sobota, 25 kwietnia 2015

Przerwa

Hej, miśki, jak wiecie, zbliża się maj i matura za pasem, dlatego chwilowo zawieszamy działalność do czerwca. Jeśli uda nam się coś wymodzić wcześniej, to wrzucimy informację o nowym rozdziale na fanpejdża. Przepraszamy za to ociąganie się i dzięki za komentarze :D

sobota, 11 kwietnia 2015

RA: Rozdział 5

- Do czego pan mnie potrzebował? - Samael odwrócił się, ściskając w dłoni kosę. Do pokoju wszedł anioł o prosto ściętych włosach w mysim odcieniu. Jego twarz rozjaśniał uśmiech, a skrzydła drżały z podniecenia. Archanioł wiedział, że chłopiec darzy go ogromnym uczuciem i zawsze stara się we wszystkim mu pomagać. Jego serce waliło jak oszalałe, kiedy spoglądał w te pełne nadziei oczy. Bał się tego, co zaraz miał zrobić. 

- Chodź – powiedział beznamiętnie, przywołując anioła ruchem ręki. Ten podszedł pospiesznie, nawet nie zauważając wymalowanego na ziemi kręgu. Samael położył mu dłoń na policzku.
- Dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiłeś. Dziękuję, że nie zniechęciło cię to, kim jestem – rzekł cicho. Odsunął rękę od twarzy chłopaka, ukradkiem sięgając nią do paska, gdzie przypięty był sztylet. Tyle razy odbierał życie, więc czemu teraz czuł się inaczej? Czemu drżały mu dłonie, czemu serce podchodziło do gardła? 
- Panie Samaelu... Wie pan, co do pana czuję... - anioł uśmiechnął się nieśmiało, a Samael westchnął. Taka niewinna dusza. Żeby tylko to wystarczyło. 
- Przepraszam – powiedział, jednym ruchem wyciągając broń i wbijając ją po samą rękojeść między żebra swojej ofiary. 
- D-dlaczego...? - oczy chłopca wypełniły się niedowierzaniem, a ręka zacisnęła na ramieniu Anioła Śmierci w ostatnim wysiłku, zanim wyszarpnął on sztylet z ciała i pozwolił mu paść na podłogę. Runy wypisane w kręgu zalśniły czarnym blaskiem, a Samael poczuł, jak moc napływa do jego ciała. Nachylił się i nabrał krwi umierającego w ręce, po czym napił się jej tak, jak nakazywała instrukcja w księdze. Była ohydna i przez chwilę zrobiło mu się niedobrze, lecz to mógł być tylko wynik zdenerwowania. Ruchem kosy oddzielił duszę od ciała, które zmieniło się teraz w pustą skorupę. Z run wystrzeliły czarno-fioletowe promienie i skierowały się na niego. Jego czaszkę przeszył przenikliwy ból, jakby coś chciało się wydostać na zewnątrz i przebijało jego skórę od środka. Nachylił się, by napić się więcej krwi, bo wciąż było za mało, wciąż mógł czuć władzę kosy nad swoją mocą... 
Drzwi otworzyły się i Samaela dobiegł zduszony krzyk.
- Nie wchodźcie! - to Gabriel, odkrył go... Ale to nic, przecież wkrótce zrozumieją, czemu to zrobił... Prawda?
Czarne promienie zgasły, jak gdyby nigdy ich nie było, a Anioł Śmierci pozostał przy ciele z twarzą i dłońmi czerwonymi od krwi i przenikliwym bólem głowy. Uniósł wzrok na stojącego w drzwiach archanioła, który wyglądał, jakby zaraz miał zwymiotować. 
Nie udało się. 
Zabiłeś go. 
Nie jego pierwszego.
Ale to co innego, prawda? 
Samael spojrzał na swoje ręce. Gdzie popełnił błąd? Czemu się nie udało? Czemu poświęcił życie tego chłopaka... Na marne? 
Kosa leżała porzucona w rogu pokoju, a jej złowieszczy błysk wydawał się wręcz szyderczy. 

