niedziela, 22 listopada 2015

RA: Rozdział 9

- Co się do diabła z tobą dzieje?! - drzwi do gabinetu Samaela otworzyły się z hukiem i wściekły Vestar wpadł do środka, po czym bezceremonialnie uderzył dłońmi w blat biurka Gniewnego Pana. - Nie pojawiasz się na treningach, praktycznie nie wychodzisz z zamku, a tego złodzieja, którego wczoraj złapali zwyczajnie wypuściłeś na wolność! Straciłeś głowę przy Rafaelu? Nie możesz po prostu zwyczajnie...
Generał urwał, kiedy zauważył, jak zmieniła się twarz Samaela odkąd ostatni raz go widział. Na pierwszy rzut oka trudno było to dostrzec, ale cienie pod jego oczyma stały się prawie granatowe, a powieki ciężko opadały, jakby Gniewny Pan już od pary nocy nie zaznał spokojnego snu. Kiedyś Vestar myślał, że Lord wygląda zastraszająco, teraz jednak wydawał mu się tylko zmęczony. 
- Nic się nie dzieje. Po prostu nie mam ochoty się użerać z rzezimieszkami. Jestem Lordem, to nie moja robota – odrzekł Samael, patrząc na niego spode łba. - A o treningi możesz już zadbać sam. Świetnie sobie radzisz.
- Nagle przestało cię to obchodzić? Przysięgam, Samaelu, że jeśli i ty wpadniesz w jakiś chory marazm, to będziesz szukał nowego generała! - krzyknął Vestar. Nie zamierzał po raz kolejny służyć komuś, kogo nic nie obchodziło. 
- Wojna się skończyła, Vestarze. Czemu jeszcze tu jesteś? - Samael zgniótł w rękach papier, nad którym siedział już od dobrej godziny, po czym rzucił nim w stronę kosza i wyszedł z pokoju, zostawiając Vestara samego. Generał zmarszczył brwi i podniósł kartkę z zimie, rozprostowując ją ostrożnie. Przebiegł wzrokiem po paru pierwszych linijkach, po czym zaklął pod nosem i ruszył za Lordem. Ktoś w końcu musiał mu przemówić do rozsądku. 

***

- Dlatego mówię im, że linia kolejowa mogłaby być doskonałym rozwiązaniem, jeśli chodzi o handel, ale oni wciąż boją się nawiązania tak prężnych kontaktów z Piekłem... Rafaelu, wszystko w porządku?
Rafi podskoczył na siedzeniu powozu i spojrzał na brata z zaskoczeniem. Od piętnastu minut Gabriel opowiadał im o ostatnim spotkaniu ze szlachtą, ale on zwyczajnie nie miał głowy by tego słuchać. Jego myśli wciąż wracały do Samaela, który pewnie teraz siedział samotnie w swoim zamku i zadręczał się tym, co zrobił. Pan Uzdrowień miał nadzieję, że Vestar ma w sobie chociaż odrobinę sympatii do przełożonego i uda mu się jakoś wyciągnąć go z dołka. Czy zobaczą się na Święcie Życia? Pewnie tak, chociaż Rafi zupełnie nie wiedział, co wtedy zrobi. Chciał go zobaczyć, ale jednocześnie bał się tej niezręcznej ciszy, która zapadnie, jeśli przypadkiem zostaną gdzieś razem sam na sam. Gdyby jednak Samael zdecydował się dać im szansę... Na to jednak medyk nie liczył, bo Gniewny Pan potrafił być czasem równie uparty jak Michał. 
- Wszystko dobrze, Gabrysiu, zamyśliłem się – odparł Rafi z uspokajającym uśmiechem. - Jest tyle rzeczy w Piekle, których nie zdążyłem zobaczyć...
- Nie powinieneś zostawać tam sam prze tyle czasu. Lucek to Lucek, ale są demony, którym nie podoba się nasz sojusz i chętnie pozbyłyby się jednego z archaniołów – Michał poruszył się niespokojnie, patrząc na brata, jakby ten miał zaraz wyskoczyć z powozu i ruszyć na samotną wyprawę po lasach nieznanych terenów. 
- Myślę, że tylko by na tym ucierpieli – zauważył Razjel z rozbawieniem za co otrzymał wściekłe spojrzenie od Pana Zastępów. 
- Razjel ma rację – zgodził się Gabriel. 
- Zawsze mam, Gabrysiu – zaśmiał się mag. Regent przewrócił oczami, wracając do papierów. Rafi spojrzał przez okno, czując delikatne ukłucie w piersi i wrócił do bezmyślnego wsłuchiwania się w sprzeczkę Michała i Razjela. 

***

Świątecznie udekorowany pałac Lucyfera robił jeszcze większe wrażenie, niż normalnie. Rafi na chwilę zapomniał o swoich zmartwieniach, kiedy wszedł do sali balowej i ujrzał soczyście zielone pędy wspinające się po kolumnach i uginające się od ciężaru dojrzałych winogron, stoły zastawione przekąskami, wspaniale ubranych gości tańczących do radosnej muzyki...
- Niesamowite. Czy to sprawka Belphegora? - Razjel zerwał jeden z owoców, oglądając go uważnie ze wszystkich stron. 
- A kogóż innego – odparł Lucyfer, z dumą machając ogonem. Twarz Pana Tajemnic rozjaśnił uśmiech. 
- Wybaczcie. Muszę iść go o to wypytać – powiedział entuzjastycznie i zniknął w tłumie w poszukiwaniu Lorda Lenistwa. 
- Lucyferze, nie chciałbym psuć zabawy, ale mamy parę ważnych spraw do omówienia – zaczął Gabriel. Książę uniósł brwi z niedowierzaniem. 
- Naprawdę, Gabrysiu? Chcesz to robić teraz? - zapytał, krzyżując ręce na piersi. 
- Tak. Ponieważ teraz mamy czas. Zazwyczaj ty jesteś u siebie, a ja u siebie. A teraz jesteśmy tutaj i możemy porozmawiać – wyjaśnił Regent, robiąc nieokreślony ruch ręką. W jego głowie ta rozmowa przebiegała lepiej. Jak to możliwe, że Rafi i Michał z taką łatwością odnowili swoje stosunki z bratem, a jemu przychodziło to tak ciężko? Tylko on z ich trójki był dyplomatą. 
- Czy ważne sprawy mają związek z polityką? - zapytał podejrzliwie Lucyfer.
- Nie wszystkie – przyznał Gabriel. 
- To dobrze. I tak miałem dać ci prezent urodzinowy. Chodźmy. Beelz przyniósł wyśmienite wino, nie wiem, gdzie je chował, że Azazel jeszcze się do niego nie dobrał... - książę położył mu rękę na ramieniu i poprowadził w kierunku wyjścia. Michał już dawno zniknął w tłumie, pogrążony w rozmowie z paroma generałami, więc Rafi został sam, niepewnie wodząc wzrokiem po towarzystwie. Szukał Samaela, częściowo bojąc się ponownego spotkania, a częściowo go wyczekując. Kiedy w końcu dostrzegł popielatą czuprynę gdzieś przy wyjściu na balkon, uderzyło go jak Gniewny Pan zmarniał odkąd ich nieszczęśliwego rozstania. Jego skóra wydawała się jeszcze bardziej ziemista, a cienie pod oczyma ciemniejsze. Przez chwilę Rafi miał ochotę przedrzeć się przez zgromadzoną szlacht, by się do niego dostać, ale szybko porzucił ten pomysł, przekonany, że Samael dalej z oślim uporem by go odrzucał. Obrócił się na pięcie i wyszedł na balkon, by odetchnąć świeżym powietrzem. 

***

Samael tymczasem przeklinał w duchu upór Vestara, który przekonał go, by tu przyszedł i częściowo swoje przywiązanie do Lucyfera, które nie pozwalało mu przegapić takiej uroczystości. Złożył mu już życzenia i dał prezent, czemu miał więc jeszcze tutaj zostać? Z każdą chwilą zwiększało się prawdopodobieństwo, że w końcu wpadnie na Rafaela.
Na razie jednak wypatrzył tylko Lewiatana, który stał w kącie, pocierając ręką swoje przedramię z nietęgą miną. Za każdym razem, kiedy jakiś anioł szedł w jego stronę, Lord Zazdrości rzucał na niego przerażone spojrzenie i w końcu Samael zdecydował się okazać litość. 
- Czemu tu jesteś, skoro nie znosisz tego dobrze? - zapytał, biorąc go za ramię i ciągnąc w stronę wyjścia. 
- Bo to urodziny Lucka! Nie mogłem nie przyjść! - wyjaśnił nerwowo Lewiatan. 
- Wierz mi, gdyby to była jakakolwiek inna okazja, również by mnie tu nie było – westchnął Samael, kiedy w końcu wyrwali się z sali i znaleźli w mniej zatłoczonym holu. 
- Nie sądziłem, że Michał przyprowadzi swoich generałów. I w ogóle jakoś ich tak... Więcej, niż miało być – mruknął Lord Zazdrości, wbijając wzrok w podłogę. - Przepraszam, że sprawiam ci kłopot. 
- Odtańczyłem swoje z Lucyferem, nie mam nic innego do roboty – wzruszył ramionami Gniewny Pan. 
- Nie porozmawiasz z nimi? Myślałem, że przyjaźniliście się w Niebie – zapytał nieśmiało Lewiatan. 
- Wątpię, czy by chcieli ze mną rozmawiać. Jestem dla nich szaleńcem. Tego, co widzieli tak łatwo się nie zapomina – Samael nie wiedział, jak wyglądała scena, którą Gabriel zastał wtedy w pokoju, ale mógł się domyślić. Nie sądził, żeby archaniołowie kiedykolwiek mu wybaczyli. No, poza Rafim, ale to również zaprzepaścił. Może to i lepiej. Każda relacja, w jaką się zaangażował prędzej czy później się rozpadała. 
- To nieprawda – dopiero, kiedy Lewiatan się odezwał, Lord Gniewu zorientował się, że powiedział ostatnie zdanie na głos. - Możesz tego nie zauważać, ale wciąż masz przyjaciół. Na przykład mnie. Pewnie to nic nie znaczy, ale cię lubię. Pomagasz mi, kiedy tego potrzebuję. 
- To samo robi reszta Lordów. I nawet Azazel – zauważył Samael, na co Lewiatan tylko się rozpromienił.
- Widzisz? Tym bardziej mógłbyś uznać, że to nie twoja sprawa, prawda? 
- Tak sądzę? - zgodził się niepewnie Gniewny Pan.
- No i jest jeszcze Lucek. Lucek uważa nas wszystkich za swoją rodzinę. Zależy ci na Lucku, prawda? Inaczej byś tu dziś nie przyjechał, sam tak powiedziałeś. A podczas buntu mogłeś z łatwością zwrócić się przeciwko niemu i nie wiem, czy któryś z nas by ci powstrzymał. Ale tego nie zrobiłeś – kontynuował Lewiatan. 
- Nie mógłbym zwrócić się przeciwko Lucyferowi – zaprotestował Samael. 
- Dlaczego? - naciskał z uśmiechem Lord Zazdrości. 
- Bo jest moim władcą! - odparł Gniewny Pan ze złością.
- Był też władcą Mephisto, ale mu jakoś to nie przeszkadzało. Nie musisz przyznawać się mi, ale zrób to sam przed sobą – są osoby, na których ci zależy i którym zależy na tobie. To nie tak, że niszczysz wszystko, czego się dotkniesz.

Samael patrzył na niego w milczeniu, pogrążony w myślach. Musiał przyznać, że to, co mówił Lewiatan nie było kompletnie pozbawione sensu. Im dłużej myślał, tym więcej osób przychodziło mu do głowy. Większości nie nazwałby przyjaciółmi, ale byli tacy, którzy nie bledli ze strachu na sam jego widok, nieważne jak bardzo się starał. Byli też tacy, z którymi nie raz wypił lampkę wina, albo zagrał partyjkę w karty. Oni nie widzieli potwora, którym starał się być. 
- Poza tym, jeśli naprawdę zrobisz coś źle to zawsze możesz przeprosić – dodał Lewiatan, kładąc mu rękę na ramieniu. 
- I to wystarczy? - zapytał z powątpiewaniem Samael. 
- Nie zawsze. Nie na początku. Ale jeśli pokażesz, że naprawdę ci przykro i że chcesz się poprawić to czemu trzymać urazę? Wychodzę z założenia, że nie ma rzeczy, której nie da się naprawić – stwierdził filozoficznie Lord Zazdrości. 
- Bardzo zaawansowana filozofia, jak na taki rybi móżdżek – mruknął Gniewny Pan, a kąciki jego ust uniosły się lekko. 
- Ja chcę dobrze, a ty się ze mnie nabijasz? Jestem oburzony – zaśmiał się Lewiatan, uderzając geo lekko pięścią w ramię. - No, idź rób swoje. Ja jeszcze chwilę tu postoję i m-może tam wrócę...

Samael skinął głową i ruszył w stronę drzwi do sali. W połowie drogi przystanął jeszcze z westchnieniem i się odwrócił.
- Nie wierzę, że to powiem i nie każ mi tego powtarzać. Jeśli moja opinia jest coś warta, to... - zawahał się, po czym pokręcił głową. - Uważam, że jesteś bardzo odważny. Dzięki.
Lewiatan uśmiechnął się, obserwując, jak jego przyjaciel otwiera drzwi i znika w kolorowym tłumie demonów i aniołów. Po kilkunastu minutach podążył za nim. 

***

- Luciu, nie musiałeś... - Rafi z czułym uśmiechem przyciskał do piersi szersze od jego ramion tomiszcze w pięknie malowanej, skórzanej oprawie. 
- Wiem, że prawdopodobnie nie będziesz miał czasu wszystkiego zwiedzić, więc znalazłem najwięcej, ile zmieściło się w książce – odparł Lucyfer. - To wydanie specjalne „Tajemnych zakątków i istot piekielnych”. Na stulecie. Nie pokazuj szlachcie, bo zaraz znajdą się jacyś kolekcjonerzy, którzy będą chcieli je kupić. Nie mogę pozwolić, żeby kurzyło się u kogoś na półce z samej woli posiadania.
- Ja też coś mam dla ciebie, ale aż mi teraz głupio... To nic wielkiego... - archanioł odłożył książkę na łóżko i wyciągnął ze swojej przepastnej torby stojącej obok spory pakunek. Lucyfer z zaciekawieniem go odpakował, starając się nie uszkodzić za bardzo papieru i po chwili stał z ręcznie robionym, czerwono czarnym swetrem ze złotą koroną i rogami po jej bokach wyszytymi na piersi błyszczącą nitką. 
- Oj, Rafi – uśmiechnął się, przytulając brata. - Jest wspaniały. 
Rafi oddał uścisk, ale kiedy się od siebie odsunęli, wyglądał na nieco zmartwionego.
- Luciu... Ja... Pamiętasz, kiedy pytałem cię o Samusia? - zapytał, unikając wzroku brata. - Wiem, że pewnie masz bardzo dużo gości do rozmowy, ale jeśli miałbyś chwilę... Nie za bardzo mogę o tym pogadać z Gabrysiem i Misiem, a Rasia... Kocham go, ale czułbym się jak na przesłuchaniu. 
- Mówi ile potrzebujesz – Lucyfer położył mu rękę na ramieniu z troską, przysięgając sobie, że jeśli Sam zrobił coś Rafiemu, to Lord nie Lord, ale będzie mocno żałował. 
- No więc ja prawie cały ten czas odkąd wyjechałem od ciebie spędziłem u niego i... - Rafi przerwał, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. - Proszę?
Po chwili do środka wsunął się Samael, niepewnie rozglądając się po pokoju. Na widok Lucyfera zamarł i przez moment wyglądał, jakby żałował, że wszedł, ale zaraz odchrząknął i spojrzał na Rafaela z powagą.
- Czy mógłbym z tobą chwilę porozmawiać? - zapytał. Książę spojrzał na brata pytająco, ale ten skinął głową z uspakajającym uśmiechem, wobec czego Lucyfer wyszedł, mijając Gniewnego Pana w drzwiach i zamykając je za sobą. Nastąpiła chwila krępującej ciszy.
- To, um... Ładny sweter – zauważył Samael, robiąc ruch głową w stronę łóżka. 
- Luckowi się podoba – zgodził się Rafi, unikając jego wzroku. 
- To dobrze. Posłuchaj, ja... Przyszedłem cię przeprosić. Nie miałem prawa decydować za ciebie, co czujesz. Sam wiesz to najlepiej i powinienem ci ufać. Mogę mówić tylko za siebie – powiedział w końcu Gniewny Pan, wciąż stojąc na swoim miejscu przy drzwiach, wyraźnie skrępowany. 
- A co powiedziałbyś za siebie? - zapytał Rafi, wstając z łóżka i powoli do niego podchodząc. 
- Dalej myślę, że na ciebie nie zasługuję. Ale jestem raczej samolubny, więc skoro mnie chcesz... - spojrzał na archanioła, na co ten uśmiechnął się promiennie.
- Chcę. Nawet nie wiesz jak bardzo - zapewnił, pokonując w mgnieniu oka ostatnie kilka kroków i wtulając się w Samaela. Gniewny Pan objął go, chowając twarz w jego włosach i tym razem nie mając zamiaru go odpychać. 

