sobota, 29 marca 2014

Rozdział XV

Vin widział jak oczy księcia rozszerzają się w zaskoczeniu, a ręce unoszą do ostrza wystającego z piersi. Rzucił się w jego stronę, czując, jakby czas zwolnił i wszystko zamarło, a jednocześnie liczyła się każda sekunda. W głębi serca miał świadomość, że jeśli to, co widzi nie jest jakimś koszmarnym snem, dla Lucyfera nie ma już żadnej szansy. Pod jego nogami znalazło się ciało któregoś z napastników i upadł na ziemię. Kiedy jednak chciał wstać, wyraz twarzy byłego archanioła uległ zmianie. Dłoń chwyciła ostrze i jednym ruchem wyrwała je z rany, ku zupełnemu zaskoczeniu jego właściciela. Rogi gwałtownie urosły, a z pleców wystrzeliły trzy pary błoniastych skrzydeł. Czerwone oczy zalśniły drapieżnie, a usta wykrzywił nieludzki uśmiech.
- P-przecież to niemożliwe...! Przebiłem ci serce! - wyjąkał bandyta, cofając się powoli. Lucyfer chwycił go za gardło.
- Serce? - powtórzył kpiąco. – Gdybym je miał…
Po czym jednym ściśnięciem dłoni zmiażdżył mu krtań. Kiedy powiódł wzrokiem po pozostałych rzezimieszkach, ci zaczęli się cofać, po czym uciekli do lasu, wykrzykując coś o potworach. Książę się zachwiał, a jego skrzydła zniknęły, zaś rogi wróciły do normalnych rozmiarów. Hariatan podtrzymał go z troską w oczach, a Vin natychmiast do nich dołączył.
- Książę... - wyszeptał. - Trzeba cię opatrzyć!
- Nie... Jest dobrze. - Lucyfer odsunął rozcięte ubranie, pokazując błyskawicznie zasklepiającą się ranę. - Trochę mnie to zaskoczyło.
- To nie jest śmieszne! - służący patrzył, jak władca się prostuje i o własnych siłach usadawia w powozie - Mogłeś zginąć! – drążył, wchodząc i siadając naprzeciwko.
- Ruszajmy dalej. - rozkazał książę, a kiedy drzwi się zamknęły, spojrzał Vinowi prosto w oczy. - No to się wydało.
- Nie rozumiem... - pokręcił głową blondyn.
- Ja nie mam serca -rzekł krótko Lucyfer. Sięgnąwszy po dłoń służącego, położył ją na swojej piersi, w miejscu, gdzie przed chwilą była rana. Vin delikatnie przesunął palcami po jego skórze. Książę mówił prawdę. Nie czuć było żadnych uderzeń.
- To było na początku, kiedy pałac w Lux był dopiero budowany. Mieszkaliśmy w tym okręgu, u Lewiatana - ja, Beelzebub i Amosdeusz. Któryś z nas jeździł od czasu do czasu by sprawdzić, jak idzie budowa. Któregoś dnia Mod poinformował mnie, że co jakiś czas następują dziwne trzęsienia ziemi, niszcząc dużą część pałacu, a niektórzy robotnicy giną bez śladu. Musiałem to sprawdzić. Udałem się tam, gdzie teraz stoi Lux, ale nie znalazłem żadnej przyczyny. Już miałem się poddać, kiedy pewnej nocy usłyszałem głos. Wzywał mnie, więc poszedłem za nim. Znalazłem się w jakiejś jaskini, głęboko pod ziemią. Nie pytaj mnie jak tam doszedłem, bo wiem, że sam nigdy bym nie trafił.
Tunel doprowadził mnie do ogromnej komnaty wykutej w skale. Grube pręty dzieliły ją na pół, a za nim siedziała bestia. Była ogromna, a przez mrok w komnacie nie mogłem dostrzec, jak dokładnie wygląda. Powiedziała, że złamaliśmy przymierze, które zawarła przed wiekami z serafinami. Żaden anioł miał nie naruszać tej ziemi. Pomimo to stwierdziła, że może oddać mi swoją krainę, a w zamian za to ja miałem zostawić jej swoje serce. Dała mi parę dni na decyzję. Zgodziłem się, bo co miałem zrobić? Moi bracia potrzebowali miejsca do życia. Usunąłem serce zaklęciem. Bestia wciąż je ma , więc jeśli zginę, będzie wiedziała i mój kraj przejdzie z powrotem w jej posiadanie, chyba, że potencjalny następca również odda swoje serce - książę westchnął, przymykając oczy i machinalnie pocierając pierś palcami. - Można więc powiedzieć, że jestem jedynie lennikiem. Razem z tym dostałem oczywiście część mocy tego stworzenia i rozdzieliłem ją pomiędzy swoich Lordów. Jest wielka i zdradziecka, ale jak widzisz bardzo pomaga.
- Więc Larf miał rację, naprawdę oddałeś serce za ten kraj... - uśmiechnął się Vin.
- Nie miałem wyjścia – prychnął wymijająco Lucyfer. - Bez tego, gdzie byśmy się podziali?
- To bardzo szlachetne - stwierdził blondyn.
- Nie sądzę, żeby ci bandyci tak uważali - zauważył nieco kpiąco władca.
- Ale ja tak uważam. Czyje zdanie liczy się bardziej? - Vin uniósł brwi, nachylając się lekko. Czarnowłosy złapał go za kołnierz płaszcza, przyciągając do siebie bliżej i uśmiechnął chytrze.
- Oczywiście, że moje - rzekł, sprzedając mu pstryczka w nos i bezceremonialnie odpychając z powrotem na siedzenie. 

~***~

Parowce odchodziły z Craville. Było to pierwsze duże miasto, które napotkali podczas swojej podróży. Miało ładne kamienice i schludną starówkę, na której odbywały się targi, ale wyglądało raczej przeciętnie. Dopiero nabrzeże robiło prawdziwe wrażenie. Pełno demonów tłoczyło się koło kei, przy niezliczonych pomostach stały promy, barki transportowe, a także mniejsze łódki. Było gwarno, hałaśliwie, wszyscy się spieszyli, wpadali na siebie, krzyczeli i dobijali handlu, ulicami co chwila toczyły się powozy z których wysiadali nadęci arystokraci i ich kolorowo poubierani służący, a za nimi ciągnęły się pogwizdywania i docinki marynarzy. Pomiędzy tym wszystkim pysznił się wielki żaglowiec o dwóch masztach i smoku wyrzeźbionym na dziobie.
- To „Dar Ognia” Mammona - powiedział Vinowi Lucyfer. - Jeden z niewielu żaglowców, które mogą pływać po rzekach. Jest bardzo lekki jak na taki statek i ma stosunkowo niewielkie zanurzenie. Krążą plotki, że porusza się na grzbiecie rzecznego smoka, który pilnuje, aby nie osiadł na mieliźnie. Niestety nim nie popłyniemy, bo jest raczej powolny.
- Po co Lordowi Chciwości taki statek? Przecież jego okręg nie ma dostępu do morza - zdziwił się służący, patrząc, jak marynarze otwierają ciemnozielone żagle, przygotowując się do wypłynięcia.
- Spójrz na ten statek, Vin i powiedz, ile może kosztować rejs na nim. To właśnie twoja odpowiedź - Lucyfer pokręcił głową z lekkim uśmiechem. Był na „Darze Ognia” raz i musiał przyznać, że przepych jego wnętrza równał się z najbardziej wystrojonymi domami arystokratów. Olbrzymie, złote żyrandole, grube, wyszywane w najrozmaitsze wzory dywany, wielka sala jadalna, gdzie można było zamówić posiłki przygotowywane przez jednego z najlepszych kucharzy z okręgu Beelzebuba. Kajuty dla gości przypominały miniaturowe pałacyki z łóżkami wysłanymi najlepszej jakości pościelą, wygodnymi kanapami i łazienkami, w których z kurków leciały różne olejki i płyny zapachowe. Była też sala z bilardem i nieduża biblioteka. Aż brał dziw, że skąpy Lord Chciwości wyrzucił pieniądze na to cudo, ale jego żaglowiec stał się klasą sam w sobie, symbolem luksusu wśród szlachty i wymarzonym celem dla wielu uboższych arystokratów.
- Miło by było się przepłynąć, ale parostatkiem będzie nam szybciej - stwierdził książę, a widząc, że na twarzach jego poddanych pojawiło się rozczarowanie dorzucił. - No już, to wcale nie gorsza inwestycja.
Zaprowadził ich przez kłębiący się tłum w stronę spokojniejszej części nabrzeża. Przy chodniku stały tam eleganckie powozy i sanie, a przybyli arystokraci wchodzili po trapach do zacumowanych parowców. Olbrzymich statków było chyba z dziesięć, ale Lucyfer poprowadził ich do ostatniego, który stał nieco na uboczu. Jego śnieżnobiałe burty wyróżniały się z daleka, a z kominów powoli zaczynał unosić się dym. Nieruchome koła łopatkowe sprawiały przytłaczające wrażenie i Vin mógł tylko sobie wyobrażać, jaką szybkość jest w stanie osiągnąć to cudo. Złote litery na rufie informowały, że statek nazywa się „Pragnienie”, a po spuszczonym trapie właśnie schodził białowłosy mężczyzna w eleganckim mundurze. Jego skóra była nienaturalnie blada, ale uśmiech rozgrzewał twarz, obejmując oczy w kolorze zakrzepłej krwi.
- Witajcie! Jestem Joshua, kapitan „Pragnienia”. Czym zawdzięczam ten zaszczyt, wasza książęca mość? - rzekł, skłaniając głowę przed Lucyferem. Władca pozdrowił go z łaskawym uśmiechem.
- Ja i moi towarzysze szukamy szybkiego transportu do stolicy Lorda Lewiatana. Śnieg zaskoczył nas w drodze i dalsza jazda powozem byłaby wyjątkowo trudna. Liczę, że znajdzie się miejsce? - zapytał.
- Macie szczęście, załapaliście się na jeden z ostatnich rejsów. Wkrótce rzeka zamarznie, nadchodzi zima. Ale... - Joshua powiódł po nich zatroskanym wzrokiem. - Chyba kilku z was będzie musiało wziąć kajuty dla dwoje. Wiele osób chce się zabrać do miasta zanim nadejdą największe mrozy i może nie starczyć miejsca.
Żołnierze popatrzyli po sobie niepewnie. Większość z nich miała w Lux partnerów, którzy raczej nie byliby zachwyceni, że ich mąż dzieli łóżko z innym demonem. Kapitan szybko stwierdził, że miejsc nie starczy nawet odliczając tych, który mieli zostać z końmi i bezpiecznie przetransportować je do Lux.
- Zgłaszam Hariatana i Larfa na ochotników - rzekł beztrosko Vin, na co miodowooki spłonił się rumieńcem. Dowódca już miał coś powiedzieć, ale zamilkł zauważywszy, że służący nie zgłasza sprzeciwów.
- W sumie już raz to robiliśmy... - stwierdził i dopiero po chwili zrozumiał, jak to zabrzmiało, bo oczy wszystkich jego podwładnych okazały się być skierowane na niego. - Co... Nie, idioci! Nie w takim sensie! - zaprotestował, czerwony jak burak.
- No dobrze... Ale to wciąż zostawia jedną kajutę... - Joshua zrobił przepraszającą minę. - Panowie, odwagi. Jesteście przecież żołnierzami, nie takie rzeczy was w życiu spotykały.
-Nie, niech im będzie - odezwał się nagle książę. - Kto wie, co się kręci w tych nabitych testosteronem głowach. Nie chcemy na statku żadnych orgii. Ja wezmę ten pokój. Z Vinem.
Blondyn pobladł, słysząc te słowa. On? Miałby spędzić całą noc z Lucyferem w jednym łóżku? Co prawda, już jedną przesiedział w jego sypialni, ale to było co innego. Był skupiony na swoim celu i tylko to zaprzątało jego głowę. Teraz mógłby bezkarnie obserwować jego śpiącą twarz i kto wie, co by mu strzeliło do głowy.
- Może ty, książę, zostaniesz z Larfem... - zaczął niepewnie, ale widząc błagalne spojrzenie przyjaciela, tylko westchnął. - No dobrze. Niech tak będzie.
- Świetnie - rozpromienił się Joshua. - Zapraszam na pokład, wasza książęca mość. Zaraz wskażę wam wasze kajuty. Na miejscu powinniśmy być za dwa dni, jeśli wszystko dobrze pójdzie.

