sobota, 31 maja 2014

Rozdział XXIV


Orion siedział w celi, do której przywlekli go książęcy służący, zmarznięty i przestraszony, ale przede wszystkim wściekły. Wściekły na swoją głupotę, naiwność pozwalającą mu wierzyć, że nikt go nigdy nie złapie i lekkomyślne pozostawienie skrzydeł na widoku. Teraz przez niego Ortisa może spotkać straszna kara, a co więcej, jeśli Lucyfer uzna go za szpiega, o pokoju między Niebem a Piekłem będzie można zapomnieć. Zawiódł na całej linii – jako żołnierz, kochanek i uczeń Rafaela, który przecież tak bardzo wyczekiwał, by w końcu pogodzić się z bratem. 
Musiał jakoś przekonać Lucyfera, że nie jest szpiegiem. Najlepiej mówić całą prawdę, ale czy książę uwierzy w chociaż jedno słowo? Jak upewnić go w swojej szczerości? Podobno władca przebywał teraz w okręgu Mammona, więc było trochę czasu, aby wymyślić plan. Trudność polegała na tym, że Orion nie miał pojęcia jaki jest Lord Pychy. Wyobrażał go sobie jako surowego, gniewnego monarchę otoczonego mroczną, tajemniczą aurą, który zakładał z góry, co zrobić z winnym i żadne argumenty nie przekonywały go do zmiany decyzji. Taki obraz przynajmniej wykreowały wszystkie pogłoski, które słyszał w Niebie, ale z drugiej strony nasłuchał się też wielu innych rzeczy, a te okazały się zupełną bzdurą. 
Siedział samotnie przez długi czas. Służący przynosił mu jedzenie, a przez niewielkie, zakratowane okienko mógł obserwować zmieniające się pory dnia. Czekał na wyrok, a w każdej sekundzie tego oczekiwania jego myśli pędziły jak szalone, nic dziwnego zatem, że niemalże poczuł ulgę, kiedy drzwi do celi w końcu się otworzyły i demony wyprowadziły go na zewnątrz. 
W sali, gdzie książę wydawał osądy zgromadziła się chyba cała zamkowa służba. Lucyfer zasiadał na olbrzymim w porównaniu do jego drobnego ciała tronie obitym czerwonym pluszem, z wyższością patrząc na skrzydlatego. Nie tak Orion go sobie wyobrażał. Zamiast potężnego Władcy Piekła o imponującej posturze, wielkich, zakręconych rogach i groźnym spojrzeniu, ujrzał raczej niskiego demona, na pierwszy rzut oka nie kojarzącego się z olbrzymią władzą, którą posiadał. Anioł jednak nie był głupi i wiedział, że to nie wygląd księcia zadecyduje o losie Ortisa i jego. 
Medyka zauważył przy tronie. Jego czarne włosy były rozpuszczone, a wzrok uparcie wbity w ziemię. Skrzydlaty miał ochotę wyrwać się strażom, by podbiec do ukochanego i jakoś go pocieszyć, ale nie chciał narobić jeszcze większych problemów. Poza tym za plecami demona stał wyższy od niego mężczyzna o surowej twarzy i włosach w kolorze kawy z mlekiem, który pewnie miał pilnować Ortisa. 
- Proszę, proszę - odezwał się Lucyfer, gdy strażnik skrzydlatego zmusił go do klęknięcia przed nim. - Widzę, że pośród aniołów nie brakuje samobójców. Kto by pomyślał, jak łatwo wyhodować sobie takiego pasożyta.
Orion uniósł wzrok na władcę, starając się zachować spokój. 
- Wasza wysokość - zaczął. - Czy mógłbym prosić o głos?
- Owszem. Chętnie usłyszę, co skrzydlaty robi w moim pałacu. Czyżby mój brat chciał się upewnić, że znienacka na niego nie najadę? - książę machnął ogonem, opierając głowę na ręce.
- Nie! - zaprotestował żarliwie wojskowy. - Wasza wysokość, Regent nie ma z tym nic wspólnego! To była moja własna inicjatywa i jeśli masz kogoś ukarać, to ukaż mnie, ale nie przerywaj rozmów o pokój! Błagam!
- Och? A to ciekawe. Niby czemu mam ci wierzyć? - w oczach Lucyfera odbiło się zaciekawienie i Orion zrozumiał, że to jego szansa.
- Nie chciałem niczyjej krzywdy - wyszeptał, spuszczając wzrok. - Prawda jest taka, że przylatywałem do twego pałacu pomimo zakazów Ortisa i pomimo niebezpieczeństwa, jakie tu na mnie czekało, ale tylko dlatego, że się w nim zakochałem! Jeśli chcesz, ukaż mnie jak sobie życzysz, byleby tylko jemu nic się nie stało!
- Nie zrywać pertraktacji... Nie karać Ortisa... Prosisz mnie o wiele, aniele - zauważył Lucyfer. - Więc nie przeszkadzałoby ci, gdybym kazał skrócić cię o głowę? 
- Jeśli wtedy oszczędzisz Ortisa, to jestem gotów przyjąć ten wyrok - rzekł cicho Orion, chociaż jego pióra zbiły się ciaśniej ze strachu.
- Nie! - krzyknął Ortis, gwałtownie wyrywając się do przodu. - Błagam, książę...!
- Cisza! - uciął Lord Pychy surowo. - Więc anioł zakochał się w demonie, tak? Czyżbyś to ty był dowódcą tych aniołów, którzy łapali moich ludzi na granicy i się nad nimi znęcali?
- Kazałem ich wypuścić - wyszeptał ze skruchą białowłosy.
- Ale nie mogłeś zapomnieć o Ortisie, hm? Nielojalny z ciebie wojskowy - Lucyfer przekrzywił głowę niczym kot, który bawi się swoją ofiarą, zanim ją połknie. - Co powie Michał?
- Obecnie uczę się u pana Rafaela na uzdrowiciela - poprawił go Orion. - Żołnierzy trzeba jak jest wojna, zaś lekarze przydadzą się zawsze. 
- Nie mogę się nie zgodzić - przytaknął łaskawie książę. 
- Książę, proszę... - Ortis spojrzał na niego błagalnie. - To moja wina, nie powinienem go wpuszczać...
- Nie powinieneś... Ale kto słucha głosu rozsądku, gdy chodzi o miłość? - westchnął Lucyfer, na chwilę tracąc swój kpiący ton. - Masz przed sobą przyszłość, Ortisie i nie chcę ci jej odbierać. Zapowiadasz się na wspaniałego lekarza. Jeśli zaś skrzywdzę tego chłopaka, szlachta niebiańska będzie miała pretekst, by nie dopuścić do zawarcia rozejmu. Na razie jednak nie mogę pozwolić, byście się spotykali, przynajmniej dopóki nie nastąpi pokój między naszymi państwami. 
- Więc...? - wyszeptał drżącym głosem Orion.
- Więc ty, żołnierzu, czy tam medyku, zostaniesz odesłany do Nieba, a Ortis zamieszka z Nickiem, żeby ktoś miał go na oku. Zgadzasz się na to, Nicholasie? - Lord Pychy spojrzał na mężczyznę stojącego za czarnowłosym, a ten tylko skinął głową. - Doskonale. Zatem ty, aniele, nie masz wstępu na teren Piekła aż do zawarcia pokoju, zaś twój ukochany do tego momentu będzie pod nadzorem swego mistrza. Taki wyrok na was wydaję ja, Lord Pychy i Książę Piekła, i tak dalej, i tak dalej. 
- Mogę się chociaż pożegnać? - zapytał Ortis, patrząc na skrzydlatego tęsknie. Książę tylko przewrócił oczyma.
- A niech ci będzie.
Medyk podszedł do anioła niepewnie i uniósł ręce, by położyć je na jego policzkach i jak najdokładniej zapamiętać detale twarzy. Jeszcze parę miesięcy temu flirtował z Vinem bez żadnych zobowiązań, a teraz co z niego zostało? Rozklejał się dla wroga, który niemalże rozkroił go na stole operacyjnym, by zobaczyć, co ma w środku. Nigdy wcześniej nie myślał, że rozłąka z kimś może go tak zaboleć.
Orion wcale nie czuł się lepiej. Chociaż obie strony uparcie parły do osiągnięcia jakiegoś rozejmu, na razie Gabriel musiał przekonać szlachtę, że to najlepsze wyjście, a ci mogli się ociągać nawet lata z podjęciem decyzji. Co, jeśli przez ten czas Ortis pozna kogoś innego? Jeśli o nim zapomni? Medyk nigdy nie był strasznie wylewny i białowłosy nie miał pewności co do jego uczuć. A jeśli to on zawali? Jeśli zapomni o swoim słodkim demonie...? Jeśli rozstanie zniszczy to, co mieli...?
- Kocham cię - wyszeptał nagle Ortis, zupełnie zaskakując anioła. Krótkie, szczere wyznanie było zapisane niemalże na całym obliczu medyka. W tej chwili Orion uwierzył, że wszystko będzie dobrze.
- Ja ciebie też - odparł, obejmując go i całując namiętnie i tęsknie, jakby już nie widzieli się przez długi czas. 

~***~~ 

Kiedy Vin powrócił do pałacu razem z Larfem i resztą obstawy, anioła już nie było. Książę jednak pozostał dla swego służącego chłodny i nieprzystępny, natomiast ten znikał na całe dnie, nawet nie starając się z nim dogadać. Takie zachowanie tylko denerwowało Lucyfera bardziej, co nie umknęło uwadze jego synów. W końcu stwierdzili, że należy coś z tym zrobić. Lawliet zdecydował się sprawdzić, gdzie Vin wsiąka codziennie, zaś Bastien pomaszerował do ojca w celu wybadania przyczyn konfliktu.
Lucyfer właśnie skończył audiencje i poszedł do swego gabinetu, by przejrzeć dokumenty do podpisania. Musiał przyznać, że podczas jego nieobecności starszy książę wykonał świetną robotę w prowadzeniu państwa. Władca był dumny z syna. Gdyby coś mu się stało, miałby godnego następcę. Dlatego też, kiedy Bastien wszedł do pokoju, miał zamiar go pochwalić, ale chłopak nie dał mu się nawet odezwać.
- Co się stało między tobą, a Vinraelem? 
Oczy Lorda Pychy otworzyły się szeroko. Nie sądził, że jego syn coś zauważy i połączy fakty. 
- Nic wielkiego - rzekł, starając się brzmieć obojętnie. Czarnowłosy uderzył otwartą dłonią w biurko, a na jego twarzy odmalowała się desperacja. 
- Całe życie widziałem cię z taką miną! Zranionego, odrzuconego, zawiedzionego, ocierającego łzy, gdy myślałeś, że nikt nie patrzy. Tylko dla nas zmuszałeś się do uśmiechu. Mam już tego dość! Jeśli jest szansa, aby coś naprawić, to zrób to, do cholery! Chociaż raz w życiu... Bądź szczęśliwy, proszę...
Lucyfer nie mógł uwierzyć. W oczach Bastiena zebrały się łzy, a jego ramiona drżały. Czy rzeczywiście tak było? Czy jego synowie musieli się wychowywać, widząc jego rany, w poczuciu, że nic nie mogą z nimi zrobić? Lord Pychy wstał i przytulił starszego z braci, gładząc go opiekuńczo po włosach.
- Cii... - wyszeptał uspokajająco. - Będzie dobrze... Nie przejmuj się tym, proszę... To nie twoja wina, Basty... 
- Nie mamy do ciebie żalu, nigdy nie mieliśmy... Byłeś najlepszą matką, o jakiej mogliśmy marzyć, ale jesteśmy już dorośli i chcemy zadbać o ciebie - Bastien oddał uścisk mocno. - Dlatego, proszę... 
- Basty - uciszył go Lucyfer. - Żyję już długo i nie jestem taki nieporadny, jak wam się wydaje. Wytrzymam dużo. Jestem w stanie rozwiązać swoje problemy, dlatego nie zaprzątajcie sobie tym głowy. A teraz mógłbyś proszę sprawdzić, jak idą przygotowania do turnieju? 
Jego syn odsunął się z rezygnacją i skinął głową. Nie powiodło się. Pocałował ojca w czoło i opuścił gabinet z nadzieją, że Lawlietowi poszło lepiej. 

