sobota, 27 września 2014

WS: Rozdział 2

Wojna.
To słowo kołatało się w głowie Vina odkąd wrócili do Lux. Wojna. A on był generałem. Kiedyś oczywiście bardzo by się cieszył. Mógłby pokazać swoje umiejętności, zdobyć sławę, która dodałaby mu wartości w oczach kobiet, ale teraz? Teraz był szczęśliwy, miał u boku ukochanego i ich czas razem wydawał się o wiele z krótki. Czy na pewno da radę ponieść tak wielką odpowiedzialność?
- Nigdy nie powinienem próbować układów z Niebem. Tylko robiłem sobie nadzieję - powiedział któregoś dnia książę, kiedy siedzieli w jego pokoju na łóżku, mocno do siebie przytuleni. Vin zacisnął dłoń na jego ramieniu.
- Nadzieja jest dobra, książę - odparł cicho. - I jestem pewien, że wszystko się ułoży. Po każdej nocy nastaje świt.
- Gdzie to przeczytałeś? - parsknął lekko rozbawiony Lucyfer.
- Nie doceniasz mojej romantycznej duszy - blondyn odwrócił się od niego, lekko obrażony. Władca odstawił filiżankę z herbatą na stolik i oparł czoło na jego plecach.
- Doceniam, w końcu sam ją wybrałem - zaprotestował, przysuwając się bliżej. Vin pocałował go bez słowa, obejmując w pasie. Czubek jego języka zaczepnie przesunął się po dolnej wardze księcia, a kiedy ten rozchylił zachęcająco usta, podążył głębiej. Lucyfer zadrżał lekko, gdy dłoń mężczyzny zaczęła błądzić po jego plecach. Czuł się przy nim jak nastoletni młokos, który nigdy wcześniej nie był z nikim w łóżku. Trochę go to zawstydzało, ale nie miał zamiaru sobie odmawiać. Tym razem jednak Vin odsunął się lekko i pogładził jego włosy z westchnieniem.
- Miałem nadzieję, że poznam twoją rodzinę. Szczerze mówiąc, trudno mi patrzeć na Gabriela przychylnie, kiedy zaczęliście skakać sobie do gardeł po pięciu minutach sam na sam - rzekł z żalem. Nie chciał oceniać po pozorach, ale jego książę był zraniony tym, co powiedział Regent, a to wzbudzało w nim złość.
- Mówiłem ci, że trudno nam się dogadać. Jesteśmy zbyt podobni i jednocześnie zupełnie inni. Ja uwielbiam truskawki, on jest na nie uczulony. Za to lubi poziomki, których ja nie znoszę. A ktoś by powiedział, że poziomka to tylko mniejsza truskawka - wzruszył ramionami Lucyfer.
- Zastępy niedługo wyruszą, prawda? - spytał blondyn.
- I my również - rzekł Lord Pychy, patrząc na niego poważnie. - Przygotuj się, Vin. Już wysłałem Samaela, by jak najprędzej znalazł sobie generała. Będziemy musieli utrzymać się na froncie, dopóki nie zbierze chociaż połowy wytrenowanego wojska.
- Mój książę, czy to takie trudne? Mamy wielu generałów, a każdy z nich prowadzi swój oddział... Jest nas bardzo dużo - zauważył Vin.
- Zastępy są ogromne, mój drogi - powiedział tylko Lucyfer, zeskakując z łóżka.
 


***  


Kiedy Samael powrócił do zamku, właśnie zaczynał siąpić lekki deszcz. Sytuacja, w której Piekło się znalazło nie była najlepsza. Pertraktacje na temat pokoju zmieniły się w wypowiedzenie wojny, co z jakiegoś powodu nie było dla niego zaskakujące, zważywszy na stosunki braci. Z jednej strony, Gniewny Pan uważał ten fakt za zabawny. Z drugiej, nie było mu to na rękę, bo od zdrady generała Mephisto nie miał regularnego wojska. Wojna oznaczała, że musiał zwołać pospolite ruszenie i znaleźć sobie nowego dowódcę. Do tej pory nie miał potrzeby się tym zajmować, bo góry ciągnące się wzdłuż granicy stanowiły jako taką ochronę przed potencjalnymi najazdami.
Lucyfer jednak chciał, by Lord dołączył do niego z nowym oddziałem w przeciągu miesiąca, góra dwóch, więc zaraz po powrocie były archanioł przywołał do siebie pierwszego lepszego strażnika. Przerażony wojak stawił się w jego gabinecie, dzierżąc halabardę. Był młody i niedoświadczony, to zawsze widać na pierwszy rzut oka. Kąciki ust Samaela uniosły się lekko, a chłopak zbladł, pewien, że właśnie został wskazany na testera nowego narzędzia tortur swego pana.
- Kto jest teraz dowódcą moich wojsk? - zapytał Lord Gniewu, opierając brodę na splecionych dłoniach. Pamiętał, że po buncie Mephisto próbował zapełnić lukę, którą demon po sobie pozostawił, ale jakoś średnio skutecznie.
- Ostatniego dowódcę kazałeś wbić na pal, zanim jeszcze zaczął coś robić, panie! - wyjąkał usłużnie strażnik. No tak, to wiele wyjaśniało.
- Tak? Dlaczego? - zdziwił się Samael.
- Ponieważ jeszcze nie zaczął nic robić… - jęknął chłopak.
- No tak, a ten, który był przed nim?
-Obdarty ze skóry i rzucony pana kelpiom na pożarcie… - wyszeptał młodzieniec, drżąc na myśl o torturach, które jego pan fundował irytującym, w jego mniemaniu, osobom.
- Też nic nie zrobił?
- Nic a nic - przytaknął strażnik.
Były Anioł śmierci wstał gwałtownie, uderzając w biurko otwartą dłonią.
- Jacy oni wszyscy bezużyteczni! Nic dziwnego, że już nie żyją!
Przez chwilę milczał, pogrążony w myślach i w końcu młody wojak odważył się zapytać, co dalej.
- Skoro nie mam żadnych dowódców, którzy żyją… - zadumał się Samael, po czym spojrzał na strażnika z nową energią. - Czy szlachta w moim okręgu ma doświadczenie bojowe?
- Obawiam się, że nie wiem - demon ścisnął swoją halabardę, jakby tylko ona ratowała go przed śmiercią i przez chwilę Gniewny Pan zobaczył samego siebie trzymającego kosę w podobny sposób. Westchnął cicho.
- Zejdź mi z oczu, bo nabiję cię na pal - mruknął, pogrążając się w myślach. Słyszał, jak chłopak pospiesznie wypada z gabinetu, szczęśliwy, że uratował się od wściekłości groźnego Lorda. Samael sam nie wiedział, czemu nie zamknął go w lochu.
Przez chwilę pobiegł myślami do więzień w dolnych partiach jego zamku i nagle przypomniał sobie piękną, udręczona anielską twarz, okoloną włosami o bladoniebieskiej barwie. Tak, to było rozwiązanie. Genialne rozwiązanie.
 


