze nigdy niezgrabny w swoich ruchach kucharz nie dał rady go dogonić. Może to i lepiej, bo ogrodnik obiecał sobie, że jeśli mężczyzna kiedyś wymyśli jakiś sposób, by to osiągnąć, zielonooki w końcu wyzna mu swoje uczucia. 
Nie pamiętał, kiedy właściwie zakochał się w tym gruboskórnym idiocie. Początki jego pobytu w zamku nie były różowe. Próbował zakraść się do komnaty księcia by ukraść trochę kosztowności, jednak został złapany i zaprowadzony przed oblicze Lucyfera. Lord Pychy spytał go, czego szukał w zamku, a on nie mając żadnej sensownej wymówki odrzekł, że szukał ziaren jakiegoś rzadkiego kwiatu, bo jest zapalonym ogrodnikiem. Takie kłamstwo przejrzałby nawet głupi. Władca Piekła z pewnością do takich nie należał. 
“Skoro tak bardzo kochasz rośliny, to akurat zwolniło się miejsce nadwornego ogrodnika”, poinformował go ze złośliwym uśmieszkiem. „Nalegam, żebyś przyjął tą posadę.”
Lianesowi nie pozostawiono żadnego wyboru i tak skończył, zajmując się trochę już zapyziałym ogródkiem Jego Wysokości. Jako, że nie miał zielonego pojęcia o roślinach, wypożyczył z pałacowej biblioteki całą stertę książek na ten temat i przez parę nocy wertował je bez wytchnienia. Z zaskoczeniem uznał ogrodnictwo za temat o wiele bardziej interesujący niż przypuszczał wcześniej i wkrótce pałac książęcy stał się dla niego domem. 
Z Ganderiusem pierwsze spotkanie miał jakieś dwa tygodnie po swoim przybyciu. Gdzieś w krzakach znalazł małe, wygłodniałe kocię i postanowił zdobyć dla niego trochę mleka. Słyszał już wcześniej plotki o groźnym kucharzu, który niczym smok strzeże swojego małego królestwa, więc kulturalne proszenie nie wchodziło w grę. Lianes zakradł się do spiżarni i zwędził trochę jedzenia dla puchatej przybłędy. Powtarzał to przez kilka kolejnych nocy i w końcu niebieskowłosy przyłapał go na gorącym uczynku. Gestykulując chochlą wyłuszczył mu, czemu nie powinien kraść jedzenia, po czym wyrzucił z kuchni i zatrzasnął drzwi na klucz. Już wtedy ogrodnik był zainteresowany, ale chodziło jedynie o pożartowanie z temperamentnego kucharza. Nigdy nie przypuszczał, że może z tego wyrosnąć coś więcej. 
Wpadał więc częściej, raz by coś podkraść, raz by dokuczyć Ganderiusowi, raz by poprzyglądać się jego pracy, a musiał przyznać - było na co patrzeć. Chociaż kucharz swoją gracją kojarzył się ze słoniem w składzie porcelany, to gdy gotował, przechodził całkowitą przemianę. Jego niezgrabne palce wyprawiały cuda ze składnikami, dekorowały piękne ciasta, doprawiały potrawy idealną ilością pieprzu czy bazylii. Mimo, że Lianes nigdy nie był w operze, sądził, że gdyby kiedyś do niej poszedł, dyrygent zachowywałby się bardzo podobnie do Ganderiusa. Grupka podległych mu kuchcików wodziła za nim wzrokiem z nieukrywanym podziwem i była na wszystkie jego rozkazy. Ogrodnik lubił oglądać ten pokaz i o dziwo akurat co do tego kucharz nie miał żadnych zastrzeżeń.
Pierwszy raz swoje uczucia zauważył, gdy Ganderius przygotowywał wielki udziec na ogniu. Od paleniska buchał nieznośny żar i demon zdjął swój fartuch, zostając z odsłoniętym torsem. Po jego czekoladowej skórze spływał pot, a granatowe włosy przykleiły się do policzków. Wyglądał tak cholernie seksownie, że Lianes przez chwilę wiercił się niekomfortowo na swoim miejscu, obserwując szerokie plecy mężczyzny i przeklinając fakt, że może się podniecić takimi głupotami. Potem już wszystko potoczyło się samo. Przyczyniła się do tego niedługa, ale znacząca nieobecność ogrodnika na zamku po przypadkowym spotkaniu z mężczyzną, dla którego kiedyś pracował (to brzmi o wiele lepiej niż „kradł”, prawda?). Podczas tego okresu uświadomił sobie, że przywykł do książęcego złośnika i tęskni nawet za tym jego stronami, których przecież wcale nie lubił. Kucharz jednak nie był nawet bliski uświadomieniu sobie jego uczuć, a blondyn nie chciał mu tego ułatwiać, trochę przez własną dumę, a trochę ze strachu przed odrzuceniem. Miał całą wieczność i mógł śmiało czekać, aż ten głupi młotek przejrzy na oczy. 
Wieczność jednak trochę się ciągnęła i w końcu zmęczony oczekiwaniem Lianes podjął postanowienie, że kiedy Ganderiusowi uda się go schwytać za jakieś złośliwe przewinienie, on wyzna mu miłość. Uważał ten pomysł za całkiem bezpieczny, bo był zwinny jak antylopa, a kucharz, cóż... Niekoniecznie. 
Blondas zatrzymał się gdzieś przy którymś z wejść na strych, przekonany, że niebieskowłosy już dawno zrezygnował z pościgu na rzecz przyrządzania kolejnego sufletu, którego tym razem będzie bronił do ostatniej kropli krwi. Ta zabawa w kotka i myszkę nigdy nie przestawała go bawić, lecz nie potrafił stłamsić tej iskierki żalu pojawiającej się po każdym nieudanym pościgu. Coraz częściej zaczynał się zastanawiać, czy może zamiast czekać wieczność na niemożliwe, powinien najzwyczajniej w świecie powiedzieć Ganderiusowi, co do niego czuje, ale szybko odsuwał od siebie te myśli. Głupi pomysł. Nie w jego stylu. 
Nagle ni z tego, ni z owego czyjeś ręce złapały go za ramiona i przygwoździły do ściany.
- Mam cię! - krzyknął kucharz, z furią wpatrując się w swą zdobycz. - To był suflet dla ważnych dostojników i nie odpuszczę ci go tak łatwo!
- Gan... - Lianes zamrugał z niedowierzaniem, zupełnie nie słuchając tyrady, jaką wyrzucał z siebie demon. Na jego usta powoli wpływał dziwny, nieco zrezygnowany uśmieszek. - No cóż, słowo się rzekło...
Nachylił się bez ostrzeżenia i delikatnie pocałował Ganderiusa. Zaszokowany kucharz umilkł, a blondyn wykorzystał okazję i uwolnił się z jego uścisku. Nie uciekł jednak, tylko objął mężczyznę za szyję, wsuwając zwinny język między jego rozchylone wargi. 
- Mph… - zaprotestował niebieskowłosy, chcąc chyba odsunąć Lianesa, ale zamiast tego jego ręce spoczęły na wąskich biodrach drugiego demona. Ogrodnik nie zdołał się niestety nacieszyć tym uczuciem, bo Gan po chwili odzyskał przytomność i odsunął go gwałtownie, wycierając sobie usta ze złością.
- Co to do cholery ma znaczyć?! - warknął na blondyna, ale ten tylko uśmiechnął się lekko.
- Kocham cię, Ganuś - powiedział smutno, po czym puścił się biegiem przed siebie zanim kucharz zdążył przyswoić sobie sens tych słów.  

~***~ 

Chociaż Ganderius bardzo starał się zapomnieć o tym zdarzeniu, po prostu nie mógł zepchnąć go w niepamięć. Zachowanie Lianesa ani trochę się nie zmieniło. Może trzymał się odrobinę na dystans, ale kucharz nie był tego pewien, bo z jakiegoś powodu nagle stał się bardzo wrażliwy na obecność blondyna. Irytująca pchła znienacka okazała się bardzo socjalną osobą, świetnie dogadującą się z praktycznie całym dworem. Czy to był flirt? Czy Gan po prostu sobie za dużo wyobrażał? A może ogrodnik wcale nie miał tego na myśli? Może chodziło mu o „kocham twoje jedzenie, Ganuś”, albo „lubię cię, ale jak kumpla, Ganuś”? W końcu to przebiegła bestia, kto wie jak odczytywać jego głupie pomysły? Pewnie zastosował jakiś skrót myślowy, którego Ganderiusowi nie udało się wychwycić i nawet nie wiedział, jaką burzę wywołał w głowie kucharza. To na pewno o to chodziło. 
Był już gotów zostać przy takim wyjaśnieniu, kiedy pewnego wieczora po kolacji złapał go Karian. Koniuszy zawsze był blisko z Lianesem, bo obaj dużo czasu spędzali na zewnątrz, ale do Ganderiusa rzadko kiedy się odzywał. Teraz jednak wydawał się zmartwiony.
- Gan, możemy porozmawiać? - zapytał, odciągając mężczyznę na bok. Kiedy znaleźli się w bocznym, mało uczęszczanym korytarzu, Karian ścisnął jego rękę z poważną miną.
- Co się stało między tobą, a Lianesem? - kucharz aż zamrugał. Co, teraz on był winny?
- Nic, tylko jego głupi żart - wzruszył ramionami, a oczy Kariana pociemniały z troski.
- Udało ci się go złapać? - dociekał jeszcze, ale jego mina nie wróżyła niczego dobrego.
- Tak! Przez niego suflet całkiem mi opadł i musiałem go przygotowywać od nowa na szybko! - warknął niebieskowłosy, na wszelki wypadek gotów się bronić.
- I powiedział ci, prawda? Och, rany, Ganderiusie, coś ty narobił?! - jęknął koniuszy, chowając twarz w dłoniach.
- Ja?! Ja nic nie zrobiłem, on... - skóra kucharza przybrała jeszcze ciemniejszy odcień. - Pocałował mnie i uciekł...
- I nic mu nie powiedziałeś? - zdziwił się Karian. 
- Zapytałem co to ma znaczyć, ale już go nie było! O co tu chodzi, czy ktoś może mnie oświecić?! - oburzył się Gan, coraz bardziej zagubiony w całej sytuacji. Brązowowłosy przez chwilę mu się przyglądał, po czym westchnął.
- Widzisz, Lianes nie robił sobie z ciebie żartów. Naprawdę jest w tobie zakochany i obiecał, że jeśli kiedyś uda ci się go dogonić, to wyzna ci swoje uczucia. No i ci się udało... 
Ciemnoskóry demon zamrugał z niedowierzaniem. Teraz to już w ogóle nie wiedział co myśleć. Ta mała, złośliwa pchła nie robiła sobie z niego żartów? I go... Głęboki rumieniec pokrył jego policzki, kiedy zrozumiał w końcu, czego się właśnie dowiedział. 
- Ja... Ja... - wyjąkał, zupełnie zażenowany. Świetnie. Teraz nie będzie mógł przejść koło Lianesa bez tych głupich reakcji.
- A ty co do niego czujesz? - Karian uniósł brwi niczym matka próbująca skłonić dziecko, by przyznało się do winy. Gan, o ile to było możliwe, spłonił się jeszcze bardziej.
- Nie wiem - wyznał szczerze. - Nigdy się nad tym nie zastanawiałem.
- Ojej... - koniuszy wyglądał na bardzo zafrasowanego i kucharzowi niemalże zrobiło się go szkoda. 
- Ale się zastanowię! Nie mogę tak tego zostawić... - zapewnił, chociaż wiedział, że trudno mu będzie podjąć jakąkolwiek decyzję. Nie, żeby nie lubił Lianesa... Ale żeby tak związek?
- No! To wszystko z mojej strony - rozpromienił się koniuszy. - Będę leciał, robota czeka!
Pomachał mu na pożegnanie i pobiegł korytarzem, zostawiając biednego kucharza z mętlikiem w głowie. 