~***~ 

Młodszy z synów księcia tymczasem, przy drobnej pomocy Kariana zlokalizował Vina w jednej z mało używanych sal w pałacu. Blondyn od jakiejś godziny ćwiczył bezustannie pchnięcia i flinty, zbyt skupiony, by zauważyć obserwującą go z ukrycia parę. 
- Strasznie się wczuwa - zauważył szeptem koniuszy. 
- To znaczy, że chce iść do wojska - odparł Lawliet ze zmartwieniem. - Opuścić mamę.
- Nie wyciągaj takich pochopnych wniosków... - skarcił go Karian. W tym samym momencie dało się słyszeć kroki i Bastien dołączył do nich, zaglądając do pokoju.
- Nie udało mi się nic z niego wyciągnąć - rzekł z goryczą. - Spędza całe dnie na ćwiczeniu szermierki? O co tu chodzi? 
- Pewnie ma dość humorów mamusi i woli iść do wojska - wyszczerzył zęby jego brat.
- Przestań, książę jest bardzo dobrą osobą - zaprotestował Karian.
- No, ale potrafi zaleźć za skórę - wzruszył ramionami młodszy książę, zupełnie nie zwracając uwagi na to, że jego głos przestał być szeptem. 
- Moje książęta, Karianie, myślę, że wygodniej będzie wam wejść - unieśli głowę, by spojrzeć na Vina, który przerwał swoje ćwiczenia i z uśmiechem patrzył na trójkę intruzów. 
Po chwili cała czwórka siedziała na podłodze. Synowie Lucyfera z lekkim zakłopotaniem wbijali wzrok w podłogę, niczym uczniowie przyłapani na gorącym uczynku. 
- Więc? Wasze wysokości mają dla mnie jakieś zadanie? - zapytał blondyn, nalewając sobie wody z niewielkiego dzbanuszka.
- Co jest między tobą, a ojcem? - wyrwał się Bastien. - Kiedyś jak wszedłem do waszego pokoju prawie się całowaliście, a teraz jesteście na siebie wściekli. Patrzyłeś na niego jak na ósmy cud świata, a teraz tylko się tu chowasz. Kochasz go w końcu, czy nie?
- Kocham - westchnął Vin. - Kocham go z całego serca. Ale nie chcę z nim być jako służący. Chcę się stać osobą go godną. Planuję wziąć udział w turnieju i go zwyciężyć. Dopiero wtedy będę mógł sobie z nim wszystko wyjaśnić. Więcej głupot nie zrobię. 
Książęta zamilkli, patrząc po sobie z zaskoczeniem. Nie spodziewali się tego, ale z drugiej strony myśl, że Lucyfer ma kogoś, kto dla niego próbuje stać się kimś lepszym było uspokajające. 
- Ale jeśli cię kocha, to jest mu obojętne, czy będziesz służącym, czy generałem... - zauważył niepewnie Karian. Blondyn uśmiechnął się lekko.
- Och, wiem. Ale tu chodzi również o mnie. Chcę udowodnić światu... Sobie, że mogę coś sam osiągnąć. Do tej pory polegałem na innych. Może gdybym dowiódł, że jest we mnie więcej niż sam wygląd, mógłbym w końcu zdjąć ta maskę. 
- To ci pomogę - zaoferował Lawliet, ku zdziwieniu wszystkich. - Bastien na szermierce zna się jak kura na kaligrafii, ale ja trochę trenowałem. To zawsze lepsze, niż ciachać powietrze. 
- A ja postaram się upewnić, że ojciec cię nie znienawidzi do turnieju - dołączył się jego starszy brat. Vin uśmiechnął się, zakłopotany propozycją książąt.
- Dziękuję. 

~***~ 

W  końcu nadszedł dzień turnieju, z utęsknieniem wyczekiwany przez szlachtę z Lux i okolic. Arystokracja zgromadziła się na trybunach dookoła placu, na którym miały odbywać się walki. Chociaż dookoła wciąż panowała zima, dzięki paru magom Lorda Belphegora arena została osłonięta od śniegu i chłodu, by pojedynki mogły się toczyć w komfortowych warunkach. Lucyfer wraz z siedmioma Lordami i dwójką synów zasiadł w pierwszej loży, bo jak najlepiej widzieć potyczki kandydatów.
- Nie jesteś podekscytowany, Luciu? - zapytał Mammon, wychylając się ze swego miejsca, by spojrzeć na przyjaciela.
- Nie oczekuję żadnych niespodzianek, Mon - odparł ten chłodno, krzyżując ręce na piersi. Lawliet i Bastien wymienili zadowolone spojrzenia. Ich ojciec jeszcze się zdziwi. 
- Jakich niespodzianek? - zapytał podejrzliwie Beelzebub, jedną ręką pakując sobie pączka do ust, zaś drugą machinalnie gładząc włosy Belphegora, który uciął sobie drzemkę na jego kolanach. 
- Nigdy nie wiadomo, kto wygra - wyjaśnił lakonicznie Mammon. 
- Mon coś knuje - zauważył Lewiatan, ale szybko przestał dążyć tą kwestię, bo na siedzeniu w rzędzie za nim umościł się Azazel. - Moja śliczna wiewióreczka!
- Won, ty zboczony karpiu! - warknął rudy generał, unikając sięgających w jego stronę dłoni i przylgnął do Shemhazaia, który ze śmiechem poczochrał jego włosy. 
- Lewiatanie, mógłbyś... - syknął Samael, kiedy Lord Zazdrości praktycznie uwalił się na niego całym ciałem, próbując dosięgnąć Azazela. 
- Ej, on cię nie lubi, zostaw - Asmodeusz pomógł mu pozbyć się kłopotu, odciągając przyjaciela. Sam jednak rzucił tęskne spojrzenie na Mammona, który był zajęty beztroską rozmową ze swoim generałem. Dzisiaj Mon wyglądał zjawiskowo w jasnobrązowym płaszczu z białawym futerkiem wkoło kołnierza, rękawów i dolnego brzegu. Nadawało mu ono dostojeństwa i tworzyło piękną kompozycję z zarumienionymi od zimowego powietrza policzkami. Mod jednak nie przyglądał się zbyt wiele. Wolał, by Lord Chciwości nie czuł się do czegoś zobowiązany z powodu jego głupich uczuć. 
W końcu rozległ się dźwięk trąbek ogłaszający rozpoczęcie turnieju i wszyscy uczestnicy wmaszerowali na arenę. Ustawiwszy się rzędem przed księciem, skłonili głowy w geście szacunku. Lawliet i Bastien wymienili zadowolone spojrzenia. Vin nie prezentował się ani odrobinę gorzej od pozostałych. Ubrany w elegancki, ale wygodny mundur do szermierki w klapę wpiął pąsową różę, a przy boku miał miecz, który wybrali na początku treningu. Nietrudno było zgadnąć, że oczy Lucyfera natychmiast zwróciły się na niego. Książę wstał i podszedł do barierki dzielącej go od zawodników. 
- Zgromadziliście się tu, by dowieść swoich umiejętności w walce, odwagi i siły. Tylko jedno z was może zostać generałem. Wykorzystajcie tą szansę najlepiej jak umiecie. Powodzenia! - zawołał, wyciągając dłoń przed siebie, zaś uczestnicy skłonili się nisko i wymaszerowali z areny. Została tylko jedna para, młoda diablica o krótko ściętych włosach i jakiś dostojny demon, który chociaż bardzo się starał, nie mógł dorównać przeciwniczce w sztuce fechtunku. Pokonała go bez większego problemu, zbierając owacje widowni. 
- Podoba mi się - rzekł Mammon do siedzącego obok Beelzebuba. - Ma klasę. 
- To ją przyjmij, brakuje ci jednego generała, prawda? Gryza? - Beelz podsunął mu pieczonego udźca, pilnując by Belphegor nie zsunął się przy okazji z jego kolan. 
Kolejna walka nie była imponująca, jeden z demonów miał znaczną przewagę nad drugim i szybko zwyciężył. Lucyfer ziewnął, znudzony.
- Nie zasypiaj, mamuś. Teraz Vin - przypomniał mu Lawliet, wskazując na blondyna, który niepewnie zajął swe miejsce naprzeciw jakiegoś młodziutkiego, nieopierzonego szlachcica. 
- A co mnie to obchodzi? - prychnął książę, ostentacyjnie odwracając głowę i tylko kątem oka zerkając na swego służącego, który właśnie rozpoczynał swój pierwszy pojedynek.

____________________________________________________

WR: I wjeżdżamy z nowym rozdziałem, w końcu zaczyna się długo wyczekiwany turniej! Do czego doprowadzi? Czy Vin przezwycięży swój brak wiary w siebie? Okaże się <3 Dzięki wielkie za wszystkie komentarze, to naprawdę motywujące, trzymajcie tak dalej :D

SC: Biedny Orion i Ortis, Lucy potrafi być surowy.... "NIE CZUŁ SIĘ ZOBOWIĄZANY Z POWODU JEGO GŁUPICH UCZUĆ"? MOD, TY NAWET NIE WIESZ JAK BARDZO MON BY CHCIAŁ BYĆ "ZOBOWIĄZANY". Aghh, czemu wszyscy są tutaj tacy ślepi.... Biedny Lewiatan, zabujał się w złośliwiej wiewiórze, to teraz ma xD Czy podryw na fechtunek się uda? Czy wszystko skończy się dla Vina dobrze? Tego dowiecie się w następną niedzielę, do zobaczenia~~

sobota, 24 maja 2014

Rozdział XXIII

Mon nalegał, by zjechać do skarbca na samym dole. Lucyfer podejrzewał, że powodem tego była burza uczuć, jaką wywoływało w Lordzie Chciwości spotkanie z Modem. Góry złota piętrzące się w przypominającym smoczą jaskinię pomieszczeniu uspokajały złotookiego. Zawsze chował się tutaj, kiedy Pan Rozpusty wyjątkowo mu dopiekł w ich kłótniach i tylko Belphegor był w stanie wyciągnąć przyjaciela z jego zacisza. Dlatego też Lord Lenistwa krzywo patrzył na Asmodeusza i w razie czego miał zamiar sprawić, by ten pożałował jakiejkolwiek krzywdy wyrządzonej Mammonowi.
Jednak Lucyferowi widok pieniędzy nie poprawiał nastroju, przez co wyszedł ze skarbca tak samo nachmurzony jak wcześniej. Jego myśli nieustannie zbaczały w kierunku Vina, wypełniając umysł na podobieństwo dławiącego dymu podczas pożaru. Książę wiedział, że nie potraktował go sprawiedliwie, w końcu skąd mężczyzna mógł wiedzieć, jakie skojarzenia wywoła w jego ukochanym poranna ucieczka z łóżka? Blondyn był przekonany o słuszności swojego czynu i nie spodziewał się takiego wybuchu. Mimo to nie musiał przecież od razu zaczynać kłótni. Myślałby kto, że wierny książęcy szczeniaczek zrobił się taki wyszczekany... 
- Więc Luciu, porozmawiajmy o tym, co zrobiłeś dziś rano - przerwał jego rozmyślania Mammon, a Lord Pychy poczuł chłodny dreszcz przechodzący wzdłuż kręgosłupa. Czyżby Mon wszystko słyszał...?
- A co zrobiłem? - zapytał, jak gdyby nigdy nic.
- Ty mi to powiedz. Od rana przypominasz najeżoną błyskawicami chmurę burzową - złotooki pokręcił głową. Nie dał się złapać na grę przyjaciela, zbyt długo już się znali. 
- Bo oszczędzasz na miękkich materacach i jestem cały obolały - wzruszył ramionami Lucyfer, na co Mammon uniósł sceptycznie brwi. Władca prychnął, machając ogonem wściekle. - Dobra, pokłóciłem się z nim.
- Przysłałem ci go na noc, żebyś się z nim przespał, a nie kłócił! - jęknął Lord Chciwości, przesuwając dłonią po twarzy z zupełnym zrezygnowaniem. Jego plan był genialny, jak można było go popsuć?!
- Spałem z nim! Znaczy, bez seksu, ale i tak prawie nic na sobie nie miał... - policzki Lucyfera z każdym słowem płonęły głębszym szkarłatem. - Ale potem obudziłem się rano i go nie było! Wiesz, jak się poczułem?!
- Oj, Lu... - westchnął Mammon. Rzeczywiście, nie mógł winić księcia za jego złość.
- Jak tylko go zobaczyłem, to wygarnąłem mu wszystko w twarz... Zdenerwował się i trochę sobie powspominaliśmy... Rany, raz powiedziałem, że stać mnie na więcej niż służący i od tamtej pory trzyma się na dystans, drażni mnie to! Przeprosiłem go już, a on dalej robi wielki dramat, bo jest tylko służącym i co inni pomyślą... - wybuchnął Lucyfer, zaciskając dłonie w pięści z bezsilności. 
- Przeprosiłeś go, Lucek? Jesteś tego pewien? - Lord Chciwości domyślał się, że dla przyjaciela przeprosiny oznaczały jakąś pokrętną próbę wytłumaczenia, iż wcale nie miał na myśli tego, co powiedział. Władca Piekła nie przepraszał, to stało poniżej jego godności.
- Przeprosiłem! - upierał się książę. - I nie zrobię tego drugi raz. Miałem pełne prawo się zdenerwować.
- A on miał pełne prawo nie wiedzieć, o co się wściekasz - przewrócił złotymi oczyma Mammon. - Oj Luciu, tylko naważysz sobie piwa.
- Nie piję piwa. Tylko wino, albo herbatę - burknął Lucyfer, w głębi duszy świadom, że Lord Chciwości jak zwykle ma rację.