***


Vestar właśnie przygotowywał się do wyjazdu na targ odbywający się w pobliskim miasteczku. Serafin patrzył, jak jego ukochany wsiada na osiodłanego konia, otulony ciepłym, zimowym płaszczem. Było mu tu dobrze. Wszyscy traktowali go jak część swojego życia, Samael więcej nie wtrącał się do ich spraw, a Caleb szybko mu zaufał i się przed nim otworzył. Niebieskoskrzydły dowiedział się, że chłopiec, kiedy jeszcze żył w Lux, obiecał synowi książęcego bibliotekarza ślub w przyszłości, o ile uda mu się pokonać w pojedynku Samaela. Jak na razie nie szło demonowi najlepiej, ale podobno był na dobrej drodze. Co prawda obaj byli wtedy jeszcze dziećmi, lecz Caleb do tej pory zachował smoczy pazur, który dał mu jego młody wybranek.
Teraz anioł zostawał z nim w domu, ale Vestar obiecał coś im przywieźć. Ciemnowłosy pocałował Serafina przelotnie na pożegnanie i wyjechał za bramę. Sierść jego karego konia wyraźnie odznaczała się na tle białego śniegu, kiedy znikał między świerkami. Dzień zapowiadał się cudownie.
Przynajmniej dopóki na rozstaju dróg Vestar nie wpadł na Samaela.
- Jechałem do ciebie - rzekł Gniewny Pan, zajechawszy mu drogę. Jego podobne węglom oczy były skupione na byłym generale, który spiął się i ze złością próbował wyminąć przeszkodę.
- Żeby znowu mnie dźgnąć? - warknął, w końcu się poddając.
- Mamy wojnę, Vestarze - odparł Samael ze złością. Nienawidził użerać się z innymi.
Generał zamarł, a jego palce nieznacznie rozluźniły się na końskich wodzach.
- Więc to prawda? - zapytał cicho.
- Tak - Gniewny Pan oczekiwał na jego reakcję. - I chcę, żebyś poprowadził moje wojska.
- Chyba śnisz - syknął Vestar, podejmując kolejną nieudaną próbę ominięcia mężczyzny.
- Nikt inny się do tego nie nadaje - naciskał Samael.
- Trzeba było o tym myśleć wcześniej - czarnowłosy szarpnął wodze konia, gotów zawrócić i pojechać inną drogą.
- Wcześniej nie było wojny - zauważył trzeźwo Gniewny Pan. Mówiono mu, że złością wiele nie zdziała, więc bardzo, ale to bardzo starał się zachować względny spokój.
- Mam dosyć cholernych wojen Lucyfera! Masz pojęcie, ilu braci musiałem pochować?! - krzyknął Vestar. Wtedy Samael porzucił wszelkie próby hamowania się.
- Tak się składa, że mam - rzekł niebezpiecznie cicho. - Mam, ponieważ czułem każdą cholerną śmierć, anioła czy demona, czułem jak ich dusze wołają mnie, żebym je zabrał. Wiesz, jak to jest, kiedy wiele osób ginie naraz? Kiedy możesz poczuć, jak powoli gasną, Vestarze? Myślisz, że tylko ty poniosłem straty? Że jesteś cholernie szlachetny, porzucając swoje obowiązki i ukrywając się w lasach!? Bo jak dla mnie jesteś tylko tchórzem, Vestarze.
Generał zamilkł, zaskoczony tą tyradą. Czy Samael naprawdę mógł czuć każdą umierającą duszę? Nigdy o tym tak nie myślał, szczerze mówiąc przez większość czasu nawet nie pamiętał, że ma do czynienia z Aniołem Śmierci.
- Mogę być tchórzem, ale nie poprowadzę niewytrenowanych demonów na rzeź - powiedział tylko. Spiął konia piętami i ruszył przed siebie, a Gniewny Pan w końcu nie zastąpił mu drogi.
- W takim razie ktoś inny to zrobi. Ale jeśli naprawdę chcesz, żeby mieli chociaż najmniejszą szansę, to sam się zajmiesz ich treningiem - rzekł do pleców demona, po czym zawrócił, by odjechać. Vestar westchnął, świadom, że Lord Gniewu ma rację.
 