~***~

Vin z pokładu obserwował, jak „Pragnienie” wychodzi z portu i wypływa na spokojną rzekę. Miasto szybko znikło im z oczu, ustępując łagodnym, porośniętym drzewami pagórkom i zaśnieżonemu nabrzeżu. Od czasu do czasu mijał ich jakiś mniejszy stateczek albo barka transportująca drewno. Koła terkotały monotonnie, zagłuszając niemalże plusk wody, a chłodne powietrze szczypało w nieosłoniętą maską część twarzy. Powoli zaczynało się ściemniać i służący wiedział, że nie może stać tak przez wieczność. Będzie musiał iść do kajuty, gdzie czekał na niego książę. W koszuli nocnej. Pod tą samą kołdrą.
Na łaskę, to będzie długa noc.
Los jednak postanowił, że takie pokusy nie są wystarczające dla książęcego lokaja. Kiedy Vin wszedł do kajuty, Lucyfer siedział na szerokim, wygodnym łożu w samym ręczniku i wycierał swoje czarne włosy drugim. Krople wody kapiące z kosmyków spływały po jego szyi i piersi, aż się prosząc o zlizanie. Blondyn zadrżał na ten widok, przeklinając w duchu.
- Coś nie tak? - zapytał władca niewinnie, unosząc brwi, kiedy jego służący przez parę chwil stał jak kołek w drzwiach.
- N-nic, mój książę. Wszystko w najlepszym porządku - zapewnił go Vin pospiesznie i zabrawszy swoją pidżamę udał się do łazienki, zostawiając Lucyfera samego. Książę nie mógł powstrzymać lekkiego uśmiechu. Widział wyraźnie spojrzenie, o którym wspominał Bastien, tylko że teraz absolutnie nie był to wzrok szczeniaka. I chociaż usilnie próbował wmówić sobie, że nie jest zakochany w swoim służącym, jego duma nie dawała mu przestać się napawać pożądaniem w czekoladowych oczach mężczyzny. Kusił los, tak, ale wprost nie potrafił się oprzeć. Znowu robił głupoty. Jakby nie dostał nauczki. Nagle zły na siebie, szybko przebrał się w koszulę nocną i ułożył plecami do drzwi łazienki, nakrywając kołdrą po sam nos. Nie kochał Vina. Może lubił jego wygląd, jego charakter, ale, na łaskę, nic więcej! Przecież nie poczuł się bezpieczniej, kiedy blondyn wyszedł z łazienki i ułożył obok niego. Był potężnym archaniołem, to pewność własnej siły dawała mu spokój. Tylko czemu zawsze pakował się w rzeczy, z których nie wynikało nic dobrego?
- Dobranoc, książę - powiedział cicho jego służący.
- Dobranoc, Vin... - odparł również szeptem Lucyfer, pozwalając swemu ogonowi owinąć się niby przypadkiem wokół uda mężczyzny.

~***~

Następnego ranka kapitan osobiście oprowadził ich po statku. Była na nim duża, przestronna jadalnia, elegancki pokój spotkań z małą czytelnią , drugi z fortepianem, sala lustrzana i wiele innych pomieszczeń. Jeżeli na „Darze Ognia” zrobiono wszystko, by pasażer czuł się jak na lądzie, to tutaj usilnie przypominano mu, że płynie po rzece. Na szafkach i stołach leżały najrozmaitsze muszle, ściany zdobiły pejzaże przedstawiające przybrzeżne krajobrazy i statki w portach. W czytelni znajdowała się nawet imponująca kolekcja miniaturowych modeli żaglowców w butelkach. Zapytany, czy sam je zbudował, Joshua tylko posmutniał.
- Nie, to hobby mojego wspólnika - rzekł.
- Statek ma dwóch kapitanów? - zdziwił się Hariatan, a kapitan pokręcił głową.
- Już nie. Zmarł niedawno. Ten statek był jego marzeniem, więc dbam o niego najlepiej jak potrafię - demon wysilił się na uśmiech, ale widać było, że wspomnienie partnera wciąż bardzo go boli.
- Przykro nam - powiedział współczująco Larf. Joshua posłał mu spojrzenie pełne wdzięczności i poprowadził dalej.
Lucyfer większość czasu spędzał otoczony szlachtą, która tylko dowiedziawszy się, że książę jest na pokładzie, zapragnęła się bliżej z nim zapoznać. Władca łaskawie zgodził się zagrać z grupką młodych arystokratów w bilard. Przyglądał się im z uśmiechem, ale też lekką dozą dystansu, jak kwoka patrząca na swoje kurczęta. Czasem wtrącał jakiś komentarz do dyskusji, co młodzieńcy kwitowali zachwyconymi minami. Jeden z nich właśnie opowiadał o swoim przyjacielu, który wziął ślub ze służącym.
- Jego ojciec był wściekły, ale matka jakoś go uspokoiła - rzekł. - No, a ty, wasza wysokość? Masz w pałacu wielką służbę, na pewno ktoś ci wpadł w oko!
Książę automatycznie pomyślał o Vinie, ale równie szybko odepchnął tą wizję od siebie.
- Nie, chłopcy. Raczej stać mnie na więcej niż zwyczajni lokaje - powiedział, wzruszając ramionami.
- Książę powinien poślubić kogoś wysokiego rangą - rozległ się za nim znajomy głos. Odwrócił się, by ujrzeć blondyna, który najwyraźniej przyszedł go szukać. Z jego policzków odpłynęła krew, gdy rozpaczliwie szukał na twarzy Vina czegoś, co wskazywałoby na to, że poczuł się dotknięty słowami władcy.
- Może któregoś z Lordów? - zaproponował jeden z demonów z uśmiechem, zupełnie nie odczytując napiętej atmosfery. - Albo generała!
- Tak... Kogoś takiego... - Lucyfer powoli spuścił wzrok z twarzy służącego. Miał wielką nadzieję, że ten ponury cień w jego oczach tylko sobie uroił.

***

Larf znalazł Vina na pokładzie rufowym, opartego o barierkę i wpatrzonego w dal, na znikające w mroku brzegi rzeki. Jego twarz miała dziwny, ponury wyraz, jakiego jeszcze dotąd miodowooki u niego nie widział.
- Hej, co jest? Wszędzie cię szukam, czemu nie siedzisz z księciem? - zapytał, trącając przyjaciela łokciem. Ten tylko westchnął.
- Może dlatego, że stać go na więcej, niż zwyczajni lokaje - mruknął. Larf złapał go za rękaw.
- Tak ci powiedział?! - w jego głosie słychać było zupełne niedowierzanie, zaś Vin tylko wzruszył ramionami.
- Nie mi. Jakimś szlacheckim chłystkom, którzy z nim flirtowali. Tak się złożyło, że to usłyszałem.
- On przecież tak na pewno nie myśli! - zawołał niższy służący. - Wiesz, że jest dumny i chce wypadać jak najlepiej, ale... No Vin, przestań! - złapał blondyna za płaszcz, kiedy ten już miał odejść.
- Na początku nie miałem zamiaru robić z tego niczego poważnego... Chciałem z nim poflirtować, żeby przestał być taki nadęty, żeby jakoś przełamać lody, bo służenie całe życie komuś, z kim nie masz wspólnego języka byłoby dla mnie bardzo ciężkie. Ale przecież oczywiście musiał mi się spodobać! Nie mógł się okazać kręcącym na wszystko nosem dupkiem!? Nie mógł, prawda? Musi być taki... Taki oddany temu co robi... Taki inteligentny, tak się pięknie uśmiechać... Jak ten cały Serius mógł w ogóle go nie docenić? - Vin nerwowo przeczesał włosy palcami. - A ja jestem idiotą. Myślałem, że w ogóle mam u niego szanse? Nie, hrabia Vinrael Cainz może by miał. Ale hrabia Vinrael Cainz korzystał z magicznych sztuczek Dantaliana i do tego jego twarzy nie zasłaniała cholerna maska!
- Naprawdę uważasz, że nie ma w tobie nic poza wyglądem? - Larf uniósł brwi w zaskoczeniu. Jedno spojrzenie na twarz służącego wystarczyło mu, by upewnić się w tym przekonaniu. Poczuł lekkie ukłucie w sercu i uściskał przyjaciela z całej siły. - Vin, Vin, no coś ty!
- A co jest? - zapytał cicho blondyn, odsuwając go delikatnie.
- Dobrze walczysz na miecze! Hariatan zawsze mówi... - zaczął miodowooki, ale Vin natychmiast mu przerwał.
- Tak! Jak chyba wszyscy tutaj! Poza tym, z całym szacunkiem, ale to nie jest najbardziej uwodzicielskie co może być.
- Masz charyzmę, jesteś miły i w ogóle - wyliczał dalej jego przyjaciel. - Dbasz o niego, dobrze się rozumiecie...
- Ale on mnie nie kocha. Robił mi nadzieję, kiedy tak naprawdę... Nie, to ja byłem głupi, że sobie coś myślałem... Wiesz, kiedy po tym balu zobaczył mnie z Dantalianem, wiedziałem, że był zraniony. Myślałem, że go znam, że go przejrzałem. A teraz... Nie mam pojęcia - blondyn objął się ramionami, kiedy zimowy wiatr musnął go swym chłodnym dotykiem. Czuł się dotknięty słowami księcia i dopiero teraz zrozumiał, że te wszystkie gesty, które wydawały mu się mało znaczące, zbudowały w jego sercu nadzieję na coś więcej. A przecież był w Piekle. Za karę. Jak mógł się spodziewać, że spotka go tutaj takie szczęście?
Larf przygryzł drżącą wargę. Miał ochotę pobiec do Lucyfera i wszystko między nimi wyjaśnić, ale wiedział, że to nie takie łatwe.
- I co teraz zrobisz? - zapytał.
- A co mam robić? Nie chcę, żeby się dowiedział, to by wszystko zepsuło. Wybrał moją duszę, więc zawsze będę jego służącym, jednak teraz przynajmniej już nie będę się łudził... To będzie trudne zadanie - Vin ruszył do środka, zdecydowany wcześniej położyć się spać.

~***~

Zasmucony Larf udał się do swojej kajuty, gdzie zastał już przebranego Hariatana. Demon siedział na łóżku i polerował swój miecz. Na dźwięk otwieranych drzwi podniósł głowę, a widok wygiętych w podkówkę ust miodowookiego natychmiast go zaniepokoił.
- Hej, mały, co jest? - zapytał, wyciągając do niego rękę. Larf przycupnął obok niego.
- Bo... Czy to logiczne, żeby nie kochać kogoś dlatego, że jest służącym? - Kapitan pobladł gwałtownie, zupełnie nie wiedząc co powiedzieć. Czy to chodziło o niego? Jeśli tak, to skąd służący wziął pomysł, że go nie kocha? A może wcale nie...? Może Larf tak naprawdę był zakochany w kimś innym i ten ktoś go właśnie odrzucił? Przecież to by było okropne!
- Ale mi nie przeszkadza, że jesteś służącym! - bąknął. Miodowooki chwilę przetwarzał jego słowa, po czym spłonił się po uszy.
- A-a-ale to nie o mnie chodziło... - wyjąkał.
- O-och... Ojej... - teraz z kolei Hariatan zaczerwienił się jak burak, uświadomiwszy sobie, że właśnie palnął coś bardzo kompromitującego. - O rany... Przepraszam, wygłupiłem się...
- N-nie, w porządku... - Larf wbił wzrok w podłogę, czując jak jego serce wali jak oszalałe. Czy kapitan właśnie w jakiś pokrętny sposób przekazał mu, że go kocha...?
- To o kim mowa w takim razie...? - żołnierz szybko zmienił temat. Miał wielką ochotę zapaść się pod ziemię.
- O Vinie... I księciu... Ale to nieważne... - służący odwrócił się do niego z wyrazem zacięcia na twarzy. - Czy ty mnie... No, tego... Wiesz...
- N-nie wiem... - Hariatan zarumienił się jeszcze bardziej, robiąc wszystko by nie spojrzeć na wargi Larfa.
- A... To przepraszam... - miodowooki oklapł i zacisnął palce na brzegu swojej koszulki. - Jej, dziwnie wyszło... - mimo zakłopotanego uśmiechu wydawał się zraniony i kapitan poczuł wielką ochotę, by wziąć go w ramiona i tulić całą noc, zapewniając o swoich uczuciach.
- Nie, nie! - zaprotestował. Głos uwiązł mu w gardle, kiedy zauważył zaskoczone spojrzenie służącego, jednak wiedział, że jest już za późno na odwrót. - Chciałem powiedzieć, że ja ciebie bardzo... Tego.
- Tak...? - Larf przekrzywił głowę, zachęcając go do dokończenia zdania.
- No... Mnie nie przeszkadza, że jesteś służącym bo i tak... I tak ciebie... Bardzo... - urwał, bo niższy demon rzucił mu się na szyję, wywalając na pościel. Jego twarz była słodko zaczerwieniona, ale najpiękniejszy wydał się kapitanowi pełen szczęścia uśmiech.
- Ja ciebie też bardzo - powiedział Larf, wtulając nosem w swą wymarzoną, wojskową klatę.