~***~

W biurze zastali Lavoro, tym razem w towarzystwie mężczyzny o białych włosach posplatanych w miliony cieniutkich warkoczyków zebranych w kucyk i dziwnych, rdzawych oczach. Poza tym korytarz roił się od innych urzędników, którzy najwyraźniej mieli przerwę i wykorzystali ją, by napić się herbaty lub kawy. Sekretarz Mammona natomiast nawet nie ruszył się od swojego biurka i uparcie przekładał papiery, a jego mina mówiła, że średnio cieszy się z wizyty rdzawookiego. 
- Dzień dobry, Lavoro, witaj, Kalathielu - rzekł Lord Chciwości, uśmiechając się do nich. Okularnik natychmiast rozbłysł szczęściem.
- Panie Mammonie, brakowało nam pana - zawołał, przechodząc obok towarzysza, by ścisnąć rękę przełożonego. - Och, i wasza wysokość oczywiście! - skłonił się pospiesznie, jakby dopiero co zauważył Lucyfera.
- Dziękuję - Mammon klepnął go lekko w ramię i spojrzał na białowłosego. - A ciebie co tu sprowadza, Kal?
- Szukałem ciebie, oczywiście - demon uśmiechnął się zawadiacko. Był generałem Lorda Chciwości, jednym z aniołów, które razem z księciem opuściły Niebo, ale odłączyły się od niego i żyły w lasach, unikając całego zamieszania związanego z budową państwa. Mammon jednak odnalazł Kalathiela wraz z towarzyszącą mu grupą i po jakimś czasie udało mu się ich przekonać, by przyłączyli się do niego. 
- Mnie? A o co chodzi? - zdumiał się zielonowłosy. Generał szybko wyjaśnił mu jakąś sprawę, którą Lucyfer średnio zrozumiał. Wychodziło na to, że jakiś szlachcic odbił innemu jego narzeczoną i przez to rozpoczęła się wojna między nimi. Jednego z nich znaleziono rano martwego, zaś drugi był najbardziej podejrzany. 
- Chcesz, żebym przydzielił im prawnika, tak? Kal, jak nie ma wojny to chyba się strasznie nudzisz - Mammon uśmiechnął się pod nosem i na kartce zapisał jakiś adres. - Proszę, on da sobie radę. A jak odmówi, zawsze możesz poprosić Rosendo o pomoc.
- Wuj wyjechał - wtrącił Lavoro. - Ale myślę, że jest paru innych, którzy mogą pomóc. Co pan na to, żebyśmy się przeszli i popytali... Albo poszli potem na kawę... - jego policzki pokryły się lekkim rumieńcem, a wzrok pobiegł gdzieś w bok. Lucyfer zmarszczył brwi. Nie podobały mu się zaloty tego dzieciaka.
- Obawiam się, że Lord Mammon, mając gości nie może tak po prostu marnować czasu. Kalathiel świetnie poradzi sobie z szukaniem prawnika, mam rację? - zapytał białowłosego, a ten potwierdził. - W takim razie pora na nas, Mon, trzeba jeszcze odebrać moje nowe buty od szewca. 
Mon skinął głową, dziękując w duchu za zaradność przyjaciela i wyszli zanim biedny Lavoro miał szansę coś powiedzieć. 
Kiedy drzwi się za nimi zamknęły, rdzawooki spojrzał na sekretarza z chytrym uśmieszkiem.
- Oj, chyba dostałeś kosza - zauważył złośliwie. Lavoro zbył go, układając jakieś dokumenty w milczeniu. - Słuchaj, też przez to przechodziłem. Nie masz szans u Mammona. On był zakochany w Asmodeuszu od pierwszego wejrzenia i jestem pewien, że twój wuj już nie raz cię o tym informował. Jego uczucia są starsze niż ty.
- Tylko, że kiedy ten dupek się na niego wypnie to ja będę go pocieszał. Wtedy zrozumie, kto jest naprawdę go wart - syknął czarnowłosy, wściekły, że Kalathiel wtrąca się w nie swoje sprawy. Dobrze wiedział, że demon był kiedyś zakochany w Mammonie, a jego próby zniechęcania odbierał jako chęć pozbycia się rywala. 
- Mówię to dla twojego dobra, żebyś się nie zawiódł jak ja! - zawołał generał, łapiąc go za ramię ze złością. - Jak możesz być taki dziecinnie ślepy!? Tylko wprawiasz go w zakłopotanie, bo nie chce cię zranić, ale też nie jest zainteresowany!
- Skąd ty możesz to wiedzieć?! - warknął Lavoro.
- Bo znam go dłużej, niż ty jesteś na świecie! Jeśli go tak kochasz, to przestań samolubnie sprawiać mu kłopot. Mammon jest dorosły, więc pozwól mu rozwiązać jego sprawy jak dorosłemu - Kalathiel zabrał z jego biurka karteczkę od Lorda Chciwości i wyszedł z biura, trzaskając drzwiami. 

~***~ 

Vin siedział w salonie u Mammona, leniwie wciskając klawisze pianina. Na zewnątrz śnieg jakby poszarzał, a niebo zasnuły ciemne chmury. Może nadchodziła burza? Co z tego, skoro on własną już przeżył? Dlaczego książę się tak wściekł? Czyżby miał już dość tego wycofywania się? Fakt, odkąd uświadomił sobie, że jako służący nie powinien mieć romansu z władcą, oddalił się od Lucyfera. Czy to frustracja z tym związana gromadziła się w Lordzie Pychy i w końcu wybuchła przez ten jeden głupi wybryk? Gdyby tylko wiedział, zostałby na pewno...
- Hej - rozległ się ponury głos od drzwi. Zaskoczony blondyn obserwował, jak Larf siada obok niego przy instrumencie, zupełnie zasępiony.
- Co ci? - zapytał, kładąc przyjacielowi rękę na ramieniu.
- Uciekam przed Hariatanem - wyznał miodowooki, podciągając kolana pod brodę. 
- Czemu? - Vin nie mógł uwierzyć w to, co słyszy. Wiedział, że niesforna dwójka w końcu się zeszła, dlaczego więc Larf miałby nagle unikać ukochanego?
- Wiesz, u Asmodeusza mieliśmy wszystko co było nam potrzebne do seksu, spaliśmy prawie nadzy, a on i tak nawet mnie nie dotknął... Mówiłem sobie, że to nic, w końcu dopiero zaczęliśmy być razem, a on pewnie wolałby nie zaliczyć jakiejś wpadki... Wiesz, dziecko czy coś... Ale w końcu skończyło się na tym, że unikam go jak idiota - westchnął służący.
- No patrz... A ja pokłóciłem się z księciem - wyznał Vin, chcąc trochę podnieść przyjaciela na duchu. - Więc obaj mamy przerąbane. 
- Znowu poszło o twoją pozycję? - zdziwił się Larf, na co blondyn tylko wzruszył ramionami. 
- Tak trochę. Wściekł się, bo spaliśmy razem... Och, nie, do niczego nie doszło - zapewnił szybko, widząc minę przyjaciela. - Ale ja wyszedłem o świcie, żeby nikt nie wdział, że tam byłem. 
- Zostawiłeś go? - jęknął mniejszy demon, już zupełnie pochłonięty problemem Vina. - Jeju, przecież on musiał się poczuć jakby znowu był z Seriusem! Myślisz, że on zostawał z księciem, aż ten się obudził?
Mężczyzna zbladł pod maską. Więc to o to chodziło? Jak mógł być taki ślepy? Teraz zdawało się to oczywiste, ale wcześniej nawet nie przyszło mu do głowy. 
- Cholera, jestem ostatnim debilem! - zawołał, zrywając się. - Muszę z nim porozmawiać!
- Przydałoby się. Może chociaż tobie coś wyjdzie - Larf spojrzał na niego spode łba. Vin położył przyjacielowi rękę na ramieniu.
- Słuchaj. Myślę, że Hariatan nie tyle nie chce się z tobą kochać, co po prostu uznał waszą relację za zbyt młodą, by się do ciebie dobierać. Powinieneś z nim o tym porozmawiać, na pewno się martwi, że przed nim uciekasz - rzekł, lekko tarmosząc jego ładnie ułożone włosy.
- Myślisz...? - szepnął niepewnie Larf, podnosząc na niego lśniące oczy. 
- Jasne! W końcu sam miałem na ciebie ochotę, pamiętasz? - Vin szturchnął go z uśmiechem. - Ja wyjaśnię sobie wszystko z księciem, kiedy tylko wróci z miasta, ale tobie radzę pójść natychmiast i znaleźć Hariatana.  

~***~ 

Larf znalazł kapitana w jego pokoju. Mężczyzna właśnie drzemał w najlepsze, leżąc wygodnie na łóżku i obejmując jedną ręką poduszkę. W ogóle nie wyglądał jak wielki wojownik i służący pomyślał, że tą jego stronę chciałby oglądać częściej. Wdrapał się na łóżko i przycupnął obok kochanka, bawiąc się jego włosami z zafrasowaną miną. Czy mieliby szansę założyć rodzinę? Jak Hariatan sprawdziłby się w roli męża? W końcu całe życie spędził na wydawaniu rozkazów, co gdyby okazał się taki również w życiu prywatnym? Larf zrozumiał nagle, że nie spędzili ze sobą dużo czasu, a ten, który spędzili składał się głównie z dukania pojedynczych słów i nieporozumień. Trudno było zbudować na tym jakiś sensowny związek. 
- Larf? - nawet nie zauważył, kiedy oczy żołnierza się otworzyły, ale ku swemu zdumieniu nie zareagował gwałtownie, tak jak zwykle. - Och, Larf - Hariatan usiadł prosto i wziął go za ręce, patrząc w miodowe oczy. - Myślałem, że mnie unikasz.
- Bo unikałem - potwierdził służący. - Ale koniec z tym. Przyszedłem zapytać cię, czemu nie chciałeś się ze mną kochać, kiedy byliśmy u Asmodeusza. Teraz jednak chyba rozumiem...
- Nie, to nie tak, że nie chciałem! - zaprotestował kapitan. - Po prostu... Myślałem, że cię wystraszę. Przecież nigdzie się nam nie spieszy, a mi zależy na tym, żebyś się czuł dobrze.
Larf przez chwilę patrzył na niego, zupełnie zaskoczony. Nie spodziewał się, że Hariatan wyjaśni mu wszystko tak... Bez ogródek. Bez jąkania się. Bez zakłopotania. To było urzekające, ale w zupełnie inny sposób niż piękna sylwetka i bojowe umiejętności wysokiego rangą wojskowego.
- Dziękuję - uśmiechnął się, biorąc twarz kapitana w ręce i delikatnie całując go w czoło. - To słodkie. 
- Jestem poważny, Larf - Hariatan musnął wargami wierzch jego dłoni. - Nie poddam się tak łatwo.
- Więc stwórzmy coś trwałego, dobrze? - Larf wpakował mu się na kolana i oparł głowę o jego ramię, przymykając oczy. Kapitan schował nos w jego włosach, pozwalając sobie na lekki uśmiech.