*** 


Podążanie za uciekającym zającem w nieznanym lesie było, jak Rafael przekonał się na własnej skórze, zgubne. Zwłaszcza, jeśli miało się misję, ważną misję, którą powierzyli mu bracia (przynajmniej Gabriel, bo Michał był na nie przez cały czas).
W każdym razie, Archanioł Uzdrowień stwierdził, że jest bardzo zgubiony w piekielnym lesie.
Kiedy wrócił ze swojej podróży do zakątku Nieba, w którym panowała epidemia i dowiedział się, że zamiast pokoju nastała kolejna wojna, naprawdę się zdenerwował. Jednak co się stało, to się nie odstanie i Rafael został obarczony obowiązkiem cichego zakradnięcia się do jednego z oddziałów wroga. Wybrali oddział Mammona, bo Lord Chciwości nigdy nie miał z Panem Uzdrowień bliższego kontaktu i prawdopodobnie by go nie rozpoznał. Rafi miał udawać medyka wojskowego, zbierać informacje na temat strategii wojsk przeciwnika, aby potem wykorzystać je w walce. Razjel zaczarował jego skrzydła tak, by zamiast nich widać było tylko blizny na plecach. Michał bardzo protestował, ale jego młodszy brat był uparty. Chciał pojechać, poznać bliżej piekielną kulturę i może nawet spróbować coś zmienić. Wiedział, że się da. Byli już tak blisko.
Tylko oczywiście musiał się zgubić. Z westchnieniem poklepał swego konia po szyi, nie zamierzając się poddać. Jeśli będzie jechać, to kiedyś gdzieś dojedzie, albo wpadnie na kogoś, kto wskaże mu drogę. Jedno było pewne - Archanioł Ziemi w lesie na pewno nie zginie.
Około południa udało mu się znaleźć gościniec. Pojechał wzdłuż niego, mając nadzieję, że wkrótce znajdzie jakąś wioskę. Mimo, że się martwił o przyszłość swej misji, piekielny bór prawdziwie go fascynował. Te tereny były za jego młodości niedostępne dla aniołów. Serafinowie twierdzili, że kryją się tam bestie gotowe rozerwać na strzępy każdego, kto naruszył ich spokój. Według umowy między tymi stronami, aniołowie mieli się trzymać własnych granic. Rafi nie miał pojęcia, jak Lucyferowi udało się zawładnąć tym tajemnym terytorium, ale czuł podziw za każdym razem jak o tym myślał. Otaczały go olbrzymie, wiekowe pnie, a niektóre z ich koron ginęły hen wysoko, zasłaniając niebo. Słyszał gdzieś w oddali tętniące życie, śpiew ptaków, okrzyki zwierząt, szelest liści, czuł zapachy, żywe i intensywne... Och, ile by dał, by móc tu przyjechać i dokładniej przyjrzeć się temu miejscu, zbadać wszystkie rośliny i zwierzęta żyjące w tak niezwykłym środowisku... Niestety miał misję i musiał ją wypełnić.
Po jakimś czasie usłyszał za sobą tętent kopyt. Zwolnił odrobinę, mając nadzieję, że przejezdny zatrzyma się, by wskazać mu drogę. Nie miał doświadczenia z demonami i nie był pewien, czego się po nich spodziewać. Mimo to uprzejmość zawsze doprowadzała go tam, gdzie chciał, więc postanowił trzymać się tej strategii.
Jeździec okazał się być młodym demonem o delikatnej urodzie. Miał długie, srebrzysto blond włosy związane wysoko w kucyka, okrągłą twarz i lekko zadarty nos. Do jego pasa przypięty był miecz, chociaż zupełnie nie wyglądał na wojownika.
- Witaj - powiedział Rafael, uśmiechając się nieśmiało. - Ja... Chciałem zgłosić się do wojska. Wiesz może, którędy powinienem jechać?
Demon uniósł brwi, po czym wyszczerzył zęby przyjaźnie.
- Jasne, że wiem. W końcu sam tam jadę. Możemy razem - zaproponował.
- Naprawdę? To byłoby wspaniałe, dziękuję! - rozpromienił się Archanioł Uzdrowień.
Davio, bo tak nazywał się jego nowy towarzysz, był bardzo gadatliwy. Przyznał się, że w sumie nigdy wcześniej nie trzymał miecza w dłoni, ale chciał spróbować czegoś nowego. Wcześniej podobno mieszkał w okręgu Asmodeusza i dopiero niedawno się tu przeprowadził. Wciąż nie mógł się przyzwyczaić do tych niezmierzonych lasów.
Rafael sam dużo nie mówił - bał się, że coś mu się wymsknie i demon odkryje jego prawdziwą tożsamość - ale słuchał uważnie i zadawał wiele pytań. Davio wydawało się to wystarczyć. Wyraźnie był przyzwyczajony do uwagi innych.
- Trochę się boję. Podobno trening jest niesamowicie ciężki - przyznał, drapiąc się z zakłopotaniem po drodze. Rafi posłał mu współczujący uśmiech.
- Ja jestem medykiem. Na wojnie przyda się każda pomoc, prawda? - powiedział, klepiąc swoją torbę wypełnioną lekami i opatrunkami.
- Medycy zawsze mi imponowali. Wiedza, którą muszą mieć wydaje się niezmierzona - stwierdził Davio z podziwem. - No, to za tym wzgórzem.
Rzeczywiście, kiedy zatrzymali się na szczycie wzniesienia, zobaczyli w oddali drewniane baraki otoczone palisadą. Dookoła stało wiele namiotów, wokół których roiło się od demonów.
- Niektórzy to jeszcze żołnierze ze starej armii - wyjaśnił mu Davio. - Dobrze, że postanowili do nas dołączyć. Lepiej trenować z doświadczonymi osobami. Nie wiem, jak to będzie z nowym generałem. Podobno Lord kogoś znalazł, ale znając jego charakter, mógł już dawno skazać tę osobę na śmierć.
Rafael zbladł, patrząc na towarzysza przerażonym wzrokiem. Niemożliwe, żeby Mammon był kimś takim. Jak Lucek mógł dopuszczać do rządzenia państwem okrutników?
- Jest taki zły...? - zapytał cicho, a demon tylko wzruszył ramionami.
- Podobno nabija głowy swoich wrogów na pale i rozstawia je wzdłuż drogi do zamku. Do tego jego ogrody są pełne krwiożerczych bestii, a nocą z lochów słychać jęki torturowanych więźniów - rzekł o wiele zbyt beztrosko. - Ale to plotki. Nie wiem, ile z tego jest prawdą.
- Rozumiem - odrzekł niepewnie Rafi, zastanawiając się, czy jeszcze może zawrócić. Ale nie, był archaniołem. Potężnym archaniołem. Mógł pokonać Lorda w bezpośredniej walce, właśnie dlatego Gabryś powierzył mu tą misję. Nie mógł się wycofać.
Zjechali do koszar. Kilka demonów siedzących na trawie i polerujących swoją broń odprowadziło ich wzrokiem, kiedy poszli przywiązać konie. Ledwie zdążyli zacisnąć węzły, kiedy zrobił się harmider.
- Zbliża się Lord z generałem - Davio szturchnął Rafaela w ramię i pociągnął w stronę bramy do koszar, gdzie wszyscy się gromadzili. Archanioł stanął na palcach, chcąc lepiej widzieć, kto ją przekroczy, ale jakiś rosły demon zasłonił mu widok. Słyszał tylko, że konie zatrzymują się przed zgromadzonymi.
- Witajcie, żołnierze - rozległ się poważny, spokojny głos. - Nazywam się Vestar i jestem waszym nowym generałem. Wielu z was pewnie nigdy nawet nie trzymało miecza w ręce. Spokojnie, poradzimy sobie z tym, ale musicie mnie słuchać. Jestem waszym dowódcą i wasze życia spoczywają na moich barkach. Jeśli będziecie podążać za rozkazami, może uda wam się przeżyć. Może.
Rozległy się szmery, kiedy demony zaczęły dzielić się ze sobą komentarzami dotyczącymi mowy generała. Barczysty piekielny trochę się przesunął i Rafael w końcu zyskał możliwość wyjrzenia zza jego ramion.
Vestar był dostojnym, czarnowłosym mężczyzną w wojskowym płaszczu. Kojarzył się aniołowi z czarną panterą, smukłą, elegancką i w każdej chwili gotową do skoku na ofiarę. Zupełnie inny typ niż Michał, ale na sto procent równie zabójczy. W końcu ciekawski wzrok Rafiego prześlizgnął się na Mammona. Tyle, że przy boku Vestara wcale nie stał Mammon.
Stał tam Samael.
 