___________________________________________________

WR: Wybaczcie tą późnią porę, ale Scarlett mi się zniechęca przez brak komentarzy i betowała to pięć godzin... Wciąż jest najlepszą betą na świecie <3 Ojoj, Lucek, nagrabiłeś sobie, kto by się spodziewał, ze sprawy się tak obrócą...Przynajmniej Hariatanowi i Larfowi się udało...Ale czy na pewno~~~?

 SC: Aaa, ten angst boli moje kokoro.... Biedny Vin, biedny Lucek ;w; Przynajmniej HarLarf dał radę, no ale wciąż ten rozdział to w większości jedna wielka drama.... Komentarzy tak mało, mówi się trudno D: Do zobaczenia w następną sobotę~~

sobota, 22 marca 2014

Rozdział XIV

- Więc? Znalazłeś Serafina? - Lear spojrzał ponuro przed siebie. Stali z Michałem na tarasie, oparci o barierkę, a archanioł przyglądał mu się z wyczekiwaniem. Generał bał się reakcji Pana Zastępów. Przed jego wyjazdem nie byli w dobrych stosunkach. Rudy mieszkał w pałacu Regenta od dzieciństwa i przeniósł się do własnego domu właśnie dlatego, ze ostro się pokłócili. Teraz widział, że zachowywał się jak zwykły dupek, a Michał po prostu nie chciał, by rudy stał się taki jak nadęta, okrutna szlachta niebiańska. Nie miał słów, by go przeprosić.
- Znalazłem - powiedział w końcu. - I pozwoliłem mu tam zostać.
- Dlaczego? - blondyn złapał go za ramiona i zmusił go do spojrzenia na siebie, ale Lear uparcie odwrócił głowę.
- Znalazł kogoś, przy kim będzie mu lepiej, niż gdyby miał żyć tutaj w zamknięciu - rzekł tylko.
- Opowiedz mi o wszystkim... - poprosił Michał, a w jego głosie generał wyczuł lekką obawę. Czyżby archanioł bał się, że zapoczątkuje kolejną kłótnię, że rudy nie chce z nim rozmawiać? Naprawdę taką wyrobił sobie opinię?
Z westchnieniem zaczął mówić. Rozpoczął od momentu, kiedy po nieco burzliwej rozmowie z Panem Zastępów zdecydował się samotnie wyruszyć do Piekła za Serafinem. Kiedy wspomniał, że w Limbo zatrudnił grupę najemników, Michał skrzywił się lekko. Potem przeszedł do porwania Dantaliana, nie pomijając nawet tego, że próbował go zgwałcić. Jego mentor nie wyglądał na zachwyconego tym faktem, ale Lear wiedział, że ta złość była zasłużona. Kiedy doszedł do momentu, kiedy jego brat został porwany przez Samaela, archanioł syknął wściekle.
- Zabiłbym go gołymi rękoma, gdybym tylko miał okazję - warknął. - Niebezpieczny wariat.
- Myślałem, że to koniec, ale Dan powiedział, że jest sposób... - generał spojrzał w niebo. Nie wiedział, jak Michał zareaguje na jego umowę z Lucyferem.
- Jaki? - drążył Pan Zastępów.
- Musiałem błagać Lucyfera o pomoc - rzekł cicho, kątem oka obserwując reakcję Michała.
- Lucka? - powtórzył ten, a w jego oczach zakręcił się cały kalejdoskop uczuć. Tęsknota, strach, zdumienie, miłość... Lear nie spodziewał się, że po tylu wiekach archanioł dalej uważa księcia Piekła za swego brata. Tymczasem blondyn zasypał go lawiną pytań.
- Jak się ma? Jest zdrowy? Zadowolony? Wszystko z nim w porządku? Zmienił się? - rudy nie mógł powstrzymać śmiechu, widząc jego desperację. W krótką chwilę Michał zmienił się z poważnego wojskowego w zmartwionego starszego braciszka. Z drugiej strony, generał nie był w stanie go winić, w końcu sam nie zachowywał się lepiej, kiedy chodziło o Serafina.
- Jest dumny... Sarkastyczny... Niski... Zdecydowany... - zaczął wyliczać. - Ale nie jest złą osobą. Pomógł mi, bo obiecałem wypuścić swoich jeńców i dostarczyć ich do Piekła. Dba o poddanych, a oni chyba go szanują.
Ulga złagodziła rysy archanioła, kiedy uśmiechnął się lekko.
- Skoro ty tak mówisz, nie mam powodów, by nie wierzyć. Nigdy nie wyrażałeś się dobrze o demonach.
- Byłem w błędzie, Michale. Spójrz na mnie. To demon uratował mi skórę, kiedy moi najemnicy zwrócili się przeciwko mnie i gdyby nie on, nigdy nie udałoby mi się nawet trafić na ślad Serafina. I zrobił to bezinteresownie, chociaż traktowałem go na początku jak śmiecia. On myśli, że nie zauważyłem jego starań, bo byłem zbyt zajęty bratem, ale się myli, ja... - zamilkł nagle, niepewien co chce powiedzieć. Michał tymczasem przyglądał mu się, szczęśliwy, że Lear w końcu się znowu przed nim otworzył.
- Muszę mu w takim razie podziękować - rzekł. - No, ale mów, co dalej z Serafinem?
- Kiedy Lucyfer powstrzymał Samaela, natychmiast pojechał do swojego demona. Ledwo udało mu się go uratować, ale jak na nich patrzyłem, zrozumiałem, że będzie lepiej, jeśli zostanie... - westchnął Lear.
Archanioł położył mu rękę na ramieniu z uśmiechem.
- Zmieniłeś się - powiedział łagodnie.
- Tak... - przyznał generał. - Przepraszam za wszystko.
Michał bez słowa uściskał go z całych sił.

~***~

Dan czekał na nich w fotelu, nieco zdenerwowany. Bał się o własny los, a także o to, że Lear zostanie z jego winy ukarany. Co ktoś taki jak Michał tu robił? Jakie miał zamiary? Czy Dan jeszcze będzie żałował, że nie wrócił do bezpiecznego Lux i nie spędził reszty życia w samotności? Może jakiś miły demon by go kiedyś zechciał...
Kiedy drzwi na taras się otworzyły, demon aż podskoczył. Z niepokojem przyglądał się dwóm aniołom, ale wyglądali na rozluźnionych. Podeszli do niego i Michał wziął jego dłonie w swoje.
- Dziękuję ci, że mu pomagałeś - powiedział, uśmiechając się przyjaźnie. Dopiero teraz Dan zauważył, że jego głos rozchodził się po ciele jak łyk gorącej herbaty po powrocie z mrozu, a twarz nie miała w sobie ani odrobiny surowości.
- To nic wielkiego - odparł cicho, zerkając ukradkiem na Leara.
- Nieprawda. Dobrze, że znalazł sobie przyjaciela - archanioł rozpromienił się, a demon i generał spojrzeli na niego z niedowierzaniem. Może i nie umieli umiejscowić swojej relacji w jakichkolwiek standardach, ale żaden nie nazwałby jej przyjaźnią.
- Tak... - odchrząknął Lear drapiąc się po głowie, żeby przerwać niezręczną ciszę. - To może zjesz z nami, Michale? Już pora na obiad.
- Chętnie, a Dantalian opowie mi co tam słychać u mojego małego braciszka, dobrze? Rany, stęskniłem się za nim... - rozmarzył się Michał. - Mam nadzieję, że nie zamknął się w sobie? Szlachta potrafi zaleźć władcy za skórę, wiem to na przykładzie Gabrysia...
- N-nie, Lucyfer bardzo dobrze sobie radzi z arystokracją, raczej ma ich wsparcie - zaprzeczył gorączkowo Dan, rzucając Learowi błagalne spojrzenie. Nie miał ochoty powiedzieć czegoś nie tak i na zawsze zostać przekreślonym przez potężnego skrzydlatego.
- Mhm... A Asmodeusz? Mam nadzieję, że trzyma łapy z daleka od niego? - archanioł spochmurniał. - Pamiętam, że jak byliśmy młodsi, strasznie się lepił.
- Cóż, właściwie... - demon zastanawiał się jak przekazać Panu Zastępów fakt, że jego mały braciszek ma dwójkę dzieci z synem Lorda Nieczystości, ale szybko się rozmyślił, kiedy zauważył, że Lear gorączkowo kręci głową zza pleców swego mentora. - Właściwie to Asmodeusz interesuje się zupełnie kim innym.
- Dobrze - skwitował krótko Michał, choć jego głos mógłby ciąć kamienie. Lear tymczasem opadł na fotel, czując, że jego salon ledwo uniknął spalenia wściekłością Archanioła Ognia.

~***~

Kiedy Michał wszedł do posiadłości, już od progu dobiegł go podniesiony, wzburzony głos Regenta. Ostatnio Gabriel wracał ze spotkań tylko w takim nastroju. Szlachta była zdecydowanie przeciwna jakimkolwiek układom z Lucyferem i żadne argumenty do niej nie docierały. Nawet gdyby lud miał cierpieć głód bez pomocy Piekła, oni dumnie trwaliby przy swojej decyzji. Nigdy nie uważali Gabriela za prawowitego władcę, a w wyższych warstwach krążyły nawet plotki, że to on doprowadził do odejścia serafinów, chcąc sięgnąć po koronę Nieba.
Michał za każdym razem, gdy słyszał takie rzeczy, miał ochotę sięgnąć po miecz. Jego brat nie był uzurpatorem i na pewno nie pragnął rządzić. To było straszliwe brzemię, które ich stworzyciele zrzucili na jego ramiona, nawet nie pytając o zdanie. Tylko wiara w to, że to właśnie on miał zasiadać na tronie Nieba utrzymywała Gabriela na tym miejscu. Co nie znaczyło, że czasem nie miewał wszystkiego serdecznie dość.
Tak jak Archanioł Ognia się spodziewał, Regent miotał się po salonie, gestykulując intensywnie. Na fotelu siedział zafrasowany Rafi, który bardzo się przejmował, kiedy jego brat był zły, a kanapę zajął Pan Magów, Razjel, przyglądający się najlepszemu przyjacielowi z mieszaniną ciekawości i rozbawienia.
- I ten cholerny Sariel na to, że Lucek nas zdradził i zrobi to po raz kolejny! Rozumiecie? Godzinę, dosłownie godzinę przedstawiałem swoje argumenty, ale to jak gadać do słupa! Erkwiniusz od razu mu przyklasnął i w końcu doszliśmy do wielkiego. Cholernego. Niczego - warczał Gabriel, a w swojej złości kojarzył się z rozjuszoną kocicą. Kiedy jednak Michał wszedł, Archanioł Wody zatrzymał się i spojrzał na niego krytycznie.
- I co? Lear odesłał cię z kwitkiem? - spytał, krzyżując ręce na piersi.
- Nie - odparł z uśmiechem Michał. - Zjedliśmy razem obiad i się pogodziliśmy.
Skrzydlaci spojrzeli po sobie niepewnie, niemalże czując radosne iskierki unoszące się wokół zadowolonego z siebie blondyna.
- A Serafin wrócił? - zapytał Rafi zmartwionym tonem.
- Lear powiedział, że postanowił zostać z demonem, w którym się zakochał - wyjaśnił Michał, siadając obok Razjela.
- Ojej, to takie romantyczne - uśmiechnął się słodko Pan Uzdrowień. - Ale czy Lear na to pozwolił?
- Lear chyba nauczył się paru rzeczy podczas tej podróży - wojskowy potarmosił jego kręcone włosy lekko.
- Świetnie! To może wyślemy całą moja szlachtę na podobną? Przyda im się - warknął Gabriel.
- Gabrysiu, po każdym spotkaniu jesteś jakiś taki sarkastyczny - zaśmiał się Razjel. - Zrobić ci ziółka?
- Obejdzie się - prychnął Regent, ale pozwolił przyjacielowi pociągnąć się na kanapę. Mag objął go ramieniem.
- I tak wszyscy wiemy, że nie byłoby lepszego Regenta od naszego Gabrysia - rzekł, opierając czoło na jego.
- Dzięki, Rasia - Archanioł Wody uśmiechnął się lekko, przez co jego zmęczona twarz natychmiast jakby odmłodniała.