***

- Już rano, Rafi... - Pan Uzdrowień wydał z siebie niechętny pomruk, rozprostowując skrzydła przez sen i przy okazji pakując je Samaelowi w twarz. Kiedy uświadomił sobie, że napotkał niespodziewany opór, poderwał się, odwracając do leżącego obok Gniewnego Pana.
- Ojejku, przepraszam! Nie jestem przyzwyczajony do spania z kimś! - zawołał zakłopotany, widząc, że ten próbuje wypluć resztki puchu, które dostały mu się do ust. 
- Zauważyłem – zgodził się Samael, ale w jego głosie była raczej sympatia niż złość. Rafi uśmiechnął się słodko i zarzucił mu ręce na szyję, całując w usta. 
- Dzień dobry – powiedział czule, przeczesując włosy Gniewnego Pana palcami. Poprzedniego wieczoru siedzieli w półmroku do późna, aż zgasły świece, a potem szybko pozbyli się niewygodnych formalnych strojów i poszli spać. Poza paroma nieśmiałymi pocałunkami nie zdarzyło się nic więcej, ale żaden z nich się nie spieszył. Rafi już wcześniej postanowił, że tym razem zostanie w Piekle trochę dłużej i będzie podróżował po wszystkich okręgach, dlatego nadzór nad opieką zdrowotną w Niebie zostawił swojemu pomocnikowi, Pagielowi. Samael jeszcze o tym nie wiedział, ale Pan Uzdrowień zamierzał go poprosić, by potowarzyszył mu tak długo, na ile pozwolą mu jego Lordowskie obowiązki. 
- Dzień dobry. Trzeba iść na śniadanie, zanim ktoś zacznie nas szukać – mruknął Samael, niechętnie go puszczając. - Dziwne, że Lucyfer nie przyszedł wczoraj wieczorem cię szukać, kiedy żaden z nas nie wrócił na bal.
- Lucek nie jest głupi, musi coś podejrzewać – Rafi przeciągnął się i sięgnął po leżącą na krześle koszulę.


- Może nie powinniśmy iść na śniadanie razem? Nie chcę, żeby Michał robił ci nieprzyjemności, kiedy wrócisz – Gniewny Pan obserwował go, kiedy naciągał na siebie ubranie i zapinał guziki. 
- Nie uważasz, że trochę przesadzasz z tym... Demonizowaniem go? - archanioł rzucił mu niewinne spojrzenie przez ramię. - Z resztą nie wracam z nimi do Nieba. Udało mi się przekonać parę osób w Niebie, że badanie piekielnych ziół i zwyczajów medycznych będzie miało zbawienny wpływ na naszą medycynę. 
- Nie sądzę, żeby różniły się one zbytnio od waszych – Samael uniósł brwi, starając się nie pokazywać, że się cieszy z takiego obrotu sprawy.
- My o tym wiemy. Oni nie – Rafi uśmiechnął się słodko do Gniewnego Pana. - Wstawaj, chętnie bym coś zjadł. 
Lord skinął głową i szybko się ubrał, po czym opuścili pokój ramię w ramię i ruszyli do jadalni, gdzie większość Lordów i archaniołów spożywała wspólnie posiłek. Większość, bo przez okno widać było Michała, który trzymał sznurek kolorowego, zdobionego latawca unoszącego się w powietrzu dzięki wiatrowi wytworzonemu przez stojącego obok Lucyfera.
_____________________________________________________

WR: Po dwóch miesiącach przerwy wracamy z ostatnim rozdziałem tej serii. Szczerze mówiąc nie do końca wiem, co teraz będzie, strasznie dużo roboty z anatomią mamy na studiach. Zobaczę, czy wstawię jakieś one-shoty czy zacznę nową serię, na którą już mam pomysł. Możecie napisać, co byście woleli zobaczyć :D

SC: I tak oto kończy się seria Rafi Adventures. Jak WR wspomniała, mamy dużo roboty ze studiami, więc wrzucanie opowiadania regularnie jest praktycznie niemożliwe. Pracujemy jednak nad jeszcze jednym projektem związanym z PnS, jednak to będzie niespodzianka (Zwłaszcza że nie wiadomo, czy w ogóle wyjdzie). Do zobaczenia w następnym rozdziale!

czwartek, 24 września 2015

RA: Rozdział 8


Kiedy zaczęło robić się ciemno, Samael wyciągnął Rafaela z zamku i stromymi schodkami wyrzeźbionymi w kamieniu zaprowadził na rozległą półkę skalną. Wydawała się ona wręcz nienaturalnie duża i Pan Uzdrowień zastanawiał się, skąd taka formacja i do czego służyła. Lord szybko rozwiał jego wątpliwości tłumacząc, że kiedy mieszkańcy wioski jeszcze utrzymywali przyjazne stosunki ze smokami, było to ich lądowisko. Teraz pokrywała je warstwa śniegu, ale gdyby ją odgarnąć, zapewne widać by było ślady potężnych pazurów. 
- To niesamowite – westchnął Rafi. - Jest tu tyle do zobaczenia, a ja muszę już wracać.
- Czekają na ciebie – powiedział Samael, ale nie brzmiał na przekonanego. Od paru dni toczył ze sobą walkę. Z jednej strony chciał zatrzymać archanioła na dłużej przy sobie, nawet jeśli miałoby to znaczyć jeżdżenie z nim po Piekle i z powrotem, z drugiej jednak... Uczucia, które wzbudzał w nim Rafi były przytłaczające. Nie umiał sobie z nimi poradzić, chciał je w sobie zdusić, lecz nie potrafił. Wiedział, że nawet jeśli on kogoś pokocha, nikt nigdy nie odwzajemni tego sentymentu. Ile żyć odebrał braciom Rafaela? Ile odebrał swoim własnym? Był zwykłym mordercą. Nie umiał przy sobie zatrzymać nawet przyjaciół, a co dopiero kogoś bardziej... Zaangażowanego. Z tego powodu chciał, by archanioł wyjechał jak najszybciej i więcej się do niego nie zbliżał. Albo raczej chciałby, gdyby nie fakt, że miał ochotę spędzić cały pozostały im czas przy jego boku.
- Idź czasem do Vestara na obiad, dobrze? Nie możesz ciągle siedzieć w zamku sam – poprosił Rafi, biorąc go za ręce.
- Nie sądzę, by Vestar chciał mnie zaprosić. Poza tym mam Cerbera. I służbę. Nie jestem sam – pokręcił głową Lord. Nie wiedzieć czemu, obiad z osobą, która miała wszystkie powody, by go nienawidzić, wydawał mu się kiepskim pomysłem. 
- Może nie macie z Vestarem obecnie najlepszej relacji, ale jestem pewien, że jeśli chodź trochę się postarasz, z czasem zacznie cię szanować i będzie się wam o wiele lepiej pracowało – upierał się Pan Uzdrowień. - Będę wpadał, jak tylko będę mógł. Nie skończyłem jeszcze z Piekłem, mam tyle do zobaczenia. 
- Mój okrąg nie jest jedynym miejscem w Piekle i z pewnością nie najbardziej interesującym – zauważył Samael. - To praktycznie same lasy i góry. O wiele ciekawszy jest okręg Belphegora albo Asmodeusza. Okropny, ale ciekawy. 
- Ale nie ma tam ciebie – Rafi rzucił mu dziwne spojrzenie, które przesłało dreszcz po jego plecach.
- To tylko lepiej – rzekł cicho, bardziej z uporu niż przekonania. 
- Nieprawda... - Pan Uzdrowień puścił jego dłonie i nagle znalazł się między jego rękoma, wtulając się w niego mocno. Skrzydła Samaela wystrzeliły na boki, jakby chciał uciec w powietrze, ale zamarły, kiedy Lord uświadomił sobie, że nie jest w żadnym niebezpieczeństwie. Stał sztywno, zupełnie nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Gdy zrozumiał, że archanioł nie ma zamiaru go szybko puścić, niepewnie objął go w pasie, opierając brodę na jego ramieniu. Rafi otulił go skrzydłami i Samael niemalże czuł, jak się promiennie uśmiecha. Nagle przestało mu się to wydawać takie złe.
Nagle niebo rozświetliło kolorowe światło i zaskoczony archanioł oderwał się od Lorda, by spojrzeć na to zjawisko. Jasne smugi wiły się po niebie jak węże, splatając się ze sobą i przenikając nawzajem. Rafi rozchylił usta w zaskoczeniu i zachwycie. 
- Więc to jest twoja ulubiona rzecz w tym okręgu? - zapytał z zachwytem. 
- To prawdopodobnie moja ulubiona rzecz w całym Piekle – wyznał Samael, również obserwując niebo. - Pojawiają się tylko raz w roku. Ostatnio jednak nie miałem czasu ani ochoty, żeby tu przyjechać. Myślałem, że to tylko światła na niebie, które widziałem już sto razy. Ale z tobą... - zamilkł, jakby powiedział za dużo i odwrócił wzrok. 
- Cieszę się, że tak mnie postrzegasz – zapewnił zachęcająco Rafi. 
- Na początku, kiedy tu przybyłem, nic nie wydawało mi się piękne ani interesujące. Czasem nie miałem nawet siły wstawać z łóżka. Jeździłem konno tylko, kiedy musiałem, ignorowałem większość zaproszeń Lucyfera na wszystkie bale i wystawne obiady. Z czasem mi się polepszyło, ale nigdy całkowicie. Zwłaszcza, kiedy Zara i Mephisto odeszli – archanioł milczał, nie chcąc przerwać tego nagłego wybuchu szczerości Lorda. Czuł smutek, że nigdy nikogo nie obeszło, co przeżywa Sam. Wszyscy woleli go zamknąć w wizerunku okrutnego potwora mieszkającego samotnie w górach i nawet jeśli Rafael nie miał wątpliwości, że Gniewny Pan robił rzeczy, których by nie pochwalał, teraz był pewien jednego – w jego sercu kryło się coś więcej niż tylko złość. 
- Po jakimś czasie udało mi się docenić parę rzeczy, które mogłem tu zobaczyć – zakończył niezręcznie Samael. - To jedna z nich. Powinieneś zapytać Beelzebuba, żeby pokazał ci więcej. Albo któregokolwiek z Lordów. 
- Chciałbym, Sammy, ale wiesz, że muszę wrócić... Nie wiem, jak sobie beze mnie poradzą – westchnął Rafi. Nie wspomniał o tym, że chętnie spędziłby więcej czasu z samym Gniewnym Panem. I to najbliżej jak się dało. 
- Wiem. Zabrałem cię tu, bo chciałem, żebyś miło zapamiętał tą wycieczkę – przyznał Samael. Archanioł uśmiechnął się ciepło i ujął jego dłonie w swoje.
- Spotkajmy się na Święcie Życia u Lucka, dobrze? Zaprosił nas, więc pewnie wpadniemy – zaproponował. 
- Nie boisz się, że twój brat spali mnie żywcem, jak tylko się do ciebie za bardzo zbliżę? - Gniewny Pan uniósł brwi krytycznie. Niechęć Michała do niego nie pozostała nieodwzajemniona. Rafi pamiętał, jak często jeszcze w Niebie skakali sobie do gardeł. Chwilowo jednak Archanioł Ziemi miał w poważaniu opinię brata. 
- Michał może wyrazić swoją... Dezaprobatę, ale nie jestem już dzieckiem. Mogę rozmawiać z kim zechcę – odparł. - Na prawdę cię lubię, Sammy, cieszę się, że mogliśmy na nowo się zaprzyjaźnić...
Oczywiście nie spodziewał się tego kwitnącego powoli uczucia do Gniewnego Pana, ale szybko je zaakceptował. 
- Ja... Też. Tak myślę – zgodził się Samael, chociaż miewał czasem wątpliwości co do charakteru swych uczuć do archanioła. Z jednej strony powtarzał sobie, że nie mógł nikogo pokochać, a nawet jeśli, to kto o zdrowych zmysłach chciałby z nim relacji? Z drugiej jednak, Rafi był czymś zupełnie innym. Zasługiwał, by chociaż wiedzieć, co Lord o nim myśli. Mimo to, Sam nie powiedział więcej ani słowa. Nie chciał zniszczyć tej chwili spokoju, która ogarnęła go przy boku Pana Uzdrowień pod nocnym niebem. 

***

Następnego ranka pożegnali Kinshigana i ruszyli z powrotem w stronę zamku Samaela. Rafi posmutniał. Milczał przez większość drogi, w zamyśleniu wbijając wzrok w drogę przed sobą. Jego pióra oklapły i chociaż Lord nie raz zabierał się do powiedzenia mu czegoś budującego, zwyczajnie nie miał pojęcia, jak pocieszyć archanioła. Mógł mu oczywiście powiedzieć, że może zostać chociażby do następnej wiosny, ale poczucie obowiązku wobec Nieba było w Rafaelu zbyt duże. Nie mówiąc już, jak zareagowaliby jego bracia, słysząc, że Pan Uzdrowień tymczasowo zamieszkał u wariata i mordercy... Gabriel i Razjel może by to jakoś przyjęli, ale Misiek... Sam wolał nie myśleć, jaką tyradę urządziłby mu Lucyfer za wywołanie kolejnej wojny. 
Milczał zatem, chociaż wyjazd Rafiego również nie był mu w smak. Za łatwo przyzwyczaił się do słonecznej obecności archanioła w tym ponurym zamczysku. Teraz, kiedy Rafi odejdzie, wszystko będzie takie puste, a przecież tak wyglądał normalny stan jego zamczyska. Przez wieki żył sam, z służbą i końmi za jedyne towarzystwo. Czasem ktoś wpadał, ale nigdy nie na długo. Mieli swoje sprawy, swoje życie, a on nawet nie śmiał myśleć, że mógłby być jego częścią. Chyba nawet nie czuł takiej potrzeby. Aż do teraz. 
Kiedy wrócili, pomógł Rafiemu spakować jego rzeczy. Nie było ich wiele, ale był to tylko pretekst. W końcu jutro o tej porze Lord znowu będzie sam. Potem, aż do późnej nocy siedzieli razem w bibliotece, aż w końcu archanioł zasnął na ramieniu Samaela, okryty jego czarnym skrzydłem. Lord ostrożnie przeniósł go do jego pokoju. Pokusa, by zostać była ogromna, ale zwalczył ją w sobie i poszedł do swojej sypialni, jednak jeszcze długo musiał czekać, aż zmorzy go sen.