_____________________________________________________
 


WR: Oddajemy wam w opiekę kolejny rozdział mimo mojej wyprawy na wycieczkę szkolną. Jak już mówiłam - zaczyna się zupełnie nowa historia, ale mam nadzieję, że spodoba wam się tak samo, jak poprzednia część x3
 

SC: Przepraszam, jeśli są błędy w bethowaniu, ale Królik wyjechała i zostawiła mnie z tym wszystkim samą, starałam się jak mogłam ;w; Rafi, plz, czy w Niebie nie mają map... Już słyszę Maakę fangirlującą na nowy rozdział xD Czy Rafi przetrwa wystarczająco długo nie wbity na pal (Hehe....) Samaela? Czy Vestar pobawi się w Shanga z Mulan i zrobi mężczyzn z wojska na czas? Tego dowiemy się za tydzień, do zobaczenia~~

sobota, 20 września 2014

WS: Rozdział 1

Świetliste promienie poranka zatańczyły na policzkach Lucyfera. Książę zamruczał cicho, przytulając się bardziej do źródła ciepła, jakie stanowiła pierś Vinraela. Jego ogon owinął się wokół uda blondyna, a ten delikatnie podrapał go palcem, uwalniając z ust władcy zadowolony, bardzo koci pomruk. 

- Pora wstawać, mój słodki książę - powiedział generał, całując wystające spomiędzy czarnych loków ucho Lucyfera. Lord Pychy powoli otworzył czerwone oczy, by spojrzeć w twarz kochanka. O wiele za szybko przyzwyczaił się do widoku mężczyzny w swoim łóżku rano, najczęściej zupełnie nago. 

- Mogę pospać, dopóki nie dostanę herbaty? - zapytał sennie, przekrzywiając głowę. Vin westchnął, nie będąc w stanie mu się oprzeć. Lucyfer zyskał sobie czas na przyjemny półsen kiedy jego generał wstał, założył szlafrok i poczłapał do kuchni, by przygotować mu jego ulubioną herbatę. 

Następnego dnia wyruszali na granicę, w jedyne miejsce, gdzie ziemie Nieba i Piekła stykały się ze sobą bezpośrednio. To właśnie tam mieli podpisać długo wyczekiwany traktat pokojowy. Blondyn wyczuwał zdenerwowanie księcia, ale sam był bardziej zaciekawiony niż niepewny. W końcu miał poznać rodzinę ukochanego... Oczywiście archaniołowie nie będą wiedzieli o ich związku, w końcu nie umówili się na popołudniową herbatę, tylko na spotkanie decydujące o wojnie i pokoju. Może wcale nie pójdzie tak dobrze, jak wszyscy sobie wymarzyli...? Nie, co takiego mogło pójść źle? Jeśli obie strony były zainteresowane sojuszem, dzielił ich tylko krok od sukcesu.

***

Lordowie przyjechali już poprzedniego dnia, gotowi wyruszyć na spotkanie. Mod śmiał się, że kiedy aniołowie zobaczą Samaela, wszyscy uciekną gdzie pieprz rośnie i tyle będzie z układów, ale w ostatecznym rozrachunku ustalono, że Gniewny Pan jedzie z nimi. 

Nie, żeby on sam był z tego zadowolony. Od dawna nie miał styczności z przeszłością, kosę zakopał gdzieś głęboko na strychu i nie wracał do niej nawet myślami. A teraz musiał stanąć z tym wszystkim twarzą w twarz i... Ech, szkoda gadać. Był święcie przekonany, że każdy z archaniołów był gotów ukręcić mu kark. A właściwie to Michał. W sumie to tylko Michał, ale on wystarczył za wszystkich siedmiu. 

Samael wstał rano i przechadzał się po zamku, obserwując zaśnieżony dziedziniec, na którym zaczynało powoli budzić się życie. W pałacu Lucyfera zawsze było inaczej niż w jego zamku. Radośnie. Głośno. Nawet podczas kryzysu służba starała się zadbać, żeby ponury duch nie zawładnął wnętrzem ich domu. Gniewny Pan nie dbał o takie bzdury. Większość pokoi w jego zamku leżała odłogiem, od dawna nie otwierana, pełna kurzu i pajęczyn, a te których używał albo były ozdobione jakimiś ponurymi dekoracjami, albo pozostały surowe i mroczne, a co najgorsze, zimne. Zimą Samael musiał sypiać po grubymi, puchowymi pierzynami lub paroma futrami. Mimo to lubił swój dom - sposób w jaki ciemne, strzeliste wieże odcinały się na tle pochmurnego nieba, wysokie szczyty otulające wzniesienie, na którym stał, olbrzymie stajnie i ogrody ciągnące się w dół wzniesienia na półkach skalnych za pałacem, pełne najrozmaitszych, często śmiercionośnych zwierząt, których nawet on sam nie był w stanie wymienić. No i szlochy zdrajców w najgłębszych celach. 

Teraz jak o tym myślał, stwierdził, że słyszy dochodzący skądś cichy szloch. Gniewny Pan zmarszczył brwi. Nie sądził, że Lucyfer torturuje swoich wrogów w jakichś mrocznych lochach, to nie było w jego stylu. W takim razie co się mogło stać? 

Zaciekawiony Samael podążył za dźwiękiem i wkrótce stwierdził, że miał on źródło za grubymi kotarami wiszącymi przy dużym oknie w jednym z bocznych korytarzy, obecnie zasłoniętym. Lord Gniewu jednym, zamaszystym ruchem odsunął materiał. Jego oczom ukazał się skulony na parapecie Lewiatan. Były anioł śmierci wplótł palce w jego włosy i średnio delikatnie zmusił do podniesienia głowy i spojrzenia na siebie.

- Sam? - Lord Zazdrości miał twarz całą czerwoną i mokrą od łez, jego oczy były spuchnięte i nawet nie starał się tego ukryć. 

- Przestań się mazać - burknął Samael, puszczając jego włosy, tak, że opadły mu na czoło. Mina Lewiatana stała się jeszcze bardziej żałosna, a oczy na nowo zrobiły się mokre. 