~***~

Samael jechał lasem na grzbiecie czarnego wierzchowca. Czasem lubił wyrwać się z dusznego zamku i zapuścić w najgłębsze rejony swego okręgu tylko w towarzystwie swego konia. Jego poddani się cieszyli, bo wtedy choć na moment odzyskiwali poczucie bezpieczeństwa. A on chwilę spokoju.
Poprzedniej nocy chwycił mróz i teraz oszroniona trawa skrzypiała głośno pod kopytami rumaka. Wąska ścieżka wiodła wzdłuż brzegów zamarzniętego jeziora i Samael pewnie skręciłby w stronę gór, gdyby nie dźwięczny śmiech i radosne głosy, które potoczyły się po nieruchomej, białej tafli. Takie odgłosy w głębi lasu zdarzały się rzadko, więc były Anioł Śmierci postanowił sprawdzić, kto się tak świetnie bawi.
Za zakrętem zarośla się rozrzedziły i demon ujrzał uroczy obrazek. Vestar z Serafinem uczyli jakiegoś chłopca jeździć na łyżwach. Czarnowłosy sam ledwo stał na lodzie i anioł wyraźnie się z niego podśmiewał, ale obydwaj wyglądali na szczęśliwych. Kiedy mały odjechał od nich kawałek, pocałowali się delikatnie, lecz kiedy upadł plackiem, natychmiast byli przy nim. Ta scena mimowolnie wywołała u Gniewnego Pana falę wspomnień.

Zima wzięła w opiekę niewielki staw przy pałacu serafinów, zamieniając go na jakiś czas we wspaniałą ślizgawkę. Nie umknęło to uwadze Rafaela, który co rano chodził po okolicy, szukając jakichś biednych zwierzątek, którym chłód i śnieg wyjątkowo dał się we znaki. Jeszcze przed południem młody Archanioł Uzdrowień zaciągnął swoich przyjaciół w to miejsce, obwieszony improwizowanymi, przywiązywanymi do butów łyżwami, które Lucyfer pomógł mu zmontować na podstawie instrukcji w jednej z książek. Metatron przyszedł razem z nimi, bo z doświadczenia wiedział, że gdy zostawi ich samych, będzie musiał potem opatrywać porozbijane kolana i otarte ręce. Przycupnął sobie na zwalonej kłodzie, wcześniej oczyściwszy ją ze śniegu i przyglądał z uśmiechem, jak Rafi rozdaje wszystkim łyżwy.
- To bezpieczne? - zapytał z powątpiewaniem Michał, przyglądając się podłużnym kawałkom metalu.
- Bardziej niż twoja zabawa mieczami, Misiu! - skarcił go brat, wydymając policzki z oburzeniem.
- No dobrze, dobrze... - Archanioł Ognia pacnął na śnieg i zaczął mozolnie przymocowywać ostrza do swoich butów. Po paru nieudanych supłach westchnął ze zrezygnowaniem. - Poddaję się!
- Oj Misiu... - Uriel przykucnął przy nim i pomógł mu zawiązać sznurki. - Proszę, gotowe.
- Misiek, jesteś niezdara i tyle - oznajmił wyniośle Lucyfer, krzyżując ręce na piersi. - Popatrz jak to się robi!
Ochoczo wszedł na lód, ale gdy tylko jego nogi zachwiały się, zrobił szybki krok do tyłu.
- Patrzcie, Lucek się boi! - wyszczerzył się złośliwie Gabriel i postanowiwszy, że nie da się pokonać bratu, stanął na tafli. - To nic trudnego - stwierdził, po czym zaliczył piękną glebę.
- Gabrysiu, nic ci nie jest? - Rafi podjechał do niego ze szczerym przerażeniem i uspokoił dopiero, kiedy archanioł zapewnił go, że wszystko jest w porządku. Lucyfer tymczasem opanował stanie i robił niepewne kroki w ich stronę, rozpaczliwie asekurując się małymi jeszcze skrzydełkami. Razjel podtrzymał go, kiedy zachwiał się niebezpiecznie.
- To tak naprawdę bardzo łatwe - pouczył. - Nachylaj się do przodu, żeby nie uderzyć tyłem głowy w lód jak upadniesz. I uginaj nogi.
- Nie wiem, skąd ty to wiesz… - mruknął Lucyfer i razem z młodym magiem pomogli Gabrielowi wstać.
Samael tymczasem przycupnął sobie niedaleko Metatrona i przyglądał perypetiom swoich przyjaciół. Miał łyżwy na butach, ale wołał nie robić z siebie głupka, szorując brzuchem po lodzie. Takie zabawy nie były w jego stylu.
- Sammy, może się do nich przyłączysz? - serafin usiadł obok niego, okrywając jednym ze swoich sześciu skrzydeł.
- Dobrze sobie radzą beze mnie - odburknął szarowłosy.
- No idź. Trzeba się bawić, póki masz ku temu okazję... - przez twarz Metatrona przemknął cień bólu, ale był to ułamek sekundy i Samael pomyślał, że tylko mu się zdawało. Nie wiedział wtedy jeszcze, jakie zadanie ma spełnić w niebiańskim społeczeństwie, jedyne, co mu mówiono, to że będzie miał w swoich rękach ogromną moc. Nie czuł się przygotowany na taka odpowiedzialność, chociaż myśl o potędze bardzo go ekscytowała.
- Sammy! Chodź tutaj do nas! - Rafael pomachał do niego radośnie, na co przyszły Anioł Śmierci prychnął i podniósł się na nogi, mamrocząc pod nosem coś w rodzaju „To pierwszy i ostatni raz”.
Chwiejnym krokiem podszedł do brzegu sadzawki i przełknął ślinę, patrząc na lód.
- No dalej, Samael, nie bądź baba! - zawołał do niego Michał, który chyba nie zauważył, że sam nie umie się prosto utrzymać. Sam tymczasem zacisnął zęby i zrobił pierwszy krok. Zacisnął powieki, ale nic się nie stało. Postawił drugą łyżwę na ślizgawce, wąskie ostrza zadrżały pod nim, lecz wciąż stał, rozkładając czarne skrzydła jak najszerzej, by utrzymać równowagę.
- Nie ruszam się - powiedział stanowczo, czując, że jeśli zrobi krok, to pozna się bliżej z zamarzniętą taflą.
- No coś ty, chodź, chodź! - Rafael złapał go za rękaw i pociągnął lekko. Przestraszony Samael wyrwał się i w tej samej chwili jedna z łyżew odjechała gdzieś w lewo, przez co jej właściciel poleciał do przodu, lądując z drugim archaniołem na lodzie. Rafi zamrugał zaskoczony, widząc twarz szarowłosego parę centymetrów nad swoją.
- Ups - powiedział ze słodkim, niewinnym uśmiechem, pykając palcem koniuszek jego nosa.
- Ups? - ofuknął go Sam. - Wstawaj, bo się przeziębimy!
Ledwo pomógł drugiemu aniołowi się podnieść, kiedy rozległ się bojowy okrzyk i Michał wjechał w czarnookiego, zupełnie straciwszy kontrolę nad swoją szybkością.
- Będziesz się kładł na moim braciszku!? Mogłeś mu coś zrobić! - krzyknął, strosząc bojowo pióra.
- Ty możesz nam coś zrobić! Opanuj się! - warknął na niego Samael.
- Nie kłóćcie się, proszę... - Rafi złapał blondyna za ramię ze smutną miną. - Sammy przecież nie chciał, to ja go ciągnąłem...
- Rafaelu, z całym szacunkiem, ale ktoś powinien w końcu przyłożyć twojemu bratu. Nie widzę przeszkód, żebym to nie był ja - szarowłosy patrzył prosto w błękitne oczy Michała ze złością. Najstarszy z archaniołów zawsze potrafił doprowadzić go do wściekłości swoim idiotycznym zachowaniem.
- Sam, dosyć! Ogarnij się! - na scenę wkroczył Gabriel, odsuwając chłopców od siebie ze stanowczą miną. - Ty też, Misiek! Jak nie przestaniesz tak szarżować to zaraz wybijesz sobie zęby!
- To on zaczął - mruknął Sam.
- Ale ty nie musisz kończyć - Lucyfer dźgnął go palcem w pierś. - Podobno jesteś dojrzalszy.
- Co?! Ja jestem najdojrzalsiejszy na świecie! - oburzył się Michał.
- Nie ma takiego słowa, Misiu - zachichotał Rafi.
Po chwili wszyscy się z nim śmiali. Tylko Archanioł Ognia, zupełnie nieświadom, co ich tak rozbawiło, robił obrażoną minę.



Samael otrząsnął się ze wspomnień, kiedy Vestar powiedział, że już pora wracać. Co to miało być? Czyżby robił się sentymentalny? Tamte czasy odeszły, a właściwie nigdy nie powinny mieć miejsca. Nie pasował do archaniołów, o czym świadczyły jego czarne skrzydła - oznaka kata. Serafinowie mówili, że dostanie wielką moc, och i otrzymał ją. Czuł jak buzuje, kiedy trzymał w rękach swoją Kosę Śmierci. Ale to nie to sobie wyobrażał. To nie on nad nią panował, tylko ona zmuszała go, by wykonywał swoje zadanie. Mógł używać jej do woli, dopóki nie próbował uciec od swego zadania. Oznaczało to, że nie może darować komuś życia według swojego widzimisię, ani odwlec momentu jego śmierci dopóki ktoś go nie uratuje. Jeśli nie było szans na przeżycie, to nawet gdyby jego decyzja coś zmieniła, nie mógł jej podjąć.
Z czasem uświadomił sobie, że jego funkcja czyni go więźniem. Na początku jeszcze strach przed konsekwencjami ze strony serafinów nie pozwalał mu się wahać, ale im więcej istnień gasło z jego ręki, tym szybciej wierność traciła na ważności. „I tak by umarli”, powiedział mu kiedyś Saldaphon, usłyszawszy jak zwierza się Metatronowi ze swych wątpliwości i właśnie te słowa wzbudziły w nim bunt. Zapragnął więcej mocy. Mocy, która przełamałaby bariery i dała jemu możliwość decyzji. Swoją szansę ujrzał w starej, zakurzonej księdze o czarnej magii, która zupełnie zapomniana czaiła się w najgłębszych zakątkach biblioteki. Podejrzewał, że została po prostu przeoczona, bo gdyby serafinowie o niej wiedzieli, zniknęłaby w przeciągu paru godzin. Odnalazł tam zaklęcie, brutalne i paskudne, ale dające moc, o jakiej się nawet nie śniło. Wymagało ono poświęcenia jednego anioła o czystym, niewinnym sercu i napicia się jego krwi.
Samael nie szukał go długo. Tak się składało, że jakiś głupi pisklak zakochał się w nim na zabój i nie odstępował nawet na krok. Zwabienie go w pułapkę nie było niczym trudnym. Ale coś poszło źle. Zaklęcie nie zadziałało, a Gabriel przyłapał go na gorącym uczynku, całego zakrwawionego, z nożem w ręku. Trudno, żeby po czymś takim mógł zostać w Niebie. Serafinowie wydali na niego wyrok, a następnego dnia zniknęli, zostawiając po sobie jedynie pierścień, symbol władzy nad swym królestwem.
Samael prychnął ze złością i zawrócił rumaka w stronę gór. Wolał, żeby zakochana para go nie widziała. Vestar raczej nie byłby zachwycony. Kiedy drzewa zaczynały się przerzedzać, dostrzegł jeszcze niewielkiego motyla lecącego tuż nad ziemią. Jego niebieskie skrzydła wyraźnie odcinały się na tle białego śniegu. Gniewny Pan nieraz je widywał, zawsze późnią jesienią, kiedy już żaden owad nie odważył się wyjść ze swojej norki. Ich błękitny kolor mu coś przypominał, ale nie wiedział, co takiego. Nie zaprzątał zatem sobie głowy niepotrzebnymi rzeczami.