~***~ 

Vin czekał, aż książę wróci, ale po kolacji nie miał okazji go złapać. Położył się zatem, lecz sen uparcie nie przychodził. Zaczął układać w głowie najrozmaitsze scenariusze, według których mogła przebiec ich rozmowa, jedne kończące się pogodzeniem, inne zaś kolejną kłótnią, jeszcze gorszą od poprzedniej. Miał ochotę iść do Lorda Pychy i porozmawiać z nim w tej chwili, ale dobrze wiedział, że senny Lucyfer to niezadowolony Lucyfer i lepiej jednak poczekać do rana. Rano zdawało się jednak okropnie daleko, gdy leżąc na plecach wsłuchiwał się w monotonne tykanie zegara. 
W końcu, kiedy ledwie udało mu się zasnąć, znajomy głos na powrót pociągnął go do rzeczywistości.
- Vinraelu. Vinraelu, zbudź się. - Lucyfer całkiem rozbudzony szarpał jego ramię. Na widok niepokoju w szkarłatnych oczach księcia, blondyn natychmiast otrząsnął się z sennego otępienia.
- Co się stało? - spytał, kładąc rękę na ramieniu władcy, by go chociaż trochę uspokoić.
- W pałacu złapano anioła - rzekł cicho Lord Pychy. - Zaraz tam wyruszam. Biorę ze sobą Hariatana, więc to ty jesteś odpowiedzialny za oddział i sanie.
- Pojadę z tobą! - zaprotestował Vin, z trudem przetrawiając te wszystkie informacje. Skąd anioł w pałacu? Czy komuś coś się stało?
- Nie. Sam będę podróżował szybciej. Ty jesteś potrzebny tu - warknął książę, zamaszystym krokiem opuszczając pokój.
Przecież bierzesz ze sobą Hariatana, pomyślał z goryczą blondyn, ale posłusznie się ubrał i podążył za władcą na dziedziniec.
Tam już czekał Mammon, trzymając w dłoniach lejce tego samego konia, na którym zwyciężył wyścig.
- Dolar jest moim najszybszym wierzchowcem - zapewnił przyjaciela, pomagając mu wsiąść na grzbiet ogiera. - Przyzwyczaiłem go też do dłuższych dystansów, więc będziecie na miejscu w mgnieniu oka. Masz w ogóle pojęcie, skąd anioł w pałacu?
Książę sposępniał nieco. W liście, którzy przyniósł rano kruk było napisane, że skrzydlatego wpuścił Ortis, ale trudno było w to uwierzyć. Czemu uczeń Nicka miałby współpracować ze skrzydlatym? Co anioł w ogóle miałby robić w Piekle? Przecież przygotowywali się do podpisania pokoju, a każde podejrzane działanie mogło zaważyć na decyzji o jego zawarciu. Czyżby Gabriel mu nie ufał?
- Jak dojadę, to zobaczę, Mon - rzekł wymijająco. - Hariatanie!
- Jestem gotów, książę - kapitan zatrzymał konia u boku Lorda Pychy. Mammon kazał otworzyć bramy posiadłości i dwa wierzchowce wystrzeliły do przodu, zostawiając po sobie jedynie ślady podków na ubitym śniegu.

___________________________________________________

WR: Ojej, nie gryźcie, z tym zawieszaniem bloga to tylko takie myśli, Scarlett za Chiny by mi nie dała tego zakończyć ^ ^" Ale cieszę się, że komuś zależy, żeby to czytać : D Coraz bardziej zbliżamy się do turnieju, a co potem... Hm, kto wie~~

SC: Biedny Lavoro, he wants to be noticed by his senpai.... Po prostu mała ilość komentarzy Rabitto demotywuje i mi tutaj jęczy, że nie chce jej się pisać, no to co poradzić =3= Mammon i jego fetysz pieniędzy, nawet konia nazwał Dolar xD HarLarf jest słodkii.... A Ortis będzie musiał przedstawić Luckowi swojego chłopaka.... Ale to w przyszłą sobotę~~

sobota, 17 maja 2014

Rozdział XXII

Zostawiwszy sanie przy niewielkiej posiadłości Mammona za miastem, para Lordów i Vin pojechali konno do stolicy. Valuta rzeczywiście okazała się najzwyklejszym z miast jakie do tej pory odwiedzili. Proste kamienice stały rzędami przy ulicach, nie szczycąc się żadnymi wymyślnymi zdobieniami, eleganckie demony przechadzały się po ulicach, pozdrawiając sąsiadów i przystając czasem, by porozmawiać o bieżących sprawach. W centrum znajdował się piękny, staroświecki rynek z kamienną fontanną w kształcie smoka, z którego paszczy w cieplejsze dni pewnie tryskała woda i wieżą zegarową. Od tego miejsca też ciągnęła się główna ulica miasta prowadząca do olbrzymiego budynku z białego marmuru. To właśnie on zdawał się najbardziej odstawać od zwyczajnej reszty i Vin był bardzo ciekaw, co się w nim znajduje. Mammon szybko go oświecił.
- Czyż nie jest piękny? - zapytał rozmarzonym tonem wpatrując się w bielejącą na tle zachodzącego słońca fasadę. - Nawet ten śnieg wygląda przy nim na brudny... Nasz narodowy bank... Tyle złota, ile się w nim kryje nikt nie widział na oczy...
- Tak, Mon, jutro tam pójdziemy - Lucyfer pokręcił głową z uśmiechem. - Ale chyba miałeś coś do zrobienia w biurze?
- Tak... Będziecie musieli wybaczyć bałagan - rzekł Lord Chciwości, prowadząc ich do wejścia do jednej z kamienic i otwierając drzwi kluczem. Schody prowadziły do niewielkiego holu i paru pokoi, ciasnych lecz całkiem przytulnych z biurkami zawalonymi dokumentami.
- Rany, naprawdę nic nie ogarniają, kiedy mnie nie ma... - skrzywił się szlachcic, układając niesforne kartki w schludne stosiki. Kiedy skończył, wszedł do swego własnego gabinetu w głębi biura i zamarł. Na jego krześle spadł w najlepsze czarnowłosy demon w okularach, pochrapując cicho. Mammon warknął cicho, podszedł i potrząsnął nim mocno.
- Mmm...? Och...! Pan Mammon! - zawołał ten, przytomniejąc od razu, gdy rozpoznał twarz swego pracodawcy.
- Co ty tu robisz, Lavoro?! - rozpoczął tyradę Lord. - Przecież już dawno skończyliście pracę, prawda?
- Czekałem na pana! - czarnowłosy zerwał się, łapiąc go za ręce. - Wyjechał pan i myślałem, że gdyby wrócił pan... Ze złamanym sercem, to ktoś musiałby pana pocieszyć... - spojrzał w bok z lekkim rumieńcem na twarzy.
- Moje serce ma się dobrze, za to twój wuj pewnie umiera z niepokoju. Kto cię w ogóle prosił, żebyś tu zostawał? A gdybym nie przyszedł do jutra? - marudził Mammon, ale mężczyzna zdawał się nie zwracać na to uwagi.
- Khem - chrząknął Lucyfer i dopiero teraz okularnik zwrócił uwagę, że poza nim i Lordem w biurze jest ktoś jeszcze.
- Och! Wasza wysokość! - zawołał, kłaniając się z zażenowaniem.
- To mój sekretarz, Lavoro - przedstawił go niedbale Mammon. - No dobra, zobaczyłeś mnie to bierz konia i wracaj do domu. Ja mam jeszcze parę spraw do omówienia z księciem.
- Tak jest! - przytaknął czarnowłosy, po czym rzucił jeszcze swemu pracodawcy tęskne spojrzenie. - Panie Mammonie...
- Jeszcze tu jesteś? - fuknął Lord i okularnik wyszedł pospiesznie, przepraszając nerwowo.
- Ten dzieciak robi do ciebie maślane oczy - zauważył Lucyfer, unosząc brwi.
- Wiem, to kłopotliwe... - westchnął Mammon. - Ale go przecież nie zwolnię z takiego powodu, zwłaszcza, ze to siostrzeniec Rosendo...
- On? - zdziwił się książę. - To wuj mu nie powiedział, że nie ma szans?
- Mówił, ale trudno do niego dotrzeć - Lord pokręcił głową ze zrezygnowaniem. - Boję się, że może być przez to jakiś dramat... No, nieważne, mam już co chciałem, wracamy.

~***~

Lucyfer siedział na łóżku gotów do snu, kiedy rozległo się pukanie do drzwi.
- Proszę - zawołał przekonany, że to Mammon, który nabrał ochoty na jakieś przyjacielskie pogaduchy. Do środka jednak zamiast uśmiechniętego Lorda Chciwości wszedł Vin z jakimiś papierami w ręku i bardzo nietęgą miną.
- Pan Mammon poprosił, żebym ci to oddał, książę... - rzekł cicho, usilnie starając się nie patrzeć na niemalże prześwitującą koszulę nocną swego władcy.
- Ach... Połóż na biurku... - Lucyfer zaczerwienił się lekko, ale nie sięgnął, by okryć się kołdrą.
- Masz jeszcze jakieś życzenia, książę? - zapytał Vin, odłożywszy dokumenty na ich miejsce. Chciał się szybko ulotnić z tego pokoju. W dzień czuł się przy księciu dobrze, ale gdy atmosfera była taka... sypialniana, wolał nie wiedzieć jak szybko upadną jego zahamowania.
- Mam - rzekł cicho Lucyfer, a jego czerwone oczy zalśniły w półmroku jakimś dziwnym blaskiem. Serce Vina zabiło szybciej.
- Tak? - zrobił krok w stronę łóżka, nie mogąc się wręcz powstrzymać, by nie robić sobie nadziei. Książę patrzył w dół, tocząc ze sobą wewnętrzną walkę, bo wydobycie z siebie jakichkolwiek próśb zawsze sprawiało mu trudność. W końcu jednak przemógł się i uniósł wzrok na Vina ze zdeterminowaną miną.
- Zostań tu na noc. Mammon oszczędza na ogrzewaniu, a i kołdra nie jest najgrubsza. Chciałbym, żebyś pomógł mi zachować ciepło - rzekł rozkazującym tonem. Blondyn niepewnie usiadł na brzegu łóżka. Serce waliło mu jak oszalałe, w głowie jedna myśl goniła drugą, wątpliwości mnożyły się w zastraszającym tempie, ale oto miał swoją szansę i nie zamierzał jej zmarnować. Pierwszy raz kochał kogoś w taki sposób. Cóż z tego, że jego wybranek był najważniejszym demonem w Piekle? No dobra, może i to był problem, jednak świat znał historie miłosne pokonujące większe trudności… Prawda?
- Vin... Zimno - Lucyfer przerwał jego rozmyślania, machając z zażenowaniem ogonem.
- T-tak jest - służący natychmiast zdjął kamizelkę i krawat, lecz przy koszuli trochę się zawahał. Nie wstydził się swego ciała, wręcz przeciwnie, uważał, że jest dobrze zbudowany, a intensywne treningi jeszcze bardziej ukształtowały jego sylwetkę, ale czy księciu naprawdę o to chodziło?
- No dalej. Nie będziesz przecież spał w ubraniu - zamruczał cicho władca, układając się pod kołdrą. Położywszy głowę na poduszce, obserwował spod półprzymkniętych powiek, jak Vin powoli rozpina guziki koszuli i ściąga ją, odsłaniając ramiona. Po jego skórze przeszedł dreszcz chłodu. Lucyfer wcale nie przesadzał, Mammon oszczędzał na ogrzewaniu. Kołdra jednak raczej ochroniłaby jego ciało przed zimnem nawet bez udziału Vina, lecz o tym blondyn wiedzieć nie musiał.
Mężczyzna zdjął i spodnie, zostając w samej bieliźnie i przez chwilę pozwalając księciu podziwiać swoje plecy i mocne nogi. Nie należał do typu mięśniaka, jak Mod, ale z drugiej strony Lucyfer nigdy w takich nie gustował. Jasne włosy urosły nieco, odkąd Vin pierwszy raz przybył do piekła i nadawały mu bardziej nieokrzesanego wyglądu.
- Chodź tu - rozkazał władca, klepiąc lekko miejsce obok siebie. Blondyn ułożył się na łóżku obok niego i po chwili ręce Lorda Pychy objęły go za szyję, a twarz znalazła się parę milimetrów od jego własnej.
- Jesteś zimny... - wyszeptał Lucyfer, przesuwając delikatnie opuszkami palców po odsłoniętym karku Vina. Służący zadrżał lekko od tego dotyku.
- Sam powiedziałeś, że nie jest za ciepło... - odparł cicho, nieumyślnie przerzucając się na niższy, bardziej zmysłowy ton, którego zawsze używał w łóżku. Książę uśmiechnął się przekornie i przysunął bliżej. Nie był pewien, jak poprowadzić tą sytuację, jednak przy blondynie jego umysł powoli przestawał funkcjonować. Wolał wyrzucić z siebie zbędne myśli, iść na żywioł i zaakceptować to, jak wszystko się potoczy. Może wyznają sobie miłość? Może zaczną się kochać jak Mammon z Modem, namiętnie i do rana? A może po prostu zasną w swoich ramionach? Każde z rozwiązań oznaczało krok do przodu i Lucyfer czuł, że i tak wszystkie skończą się tym samym.
- Lepiej...? - Vin przyciągnął go bliżej do siebie, obejmując mocno. Książę przywarł do niego z westchnieniem. Dawno nie leżał tak w czyichś ramionach. Serius raczej go nie przytulał, czasem nawet nie zostawał do rana. W gestach blondyna zaś była czułość i troska.
- O wiele... - wyszeptał Lord Pychy, pozwalając, by jego ogon owinął się wokół uda mężczyzny.
- Mój słodki książę - zamruczał z uczuciem Vin, chowając nos w czarnych włosach.
- Kiedy wrócimy, zostanie nam miesiąc do Nowego Roku... Podczas kryzysu nie obchodziliśmy tego zbyt hucznie, przynajmniej w zamku, ale to wciąż jedno z ważniejszych świąt... Pierwszy raz od dawna spędzę je z synami... - książę spojrzał w górę z lekkim uśmiechem.
- Może wkrótce spędzisz je również i z braćmi - blondyn zaczął bawić się jego kosmykiem, przekręcając na plecy, by władca ułożył się z głowa na jego ramieniu.
- Nie sądzę... - westchnął Lucyfer. - Ale teraz nie czas na to.
Vin przesunął rękę na tył jego głowy i nachylił się. Przez chwilę książę miał wrażenie, że służący go pocałuje, więc zamknął oczy uniósł lekko brodę, jednak wargi blondyna zamiast ust dotknęły jego czoła. Potem nosa. Potem policzka. Trzymając dłoń na klatce piersiowej Vina, Lucyfer czuł jak szybko bije jego serce i napełniało go to przyjemnym ciepłem. Denerwował się, czyli mu zależało.
- Nie smuć się na zapas - poprosił, przytykając czoło do czoła księcia. - Jestem pewien, że wszystko się między wami ułoży.
Lord Pychy nie odpowiedział, tylko przytulił się do niego mocniej i przymknąwszy szkarłatne oczy zamruczał „dobranoc”.