***

Gniewny Pan zerwał się z łóżka zalany zimnym potem. Odkąd Rafi wyszedł, ciągle nawiedzały go wspomnienia. W półśnie rzucał się na boki, chcąc odgonić to wszystko, znowu zapomnieć, ale nie potrafił. To ostatni sen był kroplą, która przelała czarę. Strach, poczucie winy, zawód, świadomość, że ostatnia nadzieja przepadła zupełnie. Oczywiście, od tamtej pory życie z jego ręki straciło wielu, w końcu czemuś zawdzięczał swoją przerażającą reputację, ale każdy z nich miał coś na sumieniu. Verrat był niewinny.
Czy na pewno?
Samael wiele razy przeczesywał myślami całą procedurę, zastanawiając się, gdzie popełnił błąd. Im częściej się zastanawiał, tym częściej miał wrażenie, że wie, ale nie umiał tego do siebie dopuścić. Z resztą teraz nie było to ważne. Zabijając anioła z narzędzia stał się mordercą i nic go nie usprawiedliwiało. Nie istniało żadne większe dobro. Zrzucając z ramion obowiązek Żniwiarza przekazał go jedynie komuś innemu. 
Warknął i wstał, zamaszystym krokiem podchodząc do drzwi na taras i je otwierając. Zimne powietrze wzięło go swoje objęcia, wywołując gęsią skórkę na całym ciele, ale się tym nie przejął. Noc go uspokajała. W blasku księżyca widział śnieg lśniący w oddali na trzech najwyższych szczytach, Glacji Annie, Glacji Rosie i Glacji Marii. Legenda mówiła, że kiedyś były one trzema anielicami, które zgubiły się w górach i zabłąkały na terytorium wtedy należące do przedwiecznych bestii. Za ten uczynek spadł na nie gniew jednego z panów tego obszaru, stwora większego od najwyższych szczytów, którego ryk łamał sosny na ich zboczach. Bestia obiecała im, że jeśli przyniosą jej coś, będą żyły dłużej, niż jakikolwiek anioł. Wywołało to ciekawość dziewcząt, świadomych, że życie skrzydlatych trwało wieczność, wykonały więc zadanie, a wtedy stwór zmienił je w trzy góry, które faktycznie stały niezmienione po dziś dzień. 
Lord westchnął, obejmując się rękoma. Nie wiedzieć czemu, ta historia zawsze wprawiała go w melancholię. Może była to tylko gra światła, ale czasem potrafił dojrzeć w nieprzystępnych zboczach gór potrafił dostrzec zarysy trzech, skrzydlatych kobiecych postaci. 
Nie usłyszał cichego pukania i skrzypnięcia otwieranych drzwi i dopiero, kiedy ktoś nieśmiało zawołał jego imię, drgnął i odwrócił się, by ujrzeć Rafiego stojącego w wejściu na taras z zatroskaną miną.
- Czemu nie śpisz? - zapytał beznamiętnie. Nie chciał z nim teraz rozmawiać, był zbyt rozstrojony. 
- Znalazłem jedną książkę i miałem przeczytać tylko kilka stron, ale zanim się obejrzałem, już było tak późno... - wyznał z zakłopotaniem Pan Uzdrowień. - I głupio się przyznać, ale... Po przeczytaniu... Trochę się boję spać samotnie. Wiem, że to wszystko nieprawda... Przepraszam, jestem okropnym gościem.
- Rafaelu – przerwał mu Lord. - Czemu tu jesteś?
- Myślałem, że może... Mógłbym położyć się przy tobie? - nawet w ciemności było widać, że policzki archanioła poczerwieniały. Samael warknął, jak zirytowane zwierzę.
- Nie o to pytam. Czemu jesteś u mnie w zamku? Chciałeś zobaczyć las, a mimo to jedyne miejsce, gdzie poszedłeś, to mój ogród. Co próbujesz osiągnąć? Tak bardzo chcesz, żebym cię zabił? - zapytał, a Rafi zamrugał z zaskoczeniem.
- Nie zabiłbyś mnie. A jestem tu, bo lubię twoje towarzystwo. Chcę odzyskać przyjaciela – powiedział z determinacją, patrząc w czarne oczy Gniewnego Pana. 
- Bzdura! Nie jestem twoim przyjacielem! Zabijałem, torturowałem, więziłem ludzi! Jestem potworem i dobrze o tym wiesz. Nie pasujesz tutaj. Twoja dobroć, twój uśmiech... Nic tutaj nie pasuje. A mimo to, wciąż uparcie decydujesz się zostać – jego głos cichł z każdym zdaniem, aż w końcu zmienił się w szept. Medyk zrobił krok do przodu i wziął twarz Samaela w dłonie. 
- Wierzę w ciebie, Sammy. Może i mówią o tobie okropne rzeczy, ba, wiem, że robiłeś okropne rzeczy, ale w głębi serca wciąż jesteś tym samym Samem, który ciągle kłócił się z Misiem i po kryjomu wykradał się do stajni, by zajmować się końmi. Czuję to. I nie chcę cię drugi raz stracić – powiedział cicho, odgarniając jego szare włosy. 
- Nie rozumiem – przyznał bezradnie Lord, a Rafi tylko się uśmiechnął. 
- Nie musisz. Po prostu pozwól mi zostać – poprosił, biorąc go za ręce. 
- Możesz spać u mnie. Łóżko jest duże – Samael wszedł do środka, a zadowolony archanioł poczłapał za nim. Ułożyli się na materacu po dwóch stronach łóżka. Lord odwrócił się plecami, ale medykowi to nie przeszkadzało. Nieznacznie przysunął się bliżej i chwyciwszy ręką brzeg koszuli Gniewnego Pana, zasnął z lekkim uśmiechem na ustach. 

