niedziela, 21 grudnia 2014

WS: Rozdział 6

- Zabiłeś mojego ojca - Shemhazai odwrócił się w porę, by odbić atak niebiańskiego generała. „Scudo”, przypomniał sobie, ale już musiał parować kolejny agresywny cios. Gniew na twarzy anioła wzmógł się, kiedy jego miecz raz po raz nie mógł dosięgnąć przeciwnika. Oddział Lorda Obżarstwa napotkał wojsko pod wodzą Zachariela i szybko rozgorzała między nimi bitwa. Kątem oka demon mógł dostrzec wyżynającego wrogich żołnierzy Azazela i Beelza, który starł się z archaniołem.
- Zabiłem wielu skrzydlatych, chłopcze. Na tym polega wojna - rzekł spokojnie, przestając się bronić i wprowadzając ofensywne cięcie. 
- Lysander. Pewnie nawet nie pamiętasz - syknął Scudo, odbijając jego atak. Shemhazai zmarszczył czoło.
- Owszem, pamiętam - rzekł. Była to prawda, doskonale pamiętał walecznego anioła, z którym stoczył jeden z najbardziej wyczerpujących pojedynków w swoim życiu. - Zginął honorowo - dodał, jakby to miało pocieszyć generała.
- Honorowo? A co to zmienia? - warknął ten. 
Demon nie odpowiedział i przez chwilę wymieniali ciosy w milczeniu. 
- Nienawidzisz naszej rasy? - zapytał w końcu Shemhazai, gdy odskoczyli od siebie, by złapać oddech. 
- Nie - odparł Scudo, unosząc miecz, by znów zaatakować. 
- Zatem nienawidzisz mnie? - naciskał dalej generał. Jego ciało się napięło, gotowe na cios. 
- Nie wiem. Po prostu chcę cię pokonać - anioł zawahał się przed tą odpowiedzią. 
- Nie przyniesie ci to pokoju. Spójrz dookoła - rzekł miękko jego przeciwnik i Scudo spojrzał. Ujrzał Zachariela wyciągającego miecz z ciała jakiegoś żołnierza z pełną smutku miną. Azazela, który miotał się na wszystkie strony, blokując wymierzone w niego ciosy, wyglądając groteskowo, jak dziecko skąpane we krwi. Beelzebuba upadającego na kolana z grymasem bólu na twarzy. Wszystkich aniołów, znanych mu z codziennych treningów, mających rodziny i przyjaciół oczekujących na nich w domu. Ile razy już słyszał, jak wyrażają nadzieję na pokój? 
- Wojny da się uniknąć - powiedział Shemhazai, ale w tej samej chwili głos zamarł mu w gardle. Spojrzał z zaskoczeniem na swój bok, z którego wystawał miecz i osunął się na kolana, a stojący za nim skrzydlaty wyszarpnął broń z jego ciała. 
- Generale! Zagrożenie opanowane! - zameldował, chociaż wyglądał na wstrząśniętego. Scudo rozpoznał w nim jednego z młodych rekrutów, którzy niedawno zakończyli trenowanie do boju. Pewnie jeszcze nigdy poważnie nikogo nie zranił. 
- Shemy! - rozległ się krzyk i Beelzebub w jednej chwili znalazł się przy nich, unosząc miecz na młodziaka. Zanim generał zdołał zareagować, cios został zablokowany przez Zachariela. Przerażony żołnierz cofnął się parę kroków, a Scudo wykorzystał to, żeby stanąć przed nim i go zasłonić. Lord i archanioł patrzyli na siebie przez moment, nie ruszając się z miejsca, obaj zawzięci i gotowi do walki.
- Zarządzam odwrót - rzekł Scudo, zwracając się do swego przełożonego. Ten rzucił mu nieco zaskoczone spojrzenie, ale zaraz rozpromienił się i skinął głową. Cofnąwszy miecz, schował go do pochwy i wskazał na Shemhazaia. 
- Weź swojego generała, Beelzebubie, zanim mój Ramiel będzie musiał po niego przyjść - powiedział. Lord Obżarstwa przytaknął i delikatnie podniósł wojownika z ziemi. Powoli zaprzestano walki i dwie armie rozdzieliły się, pomagając rannym i opłakując poległych. Azazel nie opuszczał boku Shemhazaia , a jego warga niepostrzeżenie drżała, kiedy nikogo nie było w pobliżu. Beelz wiedział, że nie chce się rozklejać przy swoich podwładnych, dlatego na chwilę wygonił wszystkich z namiotu i pozwolił mu płakać w rękaw munduru, pocieszająco głaszcząc po włosach. Życiu drugiego generała nic nie zagrażało, ale Azazelem widok jego ciała leżącego bezwładnie, bladych policzków i otwartej, krwawiącej rany i tak mocno wstrząsnął. Lord był pewien, że gdy wrócą do domu, przez pierwszych parę dni piegus nie odstąpi boku przyjaciela nawet na krok. 
Zachariel natomiast patrzył w zadumie jak obecny Anioł Śmierci, Ramiel, zabiera dusze poległych podczas bitwy. Nie było ich wiele, bo żadnej ze stron nie zależało na rzezi, co trochę podnosiło Pana Stróży na duchu. Wiedział, że odseparowanie duszy od ciała przygnębia Ramiela. Po skończonej pracy, Opiekun Dusz dołączył do Zachariela.
- Scudo zarządził odwrót. Shemhazai chyba przekonał go, że walka nie ma sensu - powiedział mu stróż, biorąc jego ręce w swoje. 
- Widzę - odparł lakonicznie Anioł Śmierci. Ostrze kosy w jego ręku złowieszczo błyszczało w powietrzu, czarne i niebezpieczne. Oręż ten po odejściu Samaela archaniołowie kazali wykuć dla jego następcy, Azraela, ponieważ Lord Gniewu zabrał oryginał ze sobą. Moc kosy przerosła skrzydlatego, który szybko wyrwał się spod kontroli i zaczął siać spustoszenie na Ziemi. Dopiero interwencja Sędziego Raguela przywróciła go do zmysłów. Został Przewoźnikiem Dusz przez rzekę rozdzielającą świat żywych i umarłych, a kosa przeszła w ręce Ramiela, który był ostatnim czarnoskrzydłym pozostałym w Niebie. Jak się okazało, świetnie dawał sobie z nią radę, 
- Cieszę się, że tak wyszło - rzekł Zachariel do swego ukochanego, a ten skinął głową. 
- Muszę już iść - powiedział cicho, całując archanioła nieśmiało w policzek i po chwili już go nie było. Pan Stróży uśmiechnął się głupkowato, patrząc w przestrzeń.  