***

Rano Rafi zwlekał z wyjazdem jak tylko mógł. Najpierw przygotował śniadanie, o wiele większe, niż było trzeba, potem zastanawiał się, czy by nie pożyczyć od Lorda jakichś ciekawych książek, a w końcu szukał tej, na którą się zdecydował. Samael nie protestował, obserwując jak Pan Uzdrowień unosi się koło półki, po raz kolejny przesuwając wzrokiem po szukanej pozycji. Nic jednak nie można było odwlekać w nieskończoność i w końcu Rafael stanął na dziedzińcu z w pełni osiodłaną Perłą. Obiecał sobie, że nie zrobi niczego głupiego.
- Uważaj na siebie – powiedział Gniewny Pan i wszystkie obietnice nagle przestały mieć sens. Archanioł wtulił się w niego mocno, rozpaczliwie wbijając palce w jego plecy. Chwilę stali przytuleni, aż Samael delikatnie go odsunął, nie wypuszczając jednak ze swoich objęć. Rafi spojrzał mu w oczy i oboje w tej samej chwili się do siebie zbliżyli.
Pocałunek trwał krótko, o wiele krócej, niż archanioł by sobie życzył. Gniewny Pan odsunął go szybko, jakby się wystraszył tego, co zrobił. 
- Powinieneś jechać – rzekł stanowczo.
- Sammy... - zaczął Rafi.
- Nie. Nie powinienem był tego robić – pokręcił głową demon. 
- Nie powinieneś? Kiedy ja tego chciałem… - zaprotestował Pan Uzdrowień.
- Nie, Rafaelu, tak ci się tylko wydaje. To – Lord wykonał nieokreślony gest pomiędzy sobą a medykiem. - Nie ma racji bytu. Jestem dla ciebie zbyt niebezpieczny. Twoje miejsce jest w Niebie.
- Niebezpieczny? - powtórzył Rafi z niedowierzaniem. - Wiesz ile czasu z tobą spędziłem? Chyba sam potrafię ocenić, co jest dla mnie bezpieczne, a co nie!
- Zrozum. Nie jestem stworzony do uczuć tylko do zabijania. Po jakimś czasie byś to zrozumiał. Tylko byśmy sobie nawzajem szkodzili, Rafaelu. Musisz już jechać – upierał się Samael.
- Nie, Sammy. Po prostu jesteś tchórzem. Boisz się, że cię zostawię i dlatego nie chcesz nawet dać mi szansy! Na prawdę tak mało mnie znasz? - krzyknął ze złością archanioł. 
- Znam cię wystarczająco, żeby wiedzieć, że zasługujesz na więcej! - Lord gwałtownie rozłożył skrzydła.
- Ale chcę ciebie, Sammy! Nie waż się zwalać tego na mnie! Myślisz tylko o sobie! Myślałem, że jeśli mnie odrzucisz to dlatego, że nie odwzajemniasz moich uczuć, a nie bo boisz się spróbować. Nie jesteś taki straszny, jak cię malują, Sammy. Pogódź się z tym – Rafael odwrócił się, wskoczył na grzbiet Perły i spiął ją piętami. Klacz ruszyła galopem przed siebie, a zaskoczeni strażnicy ledwo zdążyli otworzyć bramę. 
Samael jeszcze długo stał na dziedzińcu, powoli uświadamiając sobie, że właśnie popełnił największe głupstwo swojego życia.

***

Było jeszcze bardzo wcześnie, kiedy Vin jakąś częścią swojego umysłu zarejestrował, że Lucyfer obok niego zaczyna się poruszać. Wyraźnie starając się być cicho, książę wysunął się z łóżka i przemknął przez pokój, ostrożnie zamykając za sobą drzwi. Generał nie przywiązał do tego zbyt dużej wagi, ale kiedy przeleżał jakieś dwadzieścia minut, a druga strona łóżka wciąż była pusta, zaczął się zastanawiać. Poczekał jeszcze chwilę, po czym niechętnie wygrzebał się z ciepłej pościeli. Lucyfer szanował swój sen i jeśli coś wygnało go z łóżka tak długo przed śniadaniem, musiało to być poważne. 
Korytarz wciąż jeszcze był pogrążony w półmroku i zupełnie pusty. Vin przypuszczał, że Ganderius już powoli zabiera się za robienie śniadania, ale poza nim wszyscy prawdopodobnie spali. Gdzie też podział się książę? 
Odpowiedź na to pytanie uzyskał, kiedy tylko skręcił za róg. Drzwi do biblioteki były otwarte, a Larf zawsze zamykał je przed pójściem spać. Vin cicho podszedł do nich i zajrzał do środka. 
Lucyfer siedział na podłodze z wielką płachtą materiału rozłożoną przed sobą. Dookoła walały się różne narzędzia rodem z warsztatu Tristana oraz kilka rozłożonych książek. Książę ciął płótno zawzięcie. Vin przez chwilę obserwował, jak łapie drewniane patyki i układa je na próbę, po czym kręci głową, przesuwając materiał i szkicując kształt w innym miejscu. W końcu jednak ciekawość wygrała i generał zdecydował wsunąć się do środka, cicho zamykając za sobą drzwi.
- Nie chciałem cię budzić - powiedział cicho Lucyfer, nawet się nie odwracając. 
- Co robisz? - Vin usiadł obok niego na podłodze. Książę tylko wzruszył ramionami.
- Skoro pierwszy raz od tylu wieków spotkamy się na Święto Życia z moimi braćmi, stwierdziłem, że przydałoby się im dać jakieś prezenty. Nie do końca wymyśliłem, co dać Rafiemu i Gabrielowi, więc zaczynam od tego, czego jestem pewien – wyjaśnił, maczając pędzel w farbie i przeciągając nim po płótnie. 
- Latawca? - zgadł generał przyglądając się jego pracy.
- Kiedy byliśmy mali, Michał często je robił, ale puszczanie ich nigdy mu nie wychodziło. Dlatego przesiadywałem z nim i dbałem, żeby zawsze miał dobry wiatr... - na twarzy Lucyfera zatańczył nieznaczny uśmiech na wspomnienie tamtych czasów. - Pomyślałem, że to może być... Miła pamiątka.
- To naprawdę słodkie, mój książę – Vin wyszczerzył zęby.
- Słodkie są cukierki i małe kotki – burknął w odpowiedzi Lucyfer, trzaskając go lekko ogonem po ramieniu. - Wstałem wcześniej, bo w dzień mam dużo roboty, a poza tym nie chcę, żeby ktoś mi tu ciągle wchodzi. Wciąż możesz iść spać, wiesz? 
Generał nachylił się i pocałował go w policzek przelotnie. 
- Jeśli ci przeszkadzam, mogę odejść – odparł. - Ale jeśli nie, to mogę z tobą posiedzieć. 
- Nie przeszkadzasz mi – westchnął książę, wyciągając rękę, by go na chwilę objąć. Vin pocałował go w czubek głowy, po czym pozwolił, by władca wrócił do swojego zajęcia. Siedzieli tak, aż promienie wschodzącego słońca wpadające przez okno nie zaświeciły im w oczy.
___________________________________________________

WR: Tyle czekania, a tu dostajecie dramę w nagrodę za wytrwałość... Cóż, to musiało się kiedyś stać, Sammy musi przejść swoją fazę bohatera romantycznego, bo inaczej nigdy nie wyjdzie na ludzi. Przepraszamy za tą przerwę ale wakacje były zabiegane i weny brakło. Nie wiem, kiedy będzie kolejny rozdział, bo obie się wyprowadzamy na studia i bedzie z tm trochę zachodu, ale nie martwcie się, będzie : D

SC: Wreszcie udało nam się wrzucić następny rozdział. Przepraszamy, że przez ostatnich parę miesięcy nic nie robiłyśmy z tym blogiem, ale złapał nas leń wakacyjny i szał przeprowadzki do akademika. Okazało się, że dostałyśmy się na jedną uczelnię i będziemy razem mieszkać, w tym tygodniu obie przeprowadzamy się do Olsztyna! (WR jest ze Szczecina a ja z Warszawy) Zanoszą się także zmiany na naszym fanpejdżu, gdyż wreszcie podszkoliłam się trochę w używaniu tableta graficznego ;w; Do zobaczenia w kolejnym rozdziale!

piątek, 10 lipca 2015

Wyjazd

Wiem, że powinnyśmy dać wam znać, ale tak się złożyło, że los w zeszłą sobotę wywiał nas nad jezioro, gdzie ni zasięgu ni internetu nie dało się odnaleźć. W tym tygodniu znowu jedziemy konwent, więc nie mamy jak wstawić rozdziału, a za tydzień również nas nie będzie. Mam jednak nadzieję że uda nam się wstawić rozdział między poniedziałkiem a piątkiem. Bądźcie jednak cierpliwy, bo przed nami wakacje i rekrutacja na studia.

niedziela, 21 czerwca 2015

RA: Rozdział 7

Słowa Samaela były dla Rafiego bardzo nieprzyjemną pobudką. Przyłapał się na tym, że szuka towarzystwa Gniewnego Pana, kiedy tylko ma okazję, chcąc przed wyjazdem spędzić z nim jak najwięcej czasu. Skracał również wycieczki z Letą do lasu, co na początku trochę łucznika martwiło, ale kiedy tylko jego przyjaciel bąknął coś o Samusiu, uniósł brwi z pełnym zrozumienia uśmiechem.
Wieczorami archanioł przesiadywał z Lordem na kanapie w salonie. On czytał książki z zamkowej biblioteki, Samael zaś zajmował się sprawami okręgu, złożywszy wcześniej potrzebne papiery na stoliku. Nie było to najwygodniejsze, ale obecność Rafiego wynagradzała wszelkie niedogodności. Pan Uzdrowień czasem czytał mu na głos jakiś fragment, który wydawał mu się ciekawy i nawet jeśli Lord tylko dał mu pomrukiem do zrozumienia, że to zarejestrował, Rafael wtulał się bardziej plecami w jego bok, nie mogąc powstrzymać uśmiechu. Czasem czuł spojrzenie Samaela wędrujące leniwie po nim, kiedy demon myślał, że nie widzi. Często odwracał się wtedy, ale Lord już był skupiony wyłącznie na swoim zajęciu.
Dużo myślał o Samaelu. W łóżku przed zaśnięciem, wracał do momentów z minionego dnia, przeżywając je w głowie na nowo. Wspominał, jak Gniewny Pan wrócił z lasu z sarną zaplątaną w sidła i opatrzyli ją razem, wypuszczając potem do ogrodów, gdzie miała wydobrzeć. Wspominał, jak oblizywał palce z kremu do ciasta, które Rafi z nim przygotowywał i jak dokuczał mu, kiedy się zaczerwienił. Wspominał, jak nakrył go skrzydłem, kiedy podczas spaceru złapało ich wiosenne oberwanie chmury. Czarne pióra pięknie lśniły w słońcu, które wyszło niedługo
potem, chociaż krople deszczu wciąż jeszcze spadały na ziemię. Pamiętał, jak lekko się czuł, gdy czekali pod drzewem, aż ulewa chociaż trochę ustanie, a na twarzy Samaela zagościła niemalże taka sama łagodność, jaką widywał za czasów spędzonych razem w Niebie.
Raz jednak, jego myśli zupełnie niezależnie od niego popełzły dalej. Wyobraził sobie, że czekając na koniec oberwania chmury, przysuwa się bliżej do Gniewnego Pana i zaplata ręce na jego szyi. Niemalże widział drapieżny błysk w czarnych oczach, gdy Samael wplatał palce w jego pióra, ciągnąc je nieco i korzystając z tego, że Rafi odchylił głowę z przyjemności, zaczynał całować jego odsłoniętą szyję. Srebrzyste włosy opadały po jego nagich ramionach, a on nachylał się, by przycisnąć wargi do warg Pana Uzdrowień i posiąść go całego...
Och.
Rafi gwałtownie otworzył oczy. Jego serce waliło jak oszalałe, ale nie był pewien, czy to przez te śmiałe wyobrażenia, czy raczej przez uświadomienie sobie, co znaczyły. Prawdopodobnie oba te czynniki miały udział w zaskoczeniu, jakie ogarnęło archanioła. Nie tak miało być. Chciał tylko odzyskać przyjaciela, a nie się w nim zakochać. Mimo to jakiś napastliwy głosik w jego głowie kazał mu się zastanowić, czy naprawdę się tego nie spodziewał?
Przekręcił się na plecy, wbijając wzrok w sufit. Nie uważał, że jego uczucia były w jakimkolwiek stopniu złe, czy nie na miejscu. Sammy o niego dbał, co udowodnił nieraz przez ostatnich parę miesięcy. Niejeden gorszy typ w przeciągu wieków próbował zdobyć serce Pana Uzdrowień. Czy jednak Lord odwzajemniał jego uczucia? Tego nie był w stanie powiedzieć, chociaż wracając myślami do minionych dni, miał wrażenie, że tak faktycznie jest. Mimo to wolał się upewnić, zanim zrobi jakiś krok. W końcu Samael wydawał się mieć wystarczająco dużo zepsutych relacji w swoim życiu, skoro tak unikał zbudowania kolejnej.

***


Nazajutrz Rafael znalazł Gniewnego Pana w stajni, gdzie ten zajmował się swoją ulubioną klaczą. Czesał jej grzywę i sierść, czyścił kopyta, karmił i zmieniał wodę bez pomocy służby, co ani trochę nie dziwiło archanioła. Jeszcze kiedy mieszkali w Niebie zauważył, że Samael uwielbia konie, co też skrzętnie wykorzystał, by się nieco bliżej z nim zaprzyjaźnić. Wtedy byli dziećmi i nigdy nie myślał o swym przyjacielu jako potencjalnym partnerze. Dorastając, widział, jak otaczające go anioły zakochują się, łączą w pary i zakładają rodziny, jednak on sam nigdy nie czuł takiej potrzeby. Miał wokół siebie kochającą go rodzinę, po co więc na siłę szukać jeszcze więcej miłości?

Może, jeśli Samael nie zostałby wygnany, wszystko potoczyłoby się inaczej. Może już dawno byliby razem, albo też Gniewny Pan związałby się z kimś innym... To też była jakaś możliwość, nieważne jak bardzo się Rafiemu nie podobała.
Lord tymczasem poklepał konia po szyi z zadowoleniem i odwrócił się. Dopiero teraz zauważył, że jego gość stoi przy wejściu do boksu i się mu przygląda. Rafael najwyraźniej też nie był tego świadom, bo gdy Samael na niego spojrzał, drgnął i spuścił wzrok z lekkim rumieńcem.
- Przyszedłeś zobaczyć Perłę? - zapytał Gniewny Pan, wychodząc z boksu i zamykając go za sobą. Rafi pokręcił głową w odpowiedzi.
- Właściwie, to przyszedłem do ciebie. Perli jest dobrze pod twoją opieką, nigdy byś nie dopuścił, by jakiś koń był zaniedbywany – odparł, uśmiechając się łagodnie.
- Już słyszałem, że bardziej dbam o konie niż ludzi – mruknął Samael, a w jego głosie dało się słyszeć skrywaną gorycz. Pan Uzdrowień przez chwilę poczuł ochotę, by kogoś uderzyć.
- Moim zdaniem to urocze, że tak o nie dbasz. To, jak traktuje zwierzęta dużo mówi o osobie – powiedział zamiast tego.
- Doprawdy? Po co mnie szukałeś? - Lord opuścił rękawy koszuli, które były podciągnięte podczas pracy przy zwierzęciu i zdjął rękawice, niedbale rzucając je na półkę przy wejściu.
- Chciałem cię zobaczyć. Patrzenie, jak pracujesz jest takie uspokajające. Mam wrażenie, że jestem w domu – wyjaśnił Rafi, kiedy ruszyli powoli przez dziedziniec. Samael uniósł brwi z niedowierzaniem.
- Ach tak. Cóż, skoro mowa o domu... Wiem, że pewnie spieszysz się z powrotem do Nieba, już i tak tu długo zabawiłeś, ale mówiłeś, że chciałbyś zobaczyć coś, co lubię tutaj najbardziej. To, co powiedziałem jest prawdą, nigdy się nad tym nie zastanawiałem, ale są rzeczy, które podobają mi się bardziej niż inne. Jeśli zostaniesz jeszcze parę dni, chętnie ci jedną z nich pokażę – chociaż czarne jak dwa węgle oczy dla wielu były pozbawione emocji, w tamtej chwili Rafael dostrzegł w nich nadzieję, która zaparła mu dech w piersiach. Jaką różnice mogło zrobić mu parę dni? Przecież nie zamierzał wyjeżdżać jeszcze dzisiaj.
- Bardzo chętnie, Sammy – odparł, zadowolony, że Lord w końcu chociaż trochę się przed nim otwiera.