~***~ 

Dawniej Ganderius miał przed sobą jeden cel i to na jego osiąganiu skupiał się całym sercem. Pochodził z okręgu Beelzebuba i właśnie tam narodziła się jego pasja do gotowania. Jako mały smyk podkradał się do okien posiadłości Lorda Obżarstwa i z parapetu podglądał, jak szlachcic przygotowywał najróżniejsze dania. Podczas jednej z takich wypraw złapał go Lucyfer i bez ogródek postawił przed obliczem podziwianego kucharza. Beelzebub nie miał pojęcia, co zrobić z niesfornym maluchem. Wypytawszy go o dom i rodzinę i stwierdziwszy, że żadnych nie ma, nie mógł pozwolić mu od tak sobie odejść, a wysłanie do którejś z prestiżowych szkół kucharskich również nie wchodziło w grę. Po pierwsze dzieciak nie miał żadnych podstawowych umiejętności, po drugie był za młody na naukę. Z pomocą przyszedł książę, który zaoferował, że weźmie Ganderiusa do siebie i uczyni kuchcikiem, by mógł opanować podstawy, a kiedy chłopiec dorośnie, będzie mógł wyjechać do szkoły. 
Mały demon pracował z całych sił, chłonąc wszystkie informacje, jakich udzielali mu starsi kucharze, niczym przysłowiowa gąbka. Marzył o wielkiej akademii, gdzie będzie mógł się rozwijać pośród innych utalentowanych uczniów. W miarę jak rósł, jego talent zaczął się ujawniać i wkrótce sam stał się szefem książęcej kuchni. Do tej pory, pomimo tendencji do szybkiego wpadania w złość, zaprzyjaźnił się z mieszkańcami zamku i gdy przyszedł czas na wyjazd, podjął decyzję, nad którą myślał bardzo długo.
Podziękował Beelzebubowi serdecznie za wszystko, co ten dla niego zrobił i odmówił. Do tej pory pamiętał swoje słowa, bo każde z nich wychodziło z jego ust z olbrzymim trudem.
- Uświadomiłem sobie, że tu jest mój dom. Moje potrawy dają tym demonom radość i są dla nich niezwykłe. Gdy wyjadę, stanę się tylko jednym z wielu renomowanych kucharzy, z których pewnie połowa i tak będzie lepsza ode mnie. Dlatego zostanę i będę się uczył sam. Przykro mi, że uczyniłem panu kłopot.
Spodziewał się, że Lord Obżarstwa go skrzyczy, jednak nic takiego nie nastąpiło. Beelzebub spokojnie zaakceptował jego decyzję. Co więcej, przy każdej następnej wizycie, wpadał do kuchni, by spróbować najnowszych dań swego ucznia i czasem przyrządzić jakieś razem z nim. 
Celem Gana było wypełnianie podjętego obowiązku i nigdy nie przyszło mu do głowy, że mógłby poświęcić się też czemuś innemu. A teraz Lianes wyskoczył mu z czymś takim... I to akurat on...
Ganderius wszystkich na zamku traktował tak samo. Byli przyjaciółmi, dopóki nie zbliżali się zbytnio do jego zapasów. Vin był wyjątkiem, bo co rano schodził do kuchni zaparzyć Lucyferowi herbatę, jednak tu niebieskowłosy miał pewność, że żadna konspiracja w celu zbezczeszczenia spiżarni nie wchodzi w grę. A Lianes... Cóż. Przed nim kucharz zawsze miał się na baczności. Pilnował, by ogrodnik nie położył swoich łap na jakimś wyjątkowo cennym cieście, ani nie przemieszał przypraw. Z drugiej strony jednak wiele razy widział, jak blondyn daje skradzione jedzenie bezpańskim zwierzakom, które przypałętały się gdzieś z lasu, albo buduje karmniki dla zmarzniętych ptaków. Lubił również czuć na sobie jego zaciekawione, pełne podziwu spojrzenie, gdy wyjątkowo sprawnie przygotował jakąś potrawę. Czy to liczyło się jako zakochanie? 
Ganderius musiał przyznać, że ten raz, kiedy Lianes musiał odpracowywać u jakiegoś podejrzanego mężczyzny swoje stare przewinienia i przez jakiś czas nie było go w pałacu, dookoła zapanowała dziwna pustka. Nikt mu nie dogryzał, nie włamywał się w nocy do spiżarni, nie witał go na cały głos z tym głupkowatym, irytującym uśmiechem na twarzy. Kiedy ogrodnik w końcu wrócił, kucharz nawet dał mu jedną ze swoich cennych babeczek, tych czekoladowych z jagodowym kremem i złotymi perełkami z cukru na wierzchu. No dobrze, może i miał słabość do tej złośliwej pchły. 
Postanowił następnego ranka złapać Lianesa i z nim o tym porozmawiać.  

~***~ 

Ogrodnik właśnie dosypywał ziarna do niewielkiego karmnika, który postawił gdzieś w głębi książęcych ogrodów. Dookoła wszystko pokrywała gruba śniegowa czapa i biedne ptaki nie dałyby rady znaleźć sobie pożywienia. Kiedy skończył, szybko założył grube rękawiczki i potarł zmarznięte dłonie o siebie. Tak samo jak rośliny, którymi się zajmował, nie znosił zimna. Jego i tak blada skóra traciła wtedy wszelki kolor, a pozostałości po chorobie przebytej, gdy jeszcze był ubogim złodziejaszkiem uwidaczniały się i nie było sposobu, by je zasłonić. Choroba nie była poważna i Lianes szybko z niej wyszedł, ale nie leczona poprawnie zostawiała po sobie ślady w postaci niewielkich plamek na twarzy. U blondyna pokrywały one nos i policzki i wyglądały - przynajmniej w jego opinii - paskudnie. Próbował nawet w lecie się trochę opalić, ale nawet wtedy znamiona nie zbladły, a jasna karnacja przy zbyt dużej dawce słońca przybierała różowy kolor, który bezsprzecznie kojarzył się z prosiakiem. Wszystko to razem strasznie irytowało ogrodnika i miał ochotę iść śladem eleganckich szlachcianek i najzwyczajniej w świecie skryć swoje niedoskonałości pod warstwą pudru. 
Podciągnął gruby, wełniany szalik, który wydziergał mu Karian na sam nos i wcisnął ręce głęboko w kieszenie płaszcza. Przynajmniej dopóki nie musiał ich znowu wyciągnąć, by otworzyć drzwi do niewielkiego domku, gdzie zawsze na zimę chował sprzęt. Już sięgał do klamki, kiedy czyjaś dłoń złapała go za nadgarstek i odwróciła gwałtownie do siebie. 
- W końcu cię złapałem, głupia pchło - fuknął Ganderius, marszcząc brwi, na których osiadło kilka niesfornych płatków śniegu. Ogrodnik miał ochotę się roześmiać. 
- Już raz to zrobiłeś, o ile dobrze pamiętam - rzekł przyjaźnie, splatając ręce za plecami. Policzki kucharza pociemniały o parę tonów.
- Tak... Co do tego - zaczął, drapiąc się po głowie. - Czemu udajesz, że nic się nie stało?
- No bo się nie stało - wzruszył ramionami blondyn. - Zrobiłem to, co sobie obiecałem, że zrobię. Nie wymagam od ciebie żadnych zobowiązań. 
- Myślisz, że od tak mogę o tym zapomnieć? - warknął na niego ciemnoskóry demon. 
- Nie wiem, co możesz, a czego nie - Lianes spojrzał gdzieś w bok i po raz pierwszy Gan mógł stwierdzić, że ogrodnik czuje się niekomfortowo. Pokręcił głową ze zrezygnowaniem i złapał blondyna za ramiona, zmuszając do spojrzenia na siebie.
- Słuchaj, nigdy wcześniej nie zastanawiałem się nad żadnymi związkami, okej? - rzekł dobitnie. - Twoje wyznanie na początku wziąłem za żart, ale teraz widzę, że jesteś poważny. Nie wiem, co z tego będzie, lecz chciałbym… Spróbować. 
- Nie musisz - blondyn uważnie spojrzał w oczy kucharza, ale dostrzegł w nich tylko szczerość. - Ty prostolinijny głupku...
- M-może i jestem prostolinijny, co z tego? - nadął się Gan, ale Lianes tylko wspiął się na palce i pocałował go w policzek. 
- No dobrze, to spróbujmy. 

