sobota, 26 lipca 2014

One winged bird 3

 - Halo! Niebo do Leara! - wesoły głos wyrwał rudego z zamyślenia. Odpłynął na chwilę, wspominając dawne czasy. Niedawno dostał list od brata, który zapewniał go, że czuje się znakomicie i że powietrze Piekielnych lasów dobrze mu robi, a Michał dopiero co wyszedł po kolacji. Nie było tak jak dawniej i Lear wiedział, że bez Uriela i Serafina nigdy nie będzie, ale... Nie czuł się źle. Po raz pierwszy od długiego czasu nic go nie dręczyło. Wiedział, że Vestar zajmie się jego bratem lepiej niż jakiś pierzasty, nadęty szlachcic. Wiedział też, że Regent Słońca da sobie radę, nieważne jakie trudności napotkałby na Ziemi. A on... Pogodził się z archaniołami, upewnił, że Serafin jest bezpieczny, a do tego miał u boku swojego demona, który teraz usiadł na oparciu jego fotela i wsunął blond głowę prosto w pole jego widzenia. 
- Spotkałeś jakąś ładną dupę na treningu? Rany, będę zazdrosny - rzekł, marszcząc brwi. Ostatnio takie komentarze zdarzały mu się często i generał nie miał pojęcia, co z tym fantem zrobić. Czy Dantalian oczekiwał, że zaprzeczy? A może naprawdę się tym martwił? W sumie nic między nimi nie było, ale... Skłamałby, mówiąc, że tego nie chce. Zwłaszcza, kiedy widział blondyna takim, jak teraz - w prawie przezroczystej koszuli nocnej, z rozpuszczonymi włosami opadającymi mu na plecy i ramiona niczym złociste kaskady. Do tego te rozchylone zapraszająco usta... 
- Nie spotkałem żadnej dupy. Na treningu się trenuje - mruknął, szybko odwracając wzrok. Dan uniósł brwi, lekko zaskoczony, po czym roześmiał się.
- Co ty nie powiesz, Herkulesie. Posmarować ci skrzydło? - od jakiegoś czasu robił to co wieczór, chociaż maść przepisana przez Rafaela i tak mu nie pomagała. Wady wrodzonej nie dało się wyleczyć ziołowym specyfikiem. Mimo to delikatne palce Dana igrające między jego piórami były bardzo przyjemne i Lear nie miał zamiaru rezygnować z tych pieszczot. Zgodził się więc i po chwili jego puch był przeczesywany opuszkami blondyna. Generał przymknął oczy, starając się nie westchnąć. Domyślał się, że jego demon nie jest dziewicą i już nie raz dawał przyjemność komu innemu, ale go to nie obchodziło. Nic go nie obchodziło, chciał tylko Dana.
- Jesteś jakiś strasznie milczący... Co gryzie mojego rycerza? - zapytał żartobliwie demon, bawiąc się jego włosami. 
- Nic, tylko się zamyśliłem - odparł Lear, kręcąc głową. - Pójdę spać, dobrze? Nie siedź długo. 
Poczochrał go delikatnie po głowie i odszedł, zostawiając lekko naburmuszonego blondyna na fotelu.  

~***~ 


Nazajutrz otrzymał list od jednego ze szlachciców Sariela. Od wygnania Serafina do niego nie pisali, ale teraz najwyraźniej uznali, że złość mu już przeszła. Do tego krążyły plotki, że Gabriel jest coraz bliżej przekonania ludu do sojuszu z Piekłem i pewnie chcieli omówić dalszą strategię postępowania. Anioł nie miał zamiaru dalej w tym uczestniczyć. To Regent i jego bracia wyciągnęli do niego rękę, kiedy jego brat potrzebował pomocy. Jak im się odpłacił? Dołączając do ich wrogów. Musiał zakończyć to szaleństwo, przecież w końcu pogodził się z Michałem i miał zamiar pokazać swoją skruchę nie tylko słowami. Pożegnał zatem Dantaliana, ciesząc się z chwili na poukładanie myśli i wyruszył do stolicy.
Dom Sariela, gdzie organizował on wszystkie swoje posiedzenia był naprawdę niesamowitym budynkiem. Zbudowany w całości z białego jak śnieg marmuru, przypominał nieco pałac maharadży, z wąskim wieżyczkami i kopułami wyłożonymi masą perłową. Dookoła rozciągały się ogrody, a w środku, chociaż archanioł nie miał żadnej rodziny, mieściło się ze sto pokoi, z których większość stała pusta. Gdyby serce szlachcica było inne, mógłby tam pomieścić i wyżywić co najmniej połowę biednych ze średniej wielkości niebiańskiego miasta. Sariel jednak nie czuł potrzeby pomagania innym i dopiero teraz Lear zaczynał się zastanawiać, co połączyło go z osobą, której nienawidził już od pierwszego wejrzenia. 
Służący zaprowadził rudowłosego do pokoju, gdzie zgromadziły się wszystkie znajome twarze. Archanioł siedział u szczytu stołu z rękoma splecionymi pod brodą i pełnym politowania uśmiechem na twarzy. Widać było, że pogardza nawet swoimi wspólnikami. U jego boku przycupnął Erkwiniusz z jak zawsze ponurą miną. Lear pamiętał, jak Uriel opowiadał mu o tym aniele. Wyszedł on za bogatego arystokratę, który niedługo potem zmarł z powodu jakiejś choroby wewnętrznej. Czerwono włosy otrzymał w spadku jego fortunę, jednak co trzymało go przy Sarielu, tego generał nie potrafił ustalić, zwłaszcza, że on jako jedyny wydawał się znać zepsuty na wskroś charakter archanioła. 
Kiedy wszyscy się zgromadzili, białowłosy zmierzył tłum wzrokiem, po czym wstał i zaczął mówić. Lear słuchał go jednym uchem, ale to wystarczyło by zrozumieć, jak archanioł manipuluje swoimi sojusznikami, jak przelewa na nich swoje poglądy i tworzy własny mur, który będzie go chronił, jeśli kiedykolwiek sprzeciwi się otwarcie Gabrielowi. Miał siłę, by doprowadzić do wojny domowej i wzbudzało to w generale, jako dowódcy, podziw mieszany ze strachem. 
Sariel szybko skończył swoją gadkę i przeszedł do sedna.
- Regent uzyskał zgodę szlachty na zawarcie pokoju z Piekłem - poinformował zebranych. - Ale to jeszcze nie oznacza naszej przegranej. Aniołowie są rasą cywilizowaną i jeśli zetkną się z barbarzyńskimi demonami, natychmiast zapragną ukrócić te niebezpieczne kontakty. Lucyfer rządzi żelazną ręką i ścina każdego, kto mu się sprzeciwi. Nie dajcie się zwieść śliczniutkim ambasadorom. To żmije, a Gabriel tego nie widzi, zaślepiony obrazem brata, którego pamięta z dzieciństwa. Pod wpływem księcia jednak, nasze wspaniałe państwo może się zmienić w podobny Piekłu chaos. Oni żyją w lasach, nie mają nawet śladu gospodarki, bratają się z dzikimi bestiami i zabijają własnych braci. Są ludem kierowanym nienawiścią, bo to z niej właśnie powstali. 
- Kłamiesz - Lear usłyszał swój własny głos przebijający się przez monolog Sariela. Zapadła cisza, podczas której spojrzenia wszystkich zwróciły się na rudego. Ten zaś przypomniał sobie wszystko, co widział podczas swej wyprawy - pełne miłości spojrzenie Vestara, gdy ten błagał go, by uwolnił Serafina, zmartwione twarze orszaku Lucyfera, który wybierał się w drogę z obcym aniołem, uśmiech księcia wywołany wspomnieniem jego braci... I Dana czekającego na niego w domu. Ci wszyscy dookoła niego nie mieli pojęcia. Nie postawili nawet stopy za granicą Nieba. Kto dał im prawo, by decydować?
- No, no, Learze - cmoknął białowłosy archanioł, kręcąc karcąco głową. - Czyżbyś próbował nam wmówić, że Szatan jest dobry?
- Szatan? - powtórzył z niedowierzaniem rudy. - Szatan oznacza przeciwnika, Learze. Dla ciebie Szatanem mógłby być nawet Gabriel.
Zgromadzeni zaczęli szeptać do siebie i w pokoju zrobił się hałas. Sariel uderzył otwartą dłonią w stół, by wszystkich uciszyć. 
- Ostre słowa, mój jednoskrzydły generale - rzekł, a jego głos nasączony był jadem. - Sądzę jednak, że jesteś dla mnie zbyt surowy... Chciałbyś chyba, żeby twój uroczy brat mógł do nas wrócić?
Parę osób wciągnęło głośno powietrze, Erkwiniusz spojrzał na archanioła z niedowierzaniem, nawet sam Lear na chwilę stracił głos. Zaraz jednak zacisnął zęby, ledwo się powstrzymując, by nie uderzyć białowłosego. 
- Wrócić? Im dalej od ciebie, tym będzie mu lepiej - syknął. Serafin był w dobrych rękach. Z kimś, kto się o niego troszczył, w miejscu, gdzie jego kolorowe skrzydła nikogo nie odrzucą. 
Sariel pokręcił głową z rozczarowaniem, kiedy rudy wstał od stołu i ruszył w stronę drzwi.
- A ja myślałem, że zdecydowałeś się poprzeć zwycięską stronę... - westchnął z udawanym ubolewaniem. Lear przystanął i nieznacznie odwrócił się do niego przed wyjściem. 
- Stronę? To nie jest gra, Sarielu - rzucił i opuścił zebranie. Nie widział, jak oczy archanioła zwężają się z nieukrywaną wściekłością.  