~***~

Powóz Lucyfera toczył się szybko po drodze, ale śniegu było coraz więcej i niedługo koła mogły ugrząźć w zaspie, co uniemożliwiłoby dalszą drogę. Dlatego książę postanowił, że przy rzece płynącej przez okręg Lewiatana przesiądą się na parowiec i nim właśnie dostaną do nadmorskiej stolicy tej części Piekła. Tymczasem jednak zbliżali się do granic i Vin z zachwytem obserwował zmieniający się krajobraz. Grube pnie drzew ciągnęły się wzdłuż gościńca, jednak coraz częściej spomiędzy nich widać było białe połacie zamarzniętych jezior. Niewielkie leśne wioski, które stawały się coraz bardziej rozwinięte i eleganckie, gromadziły się przy ich brzegach i na każdą przypadały co najmniej dwa pomosty.
Jak się okazało, leśne trakty nie należały do bezpiecznych o tej porze roku. To była pierwsza noc, którą mieli spędzić w powozie, bez zatrzymywania się na nocleg. Spieszyło się im na prom, który odchodził następnego dnia wieczorem. Już zapadł zmrok, kiedy powóz zatrzymał się gwałtownie i rozległy się krzyki na zewnątrz.
- Bandyci - warknął zirytowany Lucyfer, łapiąc za miecz. Vin poszedł jego śladem.
- Zostań w środku, wasza wysokość - poprosił, ale władca tylko spojrzał na niego, jakby postradał zmysły.
- Żartujesz? Pokonałbym każdego z was w pojedynkę i wszystkich naraz - prychnął i wyskoczył na zewnątrz. Służący wyszedł za nim z cichym westchnieniem.
Oddział Hariatana dzielnie odpierał napad. Sam kapitan walczył z dwoma rozbójnikami, ale było ich zaskakująco wielu i żołnierze szybko zostali zepchnięci do powozu i otoczeni. Lucyfer ruszył im z odsieczą, a jego atak nieco zdezorientował napastników. Chyba rzadko trafiali na szlachcica, który potrafił się bronić. Z jego pomocą udało się rozproszyć rzezimieszków. Vin z drugiej strony również dobrze sobie radził. Kiedy udało mu się pokonać ostatniego bandytę, odwrócił się by pomóc Larfowi, który machał nożem z kozła, ale jego wzrok spoczął na księciu, który zajęty walką nie zauważył, że jeden z napastników zdołał uwolnić się od Hariatana i znalazł tuż a jego plecami.
- Ksią...! - krzyknął, ale głos zamarł mu w gardle. Ujrzał, jak Lucyfer się odwraca i jego wzrok tężeje w zaskoczeniu, kiedy zakrzywione ostrze bandyty przebija jego pierś, przechodząc prosto przez serce.

__________________________________________________

 SC: Boże, ile pierzastego fluffu, poziom glukozy mi skoczył... Huhu, biedny Lucek~~ AAA, THE BUTTERFLY THING, ale wy jeszcze nie wiecie... A w ogóle to przywitajcie się z Miśkiem - żelazną dziewicą i broconem od siedmiu boleści xD Mam nadzieję, że rozdział wam się podobał i do następnej soboty~~

WR: Misiek i jego kompleks starszego brata... Mieliście okazję poznać naszych kochanych archaniołów, pewnie wyobrażenia na temat były inne, ale nie każdy anioł jest dupkiem, jak mogło się na początku wydawać ;D Gdyby komuś się myliło to serafinowie są potężnymi skrzydlatymi, którzy byli ojcami pierwszych aniołów i odeszli dawno temu. Serafin natomiast otrzymał po nich imię, chociaż nie jest pewny, czy miało to mieć pozytywny wydźwięk. O, racja! Ciekawe jak Vin poradzi sobie bez Lucka... Do soboty, kochani, mam nadzieję, że podzielicie się z nami swoim wrażeniami <3

sobota, 15 marca 2014

Rozdział XIII

Orion wkradł się w nocy do pokoju Ortisa. Ustalili, że tak będzie bezpieczniej, więc demon nie zamykał okna przed snem, aby jego skrzydlaty przyjaciel mógł wejść do środka. Żołnierz przycupnął na brzegu łóżka czarnowłosego i wierzchem dłoni pogładził czule jego twarz. Ich spotkania były zbyt ryzykowne i wiedział, że naraża medyka na poważne kłopoty, jednak po prostu nie mógł wytrzymać, nie widując go. Najchętniej zabrałby demona do swojego domu w Niebie i uczynił swoim małżonkiem na całą wieczność, lecz to także było ryzykowne. Musiałby przy innych aniołach traktować go jak jeńca, a na to nie potrafiłby się zdobyć. Co więcej widział, że tutaj Ortisa czeka pewna przyszłość, jako ucznia jednego z najlepszych piekielnych lekarzy. To najbardziej go powstrzymywało. Był przekonany, że Rafael i reszta archaniołów nie podważyliby jego wyboru i wstawili za nim. Ale co z tego? Nienawiść szlachty do demonów nie pozwoliłaby czarnowłosemu nawet zbliżyć się do chorych skrzydlatych, a co dopiero ich leczyć. Orion czuł, że powinien odejść, chociażby dla dobra Ortisa.
- Orty... Obudź się... - powiedział cicho, nachylając się i lekko potrząsając demonem.
- Mm... Orion...? - medyk uśmiechnął się lekko przez sen, na co serce anioła ścisnęło się boleśnie.
- To ja - wyszeptał, a Ortis przesunął się, robiąc mu miejsce. Ścisnęli się na jego łóżku, niemalże dotykając nosami, chociaż miejsca wcale nie brakowało.
- Dlaczego ja cię tak narażam? – zapytał Orion, patrząc w brązowe oczy i gładząc lekko dłonią ramię lekarza.
- Bo jesteś idiotą... - odparł ten zaspanym głosem, wtulając twarz w szyję drugiego mężczyzny. - Ale moim...
- Ortis, jeśli coś by ci się stało... Nie mogę cię stracić... - anioł odsunął go stanowczo. W odpowiedzi otrzymał pełen protestu pomruk.
- Jeśli odejdziesz na zawsze, to również mnie stracisz – zauważył czarnowłosy, zły, że nie dają mu spać dalej.
- Ale będziesz cały i zdrowy! Będziesz miał przyszłość! - zaprotestował kapitan. Usiadł na łóżku, tyłem do demona, ale ten złapał go za ramię i pociągnął z powrotem.
- Pieprzyć przyszłość - mruknął, siadając okrakiem na jego biodrach, łapiąc za kołnierz i całując namiętnie. Orion na początku nie zrozumiał, co się stało. Jego umysł ledwo zarejestrował fakt, że miękkie wargi demona delikatnie pieszczą jego własne. Dopiero po chwili zareagował. Chciał odepchnąć Ortisa, bo wiedział, że jeśli zajdzie to dalej, nie będzie w stanie odejść, ale zamiast tego objął go i oddał pocałunek. Ciepły, zwinny język medyka przesunął się po jego dolnej wardze, powodując natychmiastowy dreszcz, lekki, lecz bardzo przyjemny. W końcu mógł trzymać swego demona w ramionach i chciał mu pokazać, jak bardzo do tej pory go pragnął.
Kiedy się od siebie odsunęli, anioł zupełnie już zapomniał o swoich planach zostawienia czarnowłosego. Przytulił go do siebie, świadom, że kiedy zacznie świtać, będzie musiał wymknąć się z jego ramion. Mimo to, pocałunek był wart tyle i milion razy więcej.

~***~


- Książę, proszę się nie ruszać! - Tristan z paroma szpilkami w ustach mierzył ramiona Bastiena szeroką miarką. Czarnowłosy westchnął z ubolewaniem i uniósł zdrętwiałe ręce. Stare stroje podczas podróży się zniszczyły, a krawiec uparcie twierdził, że jako osoba reprezentująca Lucyfera, jego syn nie może wyglądać jak obwieś. Od rana mierzył go i podpinał coraz to nowe materiały, gdy kilku jego wiernych podwładnych cięło je i kroiło najlepiej jak umiało. Camio marudził, że zeszłej nocy jego mąż praktycznie do rana rysował projekty nowych książęcych szat.
Tristan już miał wyciągnąć kolejne bele tkanin, kiedy drzwi się otworzyły. Do środka wpadł mały chłopiec w przydużym mundurku szkolnym. Jego pucołowata twarz była zarumieniona od chłodu, a włosy rozczochrane.
- Tato! - zawołał, rzucając się z radosnym piskiem w objęcia krawca. Oczy demona zaiskrzyły radośnie, gdy przytulił dzieciaka.
- Lesi! Wróciłeś wcześniej! - pocałował małego w oba policzki i potarmosił i tak już sterczące, niesfornie kosmki. - Jak tam szkoła?
- Mam najlepsze oceny w klasie i mnie chwalą, że tak dużo czytam! - oznajmił z dumą chłopiec.
- Książki w twojej walizce ważą więcej niż ubrania - nie zauważyli, kiedy Camio wszedł do środka. Lesi natychmiast puścił ojca i wtulił się w niego, machając z zapałem cienkim, niedługim ogonkiem. Jego wzrok szybko jednak padł na stojącego z rozłożonymi ramionami Bastiena, który miał nieco zdezorientowaną minę.
- To wasz syn? - zapytał z zaskoczeniem, patrząc pytająco na bibliotekarza i krawca. Mały demon speszył się i schował za nogę Camio.
- Tak jest, książę – przytaknął z dumą Tristan. - Lesibanie, to książę Bastien, syn księcia Lucyfera. Niedawno z bratem wrócił z dalekiej podróży.
- Ojej - wyszeptał z zachwytem malec. Czarnowłosy szlachcic przykucnął przy nim z uśmiechem, nie zważając na zrozpaczone jęki krawca.
- Lesi, tak? Ile masz lat? - poczochrał przyjacielsko włoski chłopca.
- Dwanaście, ale niedługo skończę trzynaście! - oznajmił ten radośnie.
- No, to będziesz dużym demonem! Założę się, że jak pokażesz rogi, to wszyscy oniemieją, hm? - Camio wymienił z mężem zaskoczone spojrzenia. Nie spodziewali się, że dziedzic Lucyfera ma takie podejście do dzieci.
- Chciałbym... - zawstydził się Lesi. - Już mi trochę urosły!
- No dobrze, kochanie. Chodź, bo tatuś musi księciu uszyć nowe stroje. Mam parę książek, które chciałem ci pokazać - bibliotekarz położył rękę na ramieniu syna, a ten pożegnał się grzecznie i wyszedł razem z nim. Bastien wyprostował się z lekkim uśmiechem.
- Nie widziałem tu dzieci odkąd Lawliet był smarkiem, a wtedy sam nie byłem dużo starszy - zauważył.
- Bo też nie ma ich wcale - przyznał Tristan, wracając do swojej pracy. - A i młodego postanowiliśmy wysłać do szkoły z internatem, bo tu by się tylko nudził. Twój ojciec, książę, bardzo nam w tym pomógł.
- Dobrze to słyszeć... - czarnowłosy cieszył się za każdym razem, gdy ktoś mówił o Lucyferze coś dobrego. Miał obawy, że po buncie Mephisto nastroje w kraju mocno się pogorszą, ale najwyraźniej były one bezpodstawne. Książę wciąż cieszył się miłością i szacunkiem większości swoich poddanych.