*** 

Łucznicy Gabriela ustawili się w rzędzie, celując w zbliżające się wojska Lucyfera. Regent na ich czele pierwszy uniósł łuk i wystrzelił w niebo samotną, lodową strzałę. 
- Co to ma by... - zaczął Vin, ale jadący przy nim Narcynus go nie słuchał.
- Zasłonić się! - zarządził wściekle i żołnierze posłusznie unieśli tarcze w górę. W tej samej chwili strzała rozbiła się na tysiąc mniejszych, ale równie śmiercionośnych. Lucyfer uniósł się w siodle i wyciągnął dłoń. Zza pleców jego armii zadął silny wiatr, który zatrzymał strzały w powietrzu. Książę zmarszczył brwi, kiedy wyczuł opór nie pozwalający mu posłać ich z powrotem w stronę aniołów. 
- Razjel ochrania ich swoją magią! - zawołał Belphegor. 
- To było do przewidzenia - westchnął Lord Pychy i ruchem ręki rozbił lód o ziemię. 
- Jak książę to zrobił? - zapytał Narcynusa Vin. Generał tylko wyszczerzył zęby w drapieżnym uśmiechu. 
- Nie wiedziałeś, że nasz książę był Archaniołem Wiatru? Rzadko używa tej mocy, ale jeśli już to robi, jest na co popatrzeć - wyjaśnił. - No, młody, nie czas teraz na to. Patrz!
Kiedy tylko łucznicy niebiańscy wypuścili kolejną salwę strzał, pozostałe wojsko runęło do przodu, szarżując na piekielne oddziały. Generał krzyknął rozkaz do żołnierzy i ruszył naprzeciw wrogiej armii, a Vin spiął konia ostrogami i natychmiast znalazł się przy jego boku. Czuł się, jakby wbiegał pod schodzącą z góry lawinę, serce łomotało mu w piersi, myśli pędziły jak szalone. Miał wielką ochotę zamknąć oczy, ale wiedział, że jeśli to zrobi, praktycznie wyda na siebie wyrok śmierci.
Gdy starli się z niebiańskim wojskiem, na chwilę wydawało mu się, że zapanowała cisza. Po paru sekundach zgiełk bitwy uderzył go z siłą rozpędzonego pociągu. Zanim się obejrzał, już wymieniał ciosy z jakimś aniołem, a dookoła niego wrzały odgłosy walki.  