***

- Mogę cię o coś zapytać? - Vin uniósł wzrok na księcia, który w zamyśleniu bawił się jego włosami. Po śniadaniu, generał wyrwał go z pałacu na piknik na polanie kawałek od Lux. Lucyfer siedział na kocu, a jego kochanek ułożył się wygodnie z głową na jego kolanach. Maska leżała zapomniana nieopodal koszyka z jedzeniem, bo władca wolał patrzeć na niego w całej okazałości, kiedy byli sami. 
- Pytaj śmiało, mój słodki książę – odparł Vin z uśmiechem. Lord Pychy owinął ogon wokół jego łokcia, nie przerywając ani na chwilę bawienia się jasnymi kosmykami. 
- Czemu zawarłeś kontrakt z Dantalianem? To trochę... Ekstremalny pomysł na podboje miłosne – zapytał. Co prawda Raguel proponował mu zapoznanie się z całą przeszłością nowego służącego, ale odmówił wtedy. Spytał tylko o parę ostatnich lat jego życia, o kontrakcie dowiedział się później, a poza tym nie miał pojęcia. Na początku nie sądził, że go to kiedykolwiek zainteresuje, w końcu relacja z lokajem miała być czysto profesjonalna. 
- Nie wiesz? - pogodna twarz generała nachmurzyła się lekko. Nie lubił wracać do swoich wspomnień. Zdecydował się przestać żyć przeszłością, kiedy został demonem. Mimo to Lucyfer zasługiwał, by wiedzieć. Sam tyle mu o sobie powiedział, że odwdzięczenie się tym samym było naturalne. - Pewnie będziesz rozczarowany. W mojej historii nie ma nic nadzwyczajnego.
- Gdybym chciał posłuchać czegoś nadzwyczajnego, poprosiłbym gawędziarza o którąś z jego opowieści. Ale chcę się dowiedzieć czegoś o tobie, z twoich ust - pokręcił głową Lucyfer.
- No dobrze. Nie urodziłem się w szlacheckiej rodzinie. Mój ojciec pracował u bogatego pana na wsi. Miałem czwórkę rodzeństwa. Najstarsza siostra pracowała w karczmie, reszta była za młoda, by zarabiać. Byliśmy całkiem szczęśliwi i jakoś wiązaliśmy koniec z końcem. Ale potem ojciec zginął w wypadku. Stratował go koń, gdy pojechał do miasta na targ. Musiałem zacząć pracować, bo moja matka podupadała na zdrowiu, więc przejąłem jego posadę. Pan jednak zmienił się od czasów, kiedy byłem dzieckiem. Płacił mniej, ciągle gdzieś znikał, pił i źle taktował służbę. Jego córka była piękna, ale rozpieszczona i arogancka, a on spełniał każdą jej zachciankę.
- Podobała ci się – przerwał Lucyfer. To było oczywiste, inaczej by o niej nie mówił.
- Tak. Byłem wtedy chłystkiem, nie zdawałem sobie sprawy, że w miłości chodzi o coś więcej niż wygląd partnera. Długo mnie zwodziła, moje uczucia chyba ją bawiły, ale w końcu, zaczęło to jej przeszkadzać. Miała się zaręczyć, oczywiście, że nie chciała, by jakiś chłopak ze wsi ciągle za nią biegał. Powiedziała, że byłem głupi, uważając się za godnego jej uwagi. Wytknęła mi mój stan społeczny i funkcję. Byłem wściekły, ale chyba bardziej smutny.
Parę nocy później, jej ojciec zawitał do mojego domu. Czasem to robił, kiedy tata jeszcze u niego pracował, ale już dawno przestał. Był zupełnie pijany. Zaczął się dobierać do mojej starszej siostry, a kiedy go uderzyłem, złapał najmłodszą i zabrał ją ze sobą. Cholernie się bałem, ale poszedłem za nim. Złapali mnie. Nie wiem, ile czasu byłem nieprzytomny, lecz kiedy się obudziłem, byłem w piwnicy, związany. Na jej środku namalowany był magiczny krąg, a wokół stali ludzie w kapturach. W tym, który mówił, rozpoznałem mojego dawnego pracodawcę. 
Potem przynieśli moją siostrę. Była całkiem naga i wydawała się maleńka. Miała wtedy jakieś sześć lat. Próbowałem się uwolnić, ale mogłem tylko patrzeć, jak zabijają ją na środku kręgu. Potem wszystko pamiętam jak przez mgłę. Krew, błysk, głos Dantaliana, jego znudzone spojrzenie, kiedy mordował każdego z wyznawców po kolei... Kiedy mnie zobaczył, podszedł i liny zniknęły. Podał mi rękę i zapytał, czy mam jakieś życzenie. Powiedziałem, że tak. 
Dan w przeciągu dwóch nocy zdobył dla mnie posiadłość i zupełnie nową tożsamość. Stałem się tajemniczym hrabią, Vinraelem Cainzem, który przybył do Londynu po śmierci swojej ciotki, która w spadku zapisała mu cały majątek. Wkrótce wszystkie bale należały do mnie. Z każdym wracałem z córką, żoną, lub siostrą jakiegoś szlachcica. Nienawidzili mnie, ale nikt nie miał mi nic do zarzucenia. Dzięki mocy Dantaliana, każdy, kogo zapragnąłem, jadł mi z ręki. Nauczyłem się szermierki, języków i gry na pianinie. Kiedy miałem czas, znajdowałem arystokratów maczających palce w okultyzmie i pokazywałem im na przykładzie, dlaczego nie należy się z nim zabawiać. To naprawdę wszystko. Nie ma co szukać głębszego sensu – Vin zakońc- zył swoją historię, spoglądając z troską na księcia. Lucyfer przestał bawić się jego włosami i wyglądał na zamyślonego. 
- Co z twoją rodziną? - zapytał w końcu. - Zostawiłeś ich na pastwę losu?
- Och, nie. Wysyłałem im pieniądze. Raz nawet pojechałem w te okolice, ale nie odważyłem się wejść... Pozwoliłem, żeby moja najmłodsza siostra została poświęcona. Nie mogłem spojrzeć im w oczy – pokręcił głową generał. 
- Myślę, że ucieszyliby się, że chociaż ty przeżyłeś... - westchnął książę. - Ale to przeszłość i już jej nie zmienisz, prawda? Teraz jesteś tu. 
- Teraz jestem tu. Z tobą – zgodził się Vin, unosząc się na łokciach, by pocałować Lucyfera w usta. - Nie mógłbym prosić o większe szczęście. 
Władca uśmiechnął się lekko między wagami swojego generała. Cieszył się, że się przed nim otworzył. 