~***~ 

Na początku owe próby nie przyniosły żadnego efektu. Może byli ze sobą formalnie, ale fizycznie żadne z nich nie poczyniło żadnych kroków w stronę jakiegokolwiek zbliżenia. Lianes zaczynał żałować, że w ogóle coś mówił, bo teraz za każdym razem, kiedy widział Ganderiusa, miał nadzieję na jakiś czuły gest, miłe słowo, czy chociaż najmniejszą oznakę tego, że coś się między nimi zmieniło. Nie otrzymywał ich jednak, a nawet gdy przychodził popatrzeć jak kucharz przygotowuje obiad, ten zaczynał się plątać i w końcu wyprosił blondyna, prawie uciąwszy sobie wcześniej palec, bo ogrodnik nachylił się, by popatrzeć bliżej. 
- Jak tak dalej pójdzie, to po prostu z nim zerwę - zwierzył się Karianowi, a ten z zafrasowaną miną pokręcił głową. Miał szczerą nadzieję, że kiedy tych dwoje już się zejdzie, to wszystkie problemy będą za nimi. Najwyraźniej jednak się mylił. 
- Daj mu szansę, może po prostu jest zawstydzony... - poprosił, kładąc przyjacielowi rękę na ramieniu.
- Spójrzmy prawdzie w oczy - westchnął Lianes. - Nigdy o tym nie myślał, a zgodził się tylko dlatego, że głupio m było odmówić.
- To na prawdę idiotyczne, nie wydaje ci się? - koniuszy wydął wargi ze złością. 
- Może. Ale prawdziwe - ogrodnik wzruszył ramionami i pożegnał go. W drodze do zamku wpadł na niosącego całą stertę gratów książęcego wynalazcę, Felixa. 
- Pomóc ci? - zawołał za nim, ale chłopak nawet go nie słuchał. Blondyn pokręcił głową z lekkim uśmiechem i udał się do jadalni. Usiadł z dala od reszty, co dla niego było raczej niezwykłe i chciał zjeść samotnie, ale niestety nie było mu to dane.
- Krwawisz - Ganderius rozłożył się na ławie po drugiej stronie stołu i kciukiem wytarł Lianesowi z policzka kroplę posoki. 
- Och? - zaskoczony blondyn dotknął tego miejsca. - Faktycznie. Pewnie to przez którąś z zabawek Felixa. Wpadł na mnie jak biegł przez dziedziniec.
- Tia. Słuchaj, Lianes, mam z tobą do pogadania - rzekł kucharz z powagą, a ogrodnik uśmiechnął się gorzko pod nosem. A jednak, co?
- Rozumiem - wzruszył ramionami, udając obojętność. - Ja... To chyba rzeczywiście nie ma sensu. Nie chcę cię do niczego zmuszać. To miłe, że chciałeś spróbować, ale... Widać nie wyszło.
Po tych słowach zabrał swój talerz i zostawił oniemiałego Ganderiusa przy stole, nie dając mu nic powiedzieć. 

~***~ 

Kucharz nie był pewien, o co chodziło, ale czuł, że powinien jakoś zareagować. Dał Lianesowi odsapnąć trochę do następnego ranka (może coś go po prostu zdenerwowało i zaraz mu przejdzie), lecz gdy nazajutrz nigdzie nie mógł go znaleźć, zaczął się na poważnie martwić. Zdawał sobie sprawę, że nie był najlepszym kochankiem, a jego wybuch w kuchni mógł zranić ogrodnika. Wciąż jednak zaparł się w swoim postanowieniu, by próbować i nie podobało mu się, że blondyn tak łatwo się poddawał. Bo się poddał, prawda? Tyle Ganowi udało się zrozumieć. Jego nowo zdobyty partner po kilku dniach stwierdził, że nie ma sensu i jeśli jeszcze go nie rzucił, to prawdopodobnie się do tego zabierał. Tak nie mogło być, przynajmniej dopóki kucharz miał coś do powiedzenia. 
Jednak Lianesa nie było ani w ogrodzie, ani nigdzie indziej i niebieskowłosy zaczął zupełnie panikować. A jeśli ten idiota odszedł ze służby? Albo jeszcze gorzej... Nie, przecież by tego nie zrobił, prawda? Był zbyt przywiązany do tego miejsca i zbyt leniwy, by narażać się na trudy poszukiwania nowej pracy.
Rozmyślając nad możliwym miejscem pobytu blondyna, Gan wpadł na najbanalniejszy z pomysłów, który wcześniej nie przyszedł mu do głowy. Przecież można było sprawdzić pokój Lianesa! Wiedział nawet, gdzie on się znajdował, wystarczyło tylko wparować do środka bez pardonu, a jeśli ogrodnika nie było i tam... To naprawdę nie miał już pojęcia, dokąd ta głupia pchła mogła poleźć.
Kiedy zapukał, odpowiedziała mu cisza, jednak niebieskowłosy nie był typem, który łatwo daje za wygraną. Nacisnął klamkę i bezceremonialnie wprosił się do komnaty blondyna. 
Na pierwszy rzut oka w środku nikogo nie było. Przez lekko otwarte okno wpadało chłodne, zimowe powietrze, firanka falowała od wiatru, pościel na niewielkim łóżku została pozostawiona w nieładzie. Ganderius zmarszczył brwi, przyglądając się uważnie. Czy mu się wydawało, czy spod kołdry rzeczywiście wystawała jasna czupryna...? 
Jednym ruchem odciągnął nakrycie, wbrew wzburzonemu okrzykowi chowającemu się pod nim Lianesa. Ogrodnik natychmiast przeturlał się tak, by leżeć plecami do niego i zwinął w kłębek, chowając twarz w dłoniach.
- Lianes, do cholery! Co ty wyprawiasz!? Szukam cię cały dzień! - warknął kucharz, wchodząc na łóżko, by odwrócić go do siebie. Blondyn skorzystał z okazji, by ponownie naciągnąć kołdrę aż po sam nos. 
- I-idź sobie… - burknął głosem stłumionym przez materiał. 
- Co cię ugryzło? - zdziwił się Gan, siadając na piętach, by mu się bliżej przyjrzeć. 
- Nic! Po prostu mam gorszy dzień! 
- No widzę... - kucharz mocno pociągnął nakrycie w swoją stronę, odsłaniając twarz Lianesa. Zdołał tylko zauważyć, że plamki, które zazwyczaj były tylko parę tonów ciemniejsze od skóry, teraz mocno się zaczerwieniły. Blondyn szybko zasłonił policzki dłońmi z zażenowaniem. 
- Co się stało? - zapytał zdumiony Ganderius. - Iść po Nicka?
- Nie... Tak zawsze się robi, kiedy zranię się na twarzy... - westchnął ogrodnik. - To niegroźne, ale wygląda paskudnie... Uch... 
- Nie wygląda! Przestań się wygłupiać! - warknął kucharz, łapiąc go za nadgarstki i odsuwając jego dłonie od zaczerwienionych znamion. 
-Jak to nie? To jest obrzydliwe! - zaprotestował Lianes, wyrywając mu się. - I nie udawaj, że ci zależy, proszę! Naprawdę cię kocham, ale nie chcę litości! 
- Jesteś najgłupszą pchłą, jaką w życiu spotkałem! - Gan po chwili siłowania wywrócił go na plecy i przygwoździwszy za nadgarstki do łóżka, nachylił nisko. - Spójrz mi w oczy, okej? Nie wyglądasz obrzydliwie. Nie odtrąca mnie twoja twarz. Dotarło? - Na potwierdzenie swoich słów zaczął delikatnie całować pokryty plamkami nos i policzki blondyna. Ogrodnik zamarł jak sparaliżowany, po czym zaczął chichotać cicho, bo wargi ciemnoskórego demona odnalazły wrażliwe miejsca i lekko je łaskotały, przesyłając wzdłuż ciała Lianesa przyjemne dreszcze. 
- Gan, zostaw... - wyjąkał w końcu, odpychając kucharza delikatnie. 
- Wiesz, chciałem cię wczoraj przeprosić, że cię wyrzuciłem z kuchni, ale sobie poszedłeś... Po prostu trudno mi przyzwyczaić się do bycia z kimś, bo nigdy o tym nie myślałem i trochę mnie to krępuje, okej? To nie tak, że się do czegoś zmuszam... - wyjaśnił Ganderius, drapiąc się z zakłopotaniem po głowie.
- Czyli nie chciałeś mnie zostawić...? - wyszeptał zdumiony blondyn. - Ale... Nawet mnie nie dotknąłeś przez ten czas, ani nic...
- Daj mi trochę czasu na przyzwyczajenie - poprosił niebieskowłosy z powagą. - Lubię cię, na prawdę. 
- No dobrze... - Lianes nerwowo owinął się kołdrą. Czuł się jak idiota. Wyciągnął pochopne wnioski, zamiast po prostu porozmawiać z Ganem. Czemu od razu musiał spisywać wszystko na straty? 
- Hej - kucharz uniósł się na kolanach i przytulił zawiniętego w okrycie niczym naleśnik blondyna. - Nie patrz jak taki zbity szczeniak, okej? To mnie nie rusza.
- Ależ wcale - zachichotał Lianes i zimnym nosem wtulił się w szyję mężczyzny.  