~***~ 

Kiedy wrócił do domu, wciąż był nieco roztrzęsiony. Postawił się archaniołowi i chociaż miał w tej sprawie słuszność, Sariel był mściwy. Zapewne już myślał, jak dorwać nieposłusznego generała, który wprowadził chaos w jego wspaniałe przemówienie. Lear musiał przyznać, że się boi. Nie chciał zostać wygnany z Nieba. Do swoich skrzydeł nie przywiązywał zbyt wielkiej wagi, ale wiedział, że odcięcie ich byłoby cholernie bolesne. A co gorsza, gdyby ktoś się dowiedział o Danie... Zagryzł wargę, idąc pogrążonym w ciemności korytarzem i dopiero po chwili dojrzał maleńkie światełko przed sobą. W nieśmiałym blasku pojawiła się twarz Dantaliana.
- Wróciłeś - powiedział demon, podchodząc do niego bliżej. Dobrze widział, że coś się stało.
- Co ty tu robisz o tej porze? - Lear położył dłoń na jego policzku. - Czekałeś na mnie?
- Nie mogłem spać i usłyszałem, że ktoś idzie korytarzem - blondyn z niepokojem obserwował twarz generała. - Coś się stało?
Zamiast odpowiedzieć, rudy złapał go za ramiona i rozpaczliwie pocałował w usta. Zaskoczony demon przymknął oczy i oddał pocałunek, odsuwając od Leara świeczkę, by go nie poparzyła. Kiedy się od siebie odsunęli, Dan spojrzał na niego, cały czerwony na twarzy, jeszcze z rozchylonymi wargami.
- Lear? - zapytał cicho, nie mając pojęcia, jak zareagować. Nie, żeby tego nie chciał, ale czemu tak nagle..?
- Przepraszam, ja... Nie wiem, co ze sobą zrobić - generał pokręcił głową, nerwowo przestępując z nogi na nogę. Jego skrzydła drżały i blondyn zrozumiał, że jest strasznie zestresowany. Ujął jego dłoń w swoją.
- Chodź - rzekł z uśmiechem i pociągnął go do swojego pokoju. Postawił kaganek na stoliku nocnym, po czym popchnął generała na łóżko, a sam stanął nad nim na czworaka. Złote włosy spadły mu z ramion, zwisając po obu stronach twarzy. Luźna, prawie przezroczysta koszula nocna spowijała smukłe ciało i Lear przygryzł wargę, zupełnie zapominając o swoich zmartwieniach.
- Dan...? - zapytał, patrząc z zaskoczeniem na demona, ale ten tylko uciszył go pocałunkiem. 
- Rozluźnij się, mój generale - zamruczał, niby przypadkiem unosząc ramię tak, by koszula się z niego lekko zsunęła. Jego zwinny język przesunął się wzdłuż linii szczęki anioła, zaczepnie zahaczył o usta, po czym zaczął pieścić odsłoniętą szyję rudego. Dan szybko odsłaniał klatkę piersiową Leara, rozpinając jedną ręką kolejne guziki koszuli. Nie spodziewał się jednak, że generał nagle złapie go za nadgarstek i zatrzyma.
- Myślałem, że tego nie chcesz - rzekł cicho, obserwując uważnie oświetloną płomykiem świecy twarz demona. Ten pokręcił głową z uspokajającym uśmiechem.
- Nie chciałem, żebyś mnie zgwałcił. Zmieniłeś się, Lear, więc nie widzę w tym problemu - wyjaśnił beztrosko. Rudy zmarszczył brwi i nagle Dantalian stwierdził, że leży na plecach, przygwożdżony przez niego do łóżka. 
- Nie chcę, żebyś nie widział w tym problemu - powiedział z powagą generał. - Twoje ciało nie jest dla mnie zabawką, nie użyję cię, żeby rozładować stres. 
Blondyn zadrżał, przygryzając wargę. Jego spojrzenie powędrowało gdzieś w bok i dopiero po chwili Lear uświadomił sobie, że w oczy demona zaszły łzami.
- To co jeszcze mam zrobić, abyś się we mnie zakochał? - wyszeptał, zaciskając palce na pościeli. - Nie mam nic innego poza swoim ciałem, żeby ci dać... Ale chcę ci pomóc...
Nie powiedział nic więcej, bo uciszył go miękki pocałunek. Rudy odgarnął mu z twarzy niesforne kosmyki, by móc lepiej go widzieć.
- Dan, gdyby nie ty, leżałbym teraz z rozwaloną głową gdzieś na piekielnych bezdrożach. Nigdy więcej nie zobaczyłbym brata i nie pogodził się z Michałem. Nawet to, że dziś sprzeciwiłem się Sarielowi i jego szlachcie, to twoja zasługa. Otworzyłeś mi oczy, Dan. Czy to nie wystarczy, żebym się w tobie zakochał? - wyszeptał, opierając czoło na jego czole. 
- Nie wiem... Nikt jeszcze się we mnie nie zakochał - odparł równie cicho Dantalian i zaraz tego pożałował. Nie chciał brzmieć tak żałośnie, nie chciał brać Leara na litość.
- Dobrze. W takim razie chociaż tutaj jestem pierwszy - rudy uśmiechnął się do niego. Blondyn zacisnął zęby i złapał go za ramię.
- W takim razie powiedz mi, czym się tak zdenerwowałeś - poprosił.
- To długa historia, musiałbym zacząć od początku... Na pewno chcesz tego słuchać? - odrzekł generał, ale Dan tylko skinął głową. Lear zatem opowiedział mu wszystko, od momentu, kiedy wyzwał Michała na walkę o stanowisko archanioła, aż do wygnania Uriela i kłótni z Panem Zastępów. Dorzucił, że potem zupełnie przeszedł do stronnictwa Sariela, przymykając oko na wiele jego występków i zakończył opisem dzisiejszego spotkania. Demon milczał chwilę, układając sobie w głowie wszystkie te informacje.
- Więc boisz się, że ten cały Sariel się na tobie zemści? - zapytał, bawiąc się kosmykiem włosów Leara. 
- Boję się, że zrobi coś tobie, kiedy się dowie - westchnął rudy. Było już późno i miękka pościel, ledwo tląca się świeca i delikatnie pieszczoty Dantaliana działały na niego usypiająco. Położył głowę na poduszce, prostując zdrowe skrzydło, by okryć nim blondyna. 
- Nie zrobi. Najwyżej uciekniemy do mojego domu w Piekle - uspokoił go ten, przytulając się do jego boku. - A Uriel? Co z nim?
- Nie mam pojęcia. Nie mieliśmy od tamtego czasu żadnych wieści o nim. Michał milczy na jego temat, ale widać, że wciąż się tym dręczy. Na mój gust byli w sobie nieźle zakochani. Cóż, szkoda, że nic z tego nie wyszło. Gdziekolwiek Uriel teraz jest, pewnie ma na pęczki adoratorów. Zawsze strasznie lubił seks - westchnął Lear, wspominając roześmianą twarz opiekuna. Uriel, poza Regentem Słońca był także aniołem erotyzmu, co zdecydowanie wpływało na jego zachowanie. Uwielbiał malować akty, które potem prowadziły do aktów odmiennego rodzaju. Gabriel kręcił na to głową i obiecywał przyjacielowi, że jeśli będą z tego dzieci, to on nie ma zamiaru ich niańczyć. Michał natomiast był święcie przekonany o niewinności swojego słoneczka, nawet kiedy przypadkiem wpadał na półnagiego anioła wychodzącego rano z sypialni czarnowłosego. 
- Może Michał był jego prawdziwą miłością? - rozmarzył się Dan, spoglądając w sufit. Lear parsknął śmiechem.
- Może. W każdym razie, mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy - rzekł, przymykając oczy. - Chodź spać.
- Co pomyślą służący, kiedy znajdą cię rano w pokoju ambasadora? - spytał pół żartem demon, odgarniając mu włosy z czoła.
- Że mam cholerne szczęście... - zamruczał generał, pociągając go w żelazny uścisk. Dantalian wbił palce w jego koszulę, mając nadzieję, że rano nie obudzi się sam i po chwili obaj spali.

_________________________________________________

WR: I tym razem udało nam się nie spóźnić... To już ostatnia część naszego three-shota, obiecani Lear i Dantalian. Oczywiście nie myślcie, że na tym przygody z aniołami się skończą, co to to nie! O Urielu też pewnie jeszcze coś usłyszymy. Do zobaczenia za tydzień, a co będzie to się jeszcze zastanowię :D

SC: Nie bez powodu poprzednie rozdziały brzmiały, jakby były przez kogoś opowiadane~~ Nie sądzę, by pojawiły się jeszcze jakieś anielskie one-shoty, gdyż większość pierzastych par schodzi się podczas dalszej fabuły PnS, jednak następny pairing z pewnością przypadnie wam do gustu, o ile nasz kochany króliczek wreszcie zdecyduje się mnie posłuchać i napisać to, o co proszę ^ ^# Cóż, do następnej soboty~~

niedziela, 20 lipca 2014

One winged bird 2

Parę tygodni później, kiedy Serafin czuł się już o wiele lepiej, Uriel zabrał jego i Leara do miasta, mówiąc, że nie mogą przecież ciągle nosić ich starych rzeczy. Chociaż Gabriel na początku nie był zachwycony faktem, że jego nieodpowiedzialny dowódca postanowił przygarnąć parę młodych aniołków, szybko poczuł sympatię do wybuchowego rudzielca i jego spokojnego, opanowanego brata, dlatego też rodzeństwo zamieszkało pod ich dachem, po raz pierwszy zyskując ciepłe łóżka i trzy pełne posiłki dziennie. O nic lepszego nie mogli prosić.
Michał postanowił się przypałętać do ich wycieczki, co Urielowi nie przeszkadzało ani odrobinę. W końcu gdyby nie on, Pan Zastępów chodziłby tylko w swoim mundurze. Nie, żeby źle w nim wyglądał, ale od czasu do czasu należało zmienić strój na mniej uroczysty.
Miasto o tej porze tętniło życiem. Powozy jechały jeden za drugim, na chodnikach roiło się od aniołów, co chwila ktoś opuszczał jakiś sklep. Droga główna przechodziła przez targ, gdzie sprzedawano najrozmaitsze towary od tych tańszych, dostępnych dla biedniejszych mieszkańców Nieba, do bardzo rzadkich i kosztownych, sprowadzanych z Limbo, Piekła i zamorskich wysepek. Dalej zaś znajdowały się rzędy luksusowych sklepów biegnące wzdłuż ulicy. Krawcowie, którzy szyli na zamówienie najbardziej wymyślne stroje, sprzedawcy oferujący najrozmaitsze akcesoria do pielęgnacji skrzydeł, szewcy, kapelusznicy, księgarnie, antykwariaty, w których czeluściach kryły się różne tajemnicze magiczne przedmioty... To wszystko przytłaczało Leara i Serafina. Rudzielec ledwo dawał się odkleić od wystaw, zaś jego brat, bardziej dojrzały, starał się tylko ukradkiem podziwiać te wszystkie bogactwa, jednak nie zawsze mu to wychodziło.
- Możesz podejść – powiedział miękko Uriel, widząc jego tęskne spojrzenie. - Powiedz, jak ci się coś podoba.
- Nie mógłbym prosić... - zaczął Serafin, wyraźnie przerażony tą perspektywą.
- Hej, jesteśmy tu, żeby kupić wam jakieś ubrania. Więc, jeśli ci się coś podoba, to mów. Jaki jest sens kupowania rzeczy, które ci nie pasują? - zapytał z uśmiechem Regent Słońca, klepiąc go w ramię lekko.
W końcu kupili chłopcom parę mniej lub bardziej eleganckich strojów, zaś Lear dostał śliczny zestaw ołowianych żołnierzyków, którym był równie zachwycony, co Michał. Uriel mówił tylko pokręcić na to głową. Pan Zastępów czasem zachowywał się jak dzieciak, ale dla niego było to zwyczajnie urocze.
Już mieli wracać, kiedy Lear biegnąć na przód wpadł na jakiegoś anioła.
- Przepraszam! - zawołał, odskakując od niego, zupełnie spanikowany i zadzierając głowę, by spojrzeć na twarz nieznajomego. Był to smukły mężczyzna, o niezwykle bladej karnacji, pociągłej twarzy i długich, sprawiających niesamowite wrażenie, jasnych włosach. W jego stroju szczególną uwagę zwracały krwistoczerwone, wiązane buty do kolan. Rzucił on rudzielcowi pełne pogardy spojrzenie.
- Won mi z drogi, dzieciaku – warknął.
- Sariel! - Uriel odciągnął Leara za ramię, jeżąc skrzydła. No tak, kłopoty się pojawiły. Jeszcze tego im było trzeba.
- Uriel? Michał? No proszę... Jak wam się podobała parada? Ja osobiście bawiłem się znakomicie... Takie chwalebne zwycięstwa jednoczą naród, prawda? - zapytał białowłosy, uśmiechając się niewinnie, ale jego głos aż ociekał kpiną. Serafin poczuł, że stojący przy nim Michał drgnął, jakby miał ochotę rzucić się na Sariela. Na wszelki wypadek złapał go za rękę. Wtedy wzrok anioła skierował się na niego.
- Widzę, że macie nowe zabawki... Jak słodko. Mamusia Gabriel i tatuś Razjel ledwo panują na tobą, Misiu, a ty jeszcze ściągasz im na głowę jakieś dzieci? I to do tego z takimi skrzydłami... Brakuje wam nieszczęść w życiu? - niebieskoskrzydły zbladł, słysząc te słowa. Wiedział, że swoją obecnością sprowadzi potępienie na archaniołów, ale był zbyt wielkim egoistą, żeby się tym przejąć i teraz zbierali tego owoce...
- Dlaczego jesteś z nim, Erkwiniuszu? - odezwał się Uriel, jednak nie kierował tego pytania do Sariela, ale do niskiego anioła o rubinowych włosach, stojącego w jego cieniu. Ten drgnął i spojrzał na niego oczyma pełnymi czystej nienawiści.
- Nie twoja sprawa – warknął. Omiótł Serafina wzrokiem, lecz nic więcej nie powiedział.
- Erkwiniusz po prostu wybiera wygraną stronę – rzekł Sariel, rozkładając ręce. - Niektórzy tak nie potrafią, prawda, przyjacielu?
- Tak – mruknął Erkwiniusz, odwracając się od niego.
- Wygraną? To nie jest żadna gra, Sarielu – pokręcił głową Uriel. Wziął Leara za rękę i minął białowłosego, unosząc dumnie głowę. Michał bez słowa poszedł za nim, lekko popychając Serafina do przodu, bo chłopak wciąż wydawał się nieco wstrząśnięty słowami anioła. Kiedy zniknęli w tłumie, Sariel odwrócił się do Erkwiniusza i spoliczkował go bez słowa.
- Następnym razem nie odwracaj wzroku – rzekł lodowatym tonem.