***


Wyruszyli następnego dnia bladym świtem z sakwą wypakowaną ciepłymi ubraniami. Rafi nie wiedział, po co były im one potrzebne, skoro wiosna tego roku była wyjątkowo ciepła, ale nie sprzeczał się. W końcu to Samael znał ten obszar lepiej.

Nieco się zdziwił, kiedy zamiast jechać skalną drogą w dół, w stronę lasu, Gniewny Pan zakręcił na wspinającą się obok murów ścieżkę. Rafi szybko zrozumiał, czemu Samael nalegał, by wziął jednego z jego koni. Perła była przyzwyczajona do płaskich niebiańskich terenów. Jazda na niej mogłaby się źle skończyć.
Trzymali się na tyle blisko siebie, na ile pozwalała im droga. Przez większość czasu Rafael podziwiał krajobrazy, które im wyżej się znaleźli, tym bardziej spektakularne się wydawały. Gdy droga skręciła, prowadząc ich na drugą stronę góry, wyraźnie zobaczył w dole dolinę za zamkiem oraz jego pnące się ku niebu wieże.
- Pięknie tu – powiedział, patrząc na Samaela z wdzięcznością. Ten jednak tylko spiął konia piętami, zmuszając do ponownego ruszenia z miejsca.
- To jeszcze nic – zapewnił tajemniczo.
Nie rozmawiali ze sobą zbyt wiele. Czasem Rafi pytał o coś, na przykład, kiedy mijali jakąś wioskę położoną na podniebnej równinie, gdzie trafili, pokonawszy most linowy. Samael udzielał mu wyczerpującej odpowiedzi i znowu zapadła cisza, jednak była ona przyjemna. Lord wiedział, że archanioł całym sobą chłonie to, co widzi i to mu wystarczyło, by uznawać tą wycieczkę za dobry pomysł. Dłuższa rozmowę przeprowadzili dopiero, kiedy po południu zatrzymali się na skalnym tarasie w celu zjedzenia przygotowanego przez Rafaela prowiantu. Pozwolili koniom swobodnie się paść, a sami usiedli jakimś kamieniu.
- To niesamowite, Sammy. Tu jest tak cicho, tak spokojnie. Mam wrażenie, że sama natura do mnie przemawia. Kiedy wchodzimy gdzieś wyżej, wydaje mi się, że chmury są tak blisko... - Pan Uzdrowień przysunął się bliżej swego towarzysza i oparł głowę na jego ramieniu. Samael zamarł, ale go nie odsunął, co Rafi uznał za mały sukces.
- Mówią, że jeśli zgubisz się w górach, lub zagrozi ci niebezpieczeństwo, tajemniczy wędrowiec wyłoni się z mgły i wskaże ci drogę. Podobno towarzyszy mu bestia, która czai się w cieniach – powiedział Gniewny Pan, wbijając zęby w kanapkę z mięsem i przeżuwając ją w zamyśleniu. Archanioł uniósł brwi. Mgła? Czy to nie zbyt dramatyczne? Cóż, ludowe historie zawsze były trochę podkolorowane, to zwyczajnie lepiej brzmiało.
- Widziałeś go kiedyś? - zapytał z ciekawością.
- Nie. To pewnie jakiś pustelnik mieszkający w górach – wzruszył ramionami Samael. - Jest mnóstwo demonów, które z różnych powodów żyją poza społeczeństwem, albo samotnie, albo zbierając się w całe plemiona. Szczególnie na samym początku, kiedy jeszcze państwo się formowało, było ich wiele. Generał Mammona dowodził jedną taką grupę, a moja dawna generał należała do innej.
Zamilkł, a Rafi czuł, jak bicie jego serca nieco przyspiesza. Pierwszy raz Sam powiedział coś o swoich dawnych generałach. Nie wiedział, co się z nimi stało i czemu Vestar musiał ich zastąpić, chociaż między żołnierzami chodziło dużo plotek. Jeden z nich podobno był zdrajcą, ale Lucek mówił, że każdy poza Belphegorem i Mammonem miał dwóch dowódców do dyspozycji.
- Zara? - zaryzykował niepewnie. Słyszał to imię od żołnierzy, ale dopiero widząc je na książce w bibliotece Samaela, skojarzył fakty. Lord tylko skinął głową.
- Jej rodzina mieszkała w wiosce wysoko w górach, jednak została ona spalona przez feniksy. Ona jedyna przeżyła i została przygarnięta przez wędrowne plemię, w którym dorastała. Ja i Mephisto znaleźliśmy ją podczas jednej z naszych wypraw. Poszła z nami, dopiero kiedy obiecałem jej, że jej lud zostanie oficjalnie uznany za mieszkańców naszego okręgu i będzie mógł gdzieś osiąść – wyjaśnił, patrząc w zamyśleniu na horyzont.
- Co się z nią stało? - zapytał Rafi niepewnie. Samael tylko wzruszył ramionami.
- Nie wiem. Wyjechała ze swoją żoną i tyle ją widziałem. Nie dała mi znaku życia, nie powiedziała, gdzie się znajduje. Nie odezwała się nawet do swojego syna. Po tym jak odeszła Mephisto zaczął się ode mnie oddalać. Zawsze wiedziałem, że nie jesteśmy dobrymi przyjaciółmi, ale nie uświadamiałem sobie, że tylko ona trzymała nas razem. Kiedy został sam, Mephisto zdecydował się zdradzić nas wszystkich. Wszczął bunt, a kiedy udało nam się go stłumić, Lucyfer musiał wygnać jego i jego popleczników. Tak mniej więcej wygląda doniosła historia moich przyjaźni – powiedział z goryczą, krzyżując ręce na piersi. Pan Uzdrowień położył rękę na jego dłoni ze współczuciem.
- Myślisz, że odjadę do Nieba o tobie zapomnę? - zapytał cicho. Samael prychnął pogardliwie.
- Nie zapomnisz. Po prostu... - zaczął, ale urwał, kiedy napotkał zdeterminowane spojrzenie archanioła.
- No dalej. Po prostu co? Na prawdę wierzysz, że chciałbym cię umyślnie zranić?
Gniewny Pan westchnął, spuszczając wzrok na ziemię. Nie, Rafi nie byłby do tego zdolny. Jego intencje nie miały żadnego drugiego dna. Chciał tylko odzyskać przyjaciela i wszystkich innych, których stracił przez bunt.
- Nie, Rafaelu. Chodź, musimy ruszać dalej, żeby dotrzeć do miasta zanim zapadnie noc.

***


Stąpanie po śniegu, kiedy jeszcze paręset metrów w dół trawa była soczyście zielona i upstrzona wyrastającymi gdzieniegdzie kwiatkami wydawało się Rafiemu magiczne. Bardziej jednak zachwyciło go miasto wybudowane na skalnym zboczu i ozdobione bielącym się w słońcu zamkiem. Demony pędziły po wąskich ścieżkach ociężałe woły o długim, puszystym, białym włosiu i dziwnych, zakręconych rogach, czasem podróżowały na krępych, umięśnionych konikach i niewielkich kopytach, które mogły oprzeć się na nawet najmniejszych występach, a czasem szły na piechotę ze skórzanymi torbami i sękatymi kijami pomagającymi im sprawdzić, czy droga jest bezpieczna. Każdy z podróżników na widok Samaela przystawał, by go przypuścić i pozdrawiał z uśmiechem. Obecność Rafiego kwitowali ciekawskimi spojrzeniami, ale nie okazali ani śladu wrogości. Coś w ich zachowaniu wydawało się archaniołowi zaskakujące, lecz dopiero, kiedy zobaczył, jak łagodnie wyglądała twarz Gniewnego Pana, uświadomił sobie, o co chodzi.

- Oni się ciebie nie boją – powiedział na głos. - Wszyscy, których spotykaliśmy w dolnej części okręgu co najmniej mieli się na baczności, a tutaj wszyscy są tacy... Przyjaźni.
- Tak. Większość z nich to lud Thoi i Zary. Tutaj znaleźli swoje miejsce w tym kraju, nie musieli się już tułać bez celu narażeni na ciągłe ataki. Pamiętają to i są wdzięczni – przyznał Samael.
- Cieszę się, że jest miejsce, gdzie się rozluźniasz – uśmiechnął się Rafael, ale nic więcej nie powiedział, pochłonięty widokiem opartych na skałach budowli. Dopóki nie dotarli do zamku, milczenie przerywali jedynie, by pozdrowić mijające ich demony.
Strażnik powitał ich entuzjastycznie, wpuszczając do środka. Służący zabrał ich konie do stajni, a Samael poprowadził Rafiego korytarzem, którego zewnętrzna ściana była zastąpiona balustradą z kolumnami podtrzymującymi dach. Spomiędzy nich rozciągał się wspaniały widok na góry. Trzy Gracje z tej perspektywy wydawały się o wiele bliższe i większe niż z pałacu Gniewnego Pana. Wkrótce wyszli na coś w rodzaju wewnętrznego dziedzińca. Na środku przy przykrytej śniegiem, niedziałającej fontannie stał młodzieniec. W dłoni trzymał miecz i płynnie, powoli wykonywał kolejne pozycje bojowe. Usłyszawszy kroki, drgnął niespokojnie i odwrócił twarz w ich kierunku, jednak jego wzrok prześlizgnął się po nich, jakby w ogóle ich tam nie było.
- To ja, Kinshiganie – powiedział Samael, zanim demon zdołał się odezwać. Na te słowa ten rozpromienił się i schował miecz do pochwy.
- Panie Samaelu. Dawno cię tu nie było – rzekł, wyciągając ręce, kiedy Gniewny Pan do niego podszedł. Samael uściskał go, po czym wypuścił z objęć szybko, jakby zawstydzony tym gestem. Kinshigan uśmiechnął się, wyraźnie rozbawiony.
- Tak. Miałem na głowie wojnę i to wszystko... - przyznał Lord. - Ale teraz jestem.
- I to nie sam. Kim jest twój towarzysz? - młodzieniec zwrócił się w stronę, gdzie stał Rafael, przekrzywiając lekko głowę.
- Poznaj Rafaela, Pana Uzdrowień. Zażyczył sobie zobaczyć to, co lubię najbardziej w okręgu, więc go tu zabrałem – Samael skinął na archanioła, a ten podszedł niepewnie. Kinshigan wyciągnął rękę, ale w połowie drogi zatrzymał się, lekko zakłopotany.
- Ja... Mogę? - zapytał niepewnie.
- Proszę – Rafi przełknął ślinę, patrząc na niego z łamiącym serce współczuciem. Samael wiedział, że bardzo pragnie coś zrobić, jakoś pomóc, ale nie jest pewien, czy wypada mu zapytać. Pozwolił, by palce Kinshigana błądziły powoli po jego twarzy, badając z uwagą jej detale.
- Zawsze zastanawiałem się, jacy są archaniołowie. Ty wydajesz się... Dobry – rzekł młody szlachcic po chwili, zabierając ręce.
- Twoje oczy... Czy... Mógłbym coś zrobić? - zapytał Rafi, ale szlachcic tylko uśmiechnął się smutno.
- Nic, co już nie zostało zrobione – powiedział. - Podczas walki ze smokami z północnego stada, do moich oczu dostał się jad. Od tamtej pory nie widzę, ale przyzwyczaiłem się. Dziękuję jednak za propozycję. Chodźcie, pewnie jesteście zmęczeni podróżą. Służba pokaże wam pokoje i coś zjemy przed wieczorem.


_______________________________________________


WR: Ten rozdział jest krótki oraz pozbawiony sensu i konkluzji, ale jest. Uf. Nie mam pojęcia, czemu tak ciężko mi się teraz pisze. Mam nadzieję, że te przerwy nie zniechęcą do końca naszych i tak niewielu czytelników ;-; Pamietamy o tym blogu, nie martwcie się o to ;-; Macie Rafika na pocieszenia i do zobaczenia za dwa tygodnie <3


SC: Cóż, wreszcie udało nam się to wrzucić. Miejmy nadzieję, że za dwa tygodnie też nam się uda... Wakacje bardzo rozleniwiają człowieka niestety... Widzimy się za dwa tygodnie <3

sobota, 20 czerwca 2015

Sup

Wiem, wiem, nie dajemy znaku życia, przepraszam ;-; Ale spokojnie moi drodzy, bowiem jutro wrzucimy rozdział. Miał być dzisiaj, ale jako że nasze życie socjalne postanowiło dać o sobie znać, nie ma w domu ani mnie, ani Scarlett, więc nie mam jak dokończyć pisac, a ona nie ma jak sprawdzić. Mam nadzieję, że czekanie was nie zniechęciło i dalej chcecie to czytać ;-;

niedziela, 24 maja 2015

RA: Rozdział 6

- Wstań, Samaelu, Lordzie Gniewu. Zostałeś obdarzony częścią powierzonej mi mocy, więc twoim obowiązkiem jest rozporządzanie nią w sposób rozważny i dbanie o dobro mieszkańców twego okręgu. Za swoje czyny będziesz odpowiadał przede mną lub przed sędzią Raguelem, w zależności od ich powagi – Samael uniósł głowę i spojrzał w czerwone oczy Lucyfera, który opierał swoją złotą laskę na jego ramieniu. Musiał przyznać, że przez ten czas, kiedy się nie widzieli, Archanioł Powietrza urósł. Nie fizycznie, oczywiście, bo wciąż był niski, ale jego oczy wydawały się pełne powagi i doświadczenia. Stał się wyniosły, jeszcze bardziej dumny niż wcześniej i świadom wagi swojej pozycji. Mimo to świeżo upieczony Gniewny Pan nie sądził, że był złym władcą. W końcu przyjął go do siebie, wiedząc, czego dokonał w Niebie... Większość dworu pewnie nie podzielała jego zdania.
- Dziękuję za twoją łaskę, wasza książęca mość - dawny Anioł Śmierci schylił głowę pokornie, a na wargach Lucyfera zatańczył lekki uśmieszek. Dobrze wiedział, że takie zachowanie nie jest podobne do dawnego przyjaciela.
- Zobaczymy, jak się za nią odwdzięczysz – rzucił, machając ogonem, po czym rozejrzał się po otaczających go demonach. - Potrzebujesz generała... Na razie jednego, drugiego najwyżej dobierzesz sobie kiedyś sam.
Samael nie zaprotestował, gdy książę wybrał z grupy czarnowłosego demona z bystrym spojrzeniem sokolich oczu i szpiczastą bródką. Mężczyzna spojrzał na nowego przełożonego z posępną miną. Wyraźnie nie umiał obchodzić się z innymi, co nieco uspokajało Lorda Gniewu. Przynajmniej nie będzie jedyny.
- Jestem Mephisto. To będzie zaszczyt ci służyć - przedstawił się demon, a z tonu jego głosu Samael wywnioskował, że „zaszczyt” to nie do końca słowo, jakiego chciał użyć.
- Cokolwiek – mruknął, spoglądając na Mephisto spode łba, na co ten odpowiedział tym samym.