~***~ 

Parę dni później ogrodnik po cichu zakradł się do kuchni. Już z daleka czuć było, że Gan przygotowuje coś pysznego, bo zapach wypełniał cały korytarz. Lianes szybko przekonał się, że jeśli zdenerwuje kucharza i da mu się złapać, doprowadzi do bardzo namiętnej i agresywnej serii pocałunków, po której niemalże drżał z rozkoszy i pożądania. Do niczego więcej jeszcze nie doszło, ale ogrodnik wiedział, że wszystko nastąpi w swoim czasie i nie popędzał Ganderiusa. 
Teraz niebieskowłosy najwyraźniej zszedł na dół do spiżarni, a jego wypiek, przykryty elegancką serwetką stał na parapecie przy kracie. Niestrzeżony, bo wszyscy podwładni ciemnoskórego demona już dawno poszli do siebie. Lianes wyszczerzył zęby i porwał ciasto, bezgłośnie wymykając się z kuchni. Był w połowie korytarza, gdy dobiegł go wściekły okrzyk Gana. Wtedy puścił się pędem.
Zwolnił dopiero przy drzwiach na strych, gdzie miał wiele kryjówek pośród zapomnianych skrzyń i mebli. Przycupnął niedaleko okna, przy starej kołysce księcia Bastiena i powąchał wypiek. Ciasto cytrynowe. Jego ulubione. Z zadowoleniem odsunął serwetkę i wciągnął głośno powietrze ze zdumienia. Na środku placka znajdowała się gruszkowa galaretka, zaś dookoła niej Gan białym lukrem napisał eleganckie litery układające się w słowa „Kocham cię”. Lianes uśmiechnął się, mając wielką ochotę przytulić ciasto do siebie.
Gdzieś w kuchni Ganderius z uśmiechem zaparzał dwie filiżanki herbaty, idealne do cytrynowego wypieku.


__________________________________________

WR: I witamy z pierwszym z serii one-shotów... Właściwie to nie tylko, bo chyba ze dwa będą miały więcej kawałków... Ale nie tak dużo, jak właściwe opowiadania xD Mam nadzieję, że wam się spodoba i bez dłuższego gadania zapraszam do komentowania :D

SC: I tak oto zaczyna się seria one shotów~~ Będą one dotyczyły głównie tych pairingów, które już wszyscy zdążyliście dobrze poznać, ale na razie nic nie zdradzam <3 Jak zawsze zachęcamy jednak do czytania i oczywiście komentowania, no i do następnej soboty~~

sobota, 21 czerwca 2014

Epilog

W sali tronowej zgromadziła się większa część dworu. Szerokie ławy ustawione po obu stronach czerwonego dywanu biegnącego od drzwi, aż do podwyższenia były pozajmowane co do jednej. Przez kolorowe witraże umieszczone wysoko przy sklepieniu wpadały strumienie światła, nadając całemu pomieszczeniu mistycznego wyglądu. Z niewidocznych dla zebranych organ, sączyła się cicha melodia. 
Lucyfer zasiadał na swoim tronie, starając się zbyt ostentacyjnie nie gapić na drzwi. Nie widział Vina przez dwa tygodnie i wbrew temu, co mu powiedział, były to chyba najdłuższe dwa tygodnie jego życia. Bastien śmiał się z niego, że wierci się, jakby siedział na szpilkach i miał rację. Władca po prostu nie umiał utrzymać skupienia na więcej niż dziesięć minut i w końcu zaprzestał bezowocnych prób, pozwalając stercie dokumentów jeszcze trochę poleżeć odłogiem. 
Teraz jednak nadszedł czas i Lord Pychy czuł, jak jego ogon drży z niecierpliwości. Mammon w pierwszym rzędzie uśmiechnął się do niego znacząco, ale on nie miał ochoty na przekomarzanie. Narcynus z bliźniakiem już dawno byli na swoich miejscach, dlaczego więc Vin jeszcze się nie pokazał?
Wtem drzwi otworzyły się na oścież i jego świeżo upieczony generał wszedł do środka. Lucyfer prawie wstał ze swego tronu. Wiele razy wyobrażał sobie tą chwilę, ale nigdy nie spodziewał się takiej zmiany. Jego ukochany lśnił. W pięknym, nowym mundurze, który po długim marudzeniu Tristan w końcu zgodził się dla niego uszyć, z mieczem przy pasie i z włosami związanymi z tyłu w krótki kucyk prezentował się niesamowicie, lecz to nie to najbardziej poruszyło władcę. Wyraz oczu Vina również się zmienił. Zniknęły dawne zdenerwowanie i niepewność, a ich miejsce zajęła jakaś iskra, której książę nie potrafił dokładnie opisać. Stanąwszy przed nim, nowy generał posłał mu najpiękniejszy uśmiech i Lucyfer nareszcie mógł wstać i podejść bliżej.
- Vinraelu Cainz - powiedział, stając przed blondynem. Ten, słysząc swoje imię, natychmiast przykląkł na jedno kolano i spuścił głowę w geście pokory. - Zostajesz dziś mianowany drugim generałem mojej armii. Masz sprawiedliwie prowadzić swoich ludzi, zawsze wspierać swego partnera i swoim życiem służyć władcy. Takie są twoje obowiązki. Czy przysięgasz wypełniać je przez wieczność, aż do swojej ostatniej godziny? 
- Przysięgam - odrzekł Vin, unosząc głowę i patrząc mu prosto w oczy. Lord Pychy płynnym gestem wyciągnął swój miecz, po czym położył go najpierw na prawym, potem na lewym ramieniu blondyna.
- Ja, Lucyfer, Książę Piekła i Lord Pychy, pasuję cię na mojego generała - oznajmił uroczyście, chowając broń do pochwy, po czym jego twarz złagodniała. - Możesz wstać. 

~***~ 

Po ceremonii pasowania przeszli do sali balowej, gdzie orkiestra już grała muzykę. Lucyfer szybko uporał się z obowiązkowymi tańcami z Lordami i nagle jakimś cudem znalazł się w ramionach Vina, który przejął go od Mammona. Brązowe oczy zabłysły figlarnie, gdy ręka nowego generała przesunęła się pieszczotliwie po boku księcia. 
- Jesteś mi chyba winien taniec - rzekł z uśmiechem.
- No nie wiem, ostatni zaprzepaściłeś - władca odpowiedział tym samym. - Ale niech ci będzie, generale. To jak było u bliźniaków?
- Są naprawdę niezwykli, ale chyba mogę tak określić wszystkich twoich poddanych - westchnął z udręczeniem Vin. - Neru nauczył mnie dużo o różnych strategiach, ale Narcynus wydaje się absolutnie nie mieć cierpliwości do takich szczegółów. 
- Bo tak jest - zgodził się książę. - On najchętniej zderzyłby się z armią wroga czołowo i posiekał ją na kawałki.
- Na szczęście ma brata – zaśmiał się blondyn, po czym przyjrzał uważnie ukochanemu. - Tęskniłeś, mój książę?
- Jestem zbyt zajęty na takie rzeczy - skłamał Lucyfer, czując, że pieką go policzki. Tęsknił i to cholernie.
Przez chwilę tańczyli w milczeniu, a muzyka powoli przeszła z radosnej i skocznej w powolnego walca. Pary zaczęły wirować dookoła siebie, dla większego efektu służący zgasili parę świeczników i zapanował półmrok, czyniąc atmosferę bardziej intymną. Vin spojrzał w szkarłatne oczy swego władcy i już się nie odwrócił. Zamiast tego przyciągnął go bliżej. 
- Książę... - wyszeptał z uczuciem. Pary dookoła wciąż wirowały, ale zdawały się tylko dekoracją, bezimiennym tłem. Liczył się tylko Lucyfer. W którymś momencie chyba po prostu stanęli pośrodku tańczących. - Kocham cię.
Lord Pychy uśmiechnął się tak, jak wtedy, gdy po wielu latach w końcu ujrzał swoich synów. Wyciągnął ręce, ale zamiast objąć blondyna za szyję, ujął delikatnie jego maskę po bokach i ściągnął ją bez najmniejszego trudu. Lekki rumieniec podpowiedział Vinowi, że podobało mu się to, co ujrzał. 
- Przy innych lepiej ją noś - rzekł cicho, z powrotem zasłaniając twarz ukochanego, po czym gwałtownie zarzucił mu ręce na szyję i pocałował.  

~***~ 

O północy z podnóża wzgórza zamkowego wypuszczono fajerwerki i wszyscy goście wyszli na tarasy, by je obejrzeć. Vin z Lucyferem stali tuż przy samej barierce, ale generał już się napatrzył na sztuczne ognie. Teraz studiował twarz swego księcia i sposób, w jaki światło odbijał się w jego oczach. 
- Możesz nie mieć swojego serca, ale moje z pewnością należy do ciebie - rzekł, zanim zdołał się powstrzymać i szybko spłonął rumieńcem, uświadamiając sobie, jak kiczowato i cukierkowo to zabrzmiało. Lord Pychy spojrzał na niego z zaskoczeniem i pokręcił głową z uśmiechem.
- Romantyczny idiota - westchnął z udawanym ubolewaniem, po czym zwrócił się z powrotem do nieba. - Dawno już nie świętowałem nowego roku z przyjemnością. 
- A teraz świętujesz?
- Nie sądzę, że to było twoją intencją, bo o tradycjach wiesz tyle, co nic, ale dałeś mi na te święta naprawdę trafiony prezent - ręka Lucyfera spoczywała na balustradzie i blondyn nie mógł się powstrzymać, by jej nie ująć w swoją. 
- Tak? Jaki? - zapytał z przekornym uśmiechem. Tym razem to z kolei książę się zaczerwienił.
- N-nie każ mi tego mówić na głos - burknął, odwracając się od Vina.
- Ah, wstydzisz się? - blondyn lekko przesunął nosem po odsłoniętej szyi władcy, na co ten prawie podskoczył. 
- Jeszcze mogę cię zwolnić - warknął, machając ze złością ogonem, ale nie zabrał ręki, którą nowy generał wciąż trzymał w swojej. 
- Myślisz, że to będzie dobry rok? - zapytał Vin, patrząc jak ostatnie fajerwerki rozjaśniają niebo.
- Myślę, że o wiele lepszy od poprzednich - Lucyfer splótł ich palce razem i oparł głowę na ramieniu blondyna, przymykając oczy.  