***

Gniewny Pan czuł, że jego całkiem spokojne życie wypełnione wyglądaniem groźnie i nabijaniem przestępców na pale, zostało przewrócone na drugą stronę, wyprane, wytrzepane i wywieszone do wyschnięcia na słońcu. A wszystko za sprawą pewnego archanioła, który teraz był zupełnie pochłonięty wybieraniem nowych firanek do swojego pokoju. Usłyszawszy, że w miasteczku odbywa się wielki targ, Rafael nalegał, by Samael się tam z nim udał. W końcu on był gospodarzem zamku i archanioł nie chciał wprowadzać żadnych zmian bez jego zgody. Nie przyjął do wiadomości, że Lord dałby mu nawet pomalować ściany na różowo, gdyby tylko oznaczało to odzyskanie godności. Widział zdumione, a czasem nawet i rozbawione spojrzenia przechodniów, gdy Rafi bezceremonialnie łapał go za ramię i ciągnął do kolejnego stoiska, podekscytowany jak dziecko z okazji nowego roku. Miał już parę doniczek, dwa sielskie pejzaże autorstwa ludowych artystów i zieloną narzutę na łóżko w kwieciste wzory. Samael ledwo się wywinął zwiewnym zasłonom do jego pokoju. Niech archanioł dekoruje ile chce, ale jego jaskinia miała zostać nietknięta. 
- Czułbyś się lepiej, gdyby wpuścić tam trochę światła i powietrza, Sammy – marudził Pan Uzdrowień, lecz odpuścił, nie chcąc go do niczego zmuszać 
Odszedł kawałek dalej, zostawiając Rafaela z jego firankami i zaczął leniwie krążyć między straganami. Nie zwracał uwagi na sprzedawców reklamujących w głos swoje towary, ani na podekscytowane nawoływania tłoczących się demonów. Pogrążony we własnych myślach, prawie wpadł na jednego z nich, który zatrzymał się przy stole z rozmaitymi narzędziami myśliwskimi. 
- Uważaj, jak stoisz – warknął, ale urwał, widząc parę granatowych oczu patrzących na niego ze zdziwieniem.
- Wasza Lordowska Mość! Dzień dobry – powitał go pogodnie Leta, poprawiając sobie na ramieniu kołczan pełen strzał. - Nie sądziłem, że Lorda ciągnie do takich miejsc.
- Nie ciągnie. To tylko... - Samael urwał, przypominając sobie, jak bliską relację strzelec miał z Rafaelem w wojsku. Z jakiegoś powodu nie chciał, by ta dwójka się znowu spotkała...
- Rafi? - dokończył z rozbawieniem Leta, a Gniewny Pan zgrzytnął zębami, słysząc to zdrobnienie w jego ustach. W końcu Rafael był archaniołem, zwykły żołnierz powinien mieć dla niego chociaż odrobinę szacunku...
- Proszę tak na mnie nie patrzeć. Nie jestem zainteresowany Rafim – roześmiał się myśliwy, widząc jego minę. 
- A kto do cholery powiedział, że je- Nie jesteś? - Samael zamrugał z zaskoczeniem. To było coś nowego. Zawsze zakładał, że Leta miał słabość do uroczego medyk, podobnie jak chyba wszyscy w wojsku. 
- Lubię go, jest kochany, ale to zdecydowanie nie mój typ. Po prostu jest taki... Miły. To chwalebna cecha, tyle że ja wolę niegrzecznych chłopców – łowca wzruszył ramionami i rzucił mu łobuzerski uśmiech. - Właściwie to ty jesteś bardziej w moim typie, niż Rafi. 
Widząc minę Lorda, roześmiał się głośno, odrzucając głowę do tyłu. 
- Przepraszam, nie mogłem się powstrzymać. Ale na przykład nasz Lord Mammon jest wspaniały w łóżku i mówię to z osobistego doświadczenia – wyszczerzył zęby. Gniewny Pan pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Czasem nie umiem stwierdzić, czy blefujesz, czy mówisz prawdę – przyznał z dezaprobatą. Leta tylko wzruszył ramionami.
- Kto wie, prawda? No cóż, będę leciał, bo chcę jeszcze obejrzeć parę stoisk, a boję się, że mi wykupią ten nóż i nie znajdę lepszego. Proszę powiedzieć Rafiemu, że jeśli ma ochotę pojeździć po lesie, to chętnie mu pokażę co będzie chciał. Do widzenia – ukłonił się krótko i odwrócił na pięcie, by odejść. 
- Leta – zatrzymał go Samael, a łowca spojrzał pytająco przez ramię. - Nie boisz się mnie? 
Strzelec uśmiechnął się, a w jego ciemnych oczach błysnęło coś, czego Lord nie potrafił do końca nazwać. Może był to smutek, a może coś o wiele pierwotniejszego i głębszego. W każdym wypadku, zniknęło tak szybko, jak się pojawiło. 
- Widziałem straszniejsze rzeczy – powiedział Leta i zniknął między tłoczącymi się demonami. 