- Przepraszam, Sam... - wyjąkał, starając się je wytrzeć rękawem. - Ale ja się po prostu boję... Wiesz, że się boję...

- Myślałem, że już ci to przeszło - Gniewny Pan usiadł na brzeżku parapetu, zupełnie zbity z tropu. Nie miał pojęcia, co powiedzieć drugiemu szlachcicowi. Wszyscy wiedzieli, że Lewiatan panicznie boi się aniołów, odkąd dawno, dawno temu, zanim jeszcze powstało piekło, skrzydlaci rybacy złowili go w sieci i ledwo udało mu się uwolnić. Podczas pierwszej walki z Niebem strach ten zupełnie sparaliżował Lorda Zazdrości, przez co Piekło poniosło duże straty. Później jednak, po intensywnej terapii zastosowanej przez Beelzebuba i Lucyfera, blondyn był już w stanie walczyć i jego obawy rzadko dawały o sobie znać. 

- Bo podczas walki to nic, Sam - wytłumaczył ze smutkiem Lewiatan. - Ale teraz... Jeśli uda się nam podpisać pokój... To aniołowie będą mieli wstęp wolny na nasz teren. Rozwinie się handel, turystyka... I nie będę mógł uciąć żadnemu głowy, jak go zobaczę. Wyobraź sobie, że jakiś szlachcic przyjeżdża, bo chce nawiązać wymianę handlową, a ja nie wychodzę nawet z basenu, żeby się z nim zobaczyć. A będę musiał. Prędzej, czy później będę musiał. A kiedy patrzę jak Lucek się na to cieszy... On nigdy niczego po sobie nie pokazuje, ale jest pełen nadziei, każdy to czuje... Nie mam serca mu powiedzieć, jak cholernie się boję.

- Ach - rzekł tylko Samael, kiwając głową w zamyśleniu. Nie miał pojęcia, co innego może zrobić. 

- Wybacz, Sam, pewnie cię to nie interesuje - Lewiatan uśmiechnął się przepraszająco, ocierając oczy rękawem.

- Ale przecież ja ci nie przeszkadzam. Ani Lucyfer, ani Asmodeusz, ani Beelzebub - zauważył trzeźwo Gniewny Pan, czując, że przecież musi coś powiedzieć. Lord Zazdrości wydał z siebie coś co chyba miało być śmiechem,, ale przypadkiem zmieszało się ze szlochem.

- To różnica. Wy jesteście swoi. Od początku byliście. Chociaż, kiedy pierwszy raz spotkałem Beelza, Moda i Lucka, też mi napędzili trochę strachu - wyjaśnił. Samael mimowolnie wyobraził sobie trzech przyszłych Lordów przedzierających się przez las i przerażonego Lewiatana ze zgrozą przyglądającego im się ze swej kryjówki w jeziornych szuwarach. 

- Rozumiem - odpowiedział tylko, bo co innego miał zrobić. Oczy Lorda Zazdrości znowu lekko się zaszkliły, kiedy spojrzał przez okno na dziedziniec i dalej, na nietknięte anielską stopą, okryte śniegiem lasy i łąki. Na szczęście dla Samaela, uratowały go pospieszne kroki na korytarzu. Po chwili przed nimi stanął Azazel.

- Tu jesteś, bekso - zawołał obrażonym głosem. - Znowu ryczysz?

- Azazel... - Lewiatan szybko uniósł rękaw, żeby zetrzeć z twarzy ślady łez, ale rudy generał był szybszy. Klęknął na parapecie między nim, a Samaelem, odsunął jego rękę i chusteczką osuszył mu oczy i policzki. 

- Jesteś beznadziejny - mruknął. - Jak grubas kazał mi cię poszukać, wiedziałem, że się mażesz gdzieś w kącie. Myślisz, że jak zaroi się tu od aniołów, to któryś ci coś zrobi? - jego policzki nabrały kolorów, ale oczy miały zdeterminowany wyraz. - Ja cię obronię przed każdym, który spróbuje na ciebie podnieść rękę, g-głupku... - spojrzał w bok, machając nerwowo ogonem na boki. Lord Zazdrości przez chwilę patrzył na niego z niedowierzaniem, po czym rozpromienił się i uściskał go z całej siły.

- Azazelku, jesteś taki słodki....

Samael zeskoczył z parapetu, zadowolony, że nie musiał robić z siebie idioty próbując pocieszyć Lewiatana i niezauważony opuścił korytarz, goniony oburzonymi piskami rudzielca.

***

Namioty aniołów przycupnięte na wyżynie, przez którą przechodziła granica, wyglądały na tle śniegu jak kolorowe domki dla ptaków. Było to zasługą Uriela, który kiedyś stwierdził, że białe są nudne i namówił Michała, by zaopatrzyli się w jakieś ładniejsze. Oczywiście nie na wojnę. Wtedy używali innych, w maskujących barwach. Ale to nie była wojna, a Rafael nalegał, że ciepłe kolory nastawiają wszystkich pozytywnie. Pan Zastępów bardzo żałował, że jego młodszy braciszek nie mógł przyjechać przez jakąś epidemię, która wybuchła w jednym z okręgów. Z nim nawiązanie porozumienia byłoby o wiele łatwiejsze. Nie, żeby Michał podawał w wątpliwość umiejętności dyplomatyczne Gabriela, ale obecność Sariela zdecydowanie nie wróżyła niczego dobrego. Białowłosy archanioł upierał się, by im towarzyszyć, zwłaszcza, że Pan Uzdrowień został w Niebie.

Razjel - jak zwykle - wydawał się nie podzielać jego obaw. Cholerni magowie i ich słodka beztroska. Oczywiście Michał zdawał sobie sprawę, że są nieodłączną częścią społeczeństwa, mimo to rywalizacja pomiędzy jego żołnierzami a uczniami Pana Tajemnic była zbyt zażarta, by nie przywiązywał do niej wagi. Znajdowali się magowie, których szanował i lubił, jak Hell (swoją drogą to imię było prawdziwym przekleństwem dla biednego skrzydlatego), narzeczony członka jego Elity i ich wierny towarzysz, ale niechęć do Razjela miała swoje korzenie także gdzie indziej. Jak na Michałowy gust, za bardzo zbliżał się do Gabrysia. Zachowywali się bardziej jak małżeństwo niż przyjaciele. Rafi jednak karcił go za próby wejścia pomiędzy tych dwóch. 

