sobota, 28 lutego 2015

RA: Rozdział 2

Na szczęście rana na głowie Rafaela nie była poważna i już wkrótce archanioł wymykał się ze swojego pokoju na zwiedzanie zamku, kiedy Samael siedział w swoim gabinecie. Budowla była wielka, ale Gniewny Pan wyraźnie nie używał większości pokoi. W rogach czaiły się olbrzymie pajęczyny, kurz przykrywał półki szarawą warstwą, spomiędzy grubych zasłon natomiast nie wpadał ani promyczek słońca. Tylko kilka pomieszczeń niedaleko pokoju samego szlachcica było bardziej zadbane. Najwyraźniej tam przyjmował gości. 
Na korytarzach wszędzie wisiały ponure dekoracje, jakby Lord umyślnie chciał wpędzić swoich przybyszy w nastrój grozy. Nigdzie nie było żadnych kwiatów, a wszystko wydawało się surowe i nieprzyjazne. Rafi czasem czuł dreszcze, kiedy wieczorem szedł korytarzem, a zza rogu wyłaniał się ciemny zarys jakiejś zbroi. Było mu smutno, bo myślał, że w tak wielki zamku Sammy musi być bardzo samotny. 
Jakieś trzy dni po swoim przybyciu znalazł korytarz, którego jeszcze nie obejrzał. Wzdłuż niego wisiały obrazy Samaela, pewnie robione za namową Lucka, bo Gniewny Pan nigdy jakoś nie palił się do pozowania. Ostatni jednak był zasłonięty fioletową kotarą i archanioł chwilę przed nim stał, zastanawiając się, czy powinien zajrzeć pod spód. Pewnie nie, mimo to pokusa była zbyt silna i wyciągnął dłoń, by unieść zasłonę.
W tym samym momencie ktoś złapał go za nadgarstek. 
- Miałeś być w swoim pokoju – Lord spoglądał na Pana Uzdrowień swoimi czarnymi jak otchłań oczyma i nie było w nich ani iskierki ciepła. Rafi zadrżał, nieco przestraszony tą nagłą złością ze strony Samaela. 
- Nic mi nie jest, Sammy i trochę się nudziłem... - powiedział przepraszająco.
- Jeśli coś jest zasłonięte, to znaczy, że nikt ma tego nie widzieć. Czy to taka trudna koncepcja? - warknął Lord Gniewu. Archanioł przytulił go mocno, przymykając oczy.
- Przepraszam... Powinienem uszanować twoją prywatność. Nie złość się – powiedział cicho, wtulając głowę pod brodę byłego Anioła Śmierci. Ten zupełnie zapomniał o gniewie, zaskoczony tym gestem. Ciało Rafaela przyciśnięte do jego własnego, miękkie loczki łaskoczące go w nos, przyjemny zapach mydła i trawy... Wszystko to uspokoiło burzę w jego sercu na tyle, że uniósł rękę i przeczesał włosy archanioła palcami.
- Dobrze. Puść mnie – powiedział chłodno, po czym wyszczerzył zęby w paskudnym uśmiechu. - Jeśli będziesz się tak kleił, pomyślę, że chcesz ode mnie czegoś więcej.
- Sammy, jak możesz... - Rafi zarumienił się lekko, nagle zbyt intensywnie świadom ramienia Lorda trzymającego go w miejscu. Samael tymczasem spojrzał na jego twarz i gwałtownie zabrał rękę. Lepiej, żeby nikt go nie widział w takiej pozycji z archaniołem. 
- Nawet gdybyś chciał, to byś tego nie dostał – powiedział chłodno, odwracając się od niego. Musiał wziąć konia i się przejechać. Odkąd ponownie spotkał Rafaela, ten zupełnie nie dawał mu myśleć w swoim towarzystwie.