~***~


Młody chłopak zajechał konno przed bramę posiadłości Vestara. Na pierwszy rzut oka wyglądał raczej dojrzale, ale po bliższym przyjrzeniu można było zauważyć, że jego rysy są jeszcze łagodne, a oczy pełne są dziecięcej niewinności. Ubrany był w podróżny płaszcz, a przy boku miał nieco przyduży miecz.
Kiedy służący powiedział mu, że starszy szlachcic został ranny, zmartwiony demon czym prędzej ruszył ku drzwiom wejściowym. Vestar był dla niego jak ojciec, przygarnął go z ulicy, kiedy chłopiec musiał kraść jedzenie z pałacu i domów bogaczy. Bez niego nie miałby gdzie się podziać.
Były generał Lucyfera leżał w łóżku z książką w rękach. W kominku radośnie buzował ogień, roztaczając przyjemne, domowe ciepło. Na widok swego ucznia, Vestar odłożył tomiszcze na bok i uśmiechnął się lekko.
- Witaj, Calebie - powiedział, gdy demon usadowił się na krześle przy jego łóżku. - Nie spodziewałem się ciebie tak wcześnie.
- Mistrz powiedział, że niczego więcej nie jest w stanie mnie nauczyć - wyjaśnił Caleb głosem w którym wciąż jeszcze słychać było wysoki, dziecięcy ton. Duma w oczach mentora mile go połechtała. 
- W takim razie wróciłeś pod moje skrzydła - rzekł ten z zadowoleniem.
- Co ci się stało, mistrzu? - zapytał niespokojnie chłopiec, patrząc na bandaż wokół torsu szlachcica. Vestar posłał mu uspokajający uśmiech.
- To długa historia. Najważniejsze, że siły już prawie mi wróciły. Chcę żebyś kogoś poznał. Dzięki niemu jeszcze żyję i jest mi bardzo drogi. Proszę cię, byś to zaakceptował - powaga w oczach demona nieco przestraszyła Caleba. Nie czuł się na tyle ważny, by wybierać z kim jego szlachcic ma się zadawać. Czemu prosił go o akceptację?
W tej samej chwili drzwi się otworzyły i Serafin wszedł do środka, niosąc obiad na tacy. Na widok chłopaka przystanął lekko zaskoczony, nie wiedząc, czy ma iść dalej, czy się wycofać.
- Mistrzu, anioł! - zawołał młody uczeń, zrywając się z siedzenia i łapiąc za rękojeść miecza odruchowo, jednak Vestar stanowczo go powstrzymał.
- Calebie, to jest Serafin, mój... Przyjaciel. Serafinie, Caleb to mój uczeń, o którym ci mówiłem - powiedział. Dopiero wtedy skrzydlaty podszedł, by postawić tacę na stoliku.
- Nie bój się, nic ci nie zrobię - rzekł, uśmiechając się łagodnie do chłopca i delikatnie pogłaskał jego zmierzwione włosy. - Pewnie Vestar wyciska z ciebie siódme poty, hm? Nie martw się, przypilnuję, żebyś miał też trochę zabawy.
- Nie mam czasu na zabawę! - zaprotestował z zacięciem Caleb. - Muszę zostać wielkim wojownikiem i pokonać Lorda Samaela! Bo tak obiecałem!
Z tymi słowami skłonił się krótko swemu mistrzowi i opuścił szybko pokój. Serafinowi mignęła tylko jego naburmuszona mina.
- Nie wie jak się zachować - uspokoił uzdrowiciela demon. - Wychował się na ulicy, przygarnąłem go jak miał siedem lat. Wciąż mnie zadziwia, że z pyskatego dzieciaka może się zrobić zupełnie nieśmiały.
- Mam nadzieję, że mnie polubi... - zmartwił się błękitnoskrzydły, na co Vestar chwycił go za rękę i pociągnął w dół.
- Jak można cię nie lubić? - zapytał tuż przed obdarzeniem go krótkim, słodkim pocałunkiem.

~***~

Bastien z balkonu obserwował swojego brata, który schował się za jakimiś workami leżącymi w kącie dziedzińca i lepił śnieżkę, by trafić niczego nie spodziewającego się Kariana. Odkąd wrócili, zauważył, że Lawliet wyjątkowo dużo czasu spędza z koniuszym, robiąc nieporadne i nieco dziecinne kroki w jego stronę. Nie był głupi i miał świadomość, że jego młodszy brat już kiedy byli dziećmi stał się obiektem wzdychań drugiego demona, a i po stronie białowłosego musiało to być coś więcej. Bastien znał go i wiedział, że nie zachowywałby się w ten sposób w stosunku do osoby, którą uważał tylko za przyjaciela.
Nie miał nic przeciwko tym podchodom. Jako młodszy książę, Lawliet prawdopodobnie będzie mógł poślubić, kogo tylko zechce. To czarnowłosy dziedziczyłby koronę, gdyby coś stało się Lucyferowi. On również był kartą przetargową we wszystkich sojuszach. Czuł się gotów na polityczne małżeństwo, bo od początku wiedział, że to jego obowiązek. W Limbo było multum krajów i kraików, które tylko czekały, by zdobyć potężnego protektora w postaci Piekła, a jaki układ jest najlepszy, jeśli nie zawarty poprzez ślub? Gdyby sytuacja tego wymagała, Bastien mógłby nawet poślubić potomka któregoś z archaniołów, w imieniu wieczystego pokoju z Niebem. O ile się jednak orientował, żaden z nich nie miał dzieci. Demon westchnął i wrócił do gabinetu ojca. Poprzedniego dnia kazał wygrzebać ze strychu stare malowidło, które teraz pyszniło się z prawej strony biurka. Przestawiało ono jego i Lawlieta bawiących się piłką w ogrodzie i zawsze zajmowało to miejsce. Sam fakt, że Lucyfer kazał je zdjąć, przepełniał jego starszego syna strasznym poczuciem winy.
Zastanawiała go też relacja jego ojca z tym zamaskowanym mężczyzną. Kiedy tamtego wieczoru wszedł do pokoju, wyraźnie mieli się pocałować, ale później nie zaobserwował między nimi żadnych podobnych gestów, a przyglądał się bacznie. Czasem tylko dostrzegał tęskne spojrzenia blondyna, które podpowiadały mu, że książę absolutnie nie jest służącemu obojętny. Bastien nie był pewien, jak podróżowanie przez dobre dwa tygodnie w jednym, ciasnym przedziale wpłynie na tą parę.

~***~

Lear miał posiadłość w trzecim niebiańskim okręgu i to właśnie tam zadecydował się zabrać Dana. Demon jechał przez wsie i miasta, przyglądając się życiu skrzydlatych spod osłony kaptura i słuchając opowieści swego towarzysza. Dowiedział się, że chociaż niewolnictwo jest surowo zakazane w Królestwie, szlachta znalazła sposób, żeby ominąć ten przepis. Piekielni złapani podczas wypraw wojennych zostawali w ich domach służącymi, którzy otrzymywali regularną pensję. Haczyk jednak był taki, że nawet jeśli spróbowali odejść, szansa dostania się do granicy była niewielka, bo pan takiego demona szybko informował władze o kradzieży dokonanej przez niecnego służącego i wszystkie bramy dzielące okręgi w krótkim czasie zaczynały roić się od strażników. Danowi absolutnie nie podobały się takie praktyki i przez chwilę nawet miał ochotę wrócić do bezpiecznego Piekła, jednak kiedy Lear powiedział, że nie będzie sprzeciwiał się jego wyborom, postanowił zaufać mu i zostać.
Trzeci okrąg należał do wysoko postawionych wojskowych. Miasto, w którym mieszkał Lear było pełne pięknych rezydencji z ogrodami tak rozległymi, że ze środka nie dało się dostrzec domu sąsiadów. Oczywiście generał zapewnił blondyna, że nie każdy żołnierz decyduje się opływać w taki luksus. On jednak, spędziwszy dużą część życia na ulicy, nie potrafił sobie odmówić.
Powitał ich widok pozłacanej furty. Zza wysokiego żywopłotu trudno było dostrzec ogród i dom, więc dopiero kiedy brama stanęła otworem, Dan mógł bezkarnie nasycić się przepychem. Dworek nie był aż tak duży, jak sobie wyobrażał, ale dla dwóch aniołów w zupełności wystarczał. Ściany miały piaskowy kolor, a przed wejściem buzowała niewielka fontanna z kamiennym hipogryfem na środku.
- Za domem jest pole treningowe i stajnie - wyjaśnił Lear. - Ogrody postanowiłem zostawić tylko z przodu. To bardziej pomysł Serafina. Mnie starczyłby tylko kawałek zieleni z paroma klombami, ale on chciał mieć trochę drzewek i jakieś zwierzęta. Wyszło to, co widzisz. Jak zjemy oprowadzę cię jeszcze.
Przy drzwiach czekał na nich młody, rozentuzjazmowany anioł w stroju kamerdynera. Powitał swego pana z uśmiechem i obdarzył jego towarzysza zaskoczonym spojrzeniem.
- Czy to nowy sługa? - zapytał niepewnie. Dan, widząc, że generał ma zamiar go ofuknąć, wsunął się pomiędzy nich z uśmiechem.
- Jestem wysłannikiem księcia Lucyfera - skłamał gładko. - Przyjechałem, by ułatwić nawiązanie pokoju między naszymi krajami.
-Ah! - rozpromienił się skrzydlaty z miną pełną zrozumienia. - Ambasador!
- Mniej więcej - przytaknął grzecznie blondyn.
- Znakomicie! Och i panie Learze... Ktoś oczekuje pana w salonie... - jego mina nieco zrzedła. Lear odprawił go z westchnieniem.
- Jeszcze mi brakowało gości... Chodź, ty ambasadorze od siedmiu boleści. Może jak cię zobaczy, to się szybciej wyniesie - mruknął, prowadząc swego gościa do salonu.
Na pierwszy rzut oka pokój wydał im się pusty. Puszysty dywan pokrywał podłogę, dwa obite pluszem fotele stały tyłem do drzwi, zwrócone w stronę kominka, w którym buzował ogień. Przez otwarte okno wpadało chłodne, zimowe powietrze. Jednak kiedy przekroczyli próg, z jednego z siedzeń ktoś się podniósł. Był to wysoki, barczysty mężczyzna o blond, prawie słonecznie żółtych włosach i pięknych, chabrowych oczach. Emanowała od niego siła, a ubrany był w biały garnitur wyszywany złocistymi wzorami. Jego twarz miała niemalże groźny wyraz.
- Witaj, Lear - powiedział, a Dan szybko zerknął na twarz generała, by ujrzeć odmalowany na niej zupełny szok.
- Archaniele Michale...