Kiedy Piekielni przyjechali, nikt nie spodziewał się gorących powitań. Mimo to, Michał był zaskoczony, że rozbili własny obóz po drugiej stronie wzgórza. Nie było ono ogromne, ale dystans na samym początku wydawał się Panu Zastępów złym znakiem. Zwrócił na to uwagę Gabrielowi, lecz ten tylko wzruszył ramionami. Gdy patrzył na rozkładające obóz demony, jego oczy przybrały kolor arktycznego mchu, kolor, którego blondyn nie widział od dawna i miał nadzieję więcej nie oglądać. 

- Ogrzej się - usłyszeli głos z tyłu i po chwili w dłoniach Regenta znalazł się jasnofioletowy, magiczny płomyczek buzujący przyjemnym ciepłem. Razjel posłał przyjacielowi kojący uśmiech. 

- Nie zamarznę, wiesz? - Gabriel uniósł brwi, ale Michał znał go wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że jest zadowolony.

- O mnie nie pomyślałeś, Razjelu? - wtrącił, strosząc mimowolnie pióra. Inny wojownik uznałby to pewnie za wyzwanie, na szczęście Pan Magów do wojowników nie należał i nic sobie nie robił z chłopięcych odruchów przyjaciela. 

- Ciepło bucha od ciebie jak od rozgrzanego pieca, Michale - odparł niewinnie, wzruszając ramionami. - Jesteś Archaniołem Ognia, prawda? 

- I nie potrzebuję do tego magicznych sztuczek - mruknął blondyn, krzyżując ręce na piersi.

- Dobrze dla ciebie - Razjel nigdy nie dawał się sprowokować i to była kolejna rzecz, która niezmiernie irytowała Michała. Gdyby stoczyli ze sobą jeden, porządny pojedynek, wszystko stałoby się łatwiejsze. A gdyby mag zwyciężył, Pan Zastępów mógłby nawet zastanowić się nad dopuszczeniem go do swojego brata. Archanioł Tajemnic jednak zawsze zdołał wciągnąć Michała we własną, werbalną potyczkę, którą ten przegrywał z kretesem. Słowa nigdy nie były jego mocną stroną. 

- Michale, pozwól na chwilę! - głos Leara uratował Michała przed wymyśleniem jakiejś ciętej riposty. Wojownik rzucił stojącej na wzgórzu dwójce ostrzegawcze spojrzenie i odszedł w stronę namiotów. 

- Masz ochotę go trzasnąć - stwierdził Gabriel, patrząc jak Razjel odprowadza Pana Zastępów wzrokiem.

- Nawet nie masz pojęcia. Zachowuje się jak zwierzę. Jakbyście ty i Rafi byli jego własnością - mruknął mag, odwracając się do przyjaciela. - Nawet gdybyś chciał oddać komuś swoją rękę, ten debil przepłoszyłby każdego kandydata. Albo ściął mu głowę, w najgorszym wypadku. 

- Uważa, że od kiedy serafinowie odeszli, jego zadaniem jest nas chronić - odparł Gabriel, wzruszając ramionami. - Poza tym nie zamierzam nikomu oddawać swojej ręki. Jest zbyt cenną przynętą na potencjalne sojusze. 

- Masz rację. Jesteś mądry, piękny i potężny. Każdy by się skusił - wzrok Razjela złagodniał, kiedy położył dłoń na policzku przyjaciela, studiując uważnie jego twarz po raz sam nie wiedział który. Archanioł Wody był nieco niższy od niego i raczej wiotki, budową ciała w niczym nie przypominający wojownika. Miał piękne, zielone oczy w stonowanym odcieniu, prosty nos i ciemnoblond włosy sięgające trochę za ucho. Ubierał się skromnie jak na rządzącego, a jego ulubionym kolorem był niebieski. Na któreś Święto Życia, Razjel zmienił na taką barwę wszystkie kwiaty w ogrodzie.

- Niektórych może to przerażać - zauważył trzeźwo Regent. 

- A niektórych pociągać - zapewnił go mag. Gabriel uniósł brwi, ale nic nie powiedział. Pan Tajemnic był małym ziarenkiem egoizmu w jego duszy. Lubił czasem myśleć, że to czułe spojrzenie jest przeznaczone tylko dla niego, że jedynie jego przestrzeń osobista nie jest do końca respektowana przez Razjela oraz że nikt, kto ośmieli się go urazić, bądź mu zagrozić, nie umknie bez szwanku przed jego czarami. Żywił też cichą nadzieję, chociaż wydawało mu się to trochę zbyt dziwne, nawet jak na ich skomplikowaną relację, że mag nie zdecyduje się zawrzeć z nikim stałego związku, bo Regent miałby wielką trudność z udzieleniem im ślubu.  
  
*** 

Piekielny obóz stanął po drugiej stronie wzgórza w całej swojej okazałości, w sam raz, by promienie zachodzącego słońca zabarwiły na czerwono jasne płachty namiotów. Pertraktacje miały się zacząć dopiero nazajutrz, powzięto więc przygotowania do przetrwania chłodnej nocy. Belphegor zajął się ogrzewaniem namiotów swoją magią, wkładając w to niespotykaną u niego ilość uwagi. Obserwujący go Beelz zauważył ukradkowe spojrzenia rzucane w stronę wystających zza wzniesienia proporczyków skrzydlatych. Dobrze rozumiał, o co przyjacielowi chodzi - Razjel był najlepszym magiem w Niebie, ale Lord Lenistwa nie zamierzał pozwolić, aby Piekło wypadło gorzej. 

- Jesteś niesamowity - powiedział mu szczerze, kiedy weszli do przyjemnie cieplutkiego wnętrza namiotu. Bel wzruszył ramionami z roztargnieniem.

- To proste zaklęcie - zapewnił go, ale Pana Obżarstwa średnio to obchodziło. Jego przyjaciel był niesamowity i trudność czarów nie miała tu nic do rzeczy. 

***

- Patrzą w tą stronę - powiedział Mammon, słysząc ciche skrzypienie śniegu za sobą. Już któryś z kolei anioł wszedł na wzgórze, by rzucić ciekawskie spojrzenie na obozowisko przeciwnika. Mod objął go od tyłu, opierając brodę na jego ramieniu.

- Bo też mają na co - rzekł z zadowoleniem. 

- Tak? Nie zauważyłem, żebyś się rozebrał - rzucił zaczepnie Lord Chciwości, wymykając się z jego uścisku.