~***~ 

W Niebie obchodzono Nowy Rok równie hucznie jak w Piekle, ale kiedy tylko szlachta skończyła celebrować, debaty na temat pokoju z Piekłem rozpoczęły się ponownie. Razjel, Michał i Rafael siedzieli w swoim domu, gdzie mieszkali jeszcze za panowania serafinów i z niecierpliwością oczekiwali Gabriela, który miał wkrótce przybyć z raportem z ostatniego spotkania. Regent nie pozwolił sobie na świętowanie i cały tydzień układał mowę i wymyślał argumenty, by przekonać arystokrację, że sojusz będzie najlepszym wyjściem. Dwa potężne mocarstwa, gdy połączą siły, będą mogły przeciwstawić się każdemu wrogowi. Do tego dochodziły profity z handlu i możliwość podróży, nawiązywania nowych znajomości i poznawania tradycji. Te ostatnie może nie należały do najsilniejszych argumentów, ale Archanioł Wody znał swoją szlachtę i wiedział, że należy przemówić do ich pychy i próżności.
Teraz czekali jedynie na efekt jego pracy. Rafi wiercił się na fotelu, raz po raz rozkładając i kuląc puchate skrzydełka. Jego loki opadały na policzki, a nosek marszczył się słodko, kiedy był zmartwiony. Michał chodził po pokoju jak lew w klatce, z dłońmi splecionymi na plecach. Jego pióra były zbite w jedną, ciasną pokrywę. Jedynie Razjel wydawał się rozluźniony. Popijając herbatę, kartkował jakąś księgę z zaklęciami, rozłożony w rogu kanapy. 
- Mógłbyś chociaż udawać, że cię to obchodzi - ofuknął go Pan Zastępów. Zawsze mieli ze sobą trochę na pieńku, bo ich różnice po prostu nie pozwalały im się ze sobą zgadzać. Mimo to nikt nie wątpił, że są do siebie przywiązani jak bracia.
- Mógłbyś chociaż udawać, że wierzysz w Gabrysia - odgryzł się spokojnie mag. 
- Misiu, Rasiu, przestańcie - pisnął Rafi ze swojego miejsca. 
-Przepraszam. Denerwujesz się? - Michał natychmiast porzucił sprzeczkę, by wspierać swojego ukochanego braciszka. Objął go ramieniem i lekko pogładził po piórkach. W tej samej chwili jednak drzwi otworzyły się na oścież i Gabriel wpadł do pokoju niczym burza, wciąż jeszcze w swoim oficjalnym stroju.
- Udało się - rzekł takim tonem, jakby sam wciąż nie mógł uwierzyć. - Udało się! Jeszcze tylko napisać do Lucka i podpisać sojusz...
Jego bracia i Razjel chwilę siedzieli w ciszy, po czym Rafi rzucił się go uściskać, a Michał podążył jego śladem. Książę Magów tymczasem wrócił do swojej książki z zadowolonym uśmiechem.
_______________________________________________________________

WR: A oto i epilog naszej epickiej sagi... Hehe, cieszycie się? Nie no, żartuję, jak już Scarlett zdążyła zaspoilerować, teraz nastąpi seria one- lub więcej shotów o poszczególnych postaciach, a potem... Niespodzianka <3 Miłego czytania :D

SC: No i koniec.... Na szczęście tylko tej części, bo - jak już mówiłam - to dopiero początek~~ Można powiedzieć, że ten arc poświęcony był głównie wprowadzeniu czytelnika w świat PnS i przedstawieniu głównych postaci~~ Już mamy gotowy, świeżutki one-shot, ale zaprezentujemy wam go dopiero w następną sobotę, a na razie - do zobaczenia <3

sobota, 14 czerwca 2014

Rozdział XXVI

Vin zamarł. Co to miało znaczyć? Czy generał chciał z nim walczyć? Czyżby jeszcze nie mógł świętować?
- Wyzywam Vinraela Cainza na pojedynek! - zawołał gromkim głosem Narcynus, śmiało patrząc na Lucyfera. - Skoro ma być moim partnerem, sam muszę zadecydować, czy się nadaje. 
- Masz do tego absolutne prawo - zgodził się książę. 
- To będzie test, Vinraelu Cainz - rzekł do Vina generał, a jego złote oko zabłysło. Blondyn ścisnął miecz w dłoniach z przestrachem. Ta walka miała być ważniejsza niż cały turniej, a on był już zmęczony. Co dobrego mogło wyniknąć z takiego pojedynku? Czy Narcynus chciał go pognębić? 
- Walczymy za piętnaście minut. Do pierwszej krwi. To już nie pokaz fechtunku, chłopcze. Na wojnie nikt nie ocenia twojej techniki. Musisz przeżyć. Myśleć. Oceniać sytuację. Na twoich barkach spoczywa życie wielu. Jeśli nie jesteś na to gotów, możesz się nie stawić - jednooki generał wsunął swój miecz do pochwy i odwrócił się plecami do służącego.
- Jestem gotowy! - zawołał za nim Vin.
- W takim razie widzimy się za moment - odparł Narcynus i powolnym krokiem odszedł z areny.  