*** 

Gabriel tymczasem odłączył się od łuczników i pojechał zmierzyć z Lucyferem. Książę Piekła już na niego czekał. Stanęli naprzeciw siebie, milcząc przez dłuższą chwilę.
- Jeśli to jest to, czego chciałeś, Gabrielu, to świetnie ci się udało - rzekł z goryczą Lord. - Ile osób straci życie, bo pozwalasz szlachcie wodzić się za nos? 
- Gdybyś przełknął swoją dumę, już dawno byłby pokój - odparł Regent, zachowując kamienną twarz. 
- Dobrze wiesz, że prosiłeś o zbyt wiele. Znasz mnie, Gabrielu - westchnął Lucyfer.
- Znałem cię dawniej - warknął archanioł, wyciągając miecz. 
Ich ostrza zderzyły się ze zgrzytem. Zażarcie wymieniali ciosy, jakby próbując odpłacić sobie nawzajem za lata waśni. Po jakimś czasie archanioł i demon odskoczyli od siebie, dysząc z wycieńczenia. Gabriel rozłożył skrzydła i wzbił się w powietrze, oczekując tam na brata. Lucyfer spojrzał w górę i wyszczerzył zęby. Jego rogi wydłużyły się, ogon z zapałem uderzył w ziemię, a błoniaste skrzydła rozpostarły się na całą długość i uniosły go naprzeciwko Gabriela. 
- Podoba ci się, co widzisz? Dalej uważasz mnie za swojego brata? - zapytał książę ze złowieszczym uśmiechem. Regent nie odpowiedział, tylko wyciągnął ręce do nieba. Między jego dłońmi powoli zaczęły gromadzić się krople wody, spływając po palcach za rękawy munduru. Lucyfer zacisnął zęby i przywołał gwałtowny podmuch wiatru, ale wodna kula rozbryznęła się o jego pierś, wyciskając powietrze z klatki piersiowej. Atak jednak zadziałał i Gabriel na chwilę stracił równowagę, a kiedy rozpaczliwie trzepotał skrzydłami, by utrzymać się w powietrzu, Lord Pychy przetarł twarz rękawem i wzniecił niewielkie tornado dookoła brata. Nie zdążył jednak długo nacieszyć się przewagą, bo z ziemi wytrysnął słup wody, odrzucając go parę metrów dalej. Jego uwaga się rozproszyła i dzięki temu Gabriel zdołał wyswobodzić się z wiru powietrza. Obaj wiedzieli, że ich walka nie miała sensu, bo i tak byli równi, mimo to uparcie ją kontynuowali. 
Przynajmniej dopóki Lucyfer kątem oka nie zauważył, jak Vin spada z konia ugodzony strzałą jednego z łuczników. Książę pobladł, a gdy przez chwilę nie mógł dostrzec ukochanego między walczącymi, odepchnął Gabriela mocnym podmuchem powietrza i sfrunął na ziemię. Gdy ujrzał blondyna leżącego bez przytomności, reszta koloru odpłynęła z jego policzków. Stanął nad generałem i rozłożył gwałtownie skrzydła, a potężny podmuch wiatru odrzucił do tyłu wszystkich stojących w promieniu paru metrów. Oczy księcia zalśniły czerwonym blaskiem, kiedy przykucnął przy Vinie, by sprawdzić jego stan. 
- Kim jest ten mężczyzna? - zapytał Gabriel, lądując obok Razjela, który wspomagał łuczników swoją magią. 
- Według moich źródeł, jednym z generałów - odparł Pan Magów, krzyżując ręce na piersi. 
- Doprawdy, nie potrzeba twoich źródeł, żeby to zauważyć, Razjelu - zauważył sarkastycznie Regent. - Pytam się, od kiedy? Wyglądają, jakby byli kochankami. 
- Nie wiem, Gabrysiu. Lucek nigdy nie był zatwardziałą dziewicą, w przeciwieństwie do niektórych swoich braci - wytknął Razjel, a widząc minę przyjaciela natychmiast uniósł ręce w obronnym geście. - Michał, mam na myśli Michała!
- Skup się na walce - ofuknął go Archanioł Wody.
- Nie musisz mi dwa razy powtarzać, mój Regencie - mag wyszczerzył zęby, po czym zainkantował zaklęcie. Jego skrzydła zaczęły się zmniejszać, twarz i ciało wydłużać, ręce i nogi zmieniać w ostre, zakrzywione szpony i po chwili przed Gabrielem nie stał już jego przyjaciel i doradca, ale smok z grzywą brązowych włosów i mądrymi, fioletowymi oczyma. Był to bardzo trudny trik, którego opanowanie zajmowało lata i niewielu magów potrafiło tego dokonać, dlatego Regent z dumą obserwował, jak Razjel wzbija się w powietrze i wijąc, oddala w stronę pola bitwy. Wiedział, że tam znajdzie godnego przeciwnika. 
Sam archanioł zaś stanął na wzgórzu, chcąc spojrzeć jak wygląda sytuacja. Razjel już siał spustoszenie w szeregach piekielnych, przynajmniej dopóki nie napotkał na swojej drodze Belphegora. Lord Lenistwa rozpoczął z nim magiczny pojedynek, którego jednak Gabrielowi nie dane było obejrzeć. Usłyszał, jak ktoś podchodzi do niego od tyłu i odwrócił głowę, by sprawdzić, kto to. W tej samej chwili poczuł przenikliwy ból między żebrami. Zrobił chwiejny krok do przodu, obrócił się do napastnika i złapał go za ramię. Zaskoczony skrzydlaty chciał się wyrwać, ale uniemożliwił mu to lód powoli okalający jego ciało i wkrótce twarz zastygłą w wyrazie przerażenia. Archanioł Wody tymczasem sięgnął do wciąż znajdującego się w plecach sztyletu, który powoli pokrywały rozrastające się kryształki zamarzniętej wody. Kiedy cała rana została zamrożona, również Gabriel osunął się na ziemię, rzucając ostatnie spojrzenie w stronę pola bitwy. 