***

Michał spoglądał na ćwiczących żołnierzy z pełnym satysfakcji uśmiechem na ustach. Zastępy były wojskiem trenowanym od wieków i nie zamierzał przestać tylko dlatego, że zapanował pokój. Kto wie, kiedy zaatakuje ich jakiś kryjący się w cieniach wróg? A formę zbudować trudno, ale stracić bardzo łatwo. Jego podopieczni dobrze o tym wiedzieli, zaś ci, którzy rezygnowali, widocznie nigdy nie nadawali się do wojska. 
Był zły, że anioł odpowiedzialny za atak na Gabriela nadal nie wyśpiewał ani słowa. Razjel stosował na nim najróżniejsze metody i wiele z nich sprawiało, że Michałowi robiło się niedobrze na samą myśl, ale napastnik był uparty. Zamknięto go w lochu i czekano, aż w końcu się podda. Pan Magów nie wierzył w samodzielną próbę zabicia Regenta i tutaj jak raz Archanioł Ognia się z nim zgadzał. 
Teraz jednak panował względny spokój. Gazety powoli zaczynały nudzić się pisaniem o demonstracjach szlachty przeciw zawartemu pokojowi, a same wyższe sfery powoli przekonywały się do piekielnych wyrobów, które zaczynały pojawiać się na razie w bardziej luksusowych sklepach. Gabriel wiedział, że na dłuższą metę to nie starczy i trzeba będzie zorganizować jakąś wydajną metodę transportu. Michał widział nawet gdzieś na jego biurku plany dotyczące kolei, która miała łączyć Piekło i Niebo, ale jego brat usilnie próbował odłożyć spotkanie z Lucyferem. Trochę go to martwiło, ale wiedział, że Regent potrzebuje czasu i postanowił to uszanować. Lucek pewnie też by tak zrobił. 
Żołnierze przestali ćwiczyć pchnięcia i cięcia i powoli rozeszli się do łaźni. Lear z ręcznikiem przewieszonym przez ramię podszedł do swojego mentora. 
- Dobra robota – pochwalił go Michał, klepiąc przyjacielsko w plecy. - Nie dajesz im sflaczeć i się rozleniwić. Cephas ma z tym problem. 
Lear wzruszył ramionami. Cephas, jeden z sześciu generałów, był z pasji historykiem. Jego konikiem były dawne pisma dotyczące czasów sprzed ich narodzenia z pieśni Metatrona i teraz, kiedy skończyła się wojna, miał więcej czasu niż zazwyczaj, by studiować nieliczne pozostałe dokumenty i zapisy. Odbiło się to na jego oddziałach, których zapał do treningów zdecydowanie zmalał. 
- Kiedy zakopie się w książkach, to trzeba go stamtąd wyciągać końmi. Nie wiń go, dawniej nie miał takich możliwości. Pomyśl, co będzie, jak dopadnie książki o Piekle sprzed Lucyfera... - młodszy anioł posłał mentorowi znaczący uśmiech, na co ten tylko westchnął. Skierowali się razem do wyjścia z koszar, dzieląc się spostrzeżeniami z treningu i omawiając zwykłe, codzienne sprawy. 
- Dantalian dziś nie przyszedł? - zagadnął Michał. Odkąd ogłoszono pokój, demon często przyjeżdżał z generałem na trening i albo przyglądał się ćwiczącym żołnierzom, albo wybierał się do miasta i wracał, gdy Lear kończył. Na początku jego anioł niechętnie puszczał go samego, brał więc do towarzystwa Michała, lub kogoś z jego wojskowej elity, jeśli taki akurat przyjechał odwiedzić swojego dowódcę. Po paru wycieczkach wszyscy już wiedzieli, że demona pokazującego się z ważnymi wojskowymi lepiej nie tykać i Dan mógł śmiało zwiedzać miasto na własną rękę. 