***

Kiedy wrócił, archanioł był na dziedzińcu i bawił się z Cerberem. Chociaż rodzeństwo trzygłowej bestii wróciło po treningu z Vestarem do swojej jaskini gdzieś w głębi ogrodów Samaela, ich oswojony przez Rafiego brat zdecydował się zostać z Gniewnym Panem i od tamtej pory służył mu za coś w rodzaju psa obronnego. Teraz był bardzo szczęśliwy mogąc znowu zobaczyć swojego ulubionego anioła, a ten wykorzystał okazję, by trochę go rozpieścić. Rafi siedział okrakiem na brzuchu stwora, drapiąc go ze śmiechem.
- Kto jest kochaną psiną? No kto, no kto? - pytał, a Cerber w odpowiedzi szczekał wszystkimi trzema głowami i uderzał wężowym ogonem w ziemię.
- Znalazłem twoją sakwę – powiedział mu Samael, odprowadzając konia do stajni. Do tej pory Pan Uzdrowień chodził w tym, co miał na sobie gdy przybył, zakładając na noc koszulę gospodarza. 
- Naprawdę? Gdzie była? - Rafi zsunął się z Cerbera, drapiąc jeszcze każdą z głów pod brodą i zrównał się z Lordem. Ten tylko wzruszył ramionami.
- Niedaleko miejsca, gdzie cię znalazłem – odparł beznamiętnie. Pan Uzdrowień spojrzał na niego ze smutkiem. Tak bardzo się starał, by Sammy przestał odnosić się do niego z tym przenikliwym chłodem... Może rzeczywiście nie był w stanie nic zmienić? A przecież podczas wojny miał wrażenie, że coś udało mu się osiągnąć... 
- Jeśli ci przeszkadzam, to mogę odjechać... - powiedział cicho. Chciał zostać, ale nie zamierzał się narzucać. 
- Zamek jest wystarczająco duży dla nas dwóch, a przecież nie masz, gdzie się podziać – Samael spojrzał na niego i westchnął. Czuł, że będzie tego żałować. Rafael potrafił obrócić czyjeś życie o sto osiemdziesiąt stopni, a on przywykł do swojej rutyny. Jego poddani, w przeciwieństwie do Pana Uzdrowień bali się groźnego Lorda. On natomiast wciąż nie mógł zrozumieć, czemu archanioł nie podziela ich strachu. W końcu na własnej skórze doświadczył niszczycielskiego, nieopanowanego gniewu Samaela, który niemalże pozbawił go życia. Gdyby nie Leta... Gniewny Pan zadrżał. Wolał nawet nie myśleć... Może i nie był dobrą osobą, ale nie chciał mieć na rękach krwi Rafaela. 
Drgnął, gdy poczuł, że archanioł ujął jego dłoń w swoją. Delikatny uśmiech nadawał jego niebieskim oczom dziwnego blasku.
- Dziękuję, że mnie nie wyganiasz – powiedział Rafi łagodnie, a Samael szybko zabrał rękę.
- W nocy las jest niebezpieczny. W ciemności czają się istoty, które polują po zmroku, korzystając z tego, że ofiara ich nie widzi. Nie chcę, żeby znowu zaczęła się wojna, bo wyrzuciłem cię z zamku i coś ci się stało – powiedział chłodno, ale medyk dalej patrzył na niego, jakby umiał przejrzeć wszystkie pozory, które Gniewny Pan wokół siebie tworzył. - Poza tym Cerber byłby smutny.
- Nie możemy na to pozwolić - zaśmiał się Rafi.

***

- Co robisz, Ganuś? - drzwi do kuchni otworzyły się z hukiem i niezadowolony Lianes wparował do środka. Szukał kucharza w jego pokoju, gdzie o tej porze powinien być, a kiedy go nie znalazł, jego humor gwałtownie się pogorszył. Wiedział, że jego kochanek najpewniej wypróbowuje jakiś nowy przepis i szanował to, ale... Poobiednia sjesta była zarezerwowana dla niego i to odkąd zaczęli być razem. Czyżby Ganderius nagle zdecydował z tym zerwać?