~***~

-Nienawidzę go! - wybuchnął Michał, kiedy tylko znaleźli się na drodze do posiadłości archaniołów. - Cholerny, zadufany w sobie dupek! Starłbym mu z twarzy ten idiotyczny uśmieszek...
- Misiu, cii... - Uriel położył mu palec na ustach z uśmiechem. Sam nie znosił Sariela, zresztą jak większość aniołów. Białowłosy trzymał ze szlachtą przeciwną Gabrielowi i praktycznie sam ją podjudzał do buntu. Nigdy też nie oszczędził sobie złośliwego komentarza na widok archaniołów. Świetnie manipulował ludźmi i nie miał za grosz skrupułów. Mimo to, jeśli dało mu się sprowokować, to walka była przegrana i Regent Słońca już dawno się tego nauczył.
- Wiesz dobrze, że Sariel nie ma nic do powiedzenia. Po prostu chciałby więcej władzy, więc plecie, żeby nas zdenerwować – wyjaśnił Michałowi. To prawda, chociaż Sariel był archaniołem, nie należał do najważniejszej siódemki.
- Wiesz, że gdyby któryś z nas upadł, to on zająłby jego miejsce? Serafinowie mu to obiecali – westchnął Michał. Wszyscy wiedzieli, że dawno temu, kiedy Aniołem Śmierci był jeszcze Samael, dwustu skrzydlatych zeszło na ziemię, by opiekować się ludzkimi kobietami. Dopuścili się oni z nimi grzechu, a co gorsza zdradzili wiele tajemnic, które były znane jedynie mieszkańcom Nieba. Sariel podał serafinom wszystkie ich imiona, by mogli zostać ukarani, a w zamian zyskał pierwszeństwo do miejsca pośród siedmiu archaniołów. Na szczęście nie mógł zastąpić Samaela, gdyż mógł to zrobić tylko inny czarnoskrzydły Anioł Śmierci.
- Misiu, żaden z nas nie upadnie. Kto? Ty? Rafi? Razjel? A może ja? Przestań – uspokoił go ze śmiechem Uriel.
- Nie odchodźcie... - westchnął cicho Serafin, wsuwając dłoń w rękę Regenta Słońca z zakłopotaną miną. Archaniołowie wymienili promienne uśmiechy.
- Nie ma nawet mowy.

~***~

Dni mijały spokojnie, a młodzi aniołowie szybko przyzwyczaili się do nowego domu. Często jednak byli zadziwieni faktem, że pomimo wysokiej rangi, ich opiekunowie dbali o nich jak o własne dzieci, bez żadnego wyjątku. Kiedy raz, przypadkiem, Lear stłukł filiżankę i nadepnął gołą stopą na odłamki, Razjel wyczarowywał mu kolorowe magiczne iskry, by odwrócić jego uwagę, żeby nie szarpał się przy opatrywaniu. Michał uczył go wszystkiego co sam umiał, ale nie kładł na niego presji, nie chcąc, by rudy czuł się kadetem, tylko zwyczajnym dzieckiem, którym przecież był. Serafina natomiast Pan Zastępów przedstawił członkowi swojego elitarnego oddziału, patronowi Egiptu, Orifielowi. Był to piękny anioł o czekoladowej cerze i aksamitnych, czarnych włosach związanych w kucyk. Jednak to nie o to chodziło. Orifiela wszyscy znali przez jego skrzydła, przywodzące na myśl skrzydła zimorodka. Młody anioł długo nie mógł uwierzyć, że jeden z wyższych wojskowych jest taki sam jak on.
Chociaż Michał często go namawiał, Serafin nie miał zamiaru zostawać wojskowym. Nie pasowało mu to, nie był na tyle silny, a do tego nie chciał odbierać nikomu życia. Problemem jednak wydawał mu się fakt, że chociaż jest już dojrzałym skrzydlatym, wciąż nie ma pojęcia, co ze sobą zrobić. Nie zamierzał całe życie żerować na archaniołach, wolał użyć ich pomocy jako odskoczni, by samemu wszystko sobie dalej ułożyć. Uriel często przedstawiał go eleganckim, młodym szlachcicom, którzy w przeciwieństwie do starszych arystokratów stali murem za Gabrielem. Podobali mu się, to prawda, ale zamążpójścia nie brał nigdy pod uwagę. Uważał, że to dla niego zbyt wielkie szczęście i lepiej zostawić takie rzeczy bogatym damom i paniczom. Nigdy nie przejawiał także talentu magicznego, ani umiejętności przesiadywania godzinami za biurkiem. Powoli zaczynał czuć, że nie odnajdzie w życiu swego powołania, a co gorsza, martwił się, że odrzucanie pomysłów archaniołów może ich zezłościć.
Któregoś dnia siedział na zboczu wzgórza za posiadłością, patrząc, jak Uriel maluje. Regent Słońca był niezwykle utalentowany. Kilka dni po ich przybyciu, zaprosił braci, by rozejrzeli się po jego pracowni. Nie dość, że w środku stało pełno sztalug z dziełami, to nawet ściany i sufit zostały pomalowane. Całość zapierała dech w piersiach różnorodnością kolorów i wiernością rzeczywistości. Teraz jednak pogoda była piękna, słonko przygrzewało i Serafin zaczynał czuć, że obraz Uriela przestaje być taki ważny, a drzemka jest wyjątkowo korzystnym rozwiązaniem. Lear poleciał gdzieś z Michałem, więc nie było o co się martwić.
Z tego przyjemnego odrętwienia wyrwało go wołanie Rafaela. Archanioł Uzdrowień stał na wzgórzu, przy stajniach i machał do nich radośnie.
- Serafinie, chcesz mi pomóc? - wykrzyknął. Błękitnowłosy skinął głową, pożegnał grzecznie Uriela i poszedł do roześmianego Pana Ziemi.
- W czym potrzebuje pan pomocy? - zapytał, uśmiechając się lekko. Rafi zawsze był taki miły, otwarty i kochany. Jego spojrzenia nigdy nie mąciła złość, a kędzierzawe włoski nadawały mu wygląd aniołka z książki dla dzieci. Serafin bardzo go lubił.
- Idę odwiedzić Perłę – wyjaśnił Pan Uzdrowień, kierując się w stronę stajni. Perła była jego klaczką, białą, skoczną i trochę zadziorną. Rafael wypuścił ją, żeby pobiegała sobie trochę po wyznaczonym placu, po czym zaczął samodzielnie sprzątać jej boks. Błękitnoskrzydły trochę mu przy tym pomagał. Zadziwiał go fakt, że archaniołowie w swoim wielkim domu praktycznie nie mieli służących. Sami przygotowywali sobie posiłki i jedli zawsze razem przy okrągłym, niewielkim stole. To chyba dzięki temu wciąż zachowali tą niezwykłą więź, która ich łączyła.
Kiedy Pan Uzdrowień wysłał go po wodę do studni, Serafin dostrzegł w jednym z boksów konia, który leżał na boku tępo patrząc w ścianę. Wyglądał jak martwy i anioł trochę się przeraził. Szybko poszedł do Rafiego, by go o to spytać.
- Ach, masz na myśli tego karego? - Archanioł Ziemi wyraźnie posmutniał. - Nie, on nie jest chory. On po prostu tęskni. Jego pana już tutaj nie ma. Nie daje się dotknąć nikomu, poza mną, dlatego czasem zabieram go na przejażdżki, wtedy się ożywia.
- Rozumiem... - błękitnowłosy chciał zapytać o to, kim jest pan tego konia i co się z nim stało, ale bał się zezłościć Rafaela. Może to drażliwy temat i archanioł nie chce o tym mówić? W końcu wyglądał na bardzo poruszonego...
- Serafinie, czy chciałbyś może zostać lekarzem? - zapytał niespodziewanie Pan Uzdrowień, posyłając mu przyjazny uśmiech.
- Lekarzem? - powtórzył chłopak. - Ale.. To strasznie trudne, prawda? Czy dałbym sobie radę?
Chciał. Naprawdę chciał, ale z drugiej strony, to wielki obowiązek... Tyle nauki, do tego wiele żyć będzie zależało od niego..
- Nauczę cię wszystkiego, co sam potrafię – Rafi złapał go za ręce z nadzieją w oczach. Serafin uśmiechnął się lekko.
- Dobrze, w takim razie proszę się mną opiekować – rzekł do swojego świeżo upieczonego mentora.

~***~

I tak mijały lata, podczas których starszy z braci kształcił się na uzdrowiciela, zaś młodszy pod czujnym okiem Michała stawał się coraz lepszym wojskowym. Kiedy wstąpił do Zastępów, zaczął awansować bardzo szybko. Mimo to wiedział, że szlachta nie będzie zbyt przychylna dowódcy, który nie dość, że nie może latać, to jeszcze stoi po stronie archaniołów. Nie dopuściliby go do tytułu generała tak łatwo, poza tym wiele ich dzieci kandydowało na to stanowisko. Zaczął więc bywać na przyjęciach, powoli zbliżając się do arystokracji i oddalając od archaniołów. Przeniósł się z Serafinem do własnego domu, kiedy ten zakończył szkolenie na medyka. Czasem przyjeżdżali na obiady, ale Michał wyraźnie nie popierał zażyłości podopiecznego ze szlachtą i dawał mu to do zrozumienia. Tylko dzięki Urielowi parę razy nie skoczyli sobie do gardeł.
Nadszedł jednak dzień, gdy podczas wielkiego balu, Regent został otruty i tylko dzięki szybkiej interwencji tajnych służb Razjela i antidotum przyrządzonym przez Rafaela, udało mu się przeżyć. Sprawcę złapano i uwięziono, ale Gabriel zakazał swoim sojusznikom karać go w jakikolwiek inny sposób. Jakże więc się zdziwił, gdy któregoś ranka arystokrata został znaleziony martwy w swej celi, a świadkowie, jak jeden mąż twierdzili, że życia pozbawił go nikt inny jak Uriel.
Odwet szlachty był niemożliwy do zatrzymania. Domagali się wygnania, a niektórzy nawet ścięcia Regenta Słońca, a Gabriel nie mógł nic na to poradzić. W świetle prawa jego przyjaciel popełnił podwójne przestępstwo – nie dość, że odebrał życie arystokracie, to jeszcze sprzeciwił się bezpośredniemu rozkazowi Regenta. Raguel, Sędzia Żywych i Umarłych zadecydował, że Uriel zostanie pozbawiony skrzydła i wysłany na wieczne wygnanie na Ziemię.