~***~ 

Przez piętnaście minut Ortis szybko opatrzył rany blondyna. Młody medyk, odkąd Orion nie mógł już do niego przylatywać swoją zgorzkniałością niemalże dorównywał mistrzowi. Bywały chwile, kiedy był łagodny i pomocny, ale potrafił strasznie szybko wpaść w złość o byle głupotę. Vin bardzo mu współczuł, lecz nie miał pojęcia co powiedzieć, by nie narazić się na nagły wybuch.
- Narcynus nie oczekuje niemożliwego - odezwał się czarnowłosy, po dobrej chwili dezynfekowania skaleczeń służącego w całkowitej ciszy. - Chce, byś udowodnił, że się nadajesz. Pokaż mu się od najlepszej strony i nie panikuj, kiedy okaże się, że nie jesteś w stanie go pokonać. On ma za sobą stulecia doświadczenia. 
- Nie znam go. Jak on walczy? - chciał wiedzieć Vin. Poza krótkim spotkaniem, gdy Hariatan przedstawiał go Narcynusowi, nigdy nie widział generała w akcji i wolał mieć jakikolwiek obraz jego stylu. Ortis zastanowił się.
- Drapieżnie. Jakby nie miał nic do stracenia. Niczym rozwścieczony smok - powiedział w końcu, chociaż jego mina dawała do zrozumienia, że nie jest pewien, czy jego wyjaśnienie będzie miało dla blondyna sens. Vin co prawda nie spotkał się nigdy wcześniej z rozwścieczonym smokiem, ale dawało mu to pewien obraz. Podziękował medykowi i udał się na arenę, nerwowo gładząc głowicę miecza. Narcynus już na niego czekał. Stanęli naprzeciwko siebie, blondyn w pełnym skupieniu, a generał szczerząc zęby drapieżnie. Rozległy się trąbki ogłaszające początek walki. 
Już w pierwszych minutach Vin zrozumiał, jak bardzo poziom złotookiego różni się od jego własnego. Demon się nim najzwyczajniej w świecie bawił i blondyn czuł, że regulaminowa pierwsza krew by się już dawno pojawiła, gdyby Narcynus tylko tego chciał. To wcale nie pomagało mu zachować zimnej krwi. Jego ruchy stawały się nerwowe i desperackie, atakował na ślepo, bez namysłu. W jego głowie kołatała się myśl, że musi się skupić, ale nie umiał jej uchwycić i zatrzymać. Czubek miecza generała przemknął tuż przy jego szyi, a na widzowie gwałtownie wciągnęli powietrze. 
- Spanikował - jęknął Lawliet. - Cholera, niedobrze!
- I tak by nie wygrał, z całym szacunkiem do jego umiejętności, Narcynus to zupełnie inna klasa - westchnął jego starszy brat. 
- Generał musi radzić sobie w każdej sytuacji - rzekł cicho Lucyfer, nie odrywając wzroku od rozpaczliwie walczącego Vina. - Nie może zostać nim dla mnie, a ja nie mogę dać mu forów, tylko dlatego, że się zakochałem. Niech się dowie, co robi. 
- Ty to wymyśliłeś?! - zawołał z niedowierzaniem Bastien. - Przecież jak przegra, to już w ogóle zamknie się gdzieś w swojej skorupie i nigdy nie będziecie razem!
- To, czy przegra, czy wygra zależy jedynie od niego, Basty - książę położył mu rękę na ramieniu. - Nie mogę podkładać pod niego przyszłości kraju. Muszę wiedzieć, że się nadaje.
Bracia spojrzeli po sobie z zaskoczeniem i wymienili uśmiechy. Ich ojciec stawiał swe państwo ponad własne dobro. Nic więc dziwnego, że nawet podczas długiego kryzysu większość podanych nie odwróciła się do niego plecami.
Vin tymczasem zebrał się w sobie i spróbował pomyśleć. Już po kilku chwilach dotarło do niego, że coś było nie tak. Narcynus odpowiadał idealnie nawet na te jego ruchy, których nie powinien być w stanie odczytać. Zupełnie jakby widział więcej. Jakby nie znajdował się na arenie przed swym przeciwnikiem, ale obejmował ją wzrokiem gdzieś z góry...
Może demony miały jakąś dziwną umiejętność, o której Vin nie miał pojęcia? Może generał był magiem? Bo skąd mógł widzieć, gdzie uderzy miecz blondyna, kiedy ten znajdował się za jego plecami? W życiu mu się nie uda, to musiała być sprawka magii. Nic innego nie wchodziło w grę... 
- Chyba zauważył - rzekł cicho Lucyfer. - Teraz dopiero zaczyna panikować.
Blondyn tymczasem wypadł zupełnie z rytmu i mógł tylko desperacko blokować agresywne ataki Narcynusa. Ortis miał rację, demon był niczym smok, a każdy cios mieczem wydawał się językiem ognia wystrzeliwanym w stronę ofiary. W złotym oku generała widać było czystą radość z walki. Przytłaczał Vina i przerażał tym upiornym jasnowidzeniem, które pozwalało mu przewidywać jego ruchy. Nie było szans na zwycięstwo. Wszystko, co udało mu się osiągnąć w tym cholernym turnieju, przepadło...
Nie.
Może i przeciwnik nad nim przeważał. Może i miał w rękawie asa, którego blondyn nie był w stanie rozgryźć. Ale generał nie ma prawa tak łatwo się poddać. Któż jak nie on będzie swoją postawą zapewniał oddział o jego sile, nawet w krytycznej sytuacji? Kto ich zmotywuje do walki? Czy naprawdę jego pragnienie jest aż tak słabe? Czy naprawdę chciał zostać dowódcą, by zdobyć Lucyfera, czy jednak było w tym coś więcej?
Wściekle zacisnął zęby i z całej siły odepchnął miecz Narcynusa. Na twarzy mężczyzny odbiła się ciekawość i natychmiast zaatakował znów. Tym razem Vin nie dał się osaczyć, odpowiedział na atak bez wahania, pewnie. Zaczęli wymieniać ciosy z coraz większym zapamiętaniem, tańcząc dookoła siebie w skupieniu. Służący wiedział, że przegra, ale walczył, by wygrać.
Ich starcie mogło trwać parę minut albo nawet godzinę, blondyn nie umiał stwierdzić. Jego ciało błagało o przerwę, lecz umysł nie pozwalał się zatrzymać. 
Nagle nadarzyła się szansa i Vin znalazł się tuż za Narcynusem. Demon znał jego ruchy. Z tą świadomością, blondyn skierował miecz w lewo, a gdy generał już się odwracał, gwałtownie go przekręcił, celując w drugą stronę. Chwila zaskoczenia nie wystarczyła i już ułamek sekundy później służący mógł powiedzieć, że zostanie zablokowany. Rzeczywiście, ich ostrza się zderzyły i blondyn musiał odskoczyć. Próbował jeszcze kilka razy, ale za każdym został zablokowany.
Czuł, że coraz bardziej opada z sił i zaczynał robić głupie błędy wynikające z wyczerpania, a jego miecz wciąż nie mógł dosięgnąć Narcynusa. 
- Możesz się poddać! - zawołał generał, szczerząc swoje białe zęby w iście diabelskim uśmiechu.
- Nie! - odparł jednym tchem, podejmując kolejną desperacką próbę zranienia go. Jego ostrze przemknęło tuż koło policzka generała, nie czyniąc mu krzywdy. Kiedy odwrócił się, by kontynuować, stwierdził, że czubek broni żółtookiego jest tuż przy jego szyi. 
- Hehe - Narcynus lekko dźgnął kawałek odsłoniętej skóry blondyna i na białym kołnierzu powoli wykwitła niewielka plama spływającej z rany krwi. - Wygrałem.
Vin spojrzał na niego, starając się nie okazywać żalu. Generał był o niebo lepszy od niego w szermierce, nic więc dziwnego, że pilnował, by jego partner odznaczał się wybitnymi zdolnościami. Pierwsza krew. Czy to naprawdę tak wiele? Raczej nie, ale widać nawet to nie leżało w jego możliwościach. 
- Jaki jest twój werdykt, Narcynusie? - głos księcia przedarł się przez tą zasłonę ponurych myśli. Vin natychmiast poderwał wzrok, by spojrzeć na Lucyfera. 
- Ma talent - rzekł generał, obchodząc blondyna dookoła. - Ale jeszcze nie rozwinięty tak, jak to możliwe. Nie dał się też ogłupić panice, gdy okazało się, że coś przewyższa jego siły. To ważna cecha. Będzie z niego dowódca jak się patrzy.
- C-co? Ale... Przecież przegrałem... - zaczął Vin, unosząc dłonie w obronnym geście.
- Ani przez chwilę nie chodziło tu o twoją wygraną. Chciałem sprawdzić twoje reakcje na nieprzewidziane okoliczności oraz ile trzeba, żebyś się poddał - wyjaśnił Narcynus. - Zdałeś test, chłopcze. Możesz być moim partne... Hej!
Przerwał, bo kiedy tylko w oczach blondyna pojawiła się ulga, upadł on na kolana i stracił przytomność. 

~***~ 

- Cholerny idiota, nie zna swoich granic... - z odrętwienia wyrwał go rozeźlony głos mówiącego do kogoś Ortisa. Poruszył się, otwierając jedno oko, ale promienie bólu od każdego mięśnia w jego demonicznym ciele skutecznie powstrzymały go od dalszych prób wstania.
- Leż - przekręcił głowę, by ujrzeć nad sobą twarz księcia, pełną politowania i rozbawienia. - Nieźle się wczułeś, co?
- Nie śmiej się ze mnie - poprosił, samemu nie mogąc powstrzymać uśmiechu. 
- Z mojego dzielnego, przystojnego generała? Jakżebym śmiał - Lucyfer przysiadł na brzegu pryczy, gdzie ktoś położył służącego, a Ortis wyszedł na zewnątrz, przewracając oczyma.
- Nie jesteś już zły? - blondyn spoważniał, wyciągając dłoń, by położyć ją na policzku księcia.
- Powiedzmy, że zostałeś rozgrzeszony, ale musisz jeszcze zadośćuczynić... - wyszeptał były archanioł, powoli nachylając się do niego.
- Jak...? - zapytał Vin. Kiedy Lucyfer nie odpowiedział, świeżo upieczony generał przymknął oczy, oczekując dotyku książęcych warg na swoich własnych, ale nic takiego nie nastąpiło.
- Sam musisz na to wpaść. Postaraj się szybko pozbierać, Narcynus czeka na ciebie z bratem - rzekł z lekkim rumieńcem, po czym zeskoczył z pryczy i wyszedł z namiotu, machając ogonem.  

~***~ 

Rzeczywiście, przed wejściem do sanitarnego namiotu generał już na niego czekał. Przy jego boku zaś stał mężczyzna z twarzy niemalże identyczny, jednak jego oka nie zasłaniała opaska, a długie włosy opadały mu na plecy. Wydawał się również spokojniejszy i dopiero wtedy Vin przypomniał sobie, że Hariatan kiedyś wspominał coś o tym, iż Narcynus ma bliźniaka. 
- To on, Neru - rzekł generał z dumą, klepiąc blondyna w ramię.
- Zaimponowałeś mojemu bratu - długowłosy wziął twarz służącego w dłonie, by uważnie spojrzeć mu w oczy. - Niewielu to się udaje. Jestem Nerafed, książęcy strateg. Pewnie się już widzieliśmy, ale raczej rzadko ostatnio bywałem w pałacu. 
- Vinrael Cainz - Vin skłonił się lekko, na co Narcynus parsknął głośnym śmiechem.
- Hej, okazuje mi szacunek w przeciwieństwie do ciebie, ty kołku - zaperzył się strateg, krzyżując ręce na piersi. 
- Jasne, nie gniewaj się - wyszczerzył zęby jego bliźniak. - Widzisz, chłoptasiu, ja i Neru mamy połączenie telepatyczne. Możemy słyszeć swoje myśli. Dlatego wiedziałem, co zaraz zrobisz, nawet kiedy byłeś poza zasięgiem mojego wzroku. 
- Nawet nie masz pojęcia, o czym może czasem myśleć taki osiłek - Neru zmrużył oczy i Vin natychmiast pomyślał, że cieszy się z tej niewiedzy. 
- Nieważne! W każdym razie, zabieramy cię do naszej posiadłości pod miastem do czasu twojego pasowania podczas balu noworocznego - poinformował radośnie Narcynus. Na te słowa mina blondyna nieco zrzedła. Wiedział, że Nowy Rok jest w Piekle celebrowany jak Boże Narodzenie na Ziemi, wiedział też, że te obchody wypadają dokładnie za dwa tygodnie. Miał na tyle czasu opuścić pałac? Zostawić księcia teraz, kiedy już prawie udało mu się go zdobyć? A on głupi myślał, że wszystkie trudności już mają za sobą. 
- Hej, przecież książę ci nie ucieknie - uśmiechnął się Neru. - To tylko dwa tygodnie, a mówią, że rozłąka pogłębia uczucia. 
- S-skąd...? - zapytał zdumiony blondyn, rumieniąc się lekko pod maską.
- Mam swoje sposoby - wyjaśnił strateg z uśmieszkiem, a Vin w myślach przeklął plotkarską służbę z zamku Lucyfera. 