- Źle się czuł i wolał się wyspać – rzekł wymijająco Lear. Nie chciał opowiadać mentorowi o tym, jak nie dał demonowi spać przez całą noc, zupełnie zdjęty zazdrością o kilku swoich żołnierzy, którzy rzucali ślicznemu jak lalka szlachcicowi bardzo jednoznaczne spojrzenia. Dantalian z wielką chęcią mu się poddał, zachęcając do pokazania, że należy tylko do niego, ale rano jedynie naciągnął kołdrę na głowę i odwrócił się do generała plecami. Lear nie zamierzał go do niczego zmuszać, pocałował więc tylko przelotnie policzek kochanka i zostawił go w sypialni, by odpoczął. 
Michał nie musiał o tym wszystkim wiedzieć. Chyba wciąż nie pojmował, że relacja jego ucznia z demonem to coś więcej niż bliska przyjaźń, ale jak pozostawał w tej niewinnej nieświadomości to było dla generała rzecz niepojęta. Nigdy nie próbowali się ukrywać, a Gabriel i Rafael wydawali się doskonale wiedzieć o ich związku. Z drugiej strony jednak, Pan Zastępów nigdy nie miał nawet najmniejszego wyobrażenia o miłości i Lear mógł przysiąc, że jedyne pocałunki, jakie kiedykolwiek otrzymał były całusami w policzek od jego braci. Michał przypominał mu szczeniaczka – walecznego, pełnego entuzjazmu i uroczo niewinnego, co dość zabawnie kontrastowało z jego aparycją. Gdyby ktoś si przed nim rozebrał, pewnie okryłby go płaszczem, by nie zmarzł. 
Nagle Archanioł Ognia przerwał wywód o wyższości broni białej nad palną i na jego przystojnej twarzy odmalował się wstręt. Lear podążył za jego wzrokiem i ujrzał Sariela stojącego przed koszarami i wyraźnie na kogoś czekającego. Na ich widok archanioł uśmiechnął się jadowicie i podszedł, poprawiając futro w czarne plamki na swoich ramionach. 
- Witajcie, generale, Michale... Miałem nadzieję, że was tu spotkam – powiedział słodko. 
- Miałeś? To świetnie, a ja miałem dokładnie przeciwną – mruknął Michał, rozwiewając ręką dym z cienkiej, długiej fajki, który wydmuchnął na niego Sariel. 
- Jesteś taki dowcipny – roześmiał się ten dźwięcznie. - Chciałem tylko powiedzieć, że naprawdę cię podziwiam. Żeby tak od razu wybaczyć buntownikom... Musisz mieć prawdziwie wielkie serce...
- Lucyfer jest moim bratem, nigdy nie trzymałem do niego urazy – warknął Pan Zastępów, unosząc dumnie głowę. Jeśli archanioł chce go rozzłościć w taki sposób, będzie musiał postarać się bardziej. - Och, tak, to zupełnie naturalne, przecież cię o to nie winę! Jednak niektórzy z nich mnie osobiście wciąż martwią... Jak na przykład Asmodeusz... Kto wie, ile razy używał sobie na twoim bracie i innych... No i ci bożkowie... Pamiętasz, jak prowadziliśmy wojnę z bożkami, Misiu? Przecież to byli zwykli barbarzyńcy bez poszanowania dla jakichkolwiek wartości! - kontynuował uparcie Sariel. 
- Ufam, że Lucek potrafi dobrać swoich Lordów – wycedził przez zęby Michał, ale Lear widział, jaki efekt mają na nim słowa Sariela. Pan Zastępów miał ochotę rzucić mu się do gardła. 
- No tak... Ty go znasz najlepiej, prawda? Martwiłem się tylko, co do jego osądu, bo... No pomyśl, Samael? W końcu to przez niego nasi ojcowie odeszli bez słowa, a Lucyfer od tak przyjął go do siebie... Krążą plotki, że w ogóle nad nim nie panuje... A jeszcze teraz nasz drogi Rafael pojechał samotnie do Piekła... Ale widać o tym też zapomniałeś...