~***~

Lear i Serafin siedzieli na widowni, nie mogąc uwierzyć w to, co się działo. Gabriel pełnym pewności siebie głosem przeczytał oświadczenie od Raguela i wyrok. Rafael wtulał się w ramię Razjela, łkając cicho, zaś Michał stał przed tronem przy skutym Urielu, dzierżąc w dłoniach swój miecz. Jego dłonie drżały i wyglądał, jakby sam miał się zaraz rozpłakać. Sam skazany jednak nie przejawiał żadnych emocji. Jego oczy były puste, wbite w podłogę, ręce miał skrzyżowane na plecach i unieruchomione kajdankami. Ta beznamiętność jeszcze bardziej bolała Michała. Nie mógł uwierzyć, że jego przyjaciel, który przecież był wojownikiem, walczył do ostatniej kropli krwi i zawsze zauważał dobrą stronę wszystkiego, teraz zupełnie się poddał. Ale cóż miał zrobić? Nawet jeśli nie popełnił tego przestępstwa – a pomimo zeznań wielu naocznych świadków, Pan Zastępów za nic nie mógł w to uwierzyć – wszystkie dowody wskazywały na niego i nie było szansy, by go uniewinnić.
- Gabrysiu... Czy to konieczne? - Razjel spojrzał na przyjaciela, którego twarz teraz przypominała przerażającą maskę. Tak wyglądał, kiedy robił coś wbrew sobie i mag za każdym razem miał ochotę przytulić go mocno, by mógł wypłakać się w jego ramionach.
- Nie mamy wyboru – rzekł Gabriel głosem zimnym jak lód i przytulił do siebie Rafiego, by ten nie musiał patrzeć. - Zrób to, Michale.
- Przepraszam – wyszeptał Pan Zastępów, gdy Uriel odwrócił się, by spojrzeć na niego pustym wzrokiem. Zacisnął powieki i zamachnął się mieczem, jednym ruchem pozbawiając przyjaciela prawego skrzydła. Przez ułamek sekundy panowała śmiertelna cisza, którą potem rozdarł przeraźliwy wrzask bólu. Łańcuch zabrzęczał głośno, gdy Regent Słońca szarpnął się w więzach, ale szybko opadł na ziemię i znowu zapadło wszechobecne milczenie, w którym nawet oddechy ledwo było słychać.
- Żeby brat musiał odcinać bratu skrzydło – wyszeptał Gabriel, gładząc szlochającego Rafaela po włoskach i obserwując, jak Michał upuszcza miecz i przypada do skulnego z bólu Uriela, któremu medycy już opatrywali kikut. Razjel położył dłoń na jego ręce i ścisnął ją lekko.
- Wyprowadź go, Michale – zarządził Regent. - Koniec widowiska.
Archanioł Ognia pozbył się łańcuchów krępujących przyjaciela i pomógł mu wstać, podtrzymując go ręką.
- Uriel... Wybacz... - wyszeptał, prowadząc go gdzieś, gdzie nie śledziłyby ich tysiące par szlacheckich oczu. Czarnowłosy wydawał się nie do końca przytomny i wciąż oszołomiony bólem.
- Wybaczam, Misiu... - odparł, zaciskając palce na ramieniu Pana Zastępów. Teraz miał zostać zesłany na Ziemię drogą, której używali stróżowie pracujący tam na co dzień, jednak Michał nie mógł pozwolić mu odejść w takim stanie. Posadził go na ukrytej za drzewami ławeczce w ogrodzie i przyniósł trochę wody.
- Mówiłem ci, że nie chcę tracić nikogo więcej... Śmiałeś się, pytałeś mnie, który z nas może upaść... - wyszeptał, nie mogąc odnaleźć odpowiednich słów. Przecież nigdy więcej go nie zobaczy! To nawet gorsze niż utrata Lucka.
- Przepraszam... - Uriel przycisnął czoło do czoła blondyna, zaciskając powieki. Michał przytulił go mocno, osłaniając skrzydłami. Ostatni raz.
Kiedy doszli na miejsce, gdzie mieli się rozstać, czarnowłosy uśmiechnął się smutno, gładząc przelotnie jego policzek.
- Więc... Żegnaj – rzekł z żalem.
- Żegnaj, moje słońce. Uważaj na siebie – odparł Pan Zastępów. Patrzył, jak jego przyjaciel schodzi na ziemię, ledwo się powstrzymując, by nie skoczyć za nim. W końcu jednak odwrócił się i odszedł, a Uriel wylądował na ziemi, słaby, obolały i niechciany. Dopiero wtedy z jego oczu pociekły łzy.

~***~

Razjel odprowadził Rafiego do jego pokoju, po czym, tknięty przeczuciem, ruszył do gabinetu Gabriela. Regent siedział nad dokumentami, na pierwszy rzut oka skupiony. Pana Magów jednak nie dało się tak łatwo oszukać. Zauważył lekkie drżenie pióra nad papierem i podszedł do biurka, patrząc na przyjaciela z troską.
- Możesz pokazywać emocje, Gabrysiu. Nikt nie widzi – rzekł. Archanioł Wody gwałtownie podniósł się zza biurka i podszedł do okna, stając tyłem do Razjela.
- Ty widzisz – rzekł, ale nie udało mu się ukryć drżenia głosu. Mag podszedł i objął go mocno.
- Ja to ja – odparł, gładząc piaskowe włosy przyjaciela opiekuńczo. Po chwili wtulał się w jego pierś, a jego skrzydła drżały, mocno przyciśnięte do pleców.

~***~

Kiedy Michał wrócił do domu, Lear czekał na niego w salonie. Serafina nigdzie nie było, najpewniej poszedł pocieszać Rafiego, który wciąż siedział u siebie. Pan Zastępów westchnął. Mina rudzielca nie wróżyła niczego dobrego. Nie miał ochoty się z nim teraz kłócić, ale ich ostatnie spotkania nie przebiegały w najlepszej atmosferze. Z jednej strony nie mógł powstrzymać wyrzutów, że Lear tak się zbratał ze szlachtą, z drugiej jednak bolało go, że się od siebie oddalają.
- Dlaczego to zrobiliście? Naprawdę wierzycie, że jest winny? - młody generał patrzył na swego mentora oskarżycielsko. Był wyraźnie bardzo poruszony tym, co zobaczył. Michał mi się nie dziwił – Uriel opiekował się nim jak matka i widok czarnowłosego w takim stanie musiał nim wstrząsnąć.
- To, w co wierzymy, nie ma nic do rzeczy, Lear – rzekł zmęczonym tonem Pan Zastępów, kładąc rudemu rękę na ramieniu.
- Jak to nie?! Jak to nie, do cholery?! Gdybyście poszukali prawdy... To na pewno szlachta to ukartowała, żeby Sariel mógł zająć miejsce Uriela! Nie wierzę, że on sam by coś takiego... Przecież to Uriel! Obiecał, że nigdy nie upadnie, do cholery! - wybuchnął Lear, odtrącając go gwałtownie. Jego fiołkowe oczy wrzały gniewem. Nie wiedzieć czemu, te słowa podziałały na Michała jak płachta na byka.

- No to może sam mi powiesz, kto ze szlachty jest winny?! W końcu tak dobrze ci się z nimi dogaduje, że na pewno wiesz! - warknął, jeżąc puch na skrzydłach. Rudy natychmiast znalazł się przy nim i z całej siły uderzył go pięścią w szczękę. Pan Zastępów nie pozostał mu dłużny i po chwili tarzali się po ziemi, dysząc z wściekłości. Kiedy Rafael i Serafin wpadli do pokoju, by ich rozdzielić, Michał miał podbite oko, a warga Leara krwawiła i puchła paskudnie. Młody generał wytarł czerwoną stróżkę, nie dając się opatrzyć Panu Uzdrowień i, sięgnąwszy po płaszcz wiszący na oparciu, wyszedł zamaszystym krokiem. Jego brat przeprosił za niego, uściskał archaniołów mocno i popędził za Learem, zostawiając Rafiego i Miśka z jeszcze cięższymi sercami.

_____________________________________________________

WR: Serdecznie przepraszamy za tą okrutną i brutalną obsuwę, ale Scalett mi wybyła nad morze i dopiero złapała internet, żeby sprawdzić rozdział. Ja sama nie mam jakoś weny i mam wrażenie, że strasznie skopałam ten fragment, a żałuję, bo to jedna z bardziej ruszających nas scen w PnS... Przepraszam, postaram się lepiej następnym razem, a teraz zapraszam do komentowania ;_;

SC: Przepraszamy za tak późno wstawiony rozdział, ale jestem na cholernym wypizdowiu bez krzty internetów i trudno jest się z WR porozumieć D: Drama, drama, drama, rany, a było tak słodko... I tak się miały sprawy w Niebie, jak widać nie jest kolorowo <3 Dzisiaj piszę krótko, bo wysyłam komentarz smsem, tak więc do soboty~~

sobota, 12 lipca 2014

One winged bird 1

Gdy rozniosła się wieść, że w jednej z bardziej wpływowych szlacheckich rodzin w Niebie urodzi się dziecko, mnóstwo sąsiadów i pochlebców przybyło pogratulować szczęśliwym rodzicom. Jednak kiedy choroba odebrała im maleństwo, nikt nie pojawił się w stroju żałobnym. Taka już była niebiańska szlachta, pierwsza do świętowania, ostatnia do współczucia.
Jednak w tym wypadku nie było czego współczuć, bo choroba była jedynie przykrywką. Ojciec rodziny, szanowany skrzydlaty o piórach białych jak śnieg, musiał szybko pozbyć się pierworodnego, który urodził się z największą możliwą dla anioła skazą - miał błękitne skrzydła.
Serafin dorastał wśród służby. Pomagał w kuchni, sprzątał nocą, dokładał do kominków i przez jakiś czas nie był w ogóle świadom, że jest synem wielkiego pana. Nie rozumiał powodu, dla którego wielki pan patrzył na niego jak na szczura. Winił o to swoją niską pozycję i średnio martwił się o stosunek szlachcica do tak nieważnego służącego. Miał tylko nadzieję, że anioł nigdy nie dowie się o jego nocnych wyprawach do biblioteki. Jedna z służek, która za ziemskiego życia była córką jakiegoś uczonego, nauczyła go czytać i chłopiec podczas każdego wieczoru wymykał się z pokoju dla służby, by przeżyć nową przygodę.
Nigdy nie czuł się inny od pozostałych aniołów, aż do czasu dziesiątych urodzin, kiedy to jego opiekunka powiedziała mu, że w rzeczywistości urodził się szlachcicem. Serafin nie mógł zrozumieć, czemu jego skrzydła miałyby przynosić nieszczęście. Przecież były tylko innego koloru. Długo oglądał je w lustrze i poza tym nie widział żadnych różnic. Stwierdził, że nie ma co się przejmować.
Przynajmniej dopóki wielki pan jakimś cudem dowiedział się o służce, która śmiała zdradzić chłopcu jego pochodzenie. Kobietę wyrzucił z domu, zaś Serafina posłał do pracy w najbardziej zatęchłej części domu.
Parę tygodni później doszła ich wieść, że pani urodzi kolejne dziecko. To miało być dziedzicem i lord chciał zrobić wielkie przyjęcie z okazji jego narodzin. Bal jednak zmienił się w żałobę, bo anielica zmarła przy porodzie, a chłopiec okazał się być kaleką. Jedno z jego skrzydeł było niesprawne.
Któregoś dnia, Serafin został wysłany, by przynieść coś z jednej z piwnic. Do tego miejsca już nikt nie chodził. Było ono pełne gnijących szczurzych zwłok, pustych beczek i pajęczyn nie sprzątanych od wieków. Tylko w rogu zachowała się stara szafka, gdzie stały najtańsze wina pana. Jednak kiedy wracał, z jednego z pokoi dobiegł go cichy głos.

- Weź dziecko, Aliunusie. Weź je i oddaj, albo utop, cokolwiek. A potem weź niemowlę z sierocińca. Robimy dla niego dobry uczynek, przyjacielu. Nikt się nie zorientuje, że to nie mój syn.