- Wałówkę dla Nicka – kucharz, zupełnie nieświadom swojej gafy, objął Lianesa ramieniem na powitanie i pocałował w piegowaty policzek. To szybko odwiodło ogrodnika od jego planu udawania obrażonego.
- Wałówkę? Wyjeżdża gdzieś? - nastawił uszu, zaciekawiony. Ostatnio nadworny lekarz księcia zachowywał się jakoś... Inaczej. Bujał w obłokach i był odrobinę mniej zgryźliwy, a czasem nawet się uśmiechał. Ortis potwierdził jego podejrzenia, lecz nie miał pojęcia, skąd taka zmiana w jego mistrzu. 
- Mówił coś o zaproszeniu do opery w Rosso – wzruszył ramionami Ganderius. Plotki średnio go interesowały, chyba że chodziło o jakiś niezwykły przepis, co w pałacu zdarzało się stosunkowo rzadko. 
- Do opery? W sensie... Na randkę? - dopytywał się Lianes, a jego oczy błyszczały chytrze. Kucharz spojrzał na niego i pokręcił głową.
- Knujesz coś. Przestań. Nawet jeśli to randka, nic co do tego – powiedział, dźgając go w pierś. Ogrodnik wydał z siebie rozczarowane miauknięcie. 
- Ganuś, nasza stara panna w końcu znalazła sobie amanta, a ciebie to nie interesuje? Ty jaskiniowcu! - powiedział, wydymając wargi dziecinnie. Ganderius przewrócił oczyma. 
- To idź i mu to zanieś, jeszcze nie wyjechał – zaproponował, wciskając mu w ręce schludny pakunek. - Ja będę czekał w pokoju, jeśli... Miałbyś jakiś interes.
- Och, będę miał i to duży – Lianes oblizał się, po czym wspiął na palce i pocałował kochanka w nos. - Dzięki, Ganuś, jesteś najlepszy – zawołał i już go nie było.
Znalazł Nicholasa przed bramą z Ortisem, który wyglądał na zdenerwowanego. 
- ...Jedziesz do Rosso tylko po to, żeby iść do opery... - mówił, gestykulując ze złością. 
- Oczywiście, w Rosso są najlepsze opery - oznajmił jego mistrz, krzyżując ręce na piersi. - I nie ma to nic wspólnego z żadnym romansem. Po prostu się ukulturalniam. 
- Mistrzu, nie mam nic przeciwko twoim wypadom, ale drażni mnie, że nie jesteś w stanie powiedzieć mi prawdy. Przecież to nic wielkiego – pokręcił głową Ortis. Dwadzieścia lat praktyk zbudowało pewną więź między nim, a Nickiem i wydawało mu się, że mistrz mu ufał.
- Jakbyś ty powiedział mi prawdę o Orionie – wytknął medyk, chociaż czuł się z tym źle. Nie winił ucznia z ukrywanie relacji z aniołem, w końcu czasy były, jakie były. 
- Orion jest aniołem! - zaprotestował brunet, wyraźnie dotknięty tą uwagą. - Dobrze, jedź sobie. Skoro tak bardzo się upierasz, że to zwykły wyjazd kulturalny, niech tak będzie. To w końcu nie moja sprawa, prawda? - odwrócił się na pięcie i odszedł korytarzem, a czarny kucyk podskakiwał w rytm jego kroków. 
- Nicky wpadł w kłopoty – zażartował Lianes, wciskając Nicholasowi w ręce pakunek z jedzeniem. - Czemu nie powiesz mu, że jesteś na zabój zakochany w jakimś bogatym ciachu?
- Bo nie jestem! - zawołał nadworny medyk, rumieniąc się na myśl, jak bliski prawdy był ogrodnik. 
- Okłamujesz siebie, jego i cały świat – westchnął teatralnie blondyn. - Jesteś tępy jak Ganuś. Tylko on ma ten plus, że go kocham. 
- Skończyłeś? Spóźnię się na powóz z Lux – warknął Nicholas, chowając jedzenie do torby i wychodząc z pałacu zamaszystym krokiem.
- Totalnie dzisiaj zaliczy – stwierdził pod nosem Lianes, uśmiechając się do siebie.