~***~

Następny poranek przywitał Lucyfera chłodnymi promieniami zimowego słońca, niską temperaturą w pokoju i pustym łóżkiem. I o ile dwa pierwsze książę byłby w stanie przeżyć, trzecie uderzyło go jak grom z jasnego nieba, wywołując w jego głowie burzę wątpliwości i pytań. Pewnym zdawało mu się, że to nie żadna senna jawa przyszła do niego wczoraj wieczorem, ale prawdziwy Vin z krwi i kości składał na książęcej twarzy delikatne, słodkie pocałunki. Tego Vina jednak nie znalazł tam, gdzie być on powinien, mianowicie u swego boku. I chociaż nie doszło między nimi do żadnego znacznego zbliżenia, Lucyferowi mimowolnie przypomniały się poranki, gdy Serius wymykał się z jego sypialni już o świcie, przekonany, że jego kochanek śpi w najlepsze. Czasem nie czekał on nawet do rana, tylko od razu po seksie wychodził cicho, najpewniej by znaleźć kolejną naiwną ofiarę.
Lord Pychy wręcz wyskoczył z łóżka i ubrawszy się prędko, wypadł na korytarz niczym tykająca bomba gotowa w każdej chwili wybuchnąć. To tak się go traktuje? Wieczorem pan milusiński przytula, głaszcze, całuje, ale by z rana zostać przy jego boku to już nie łaska?
Na swoje nieszczęście Vin również właśnie wychodził z pokoju, zupełnie nieświadom, że w jego kierunku zmierza burza z piorunami w postaci księcia Piekła. Ujrzawszy ukochanego prącego ku niemu przez korytarz uśmiechnął się z radością.
- Dzień dobry, mój słodki książę. Jak ci się spało? - zapytał, gdy Lucyfer stanął przed nim z miną nie wróżącą mu długiego żywota.
- Jak mi się spało? Hm, pomyślmy... Może tak, jak tobie wymykało z mojego pokoju? Nie sądziłem, że taki jesteś, ale widać popełniłem błąd - warknął książę, uderzając ogonem powietrze.
- S-słucham? - zająknął się zaskoczony służący. - Książę ja... Myślałem, że będzie kłopot, gdy ktoś zobaczy, że wychodzimy razem rano z twojego pokoju...
- Jestem władcą Piekła i mogę sypiać zarówno z cholernymi królami limbowskimi jak i z pastuchami owiec! Nikomu nic do tego - zjeżył się Lucyfer. - Więc dla mojego dobra, mojej opinii, uciekłeś jak jakiś złodziej, nawet mnie nie budząc? Jeju, dziękuję. Naprawdę, Vin, chyba już się nauczyłeś, że tu obowiązuje trochę inna etykieta niż na Ziemi?
- Nie chciałem, żebyś poczuł się dotknięty, ale wciąż uważam, że dopóki jestem zwykłym lokajem, nie powinienem aż tak spoufalać się z księciem - próbował jeszcze wyjaśnić Vin, ale złość powoli przejmowała nad nim kontrolę. Nie miał pojęcia, o co Lucyfer robi taki dramat. Przecież nie opuścił go na zawsze, poszedł tylko do swego pokoju, gdzie właściwie powinien spędzić całą noc.
- No to może trzeba było o tym myśleć w nocy, kiedy mnie tuliłeś i mruczałeś, jaki to jestem słodki? - syknął władca przez zaciśnięte zęby.
- Przepraszam, to ty kazałeś mi zostać na noc! - obruszył się blondyn. - Ja sam bym nigdy...
- Nigdy byś nie został? Tak? No to świetnie, dobrze, że mnie informujesz! Wybacz, że zmusiłem cię do czegoś, co jest ci takie niemiłe! - książę zacisnął dłonie w pięści, aż zbielały mu knykcie.
- Nie wkładaj mi w usta rzeczy, których nie powiedziałem! - warknął Vin.
- A co, niby nie chciałeś tego powiedzieć? Przecież bardziej cię interesuje moja opinia wśród ludu niż moje uczucia! - krzyknął Lucyfer, już nawet nie próbując się hamować.
- Może by mnie interesowały, gdybyś raczył mi o nich powiedzieć! - wytknął mu służący. - Bo o ile dobrze pamiętam, ostatnim razem stać cię było na więcej niż jakiś lokaj!
- A o ile ja dobrze pamiętam, ostatnim razem obściskiwałeś się za zasłoną z jednym z moich szlachciców i jakoś średnio cię obchodziło, co sobie ktoś pomyśli! - książę wiedział, że to niesprawiedliwe, by wyciągać tą sprawę, ale bądź co bądź Vin przecież sam zaczął wytykać mu jego błędy. Trochę to zabolało, lecz Lord Pychy nie miał zamiaru traktować służącego łagodnie. Był na to zbyt wściekły.
- Przepraszam, że o ciebie dbam bardziej! - syknął blondyn.
- Tak ci się tylko wydaje - warknął gardłowo Lucyfer i obaj zamilkli na chwilę, by złapać oddech. Dopiero wtedy zauważyli, że dzieli ich zaledwie parę centymetrów. Vin poczuł nieodpartą chęć przyciągnięcia władcy do siebie i pocałowania go chaotycznie i agresywnie. Lucyfer chyba odczytał to pragnienie z jego oczu, bo cofnął się i odwróciwszy na pięcie, bez słowa odszedł korytarzem w stronę jadalni.

~***~

Po śniadaniu nawet nie szukał Vina, tylko udał się z Mammonem do miasta. Lord Chciwości zdawał się zaskoczony nieobecnością służącego, ale książę tylko zauważył, że chyba nie chciałby wpuszczać do swego banku jakichś obcych. Złotooki przyznawszy mu rację, postanowił jednak mieć oko na swego przyjaciela.
Przeszli się główną ulicą Valuty, podziwiając wystawy luksusowych sklepów, z których słynęło miasto. Bogate stroje, lśniące wyroby galanteryjne, biżuteria oraz gama innych towarów pyszniły się otoczone ozdobami mającymi przykuć wzrok potencjalnego klienta. Zza szyb uderzały przechodnia kolory i wzory, wręcz hipnotyzując, a plakietki z cenami sprawiały, że Mammonowi robiło się niedobrze. Wydanie takiej sumy na jedną rzecz było dla Lorda Chciwości niepojęte, zresztą gdy raz nieopatrznie udał się na jakąś licytację, zemdlał tam i biedny Lavoro musiał wyprowadzić go z sali.
Ze sklepami przeplatały się biura rozmaitej maści prawników. To w Valucie właśnie można było znaleźć demony będące w stanie rozwiązać każdy spór o ziemię, zakończyć każdą sprawę rozwodową i dojść do sedna każdej zbrodni. Niektórzy szlachcice postanowili wprowadzić w swe nudne życia trochę rozrywki i dla co lepszych z nich bawili się w detektywów, w zamian za drobną opłatę.
Pomiędzy prawnikami panował odwieczny spór, lub trafniej mówiąc, rywalizacja. Adwokaci sprzymierzyli się przeciwko oskarżycielom i niektóre procesy sądowe zmieniały się w grę pomiędzy obroną, a prokuratorem. Wpływało to na ich popularność i często przy bardziej znanych aferach cała sala była wypełniona ciekawskimi demonami.
Lucyfer i Mammon jednak woleli trzymać się z daleka od sądów, z którymi obaj wiązali nieprzyjemne wspomnienia. Spacerowali więc pod otulonymi śniegiem drzewkami rosnącymi wzdłuż deptaka, powoli zbliżając się do białej fasady Książęcego Banku, wymieniając się lakonicznymi komentarzami na temat zmian, jakie zaszły w stolicy od ostatniej wizyty władcy. Tak doszli do końca ulicy.

______________________________________________

WR: I Scarlett przegrała zakład, bo wygrali Vin i Luc, a nie HarLarf... Za to ja zupełnie się nie spodziewałam, że Mod i Mammon zajmą drugie miejsce, a była to dla mnie zdecydowanie wspaniała niespodzianka. Dzięki wszystkim, którzy zagłosowali i do następnej soboty <3

SC: Aww, i się porobiło.... Vin z pewnością nie tego się spodziewał, ale Lucek ma swoje powody ;w; Weźcie komentujcie, bo WR mi się tu demotywuje i poważnie myślała o zawieszeniu opowiadania >,< Gdybym się założyła o kasę, to bym przegrała i mój wewnętrzny Mon by przegrał.... Na szczęście tak się nie stało <3 Trudno się dziwić, że Asmon jest drugi, jak tu ich nie kochać~~ Do zobaczenia do następnej soboty~~

sobota, 10 maja 2014

Rozdział XXI

Pomimo swoich słów, Mammon nie wrócił do własnego pokoju. Właściwie nawet żadnego nie miał, bo Asmodeusz widać z góry założył, że noc spędzą razem i to niekoniecznie na śnie. Wcześniej bywał w posiadłości Pana Rozpusty i zawsze zatrzymywał się w tym samym miejscu.
Kiedy wszedł, Mod siedział na łóżku w samym ręczniku, wycierając wiśniowe włosy. Na widok drugiego szlachcica uśmiechnął się wyczekująco i wyciągnął rękę. Mammon szybko pozbył się marynarki i rzucił ją na fotel, poluzował krawat i usiadłszy na kolanach Pana Rozpusty zaczął rozpinać guziki koszuli. Rudy złapał go za nadgarstki i pocałował namiętnie w usta. Kiedy stracili oddech, odsunęli się od siebie i Mod objął złotookiego ramionami w pasie. 

- Gdzie się błąkałeś? - spytał, opierając brodę na klatce piersiowej Lorda Chciwości. Mammon przeczesał jego włosy palcami z uśmiechem.
- Może byłem u innego przystojnego demona...? - zamruczał zaczepnie. 
-A niby po co miałbyś być, skoro masz tu mnie? - odpowiedział pytaniem Asmodeusz i znów go pocałował. To był argument nie do odrzucenia i zielonowłosy zaśmiał się, drapiąc lekko rudego po głowie. 
- Rozmawiałem z Luckiem - wyjaśnił. - Powiedziałem mu, że nie powinien się tak wzbraniać przed miłością. 
- Jaką miłością? - zdziwił się Pan Rozpusty. - Lucek się zakochał?
Mammon pokręcił głową z politowaniem i oparł czoło na czole kochanka.
- Modziu, jesteś taki krótkowzroczny - westchnął głosem pełnym dziwnego żalu i rozczarowania. Brzmiało to, jakby zupełnie nie chodziło o księcia. Asmodeusz z zaskoczeniem spojrzał w złote oczy drugiego szlachcica, ale ten tylko pokręcił głową i uśmiechnął się kusząco.
- Weź mnie - zamruczał Panu Rozpusty do ucha i zanim ten zdążył zaprotestować, pocałował go, wywracając do tyłu na łóżko. 