~***~ 

Książę czekał na niego przed bramą, kiedy wyjeżdżali. Dwójka jego synów pożegnała go z szerokimi, triumfalnymi uśmiechami, ale Lucyfer jak zwykle nie dawał się ponieść emocjom. 
- Znowu musisz na mnie czekać - Vin spojrzał na niego przepraszająco. Władca jednak tylko pokręcił głową.
- Wiesz, ile mam lat? - zapytał, unosząc brwi, a jego świeżo upieczony generał tylko zaprzeczył. Dużo, to na pewno. Ale dokładnie nie miał pojęcia. - Cóż, nie musisz. Ale pamiętaj, że w porównaniu do tego, dwa tygodnie są jak mrugnięcie okiem.
- Mm, ale mojej herbaty nie posmakujesz - zauważył z zadowoleniem blondyn.
- A to rzeczywiście szkoda - zaśmiał się Lord Pychy. Vin nie wytrzymał, nachylił się i lekko pocałował go w policzek. Ogon księcia napiął się jak struna.
- Phi - mruknął, spoglądając w bok z rumieńcem na twarzy. - Idź już. Ja... Będę na ciebie czekał.
Na te słowa oczy blondyna rozjaśnił uśmiech. Uściskał zdumionego Lucyfera z całej siły, skinął głową jego synom i odszedł z bliźniakami do ich rezydencji.

____________________________________________________

WR: Oto i rozdział, krótki, co prawda, ale dosyć treściwy <3 Scarlett się trochę o niego czepiała, więc musiałam to i owo pozmieniać, ale w końcu doszłam do tej, zadowalającej ją postaci. Przed nami jeszcze tylko epilog, znaczy nie taki zupełny, bo PnS się absolutnie nie kończy, ale zamykamy na pewno pewien rozdział. Do następnej soboty :D

SC: Tia, PnS nie posiada końca.... Jednak tutaj kończymy część wprowadzającą do tego świata, dopiero teraz zaczną się prawdziwe jaja, mówię wam <3 Vin wreszcie został generałem, hell yeah, hallelujah.... Myślicie, że to happy end? - No co wy, to dopiero początek~~ Planujemy po zakańczającym rozdziale zrobić trochę one-shotów z pairingami, bo do dalszej części potrzebujemy, żeby parę osób wreszcie się zeszło. Czeka nas dużo roboty, but totally worth it~~ Do zobaczenia w następną sobotę~~!

sobota, 7 czerwca 2014

Rozdział XXV

Vin stał przed swoim przeciwnikiem, starając się zachować chociaż pozory samokontroli. Miecz drżał mu w rękach. Po obejrzeniu pierwszej walki poczuł, że nie jest w stanie równać się z osobami, które ćwiczą szermierkę od wieków. Jeśli przejdzie chociaż przez pierwszy pojedynek, będzie to oznaczało iż jego szczęście jest większe, niż sądził. Ale na pewno nie na tyle, by zapewnić mu pierwsze miejsce.
Zerknął na trybuny i stwierdził, że książę na niego nie patrzy. To dobrze. Lepiej, żeby nie oglądał tej spektakularnej porażki.

- Pamiętaj, czego cię uczyłem! - rozległ się niespodziewanie krzyk z trybun i Vin uniósł głowę, by spojrzeć na piegowatą twarz Azazela. W tej samej chwili rozległ się strzał ogłaszający początek walki. 
- Heh, podobno jesteś książęcym lokajem? No dawaj, chłoptasiu, dostaniesz fory - jego przeciwnik zakręcił mieczem młynka z kpiącą miną. Blondyn go kojarzył. Był synem jakiegoś hrabiego i często kręcił się koło Lucyfera i jego synów, którzy kulturalnie odrzucali zaloty. Zbyt kulturalnie, jak na Vina gust, bo młodzieńcowi najwyraźniej bardzo trudno przychodziło zrozumieć, że notoryczne odrzucanie nie wynika z nieśmiałości czy skromności książąt. 
- Jest pan wyjątkowo uprzejmy, aż nie wypada mi odmówić - rzekł, uśmiechając się kpiąco w nagłym przypływie pewności siebie. Tyle osób uczyło go tego, co teraz potrafił. Przecież nie pozwoli, by ich starania poszły na marne.
Bez ostrzeżenia znalazł się za demonem i wykonał proste pchnięcie w jego bok. Ten zakręcił się jak fryga, zupełnie zaskoczony prędkością ataku i ledwo odbił ostrze Vina własnym. Natychmiast jednak zebrał się w sobie i ciął z boku, lecz blondyn był na to gotów. Zablokował cios, mocno uderzając miecz szlachcica, przekręcił ostrze i tępą stroną uderzył chłopaka w nadgarstek tak, że ten upuścił broń i upadł do tyłu na ziemię z tępą miną. 
- Bardzo dziękuję za tą krótką, ale owocną walkę - rzekł beztrosko służący, wyciągając rękę, by pomóc mu wstać, dumny, że nawet nie wyszły mu rogi. Szlachcic zaniemówił i z wściekłością odtrącił jego dłoń.
- Domagam się rewanżu! Nie wiedziałem, że on coś potrafi! - zawołał do sędziego.
- Na wojnie nie dostaniesz rewanżu, chłopcze - rozległ się głos Lucyfera z trybun. W szkarłatnych oczach księcia widać było jakąś sadystyczną satysfakcję, a Vin nie był pewien, czy to z powodu jego wygranej, czy porażki natrętnego zalotnika.
- Tą rundę zwycięża Vinrael! - ogłosił sędzia. Blondyn, upojony swym sukcesem, podszedł do trybun, wyjmując z klapy munduru pąsową różę i podał ją władcy z czarującym uśmiechem.
- Przyjmij tą różę w dowód moich przeprosin - poprosił. Zaskoczony Lucyfer wziął kwiat w ręce i spojrzał na blondyna, jakby rozważał jego prośbę. 
- Jeśli nie wygrasz, nie będzie to nic warte - zauważył, machając ogonem.
- Książę, ani wygrana, ani przegrana nie zmieni moich uczuć do ciebie - wyznał szczerze Vin, patrząc w szkarłatne oczy. Lord Pychy zarumienił się.
- Nie pozwól sobie spocząć na laurach. Większość twoich przeciwników będzie o wiele silniejsza od tego - poradził. - No, idź już. Pora na kolejną walkę.
Vin skinął głową i odszedł, a Bastien z Lawlietem wymienili zachwycone spojrzenia, gdy Lucyfer delikatnie przesunął palcami po płatkach róży, w końcu pozwalając sobie na lekki uśmiech. 

~***~ 

Po jeszcze kilku walkach ogłoszono przerwę i arystokracja wysypała się między oblegające arenę stragany i jarmarki. Wielu kupców zwęszyło okazję na powiększenie fortuny i pomimo mroźnego dnia rozstawiło swoje kramy, kusząc widzów ręcznie robionymi ozdobami oraz ciepłymi, sycącymi przekąskami. Szlachta zacięcie typowała faworytów, przyjmowano zakłady i dyskutowano z zapałem. 
- Widziałaś? Zatrzymał różę, którą mu dał ten zamaskowany mężczyzna - rzekł jakiś młody demon do swej siostry, przekonany, że książę go nie słyszy.
- Nigdy nie przyjmował zalotników - zauważyła ona, a jej zarumienioną twarzyczkę rozjaśnił uśmiech. - Podobno to służący z zamku. Wyobraź sobie, zakazany romans pomiędzy dwoma stanami... - rozmarzyła się, przyciskając do piersi porcelanową lalkę, którą trzymała w dłoniach.
Lucyfer pokręcił głową. Może i mieli rację, może uczucia do Vina nie były takie głupie? W końcu służący je odwzajemniał, widać to było w jego oczach. 
- Mówiłeś, że nic między wami nie ma! - Beelz klepnął go w plecy, wyrywając z zamyślenia. Na jego twarzy zamiast złości jak zwykle widniała troska i książę poczuł wyrzuty sumienia za swoje niewinne kłamstwo. 
- No, jeszcze nie ma... - rzekł wymijająco.
- Ale będzie? - Lord Obżarstwa zmarszczył brwi, krzyżując ręce na piersi. 
- On by pewnie chciał... - wzruszył ramionami Lucyfer, ale jego przyjaciel nie dał się zbyć tak łatwo. 
- A ty? - nacisnął. Na szczęście od konieczności odpowiedzi wybawił go Belphegor, który pojawił się przed Beelzem i wyciągnął do niego ramiona. Lord Obżarstwa wziął go na ręce z lekkim uśmiechem, a kiedy spojrzał na miejsce, gdzie przed chwilą stał Lucyfer, władcy już tam nie było.
- Daj mu spokój. Nie jesteś jego matką - zamruczał Lord Lenistwa, opierając głowę o ramię przyjaciela. 