- Dosyć – przerwał Archanioł Ognia, łapiąc go za kołnierz i potrząsając mocno z wściekłością. - Nie waż się nawet... Powiedzieć słowa więcej. 
- Czyli jednak nie masz pewności, czy to bezpieczne? Nie wierzę, pozwoliłeś Rafaelowi od tak wjechać w paszczę smoka...? - oczy Sariela rozszerzyły się w fałszywym szoku. Michał zacisnął pięść i uniósł ją, chcąc zadać cios, ale Lear złapał go za ramię i powstrzymał.
- Próbuje cię sprowokować. Nie jest tego wart – warknął, spoglądając z nienawiścią na białowłosego archanioła. 
- Bo nielotna sierota bez przeszłości na pewno jest warta więcej – zaśmiał się ochryple Sariel, uwalniając się z uścisku Pana Zastępów. - Cóż, panowie, było miło, ale już wystarczy. Mam nadzieję, że Samael nie użyje naszego słodkiego Rafiego, do któregoś ze swoich szalonych eksperymentów... W końcu wtedy pewnie nawet nie odnajdziemy jego ciała. 
Odwrócił się na obcasie i odszedł, zostawiając gotującego się z wściekłości Michała z jego generałem. Lear położył rękę na ramieniu mentora, chociaż uwaga Sariela nieco go zabolała. 
- Pan Rafael nie jest słaby. Da sobie radę – powiedział pocieszająco. Archanioł Ognia pokręcił głową, wyraźnie zaniepokojony.
- Niby to wiem, ale... Sariel ma rację, Samael to wariat, kto wie, co mu wpadnie do głowy. Jeśli Rafi się tam chociaż zbliży, mogę go już nigdy więcej nie zobaczyć... - westchnął. 
- Spędził w jego obozie jakiś czas i nic mu się nie stało – przypomniał Lear, ale na te słowa Michał zacisnął zęby z wściekłości. 
- To był wypadek i nigdy nie powinien się zdarzyć! Pomyśleć, że tak mało brakowało... Jedyny plus jego wygnania był taki, że mogłem nigdy więcej go nie oglądać, a teraz... Serafinowie powinni zamknąć go w lochu i nigdy nie wypuszczać. Ty nie wiesz, jak to wyglądało. Gabriel wpadł do pokoju pierwszy i krzyknął do mnie, żebym się nie zbliżał, ale i tak zatrzymałem się tuż za nim i wszystko widziałem przez jego ramię. Siedział przy ciele tego biednego anioła jak jakaś groteskowa bestia z Tartaru, miał krew na ubraniu, na twarzy, chyba ją pił. Patrzył na nas, jakby w ogóle nas nie poznawał. Nigdy za nim nie przepadałem, ale nie sądziłem, że jest zdolny do czegoś takiego. Po skazaniu go na wygnanie, serafinowie zniknęli i został po nich tylko pierścień, który Metatron przekazał Gabrielowi... - Pan Zastępów wzdrygnął się na to wspomnienie. Nie był strachliwą osobą, ale te dni zostawiły na nim piętno, o którym nie dało się tak po prostu zapomnieć. Lear nawet sobie nie wyobrażał, przez co przechodzili archaniołowie. 
- Jestem pewien, że pan Rafael da sobie radę. Nawet jeśli pojedzie do okręgu Samaela, będzie mógł zatrzymać się u Finka i Vestara – powiedział pojednawczo. - Chcesz przyjechać na obiad? Dan pewnie już wstał do tej pory...
Albo i nie, bo szlachcic często zachowywał się jak prawdziwa księżniczka, spędzając całe dnie w łóżku i żądając przynoszenia mu śniadania. Generał nie protestował, wiedząc, że od czasu do czasu może go rozpieszczać. Chociaż niczego mu nie brakowało, demon był wcześniej zwyczajnie samotny i Lear lubił okazywać mu swoją miłość, by nie czuł się więcej opuszczony. 
- Nie będę wam przeszkadzał? - Michał uśmiechnął się z zakłopotaniem w sposób, który jego uczniowi bardzo kojarzył się z Rafim.
- Nie będziesz – zapewnił go.