***

- Zostań moim generałem, Zaro. Masz w sobie więcej charakteru niż całe wojsko razem wzięte. Przyda nam się ktoś taki.
Zamieć śnieżna rozpętała się na dobre, ale oni wciąż brnęli przed siebie. Samael, otulony grubym futrem z górskiego bhansi szedł na czele grupy wojowników z górskiego plemienia, które budziło strach w wielu mieszkańcach jego okręgu. Kroczący obok niego Mephisto o dziwo milczał – ciężka wędrówka najwyraźniej była mocnym ciosem w jego sarkazm. Kobieta, do której się zwrócił była niską diablicą o pucołowatej twarzy okolonej przez lekko podkręcone na końcach, białe włosy. Nie wyglądała na waleczny typ, ale bronią władała lepiej, niż wielu mężów w wojsku Gniewnego Pana. Do tego potrafiła powieść za sobą tłumy i skłonić je do wykonania każdego rozkazu.
- Znasz już moją odpowiedź, Sam. Jeśli nie uznasz moich braci za obywateli twojego okręgu i nie dasz im pozwolenia na to, by swobodnie się po nim poruszali, nigdzie się stąd nie ruszę. Nie opuszczę ich i nie opuszczę Thoi – rzuciła szybkie spojrzenie za siebie, by poszukać wysokiej, umięśnionej kobiety o brązowych włosach, niosącej na plecach jedno z dzieci członków plemienia. Thoa była przywódcą tych demonów, czuwała nad nimi i broniła ich od wieków. Na obcych patrzyła nieufnie, zwłaszcza odkąd zaczęli wykazywać zainteresowanie jej ukochaną Zarą.
- Twoje miejsce jest z nami – odezwał się nagle Mephisto. - Jesteś szlachcianką, a nie barbarzyńcą. Gdybyś zechciała wrócić, znalazłoby się dla ciebie miejsce.
Sympatyczna twarz kobiety zachmurzyła się natychmiast.
- To oni przygarnęli mnie, kiedy moi rodzice zostali zabici. Wychowali, jak jedną ze swoich. Nie odwrócę się od nich, bo jakiś nadęty paniczyk nie jest w stanie zrozumieć tego, co nasz łączy. Naprawdę nigdy nie miałeś kogoś, kto o ciebie dbał? - fuknęła niczym wściekła kotka, a generał Samaela spojrzał na nią twardo.
- Nie miałem – rzekł krótko. - I prawdopodobnie nigdy nie będę miał.
- Jesteście najbardziej smutnymi osobami, jakie spotkałam – Zara pokręciła głową z niedowierzaniem, a Gniewny Pan musiał w duszy przyznać jej rację.
- W takim razie zgoda. Uznam was oficjalnie za część mojego okręgu – odezwał się, nie zważając na oburzone spojrzenie swego generała. Jego poddani pewnie będą się burzyć przeciw takiej decyzji, ale nikt nie postawi się przerażającemu Lordowi Gniewu. Co więcej, Lucyfer z pewnością poprze jego decyzję. Zawsze uważał, że każdy demon powinien mieć swoje miejsce w Piekle.
- Dziękuję – Zara uśmiechnęła się, biorąc go za rękę. Wiedział, jak wiele to dla niej znaczyło.


***

- Zobacz, są na tamtym drzewie. Widzisz? Samiec właśnie przyleciał ze zdobyczą.
Rafi delikatnie nachylił się między gałęziami, by mieć lepszy widok na sąsiednie drzewo. Rzeczywiście, przed głęboką dziuplą w pniu unosiło się w powietrzu zwierzę przypominające krępego żbika ze skrzydłami i sowimi szponami zamiast przednich łap. Jego szyję pokrywały częściowo pióra, a w pysku połyskiwały rzędy lśniących zębów, w których trzymał martwą mysz. Jego wielkie oczy wydawały się lekko świecić w mroku. Archanioł widział tę istotę w jednej z książek Samaela. Nazywano ją sovikotem i była jedynym gatunkiem gryfa, który przystosował się do życia w lesie.
Obok niego Leta usadowił się wygodniej na gałęzi. Żałował, że nie wziął łuku – czapki z sovikota były bardzo modne i pewnie sprzedałby futro za dobrą cenę – ale Rafi absolutnie zakazał mu zabijać cokolwiek zobaczą. Miał tylko krótki sztylet w razie gdyby natknęli się na bestię nie mającą przyjaznych zamiarów.
Jakieś dwa tygodnie temu archanioł postanowił w końcu zająć się tym, po co tu przyjechał i rozpoczął samodzielne wypady do lasu. Wtedy to natknął się na łucznika, który był w trakcie polowania. Ucięli sobie pogawędkę, a Leta obiecał, że pokaże mu wszystko, co warto zobaczyć w tej części piekielnych borów. Samael nieco krzywo patrzył na ich czasem nawet dwudniowe wypady, ale Rafi chyba już do końca owinął go sobie wokół palca, bo łucznik wciąż był cały, zdrowy i nienabity na pal.
Rafi chłonął wszystkie dziwy, jakie napotykały jego oczy niczym gąbka. Bazgrolił mnóstwo pospiesznych notatek w swoim dzienniczku, a czasem nawet próbował wykonać jakiś nieudolny szkic, który w niczym nie odzwierciedlał rzeczywistości. Leta uważał, że zapał przyjaciela do poznawania ich świata jest uroczy i starał się mu przekazać wszystko, co sam wiedział. Trochę tego było, w końcu swego czasu przemierzył chyba całe Piekło i część Limbo. Dopiero potem osiadł na stałe w okręgu Samaela, zarabiając na życie łowiectwem i spisując swoje przygody. Wielu, czytając je pewnie by uznało, że ma bardzo bujną wyobraźnię. To śmieszne, jak mało mieszkańcy Piekła wiedzieli o swym kraju. Żyjąc tyle wieków, mogliby zbadać każdy jego zakątek, a oni wybierali siedzenie w swoich rezydencjach i powtarzanie bez końca codziennej rutyny. A można było odkryć tyle tajemnic, poznać tyle osób...
- Kiedy demony w Niebie nie będą już wzbudzać powszechnego oburzenia, przejadę się tam i zbadam je wszerz i wzdłuż – powiedział Rafiemu, a ten entuzjastycznie zaczął go do tego zachęcać. Na razie jednak Leta lubił to, co miał, czyli solidny, drewniany domek w głębi lasu, szerokie łóżko nakryte tyloma futrami, że można było się w nich zakopać, kolekcję co bardziej imponujących trofeów oraz sympatię sąsiadów, z którymi handlował i się przyjaźnił. Ostatnimi czasy szczególnie przywiązał się do Hullena i Davio. Z tym pierwszym często wymieniał jakąś zdobycz za drewno, a nawet parę razy wpadł na obiad i pobawił się z dwójką uroczych smyków, które drwal samotnie wychowywał, z drugim zaś często po treningu jechał się napić. Hullen rzadko im towarzyszył, bo w domu czekały na niego dzieciaki.
Kiedy sovikoty zniknęły w swojej dziupli, Rafi i Leta wyszli z krzaków i ruszyli dalej. Las spowity był niebieskawym blaskiem księżyca, przez co wszystko wydawało się obce i nierealne. Podczas pełni najlepiej odkrywało się sekrety lasu. Łucznik na początku był zaskoczony, ile czasu archanioł może wytrzymać bez snu, szybko jednak przypomniał sobie, że Rafael jest lekarzem i pewnie nie raz musiał spędzić całą noc przy jakimś pacjencie. To tylko wzbudziło w nim szacunek do przyjaciela.
Nagle poczuli, że powietrze wypełnia jakiś słodki, przyjemny zapach. Leta rozpoznał go natychmiast i pociągnął Pana Uzdrowień w tamtą stronę. Mieli szczęście, że udało im się na to trafić. Po krótkim, szybkim spacerze ich oczom ukazała się polana przykryta dywanem białych, świecących delikatnym blaskiem kwiatów. Rosły one tak gęsto, że prawie nie było widać trawy, zaś na nimi unosiły się wielookie puchate istotki, których owadzie skrzydełka trzepotały mocno, wydając monotonne bzyczenie. Między kwieciem brodziło kilkanaście postaci w pelerynach i kapturach, nachylając się co jakiś czas, by podnieść coś z ziemi.
- Co się dzieje...? - zapytał Rafi, przyglądając się z fascynacją temu tajemniczemu rytuałowi.
- To lupieny. Zapach tych kwiatów, które kwitną tylko podczas pełni, zupełnie je odurza i są wtedy całkiem otępiałe. Wydzielina ich gruczołów jest bardzo cennym składnikiem eliksirów, dlatego wielu magów poszukuje jej na polanach w takie noce, jak dzisiaj. Często biorą też kwiaty, by któryś z lupienów za nim poleciał. Wtedy mają stały dostęp do wydzieliny. Niestety małe paskudy strasznie łatwo padają ofiarą drapieżników, kiedy są odurzone – wyjaśnił Leta. Jeden z magów zbliżył się do nich, uważnie obserwując ziemię. Gdy nachylił się, by zerwać wyjątkowo dorodny kwiat, łucznik zrobił krok do przodu i zerwał go przed nim, po czym podsunął mu z czarującym uśmiechem. Demon przyjął roślinę, a Leta zauważył, że jego jaskrawozielone oczy lśniły lekko w mroku, tak samo jak wytatuowana na policzku czaszka.
- Dziękuję – powiedział mag, uśmiechając się drapieżnie, po czym odwrócił się na pięcie i odszedł, a za nim poleciał wyjątkowo okrągły lupien. Łucznik cieszył się, że nie powiedział Rafaelowi, jak cenne są oczy i skrzydła tych stworzeń, bo archanioł pewnie nie dałby mu poświęcić żadnego z nich.
Nagle rozległo się głośne wycie. Mag, któremu Leta dał kwiat, odwrócił się na pięcie, a czubki jego palców zalśniły delikatnym zielonym blaskiem. Cała reszta, spojrzawszy w stronę, z której dochodził dźwięk, błyskawicznie rozpierzchła się we wszystkich kierunkach. Strzelec wyciągnął sztylet, nie mówiąc zdezorientowanemu Rafiemu ani słowa.
Spomiędzy drzew wyłoniły się czworonożne bestie. Ich tułowia pokrywała zmierzwiona, czarna sierść, ale zamiast głów na ich karkach bielały wydłużone czaszki ze szczękami pełnymi szpileczkowatych zębów. W oczodołach lśniły czerwone ogniki, kiedy zwróciły się ku jedynym pozostałym na polance osobom. Jedna z nich bez ostrzeżenia skoczyła na jakiegoś maga, który nie zdołał uciec. Kiedy przytrzasnęła go do ziemi zakrzywionymi pazurami, rozwierając nienaturalnie szeroko szczęki nad jego głową, ciało biedaka zajęło się czarnymi płomieniem, który pochłonął je w całości i zniknął w paszczy stworzenia.
- Uciekajcie – warknął mag z czaszką na policzku. - Chyba, że chcecie oddać dusze na cele charytatywne.
- Jak mam to zabić? - zapytał Leta, zupełnie ignorując polecenie. Mężczyzna rzucił mu poirytowane spojrzenie.
- Nie możesz. To czarnomagiczne stworzenia. Normalna broń nic im nie zrobi. – wyjaśnił. Blask wokół jego dłoni zrobił się intensywniejszy.
- Nie możemy cię tak zostawić... - zaprotestował Rafi, na co mag tylko zaklął.
- Owszem, możecie – jego usta zaczęły poruszać się bezgłośnie w szeptanym zaklęciu i wtedy zwierzęta puściły się pędem w ich stronę. Leta spojrzał na mężczyznę, po czym złapał archanioła i ruszył biegiem w głąb lasu, ciągnąc go za sobą. Za ich plecami rozbłysło zielone światło, zalewając na chwilę wszystko dookoła nich niepokojącym blaskiem. Nie zatrzymali się jednak dopóki strzelec nie stwierdził, że nikt ich nie goni. Rafi wyrwał mu się z oburzeniem.
- Zostawiliśmy go na pewną śmierć! Jak mogłeś? Kto wie, co to było... - zawołał.
- Zdawał się wiedzieć, co robi – odparł Leta, kręcąc głową. - Tylko byśmy mu zawadzali. Nie mam pojęcia o magii, a ty?
- Nie, ale... Nie można porzucać innych w potrzebie... - zaprotestował słabiej Rafi. - On...
Strzelec westchnął, drapiąc się z zakłopotaniem po głowie.
- Posłuchaj, wałęsałem się po Piekle paręnaście dobrych wieków. Wiem, że dla archanioła to pewnie chwila, ale znam to miejsce i wierz mi, nie chciałbym cię mieszać w to, co mogłoby się tam wydarzyć. Nie mam ochoty wylądować na palu – powiedział. - Te stwory? Paskudna czarna magia. Nie mam pojęcia, kto za nią stoi, ale zakładam, że nasz mag też nie był do końca czysty. Źle bym się czuł, wciągając cię w jakieś bagno.
Rafi spojrzał na niego z zaskoczeniem, a wyraz jego twarzy nieco złagodniał. Leta tylko się o niego troszczył. Pewnie miał rację, nieznajomy musiał wiedzieć, na co się porywa. Jego uwagę zwróciło jednak coś innego w słowach przyjaciela.
- Hej, powiedz... Ty sam chciałbyś się w to mieszać? - zagadnął z zaciekawieniem, a łowca tylko wyszczerzył zęby.
- Co mogę powiedzieć? Lubię dreszczyk emocji.


***


- Powiedz, książę... Nie chciałeś nigdy spotkać swojego ojca? - Lawliet z zaskoczeniem spojrzał na Vina. Wracali właśnie z Lux, gdzie Lucyfer wysłał ich na niewielkie zakupy. Na widok wytwornej, pełnej godności szlachty, generał zaczął zastanawiać się, jaki był poprzedni kochanek księcia i czemu był na tyle głupi, by zaprzepaścić miłość tak wspaniałej osoby. Miał jako takie pojęcie o charakterze ojca Seriusa, ale nawet Asmodeusz traktował Mammona jak ósmy cud świata i Vin nie wyobrażał sobie, że mógłby go zdradzić. Pytanie Lawlieta o coś takiego wydawało mu się nieco nietaktowne, w końcu jednak nie wytrzymał i ciekawość wzięła górę.
Młodszy z synów Lucyfera wbił wzrok w drogę przed sobą, a jego twarz nieco spochmurniała. Prowadząc tak długi żywot bez posiadania dwójki rodziców, zapominało się, że teoretycznie jednego z nich brakowało. Można było przywyknąć i szczerze powiedziawszy, Law już od dawna o tym nie myślał.
- Był taki okres – przyznał. - Jak byłem jeszcze dzieciakiem. Wiesz, nastolatek zaczyna zadawać pytania i szukać prawdy o sobie. Chce być jakąś całością. Z samym tatą nie miałem pełnego obrazu, ale Basty skutecznie wybił mi to z głowy. On... Chyba trochę go pamiętał, wiesz? Powiedział, że to zła osoba i że mam się nie ważyć przypominać tacie o tym, który złamał mu serce. Może nie wydaje ci się to przekonujące, ale wtedy zrobiło na mnie ogromne wrażenie i z czasem pogodziłem się z faktem, że nigdy go nie poznam.
- Nie czułeś się niewystarczająco dobry? Bo was zostawił, a ty nie potrafiłeś zrozumieć dlaczego? - zdziwił się Vin. Słyszał, że to całkiem częsta reakcja na porzucenie, ale żaden z książąt nie pokazywał po sobie czegoś takiego.
- Nie, dlaczego? Wszyscy mówili, że był dupkiem. Nikt nigdy nie potraktował nas jako biednej, rozbitej rodziny. Naszym ojcem jest książę Piekła i nie moglibyśmy prosić o lepszego – pokręcił głową Lawliet. - Czemu nagle o to wszystko pytasz? Chcesz adoptować parę książąt? - dodał ze złośliwym uśmiechem, na co generał lekko się zaczerwienił.
- N-nie, ja... - zaczął, ale książę przerwał mu w pół słowa.
- Bo nie mielibyśmy nic przeciwko. Ani ja, ani Basty – zapewnił nieco łagodniej, po czym spiął konia piętami. - Ścigamy się do zamku!
- A myślałem, że to ja jestem tu młodszy... - Vin uśmiechnął się pod nosem, ale również popędził wierzchowca, nie zamierzając przegrać. 