~***~ 

Kochali się całą noc i nad ranem Mammon zasnął z głową na ramieniu Pana Rozpusty. Mimo to nie żałował - nie widzieli się od dawna i zaczęło mu już brakować bliskości Asmodeusza. Po buncie Lucyfera przyjeżdżał do niego co miesiąc, chcąc odzyskać pieniądze, które Lord Nieczystości winien był skarbowi państwa, by ustabilizować finanse po wieloletnim kryzysie. Rudy jednak za każdym razem w jakiś sposób zdołał zaciągnąć go do łóżka (nie, żeby wymagało to z jego strony zbyt wiele wysiłku) i kolejnego ranka Mammon wyjeżdżał w pośpiechu, aby zdążyć na jakieś ważne spotkanie. Dopiero niedawno zaczęli spotykać się częściej pod jakimś głupim pretekstem i szybko do tego przywykli. Tak długa rozłąka była wręcz nieznośna.
Mod natomiast zdrzemnąwszy się godzinę, otworzył szmaragdowe oczy i jego spojrzenie spoczęło na Lordzie Chciwości. Wyglądał zupełnie inaczej niż zazwyczaj. W pracy jego włosy były mocno potraktowane żelem, a ciało skrywał elegancki garnitur. Teraz niesforne kosmyki opadały mu na czoło, a usta były delikatnie rozchylone. Zdawał się zupełnie odsłonięty i bezbronny. Asmodeusz pragnął być jedynym, który widzi tą jego stronę, ale... Z drugiej strony wiedział, że ich relacja opierała się tylko na seksie. Mammon nie byłby mu w stanie wybaczyć tych wieków wzajemnej nienawiści i wszystkich raniących słów, które wyszły z ust Pana Rozpusty. Mod zmarnował swoją pierwszą i jedyną miłość bezpowrotnie, zanim jeszcze potrafił ją docenić.
Spojrzał na worek złota stojący na stole. Lord Chciwości pewnie śnił teraz o bogactwach ukrywanych w swym skarbcu, bo na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech. Piękny uśmiech, pomyślał szlachcic z westchnieniem. 
- Hej, złoty... Już pora wstawać - wyszeptał we włosy Mammona, z żalem wyrywając go z sennych marzeń. Zielonowłosy zamruczał z protestem, marszcząc brwi. Asmodeusz przewrócił oczyma i delikatnie połaskotał go po brzuchu, w miejscu które odkrył, gdy ostatni raz spędzali razem noc.
- Moood! - miauknął Lord Chciwości, odruchowo łapiąc do za dłoń, by powstrzymać drażniące uczucie. Jego złote oczy spojrzały na Pana Rozpusty z wyrzutem.
- Skoro chciałeś się kochać całą noc, to chociaż ponieś odpowiedzialność - ofuknął go. 
- Ależ nie byłem jedynym, który tego chciał - zauważył z szerokim uśmiechem Asmodeusz. 
- Tym lepiej dla ciebie - Mammon usiadł, przeciągnął się i wstał, by zabrać swoje ubranie, całkiem nagi.
- Jesteś piękny, Monuś - zamruczał z aprobatą Pan Rozpusty, pochłaniając wzrokiem jego smukłe ciało. 
- O rany, nie dziwię się, że wszyscy do ciebie lgną, skoro po seksie tak sypiesz komplementami - Lord Chciwości uniósł brwi, patrząc przez ramię, by zobaczyć jego wyraz twarzy. Czy tylko mu się wydało, że kąciki ust rudego lekko opadły?
- A gdybym ci powiedział, że mówię je tylko tobie? - zapytał zaraz zadziornie.
- Oczywiście bym nie uwierzył... - odparł Mammon, bardzo się starając, by w jego głosie nie było słychać żalu.
- No wiesz? Nie jestem aż takim kłamcą... - Asmodeusz pokręcił głową z westchnieniem. - No nic, chodź, bo Lucek będzie znowu marudził. 

~***~ 

Przez rozmowę z Mammonem Lucyfer przez kolejne parę dni nie potrafił spojrzeć Vinowi w twarz tak, by nie nachodziły go wizje wyznawania sobie uczuć i innych głupich, ckliwych rzeczy. Na szczęście Mod pilnował, aby jego goście się dobrze bawili, przez co książę rzadko miał okazję przebywać z służącym sam na sam. Mimo to pora ich wyjazdu zbliżała się nieubłaganie i władca zdawał sobie sprawę, że wkrótce nie da rady unikać blondyna bez wzbudzania podejrzeń. 
Mieli wyjechać z posiadłości Asmodeusza rano i zatrzymać się na nocleg w Akarosso, Czerwonym Mieście, stolicy okręgu nieczystości. Tam też Pan Rozpusty się od nich odłączał i dalej jechali z samym Mammonem aż do Valuty, położonej niedaleko granicy tych dwóch części Piekła. 
Akarosso okazało się zupełnie inne niż wszystkie miasta, które Vin dotychczas widział. Wysokie, piętrowe budynki z balkonami łączył system mostków w powietrzu. Nad chodnikami górowały zaśnieżone pomniki istot, które przypominały psy zmieszane ze smokami, a wszystko to pomalowano na ceglastoczerwony kolor. Gruba śniegowa pierzyna zdążyła już się zgromadzić na brzegach chodników, a i bliżej środka naruszało ją niewiele śladów przypadkowych przechodniów. Panowała cisza i spokój, jakby miasto spało, oczekując na coś nieuchwytnego. Nie tak Vin wyobrażał sobie Czerwoną Stolicę, która bądź co bądź była centrum okręgu rozpusty.
Wciąż było jasno, kiedy zatrzymali się przy jednym z lokali. Chociaż napis przy drzwiach informował, że jest to hotel, Mod wyraźnie dał im do zrozumienia, że są tam też dostępne inne usługi.
Wieczorem udali się do teatru. Akarosso po zmroku zmieniało się w istny chaos. Ulice roiły się od przechodniów szukających uciechy i sań ciągniętych przez leniwe muły. Czerwone światło lampionów porozwieszanych na balkonach i przy daszkach malowało chodniki i leżące przy nich zaspy śniegu ciepłymi blaskami, dookoła panował hałas i gwar. Przy wejściach do budynków stały wyzywająco poubierane seksowne diablice i delikatne, niezwykle urodziwe demony, gwiżdżąc na co lepiej wyglądających przechodniów. Wystrojeni szlachcice mijali się z obdartymi pijakami, a każdy pędził za swoim interesem. Dopiero teraz zrozumieli, czemu Asmodeusz nalegał, by szli piechotą. W takim tłoku dotarcie do teatru saniami zajęłoby im godzinę. 
Kiedy jakiś demon w obcisłych spodniach i koszuli rozpiętej niemalże do pasa zaczął nawoływać w ich kierunku, Vin odruchowo objął Lucyfera ramieniem. Na pytające spojrzenie księcia uśmiechnął się tylko przepraszająco.
- Nie chcę cię zgubić - rzekł miękko, na co władca spłonił się rumieńcem, znowu wspominając do czego się przyznał Mammonowi. Zauważył, że idący przed nimi Hariatan mocno trzyma Larfa za rękę, Asmodeusz zaś położył dłoń na plecach Lorda Chciwości, kierując go tym samym pomiędzy demonami. Reszta ich obstawy została w hotelu. 
- Puść, bo będą się gapić - mruknął cicho Lucyfer, spoglądając na swego służącego z wyrzutem, ten jednak tylko lekko potarł jego ramię.
- Spokojnie, wszyscy są zajęci sobą - powiedział uspokajająco. 
- Wyglądamy jak para kochanków - książę nerwowo zamachał ogonem, sam niepewien dokąd zmierza ta rozmowa. 
- Tak? A zatem mam szczęście - Vin uśmiechnął się, chyba nieświadom ile czułości było w jego oczach, Lucyfer jednak ją dostrzegł i zadrżał lekko. Mężczyzna przy jego boku go kochał, więc czemu tak bardzo się powstrzymywał?
- Chociaż raz jest mi dane tak przy tobie wyglądać - dodał jeszcze blondyn. - Nikt nie zwraca uwagi na tyle, by dostrzec, że jesteś księciem. 
- To czemu ty zwracasz...? - zapytał cicho władca. - Vin, przecież już ci mówiłem...
- Jesteśmy na miejscu! - zawołał radośnie Mod, zatrzymując się przed wejściem do jednego z budynków. Vin szybko zabrał rękę z ramienia Lucyfera i otworzył przed nim i Lordami drzwi. 
W środku czekali na nich Berethi i Lilith. Na widok Mammona, białowłosy generał Asmodeusza cały się najeżył.
- Co on tu robi? - warknął Panu Rozpusty do ucha, kiedy ten oddawał swój płaszcz do szatni.
- Spokojnie, Rethi, Mon jest ze mną na randce - rzekł rudy na cały głos, szczerząc zęby w stronę ukochanego. Ten tylko uniósł brwi z kpiącym uśmieszkiem. 
- Tylko dlatego, że płacisz, „kochanie” - odparł. 
- Ach, gołąbeczki - westchnęła Lilith. - Miłość jest taka piękna. Cóż, Rethi, chyba niepotrzebnie ubrałeś dziś seksowną bieliznę.
Berethi wyglądał jakby miał ochotę ją udusić, ale Asmodeusz chyba nie dosłyszał tej zaczepki, bo już szedł w stronę Mammona, by jak prawdziwy dżentelmen wziąć jego kurtkę. Złotooki jednak przytrzymał go na chwilę przy sobie.
- Twój generał się w tobie podkochuje? - zapytał zaczepnie, przesuwając dłonią po karku rudego.
- Że Berethi? No coś ty, jesteśmy przyjaciółmi - rudy spojrzał na niego z zaskoczeniem. 
- Czyli z nim sypiasz - przewrócił oczyma Mammon.
- No... Zdarzało się, ale już dawno nie... Hej, jesteś zazdrosny? - Pan Rozpusty wyszczerzył zęby, obejmując Lorda Chciwości od tyłu.
- Oj! - wykrzyknął ten, zaskoczony nagłym gestem Moda. - Nie jestem, po prostu mi go szkoda. Wygląda jakby wciąż robił sobie nadzieję na coś więcej - mruknął, czule bawiąc się włosami drugiego demona. 
- Wiem, że jestem oszałamiający, mój złoty, ale nie każdy musi się we mnie na zabój zakochać - zaśmiał się Asmodeusz. - No chodź, bo zaraz się zaczyna.
Powiedziawszy to, lekko klepnął Mammona w pośladki i wprowadził ich do loży.
Teatr był wypełniony po brzegi. Dziś jeden z najlepszych aktorów miał swój ostatni występ przed zakończeniem kariery i wszyscy fani zapragnęli go pożegnać. Chłopaka wychował właściciel teatru, on też odkrył jego niezwykły talent. Vin musiał przyznać, że w swej roli młodego kochanka rozdartego między tajemniczym, ślepym aniołem uwięzionym w lochach twierdzy swego ukochanego a bogatym narzeczonym, z którym od dzieciństwa łączyła go głęboka więź, demon sprawdzał się wyśmienicie. Za życia blondyn często bywał w teatrze i rzadko kiedy mógł doświadczyć tak wyśmienitej gry. Mimo to trudno mu było skupić się na sztuce, mając obok księcia, a za plecami Hariatana i Larfa szepczących sobie do ucha czułe słówka. Lucyfer obserwował scenę uważnie i w skupieniu, dzięki czemu służący mógł badać wzrokiem detale jego profilu. Ze wszystkich demonów w Piekle musiał się zakochać akurat w najważniejszym, prawda? 
Spektakl skończył się sceną, w której rozwścieczony narzeczony głównego bohatera zabija anioła i swego ukochanego, a ten umierając mu na rękach wyznaje, że pragnął tylko uwolnić skrzydlatego, po czym wróciłby do niego na zawsze. Niestety było już za późno, bo Anioł Śmierci uwalnia duszę demona, zostawiając niedoszłego męża w rozpaczy. 
Po przedstawieniu książę i para Lordów spotkała się z aktorami, by pogratulować im dobrze wykonanej roboty. Davio grający głównego bohatera miał ręce pełne bukietów kwiatów i wyglądał na niezwykle wzruszonego. Szybko jednak otoczyła go kolejna rzesza fanów, głównie młodych demonów i nastoletnich diablic w eleganckich sukienkach. 
- Szkoda, że odchodzi, lubiłem jak grał - skomentował Asmodeusz z uśmiechem. - Jak wam się podobało?
- Nie lubię dramatów - mruknął Lucyfer - Ale rzeczywiście, chłopak ma talent. Wiesz, co chce teraz robić?
- Chyba ktoś coś mówił o przeniesieniu się na łono natury... Nie znam szczegółów - wzruszył ramionami Pan Rozpusty.
- No tak, przecież w łóżku nie rozmawia się o takich głupotach - wyszczerzyła zęby Lilith. 
- Nie spałem z nim przecież! - zaprotestował Mod, rzucając szybkie spojrzenie na Mammona. - Aktorzy są zbyt zajęci, by poświęcać swój czas na seks.
- Myślałem, że ty możesz mieć każdego - mruknął gorzko Berethi.
- No pewnie, gdybym się odpowiednio postarał... - Lord Nieczystości wydawał się zapędzony w kozi róg przez swoich generałów i nie za bardzo wiedział jak z niego wybrnąć, by zachować twarz przed złotookim szlachcicem, który obserwował go uważnie, trzymając pod ramię.
- To czemu się nie postarasz? - Lucyfer postanowił dorzucić swoje dwa grosze, wywołując na policzkach Moda niespodziewany rumieniec. Zaskoczony Mammon położył rękę na jego twarzy.
- No co? - zdziwił się rudy, na co Lord Chciwości zachichotał tylko.
- Nigdy nie widziałem, żebyś się rumienił - powiedział, patrząc na ukochanego z czułym uśmiechem.  