To był głos pana, Serafin nie mógł go pomylić z żadnym innym. Przerażony wycofał się i chwilę stał w mroku. Chcieli zabić dziecko? Przecież... Przecież ten malec był jego... bratem, prawda? Anioł przygryzł wargę i w jednej chwili podjął decyzję. Zanim Aliunus zdołał dostać się do chłopca, Serafin zakradł się do jego pokoju i prędko wymknął się tylnym wejściem z maleństwem na rękach. I tak nie miał już tu czego szukać. Jedyne, co zostało z „rodzinnego” domu to imię, które nadał bratu. Imię bohatera jednej z książek, które przeczytał. 
~***~

- Nie chcę - rzekł Michał tonem rozpuszczonego dziecka, przeglądając się w wiszącym w holu lustrze. Nadchodziła parada. Wielka parada z okazji stłumienia buntu Lucyfera i wygnania go z Nieba. Pan Zastępów zawsze nienawidził tego święta, bo i z czego miał się cieszyć? Że jego mały braciszek musiał od tamtej pory żyć sam z dala od domu?
Uriel, Regent Słońca, jeden z siedmiu archaniołów, podszedł do niego i poprawił mu mundur, kręcąc głową z politowaniem.
- Misiu. Ja też nie, wierz mi. Ani Gabryś, ani Razjel, ani Rafi. Ale taki jest nasz obowiązek - rzekł, kładąc rękę na policzku przyjaciela. Blondyn prychnął, odwracając wzrok. Uriel zawsze umiał uspokoić jego ognisty temperament, ale ból po stracie Lucka co roku był tak samo silny i nikt nie był w stanie go zmniejszyć.
- Dobra. Chodźmy - rzekł zrezygnowanym tonem. Uriel przytaknął i wyszli na dwór, gdzie już czekały na nich konie. Gabriel, jako Regent zasiadał w eleganckim powozie ciągniętym przez parę specjalnie hodowanych, śnieżnobiałych wierzchowców. Przy jego bokach siedzieli Razjel, Rafael, Zachariel i Azrael bawiący się końcówką swojego długiego warkocza. Na początku Anioł Śmierci miał jechać na końcu w czarnej pelerynie, ale archaniołowie zgodnie stwierdzili, że to niesprawiedliwe i tak oto czarnoskrzydły następca Samaela skończył razem z resztą w powozie. Zachariel jako jedyny wyglądał na zakłopotanego. Czuł, że nie powinien tu być, to miejsce należało do Lucyfera, którego zastąpił po jego odejściu. Nie był tak potężny... I tak związany z pozostałymi, jak czarnowłosy.
Parada wyruszyła spod koszar do miasta. Na przodzie jechał Michał na swoim pięknym ogierze bojowym, za nim zaś elitarny oddział dwudziestu żołnierzy, który przeszedł do legend dzięki swoim umiejętnościom i poświęceniu. Żaden z nich od początku założenia jednostki nie przegrał w walce.
Dalej jechał Uriel z chorągwią swojego oddziału kawalerii powietrznej. Ich znakiem był złoty pegaz na błękitnym tle. Jednostka Uriela składała się z anielic dosiadających skrzydlatych koni. Chodziło tu bardziej o znaczenie niż użyteczność w walce - pegaz był symbolem nieśmiertelności. Chociaż dodatkowa para skrzydeł często się przydawała.
Za Urielem jechał powóz archaniołów, dalej zaś reszta wojska z generałami poszczególnych oddziałów na czele. Wszyscy do taktów uroczystej muzyki, w eleganckich strojach, czy - w przypadku wojska - galowych mundurach w kolorze zależnym od rangi i jednostki. Rzędy śnieżnobiałych skrzydeł przesuwały się niczym chmury po niebie. Całość była widowiskowa, nic więc dziwnego, że gromady mieszczan i szlachty zgromadziły się by ją oglądać. Pranie mózgu, pomyślał Michał. Nawet nie zastanawiali się nad tym, że świętują utratę wielu swoich braci.
Wtem jednak ktoś przepchnął się przez tłum gapiów i wypadł na drogę parady. Pan Zastępów gwałtownie ściągnął wodze swego konia, by go nie stratować, ale ten nie wydawał się przejmować taką drobnostką. Stanął na ugiętych nogach i wycelował drewniany miecz w Archanioła Ognia.
- Michale Archaniele, wyzywam cię na pojedynek! - zawołał. - Jeśli zwyciężę, to zajmę twoje miejsce i zostanę archaniołem!
Michał uniósł brwi, miesząc anioła wzrokiem. Jakby nie patrzeć, był to jeszcze pisklak, zwyczajny podlotek, dzieciak, który nie dorastał mu do pięt. Miał poczochrane, rude, przydługie włosy, poobijane kolana i brudny, pocerowany strój. Jedno z jego skrzydeł było owinięte starą szmatą. Chciał z nim walczyć? O miejsce archanioła? A to ciekawe.
- Zgoda, chłopcze - rzekł, nie zważając na zaskoczone spojrzenia swoich żołnierzy. - O zachodzie słońca, na tamtym wzgórzu - wskazał wzniesienie widoczne za miastem. - Stoczymy walkę.
Z tymi słowami wyminął zaszokowanego chłopca, który upał na kolana i obserwował paradujące przed nim wierzchowce, ściskając w dłoniach rękojeść swojej broni.

~***~

- Czyś ty do reszty rozum postradał?! - wydarł się Gabriel, kiedy usłyszał co było przyczyną chwilowego postoju parady. Znajdowali się już w domu, wciąż w eleganckich ubraniach, bo Regent nie dał im się na razie przebrać. 

- Gabe, przecież wiem, co robię... - bronił się Pan Zastępów, bo chociaż Archanioł Wody był drobniejszy i nieco niższy od niego, jego wściekłość potrafiła być niszczycielska.

- Tylko nie rób temu chłopcu krzywdy, przecież on nie chciał źle... - poprosił Rafael, ściskając brata za rękę. On najchętniej przygarnąłby wszystkie dzieci i zwierzątka i zajmował się nimi po wsze czasy. Tylko dlaczego czasami te zwierzątka mały dwie głowy i kły długości przedramienia..?
- Hej, spokojnie - Uriel odciągnął Gabriela, uśmiechając się uspokajająco. - Miś jest dorosły. Przecież nie pociacha dzieciaka na kawałki. Zaufajcie mu trochę.
Michał wyszczerzył zęby do przyjaciela. Oto, kto zawsze za nim stawał murem! No... Może nie zawsze, wyjątkowo głupie pomysły Regent Słońca zawsze skutecznie tępił... I wtedy był nawet straszniejszy od Gabrysia.
- Nie wiem, co bym bez ciebie zrobił, Uri - rzekł Archanioł Ognia mimo to, łapiąc przyjaciela za ręce i patrząc mu w oczy z tym uśmiechem, który był przeznaczony tylko dla niego. Oczywiście nie zdawał sobie sprawy, że ma dla Uriela jakiś specjalny uśmiech, ale pozostali, łącznie z zainteresowanym doskonale to widzieli.
- Ja też nie wiem co byś beze mnie zrobił. No, ale bądź grzeczny - czarnowłosy pogłaskał go po głowie. Michał zawsze mu się kojarzył z wyrośniętym szczeniaczkiem. Czasem jednak zmieniał się w potężnego lwa i Uriel nie był pewien, którą wersję preferował.

~***~

Gabriel obserwował odjeżdżającego Michała z troską na twarzy. Nie miał pojęcia, co planował jego brat, ale znał go i wiedział, że jest skłonny do impulsywnych i nieprzemyślanych działań. Nie sądził oczywiście, że zrobi krzywdę dziecku, lecz nie potrafił powstrzymać niepokoju. Chociaż Pan Zastępów był najstarszy z archanielskiego rodzeństwa, to Regent uchodził za najbardziej rozsądnego nawet jeszcze wtedy, kiedy wszyscy razem żyli pod skrzydłami serafinów. Oni, czwórka braci, oraz Razjel, Uriel i Samael. Jak rodzina... Jego oczy przygasił smutek, gdy wrócił myślami do tamtych radosnych dni. Chociaż z perspektywy czasu, wysocy serafinowie wyrządzili im wiele krzywd, a ich rządy były surowe i często niesprawiedliwe, niektórzy z nich całym sercem pragnęli dobra swoich małych aniołków. I to właśnie za nimi tęsknił najbardziej, chociaż złożyli na jego barkach niewyobrażalny ciężar rządzenia Królestwem.
- Jestem ciekaw, czy Michał kiedyś zauważy, co Uriel do niego czuje - rozległ się głos za jego plecami i obok stanął Razjel, wpatrując się z uśmiechem w dal.
- Michał? Nie zauważyłby nawet, gdyby Uriel napisał to sobie na czole - prychnął Gabriel, unosząc brwi z politowaniem. - Nie widzi własnych uczuć, a co dopiero czyichś. Nie sądzę, że koncept miłości romantycznej kiedyś przyszedłby mu do głowy.
- A co ty widzisz, Gabrysiu? - Pan Magów spojrzał w zielone oczy przyjaciela, odgarniając mu za ucho niesforny, złoty kosmyk. Regent odwrócił się ku rozciągającemu się w dole niebiańskiemu krajobrazowi.
- Widzę piękny świat, pola, ogrody, budynki, w których toczy się życie. Świat pełen aniołów potrzebujących poczucia bezpieczeństwa, przewodnika, kogoś, kto wyznaczy im drogę. Wyciągnie pomocną dłoń do tych, którzy się zagubili. Nie opuści żadnego z nich w potrzebie. Widzę mój dom, Raz - rzekł. Razjel uśmiechnął się, biorąc go za brodę i odwracając do siebie.
- A ja widzę mądrego władcę, który potrafi im to zapewnić, kogoś idealnego do roli rządzącego. Dobrego, sprawiedliwego, dbającego o swój lud - powiedział, a jego fioletowe oczy były pełne łagodności.
- Tylko to widzisz? Czuję się obrażony... - Gabriel uniósł brwi, pozwalając sobie na lekki, przekorny uśmiech.
- Och, nie łap mnie za słówka! - roześmiał się mag. - Widzę jeszcze inteligentnego, dojrzałego i absolutnie pozbawionego poczucia humoru archanioła, który jest sztywny jak tyka i strasznie się puszy. Archanioła, którego kocham nad życie, bo jest moim najlepszym przyjacielem - dodał.
- Wcale nie jestem sztywny! - oburzył się Regent, odsuwając go całą ręką i wydymając wargi. Śmiech Razjela tylko stał się głośniejszy.