***

- Mógłbyś przestać wtykać nos w nie swoje sprawy! 
- Nawet nie wiesz, co chciałem zrobić, po co się tak złościsz... - Rafi był zły. Ten dzień zaczął się tak miło, udało mu się namówić Samaela na zjedzenie z nim śniadania i prowadzili całkiem cywilizowaną rozmowę. Potem jednak nieopatrznie mu się wymsknęło, że chciałby zmienić coś w wystroju zamku, by nie był on taki przygnębiający. To wytrąciło Gniewnego Pana z równowagi i wykrzyczał mu w twarz, że nie ma prawa ingerować w jego życie i powinien przestać zachowywać się wszędzie jak u siebie. Chociaż Rafael próbował go uspokoić, tym razem nie poszło to tak gładko. 
- Złoszczę się, bo wytrącasz mnie z równowagi! - warknął Samael, a jego czarne oczy płonęły gniewem. Pan Uzdrowień zaczynał rozumieć, czemu dostał mu się akurat taki tytuł. 
- Może bym cię nie wytrącał, gdybyś jakąś miał! - powiedział buntowniczo i natychmiast zrozumiał, że popełnił błąd. Twarz demona zasnuł jakiś przerażający cień.
- Tak. Jestem niezrównoważonym psycholem, miło że w końcu raczyłeś to zauważyć. Długo ci to zajęło, myślałem, że Michaś wpaja ci to codziennie. Chciałeś się przekonać na własnej skórze, jaki ze mnie psychopatyczny morderca? - syknął jadowicie. Rafi miał wrażenie, że jego rogi nieco urosły, jednak średnio o to dbał, zbyt rozdrażniony wybuchem Samaela.
- Nigdy bym cię tak nie nazwał i mam w nosie, co Michał o tobie sądzi! Przestań przekręcać moje słowa tak, jak ci wygodnie! Tak trudno ci zaakceptować fakt, że jest jeszcze ktoś, kogo nie udało ci się odstraszyć swoim idiotycznym zachowaniem?! - krzyknął, po czym odwrócił się na pięcie i wyszedł z jadalni, trzaskając drzwiami. W pierwszej chwili chciał iść do stajni po Perłę i wynieść się jak najdalej od Samaela, szybko jednak uznał, że tak tylko udowodni wszystko, co zarzucał mu Gniewny Pan. Zamiast tego zagwizdał na Cerbera, który dołączył do niego w podskokach i ruszył na tyły zamku, gdzie według tego, co mówiła służba, znajdowały się rozległe ogrody pełne drapieżnych bestii gotowych wyssać życie z każdego, kto się odważył postawić stopę w ich domu. 
Pierwsze spojrzenie na to miejsce nieco rozczarowało Rafiego. Roztaczał się przed nim zwyczajny ogród i to nawet całkiem zadbany. Kwiaty nieśmiało wychylały się z pąków, by powitać wiosnę, a liście zieleniły, co nieco tłumiły przygaszone przez zasnuwające niebo chmury promienie słoneczne. Było trochę trawy, na której można było się w ładniejsze dni położyć i wygrzewać, ale żadnego zwierzęcia chociaż trochę pasującego do dramatycznych opisów. Archanioł przechadzał się chwilę między klombami, aż nagle dostrzegł idącą do brzegu ogrodu dróżkę. Zaciekawiony podążył nią i stwierdził, że prowadzi do ogrodzenia, za którym teren przechodził w strome, trawiaste zbocze. Na pewnej wysokości łagodniało ono i przechodziło w morze zieleni, ciągnące się hen daleko, aż do miejsca, gdzie spotykały się góry otaczające kotlinę. Na dół prowadziły strome schodki i Rafi, nie czekając ani chwili, począł tam schodzić. Cerber szedł dzielnie za nim, skamląc nieco, kiedy jego łapa poślizgnęła się na wąskim stopniu. 
Znalazłszy się u podnóża zbocza, zafascynowany Pan Uzdrowień ruszył dalej między drzewa. Panowała tu przyjemna cisza, tylko lekki wiatr czasem szemrał między liśćmi. Z czasem jednak Rafael zaczynał wyłapywać nowe dźwięki, jak śpiew ptaków czy nawoływania nieznanych mu gatunków. Jego twarz mimowolnie rozjaśnił uśmiech. To był dopiero ogród godny uwagi. 
Nie bał się, że się zgubi. Zawsze mógł wejść na drzewo i wypatrzyć górujący nad kotliną zamek, by potem iść w jego kierunku. Wszystko dookoła go fascynowało. Leta wspominał kiedyś coś o żyjących w górach smokach, może mógł jakiegoś tu spotkać? A nawet jeśli nie, kto wie, co kryły ogrody Samaela. 
Po jakichś dziesięciu minutach spaceru drzewa się przerzedziły i Rafi dostrzegł niewielkie, czyste jak kryształ jeziorko. Z zadowoleniem usadowił się za jakimś grubym pniem, by móc wszystko uważnie obserwować, jednocześnie nie strasząc zwierząt przychodzących do wodopoju. Cerber gdzieś pobiegł, co nawet było mu na rękę. Wielki drapieżnik najpewniej odstraszałby obiekty jego obserwacji. 
Nie musiał czekać długo. Wkrótce zza zarośli po drugiej stronie jeziorka wyłoniło się majestatyczne stworzenie przypominające nieco sarnę. Jego pysk kojarzył się jednak bardziej z pyskiem jakiegoś mniejszego gatunku smoka, zaś rogi nie były rozwidlone, ale długie i szpiczaste. Z karku i grzbietu zwierzęcia wyrastała gęsta, czerwona grzywa, a długi, zakończony włochata witką ogon kołysał się na boki niespokojnie. Istota powiodła ciemnymi, bystrymi oczyma dookoła i upewniwszy się, że żaden drapieżnik nie czyha na nią na otwartej przestrzeni, zbliżyła się do wody. Rafi tak się skupił na obserwowaniu tego niezwykłego zjawiska, że nie zauważył, skąd przyszedł piękny, czarny koń, który nagle zbliżył się do zwierzęcia pijącego wodę. Zetknęły się nozdrzami, po czym rumak zaczął wchodzić do jeziora, czasem przystając i oglądając się na drugą istotę. Kiedy woda sięgała im do połowy boku, koń nagle zaczął się zmieniać. Z jego pyska wyrosły kły, na szyi wyodrębniły się czerwone pręgi skrzeli, sierść zabarwiła na zielonkawy kolor. Bestia stanęła dęba i wgryzła się w kark swojej ofiary. Spod wody wystrzeliło drugie takie samo stworzenie i wspólnymi siłami wciągnęły smokopodobną sarnę pod powierzchnię. Pan Uzdrowień wypuścił z płuc powietrze, zupełnie zafascynowany tym, co się właśnie rozegrało przed jego oczyma. Nie dziwił się, że służba panicznie bała się tego miejsca. Skoro były tu drapieżne konie, kto wie, co jeszcze mogło się znaleźć? Zanotował sobie, by poszukać w bibliotece jakiejś informacji o napotkanych stworzeniach, kiedy wróci. Jego uwagę jednak szybko pochłonęło coś innego, bowiem w koronie drzewa obok rozległ się głośny szelest i z dziupli wyszło zwierzę o żółtoczarnej sierści. Dostrzegłszy Rafiego, zamarło i wbiło w niego spojrzenie wielkich jak spodki oczu, ruszając szybko spiczastym noskiem. Najwyraźniej uznało, że archanioł nie stanowi zagrożenia, bo kontynuowało wspinaczkę, przebierając szybko zwinnymi łapkami. Jego długi ogon dyndał na boki, od czasu do czasu zahaczając się o jakąś gałąź. Stworzonko zniknęło w koronie drzewa, gdzie pewnie poszukiwało pożywienia. Archanioł uśmiechnął się do siebie, wstał i ruszył dalej.