*** 

Razjel uderzył całym ciałem o barierę stworzoną przez Belphegora, ale ta ani nie drgnęła. Archanioł czuł adrenalinę buzującą w żyłach i pomimo smoczego pyska można łatwo powiedzieć, że uśmiecha się jak szaleniec. Lord Lenistwa był znakomitym magiem, nie najlepszym z jakim Pan Tajemnic miał styczność, ale wciąż trudnym do pokonania. Cóż, Razjel lubił wyzwania. Uniknął ognistego podmuchu, o mały włos nie osmalając sobie o niego łusek i dopiero wtedy zauważył poruszenie, które zapanowało w szeregach niebiańskiej armii. 
- Odwrót, chłopcy! - krzyczał generał Kedar, unosząc miecz nad siebie. - Spisek! Regent został raniony! 
Spisek? Pan Tajemnic spojrzał po demonach, które wyglądały na równie zaskoczone jak cała reszta. Lucyfer wpatrywał się intensywnie w obóz przeciwnika, jakby miał nadzieję, że uda mu się ujrzeć, co tam zaszło. Razjel spojrzał na Belphegora również spoglądającego w tamtą stronę i zgrzytnął zębami. Ich pojedynek będzie musiał zaczekać. 

***

Walka ucichła tak szybko, jak się rozpoczęła. Obie strony wróciły do swoich obozów i zajęły się rannymi. Vin z obandażowanym tułowiem siedział w namiocie medycznym i przyglądał się, jak Lucyfer chodzi w tą i z powrotem, machając nerwowo ogonem. 
- Spisek? Co to ma, do cholery, być? - warczał. - Nie potrafią nawet utrzymać swoich ludzi w ryzach? 
- Dziwisz się? Ich polityka to burdel większy niż u Asmodeusza w okręgu - mruknął Nicholas, który właśnie wyszedł zza zasłony odgradzającej improwizowaną salę operacyjną od reszty wnętrza. Jego ręce były całe we krwi niedawno przywiezionego do obozu Mammona. 
- Jak on się czuje? - zapytał Belphegor z troską w głosie. 
- Wyjdzie z tego - wzruszył ramionami medyk. 
- Zaraz powiadomię Moda - Lucyfer w końcu usiadł obok Vinraela na pryczy i zaczął składać niewielką, czerwoną karteczkę w maleńkiego smoka. 
- Myślisz, że umrze? - zapytał go cicho generał. 
- Kto, Gabriel? Nie... Nawet jeśli by umarł, Razjel przetrząsnąłby niebo i ziemię, by to naprawić - westchnął Lord Pychy. 
- Słyszałem, że nekromancja jest zakazana - zauważył ze zdziwieniem Vin. 
- Bo jest. Ale nie sądzę, by Razjel się tym przejmował, kiedy chodzi o Gabriela - wzruszył ramionami książę. Skończył składać smoka i wyszeptał do niego wiadomość, a stworzonko ożyło i wyrwało się z jego dłoni, by po chwili konsternacji opuścić namiot. W wejściu wyminął się z nim Narcynus. 
- Książę, musisz wyjść na zewnątrz. Nie zgadniesz, kto nas zaszczycił - rzekł podekscytowanym głosem. Lucyfer ścisnął lekko rękę Vina i wyszedł ze swoim drugim generałem na zewnątrz. 
Czekał tam na niego Samael, a za nim cały oddział świeżo wytrenowanych żołnierzy. Najbardziej jednak zdziwił księcia widok Vestara stojącego przy boku Gniewnego Pana w niemożliwym do pomylenia generalskim mundurze. 
- Nigdy nie sądziłem, że jeszcze to ubierzesz - powiedział Narcynus, szczerząc radośnie zęby. 
- Ani ja - odparł szlachcic, rzucając Samaelowi zimne spojrzenie. - To zaszczyt móc znów ci służyć, książę - rzekł do Lucyfera, kłaniając się krótko. 
- Dobrze widzieć cię w pełni sił - odparł Lord Pychy, kładąc nacisk na ostatnie słowa. - Pojedziecie na wschód, niedaleko stąd jest jeszcze jeden niebiański oddział. Nie chcę, żeby narobił mi spustoszenia w jakimś mieście. Powinniście dać sobie z nim radę, skoro macie Vestara za dowódcę. 
- Zrozumiałem. Słyszeliście? Jedziemy na wschód! - zawołał generał do swoich żołnierzy i po chwili już ich nie było.  