- Och, błagam, nikt by nie zauważył, kiedy stoisz obok - wyszczerzył zęby Asmodeusz. Odkąd zaczęli oficjalnie być razem, reszta Lordów niemalże nie mogła znieść ich obecności w tym samym pokoju. Samael robił przezabawnie zdegustowaną minę, gdy zaczynali flirtować i czasem rudy nie mógł się powstrzymać przed jakimś mało cenzuralnym żartem, kiedy Gniewny Pan był w pobliżu. 

- Chodź, trzeba podtrzymać ciepło w namiotach - głos Mammona złagodniał, a jego dłoń zacisnęła się na dłoni Pana Rozpusty. Mod tylko skinął głową, uśmiechając się do siebie i pocałował kochanka w skroń, przymykając oczy. 

***

Kolejny dzień przyszedł szybko, jakby brzask nie mógł się doczekać harmonii, która miała nastać między dwoma mocarstwami. Na szczycie wzgórza wystawiono duży namiot, gdzie miały odbywać się pertraktacje. Przed nimi jednak, książę i Regent mieli zjeść ze sobą obiad, by nieco rozluźnić atmosferę. Lucyfer sądził, że to raczej ryzykowny pomysł, biorąc pod uwagę, jak często jego spokojne rozmowy z Gabrielem zmieniały się w zażarte sprzeczki, ale pokusa była zbyt wielka. W końcu po podpisaniu pokoju rozstaną się, każdy pójdzie w swoją stronę i kto wie, kiedy znowu się zobaczą. Nie protestował zatem, kiedy Vin zarzucił mu na ramiona jego purpurową, ciągnącą się po ziemi pelerynę, którą zakładał na ważne okazje. 

- Wyglądasz oszałamiająco, książę - rzekł z uśmiechem blondyn, kładąc ręce na jego biodrach i przyciągając go bliżej. 

- Wprost przeciwnie do tego, jak się czuję - mruknął władca. Jedną dłonią strzepał kochankowi z munduru niewidzialny pyłek. 

- Cokolwiek z tego wyjdzie, stoimy za tobą murem - zapewnił go Vin, bawiąc się niesfornym, czarnym loczkiem. Dobrze wiedział, że nie mówi tylko za siebie. Każdy z Lordów i ich generałów by go poparł. Piekło było dla nich ojczyzną, a Lucyfer jej ojcem.

- Wiem to, Vin - książę spojrzał na niego ciepło. Położył rękę na jego karku, pociągając go w dół, na przelotne spotkanie ust.

- Idę - powiedział po chwili i odsunął się od lekko rozczarowanego blondyna. - Na czułości jeszcze będzie czas. 

***

Kiedy Gabriel i Lucyfer usiedli po dwóch stronach niskiego, drewnianego stołu ustawionego w namiocie, zapadła pomiędzy nimi niezręczna, wypełniona napięciem cisza. Ogon księcia śmigał nerwowo na boki, zaś pióra Archanioła Wody zbiły się w ciasną pokrywę, jakby obronnym gestem. Jedli przy akompaniamencie cichych stuknięć sztućców o talerze. Mieli czas. Trzeba było porządnie się zastanowić nad rozsądnym rozpoczęciem rozmowy.

- Mamy w tym roku srogą zimę - zaczął Lucyfer, spoglądając na brata niepewnie. Ten tylko wzruszył ramionami. Nigdy nie przejmował się zimnem, tak jak Michała nie ruszało gorąco. Książę próbował bezsensownej gadki, a to zawsze go irytowało. 

- Przejdźmy do rzeczy, Lucyferze - powiedział stanowczo, wbijając w niego wzrok. 

- Dobrze. Zatem, pokój - czarnowłosy spoważniał, nie odwracając się ani na chwilę. Wyglądał na zdeterminowanego. - Chcę tego, Gabrielu. Wojna do niczego nie prowadzi. Ilu naszych zginęło w tej głupiej potyczce?

- Zbyt wielu - przyznał Gabriel, z bólem wspominając poległych przyjaciół. Większość z nich bliższa była Michałowi, ale Regent również ich znał i szanował. - Ja również tego chcę. Korzyści są... Niezliczone.

- Dla obu stron - zgodził się Lucyfer, zadowolony, że osiągnęli jakieś porozumienie. Powoli zaczynał czuć się pewniej. - Zatem, co jeszcze stoi nam na przeszkodzie? Podpisujemy sojusz militarno - gospodarczy. Kiedy ktoś zaatakuje kraj jednego, drugi wysyła wojska, by mu pomóc. Prowadzimy ze sobą intensywny handel i z czasem umacniamy unię. Coś pominąłem?

Gabriel poruszył się niespokojnie, po raz pierwszy wbijając spojrzenie w swój talerz. Pertraktacje ze szlachtą nie obyły się bez wyrzeczeń i warunków. Większość z nich dotyczyła przywilejów i swobód, ale jeden wyjątkowo niepokoił Regenta.

- Lucyferze, masz syna, prawda? - zaczął niepewnie. 

- Dwóch - na twarzy księcia pojawiła się podejrzliwość. Co Gabriel miał do jego dzieci? Na pewno nie chodziło tylko o to, by zostać ich dobrym wujem.

- Tak, dwóch. Racja - Archanioł pokręcił głową. Denerwował się, a co więcej fakt, że jego brat miał dwójkę dzieci, których on nigdy w życiu nie widział na oczy, ba, nie miał pojęcia, kto jest ojcem, ani ile mają lat, trochę go zabolał. 

- Wyrzuć to z siebie, Gabrielu - rzekł chłodno Lucyfer.

- Moim warunkiem jest, by młodszy poślubił jednego z moich kandydatów - Regent spojrzał na brata stanowczo. - Przypilnuję, żeby był w jego wieku, ale książę będzie musiał zostać w Niebie przy swoim mężu. 
Książę zamarł. Jego oczy były pełne niedowierzania i Gabriel nagle poczuł się, jakby go zdradził. Lucyfer nigdy się na to nie zgodzi. Piękne słowa nie były w stanie ukryć, że Regent praktycznie zażądał zakładnika.
 
- Chyba żartujesz. Dopiero co odzyskałem swoje dzieci. Nie mam zamiaru oddawać ich jakiemuś cholernemu, nadętemu skrzydlatemu. Poza tym Lawliet jest zakochany. Nie odbiorę mu tego - warknął czarnowłosy, zaciskając dłonie w pięści. Był wściekły, Archanioł Wody doskonale znał tą minę. 

- To warunek szlachty, Lucyferze, inaczej w ogóle nie zgodziliby się na te rozmowy... - zaczął szybko, ale to tylko pogorszyło sytuację.