***

Samael nie mógł skupić się na pracy. Rafael nie pojawił się ani na obiedzie, ani na kolacji, a on - chociaż uparcie odmawiał przyznania się do tego przed sobą - zaczynał się martwić. Pan Uzdrowień nie okazywał mu do tej pory nic poza sympatią i dobrze wiedział, że potraktował go niesprawiedliwie. Dobroć Rafiego zwyczajnie wytrącała go z równowagi. Nie zasługiwał na nią. Wiedział, że nijak mu się nie odwdzięczy, więc wolał odsunąć go jak najdalej, póki jeszcze mógł.
Co było problematyczne, bo z drugiej strony mimo wszystkich ostrych słów, lubił archanioła. Nic dziwnego, w końcu chyba nie znał osoby, która by go nie polubiła. 
Gniewny Pan wstał, odsuwając krzesło ze zgrzytem i poszedł poszukać medyka. Nie zastał go w jego pokoju, lecz wszystkie jego rzeczy zostały na miejscu, wykluczył zatem możliwość, że Rafael zwyczajnie odjechał. Dla pewności sprawdził jeszcze stajnię i mimowolnie poczuł ulgę, widząc, że Perła nadal jest w swoim boksie. Nie mógł znaleźć Cerbera, co uznał za dobry znak. Gdziekolwiek Rafi poszedł, trzygłowy pies na pewno go przypilnuje, by nie wpakował się w kłopoty. Nie, żeby archanioł nie potrafił bez niczyjej pomocy poradzić sobie z problemami. 
Postanowił poszukać w ogrodzie, lecz między klombami również nie było śladu po Panu Uzdrowień. Tknięty przeczuciem Samael poszedł w stronę ogrodzenia, które oddzielało część pałacową od tej dzikiej, gdzie mieszkały najrozmaitsze zwierzęta. Lord uwielbiał to miejsce, tętniło ono życiem i zawsze mógł tam chwilę odpocząć. Gdzieś w głębi u podnóża góry znajdowało się leże jego cerberów. Tylko ten, którego oswoił Rafi zdecydował dotrzymać mu towarzystwa, zostawiając swoje rodzeństwo.
Tak jak podejrzewał, furtka była otwarta, co znaczyło, że ktoś musiał zejść w dół zbocza. Pewnie archanioł usłyszał plotki o bestiach w ogrodzie i zdecydował zobaczyć je na własne oczy, zawsze miał słabość do niebezpiecznych istot... Ale robiło cię ciemno i zanosiło na kolejną wiosenną burzę. Samael westchnął i wrócił do pałacu po płaszcz dla swojego niesfornego gościa. 

***

Rafi był zachwycony światem, który znalazł za ścianą ogrodu. Im bliżej się przyglądał, tym więcej stworzeń dostrzegał. Kolorowe ptaki o rozmaitych kształtach i rozmiarach, bzyczące owady, liczne gryzonie, węże i jaszczurki. W pewnym momencie spojrzał na niebo i stwierdził, że powoli zaczyna się ściemniać i w sumie powinien wracać, bo nie powiedział Samaelowi gdzie idzie, ale zrezygnował z powrotu. Gniewny Pan pewnie nawet nie zauważył jego nieobecności. Ta myśl dziwnie zabolała i Rafi uparcie kontynuował przemierzanie ogrodu. 
Niebo się chmurzyło i gdzieś w oddali przetoczył się grzmot. Archanioł zadrżał. Zbierało się na kolejną burzę, więc chyba jednak będzie zmuszony powoli iść w stronę zamku. Żałował, że nie zabrał jakiegoś okrycia, bo chłodny wiatr dawał się mu we znaki. 
Nagle rozległ się szelest i Pan Uzdrowień zamarł, nie chcąc spłoszyć jakiegoś ciekawego zwierzęcia, które pewnie się tam ukrywało. Zamiast tego jednak zarośla się rozchyliły i wyszedł z nich Samael. Na widok Rafaela zdeterminowany wyraz jego twarzy złagodniał.
- Tutaj jesteś. Co ty sobie myślisz, chodzić po dworze w taką pogodę? - zdjął z ramion płaszcz i zaoferował go archaniołowi, który ubrał się, zupełnie zaskoczony.
- Dziękuję, Sammy, ale... Co ty tutaj robisz? - zapytał.
- Nie przyszedłeś na obiad i na kolację. Myślałem, że odjechałeś... - Gniewny Pan kiepsko radził sobie z ukrywaniem, że nie chciał, by tak się stało i Rafi nie mógł powstrzymać fali ciepła, które nagle go wypełniła. Więc Sammy jednak dawał mu szansę... 
- Nie odjechałem. Wtedy tylko byś się jeszcze bardziej gnębił – powiedział szczerze, uśmiechając się do niego. Błysnęło, a na jego włosy kapnęła pierwsza kropla deszczu. - Chodźmy, bo zaraz zupełnie zmokniemy.
Lord skinął głową i ruszyli razem w stronę schodów. Kiedy przeszli przez furtkę, zostawiając ją otwartą dla Cerbera, rozpadało się zupełnie i resztę drogi przebyli biegiem. Samael rozłożył czarne skrzydło, by osłonić Rafaela od deszczu, na co ten tylko mocniej złapał rękaw jego płaszcza. Nie mógł powstrzymać cichego chichotu, kiedy w końcu wpadli do holu i Gniewny Pan otrząsnął swoje pióra z wody, krzywiąc się nieco. 
- Jesteś głodny? - zapytał, kiedy w końcu uporał się z tym, a Rafi dopiero teraz uświadomił sobie, że jest i to bardzo. W końcu od śniadania nie miał nic w ustach.
- Nie chciałbym robić kłopotu... - zaczerwienił się lekko. Sammy na pewno już jadł, a to on powinien pilnować, by wrócić na czas. 
- Zostało coś z kolacji. Chodź – były Anioł Śmierci odwiesił jego płaszcz i wskazał głową na korytarz. Rafi uśmiechnął się lekko i podążył za nim, pełen nowej nadziei na odzyskanie przyjaciela.