~***~

Mały rudzielec już czekał na Michała, gdy ten przyjechał na wzgórze. W dłoni dzierżył swój miecz, przypominający raczej wykałaczkę. Pan Zastępów wolał jednak równe pojedynki, więc rzucił mu normalną, żelazną broń, którą chłopak z trudem dźwignął z ziemi.
- Jesteś gotowy? - zawołał Archanioł Ognia, szczerząc zęby. Na ten widok malec spiął się i najeżył.
- Nie lekceważ mnie! - krzyknął, szarżując na Michała z wyciągniętym mieczem. Blondyn zrobił krok do tyłu i z łatwością wyminął desperacki atak. Tańczyli tak wokół siebie aż słońce nie skryło się zupełnie za horyzontem. Pan Zastępów pozwalał chłopakowi się do siebie zbliżyć, spróbować natrzeć, badał jego umiejętności, które - chociaż ani trochę nie wytrenowane - mogły stać się naprawdę wybitne po porządnym treningu. W końcu, widząc, że chłopak już prawie pada z nóg, Michał wytrącił mu miecz i stanął nad nim z tryumfalnym uśmiechem.
- Chyba nie zdobyłeś sobie miejsca pośród archaniołów, mój mały - rzekł, kucając przy nim. - Ale powiedz mi, po co ten cały zachód?
- Bo jesteście bogaci - rudy splunął na ziemię i spojrzał na mężczyznę spode łba. - Macie jedzenie i lekarzy i dach nad głową. Niektórzy by zabili, żeby żyć chociaż w połowie tak dobrze, jak wy.
- Masz rodziców? - Michał dobrze znał odpowiedź. Takie dzieciaki nigdy nie miały rodziców.
- Mam brata - odparł aniołek, wbijając wzrok w ziemię. - Ale on jest chory i niedługo umrze. Musiałem coś zrobić - pociągnął nosem i szybko otarł łzy. Archanioł Ognia chwilę na niego patrzył, po czym położył swoją szeroką dłoń na kościstym ramieniu chłopaka.
- Zrobimy tak - rzekł, uśmiechając się lekko. - Zaprowadzisz mnie do brata i weźmiemy go do mnie do domu. Tam zobaczymy, co się da zrobić. A ty... - dźgnął rudzielca w pierś. - Ty zostawisz tą zabawkę i zostaniesz moim uczniem. Zrobię z ciebie wojownika jak się patrzy.
- A-ale ja nie latam... - wyjąkał rudzielec, patrząc na niego z niedowierzaniem. - Od urodzenia, mam niesprawne skrzydło...
- To nie skrzydła czynią żołnierza, mały. Jak ci na imię? - Michał obserwował, jak oczy chłopaka rozbłyskają nową nadzieją.
- Lear - rzekł malec, niepewnie oddając uśmiech. - Mam na imię Lear.

~***~

Miejsce, gdzie Lear zaprowadził Pana Zastępów było niewielkim, brudnym podwórkiem ukrytym między budynkami. Od tej strony było mało okien, a te, które były, albo ktoś stłukł, albo zasłaniały grube zasłony. Michał zmarszczył brwi. Gabryś ciężko pracował, ale niektórych rzeczy nie dało się uniknąć. Może w przyszłości uda im się pomóc tym wszystkim biedakom...
W kącie, za paroma pustymi pojemnikami na śmieci stał sklecony z brudnych, starych szmat namiot. To właśnie tam rudzielec zaciągnął Michała. W środku, przykryty jakimś podartym prześcieradłem, leżał drobny, wychudzony anioł o szaroburych włosach. Oddychał płytko i szybko, wyraźnie rozpalony.
- On... - zaczął Lear, patrząc przepraszająco na Pana Zastępów, ale ten nachylił się i wziął nieprzytomnego anioła na ręce. Był on starszy od brata, mógł mieć jakieś siedemnaście, czy osiemnaście lat.
- Ma piękne skrzydła - rzekł miękko Michał, wiedząc, co rudzielec chciał powiedzieć. Pióra chłopaka były błękitne i nawet osadzony na nich brud nie był w stanie tego ukryć.
- Mówił, że przynoszą pecha... - wyszeptał Lear, patrząc na brata z troską.
- Nie, to bzdura - uspokoił go Pan Zastępów. - Zwykły przesąd. U mnie w wojsku jest anioł, który ma podobne. Kiedyś wam go przedstawię.
- Czyli Serafin będzie żył...? - zapytał z nadzieją rudy.
- Przekonajmy się - Michał otulił chorego swoim płaszczem, wsadził razem z bratem na konia i czym prędzej ruszył w stronę archanielskiego pałacu.

~***~

Serafin obudził się w jasnym pomieszczeniu, otulony miękką kołdrą. Czy umarł? Chyba tak, bo na życie to było o wiele za przyjemne. Przywykł już do myśli, że w jego egzystencji rzadko spotyka go coś dobrego. W końcu musiał umrzeć. Wszystko do tego zmierzało... Bieda, głód, choroba, która rozpalała jego wnętrzności białym ogniem... A co z Learem? Jak on sobie poradzi? Może ktoś się nim zaopiekuje, przecież poza uszkodzonym skrzydłem wszystko było z nim dobrze. To Serafin odbierał mu zawsze szansę na przetrwanie, ale braciszek uparcie nie dawał sobie tego wbić do głowy. Cóż, w końcu błękitnoskrzydły go wychował i nie mógł od tak porzucić.
- Serafinie, czy mnie słyszysz? - przyjazny, ciepły głos. Gdzie anioły szły po śmierci? Czy on w ogóle miał prawo iść tam, gdzie szły inne anioły? Chyba tak, inaczej nie byłoby mu tak przyjemnie... Otworzył oczy i przekręcił głowę, by się rozejrzeć dookoła. Ku swemu zdziwieniu ujrzał jakiegoś skrzydlatego siedzącego przy jego boku. Na stoliku stała apteczka, leżała strzykawka, a przy niej kilka buteleczek.
- Serafinie? - nieznajomy anioł nachylił się z troską w dużych, niebieskich oczach. Po jego ubraniu można było sądzić, że jest bogatym medykiem, najpewniej z jakiejś szlacheckiej rodziny. Czemu ktoś taki się o niego martwił?
- Gdzie ja jestem...? - wyszeptał. Dopiero teraz zauważył, że jasny pokój jest komnatą o wielkich oknach, a on leży w szerokim, miękkim łóżku. Na podłodze leżał gruby dywan, przy oknie stało biurko i wygodne krzesło. Przecież to jakiś szlachecki dom! Przerażony poderwał się z poduszek, ale natychmiast zwinął w kłębek z bólu. Anioł położył ręce na jego plecach.
- Nie, nic ci nie grozi, kochanie! - zawołał, wyginając usta w podkówkę ze zmartwienia. Miał okrągłą, nieco dziecięcą twarz i kędzierzawe, brązowe loczki przywodzące na myśl małą owieczkę. - Jestem Rafael, Archanioł Uzdrowień. Wyleczę cię, ale nie możesz się denerwować - dodał po chwili z przyjacielskim uśmiechem.
- R-Rafael...? Ten Rafael? - powtórzył z niedowierzaniem Serafin, kuląc skrzydła.
- No... Tak... - Pan Uzdrowień podrapał się po policzku z zakłopotaniem. Był zupełnie inny niż błękitnoskrzydły sobie wyobrażał. Zaraz jednak archanioł spoważniał. - Posłuchaj, wiesz, że twoja choroba to strasznie rozwinięte i nieleczone zapalenie dróg rozrodczych, które występuje jeśli stosunek płciowy odbywa się wielokrotnie w niehigieniczny i nieprawidłowy sposób? Serafinie, nie parałeś się prostytucją, prawda?
Błękitnoskrzydły zadrżał i schował twarz w dłoniach.
- N-nie... -wyszeptał. - Ale czasem... Musiałem... Tylko jeśli naprawdę nie było jak zdobyć jedzenia... Proszę, niech pan zrozumie, mój brat by nie przeżył bez tego!
- Nie, absolutnie cię nie winię! - zapewnił Rafi, gładząc jego pióra. - Tylko że... Mogę cię wyleczyć, to prawda, ale bardzo możliwe, że w przyszłości nie będziesz mógł mieć dzieci.
- Ależ to nie szkodzi... - westchnął Serafin. - Nikt by nie chciał mieć dzieci z kimś takim, jak ja.
Pan Uzdrowień wyraźnie miał zamiar zaprotestować, lecz nie dane mu to było, bo drzwi się otworzyły i do pokoju wpadł mały Lear i rzucił się bratu na szyję z radością. Rafi uśmiechnął się do siebie, obserwując pojednanie rodzeństwa.

___________________________________

WR: Miało być o Learze i Dantalianie, a zrobił mi się z tego niebiański two-shot... No cóż, musiałam to podzielić na pół. bo nie mam za bardzo czasu, by dokończyć, konwent, prawko i w ogóle kupa zajęć, wybaczcie ^ ^ Mam nadzieję, że spodoba wam się on bardziej niż poprzedni rozdział. W końcu mogę pokazać, że nie taki anioł straszny, jak go w Piekle malują ;P Zapraszamy do komentowania :D

SC: Ja tam nie wiem, wygląda mi to na więcej niż two-shot... Mam nadzieję, że po tym opowiadaniu trochę bardziej będą wam przybliżone postacie aniołów, bo one w sumie nie zostały zbytnio opisane do tej pory xD No cóż, pora się zbierać na konwent, tak więc do zobaczenia w następną sobotę :3

niedziela, 6 lipca 2014

Ink

zisiaj byliśmy świadkami pasowania nowego generała. Ceremonia tego typu zdarza się raz na parę wieków, nic zatem dziwnego, że z rozmaitych zakątków królestwa przybyli goście, wypełniając salę tronową aż do ostatniego miejsca. Pierwsze rzędy, oczywiście, zajęły Ich Lordowskie Mości wraz ze swymi dowódcami. Dalej hrabiowie i markizowie, a także kilku władców sojuszniczych państw limbowskich. Książęta Bastien i Lawliet siedzieli po prawej i lewej stronie swego ojca, jak przystało na dziedziców tronu.
Pasowanie przebiegło szybko. Lucyfer dotknął Vinraela, zwycięzcę turnieju, swoim mieczem i po przysiędze wszyscy przeszli do sali balowej, gdzie rozpoczęły się tańce. O północy Felix z pomocą paru innych wypuścili z podnóża zamkowego wzgórza fajerwerki. Nasz wynalazca długo nad nimi pracował i parę drzew mocno na tym ucierpiało.”