***


Nick przez okno swojego gabinetu obserwował, jak para jeźdźców wjeżdża na dziedziniec. Lawliet wiwatował, jakby to, że pierwszy przekroczył bramę było jakimś wielkim wydarzeniem, zaś Vin tylko z rozbawieniem mu przytakiwał. Lekarz zauważył, że młody książę rozpromienił się jeszcze bardziej, gdy Karian podszedł do nich i wziął lejce ich koni, by odprowadzić je do stajni. Koniuszy robił postępy i chociaż wciąż miał problem z przypominaniem sobie osób, zamek kojarzył całkiem dobrze. Nick miał nadzieję, że szybko wróci do siebie. Wciąż nie wiedział, jak mocnym uczuciem darzył Lawlieta przed wypadkiem. Lekarz nie miał zamiaru niczego mu narzucać, chociaż po entuzjazmie z jakim Karian mówił o młodym księciu można było sądzić, że jego miłość przeziera gdzieś przez te wszystkie ukryte za mgłą wspomnienia.
Odwrócił się od okna, gdy ktoś zapukał do drzwi. Usłyszawszy zdecydowane „proszę”, Orion wszedł do środka z teczką jakichś dokumentów i położył je lekarzowi na biurku. Nick skinął głową w podziękowaniu z lekkim roztargnieniem i zabrał się do ich przeglądania. Dopiero po chwili zauważył, że anioł wciąż jest w pokoju i patrzy na niego z niemałym zakłopotaniem.
- Coś nie tak? - zapytał, unosząc brew krytycznie. Od początku ich znajomości miał wrażenie, że Orion nie czuje się dobrze w jego towarzystwie. Nic dziwnego - skoro jego nauczycielem przez ten cały czas był Rafael, groźny i surowy Nick nie wydawał się zmianą na lepsze.
- Ortis wciąż jest trochę na ciebie zły, doktorze – westchnął anioł, odsuwając krzesło i siadając na przeciwko. - Ta atmosfera między wami wpływa też na innych... Czy to naprawdę konieczne wszystko przed nim ukrywać?
Medyk westchnął, odkładając pióro, by całą uwagę skupić na Orionie.
- To nie takie proste. Widzisz, facet, z którym się spotykam... Nie do końca jest tutaj mile widziany -wyjaśnił, przeczesując palcami włosy z zakłopotaniem.
- Jest aniołem? - zdziwił się skrzydlaty, na co Nick tylko się roześmiał.
- Gdyby był aniołem to jeszcze pół biedy... Nie. Zwyczajnie zrobił coś bardzo złego i nikt nie chce go tutaj widzieć. Ja sam nie jestem pewien, czy dobrze robię, dając mu szansę. Ortis go nie zna, ale słyszał wystarczająco i nie byłby zachwycony, a co dopiero, jeśli dowiedziałaby się reszta... Nie, chcę się najpierw przekonać czy robię dobrze – wyjaśnił. - Pewnie nie, ale raz się żyje.
- Jest przestępcą? Doktorze, czy spotykasz się z szefem mafii? - Orion spojrzał na niego podejrzliwie, a Nick po chwili milczącego niedowierzania wybuchnął głośnym śmiechem.
- O nie, nic z tych rzeczy... To, co zrobił, nie jest niestety karane prawem... Spokojnie, mojemu życiu raczej nic nie grozi – zapewnił go z rozbawieniem, próbując sobie wyobrazić Seriusa jako szefa mafii. Z jednej strony dzieciak chyba nie przeżyłby dnia, z drugiej... Było w tym coś intrygującego.
- No dobrze... Jednak wciąż myślę, że powinieneś być szczery z Ortisem. Jeśli byś go poprosił to pewnie nie pisnąłby nikomu słowa. Jesteś dorosły i wiesz, co robisz, prawda? - Orion wstał. - Dziękuję, że mi o tym powiedziałeś.
- Nie ma za co, a teraz daj mi skończyć te raporty, których nie zrobiliście bo byliście zbyt zajęci sobą – Nicholas spojrzał na niego znacząco, a anioł uśmiechnął się z zakłopotaniem i szybko zmył z oczu starszego demona. Ten zaś westchnął lekko i wyciągnął z szuflady ostatni list od Seriusa, by po raz czwarty go przeczytać. Szlachcic zapewniał, że ich randka w operze była najlepszym wieczorem w jego życiu i że bardzo tęskni za swoim ukochanym i Nick po prostu nie mógł powstrzymać ciepłego uczucia, które się w nim pojawiało na te słowa. Pamiętał, że kiedy obudził się rano, Serius zrobił mu na śniadanie omlet z dżemem, a potem siedzieli na kanapie w salonie i rozmawiali, przytuleni do siebie. Od czasu do czasu syn Asmodusza całował go lekko w policzek, usta, albo inne miejsce na twarzy, a Nick nie umiał powiedzieć, kiedy ostatnio czuł się taki kochany i potrzebny. Jeśli to była tylko gra, to miał nadzieję, że potrwa jak najdłużej. 


*** 


Rafael uważnie obserwował, jak Samael wacikiem delikatnie dezynfekuje jego ranę. Obydwaj wiedzieli, że archanioł mógł sam się uleczyć z drobnych obrażeń, które zarobił w wyniku spotkania z feniksem, na którego teren niechcący z Letą wtargnęli, ale Lord nie widział sensu w marnowaniu mocy Pana Uzdrowień, skoro sam mógł to opatrzyć. Ostrożne i z uwagą owinął zadrapanie i zawiązał bandaż, by nie spadł.
- Proszę – powiedział, wkładając do apteczki resztę rzeczy, których używał. - I następnym razem uważajcie. Masz szczęście, że to były pazury, a nie ogień. Oparzeń ze spotkania z feniksem nie da się tak łatwo zaleczyć.
- Wierz mi, że wiem – westchnął Rafi. - Straciliśmy całą flotę, bo jakieś stado uznało, że naruszyliśmy ich terytorium. Przeżyła tylko jedna osoba.
- To musiał być szok – powiedział Samael, nie wiedząc, jak inaczej to skomentować. Nie miał pojęcia, kto wtedy pełnił rolę Anioła Śmierci, cieszył się jednak, że nie on.
Rafi tymczasem zabrał mu apteczkę i postawił ja na stoliku, by móc przysunąć się bliżej. Jego niebieskie oczy błyszczały radośnie, gdy wpatrywał się w twarz Lorda Gniewu. Ten nagle poczuł, że ta niewielka odległość jest odrobinę niekomfortowa. Może to przez to intensywne spojrzenie, które wydawało się przewiercać go na wskroś, ale nagle w pokoju zrobiło się gorąco.
- To miejsce jest naprawdę cudowne, Sammy – powiedział archanioł z uśmiechem.
- Tak... Ma pewien urok – zgodził się Samael, błądząc wzrokiem po jego twarzy i starannie omijając usta.
- Leta pokazuje mi wszystko, co sam widział, ale chciałbym zobaczyć też to, co ty lubisz najbardziej... - Rafi przekrzywił głowę niewinnie, a serce Lorda podeszło do gardła.
- Nigdy nie myślałem o tym, co lubię – przyznał. Pan Uzdrowień natychmiast posmutniał.
- Och, Samuś... Czemu upierasz się, żeby żyć tak samotnie? - westchnął, kładąc dłoń na jego ręce. Samael ledwo przezwyciężył chęć odskoczenia na drugi koniec pokoju. Cholera, nie było dobrze. Takie drobne rzeczy nie powinny mieć na niego żadnego wpływu.
- Nie ma kogoś, kto by polubił wariata, Rafaelu. Nikt ze mną długo nie wytrzyma. Jestem potworem – powiedział zamiast tego, zabierając dłoń.
- Nie jesteś! Jak możesz tak mówić? Wszyscy się ciebie boją, bo próbujesz wydawać się strasznym. Zobacz, ja cię lubię. – archanioł położył ręce na jego policzkach i zmusił do spojrzenia sobie w oczy. Spędził z nim wystarczająco dużo czasu, by wiedzieć, że Samael nie jest tym strasznym Lordem, którego wszyscy się boją. To tylko maska założona w obronie przed światem, jakby dawny Anioł Śmierci wręcz bał się czyjejś bliskości.
- Byłeś tu tylko parę tygodni. Mam krew niejednej osoby na rękach. Gdybyś wiedział o wszystkich, których zabiłem lub skrzywdziłem, nie zostałbyś ani chwili dłużej. – Rafi aż czuł złość gotującą się w Gniewnym Panie, mimo to nie zamierzał się poddać.
- Jestem twoim przyjacielem, Sammy! Chcę dla ciebie jak najlepiej! Nie mogę patrzeć na to, co sobie robisz. Może i byłem tu tylko parę tygodni, ale widzę, że cieszysz się z mojej obecności. Nie możesz być sam, to cię wyniszcza...
Samael odsunął ręce archanioła, a jego twarz przybrała chłodny wyraz.
- Niestety, nie będziesz tutaj zawsze, Rafaelu, a tylko ty masz w sobie tyle empatii, by marnować na mnie czas. – rzekł, po czym wstał i zabrał apteczkę ze stołu. Rafi usłyszał tylko trzaśnięcie drzwi i westchnął, pogrążając się w myślach. 


***


Było już dobrze po północy, ale Samael nie mógł spać. Był na siebie zły. Zły, że tak potraktował Rafaela, że znowu dał ponieść się złości, ale przede wszystkim zły, że myśl o wyjeździe archanioła powodowała w nim taką... Pustkę. Przywykł do towarzystwa Pana Uzdrowień i nawet jeśli ten był gdzieś w lesie z Letą, albo zwiedzał zamkowe zakamarki na własną rękę, jego obecność wypełniała wszystkie pomieszczenia w pokoju. Lord wiedział, że Rafi jest i wkrótce się pojawi, by zjeść z nim posiłek, świergocząc radośnie o tym, co dzisiaj widział. Kiedy odejdzie, te ponure korytarze będą bardziej puste niż kiedykolwiek wcześniej.
Samael przewrócił się na plecy i nakrył twarz poduszką z cichym warknięciem.
Rafi już od dawna nie należał do jego świata. Był tylko egzotycznym dodatkiem, chwilową odskocznią od ponurej rzeczywistości, przypomnieniem o dawnych, beztroskich czasach. W momencie, gdy zawitał w zamku wszystko rozkwitło, a kiedy odejdzie, zwiędnie na nowo, jakby nigdy się nie zmieniało. Delikatne muśnięcie życia w nieskończonym objęciu śmierci. A życie ma to do siebie, że przemija. Przez chwilę Samael zastanawiał się, czy Rafi nienawidzi miejsca, w którym się znalazł. W końcu ciemne, ponure, zakurzone zaułki zamku miały się nijak do wypełnionych słońcem pokoi pałacu Regenta. Potem jednak przypomniał sobie, że archanioł cieszy się ze wszystkiego, co postawi przed nim los, więc ta mroczna sceneria również musi w jakimś stopniu cieszyć jego pełne radości serce. Ta myśl sprawiła, że napięte mięśnie Lorda nieco się rozluźniły. Rafi go nie nienawidził. Pewnie przyjdzie to z czasem, ale teraz powinien korzystać z chwili.
Jego łóżko naprawdę zmieściłoby jeszcze jedną osobę.
Odsunąwszy poduszkę, z zamyśleniem wbił wzrok w puste miejsce obok siebie. Powinien przestać myśleć.




_____________________________________________________________
 WR: No, jednak udało nam się wrzucić rozdział przed czerwcem :D W niedzielę, bo wczoraj Scar nie miała już siły sprawdzać, ale zawsze. Mam nadzieję, że nie jest nudny i że po takiej przerwie was zadowoli~~

SC: Zgadnijcie, kto kupił sobie tableta graficznego? Aż mnie wzięła chęć na rysowanie artów do PnS, z pewnością coś niedługo wstawię na FP~~ Tutaj macie tajemniczego maga, którego Leta i Rafi spotkali w lesie~~ Wreszcie koniec matur i wolność, a wraz z tym więcej czasu na pisanie i rysowanie! <3 Sorrki, że wczoraj nie sprawdziłam, ale wróciłam o 21 do domu, bo oczywiście imprezy rodzinne muszą trwać minimum cały dzień ;w; Tak więc do zobaczenia w następną sobotę~~

sobota, 25 kwietnia 2015

Przerwa

Hej, miśki, jak wiecie, zbliża się maj i matura za pasem, dlatego chwilowo zawieszamy działalność do czerwca. Jeśli uda nam się coś wymodzić wcześniej, to wrzucimy informację o nowym rozdziale na fanpejdża. Przepraszamy za to ociąganie się i dzięki za komentarze :D

sobota, 11 kwietnia 2015

RA: Rozdział 5

- Do czego pan mnie potrzebował? - Samael odwrócił się, ściskając w dłoni kosę. Do pokoju wszedł anioł o prosto ściętych włosach w mysim odcieniu. Jego twarz rozjaśniał uśmiech, a skrzydła drżały z podniecenia. Archanioł wiedział, że chłopiec darzy go ogromnym uczuciem i zawsze stara się we wszystkim mu pomagać. Jego serce waliło jak oszalałe, kiedy spoglądał w te pełne nadziei oczy. Bał się tego, co zaraz miał zrobić. 

- Chodź – powiedział beznamiętnie, przywołując anioła ruchem ręki. Ten podszedł pospiesznie, nawet nie zauważając wymalowanego na ziemi kręgu. Samael położył mu dłoń na policzku.
- Dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiłeś. Dziękuję, że nie zniechęciło cię to, kim jestem – rzekł cicho. Odsunął rękę od twarzy chłopaka, ukradkiem sięgając nią do paska, gdzie przypięty był sztylet. Tyle razy odbierał życie, więc czemu teraz czuł się inaczej? Czemu drżały mu dłonie, czemu serce podchodziło do gardła? 
- Panie Samaelu... Wie pan, co do pana czuję... - anioł uśmiechnął się nieśmiało, a Samael westchnął. Taka niewinna dusza. Żeby tylko to wystarczyło. 
- Przepraszam – powiedział, jednym ruchem wyciągając broń i wbijając ją po samą rękojeść między żebra swojej ofiary. 
- D-dlaczego...? - oczy chłopca wypełniły się niedowierzaniem, a ręka zacisnęła na ramieniu Anioła Śmierci w ostatnim wysiłku, zanim wyszarpnął on sztylet z ciała i pozwolił mu paść na podłogę. Runy wypisane w kręgu zalśniły czarnym blaskiem, a Samael poczuł, jak moc napływa do jego ciała. Nachylił się i nabrał krwi umierającego w ręce, po czym napił się jej tak, jak nakazywała instrukcja w księdze. Była ohydna i przez chwilę zrobiło mu się niedobrze, lecz to mógł być tylko wynik zdenerwowania. Ruchem kosy oddzielił duszę od ciała, które zmieniło się teraz w pustą skorupę. Z run wystrzeliły czarno-fioletowe promienie i skierowały się na niego. Jego czaszkę przeszył przenikliwy ból, jakby coś chciało się wydostać na zewnątrz i przebijało jego skórę od środka. Nachylił się, by napić się więcej krwi, bo wciąż było za mało, wciąż mógł czuć władzę kosy nad swoją mocą... 
Drzwi otworzyły się i Samaela dobiegł zduszony krzyk.
- Nie wchodźcie! - to Gabriel, odkrył go... Ale to nic, przecież wkrótce zrozumieją, czemu to zrobił... Prawda?
Czarne promienie zgasły, jak gdyby nigdy ich nie było, a Anioł Śmierci pozostał przy ciele z twarzą i dłońmi czerwonymi od krwi i przenikliwym bólem głowy. Uniósł wzrok na stojącego w drzwiach archanioła, który wyglądał, jakby zaraz miał zwymiotować. 
Nie udało się. 
Zabiłeś go. 
Nie jego pierwszego.
Ale to co innego, prawda? 
Samael spojrzał na swoje ręce. Gdzie popełnił błąd? Czemu się nie udało? Czemu poświęcił życie tego chłopaka... Na marne? 
Kosa leżała porzucona w rogu pokoju, a jej złowieszczy błysk wydawał się wręcz szyderczy. 