__________________________________________________________

WR: Wstawianie co dwa tygodnie to dobry pomysł, bo udało nam się wrzucić rozdział punktualnie <3 Scarlett marudzi, że powinien być dłuższy, może i ma rację... Ale u nas też nie jest wesoło, trochę trudno pisać, jak mało kto czyta. No nic, cieszę się, że polubiliście Sama i Rafiego, do zobaczenia za dwa tygodnie :D Namówiłam Scarlett, żeby zaczęła rysować ilustracje do każdego z rozdziałów, więc może w przyszłym tygodniu dostaniecie jakiś dodatek~~

niedziela, 15 lutego 2015

RA: Rozdział 1

Rafael rozłożył skrzydła, rozkoszując się zapachem mokrej od rosy trawy pod jego ciałem. Perła pasła się niedaleko i pewnie miała go za ostatniego idiotę, ale on średnio się tym przejmował. Przeturlał się z boku na bok, nie zważając, że będzie miał potem mokre plamy na koszuli. Ostatnie dwa tygodnie spędził podróżując po Piekle. Dotarcie do okręgu Samaela trochę mu zajęło, bo często nadrabiał drogę, by zobaczyć mniej popularne, ale wciąż czarujące miejsca, które go interesowały. Listę i mapę dostał od Lucka. Brat przestrzegł go także, że chociaż już mieli pokój, było mnóstwo demonów chętnych do rozerwania skrzydlatego na strzępy. Rzeczywiście, Rafi spotkał się z wrednymi docinkami, a raz nawet jakaś banda chciała go napaść. Szybko sobie z nią poradził, w końcu nie był bezbronny. Treningi z Vestarem nauczyły go tego i owego, a do tego miał swoją archanielską moc pozwalającą mu manipulować roślinnością i ziemią. Przez większą część czasu jednak napotykał tylko zaciekawione spojrzenia, rzadziej pytania. 
„Jak tylko znajdę pocztę, napiszę do Lucka, żeby się nie martwił”, pomyślał, przymykając oczy i pozwalając, by promienie słońca prześlizgiwały się po jego twarzy. Ale to dopiero potem. Teraz mógł sobie spokojnie wypocząć. 
Jego sielankową półdrzemkę przerwały jednak ciche, dochodzące z oddali dźwięki muzyki. Podniósł się zaciekawiony. 
- Słyszałaś to, Perło? - zapytał klacz. - Chcemy zobaczyć?
Zdawała się nie mieć nic przeciwko, więc Rafael szybko wskoczył jej na grzbiet i popędził w stronę, z której dobiegała melodia. 