~***~ 

Vin awansował szybko, pokonując kolejnych przeciwników z mniejszym lub większym trudem, żaden jednak nie był na tyle silny, by zagrozić jego wspinaczce po drabinie do finału. Walki bywały mniej lub bardziej ekscytujące, ale jedna z nich wyjątkowo uderzyła w zebranych. Młody żołnierz starł się ze starszym szlachcicem, a ten, gdy w końcu wytrącił mu miecz, zupełnie zatracony w amoku walki, rozpłatał ostrzem jego czaszkę. Ciało chłopaka zostało usunięte z areny, zaś starszy demon ze skruchy wycofał się z turnieju.
Zanim Vin się zorientował, znalazł się w pierwszej trójce razem z krótkowłosą diablicą, która zaimponowała widowni swoją zręcznością oraz jakiś elegancki, poważny szlachcic z równo przystrzyżonym wąsem. Jego technika może nie była wyrafinowana, ale solidna i skuteczna. 
Ta dwójka miała stoczyć ze sobą pojedynek, w którym zostanie zadecydowany kolejny przeciwnik Vina. Gdy stanęli naprzeciwko siebie, trudno było wytypować faworyta.
- Octaviusie, Anais, walczycie o miejsce w finale. To, które wygra tę walkę będzie miało szansę zostać moim generałem. Jesteście gotowi? - zawołał Lucyfer, wodząc wzrokiem po dwójce przeciwników.
- Tak jest! - zawołali obydwoje, czujnie się nawzajem obserwując.
- Powodzenia, bracie! - rozległ się radosny okrzyk z tłumu widzów, a Octavius niemalże podskoczył w miejscu. Natychmiast dało się słyszeć ciche chichoty.
- Zaczynajcie - zarządził książę, nie zwracając na to uwagi i rozległy się trąbki rozpoczynające walkę.
Anais ścisnęła miecz w dłoni i rzuciła się do przodu. Octavius parował jej szybkie uderzenia, ale nie był w stanie przejść do ataku. Dziewczyna szarżowała jak tornado, zwinnie uskakując przed każdym niebezpiecznym zagraniem przeciwnika. 
- Jest jak dzika kocica - stwierdził z uznaniem Mammon. - Jak uważasz, Kalathielu? - zapytał odwracając się do tyłu, gdzie siedział jego generał. Ten tylko wzruszył ramionami, nie spuszczając wzroku z walki.
- Może się w tobie zakocha i do ciebie dołączy, tak jak ja - rzekł z figlarnym uśmiechem, na co jego przełożony zmarszczył brwi.
- Nie poszedłeś za mną, bo się we mnie zakochałeś - zaprotestował. 
- Zdania na ten temat są podzielone. Ale byłem młody i głupi - białowłosy puścił mu oczko, ale twarz Mammona pozostała nachmurzona. - To nie twoja wina, że nie mogłeś odwzajemnić tych uczuć, Mon.
Lord Chciwości tylko pokręcił głową, zerkając ukradkiem na siedzącego dwa miejsca dalej Moda. Na szczęście Pan Rozpusty wydawał się zbyt pochłonięty walką, by cokolwiek usłyszeć.
A ta powoli zbliżała się ku końcowi. Obydwoje przeciwników powoli opadało z sił, bloki Octaviusa przestawały być tak dokładne, ale z drugiej strony ataki Anais stały się znacznie wolniejsze. Teraz toczyła się bitwa na wytrzymałość, w której umiejętność fechtunku zostały zepchnięte na drugi plan. Walczący zatrzymali się na chwilę naprzeciwko siebie, dysząc z wyczerpania, a po chwili zwarli z brzękiem stali. Rozpoczęła się gorączkowa wymiana ciosów, zaś zacięcie na twarzach szermierzy zdradzało, że nie mają oni zamiaru się poddać. W końcu jednak jedno z uderzeń okazało się zbyt mocne i miecz Octaviusa wyleciał w powietrze, upadając na ziemię. Szlachcic spojrzał na swoje dłonie, jakby nie dotarło do niego, co się właśnie stało.
- Walkę zwycięża Anais! - zawołał sędzia przy wtórze dźwięku trąbek.
Dziewczyna podeszła do swego przeciwnika i wyciągnęła doń rękę. Octavius przez chwilę przyglądał się jej z niedowierzaniem, po czym pozwolił sobie na uśmiech, ściskając dłoń zwyciężczyni.
- Wybitny z ciebie szermierz, m'lady - rzekł z uznaniem.
- Z ciebie również niezgorszy, sir - odparła, unosząc dumnie głowę.

~***~

Vin ze swego miejsca w poczekalni obserwował pojedynek tej pary. Strach, który od pierwszej walki wcale się nie pojawiał, teraz powrócił ze zdwojoną siłą. Anais walczyła świetnie i widać było, że ma za sobą lata praktyki wśród doświadczonych nauczycieli. On zaś piekielną sztukę szermierki opanował dopiero niedawno i choć w świecie ludzi szczycił się niezwykłymi umiejętnościami, wciąż trudno mu było je przełożyć na demoniczne ciało. Czy miał szansę z dziewczyną? Nie umiał powiedzieć. 
W końcu rozległy się trąby zapowiadające początek walki. Vin ścisnął rękojeść miecza i wyszedł na arenę. Mistyczna bariera wzniesiona przez magów Belphegora, by chronić zawodników i widzów przed chłodem, połyskiwała perłowo na tle szarego nieba. Oczy tłumów były skierowane na niego i na Anais, która z pewnym siebie uśmieszkiem stanęła naprzeciwko. 
- Obydwoje dotarliście do finału turnieju. To z was, które wygra tą walkę, okaże się wystarczająco uzdolnionym, by pełnić funkcję jednego z moich generałów. Rozegrajcie wszystko czysto i nie pozwólcie, aby zdenerwowanie wpłynęło na wasze ruchy. W prawdziwej bitwie chwila wahania może kosztować... Wszystko - Szkarłatne oczy Lucyfera przeszyły Vina na wskroś, jakby dając do zrozumienia, że nie tylko o życie może toczyć się walka. 
Blondynowi nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Gdy tylko trąbki obwieściły początek pojedynku, zebrał się w sobie i wyostrzył zmysły. Wiwaty z widowni w pierwszej chwili były jednak jak uderzenie obuchem i te cenne parę sekund zmarnował, by do nich przywyknąć. Anais już była przy nim i cięła bezlitośnie, celując w ramię. Ledwo udało mu się wykręcić, ale impakt uderzenia miecza o miecz boleśnie odbił się na jego ręce. Zanim uświadomił sobie, że już normalnie słyszy, minęło kilka desperackich bloków, podczas których spychany był coraz bardziej do brzegu areny.
- Co ten dureń robi... - syknął Lucyfer z trybun.
- Uspokój się, da radę... - starał się go przekonać Bastien, chociaż sam patrzył na poczynania służącego z niepokojem.
Ten jednak nie zamierzał się poddać. Gdy w powietrzu rozległ się świst miecza, dobrze wiedział skąd nadejdzie uderzenie i zablokował je ku zaskoczeniu dziewczyny. Wykorzystując chwilę, gdy była wytrącona z równowagi, Vin ruszył do kontrataku. Zaczęli wymieniać ciosy, patrząc sobie w oczy i żadne nie miało zamiaru popełnić błędu. Blondyn nawet zdołał odejść od krawędzi areny.
- Moja krew! - zawołał tryumfalnie Azazel, z podekscytowania prawie spadając z wyższego rzędu na siedzących niżej Lordów. 
Blondyn w skupieniu napierał na dziewczynę, niemalże tanecznym krokiem obchodząc ją dookoła. Ona nie pozostawała mu dłużna. Zrobiła wypad do przodu, chcąc zadrasnąć przeciwnika ostrzem, lecz ten odbił jej atak. Powoli tracili cierpliwość. Zaczynali nacierać na siebie nawzajem coraz gwałtowniej i agresywniej, uderzając ogonami powietrze. Po chwili ich rogi wyszły na wierzch, a zaraz potem rozłożyli olbrzymie skrzydła i zwarli się w powietrzu, niczym dwa wściekłe orły. W tamtym momencie Lucyfer nie był pewien, czy wciąż walczyli na miecze, czy próbowali tylko wyrwać je sobie nawzajem przy pomocy szponów. 
W końcu jednak rozległ się głośny brzdęk i na ziemię spadł miecz. Spojrzenia widzów poderwały się w górę, aby określić, kto stracił broń. 
Vin i Anais wisieli naprzeciwko siebie w powietrzu. Dziewczyna trzymała się za ramię, z którego płynęła krew, nasączając jej białą koszulę, natomiast blondyn miał parę ran. Jego oczy błyszczały jakąś dziką zaciętością, zazwyczaj ładnie ułożone włosy były zupełnie potargane, a w wyciągniętej ręce trzymał miecz, którego koniec niemalże dotykał szyi jego przeciwniczki. Lucyfer zacisnął palce na balustradzie. 
- Zwycięża Vinerael Cainz! - rozległ się głos sędziego i razem z dźwiękiem trąbek wybuchły owacje. Vin i Anais wylądowali i uścisnęli sobie dłonie, po czym blondyn, niemalże nie mogąc uwierzyć powiódł wzrokiem po widowni, myśląc, że odnajdzie rozjaśnione uznaniem i miłością oczy swego księcia. Ujrzał wydzierającego się na wszystkie strony Azazela, Mammona z pełnym samozadowoleniem odbierającego od Asmodeusza i Lewiatana po pliku banknotów, Belphegora, który, o dziwo, podniósł głowę z kolan Beelzebuba, gdzie do tej pory ucinał sobie drzemkę, Hariatana z Larfem kiwających mu głową gdzieś z tylnych rzędów i Bastiena przybijającego piątkę Lawlietowi. Kiedy jednak jego wzrok odnalazł Lucyfera, nie dostrzegł tego, czego się spodziewał. 
Książę spoglądał w stronę wejścia na arenę, w którym wcześniej zniknęła Anais. Wiwaty stopniowo cichły i coraz więcej demonów kierowało tam wzrok. W końcu Vin również odwrócił się z niepokojem. Miejsce naprzeciwko nie było puste. Zajął je mężczyzna, którego blondyn czasem tylko przelotnie widywał w zamku, jednak widział, kim jest, aż nazbyt dobrze. 
Pierwszy generał Lucyfera, Narcynus, celował w niego swym mieczem, a na jego twarzy malował się drapieżny uśmiech.

__________________________________________________

WR: No, przeszedłeś turniej, brawo Vin... Ciekawe tylko, czy pójdzie ci tak gładko z generałem <3 Na szczęście Lucek już się odfochał, może cię to zainspiruje... No, w każdym razie dzięki wszystkim, którzy komentują, miło wiedzieć, że ktoś to czyta :D

SC: No i Narcynus jak zwykle poczuł zew walki, ten to pięciu minut podczas turnieju nie usiedzi.... Lubię Anais, w końcu jakieś cycki w PnS <3 Biedny Octavius, nie ma to jak braciszek z okręgu Beelzebuba xD W Monie się wszyscy bujają, c'mon, Mod, be jealous.... A Azazel jest tak bardzo preciousss.... Czyli, krótko mówiąc - wszyscy kochani, jak zawsze x3 Czy Vin da radę Narcynusowi? Czy Vin i Luc w końcu będą razem? Zobaczymy~~ Do następnej soboty~~!