*** 

- Więc będziemy walczyć? - Hullen spojrzał na jadącego przy jego boku Davio z nieśmiałym uśmiechem. Jak na potężnego w budowie drwala był raczej spokojny i cichy, chociaż jego ciosy z łatwością mogły pozbawić kogoś głowy. 
- Tak - blondyn przygryzł wargę ze zdenerwowaniem. Bał się. Zwłaszcza teraz, kiedy generał kazał Vincentowi odejść. Medykowi zawsze udawało się podbudować morale drużyny i sprawić, że rzucenie swojego życia na szalę nie wydawało się aż takie straszne. Z drugiej strony jednak, bez Vincenta może miał jakieś szanse u Lety, który do tej pory wydawał się interesować tylko wielkimi, błękitnymi oczyma lekarza. 
Łucznik tymczasem jechał przed nimi. Jego kołczan był pełen strzał, a łuk gotów do użycia. Zastanawiał się, z jakimi przeciwnikami przyjdzie mu się zmierzyć, bo chociaż umiał posługiwać się bronią, nigdy jeszcze nie brał udziału w prawdziwej bitwie. Trochę żałował, że Vincenta nie ma z nimi - zdołali się już zaprzyjaźnić, ale rozumiał decyzję Vestara. Chłopak miał przed sobą przyszłość. 
Kiedy się zatrzymali, uniósł głowę, by ujrzeć oddział, z którym mieli się zmierzyć. Anielski generał stał na czele wojska, dumny i gotów do walki, zaś obok niego...
- A więc znowu się spotykamy, Rafaelu - rzekł Samael kpiącym tonem. Leta nie mógł uwierzyć własnym oczom, bo przy boku żołnierza nie stała obca mu osoba. 
Był tam nikt inny jak Vincent.
_______________________________________________________________

WR: Jak obiecałyśmy, dzisiaj nowy rozdział! Tak bardzo nie umiem opisywać bitew... No cóż, jeszcze tylko jeden w takich klimatach. Hehe. Żeby było krótko, miłego czytania i zapraszam do komentowania <3

SC: Hehehe, dobry cliffhanger nie jest zły~~ Będziemy się starać wrzucać rozdziały regularnie, chociaż nic nie obiecuję ;w; Poor Gabe, poor Shem.... Czemu wojna musi być taka dramatyczna ;___; Cóż, enjoy the drama~~ Do zobaczenia za tydzień i Wesołych Świąt! :3

3 komentarze:

  1. Wojna... Dramatyzm... To lubię. Ale zranić Gabrysia? Jak tak można? Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy spotkania Rafiego i Samaela. Życzę weny i Wesołych Świąt. :3 Pozdrawiam serdecznie <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Też jak Hana Yumi jestem ciekawa co wyjdzie z tego spotkania Rafiego i Sama... No i jak Rafi zareaguje na spotkanie ze starymi znajomymi... No i najważniejsza sprawa mam nadzieje, że i Gabi i Vin wyjdą z tego cało. Nie mogę się doczekać kolejnej notki.:D Weny :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Cholera jasna miałam się wyspać! I dupa.

    OdpowiedzUsuń