~***~ 

Po powrocie do hotelu Larf szybko się umył i przemknął cicho do pokoju Hariatana. Kapitan musiał się kąpać, bo w pokoju nikogo nie było, a z łazienki dochodził cichy szum wody. Służący z uśmiechem zwinął się na pachnącej pościeli. Hariatan w końcu poprosił go, by spędzili razem noc i do tego w tak luksusowym miejscu. Ciekawe, czy dojdzie do czegoś więcej... Raczej powinno, w końcu co stało na przeszkodzie?
Znudzony miodowooki sięgnął po książkę leżącą na stoliku nocnym i otworzył ją w pierwszym lepszym miejscu. Całą stronę zajmował rysunek przedstawiających parę przystojnych demonów, z czego jeden trzymał... Larf pisnął, dopiero po chwili kojarząc co ma przed sobą i odruchowo odrzucił książkę od siebie. Ukrył twarz w poduszce, czując gorąco uderzające do policzków i próbując uspokoić walące serce. Tego się nie spodziewał. Kiedy jego tętno zwolniło, usiadł prosto i jeszcze raz sięgnął po Kamasutrę. Z wypiekami na twarzy rozpoczął studiowanie kolejnych, coraz to bardziej karkołomnych pozycji. Nigdy wcześniej nie miał czegoś takiego w rękach, bo też nie przyszło mu do głowy, że jego uczucia kiedykolwiek zostaną odwzajemnione. Teraz jednak okazja była niepowtarzalna i stwierdził, iż lepiej przyswoić sobie to i owo, aby Hariatan nie zawiódł się za pierwszym razem.
Nie zauważył nawet, kiedy kapitan wyszedł z łazienki w samym ręczniku i stanął za nim, zaglądając mu przez ramię. Dopiero ciche „oh…” uświadomiło go o obecności kochanka. Odskoczył, gwałtownie zatrzaskując książkę.
- To nie tak... - wyjąkał, chowając twarz w dłoniach.
- N-nie ma problemu, w szafie znalazłem pejcze, obrożę i jakieś lateksowe stroje... - odparł Hariatan, czerwieniąc się. - Widać taki hotel...
- Racja, w końcu to okręg pana Asmodeusza... - przytaknął z zażenowaniem Larf. 
- No dobra, to idziemy spać? - kapitan uśmiechnął się do niego i przez chwilę złotooki patrzył na niego z niedowierzaniem. Spać? Tak po prostu? Nagle zrobiło mu się głupio, że oczekiwał czegoś więcej. Przecież Hariatan na pewno nie chciałby jeszcze seksu, niespodziewane potomstwo byłoby mu nie na rękę...
- Dobranoc - powiedział ciszej niż zamierzał i wślizgnął się pod kołdrę plecami do mężczyzny. 
- Dobranoc... - w głosie kapitana słychać było lekkie zaskoczenie, ale po chwili Larf poczuł, jak materac się porusza, gdy żołnierz próbuje znaleźć najwygodniejszą pozycję. Służący z goryczą zamknął oczy i wtulił twarz w poduszkę. 
- Larfik... - przez chwilę jego serce zabiło szybciej, kiedy Hariatan przytulił go of tyłu, lekko pocierając nosem jego kark, ale kiedy po tym nie nastąpił żaden dalszy bardziej intymny kontakt, zrozumiał, że nie ma na co liczyć. Trochę to bolało, ale najwyraźniej kapitan nie odczuwał żadnego pożądania w stosunku do niego. Z tymi ponurymi myślami zwinął się w kłębek i zasnął. 

~***~ 

Następnego dnia wyjechali z Akarosso, pożegnawszy się z Modem, Lilith i Berethim. Rudy najwyraźniej zafundował Mammonowi bardzo pracowitą noc, bo Lord Chciwości wyglądał, jakby miał problem z utrzymaniem się na nogach. Opadł ciężko na siedzenie w saniach i oświadczył, że dopóki nie dojadą, nie rusza się stamtąd ani na krok. 
- Mod nie chciał jechać z nami? - zapytał go Lucyfer.
- Pewnie ma lepsze zajęcia - westchnął złotooki. - Założę się, że Berethi już nie może się doczekać, by mu pokazać swoją seksowną bieliznę.
- Mon, on cię kocha... - pokręcił głową książę. Twarz Lorda wykrzywił grymas.
- Nie mów tak, Lu. Nie chcę już nigdy więcej robić sobie nadziei, bo... Nie wiem co zrobię, jak znowu się zawiodę.
Władca pokręcił głową, kładąc rękę na ramieniu przyjaciela. W tej samej chwili do środka wszedł Vin.
- Możemy jechać - rzekł pogodnie, siadając obok księcia i okrywając go lepiej futrami. 
- Stęskniłem się za Valutą - powiedział Mammonowi Lucyfer. - Jest taka... Normalna w porównaniu do innych miast. U Lewiatana zawsze pałęta się pełno turystów, u Bela na każdym kroku są jakieś magiczne cuda, Beelzebub w ogóle żyje na wsi, a w miastach wszystko toczy się wokół szkół gastronomicznych... O Modzie nie wspomnę. A u ciebie? Spokojni urzędnicy, codzienne, monotonne życie... 
- I bank - rozmarzył się Mammon. - Oczywiście tam wpadniemy, prawda? Musisz sprawdzić stan Skarbu Państwa?
- Jasne - przytaknął Lucyfer, widząc, że odmowa strasznie by zawiodła złotookiego. - A po Valucie wracamy do domu na turniej... - jego spojrzenie pobiegło do Vina, ale ten tylko się uśmiechnął.
- Jestem gotów, mój książę – zapewnił. W tym samym momencie Larf popędził konie i ruszyli w dalszą drogę.

_________________________________________________

WR: To my z nowym rozdziałem~~ Jestem z niego całkiem zadowolona, Hariatan i Larf chyba jeszcze napotkają trochę problemów w swoim związku, a jak będzie z Vinem i Luckiem? Jak zauważyliście wrzuciłam na bloga ankietę, głosujcie na swoją ulubioną parę i komentujcie, bo nic tak nie zachęca do pracy :D Czuję, że zbliżamy się już do końca tej podróży...

SC: Tak, koniec podróży coraz bliżej, został tylko okręg chciwości i powrót do Lux, a tam dopiero zacznie się dziać... Biedny Mon, zabujał się w niewłaściwym gościu, my poor dragon bby ;__; Aww, Larfik się zawiódł... Jeszcze będą mieli seksu, oj będą, w to akurat nie powinniśmy wątpić~~ Hehe, ja obstawiam, że w ankiecie wygra HarLarf~~ Dziękujemy za komentarze i do zobaczenia w następną sobotę~~!


sobota, 3 maja 2014

Rozdział XX

Dni spędzone u Beelzebuba przepełnione były dobrym jedzeniem, wizytami u sąsiadów i mnóstwem innych przyjemnych zajęć w swojskiej atmosferze. Szlachta w okręgu Lorda Obżarstwa nie była najbogatsza. Wielu z nich nadzorowało pola, sady, lub pastwiska, niektórzy posiadali własne pasieki, inni wyrabiali różne produkty spożywcze na własną rękę. Zazwyczaj czyniło ich to demonami bardziej przyziemnymi i otwartymi niż arystokracja reszty regionów. Lubili pić, mieli często duże rodziny i jeszcze więcej przyjaciół, z którymi spotykali się gdy tylko mieli okazję, by wspólnie zjeść i podzielić się najnowszymi plotkami.
Lucyfer czasem wymykał się Lordowi Obżarstwa i przez okno obserwował poczynania swego lokaja. Vin trenował z Azazelem praktycznie codziennie i rudzielec był dumny z ucznia, tudzież jedynej osoby, która jeszcze mówiła do niego per „pan”. Książę aprobująco ocenił również wielkość rogów blondyna. Co prawda widział je już na początku, ale dopiero teraz spojrzał na demoniczną postać Vina pod kątem... Jakości genów.
Wkrótce przyszedł jednak czas na rozstanie. Powóz stał zapakowany przed domem, oddział Hariatana zwarty i gotowy dosiadał swoich koni, a Lucyfer jeszcze żegnał się z Beelzebubem, który wcześniej wcisnął im tyle prowiantu ile tylko się dało, a do tego ulubione czekoladki Asmodeusza. Azazel stał przy Shemhazaiu, a jego warga drżała niebezpiecznie.
- Wcale mi nie jest smutno - prychnął, kiedy drugi generał zapytał, czy wszystko w porządku. - Niech sobie jadą, co mnie to - po czym wtulił nos w jego rękaw, chowając twarz przed wszystkimi. 
Beelzebub uściskał przyjaciela z całej siły i z troską patrzył, jak ten wsiada do powozu obok swojego służącego. Ten powiedział coś doń, na co - ku zaskoczeniu Lorda - książę odpowiedział lekkim uśmiechem. Nie zdążył jednak podpatrzeć niczego więcej, bo powóz ruszył w drogę. Azazel smarknął głośno, patrząc jak znika za zakrętem.

~***~

- Nicku, list do ciebie! - Lianes, który zazwyczaj rano odbierał pocztę tanecznym krokiem wszedł do gabinetu nadwornego medyka. - Może to twój facet się odezwał?
- Nie mam faceta - warknął Nicholas, zabierając mu kopertę.
- Może to i lepiej dla niego, ty nasz promyczku - wyszczerzył zęby ogrodnik. Lekarz wyrzucił go na korytarz i zatrzasnął drzwi, po czym usiadł w fotelu. Natychmiast rozpoznał pismo, którym zapisane było jego imię. Przez chwilę miał ochotę zgnieść list i wrzucić go w ogień buzujący w kominku, ale coś go powstrzymywało. Z westchnieniem rozciął kopertę i przebiegł oczyma po treści.
- Przepraszam, że znów ci się narzucam? - prychnął do siebie już przy pierwszym zdaniu. - Jakoś ci to wcześniej nie przeszkadzało…
Dalej jednak Serius informował go, że ze względu na wizytę Lucyfera ojciec chwilowo wyrzucił go z domu, a on biedny nie miał gdzie się podziać. Nick miał wielką ochotę wymienić ze cztery miejsca, do których młody szlachcic mógłby się udać, gdyby tylko chciał, lecz z drugiej strony kusiła go perspektywa spotkania z chłopakiem. Nie wiedzieć czemu, jego piegowata twarz i duże, niemalże dziecięce oczy wprowadzały w nudny żywot medyka trochę świeżości. 
Nick zamoczył pióro w atramencie i naskrobał szybką odpowiedź na czystej kartce, obiecując sobie, że zgadza się po raz ostatni.