_____________________________________________________________

SC: No i wróciłam do żywych, po ciężkich zmaganiach z infekcją górnych dróg oddechowych~~ Przepraszam, że nie ogarnęłam tamtego rozdziału, ale naprawdę byłam już na etapie pójścia w stronę światła ;w; Co do opka - family fluff is what I like the most.... Dww, Misiek, ciekawe co zrobi z Danem <3 Do zobaczenia w następną sobotę~~

WR: Dobrze mieć z powrotem swoją betę <3 Zostawiamy czytelników w niepewności, po co Michał przyjechał do swego wychowanka? Czyżby miał zamiar go ukarać i zająć się jego zdobycznym demonem? 
Przepraszam za brak Lucka, Vina, Hariatana i Larfa, ale musiałam napisać taki wtrąceniowy rozdział, w którym wracamy na chwilę do towarzystwa z pałacu. Zapewniam, że za tydzień będzie ich więcej, więc trzymajcie się i do soboty :D

sobota, 8 marca 2014

Rozdział XII

Dan sam nie wiedział, co dalej ze sobą zrobić. Lucyfer już dawno odjechał do zamku Samaela, a on stał na dziedzińcu i obserwował jak Lear przygotowuje konia do drogi. Nie chciał wracać do domu. Po tym wszystkim co przeżył, salony Lux, wykwintne bale, piękne stroje i cała reszta wydawały mu się odległym snem. Anioł przed nim był natomiast prawdziwy. Bardzo starał się podążyć za własną radą i powtarzał sobie, że najlepszy dla generała będzie powrót do Nieba, ale głosik egoizmu, który kierował nim przez tyle wieków mieszkania w Stolicy Pychy, uparcie przypominał mu, jak puste stanie się jego życie, kiedy Lear odejdzie. A przecież nawet nic o nim nie wiedział. Ani jak trafił do wojska, ani dlaczego nie może latać... Cóż, teraz już było za późno, bo ich wspólne chwile nieubłaganie zbliżały się do końca.
- Nie chciałeś jechać z Lucyferem? - zagadnął go generał, poprawiając wierzchowcowi siodło.
- Nie przepadamy za sobą - wzruszył ramionami blondyn. - Poza tym nie miałem ochoty znosić towarzystwa Vina przez całą drogę.
- Vin to ten facet, z którym spędziłeś osiem lat? - widząc zaskoczone spojrzenie Dana, podrapał się z zakłopotaniem po karku. - Masz minę, jakbyś się dziwił, że cię słuchałem...
- Tak, to on - westchnął szlachcic. - Niby nic między nami nie było, sypialiśmy czasem razem, ale wtedy sypiał ze wszystkimi... Przywiązałem się po prostu.
- Hm - odparł Lear, marszcząc brwi. Ten cały nieznany Vin jakoś nie wzbudził w nim sympatii. - To co teraz zrobisz?
-Nie wiem. Nie chcę wracać do Lux – Dan machinalnie zakręcił sobie na palcu pasmo złocistych włosów. - To piękne miasto, ale chwilowo mam go dosyć. Może kupię jakiś domek w Limbo... Z dala od tego wszystkiego. W każdym razie nie zostanę tutaj.
- Wciąż nie rozumiem, czemu nie odszedłeś jak miałeś okazję – generał nie wiedział czemu, ale czuł, że to ważne. Bał się, pozwalając tej rozmowie się skończyć, straci coś, co może wpłynąć na całe jego życie. Nie potrafił odpowiedzieć na pytanie co, ale jako że ponoszenie strat nigdy nie należało do jego ulubionych zajęć, brnął dalej.
- No wiesz, znalazłem sobie kawał niezłego anielskiego ciałka... Tylko głupi by przepuścił coś takiego - uśmiechnął się kpiąco Dan. - Za mundurem panny sznurem, generale.
- Bardzo śmieszne – mruknął Lear, ale kąciki jego ust nieznacznie się podniosły. - Ale skoro już je znalazłeś, to czy ma sens tak po prosty pozwolić mu odejść? - wypalił, zanim dobrze pomyślał co mówi. Blondyn spojrzał na niego, całkiem osłupiały.
- Mówisz...? - zaczął niepewnie.
- Chyba ci proponuję, żebyś ze mną pojechał – wyjaśnił rudy. - Skoro nie masz co ze sobą zrobić.
- Chcesz mnie ze sobą? Mnie? - Dan nie mógł uwierzyć w to, co słyszy.
- Nie, innego wkurzającego demona, który się za mną pałętał przez całe Piekło - przewrócił oczyma Lear. - Nie żartuję. Chyba masz na mnie tak zwany dobry wpływ.
- Mam? -powtórzył jak echo demon, wciąż próbując nadążyć.
- Jako że jeszcze nie odciąłem ci głowy, tak, można tak powiedzieć – generał podszedł do niego i położył mu rękę na ramieniu. - To jak? Jedziesz?
- W sumie ktoś musi dopilnować, żebyś wypuścił te biedne demony... - Dan uśmiechnął się lekko i chyba po raz pierwszy odkąd się poznali, Lear odpowiedział mu tym samym. 

~***~

Po ckliwym i łzawym pożegnaniu z bratem, Serafin wrócił do pokoju Vestara. Demon wciąż leżał w łóżku, ale na jego policzki już wróciły kolory. Zasklepiona leczniczą magią rana szybko się goiła. Przezorny anioł jeszcze nie dał czarnowłosemu wstać z łóżka, lecz ten nie protestował, dopóki uzdrowiciel siedział przy jego boku.
- Jesteś pewien, że dobrze zrobiłeś? - zapytał go z troską, widząc, że błękitnoskrzydły patrzy przez okno na las. Serafin uśmiechnął się łagodnie i przycupnął na brzegu materaca.
- Nie wiem. Ale jestem pewien, że Lear da sobie radę. I że nie chcę cię nigdy opuścić - powiedział, nachylając się do wyciągniętej ręki Vestara. Były generał przeczesał jego włosy palcami i pogładził po policzku.
- I całe szczęście – rzekł, wpatrując się w jego twarz.
- No co? - zapytał anioł, czerwieniąc się lekko.
- Nic... - czarnowłosy uniósł się na łokciu, by go pocałować. Przez chwilę leżeli razem, a demon delikatnie drapał plecy Serafina, przesuwając się do góry pomiędzy skrzydła. Kiedy jego ręka dotknęła piór, uzdrowiciel zadrżał lekko, ale rozchylił je, pozwalając dalej się pieścić. Zachęcony Vestar przeczesał puch palcami, wyzwalając spomiędzy ust anioła ciche westchnienie. Jego usta odnalazły drogę do szyi błękitnowłosego, zostawiając na niej gorące pocałunki. Serafin odchylił głowę, zaciskając powieki z jękiem, ale jego dłoń zsuwająca się po piersi demona natrafiła na bandaż. Niebieskoskrzydły odsunął mężczyznę lekko, natychmiast czując nieznośny brak jego dotyku.
- Jesteś ranny - powiedział stanowczo. - Musimy zaczekać, aż wydobrzejesz.
Vestar uśmiechnął się i objął go, wtulając nos w jasne włosy.
- W porządku – zgodził się, przymykając oczy. Serafin okrył go skrzydłem opiekuńczo.

~***~

Lucyfer martwił się, że po incydencie z Serafinem, Samael będzie miał do niego żal, ale jak na razie wizyta przebiegała gładko. Nie obyło się oczywiście bez paru wybuchów, ale łatwe wpadanie w złość leżało w naturze Gniewnego Pana i książę wątpił, czy coś jest w stanie temu zaradzić. Chociaż wielu jego poddanych uważało byłego Anioła Śmierci za wariata, władca nie zgadzał się z tym poglądem. Samael był porywczy, bezlitosny i brutalny, ale na pewno nie szalony. Znali się od małego i Lucyfer był świadom, że funkcja jaką Lord pełnił w Niebie nie należała do najprzyjemniejszych. Anioł Śmierci obdarzony przez Metatrona charakterystycznym czarnym upierzeniem, miał za zadanie uwalniać dusze zarówno ludzi, jak i swoich braci od cielesnej powłoki, która je spowijała za życia. Jego pierwszym zadaniem było zebranie poległych podczas buntu Lucyfera. A wtedy byli jeszcze dzieciakami.
Kiedyś bawili się razem w pięknych ogrodach posiadłości serafinów. On i jego trzej bracia razem z Samaelem, Urielem i Razjelem, siedmiu najważniejszych archaniołów. Teraz ich drogi zupełnie się rozeszły. Gniewny Pan dołączył do księcia w Piekle, Gabriel zarządzał Niebem, mając przy boku Michała, Rafaela i Razjela, a Uriel został wygnany gdzieś na Ziemię. Chyba nie tego spodziewał się Metatron, tworząc swoje niebieskie potomstwo. To też pewnie był powód, dla którego żadnego z serafinów nie widziano od odejścia Samaela.
Ale to były sprawy niebiańskie i książę wolał się nimi nie zajmować. Z westchnieniem spojrzał na księżyc, tak dobrze widoczny z balkonu w jego pokoju. W oddali widać było coraz wyższe góry między którymi ciągnęła się granica jego państwa. Rozpoznawał nawet Trzy Gracje, których pokryte śniegiem szczyty bieliły się w blasku gwiazd. Piękny, nocny krajobraz.
Usłyszał, że drzwi lekko się otwierają, ale nie spojrzał w tamtą stronę. Pewnie Vin zaraz okryje go płaszczem i będzie marudził, że jest zimno. Ku jego zaskoczeniu jednak nie poczuł ciepłych dłoni służącego na swoich ramionach. Zamiast tego ktoś stanął obok niego, opierając się o barierkę. Lucyfer z zaskoczeniem stwierdził, że to Samael w ciepłym zimowym futrze zarzuconym niedbale na ramiona.
- Sam. Co cię do mnie sprowadza? - zapytał, a Lord tylko wzruszył ramionami.
- Zbliża się zima – rzekł, wyciągając rękę ku płatkom śniegu spadającym z nieba. Jeden z nich wylądował na jego nosie, natychmiast się roztapiając.
- To dobra pora na objazd - przyznał Lucyfer. - Kiedy wszyscy szykują się na mrozy, wyraźnie widać jaką kto prowadzi politykę wobec poddanych.
- Przecież dobrze wiesz, co się dzieje w innych okręgach - zauważył Gniewny Pan.
- Lordowie są mi wierni, ale ich szlachta to już inna sprawa. Mephisto jest najlepszym przykładem.
Przez twarzy Samaela przemknął lekki grymas. Nie był dumny z poczynań swego byłego generała i nie lubił, kiedy ktoś o tym wspomniał. Książę lekko klepnął go w ramię.
- To nie twoja wina. Po prostu znajdź tym razem kogoś lepszego. Nie możesz oczekiwać, że Zara wróci, skoro tyle czasu już jej nie było – powiedział, wspominając drugiego generała Lorda Gniewu, śliczną, białowłosa diablicą, zamieszkującą w niewielkim miasteczku w głębi gór i ubierającą się w grube, zimowe płaszcze i futrzane czapy. Zara razem ze swoją żoną wyjechała z kraju po tym, jak smoki żyjące do tej pory z nimi w zgodzie złamały przymierze. Dziewczyna była na tyle niezwykła, że potrafiła okiełznać zarówno swego przełożonego jak i Mephisto. Teraz miasteczkiem zarządzał jej syn, Kinshigan, jako tako utrzymując pokój z gadzimi sąsiadami, jego jednak Samael nie mógł uczynić generałem, bo chociaż był dobrym szermierzem, podczas ucieczki ze smoczej doliny został zaatakowany i w wyniku tego stracił wzrok.
- Oni wszyscy są bezużyteczni - prychnął Gniewny Pan. Książę przewrócił oczyma. Jak dziecko.
- Tobie też brakuje jednego generała, prawda? - były Anioł Śmierci spojrzał uważnie na swego władcę.
- Tak, rozmawiałem z Vestarem, ale nie chciał wrócić na swoje stanowisko... -zasępił się władca. - Chyba zrobię turniej, kiedy wrócę do pałacu.
- No a ten twój służący? Jak sobie radzi? - Lucyfer podniósł podejrzliwie brwi. Czyżby Samael coś sugerował...? Niemożliwe, Gniewny Pan nie miał pojęcia o romansie i nie było szans, żeby się domyślił.
- Dobrze – odparł, udając obojętność. Jego Lord tylko skinął głową.
- Cóż, w takim razie dobranoc, Lucyferze - rzekł i nakrywając go jeszcze na pożegnanie skrzydłem jak to miał w zwyczaju. Książę uśmiechnął się pod nosem na ten drobny gest. 