Nevio odłożył pióro z westchnieniem i przeciągnął się w swym wygodnym fotelu. Znowu zaczynał. Udawało mu się zapisać zaledwie kilka linijek bez wspominania imienia nadwornego wynalazcy. Przecież nie za to otrzymywał zapłatę. Kronika miała opowiadać o wydarzeniach na dworze, a nie o perypetiach niesfornego demona, który - chociaż wszędzie go było pełno - nie pełnił jakiejś nadzwyczajnej funkcji, ani też dla przeciętnego czytającego pewnie nie okazałby się dużą atrakcją. 
Książęcy kronikarz podniósł się z krzesła i przemył dłonie w stojącej przy oknie misie z wodą. Atramentowe plamy i tak nie zeszły, wymagałoby to dłuższego szorowania mydłem, ale przynajmniej odrobinę zbladły. Nie, żeby Nevio się tym przejmował. Przywykł już do granatowych śladów na swoich palcach, a czasem, po dłuższym pisaniu, nawet i na nosie. Raczej mu to nie przeszkadzało. Czasem nawet nie zauważał, dopóki ktoś nie zwrócił mu uwagi, albo upaprany atramentem kosmyk włosów nie zrobił mu niesfornej linii na czystej stronie.
Camio zawsze powtarzał, że jest strasznie roztrzepany. 
Pracował jako kronikarz od niepamiętnych czasów, ale do zamku przychodził tylko na posiłki, lub gdy miał coś do załatwienia. Mieszkał w murowanym domku w dalszej części ogrodów. W sumie budowla ta bardziej przypominała wieżyczkę – na dole było wejście i schody do ciasnego, ale przytulnego mieszkanka, z którego latem widać było różane krzaki i kwitnące rabatki. Jego pokój był raczej ciemny, Nevionowi jednak to nie przeszkadzało. Miał zapas świeczek, a do tego często wychodził pisać na którejś z ławek pośród żywopłotowego labiryntu. Wszystkie tomy kroniki zgromadził na półkach szerokiej szafki, obok której stało jego łóżko. Niedaleko umieścił biurko zawalone papierami, buteleczkami atramentu i przyrządami do oprawiania ksiąg. Panował tam straszny bałagan, ale kronikarz czuł się w nim swojsko. 
Jego przygoda z Felixem - nadpobudliwym, wiecznie podekscytowanym książęcym wynalazcą rozpoczęła się paręnaście lat temu, na wiosnę. Młody demon jak zwykle konstruował coś w ogrodzie w towarzystwie zaciekawionego Lianesa i wielkiej księgi, z której czerpał pomysły. Drewno, żelazne części i kółka zębate walały się po trawniku niedaleko skrzynki z narzędziami, skąd chłopak co chwila coś wyciągał. Nevio już nie raz to widział. Najczęściej konstrukcje Felixa rozpadały się, albo co gorsza wybuchały, miał jednak na koncie parę udanych wynalazków, na co dzień ułatwiających życie mieszkańcom pałacu. Kronikarz raczej nie zaprzątał sobie tym głowy. Miał swoje księgi, swój tusz i swoje historie do napisania. 
Tego dnia to wszystko miało się zmienić. Po dodaniu zbyt dużej ilości jakiegoś środka chemicznego doświadczenie demona wybuchło, a któraś z żelaznych części odprysnęła, mocno raniąc nogę chłopaka. Do zamku był spory kawałek, więc Lianes przytaszczył zranionego Felixa do domku Neviona, a sam poleciał do pałacu po Nicholasa. Książęcy kronikarz musiał mocno się napracować, by zatamować krwawienie swoją starą, poplamioną koszulą, ale w końcu mu się to udało i nieco zażenowany swoim stanem wynalazca mógł spokojnie rozsiąść się na taborecie i rozejrzeć po wnętrzu. 
- Tylko mi nie przeszkadzaj - ostrzegł go Nevio, a sam wrócił do pisania. Musiał streścić ostatnie spotkanie Lordów, na którym co prawda nic się nie działo, ale notatka musiała być. Już od dawna, od początku wielkiego kryzysu nie miał o czym pisać i trochę go to gryzło. 
Felix jednak nie należał do osób, które potrafią usiedzieć w miejscu dłużej niż pięć minut. Najpierw zaczął się wiercić, rozglądać dookoła i wykręcając kark na wszystkie strony. Potem chwilę wbijał wzrok w plecy kronikarza, jakby miał nadzieję, że ten się odwróci i będzie z nim rozmawiał. Kiedy zaś i to nie przyniosło rezultatu, odezwał się beztroskim głosem.
- Czemu mieszkasz tu sam?
Nevio rzucił mu zaskoczone spojrzenie przez ramię. Jak to, czemu? Po prostu tak było wygodniej, czy musiał być jakiś powód?
- Jesteś pustelnikiem? - kontynuował dalej Felix, wodząc zaciekawionym wzrokiem po ustawionych na półkach książkach.
- Nie jestem - odparł kronikarz, marszcząc brwi, po czym wrócił do pisania. Przez moment wydawało mu się, że powrócił upragniony spokój.
- Sam napisałeś te wiersze? - Nevio odwrócił się gwałtownie, niemalże wywracając fotel. Wynalazca jak gdyby nigdy nic przeglądał jego notes upchnięty w jak najgłębszym rogu regału. 
- Hej! To moje prywatne zapiski! - zaprotestował, zabierając książeczkę nieproszonemu gościowi. Kiedy miał wolną chwilę, faktycznie pisywał różne rzeczy, ale większość z nich nie nadawała się do wglądu. Zawierały jego koślawo sformułowane emocje i nie chciał, by ktoś w nich grzebał.
- Rany, są beznadziejne - stwierdził ze szczerym współczuciem Felix, nawet nie próbując ukryć radosnego uśmiechu. - Ale widać, że wkładasz w nie serce.
- Twoje wynalazki też są beznadziejne - prychnął kronikarz, patrząc na chłopaka spode łba.
- Niektóre są - zgodził się beztrosko wynalazca, wzruszając ramionami.
- I niebezpieczne - dodał, bo poprzednie oskarżenie nie zrobiło na Felixie wrażenia.
- Zdarza się - młody demon uśmiechnął się ciepło. - Ale to nieważne, dopóki kocham to, co robię. Tak właśnie nadaję temu wartość.
Nevio zawahał się, spoglądając niepewnie na książeczkę w swojej ręce. Te wypociny miały mieć jakąś wartość? Przecież nawet on nie mógł tego czytać po napisaniu... Niepewnie podał notes wynalazcy z lekkim zakłopotaniem.
- Chcesz przeczytać resztę? 
  
~***~ 
  
Od tamtej pory Felix często wpadał do domku kronikarza i rozjaśniał zacieniony pokój swoją energią i entuzjazmem. Jego uśmiechy szybko stały się uzależnieniem Neviona, a kiedy podniecone trajkotanie znikało, zapadała gęsta, nieprzyjemna cisza. Demon nie był głupi i wiedział, że to wynik najzwyczajniejszego zauroczenia wynalazcą, ale wciąż nie potrafił w sobie zdusić tych uczuć. Miał wielką ochotę któregoś dnia przycisnąć chłopaka do regału i uciszyć jednym, zachłannym pocałunkiem. Jego frustracja odbijała się na kronice - pojawiało się tam coraz więcej nic nie wnoszących wzmianek o perypetiach Felka. 
Teraz było tak samo. Pasowanie nowego generała i bal noworoczny to nie czas, by skupiać się na wynalazcy, ale inaczej po prostu nie dało rady. Te fajerwerki naprawdę były bardzo ładne, młody demon długo nad nimi pracował i kosztowało go to niejedno oparzenie. Nevio oczywiście cierpliwie je wszystkie opatrywał, bo odkąd Felix zaczął częściej u niego bywać, zaopatrzył się w apteczkę i przerobił u Nicka szybki kurs pierwszej pomocy. Wciąż jednak nie zbliżył się ani o krok do wyznania wynalazcy swoich uczuć. Jakoś tak nigdy nie było okazji. Nie chodziło o to, że się bał. Wolał zostać odrzuconym niż robić sobie fałszywą nadzieję. Po prostu Felix za bardzo go zajmował. Rozmawiali dużo, bo przy bliższym poznaniu Nevio przestawał być mrukliwym molem książkowym i otwierał się na innych. Na początku myślał, że to wynalazca będzie prowadził monolog, a on tylko czasem mruknie coś w odpowiedzi, jednak szybko się przekonał, że popełnił błąd. Felix był równie chętny do słuchania, co do rozmowy i o wiele inteligentniejszy, niż kronikarz przypuszczał. Wszystko to sprawiało, że dzieje Lux nagle zaczęły się roić od wzmianek o demonie i Nevio nie miał pojęcia, co by zrobił, gdyby ten je przeczytał.  
  
~***~ 
  
Następnego ranka na obiedzie zaczepił go książę Bastien. Mężczyzna wciąż się dziwił, jak syn Lucyfera był podobny do swego rodziciela. Nie chodziło tylko o wygląd, lecz także o niektóre odruchy, ton głosu, miny, do złudzenia przypominające władcę. Nevio uważał, że starszy z braci jest godnym następcą tronu Piekła, spodziewał się również jego szybkiego zamążpójścia... Pewnie za któregoś z limbowskich władców, jeśli los dopomoże. Wielu z nich widziałoby syna Lucyfera przy swoim boku na tronie. 
Bastien wydawał się trochę zafrasowany i co chwila zerkał w stronę swego ojca, by sprawdzić, czy ten jest nadal zajęty rozmową z Vinem. W końcu zwrócił całą swą uwagę na kronikarza.
- Nevio, czy spisywałeś wydarzenia z buntu Mephisto i wielkiego kryzysu? - zapytał. 
- Oczywiście, książę. To moja praca - rzekł z uśmiechem Nevio. Chociaż podczas kryzysu za dużo się nie działo, to z ksiąg opowiadających o buncie był wyjątkowo dumny. Rzadko kiedy miał tyle wydarzeń do opisywania. Mógł dać prawdziwy popis swoich umiejętności. Tylko po co młodemu następcy tronu stare kroniki?
- Przyjdę do ciebie po kolacji, by je zobaczyć. - powiedział Bastien, a w jego głosie dało się słyszeć władczy ton, którym tak często posługiwał się Lucyfer.
Gdy starszy syn Lorda Pychy odszedł, Nevio skierował się do wyjścia. Musiał trochę posprzątać swoje biurko. Nagle jednak coś wylądowało na jego plecach z radosnym okrzykiem. 
- Czego chciał książę? - zapytał Felix, spoglądając za Bastienem.
- Zobaczyć jakieś stare kroniki - wzruszył ramionami Nevio. - A co?
- Podobno szuka męża... - burknął lekko zażenowany wynalazca. Kronikarz uniósł brwi, zupełnie nie wiedząc, o co mu właściwie chodzi.
 - Chcesz być jego mężem, Nev?
- Co ty gadasz? - mężczyzna nie mógł uwierzyć, w to, co słyszał. 
- Nic! Zapomnij o tym! - Felix zamachał rękoma, cały czerwony. - Wpadnę do ciebie za godzinę, musisz mi pomóc z jednym… Takim czymś… Camio w ogóle nie ma czasu odkąd wrócił Lesi. W sumie się nie dziwię, nie widzieli się trochę. Do zobaczenia!
Pomachał mu radośnie i już go nie było. Nevio nie miał pojęcia, co o tym myśleć. 
  