***

Tymczasem gdzieś w Piekle, zupełnie nieświadomy Samael szukał swojego niesfornego gościa po całym zamku. Nie było go w bibliotece ani w jego pokoju, co wydało się lordowi nieco dziwne. Nawet nie wiedział, czemu się zaniepokoił i czemu chciał odnaleźć Rafiego. Po prostu był zmęczony siedzeniem w swoim biurze, a archanioł zawsze potrafił oderwać jego myśli od nudnych spraw państwowych. Może pojechał do lasu? Ale wtedy pewnie by mu o tym powiedział, zdjęty idiotycznym przeświadczeniem, że Samael martwiłby się, gdyby zniknął bez słowa. 
To nagłe pragnienie towarzystwa Rafaela trochę niepokoiło Gniewnego Pana. Nie chciał się do niego na nowo przywiązać, w końcu prędzej czy później medyk będzie musiał wrócić do Nieba i pewnie więcej nie zawita w jego pałacu. Z resztą Samael z doświadczenia wiedział, że zbliżenie się do innych nigdy nie kończyło się dobrze. Odejście od mordercy było naturalną koleją rzeczy. Wciąż jednak dawał się nabrać na słodkie słówka Pana Uzdrowień i powoli zaczynał wierzyć w szczerość jego uczuć. Udawanie przyjaźni zwyczajnie nie pasowało do charakteru Rafaela. On potrafił oswoić nawet najpaskudniejszą bestię i sprawić, że turlała się jak szczeniak u jego stóp. I to właśnie dlatego należało trzymać go na dystans. 
W teorii brzmiało to bardzo prosto, pomyślał z goryczą Samael, skręcając w kolejny korytarz. Tylko gdyby takie było, nie ganiałby teraz po zamku, szukając archanioła. 
Na końcu holu dostrzegł gromadkę kuchcików dyskutujących o czymś przyciszonymi głosami. Dziwne, zbliżała się pora obiadu, więc powinni być w kuchni i przygotowywać posiłek. Samael zmarszczył brwi i ruszył w ich stronę z miną nie wróżącą niczego dobrego. Jeden z demonów zauważył go i pisnął, zwracając uwagę pozostałych.
- Co wy tu robicie? Chyba macie zajęcie, prawda? - Gniewny Pan spojrzał na nich z głowy, strosząc groźnie czarne pióra. 
- T-tak, wasza lordowska mość... A-ale pan Rafael powiedział, żebyśmy zrobili sobie przerwę... - wyjąkał kuchcik, miętoląc w dłoniach brzeg fartucha. - Mówił, że chce dla pana zrobić coś dobrego... Proszę się na niego nie złościć... 
- Nie jestem na niego zły – westchnął Samael ku uldze przerażonych sług, po czym ruszył w stronę otwartych drzwi do kuchni. Wszedł po cichu i oparł się o framugę, obserwując krzątającego się przy garach archanioła. Rafi podciągnął do łokci rękawy koszuli, zawiązał w pasie niebieski fartuch, a włosy powstrzymał przed opadaniem na czoło kolorową apaszką, którą kupił na straganach. Z zacięciem siekał warzywa i wrzucał je do wielkiego garnka, cały spocony od ognia buchającego z paleniska. Nagle wydał się mu jedynym źródłem światła w ciemności, jaka spowijała jego życie i zapragnął zrobić krok, wyciągnąć rękę i przytulić go mocno od tyłu. Był jak ćma, którą ciągnie do ognia, mimo że już nieraz przypaliła sobie skrzydła. Kiedy natomiast myślał, że ogniem jest Rafi, oparzenie nagle przestawało się mu wydawać takie złe. 
Archanioł w końcu zauważył jego obecność i na chwile porzucił siekanie warzyw, by podejść i złapać Gniewnego Pana za rękę. 
- Czemu tak stoisz bez słowa, Samuś? Chodź, pomożesz mi – powiedział z uśmiechem. Samael spojrzał powątpiewająco na różne składniki porozkładane na stole, ale pełnym nadziei oczom Rafiego trudno było odmówić.
- No dobrze. Co mam robić? - zapytał, a w nagrodę Pan Uzdrowień rozpromienił się jak małe słoneczko. 

_____________________________________________________________

WR: Dziś nie ma arta, bo Scarlett zabrali kompa, rozdział nie jest też sprawdzony, więc za wszystkie błędy i literówki przepraszamy. Za to jest długo i mam nadzieję, że będzie was to satysfakcjonowało. No nic, dziękujemy za wszystkie komentarze i zapraszamy do czytania :D

SC: Przepraszam, że tym razem nie sprawdziłam, ale mój komputer trafił do informatyka na czas nieokreślony, dlatego też piszę z komórki ;w; Ah, słodki rozdział, chciałoby się go sprawdzić...;___; No nic, zapraszam do zlajkowania naszego fp i - jak zawsze - do zobaczenia za dwa tygodnie! :3