***

Gniewny Pan zerwał się z łóżka zalany zimnym potem. Odkąd Rafi wyszedł, ciągle nawiedzały go wspomnienia. W półśnie rzucał się na boki, chcąc odgonić to wszystko, znowu zapomnieć, ale nie potrafił. To ostatni sen był kroplą, która przelała czarę. Strach, poczucie winy, zawód, świadomość, że ostatnia nadzieja przepadła zupełnie. Oczywiście, od tamtej pory życie z jego ręki straciło wielu, w końcu czemuś zawdzięczał swoją przerażającą reputację, ale każdy z nich miał coś na sumieniu. Verrat był niewinny.
Czy na pewno?
Samael wiele razy przeczesywał myślami całą procedurę, zastanawiając się, gdzie popełnił błąd. Im częściej się zastanawiał, tym częściej miał wrażenie, że wie, ale nie umiał tego do siebie dopuścić. Z resztą teraz nie było to ważne. Zabijając anioła z narzędzia stał się mordercą i nic go nie usprawiedliwiało. Nie istniało żadne większe dobro. Zrzucając z ramion obowiązek Żniwiarza przekazał go jedynie komuś innemu. 
Warknął i wstał, zamaszystym krokiem podchodząc do drzwi na taras i je otwierając. Zimne powietrze wzięło go swoje objęcia, wywołując gęsią skórkę na całym ciele, ale się tym nie przejął. Noc go uspokajała. W blasku księżyca widział śnieg lśniący w oddali na trzech najwyższych szczytach, Glacji Annie, Glacji Rosie i Glacji Marii. Legenda mówiła, że kiedyś były one trzema anielicami, które zgubiły się w górach i zabłąkały na terytorium wtedy należące do przedwiecznych bestii. Za ten uczynek spadł na nie gniew jednego z panów tego obszaru, stwora większego od najwyższych szczytów, którego ryk łamał sosny na ich zboczach. Bestia obiecała im, że jeśli przyniosą jej coś, będą żyły dłużej, niż jakikolwiek anioł. Wywołało to ciekawość dziewcząt, świadomych, że życie skrzydlatych trwało wieczność, wykonały więc zadanie, a wtedy stwór zmienił je w trzy góry, które faktycznie stały niezmienione po dziś dzień. 
Lord westchnął, obejmując się rękoma. Nie wiedzieć czemu, ta historia zawsze wprawiała go w melancholię. Może była to tylko gra światła, ale czasem potrafił dojrzeć w nieprzystępnych zboczach gór potrafił dostrzec zarysy trzech, skrzydlatych kobiecych postaci. 
Nie usłyszał cichego pukania i skrzypnięcia otwieranych drzwi i dopiero, kiedy ktoś nieśmiało zawołał jego imię, drgnął i odwrócił się, by ujrzeć Rafiego stojącego w wejściu na taras z zatroskaną miną.
- Czemu nie śpisz? - zapytał beznamiętnie. Nie chciał z nim teraz rozmawiać, był zbyt rozstrojony. 
- Znalazłem jedną książkę i miałem przeczytać tylko kilka stron, ale zanim się obejrzałem, już było tak późno... - wyznał z zakłopotaniem Pan Uzdrowień. - I głupio się przyznać, ale... Po przeczytaniu... Trochę się boję spać samotnie. Wiem, że to wszystko nieprawda... Przepraszam, jestem okropnym gościem.
- Rafaelu – przerwał mu Lord. - Czemu tu jesteś?
- Myślałem, że może... Mógłbym położyć się przy tobie? - nawet w ciemności było widać, że policzki archanioła poczerwieniały. Samael warknął, jak zirytowane zwierzę.
- Nie o to pytam. Czemu jesteś u mnie w zamku? Chciałeś zobaczyć las, a mimo to jedyne miejsce, gdzie poszedłeś, to mój ogród. Co próbujesz osiągnąć? Tak bardzo chcesz, żebym cię zabił? - zapytał, a Rafi zamrugał z zaskoczeniem.
- Nie zabiłbyś mnie. A jestem tu, bo lubię twoje towarzystwo. Chcę odzyskać przyjaciela – powiedział z determinacją, patrząc w czarne oczy Gniewnego Pana. 
- Bzdura! Nie jestem twoim przyjacielem! Zabijałem, torturowałem, więziłem ludzi! Jestem potworem i dobrze o tym wiesz. Nie pasujesz tutaj. Twoja dobroć, twój uśmiech... Nic tutaj nie pasuje. A mimo to, wciąż uparcie decydujesz się zostać – jego głos cichł z każdym zdaniem, aż w końcu zmienił się w szept. Medyk zrobił krok do przodu i wziął twarz Samaela w dłonie. 
- Wierzę w ciebie, Sammy. Może i mówią o tobie okropne rzeczy, ba, wiem, że robiłeś okropne rzeczy, ale w głębi serca wciąż jesteś tym samym Samem, który ciągle kłócił się z Misiem i po kryjomu wykradał się do stajni, by zajmować się końmi. Czuję to. I nie chcę cię drugi raz stracić – powiedział cicho, odgarniając jego szare włosy. 
- Nie rozumiem – przyznał bezradnie Lord, a Rafi tylko się uśmiechnął. 
- Nie musisz. Po prostu pozwól mi zostać – poprosił, biorąc go za ręce. 
- Możesz spać u mnie. Łóżko jest duże – Samael wszedł do środka, a zadowolony archanioł poczłapał za nim. Ułożyli się na materacu po dwóch stronach łóżka. Lord odwrócił się plecami, ale medykowi to nie przeszkadzało. Nieznacznie przysunął się bliżej i chwyciwszy ręką brzeg koszuli Gniewnego Pana, zasnął z lekkim uśmiechem na ustach. 

***

- Mogę cię o coś zapytać? - Vin uniósł wzrok na księcia, który w zamyśleniu bawił się jego włosami. Po śniadaniu, generał wyrwał go z pałacu na piknik na polanie kawałek od Lux. Lucyfer siedział na kocu, a jego kochanek ułożył się wygodnie z głową na jego kolanach. Maska leżała zapomniana nieopodal koszyka z jedzeniem, bo władca wolał patrzeć na niego w całej okazałości, kiedy byli sami. 
- Pytaj śmiało, mój słodki książę – odparł Vin z uśmiechem. Lord Pychy owinął ogon wokół jego łokcia, nie przerywając ani na chwilę bawienia się jasnymi kosmykami. 
- Czemu zawarłeś kontrakt z Dantalianem? To trochę... Ekstremalny pomysł na podboje miłosne – zapytał. Co prawda Raguel proponował mu zapoznanie się z całą przeszłością nowego służącego, ale odmówił wtedy. Spytał tylko o parę ostatnich lat jego życia, o kontrakcie dowiedział się później, a poza tym nie miał pojęcia. Na początku nie sądził, że go to kiedykolwiek zainteresuje, w końcu relacja z lokajem miała być czysto profesjonalna. 
- Nie wiesz? - pogodna twarz generała nachmurzyła się lekko. Nie lubił wracać do swoich wspomnień. Zdecydował się przestać żyć przeszłością, kiedy został demonem. Mimo to Lucyfer zasługiwał, by wiedzieć. Sam tyle mu o sobie powiedział, że odwdzięczenie się tym samym było naturalne. - Pewnie będziesz rozczarowany. W mojej historii nie ma nic nadzwyczajnego.
- Gdybym chciał posłuchać czegoś nadzwyczajnego, poprosiłbym gawędziarza o którąś z jego opowieści. Ale chcę się dowiedzieć czegoś o tobie, z twoich ust - pokręcił głową Lucyfer.
- No dobrze. Nie urodziłem się w szlacheckiej rodzinie. Mój ojciec pracował u bogatego pana na wsi. Miałem czwórkę rodzeństwa. Najstarsza siostra pracowała w karczmie, reszta była za młoda, by zarabiać. Byliśmy całkiem szczęśliwi i jakoś wiązaliśmy koniec z końcem. Ale potem ojciec zginął w wypadku. Stratował go koń, gdy pojechał do miasta na targ. Musiałem zacząć pracować, bo moja matka podupadała na zdrowiu, więc przejąłem jego posadę. Pan jednak zmienił się od czasów, kiedy byłem dzieckiem. Płacił mniej, ciągle gdzieś znikał, pił i źle taktował służbę. Jego córka była piękna, ale rozpieszczona i arogancka, a on spełniał każdą jej zachciankę.
- Podobała ci się – przerwał Lucyfer. To było oczywiste, inaczej by o niej nie mówił.
- Tak. Byłem wtedy chłystkiem, nie zdawałem sobie sprawy, że w miłości chodzi o coś więcej niż wygląd partnera. Długo mnie zwodziła, moje uczucia chyba ją bawiły, ale w końcu, zaczęło to jej przeszkadzać. Miała się zaręczyć, oczywiście, że nie chciała, by jakiś chłopak ze wsi ciągle za nią biegał. Powiedziała, że byłem głupi, uważając się za godnego jej uwagi. Wytknęła mi mój stan społeczny i funkcję. Byłem wściekły, ale chyba bardziej smutny.
Parę nocy później, jej ojciec zawitał do mojego domu. Czasem to robił, kiedy tata jeszcze u niego pracował, ale już dawno przestał. Był zupełnie pijany. Zaczął się dobierać do mojej starszej siostry, a kiedy go uderzyłem, złapał najmłodszą i zabrał ją ze sobą. Cholernie się bałem, ale poszedłem za nim. Złapali mnie. Nie wiem, ile czasu byłem nieprzytomny, lecz kiedy się obudziłem, byłem w piwnicy, związany. Na jej środku namalowany był magiczny krąg, a wokół stali ludzie w kapturach. W tym, który mówił, rozpoznałem mojego dawnego pracodawcę. 
Potem przynieśli moją siostrę. Była całkiem naga i wydawała się maleńka. Miała wtedy jakieś sześć lat. Próbowałem się uwolnić, ale mogłem tylko patrzeć, jak zabijają ją na środku kręgu. Potem wszystko pamiętam jak przez mgłę. Krew, błysk, głos Dantaliana, jego znudzone spojrzenie, kiedy mordował każdego z wyznawców po kolei... Kiedy mnie zobaczył, podszedł i liny zniknęły. Podał mi rękę i zapytał, czy mam jakieś życzenie. Powiedziałem, że tak. 
Dan w przeciągu dwóch nocy zdobył dla mnie posiadłość i zupełnie nową tożsamość. Stałem się tajemniczym hrabią, Vinraelem Cainzem, który przybył do Londynu po śmierci swojej ciotki, która w spadku zapisała mu cały majątek. Wkrótce wszystkie bale należały do mnie. Z każdym wracałem z córką, żoną, lub siostrą jakiegoś szlachcica. Nienawidzili mnie, ale nikt nie miał mi nic do zarzucenia. Dzięki mocy Dantaliana, każdy, kogo zapragnąłem, jadł mi z ręki. Nauczyłem się szermierki, języków i gry na pianinie. Kiedy miałem czas, znajdowałem arystokratów maczających palce w okultyzmie i pokazywałem im na przykładzie, dlaczego nie należy się z nim zabawiać. To naprawdę wszystko. Nie ma co szukać głębszego sensu – Vin zakońc- zył swoją historię, spoglądając z troską na księcia. Lucyfer przestał bawić się jego włosami i wyglądał na zamyślonego. 
- Co z twoją rodziną? - zapytał w końcu. - Zostawiłeś ich na pastwę losu?
- Och, nie. Wysyłałem im pieniądze. Raz nawet pojechałem w te okolice, ale nie odważyłem się wejść... Pozwoliłem, żeby moja najmłodsza siostra została poświęcona. Nie mogłem spojrzeć im w oczy – pokręcił głową generał. 
- Myślę, że ucieszyliby się, że chociaż ty przeżyłeś... - westchnął książę. - Ale to przeszłość i już jej nie zmienisz, prawda? Teraz jesteś tu. 
- Teraz jestem tu. Z tobą – zgodził się Vin, unosząc się na łokciach, by pocałować Lucyfera w usta. - Nie mógłbym prosić o większe szczęście. 
Władca uśmiechnął się lekko między wagami swojego generała. Cieszył się, że się przed nim otworzył. 

***

Gniewny Pan czuł, że jego całkiem spokojne życie wypełnione wyglądaniem groźnie i nabijaniem przestępców na pale, zostało przewrócone na drugą stronę, wyprane, wytrzepane i wywieszone do wyschnięcia na słońcu. A wszystko za sprawą pewnego archanioła, który teraz był zupełnie pochłonięty wybieraniem nowych firanek do swojego pokoju. Usłyszawszy, że w miasteczku odbywa się wielki targ, Rafael nalegał, by Samael się tam z nim udał. W końcu on był gospodarzem zamku i archanioł nie chciał wprowadzać żadnych zmian bez jego zgody. Nie przyjął do wiadomości, że Lord dałby mu nawet pomalować ściany na różowo, gdyby tylko oznaczało to odzyskanie godności. Widział zdumione, a czasem nawet i rozbawione spojrzenia przechodniów, gdy Rafi bezceremonialnie łapał go za ramię i ciągnął do kolejnego stoiska, podekscytowany jak dziecko z okazji nowego roku. Miał już parę doniczek, dwa sielskie pejzaże autorstwa ludowych artystów i zieloną narzutę na łóżko w kwieciste wzory. Samael ledwo się wywinął zwiewnym zasłonom do jego pokoju. Niech archanioł dekoruje ile chce, ale jego jaskinia miała zostać nietknięta. 
- Czułbyś się lepiej, gdyby wpuścić tam trochę światła i powietrza, Sammy – marudził Pan Uzdrowień, lecz odpuścił, nie chcąc go do niczego zmuszać 
Odszedł kawałek dalej, zostawiając Rafaela z jego firankami i zaczął leniwie krążyć między straganami. Nie zwracał uwagi na sprzedawców reklamujących w głos swoje towary, ani na podekscytowane nawoływania tłoczących się demonów. Pogrążony we własnych myślach, prawie wpadł na jednego z nich, który zatrzymał się przy stole z rozmaitymi narzędziami myśliwskimi. 
- Uważaj, jak stoisz – warknął, ale urwał, widząc parę granatowych oczu patrzących na niego ze zdziwieniem.
- Wasza Lordowska Mość! Dzień dobry – powitał go pogodnie Leta, poprawiając sobie na ramieniu kołczan pełen strzał. - Nie sądziłem, że Lorda ciągnie do takich miejsc.
- Nie ciągnie. To tylko... - Samael urwał, przypominając sobie, jak bliską relację strzelec miał z Rafaelem w wojsku. Z jakiegoś powodu nie chciał, by ta dwójka się znowu spotkała...
- Rafi? - dokończył z rozbawieniem Leta, a Gniewny Pan zgrzytnął zębami, słysząc to zdrobnienie w jego ustach. W końcu Rafael był archaniołem, zwykły żołnierz powinien mieć dla niego chociaż odrobinę szacunku...
- Proszę tak na mnie nie patrzeć. Nie jestem zainteresowany Rafim – roześmiał się myśliwy, widząc jego minę. 
- A kto do cholery powiedział, że je- Nie jesteś? - Samael zamrugał z zaskoczeniem. To było coś nowego. Zawsze zakładał, że Leta miał słabość do uroczego medyk, podobnie jak chyba wszyscy w wojsku. 
- Lubię go, jest kochany, ale to zdecydowanie nie mój typ. Po prostu jest taki... Miły. To chwalebna cecha, tyle że ja wolę niegrzecznych chłopców – łowca wzruszył ramionami i rzucił mu łobuzerski uśmiech. - Właściwie to ty jesteś bardziej w moim typie, niż Rafi. 
Widząc minę Lorda, roześmiał się głośno, odrzucając głowę do tyłu. 
- Przepraszam, nie mogłem się powstrzymać. Ale na przykład nasz Lord Mammon jest wspaniały w łóżku i mówię to z osobistego doświadczenia – wyszczerzył zęby. Gniewny Pan pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Czasem nie umiem stwierdzić, czy blefujesz, czy mówisz prawdę – przyznał z dezaprobatą. Leta tylko wzruszył ramionami.
- Kto wie, prawda? No cóż, będę leciał, bo chcę jeszcze obejrzeć parę stoisk, a boję się, że mi wykupią ten nóż i nie znajdę lepszego. Proszę powiedzieć Rafiemu, że jeśli ma ochotę pojeździć po lesie, to chętnie mu pokażę co będzie chciał. Do widzenia – ukłonił się krótko i odwrócił na pięcie, by odejść. 
- Leta – zatrzymał go Samael, a łowca spojrzał pytająco przez ramię. - Nie boisz się mnie? 
Strzelec uśmiechnął się, a w jego ciemnych oczach błysnęło coś, czego Lord nie potrafił do końca nazwać. Może był to smutek, a może coś o wiele pierwotniejszego i głębszego. W każdym wypadku, zniknęło tak szybko, jak się pojawiło. 
- Widziałem straszniejsze rzeczy – powiedział Leta i zniknął między tłoczącymi się demonami. 