- Nie zgodziliby się? Szlachta? Co ty wygadujesz, Gabrielu!? Nie możesz podejmować decyzji sam? - Lucyfer spojrzał na niego z niedowierzaniem. 

- Słuchaj, zdołałem złagodzić sytuację tak, by chcieli twojego młodszego syna, a nie dziedzica... - zaprotestował Archanioł Wody, chcąc go uspokoić.

- Dzięki za tą łaskę! - syknął książę. - Naprawdę dobrze wiedzieć, że tyle możesz zdziałać!

- Nie masz pojęcia, jak jest w Niebie - cierpliwość Gabriela powoli zaczynała się kończyć. - Gdzie byłeś, kiedy serafinowie odeszli? Kiedy musiałem sam stawiać na nogi to, co oni spieprzyli, jednoczyć wszystkie dystrykty z arystokracją dyszącą mi w kark, budować ekonomię praktycznie od zera, użerać się z głodem, biedą i epidemiami, tępić pogańskich bożków, co jak uważali serafinowie, było moim największym cholernym obowiązkiem, zwalczać zamachy stanu, a na dokładkę jeszcze odpierać ataki twoich wojsk!? Och, czekaj, racja! Siedziałeś w swoim uroczym państewku, które od początku było na twoich zasadach i robiłeś sobie dzieci. Wygodnie potem wyrzucać mi wszystko w twarz! 

- Jak śmiesz - wycedził Lucyfera, zupełnie wyprowadzony z równowagi. - Jak śmiesz chociaż udawać, że coś o mnie wiesz, Gabrielu!? Myślisz, że zbudować państwo od zera jest łatwo!? W lasach pełnych smoków i innych bestii, które chcą ci odgryźć głowę!? Na terenach, których twoi kochani serafinowie nie chcieli nawet tknąć!? Oddałem swoje serce, Gabe, żeby móc tam żyć, bo ktoś mnie z mojego domu zwyczajnie wykopał!

- Trzeba było zostać! Przełknąć swoją cholerną dumę i zgiąć kark, kiedy trzeba! - wytknął mu archanioł wściekle.

- Szukałem odpowiedzi, a Saldaphon kazał mojemu własnemu bratu wyjść naprzeciw mnie z armią! - krzyknął książę, a jego rogi powoli zaczynały rosnąć.

- Porzuciłeś mnie! Porzuciłeś nas wszystkich i nie było cię, kiedy potrzebowaliśmy pomocy! Nie było, kiedy musiałem wyrzucić Uriela na ziemię, nie było, kiedy Azraelowi odbiło i Raguel musiał go spętać, by zabrać mu kosę, nie było, kiedy walczyliśmy ze smokami i kiedy Kamael stracił pięć statków przez feniksy! - wyrzucał mu dalej Gabriel, zaciskając zęby i odruchowo rozkładając skrzydła szeroko. - Poświęciłem wszystko dla dobra tego kraju, a ty nie możesz poświęcić jednej rzeczy!?

- Jednej rzeczy, Gabrielu!? Mój syn to dla ciebie rzecz!? A może wszyscy jesteśmy dla wielkiego Regenta tylko cholernymi pionkami!? - Lucyfer ledwo się powstrzymywał przed uderzeniem go. 

- Nie wkładaj mi w usta czegoś, czego nie powiedziałem - warknął Regent z groźbą w głosie. - Jeśli odmówisz, nigdy nie zawrzemy pokoju.

- W takim razie pokój nigdy nie był opcją, Gabrielu - rzekł lodowato książę, po czym wstał od stołu i opuścił namiot. 
  
*** 

Zbierali się w milczeniu, które przerwał tylko Sariel, podchodząc do Regenta z ukontentowanym uśmiechem. 
- Wiesz, długo myślałem nad tym, jak zapobiec tym pertraktacjom... Zapomniałem, że nikt nie skopie sprawy tak dobrze, jak ty - rzekł szyderczo i Michał chyba wybił mu zęba. Nic to jednak nie zmieniło. Mieli wojnę. Należało zmobilizować zastępy, przygotować racje żywnościowe... Gabriel był wściekły i miał zamiar uderzyć, zanim jego brat zdoła to zrobić, chociaż Michał i Razjel próbowali go przekonać do odłożenia tego do czasu, gdy stopnieją śniegi, albo w ogóle na zawsze. 

Gabriel jednak wiedział, że kiedy nastąpi odwilż, jego złość również stopnieje i pozostanie jedynie drażniąca gorycz.

*** 

Lucyfer natomiast czuł się zdradzony. Gabriel dobrze wiedział, jaką wagę przywiązywał do rodziny i książę nie mógł uwierzyć, że poprosił go o coś takiego. Czyżby wieki użerania się z nadętą, próżną szlachtą pozbawiły go zupełnie serca? Ale nie, to niemożliwe... Widział spojrzenia, jakie rzucał księciu Michał, kiedy składali swoje namioty, widział nawet pełen żalu wzrok Razjela i te dwie, najbliższe Gabrielowi osoby wydawały się go prosić, aby przebaczył bratu. Nie potrafił. Jeszcze nie teraz. Spodziewał się, że Archanioł Wody ma go za zdrajcę, wyrzutka, lecz usłyszeć to z jego własnych ust... 

- Luciu... - Mammon położył mu rękę na ramieniu, zanim wsiadł do powozu, ale Lucyfer tylko pokręcił głową. 

- Nie, Mon. Mamy wojnę - rzekł z westchnieniem i pozwolił, by konie poniosły ich z powrotem do Lux.

_____________________________________________________

WR: Uroczyście ogłaszam nasz Wielki Powrót, może nie taki wielki, bo nie jestem pewna, czy uda mi się wrzucić kolejny rozdział z powodu wyjazdu na wycieczkę szkolną, ale JEST i będzie się dalej TOCZYĆ, bo akurat przejdziemy do części, którą osobiście wielbię. Zobaczymy, jak to się wszystko ułoży. Jeśli ktoś to jeszcze czyta, to bardzo prosimy o komentarze <3 
P.S. WS to skrót od wojny szachowej. Nie chciałam spoilerować w tytule.

SC: Po dłuższej zwłoce i wygrzebaniu się spod stosu wiedzy szkolnej wreszcie mamy okazję zaprezentować wam pierwszy rozdział Wojny Szachowej~~ Się porobiło, miało być tak pięknie, a wyszło jak zwykle... Gabe i Lucek to po prostu dwie wściekłe kocice, które się hejcą, i nic na to nie można poradzić xD Postaramy się wstawić niedługo następny rozdział, ale nic nie obiecujemy~~