~***~


Wynalazca rzeczywiście wpadł za jakiś czas, z wielką książką pod pachą. Zaczął opowiadać o swoim projekcie, który miał chyba coś wspólnego z jakąś chemią, ale Nevio słuchał go jednym uchem, wciąż rozmyślając nad tamtym dziwnym wybuchem. O co mogło chodzić Felixowi? Przecież nigdy w życiu nie poślubiłby Bastiena, zamienili ze sobą zaledwie parę słów... A w ogóle, to czemu wynalazca o to pytał? Czyżby jednak był nim zainteresowany? Nie, bzdura, przecież miał głowę tylko do swoich wynalazków... 
Te myśli tak zaprzątnęły głowę Neviona, że zupełnie nie zwracał uwagi na demona, który w końcu się obraził i wyszedł z domku. Kronikarz chciał za nim pobiec, ale przypadkiem potrącił szafkę z książkami i parę tomów spadło na ziemię. Szybko upchnął je na swoje miejsce, niestety Felixa nie było już nigdzie w zasięgu wzroku. No i świetnie, jeszcze tego mu brakowało. 
Na kolacji nie widział wynalazcy, ale to go zbytni nie zdziwiło. Felix często tracił poczucie czasu, próbując coś skonstruować i przegapił już niejeden posiłek. Poza tym Nevio i tak nie miał dużo czasu. Jak przystało na księcia, Bastien na pewno był punktualny. 
Rzeczywiście, kronikarz ledwo zdołał ogarnąć jako tako swoją zabałaganioną izdebkę i już rozległo się pukanie do drzwi. Starszy z synów Lucyfera wszedł do środka, rozglądając się z ciekawością.
- Ładnie się tu urządziłeś - rzekł, posyłając mężczyźnie lekki uśmiech.
- Trochę samotnie. Ale mnie to pasuje - odparł Nevio, po zaczął grzebać w kronikach i wyjął jedną. - Tu jest o buncie, a te wcześniejsze opowiadają o kryzysie. Wszystko jest chronologicznie, więc powinieneś się zorientować, panie.
Bastien wyglądał na lekko zakłopotanego tym zwrotem. Najwyraźniej tak długo nikt się do niego nie zwracał z szacunkiem godnym władcy, że już zapomniał, jak to jest. Nevio chciałby kiedyś spisać podróż braci, chociażby po to, by Lucyfer mógł ją przeczytać. Na pewno nie zdołali opowiedzieć mu wszystkiego. 
- Dziękuję ci, Nevio - głos księcia wyrwał go z zamyślenia. Bastien już kartkował tom ze skupioną miną. 
- Przynieść ci krzesło, wasza wysokość? - zaproponował kronikarz, jednak czarnowłosy tylko pokręcił głową. 
- Nie ma takiej potrzeby. 
Z tymi słowami przycupnął przy regale i zaczął czytać. 
Nevio stwierdził, że może wrócić do swojej roboty. Usiadł przy biurku i zaczął powoli kaligrafować litery, od czasu do czasu zerkając na księcia. Ten zaś ani na moment nie oderwał wzroku od książki. Tylko wyraz jego twarzy się zmieniał, od zupełnie przerażonego, przez zgorszonego, do bezbrzeżnie smutnego. W końcu, kiedy na dworze było już zupełnie ciemno, demon zatrzasnął kronikę. 
- Muszę oficjalnie podziękować Lordom - rzekł cicho, gładząc okładkę w zamyśleniu. - Gdyby nie oni... Całe państwo by zwróciło się przeciwko ojcu.
- Nieprawda, książę - zaoponował Nevio. - Mephisto budował obozy pracy, chcąc nadrobić straty, które ponieśliśmy przez kryzys. Nie wyobrażasz sobie, jakie były tam warunki.
- Cieszy mnie, że Samael stanął po naszej stronie. To nieprzewidywalna osoba, prawda? Chociaż mój ojciec nigdy nie kwestionował jego wierności - na twarzy Bastiena pojawił się lekki uśmiech. - No dobrze, daj mi poprzedni tom. Chcę zobaczyć, jak do tego bałaganu w ogóle doszło.
- Już jest ciemno - zauważył kronikarz.
- Często czytałem w pokoju przy świecach, jak byłem młodszy. Nie przeszkadza mi to.
I czytał, a kiedy Nevio skończył nareszcie opisywać dzień i odwrócił się, by sprawdzić, jak mu idzie, Bastien spał z policzkiem na otwartej stronie książki. Kronikarz chciał go obudzić, ale z dołu rozległo się ciche pukanie do drzwi. Kto to mógł być o tej porze? Demon zszedł pospiesznie po schodkach i otworzył, by ujrzeć stojącego w progu Lucyfera. Lord Pychy wyglądał na nieco zmartwionego.
- Nie widziałeś Bastiena, Nevio? Lawliet powiedział, że mu gdzieś zniknął po kolacji... - może ktoś inny uznałby to za lekką paranoję, ale Nevio rozumiał, że książę ma złe doświadczenie ze znikaniem jego dzieci. 
- Śpi na górze. Poprosił mnie, żebym mu pokazał parę starych kronik - rzekł, prowadząc Lucyfera na pięterko. Widząc starszego syna, czarnowłosy westchnął. Delikatnie wyjął mu z rąk kronikę i spojrzał na dwie inne, leżące obok. 
- Oj, Basty... - pokręcił głową, nachylając się, by pocałować czubek jego głowy, po czym spojrzał na Neviona. - Zawołam Vina, żeby go zabrał do pałacu. Kręci się po ogrodzie. Przepraszam za kłopot, Nevio.
- Nie było żadnego kłopotu - zapewnił kronikarz. Gdy książę wyszedł, wyjrzał za okno, by ujrzeć Vinraela czekającego na niego w ogrodach. Nie słyszał, co mówili, ale ich gesty były wystarczające, by zdradzić, jak bardzo o siebie dbają. Nevio miał nadzieję, że kiedyś będzie miał podobną relację z Felixem. 
  
~***~ 

- Jak było z księciem? - burknął następnego dnia wynalazca, siadając koło kronikarza podczas śniadania. Sala była pełna rozmawiających demonów, które mimo wczesnej pory gotowały się już do pracy. Lianes flirtował z Ganderiusem, Hariatan karmił Larfa z najbardziej ukontentowaną miną, jaką Nevio w życiu widział, a Narcynus z bliźniakiem, którzy chyba przyjechali sprawdzić jak sobie radzi ich nowy wychowanek rozmawiali, zupełnie pochłonięci sobą. Świetnie. Romantyzm w powietrzu. 
- Felek, naprawdę nie wiem, o co ci chodzi - westchnął, spoglądając z powrotem na wynalazcę. Czy Felix się rumienił? Robiło się coraz dziwniej.
- B-bo Lianes mi powiedział... - bąknął, ale nie dokończył, bo znikąd pojawił się Camio, jak zwykle z jakąś książką w rękach. 
- Zjadłeś, Feluś? Mam wolną chwilę, mogę ci powiedzieć co i jak z tym eksperymentem - rzekł, poprawiając okulary na nosie. Wynalazca natychmiast zerwał się z miejsca.
- Dzięki! Pogadamy później, Nevio! - pomachał mu i wyszedł z sali z bibliotekarzem. Cóż, przynajmniej nie wydawał się już obrażony...
Później tego samego dnia kronikarz oprawiał jakąś książkę, którą dał mu jeden z mieszkańców zamku. Poza pisaniem kroniki był także introligatorem. Uznawał to także za swoje hobby, może poza pisaniem kiepskich wierszy. 
Wtem rozległ się głośny wybuch od strony zamku. Zdumiony Nevio, pełen złych przeczuć podszedł do okna i ujrzał kłęby dymu unoszące się z jednego z okien. Cholera, oby to nie była pracownia Felixa... Zbiegł po schodach i puścił się pędem przez zaśnieżony ogród. 
Oczywiście eksplozja wydarzyła się właśnie w pracowni. Kiedy kronikarz wpadł do środka, dym już trochę opadł i pierwszym co zobaczył były dwa ciała leżące na podłodze. Jedno, przy samych drzwiach, należało do Lianesa. Ogrodnik podnosił się na łokciach, kaszląc.
- Rany, Felek, ale walnęło... - zawołał, wyraźnie uradowany, patrząc na drugiego leżącego, nieco bliżej biurka, na którym stały probówki z jakimiś płynami. - Felek...? - entuzjazm w jego głosie opadł, kiedy stwierdził, że przyjaciel się nie rusza. Przypadł do niego i przewrócił na plecy, blednąc na widok krwawiącej rany na czole.
- Co tak sterczysz?! Biegnij po Nicka, idioto! - warknął na sparaliżowanego strachem Neviona, starając się zatamować krwawienie. Kronikarz otrząsnął się z osłupienia i wybiegł na korytarz, by szukać medyka. 
  
~***~ 

Felix obudził się jakiś czas potem. Jęknął cicho, czując łupiący ból w głowie, a kiedy uniósł rękę, by jej dotknąć, natrafił na szeroki bandaż. Pamiętał, że nie wyszedł mu eksperyment i zorientował się trochę za późno, żeby odsunąć probówkę na bezpieczną odległość. Jego lewa ręka była nieco pokiereszowana przez wybuch, zaś głowę musiał rozwalić upadając na ziemię. Cały jego fart. Uniósł się na łokciach i rozejrzał dookoła. Musiał być w części szpitalnej, bo dookoła stało dużo łóżek, a ściany pokrywały do połowy drewniane panele. 
Wzrok wynalazcy padł na siedzącego obok łóżka Nevio. Kronikarz spał z głową na pościeli i rękoma pod policzkiem, wciąż jeszcze upaćkany atramentem. Musiał się nieźle zdenerwować, bo jak się martwił, to zasypiał. Felix uśmiechnął się lekko i poklepał go po głowie. 
- No, wreszcie - na salę wszedł zirytowany Nicholas. - Nie rusz się. Masz wstrząs mózgu. Ile razy powtarzałem, żebyś nie bawił się niebezpiecznymi rzeczami! A jakby to był jakiś kwas? Zeżarłoby ci rękę! 
Wcisnął chłopakowi jakieś tabletki i kazał popić je wodą. Były ohydne, ale Felek nigdy nie był jakoś marudny pod tym względem. 
- Powiedz swojemu chłopakowi, żeby poszedł do siebie. Nie będzie tu siedział całą noc. Camio chyba uratował dla niego kolację - burknął lekarz, patrząc na Neviona spode łba.
- Jest tu od początku...? - zapytał niepewnie Felix. 
- A jakże, od samiutkiego! Wcześniej był jeszcze Lianes, ale go wyrzuciłem, bo za głośno się zachowywał - zirytowany Nicholas zmieniał się w podstarzałą pielęgniarkę, która za bardzo się nie spełniła w życiu. Marudzenie chyba pomagało mu odpocząć. 
- Dzięki, Nicku. Zaraz mu powiem - zapewnił go jego pacjent. Obudził kronikarza dopiero, kiedy lekarz wyszedł. Nevio zamrugał, zupełnie nieprzytomnie, ale na widok Felixa w jego oczach odbiła się ulga. 
- Jak się czujesz? - zapytał, patrząc na niego z troską.
- Łeb mi pęka... - odparł zakłopotany wynalazca. Nie należał do osób, które obnosiły się ze swoimi obrażeniami. Raczej o tym nie mówił, był zbyt radosny, by się przejmować drobnostkami. - Słuchaj, przepraszam za te fochy. Lianes powiedział mi, że Bastien pewnie poszukuje męża i często spogląda w twoją stronę… No, a książę to dobra partia i w ogóle... - bąknął, czerwieniąc się. Cholera, Nick przetrzepie mu skórę, powinien leżeć spokojnie...
- Książę chciał, bym mu pokazał kroniki z buntu Mephisto - wyjaśnił miękko Nevio. Już wcześniej przyszło mu to do głowy, ale czyżby Felix był... Zazdrosny?
- Ach... Ojej... - wynalazca nachylił się i szepnął konspiracyjnie. - Te, które pisałeś w obozie...?
- Tam nie ma nic o obozie, Felek - uciął kronikarz. Te parę tygodni podczas buntu, kiedy Mephisto pozbył się go, by nikt nie miał dostępu do historii Piekła, były najgorszymi tygodniami w jego życiu. Wolał o nich zapomnieć. - Tylko ty wiesz, że tam byłem - dodał nieco łagodniej.
- Bo jestem dla ciebie bardzo ważny? - zapytał, przekrzywiając głowę. Nevio westchnął. Chyba nadeszła pora mu powiedzieć. 
- Tak. Kocham cię - rzekł. Wynalazca otworzył usta, by wykrzyknąć jakieś entuzjastyczne zdanie, ale nic z nich nie wyszło. Najwyraźniej uświadomił sobie sens tych słów. Schował twarz w dłoniach z jękiem.
- Niedobrze mi... 
- No wiesz, dzięki... - Nevio zmarszczył brwi, starając się nie pokazywać, jak go to bolało. Felix milczał chwilę, oddychając równo i głęboko, po czym spojrzał na kronikarza i pokręcił głową, chichocząc jak dziecko.
- Nie, ty idioto! Po prostu za dużo emocji, wiesz, wstrząs mózgu, wymiotuje się... Ale ja ciebie też kocham - oznajmił radośnie, wyciągając ręce przed siebie. Nevio nachylił się, niepewien czego od niego chcą, i wydał z siebie zduszone stęknięcie, kiedy Felix mocno go przytulił. Chwilę tak siedzieli i kronikarz zaczynał się zastanawiać, czy mu powiedzieć, że nie może oddychać, kiedy wynalazca odsunął go na długość ramion i wyszczerzył zęby.
- Słuchaj, czy jak będziemy mieć seks, to będziesz na mnie zostawiał atramentowe ślady? - zapytał jak gdyby nigdy nic. Nevio pokręcił głową i pocałował go w usta.
___________________________________________________________

WR: I nie wyrobiłyśmy się w sobotę... Hehe, moja wina, dopiero dzisiaj zaczęłam kończyć ten rozdział, miałam straszny zastój i trochę rpów do opędzenia na fejsie ;_; Przepraszam, jeśli jest kijowy, bo mam wrażenie, że tak jest ;_; Do następnej soboty, postaram się bardziej :D

SC: Kolejny one-shot za nami~~ Ten był trochę nudny, no i nie wyrobiłyśmy się na czas.... Przepraszamy, wakacyjny leń jest zaiste trudnym przeciwnikiem ^ ^" Nie jestem pewna, jak to będzie w przyszłą sobotę, bowiem obie jedziemy na Animatsuri, ale postaramy się jakoś wstawić opowiadanie na czas <3 No to do soboty~~!