~***~

Hariatan z wielką gulą w gardle zapukał do drzwi pokoju Larfa. Samael przydzielił im osobne, całkiem wygodne komnaty w jednym skrzydle. Były nieco zapuszczone i można było poznać, że zazwyczaj stoją puste.
Nazajutrz mieli wyjeżdżać i kapitan naprawdę nie miał pojęcia, po co miodowooki służący zaprosił go do siebie o takiej porze. W jego wyobraźni mimowolnie zaczęły pączkować śmiałe wizje Larfa rozłożonego na łóżku w samej bieliźnie i zapraszającego go do... Nie, nie na pewno po prostu czegoś potrzebował. Demon przełknął ślinę i kiedy rozległo się nieśmiałe „proszę”, nacisnął klamkę i wszedł do środka.
Larf siedział na łóżku w przydużej koszuli i spodniach od pidżamy. Jego policzki zaróżowiły się, kiedy spojrzał na Hariatana.
- Przyszedłeś... - pisnął, obejmując kolana rękoma.
- Tak, przecież prosiłeś... Tego... Potrzebujesz czegoś...? - wydukał żołnierz, również czerwieniąc się jak burak. Mniejszy demon w nocnym stroju wyglądał wręcz zabójczo uroczo.
- Chodzi o to, że... Wczoraj w nocy słyszałem w lochach jakieś dźwięki... Jakby wycie... I wiesz, co mówią o tym zamku... Boję się sam spać... - Larf usilnie starał się patrzeć wszędzie, tylko nie na kapitana i nerwowo ugniatał swoją koszulę. Czuł się jak idiota. Namawiać kogoś na dzielenie z nim łóżka przez taką głupotę? Hariatan pewnie pomyśli sobie, że jest nędznym tchórzem albo co gorsza niewyżytym prowokatorem, który oczekuje od niego jakichś bezecnych działań. Mógł się w ogóle nie odzywać. Może Vin by mu dał spać u siebie w pokoju na podłodze, gdyby przyniósł swoją kołdrę...?
- Chcesz, żebym spał z tobą...? - no, to koniec. Żegnaj, piękny, niedoszły romansie, na który nigdy nie było szans. Larf skinął głową, czując że zaraz zerwie się z łóżka, zamknie w szafie i nigdy stamtąd nie wyjdzie.
- J-j-jeśli to nie kłopot... - wyjąkał, wiercąc się nerwowo. Ku jego zaskoczeniu, Hariatan uśmiechnął się niepewnie i usiadł obok niego.
- To nie kłopot, mały - zapewnił, klepiąc go lekko po włosach. - W sumie też się czuję tu trochę nieswojo...
- Ty? - służący spojrzał na niego oczami błyszczącymi jak gwiazdy. Nie mógł uwierzyć, że wytrenowany, silny żołnierz jak jego wybranek też miewa takie przyziemne uczucia jak strach.
- Nie jestem jakimś naddemonem, wiesz? - kapitan podrapał się z zakłopotaniem po głowie. Nie chciał, żeby Larf go idealizował, bo wtedy mógłby się bardzo zawieść. Hariatan znał swoje wady i wiedział, że jest mu daleko do ideału. Jego towarzysz jednak zachichotał tylko.
- Wiem, wiem. To wciąż nie zmienia faktu, że jesteś niesamowity - powiedział, a kapitan ledwo pokonał w sobie ochotę by nie wywrócić go na pościel i nie pocałować namiętnie. Żeby ochłonąć wstał i zaczął się rozbierać z koszuli. Zazwyczaj sypiał w samych spodniach i był do tego przyzwyczajony. Wiedział też, że Larf ma słabość do torsów wojskowych, ale nie przypuszczał jak bardzo widok jego nagiej piersi może wpłynąć na służącego. Kiedy się odwrócił, ten leżał z nosem schowanym w poduszkę i tylko mocno zaczerwienione ucho zdradzało jego zażenowanie.
- Larf? - Hariatan go nie zauważył i lekko przestraszony stanął na czworaka na łóżku i nachylił się nad miodowookim. - W porządku?
- Nie! - wyburczał w materiał Larf. - Znaczy tak! Znaczy tego... Masz zamiar tak spać...? - zerknął niepewnie do góry i natychmiast poczuł gwałtowny dreszcz podniecenia biegnący w dół ciała. Podkulił nogi na wszelki wypadek, zaciskając powieki.
- Jeśli ci to przeszkadza, to nie muszę... - kapitan odsunął się niepewnie, a służący błyskawicznie zerwał się do siadu.
- Nie! - fakt, obnażony tors mógł stanowić pełen problem dla jego szalejących hormonów, ale za żadne skarby nie pozwoli, by ten klejnot schował się na nowo pod materiałem. - Zostań tak! Jest ładnie. Znaczy, ty jesteś ładny. Znaczy, nie ładny. Ale nie że brzydki, tylko że przystojny. Ładny inaczej. Och, na łaskę - schował twarz w dłoniach, a jego ogonek, który z niewiadomego powodu postanowił się zamanifestować, zadrżał z zażenowania. Robił z siebie coraz większego idiotę.
- Może po prostu chodźmy spać? - zaproponował lekko rozbawiony żołnierz. Larf skinął głową i wsunął pod kołdrę po sam nos, układając plecami do Hariatana. Ten zaś, lekko dotknięty tym chłodnym gestem położył się na swojej połowie, raz po raz zerkając ukradkiem na tył głowy demona. Miał ochotę coś zrobić, ale brakowało mu odwagi. Nie chciał przestraszyć swojego słodkiego towarzysza. Jednak kiedy stwierdził, że najlepiej będzie jeśli po prostu pójdzie spać, Larf nagle odwrócił się i wtulił w jego tors, zwijając przy nim w kłębek jak małe kocię. Przez chwilę kapitan nie miał pojęcia co począć z rękoma, ale w końcu przytulił śpiącego demona i zasnął z lekkim uśmiechem na twarzy. 

~***~

Nazajutrz powóz był gotowy. Lucyfer krótko pożegnał się z Samaelem i ruszyli powoli stromą drogą w dół. Vin patrzył na znikający za zakrętem zamek w zamyśleniu. Przez te parę dni pobytu zrozumiał, że chociaż przy księciu się powstrzymywał, demon był okrutny i wzbudzał strach w swoich podwładnych. Władca również wydawał się nieco zafrasowany, jednak to szybko przeminęło, gdy jego służący zapytał, gdzie udają się następnie.
- Do Lewiatana – rzekł. - To bardzo ciekawe miejsce. Zobaczysz.
- Ciekawe? - drążył dalej Vin. Chciał wiedzieć więcej o towarzyszach księcia, przynajmniej żeby podbudować w sobie nadzieję po wizycie u pierwszego.
- Centrum turystyki Piekła. Wszyscy możni z Limbo zjeżdżają tam, by odpocząć. Jest tam pełno jezior, plaż, dostęp do morza...Zaciszne zatoki, rejsy żaglowcami... Stolica tego okręgu nie ma dróg, tylko kanały, po których mieszkańcy pływają łodziami. To naprawdę interesujący widok. Zdarzają się też anioły, bo Limbo nie zamieszkują jedynie demony.
Potem wyruszymy do okręgu Belphegora. To ośrodek magii. Mówi się, że musieli opanować czary, ponieważ samym nie chce im się nic robić. Przez grzeczność nie przeczę. Pewnie sam będę musiał użyć zaklęcia, żeby się dostać do jego domu, bo jak śpi to za nic nie usłyszy kulturalnego pukania.
- Nie ma służby? - zdziwił się blondyn. Lucyfer pokręcił głową.
- Żadna służba długo się przy nim nie utrzymuje. Dlatego czasami Beelzebub przyjeżdża podlać jego drzewka pomarańczowe, kiedy odbiera z jego portu ładunek ryb - wyjaśnił.
- Czy skoro Lewiatan ma dostęp do morza to nie on powinien łowić? - Vin uniósł brwi z zaskoczeniem.
- Lewiatan kategorycznie nie zgadza się na żadne połowy w jego okręgu. Musisz wiedzieć, że nie jest on demonem tylko jedną z trzech pradawnych bestii, bestią mórz. Wszystko, co zamieszkuje zbiorniki wodne to jego rodzina – wzruszył ramionami książę. - Beelzebubowi to nie przeszkadza, bo Belphegor również ma dostęp do morza, a z nim przynajmniej nie wdaje się za każdym razem w kłótnie na temat etyki jedzenia.
- Twoi Lordowie wydają się naprawdę ciekawymi osobami – zauważył z rozbawieniem Vin. Władca przytaknął, uśmiechając się mimowolnie pod nosem.
- Sam ich wybierałem. Są filarami tego państwa - rzekł dumnie. - Chociaż może nie zawsze się tak zachowują... - dorzucił po chwili namysłu. - Jedyne, co mnie martwi to to jak Bastien poradzi sobie z moimi obowiązkami...
- Na pewno da sobie radę - uspokoił go Vin.

~***~

- Nie dam sobie rady! - Bastien nerwowo chodził po gabinecie swego ojca. Za chwilę miał spotkanie z jakimiś możnymi i zupełnie zapomniał wszystkiego, co powinien im powiedzieć. Lawliet rozciągnął się w fotelu i obserwował poczynania starszego brata z lekkim uśmieszkiem.
- Było się nie rodzić najstarszym – wytknął złośliwie, na co oberwał po głowie zwiniętymi w rulon papierami.
- Może sam tam idź i zrób z siebie głupka – warknął czarnowłosy przez zaciśnięte zęby.
- Nie garnę się do władzy. Mogę wyjechać na wieś, paść owce i poślubić jakiegoś miłego pasterza – rozłożył ręce młodszy z książąt.
- A kto namawiał Tristana, żeby mu uszył jakieś nowe, eleganckie stroje? - Bastien kpiąco uniósł brwi, opierając ręce na biodrach. Lawliet speszył się nieco.
- Skoro nie ma balu na cześć naszego powrotu... - zaczął, na co jego brat tylko prychnął.
- Powinniśmy tu być cały czas, nie ma po co robić balu! - ofuknął młodszego demona.
- A ty nie masz konferencji do zaliczenia? - białowłosy uniósł brwi i obserwował z rozbawieniem, jak na twarz Bastiena znowu wraca panika.
-Muszę jeszcze się przebrać! - zawołał, wybiegając z pokoju.
Lawliet tymczasem, korzystając z jego chwilowej nieobecności, wymknął się na dziedziniec. Tam, jak się spodziewał, zastał Kariana myjącego konie. Zaszedł niczego nie spodziewającego się demona od tyłu i dmuchnął mu lekko w kawałek ucha, który ukradkiem wychylił się spomiędzy brązowych włosów. Koniuszy pisnął bardzo niemęsko i odwrócił się do księcia z oburzoną miną.
- Jesteś idiotą! - mruknął, lekko go odpychając.
- To tak się mówi do następcy tronu? - zapytał ten ze słodkim uśmiechem.
- Nie jesteś następcą. Bastien jest - prychnął Karian, wracając do czesania grzywy rumaka.
- No to następcą następcy. Mniejsza z tym, Karusiu - wzruszył ramionami Lawliet. Ukradkiem przyglądał się ruchom koniuszego. Jego dłoń delikatnie gładziła końską szyję, zaś druga, uzbrojona w szczotkę rozplątywała niesforne kosmyki. Książę nie pamiętał tego wierzchowca. Był on innej rasy niż ulubione, gorącokrwiste ogiery szlachty z Lux. Raczej korpulentny z mocnymi nogami i szerokimi kopytami obrośniętymi ciemnym włosiem, wyglądał przy nich jak bernardyn przy harcie, ale jego oczy miały łagodny i przyjazny wyraz.
- To koń Ortisa – wyjaśnił Karian, widząc jego spojrzenie. - Śliczny, prawda?
Białowłosy pogładził zwierzę po nosie i z lekkim uśmiechem, a jego przyjaciel nagle spuścił wzrok, zawstydzony. Chciałby, żeby ta dłoń przesuwała się tak po jego włosach, ale przecież nie powinien tak myśleć. Gdzie mu tam było do syna Lucyfera. Nie dość, że szlachcic, to jeszcze książę... A on był tylko zwykłym sługą od zajmowania się zwierzętami. Z resztą Lawliet zawsze miał go za swojego drogiego przyjaciela i demon za nic nie chciałby tego zniszczyć swoimi głupimi pomysłami.
- Kochanie konisko – arystokrata przerwał jego rozmyślania lekkim klepnięciem w ramię. - Ale chodź stąd już. Jest strasznie zimno i znowu zaczyna padać śnieg.
Karian skinął głową i ruszyli w stronę stajni, zostawiając ślady na dziedzińcu pokrytym cienką warstwą białego puchu.
__________________________________________________

WR: Scarlett mi się rozchorowała, więc przepraszam za wszystkie błędy, mam nadzieję, że to ogarnie, jak wróci do stanu używalności ;_; Lu ruszył dalej w swoje Tour de Hell, jakie są wasze wrażenia po Samaelu? Z komentarzy pod przedostatnim rozdziałem widziałam, że par osób miało ochotę ukręcić mu łeb... Cóż <3 Ciekawe jak wypadnie w waszych oczach reszta Lordów. Dzięki za komentarze i do zobaczenia za tydzień :D