***

U stóp wzgórza odkrył niewielką, urokliwą wioskę złożoną z kilkudziesięciu drewnianych domków. Na środku znajdował się plac z wielkim miejscem na ognisko, przy którym zgromadziła się orkiestra grająca skoczne, radosne melodie. Dookoła niej tańczyły radośnie demony, niektóre same, inne w parach lub większych grupach. Wszystkie miały girlandy z kwiatów, na głowach, szyi, rękach lub zawiązane w pasie. Również na słupie górującym nad buzującym ogniskiem wisiał roślinny łańcuch. Płomienie lizały trzy wielkie zwierzęta nieco przypominające jaki, które piekły się nad nimi pod nadzorem dwóch mężczyzn. Oczy archanioła zabłysły radośnie. To był jakiś festyn! Wbił pięty w boki Perły i wjechał między domki, przywołując na twarz najbardziej przyjazny ze swoich uśmiechów. Kiedy zatrzymał konia na placu, muzyka ustała, a tańczący wbili w niego wzrok. Niektórzy wyglądali na wrogo nastawionych, inni zaś tak, jakby chcieli uciec, gdzie pieprz rośnie. 
- Witajcie... Nie jestem tutaj, żeby z wami walczyć – powiedział przyjaźnie Rafi, zeskakując z konia. Czuł się głupio. Chyba nie za bardzo lubili anioły. W większych miastach nastawienie jednak było nieco inne...
- Vincent! - rozległ się nagle znajomy głos i archanioł drgnął, by spojrzeć, skąd dochodzi. Po chwili dostrzegł Hullena idącego w jego kierunku z dwoma kawałkami mięsa na talerzach. - Nie bójcie się, to przyjaciel – powiedział do demonów, a ci nieco się rozluźnili i wrócili do swoich zajęć. - Wybacz, to nie twoje prawdziwe imię, prawda? - żołnierz zwrócił się do Pana Uzdrowień z lekkim zakłopotaniem. 
- Nie, prawdziwe to Rafael – przyznał Rafi przepraszająco. 
- Czyli jesteś archaniołem... Nie wyglądasz na takiego – zauważył Hullen. 
- Często mi to mówią – zaśmiał się archanioł. - Ale to dlatego, że nie jestem jakiś strasznie silny i nie umiem za dobrze walczyć... Wolę pomagać innym. 
- Vincent czy Rafael, za dużo się nie zmieniłeś – stwierdził drwal pogodnie. - Chodź, usiądziemy. 
Zaprowadził Rafaela do jednej z kłód przy improwizowanych, drewnianych stolikach i postawił na nim talerze. Archanioł usiadł naprzeciwko i uśmiechnął się. 
- Co to za festyn? - zapytał z ciekawością.
- Święto kwiatów. Tradycja tego okręgu, niestety już trochę zapomniana. Kiedyś obchodziliśmy je bardzo hucznie, ale teraz wioski świętują niezależnie od siebie nawzajem... - wzruszył ramionami Hullen. - Wciąż wielka frajda dla dzieciaków. No, a co ty tutaj robisz?
- Mamy pokój! Chcę zobaczyć wszystko, co wasz kraj ma do zaoferowania! - zawołał z entuzjazmem Rafi. - Byłem już w Lux, jest niesamowite... I okoliczne miasta... Wszystko takie bogate, wiesz? Tutaj jest zupełnie inaczej, cicho i spokojnie i jesteście tak blisko natury... 
- Więc zwyczajnie przyjechałeś pozwiedzać – powiedział drwal z lekkim uśmiechem. 
- Tak, na to wygląda... A ty? Mieszkasz w tej wiosce? - archanioł spojrzał na niego pytająco.
- Nie, mieszkam niedaleko w lesie. Jestem drwalem i często dostarczam im drewna. A dzisiaj przyszedłem, żeby maluchy miały trochę zabawy – wyjaśnił Hullen. Rafi uniósł brwi z zaskoczeniem. Maluchy? Jego wzrok padł na dwa talerze z mięsem stojące na stole i nagle wszystko wskoczyło na swoje miejsce.
- Ojej, masz dzieci? - zapytał, rozpromieniając się. - A twoja żona?
Szybko zrozumiał, że popełnił błąd. Oczy drwala pociemniały smutkiem, a mięśnie wyraźnie napięły się pod ubraniem.
- Już jej z nami nie ma... - rzekł cicho, spoglądając w bok. Rafi wyciągnął rękę i położył ją na splecionych dłoniach Hullena.
- Przykro mi... - wyszeptał. Drwal tylko pokręcił głową. 
- To nie twoja wina. A moje małe szkraby bawią się tam – wskazał głową na tańczące demony. Pomiędzy nimi archanioł dostrzegł uroczą dziewczynkę trzymającą za ręce młodszego o parę lat chłopczyka. Rodzeństwo skakało wesoło do dźwięków muzyki, od czasu do czasu wpadając na starsze demony, co było witanie salwą śmiechu z obu stron.
- Pewnie jeszcze trochę zanim się wymęczą i będą chcieli jeść – westchnął drwal z czułym uśmiechem obserwując swoje potomstwo. - Chcesz zatańczyć? 
- Och, będę zaszczycony! - roześmiał się Rafi, kiedy Hullen przyjął jego wyciągniętą rękę i poprowadził go do ogniska, po drodze łapiąc jeszcze girlandę z kwiatów i zarzucając mu ją na szyję. Zaczęli skakać w rytm muzyki i chociaż drwal miał dwie lewe nogi, żadnemu jakoś to nie przeszkadzało.