***

Michał spoglądał na ćwiczących żołnierzy z pełnym satysfakcji uśmiechem na ustach. Zastępy były wojskiem trenowanym od wieków i nie zamierzał przestać tylko dlatego, że zapanował pokój. Kto wie, kiedy zaatakuje ich jakiś kryjący się w cieniach wróg? A formę zbudować trudno, ale stracić bardzo łatwo. Jego podopieczni dobrze o tym wiedzieli, zaś ci, którzy rezygnowali, widocznie nigdy nie nadawali się do wojska. 
Był zły, że anioł odpowiedzialny za atak na Gabriela nadal nie wyśpiewał ani słowa. Razjel stosował na nim najróżniejsze metody i wiele z nich sprawiało, że Michałowi robiło się niedobrze na samą myśl, ale napastnik był uparty. Zamknięto go w lochu i czekano, aż w końcu się podda. Pan Magów nie wierzył w samodzielną próbę zabicia Regenta i tutaj jak raz Archanioł Ognia się z nim zgadzał. 
Teraz jednak panował względny spokój. Gazety powoli zaczynały nudzić się pisaniem o demonstracjach szlachty przeciw zawartemu pokojowi, a same wyższe sfery powoli przekonywały się do piekielnych wyrobów, które zaczynały pojawiać się na razie w bardziej luksusowych sklepach. Gabriel wiedział, że na dłuższą metę to nie starczy i trzeba będzie zorganizować jakąś wydajną metodę transportu. Michał widział nawet gdzieś na jego biurku plany dotyczące kolei, która miała łączyć Piekło i Niebo, ale jego brat usilnie próbował odłożyć spotkanie z Lucyferem. Trochę go to martwiło, ale wiedział, że Regent potrzebuje czasu i postanowił to uszanować. Lucek pewnie też by tak zrobił. 
Żołnierze przestali ćwiczyć pchnięcia i cięcia i powoli rozeszli się do łaźni. Lear z ręcznikiem przewieszonym przez ramię podszedł do swojego mentora. 
- Dobra robota – pochwalił go Michał, klepiąc przyjacielsko w plecy. - Nie dajesz im sflaczeć i się rozleniwić. Cephas ma z tym problem. 
Lear wzruszył ramionami. Cephas, jeden z sześciu generałów, był z pasji historykiem. Jego konikiem były dawne pisma dotyczące czasów sprzed ich narodzenia z pieśni Metatrona i teraz, kiedy skończyła się wojna, miał więcej czasu niż zazwyczaj, by studiować nieliczne pozostałe dokumenty i zapisy. Odbiło się to na jego oddziałach, których zapał do treningów zdecydowanie zmalał. 
- Kiedy zakopie się w książkach, to trzeba go stamtąd wyciągać końmi. Nie wiń go, dawniej nie miał takich możliwości. Pomyśl, co będzie, jak dopadnie książki o Piekle sprzed Lucyfera... - młodszy anioł posłał mentorowi znaczący uśmiech, na co ten tylko westchnął. Skierowali się razem do wyjścia z koszar, dzieląc się spostrzeżeniami z treningu i omawiając zwykłe, codzienne sprawy. 
- Dantalian dziś nie przyszedł? - zagadnął Michał. Odkąd ogłoszono pokój, demon często przyjeżdżał z generałem na trening i albo przyglądał się ćwiczącym żołnierzom, albo wybierał się do miasta i wracał, gdy Lear kończył. Na początku jego anioł niechętnie puszczał go samego, brał więc do towarzystwa Michała, lub kogoś z jego wojskowej elity, jeśli taki akurat przyjechał odwiedzić swojego dowódcę. Po paru wycieczkach wszyscy już wiedzieli, że demona pokazującego się z ważnymi wojskowymi lepiej nie tykać i Dan mógł śmiało zwiedzać miasto na własną rękę. 
- Źle się czuł i wolał się wyspać – rzekł wymijająco Lear. Nie chciał opowiadać mentorowi o tym, jak nie dał demonowi spać przez całą noc, zupełnie zdjęty zazdrością o kilku swoich żołnierzy, którzy rzucali ślicznemu jak lalka szlachcicowi bardzo jednoznaczne spojrzenia. Dantalian z wielką chęcią mu się poddał, zachęcając do pokazania, że należy tylko do niego, ale rano jedynie naciągnął kołdrę na głowę i odwrócił się do generała plecami. Lear nie zamierzał go do niczego zmuszać, pocałował więc tylko przelotnie policzek kochanka i zostawił go w sypialni, by odpoczął. 
Michał nie musiał o tym wszystkim wiedzieć. Chyba wciąż nie pojmował, że relacja jego ucznia z demonem to coś więcej niż bliska przyjaźń, ale jak pozostawał w tej niewinnej nieświadomości to było dla generała rzecz niepojęta. Nigdy nie próbowali się ukrywać, a Gabriel i Rafael wydawali się doskonale wiedzieć o ich związku. Z drugiej strony jednak, Pan Zastępów nigdy nie miał nawet najmniejszego wyobrażenia o miłości i Lear mógł przysiąc, że jedyne pocałunki, jakie kiedykolwiek otrzymał były całusami w policzek od jego braci. Michał przypominał mu szczeniaczka – walecznego, pełnego entuzjazmu i uroczo niewinnego, co dość zabawnie kontrastowało z jego aparycją. Gdyby ktoś si przed nim rozebrał, pewnie okryłby go płaszczem, by nie zmarzł. 
Nagle Archanioł Ognia przerwał wywód o wyższości broni białej nad palną i na jego przystojnej twarzy odmalował się wstręt. Lear podążył za jego wzrokiem i ujrzał Sariela stojącego przed koszarami i wyraźnie na kogoś czekającego. Na ich widok archanioł uśmiechnął się jadowicie i podszedł, poprawiając futro w czarne plamki na swoich ramionach. 
- Witajcie, generale, Michale... Miałem nadzieję, że was tu spotkam – powiedział słodko. 
- Miałeś? To świetnie, a ja miałem dokładnie przeciwną – mruknął Michał, rozwiewając ręką dym z cienkiej, długiej fajki, który wydmuchnął na niego Sariel. 
- Jesteś taki dowcipny – roześmiał się ten dźwięcznie. - Chciałem tylko powiedzieć, że naprawdę cię podziwiam. Żeby tak od razu wybaczyć buntownikom... Musisz mieć prawdziwie wielkie serce...
- Lucyfer jest moim bratem, nigdy nie trzymałem do niego urazy – warknął Pan Zastępów, unosząc dumnie głowę. Jeśli archanioł chce go rozzłościć w taki sposób, będzie musiał postarać się bardziej. - Och, tak, to zupełnie naturalne, przecież cię o to nie winę! Jednak niektórzy z nich mnie osobiście wciąż martwią... Jak na przykład Asmodeusz... Kto wie, ile razy używał sobie na twoim bracie i innych... No i ci bożkowie... Pamiętasz, jak prowadziliśmy wojnę z bożkami, Misiu? Przecież to byli zwykli barbarzyńcy bez poszanowania dla jakichkolwiek wartości! - kontynuował uparcie Sariel. 
- Ufam, że Lucek potrafi dobrać swoich Lordów – wycedził przez zęby Michał, ale Lear widział, jaki efekt mają na nim słowa Sariela. Pan Zastępów miał ochotę rzucić mu się do gardła. 
- No tak... Ty go znasz najlepiej, prawda? Martwiłem się tylko, co do jego osądu, bo... No pomyśl, Samael? W końcu to przez niego nasi ojcowie odeszli bez słowa, a Lucyfer od tak przyjął go do siebie... Krążą plotki, że w ogóle nad nim nie panuje... A jeszcze teraz nasz drogi Rafael pojechał samotnie do Piekła... Ale widać o tym też zapomniałeś...
- Dosyć – przerwał Archanioł Ognia, łapiąc go za kołnierz i potrząsając mocno z wściekłością. - Nie waż się nawet... Powiedzieć słowa więcej. 
- Czyli jednak nie masz pewności, czy to bezpieczne? Nie wierzę, pozwoliłeś Rafaelowi od tak wjechać w paszczę smoka...? - oczy Sariela rozszerzyły się w fałszywym szoku. Michał zacisnął pięść i uniósł ją, chcąc zadać cios, ale Lear złapał go za ramię i powstrzymał.
- Próbuje cię sprowokować. Nie jest tego wart – warknął, spoglądając z nienawiścią na białowłosego archanioła. 
- Bo nielotna sierota bez przeszłości na pewno jest warta więcej – zaśmiał się ochryple Sariel, uwalniając się z uścisku Pana Zastępów. - Cóż, panowie, było miło, ale już wystarczy. Mam nadzieję, że Samael nie użyje naszego słodkiego Rafiego, do któregoś ze swoich szalonych eksperymentów... W końcu wtedy pewnie nawet nie odnajdziemy jego ciała. 
Odwrócił się na obcasie i odszedł, zostawiając gotującego się z wściekłości Michała z jego generałem. Lear położył rękę na ramieniu mentora, chociaż uwaga Sariela nieco go zabolała. 
- Pan Rafael nie jest słaby. Da sobie radę – powiedział pocieszająco. Archanioł Ognia pokręcił głową, wyraźnie zaniepokojony.
- Niby to wiem, ale... Sariel ma rację, Samael to wariat, kto wie, co mu wpadnie do głowy. Jeśli Rafi się tam chociaż zbliży, mogę go już nigdy więcej nie zobaczyć... - westchnął. 
- Spędził w jego obozie jakiś czas i nic mu się nie stało – przypomniał Lear, ale na te słowa Michał zacisnął zęby z wściekłości. 
- To był wypadek i nigdy nie powinien się zdarzyć! Pomyśleć, że tak mało brakowało... Jedyny plus jego wygnania był taki, że mogłem nigdy więcej go nie oglądać, a teraz... Serafinowie powinni zamknąć go w lochu i nigdy nie wypuszczać. Ty nie wiesz, jak to wyglądało. Gabriel wpadł do pokoju pierwszy i krzyknął do mnie, żebym się nie zbliżał, ale i tak zatrzymałem się tuż za nim i wszystko widziałem przez jego ramię. Siedział przy ciele tego biednego anioła jak jakaś groteskowa bestia z Tartaru, miał krew na ubraniu, na twarzy, chyba ją pił. Patrzył na nas, jakby w ogóle nas nie poznawał. Nigdy za nim nie przepadałem, ale nie sądziłem, że jest zdolny do czegoś takiego. Po skazaniu go na wygnanie, serafinowie zniknęli i został po nich tylko pierścień, który Metatron przekazał Gabrielowi... - Pan Zastępów wzdrygnął się na to wspomnienie. Nie był strachliwą osobą, ale te dni zostawiły na nim piętno, o którym nie dało się tak po prostu zapomnieć. Lear nawet sobie nie wyobrażał, przez co przechodzili archaniołowie. 
- Jestem pewien, że pan Rafael da sobie radę. Nawet jeśli pojedzie do okręgu Samaela, będzie mógł zatrzymać się u Finka i Vestara – powiedział pojednawczo. - Chcesz przyjechać na obiad? Dan pewnie już wstał do tej pory...
Albo i nie, bo szlachcic często zachowywał się jak prawdziwa księżniczka, spędzając całe dnie w łóżku i żądając przynoszenia mu śniadania. Generał nie protestował, wiedząc, że od czasu do czasu może go rozpieszczać. Chociaż niczego mu nie brakowało, demon był wcześniej zwyczajnie samotny i Lear lubił okazywać mu swoją miłość, by nie czuł się więcej opuszczony. 
- Nie będę wam przeszkadzał? - Michał uśmiechnął się z zakłopotaniem w sposób, który jego uczniowi bardzo kojarzył się z Rafim.
- Nie będziesz – zapewnił go.

***

Tymczasem gdzieś w Piekle, zupełnie nieświadomy Samael szukał swojego niesfornego gościa po całym zamku. Nie było go w bibliotece ani w jego pokoju, co wydało się lordowi nieco dziwne. Nawet nie wiedział, czemu się zaniepokoił i czemu chciał odnaleźć Rafiego. Po prostu był zmęczony siedzeniem w swoim biurze, a archanioł zawsze potrafił oderwać jego myśli od nudnych spraw państwowych. Może pojechał do lasu? Ale wtedy pewnie by mu o tym powiedział, zdjęty idiotycznym przeświadczeniem, że Samael martwiłby się, gdyby zniknął bez słowa. 
To nagłe pragnienie towarzystwa Rafaela trochę niepokoiło Gniewnego Pana. Nie chciał się do niego na nowo przywiązać, w końcu prędzej czy później medyk będzie musiał wrócić do Nieba i pewnie więcej nie zawita w jego pałacu. Z resztą Samael z doświadczenia wiedział, że zbliżenie się do innych nigdy nie kończyło się dobrze. Odejście od mordercy było naturalną koleją rzeczy. Wciąż jednak dawał się nabrać na słodkie słówka Pana Uzdrowień i powoli zaczynał wierzyć w szczerość jego uczuć. Udawanie przyjaźni zwyczajnie nie pasowało do charakteru Rafaela. On potrafił oswoić nawet najpaskudniejszą bestię i sprawić, że turlała się jak szczeniak u jego stóp. I to właśnie dlatego należało trzymać go na dystans. 
W teorii brzmiało to bardzo prosto, pomyślał z goryczą Samael, skręcając w kolejny korytarz. Tylko gdyby takie było, nie ganiałby teraz po zamku, szukając archanioła. 
Na końcu holu dostrzegł gromadkę kuchcików dyskutujących o czymś przyciszonymi głosami. Dziwne, zbliżała się pora obiadu, więc powinni być w kuchni i przygotowywać posiłek. Samael zmarszczył brwi i ruszył w ich stronę z miną nie wróżącą niczego dobrego. Jeden z demonów zauważył go i pisnął, zwracając uwagę pozostałych.
- Co wy tu robicie? Chyba macie zajęcie, prawda? - Gniewny Pan spojrzał na nich z głowy, strosząc groźnie czarne pióra. 
- T-tak, wasza lordowska mość... A-ale pan Rafael powiedział, żebyśmy zrobili sobie przerwę... - wyjąkał kuchcik, miętoląc w dłoniach brzeg fartucha. - Mówił, że chce dla pana zrobić coś dobrego... Proszę się na niego nie złościć... 
- Nie jestem na niego zły – westchnął Samael ku uldze przerażonych sług, po czym ruszył w stronę otwartych drzwi do kuchni. Wszedł po cichu i oparł się o framugę, obserwując krzątającego się przy garach archanioła. Rafi podciągnął do łokci rękawy koszuli, zawiązał w pasie niebieski fartuch, a włosy powstrzymał przed opadaniem na czoło kolorową apaszką, którą kupił na straganach. Z zacięciem siekał warzywa i wrzucał je do wielkiego garnka, cały spocony od ognia buchającego z paleniska. Nagle wydał się mu jedynym źródłem światła w ciemności, jaka spowijała jego życie i zapragnął zrobić krok, wyciągnąć rękę i przytulić go mocno od tyłu. Był jak ćma, którą ciągnie do ognia, mimo że już nieraz przypaliła sobie skrzydła. Kiedy natomiast myślał, że ogniem jest Rafi, oparzenie nagle przestawało się mu wydawać takie złe. 
Archanioł w końcu zauważył jego obecność i na chwile porzucił siekanie warzyw, by podejść i złapać Gniewnego Pana za rękę. 
- Czemu tak stoisz bez słowa, Samuś? Chodź, pomożesz mi – powiedział z uśmiechem. Samael spojrzał powątpiewająco na różne składniki porozkładane na stole, ale pełnym nadziei oczom Rafiego trudno było odmówić.
- No dobrze. Co mam robić? - zapytał, a w nagrodę Pan Uzdrowień rozpromienił się jak małe słoneczko. 

_____________________________________________________________

WR: Dziś nie ma arta, bo Scarlett zabrali kompa, rozdział nie jest też sprawdzony, więc za wszystkie błędy i literówki przepraszamy. Za to jest długo i mam nadzieję, że będzie was to satysfakcjonowało. No nic, dziękujemy za wszystkie komentarze i zapraszamy do czytania :D

SC: Przepraszam, że tym razem nie sprawdziłam, ale mój komputer trafił do informatyka na czas nieokreślony, dlatego też piszę z komórki ;w; Ah, słodki rozdział, chciałoby się go sprawdzić...;___; No nic, zapraszam do zlajkowania naszego fp i - jak zawsze - do zobaczenia za dwa tygodnie! :3