~***~

Lucyfer zmarszczył nos, kiedy coś połaskotało go w policzki. Przekręcił się na bok, macając na oślep ręką, by pozbyć się drażniącego obiektu, ale jego palce trafiły na ciepły policzek i usta...
- Ah! - wykrzyknął zrywając się i boleśnie zderzając czołem z siedzącym nad nim Asmodeuszem.
- O rany... Lucek, ty jednak jesteś najdelikatniejszą istotą, jaką nosił ten świat - jęknął Pan Rozpusty, masując obolałe miejsce.
- Ja?! Co ty do cholery robisz w moim pokoju o tej porze... - wzrok księcia zjechał na umięśniony tors rudego. - Bez koszuli?!
- Chciałem ci tylko pokazać, jak dobrze wypełniam swoje obowiązki - Mod oblizał się perwersyjnie, przysuwając bliżej.
- Obowiązki...? - mina władcy nie wróżyła niczego dobrego i Lord stwierdził nagle, że chyba lepiej jednak zwiększyć odległość między nimi.
- Pójdę już... Wiesz, gdzie mnie szukać - wyszczerzył zęby i ulotnił się jak najszybciej.
Lucyfer westchnął, przesuwając dłonią po twarzy ze zrezygnowaniem. Od dwóch dni bawili u Pana Rozpusty. Mod przyjął ich w swojej rezydencji bardzo miło i gościnnie, jak to on, ale jego sugestywne komentarze i głupie pomysły męczyły księcia. Po pierwsze - dobrze wiedział, że od jakiegoś czasu rudy patrzy tylko za Lordem Chciwości i wszystkie te podchody są zupełnie nieszczere. Może przez jakiś czas po założeniu państwa ze sobą sypiali, ale żaden nie robił z tego jakiegoś wielkiego związku. A po drugie... Cóż, Vin nie był tego świadom i każde nieprzyzwoite słowo z ust demona kwitował morderczym spojrzeniem.
Książę ubrał się i wyszedł na śniadanie. Asmodeusz miał ich dzisiaj zabrać na wyścig konny w niedawno zbudowanej, ogromnej, krytej hali. Okręg Pana Rozpusty słynął z burdeli zarówno tych wulgarnych, wypełnionych podchmielonymi biedakami jak i eleganckich barów, po których na pierwszy rzut oka nie było widać, czym są w rzeczywistości. Jednak atrakcje na tym się nie kończyły. Obok domów uciechy Mod wzniósł wiele kasyn, gdzie jednej nocy przepuszczano więcej pieniędzy niż w Okręgu Chciwości przez tydzień, teatrów i oper z wybitnymi aktorami oraz filharmonii, na których odbywały się koncerty największych mistrzów Piekła i Limbo. Do tego można tu było znaleźć wiele wystaw rzeźby i obrazów, zaciszne kluby poetyckie i inne miejsca łączące kulturę z subtelną rozrywką. Pan Rozpusty kochał sztukę.
Wyścigi konne też były swego rodzaju sztuką. Wyhodowanie najlepszego wierzchowca wiązało się z latami pracy i treningu, a jedynie prawdziwi koneserzy mogli poprawnie wytypować zwycięzcę wyścigu. Mod obstawił dużą sumę na faworyta - karego Feniksa, który wygrał parę poprzednich gonitw. Wspomniał również, że będzie miał miejsce jakiś debiut, ale nie dawał żółtodziobowi zbyt wielkich szans.
Hala była olbrzymia, a prawie wszystkie miejsca zajęte. Asmodeusz miał wręczyć najlepszemu jego nagrodę - tysiąc koron i złoty puchar, lecz najpierw zaprowadził swoich gości do loży honorowej. Vin przycupnął niepewnie obok księcia, spoglądającego już na tor przez lornetkę teatralną. Dookoła rozlegał się gwar tysiąca rozmów, przez który czasem przebijało się rżenie koni. Czuć było napiętą atmosferę i oczekiwanie, kiedy uczestnicy wyścigu ustawiali się na starcie.
- Spójrz na Feniksa - rudy szturchnął władcę, wskazując na karego wierzchowca o smukłej sylwetce. - Jest stworzony do pędu.
- A ten debiutant? - zapytał Lucyfer, przyglądając się reszcie.
- Nie sprawdzałem. Jakiś idiota postawił na niego niezłą sumkę, jeśli jakimś cudem wygra, gość zgarnie niewyobrażalną kasę - roześmiał się Pan Rozpusty. - Ale nie wygra.
Książę tylko pokręcił głową z rozbawieniem. Asmodeusz zdawał się zapominać, że wyścigi są ruletką. Nieważne, ile by kogo faworyzowano, zawsze jest szansa na niespodziewany obrót sprawy.
Rozległ się strzał i konie ruszyły. Na początku Feniks rzeczywiście wysunął się na prowadzenie, drastycznie zwiększając dystans między sobą a przeciwnikami. Pan Rozpusty zakrzyknął z entuzjazmem, kiedy jego faworyt minął pierwszy zakręt. Wydawało się, że nikt go nie prześcignie, jednak już pod koniec drugiej prostej, pozostałe konie zaczęły się do niego zbliżać.
- Ma świetny start, ale potem słabnie. Wszystko zależy od tego, jak daleko uda mu się wysunąć, zanim zacznie tracić prędkość - skomentował Lucyfer.
- A kto prowadzi między pozostałymi? - zapytał Asmodeusz, marszcząc brwi.
- Numer ósmy, czyli nasz debiutant - książę rozsiadł się wygodniej na fotelu. - Jeszcze się zawiedziesz, Modziu. 
Kiedy Feniks znalazł się zaledwie parę metrów przed rywalem, jeździec debiutanta spiął konia ostrogami mocno. Wierzchowiec wystrzelił do przodu, zrównując się z karym. Przez chwilę jechali bok w bok, aż na zakręcie kary wierzchowiec w końcu zdołał uwolnić się od nacisku drugiego. Zdawałoby się, że zostawi go w tyle, jednak debiutant nie zamierzał się tak łatwo poddać. Przez ostatnią prostą siedział przeciwnikowi na ogonie i tuż przed metą wyprzedził go o długość ciała i pierwszy dotarł do końca wyścigu. Na trybunach zaległa cisza.
- Niech to szlag, Lucek! Musiałeś wykrakać! - warknął Mod. Wrzawa powoli narastała, aż w końcu cała hala wybuchła kakofonią podniesionych głosów, okrzyków podziwu i oburzenia oraz gwizdów.
Kiedy zwycięzcy ustawili się na podium, Pan Rozpusty poszedł wręczyć im nagrody. Zauważył, że jeździec debiutującego wierzchowca miał na twarzy kask, który zasłaniał większą część twarzy. Kostium leżał na jego smukłym ciele wręcz idealnie, opinając uda i pośladki. Asmodeusz stanął przed nim z pucharem, ale nie oddał mu należnej nagrody.
- Zdejmuj kask. Chcę zobaczyć, przez kogo przegrałem pieniądze - powiedział z kpiącym uśmiechem. Dżokej na chwilę zamarł, ale zaraz kąciki jego jasnych ust uniosły się lekko i zgodnie z poleceniem zdjął z głowy kask. Po widowni przebiegł szmer zaskoczenia. Sam Pan Rozpusty stał jak zupełnie wryty w ziemię, patrząc na twarz Mammona, Lorda Chciwości. Szlachcic uśmiechnął się drapieżnie, wykorzystując tą chwilę konsternacji i nachylił Asmodeuszowi do ucha.
- Skoro nie chcesz dać mi nagrody, chętnie przyjmę zapłatę w naturze... - zamruczał zmysłowo. Zaraz jednak jego wzrok padł na złoty puchar. - Ale to sobie wezmę, i kasę też - stwierdził, wyjmując go z rąk rudego i tryumfalnie unosząc do góry.

~***~

- Po co przyjechałeś? - zapytał Lucyfer, kiedy wracali powozem do posiadłości Moda. Mammon opiekuńczo pogładził worek pieniędzy na swoich kolanach ze słodkim uśmiechem osoby, która właśnie zdobyła to, czego pragnęła, przechodząc po trupach największych wrogów. 
- Żeby się wzbogacić, oczywiście - wyjaśnił. - Nikt o zdrowych zmysłach nie postawi na nowicjusza.
- A gdybyś przegrał? - Mod uniósł brwi, wciąż lekko obrażony. Lord Chciwości tylko się roześmiał.
- Modziu, nie złość się tak - powiedział, kładąc głowę na ramieniu rudego. - Twoja mina była bezcenna.
- Jesteś nieznośny - zamruczał Pan Rozpusty, obejmując go w pasie i już po chwili całowali się namiętnie, zupełnie zapomniawszy o obecności księcia i jego służącego. Vin z zakłopotaniem skierował wzrok na Lucyfera, ten jednak nie zdawał się wzruszony nagłym wybuchem uczuć.
- Oni nie są razem - powiedział mu sarkastycznie, unosząc kpiąco brwi. - Ani trochę. 
Blondyn spojrzał przez okno na zaśnieżone pola, a na jego twarzy odmalowała się jakaś dziwna nostalgia.
- Nasza podróż powoli dobiega końca, prawda? - zapytał cicho. Władca położył dłoń na jego dłoni. 
- Nie. Dopóki będziesz przy moim boku - rzekł. Służący kiwnął głową. Trening z Azazelem pomógł mu podjąć decyzję o starciu w turnieju na generała. Nawet jeśli nie uda mu się zajść daleko, to będzie mógł postarać się o miejsce w wojsku i stamtąd próbować awansować na wyższe pozycje. Wojskowy to wciąż lepiej niż lokaj.
- Luciu? - głos Mammona sprawił, że książę szybko cofnął rękę. Para Lordów już przestała zajmować się sobą nawzajem i teraz nieco skonfundowani wodzili wzrokiem od Vina do Lucyfera.
- Moglibyście nie wysysać swoich ust w obecności władcy - mruknął chłodno czarnowłosy, udając, że nic się nie stało.

~***~

Lucyfer właśnie wyszedł spod prysznica, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Usłyszawszy pozwolenie, Mammon wślizgnął się do środka i przycupnął na łóżku. Książę założył koszulę nocną i rozłożył na pościeli przy przyjacielu.
- Nie korzystasz z nocy z Modem? - zapytał, przyglądając mu się uważnie.
- Mod poszedł się kąpać, a ja chciałem z tobą porozmawiać. Mało mamy dla siebie czasu - wyjaśnił Lord Chciwości. - No, to co mi powiesz? - w jego oczach pojawił się figlarny błysk. - Widzę, że twój seksowny lokaj został już zmonopolizowany.
- O czym ty gadasz? - obruszył się Lucyfer.
- Trzymanie się za rączki, a potem trzymanie się za coś innego, Luciu. Nie przejmuj się i działaj - wyszczerzył zęby jego przyjaciel, klepiąc go lekko po plecach.
- Nie żartuj, nie kocham go! - prychnął książę, świadom, że okłamuje samego siebie. 
- A jednak wciąż za nim wodzisz wzrokiem... Martwisz, kiedy znika z pola widzenia, chciałbyś, żeby się zawsze uśmiechał, drżysz, gdy cię dotyka... Znam to... - uśmiech Mammona złagodniał nieco. 
- Wiem, Mon... - westchnął Lucyfer. - Tylko, że... Uh, gdyby dawali nagrodę za hipokryzję, byłbym nominowany jako pierwszy...
- Jaką hipokryzję? Zakochałeś się, to nic złego! Co z tego, że jeden dupek cię wystawił? Masz prawo spróbować jeszcze raz - zaprotestował Lord Chciwości. 
- Myślałem, że już się nauczyłem! Dostałem nauczkę! I postanawiam sobie ciągle, że nigdy więcej, ale jak on się zbliża, to... O tym wszystkim zapominam... - wyszeptał władca, wbijając wzrok w baldachim nad łóżkiem. - I myślę, że chciałbym, by mnie całował, przytulał, patrzył tylko na mnie... Wiem, że mógłbym zdjąć mu tą maskę i pierwszy zobaczyć co jest pod nią, ale z drugiej strony jest mi to obojętne, bo cokolwiek by tam nie było, to niczego nie zmieni, ponieważ go... - urwał, zakrywając usta dłonią i patrząc w bok ze wstydem. Odsłonił się, pokazał, że czegoś pożąda, a pożądanie to przecież słabość. Dlaczego Vin doprowadzał go aż do czegoś takiego...?
Mammon uśmiechnął się ze zrozumieniem. Lucyfer zawsze wspierał go w jego uczuciach i sam nie miał zamiaru być gorszy. Lekko poczochrał włosy przyjaciela.
- Jeśli nie nabrałeś tym mnie, to jego tym bardziej - rzekł. - Więc jak?
- No dobrze... - mruknął książę, chowając twarz w poduszce. - Może i go kocham... - po czym spojrzał na Lorda Chciwości i uniósł brwi, robiąc surową minę. - Ale skoro się przyznałem, to ty idź do Moda i powiedz mu wreszcie, co czujesz.
Złotooki spochmurniał od razu, zaciskając dłoń na pościeli z bólem w oczach.
- Luciu, dobrze wiesz, że jemu chodzi tylko o seks. Czasem się zastanawiam, czy nie lepiej było, kiedy rzucaliśmy się sobie do gardeł… - westchnął ze zrezygnowaniem.

____________________________________________________

WR: Cóż, nowy rozdział jest krótki... Krótki... I trochę przyspieszony jak na moje oko, przyznaję się bez bicia, trochę straciłam motywację ;_; Scarlett majówkę spędza w Niemczech, ale rozdzialik sprawdziła więc powinno być wszystko dobrze. Przedstawiamy wam Asmodeusza i Mammona, parę, o której mnie osobiście pisze się chyba najlepiej ze wszystkich w PnS... Cóż, zobaczycie dalej, do następnej soboty :D