***

- Z Nickiem jest coś nie tak – oznajmił teatralnym szeptem Lianes, stawiając swój talerz obok talerza Kariana. - Kiedy przyszedłem dać mu pocztę, to się... Uśmiechnął!
- Wydawało ci się, przecież mówimy o Nicku! - roześmiał się Felix, machając widelcem. Nevio złapał go za nadgarstek i zjadł mu kawałek pieczeni nabity na sztućca, co spotkało się z głośnym protestem ze strony wynalazcy. 
- No jak kwiatki kocham! Przecież nie jestem ślepy! - upierał się ogrodnik. Camio klepnął go pocieszająco w ramię.
- Żyjesz złudzeniami. Czasem mam ważenie, że twarz Nicka zwyczajnie pozbawiona jest mięśni odpowiadających za uśmiech – powiedział filozoficznie. 
- Jesteście dla niego niemili... - Karian zaśmiał się z zakłopotaniem. Prawda, lekarz wydawał się srogi i poważny, ale głupio było mu otwarcie z tego żartować, kiedy czuł się, jakby prawie go nie znał. 
- Ja uważam, że Ganuś po prostu dorzucił Lianesowi do ostatniego posiłku jakichś grzybków halucynogennych – stwierdził Larf, na co Lianes uśmiechnął się, pokazując wszystkie zęby.
- Och, ale to on był moim ostatnim posiłkiem... - oznajmił. Jego towarzysze wydali z siebie zduszone okrzyki obrzydzenia zmieszanego ze śmiechem. 
- Nie chcemy znać szczegółów z twojego życia seksualnego, Lian – zapewnił go Tristan. Karian słuchał ich przekomarzań z uśmiechem, dokańczając swoją porcję, po czym wymknął się cicho i oddał talerz. Opuściwszy jadalnię, swoje kroki skierował do stajni, gdzie miał się spotkać z Lawlietem. Nie był pewien czemu nie mógł się już doczekać, a jego serce biło odrobinę szybciej niż zwykle.
Książę już na niego czekał. Uśmiechnął się lekko, kiedy koniuszy go przywitał i zaproponował, aby przeszli się do lasu. Dzień był przyjemny i słoneczny, tylko delikatny wiatr szumiał między liśćmi. Po jakimś czasie dotarli do zacisznej polanki przeciętej przez płynącą dziarsko rzeczkę, nad którą pochylały się gałęzie wierzby. Karian rozejrzał się, czując, że już wcześniej tutaj był. Z jakiegoś powodu miejsce to kojarzyło mu się dobrze. Usiedli z Lawlieten na brzegu potoku, pomiędzy rosnącymi tam białymi kwiatami. 
- Więc... Co chciałbyś wiedzieć? - książę spojrzał na niego swoimi czerwonymi oczyma, a w jego głosie słychać było lekki strach. 
- Kim dla siebie jesteśmy? - zapytał koniuszy, zrywając jeden z kwiatów i bawiąc się nim nerwowo. - Jesteśmy dla siebie przyjaciółmi. Z dzieciństwa. Bawiliśmy się razem, ty, ja i Bastien. A kiedy ja i mój brat dorośliśmy, wyjechaliśmy i bardzo długo się nie widzieliśmy... Gdy wróciliśmy, wciąż tu byłeś i... Dalej się przyjaźniliśmy – zakończył syn Lucyfera, plącząc się nieco z rumieńcem na twarzy. Karian uniósł brwi. 
- I tyle? W takim razie dlaczego ze mną nie rozmawiałeś i zachowywałeś się tak dziwnie? - chciał wiedzieć, chociaż Lawliet wyraźnie się przed tym wzbraniał. To były jego wspomnienia, do cholery. Skoro się przyjaźnili, czemu książę coś przed nim ukrywał?
- Nie! Nie... Tuż przed twoim wypadkiem, chciałem ci powiedzieć... Chciałem ci powiedzieć, że się w tobie zakochałem – wyznał Lawliet, unikając jego wzroku. - Ale ty musiałeś jechać, więc stwierdziłem, że to może poczekać. 
- Zakochałeś się...? - powtórzył Karian, a jego policzki poczerwieniały. Czemu tak reagował? Przecież niczego o nim nie pamiętał. Czuł się, jakby wszystkie wspomnienia przykryła gęsta mgła, która tylko od czasu do czasu się przerzedzała na tyle, żeby wróciły do niego jakieś emocje, czy poczucie znajomości. Tak jak teraz. Nie wiedział, skąd wzięły się te uczucia, ale jego serce zaczęło bić jak oszalałe.
- Tak, odkąd wróciłem tak się czułem. Zjechałem pół świata, ale nigdzie nie spotkałem kogoś tak wyjątkowego, jak ty – westchnął książę.
- To dlaczego nic nie powiedziałeś? Czemu mnie unikałeś? - zdziwił się koniuszy. Lawliet tylko wzruszył ramionami.
- Nie chciałem ci niczego narzucać. Pewnie czułeś się strasznie zagubiony... Chciałem, żebyś mi odpowiedział z pełną świadomością – Karian poczuł, jakby coś w nim się roztopiło. Ten demon... Książę, który mógłby poślubić nawet króla jakiegoś limbowskiego państwa, który pewnie na swojej drodze spotkał mnóstwo bogatych, dobrze postawionych osób lepszych od zwyczajnego służącego, tak o niego dbał. Mógłbym się w nim zakochać, pomyślał nagle. Jeśli by się bliżej poznali, jeśli by sobie przypomniał... 
- Dziękuję – powiedział miękko, kładąc rękę na jego dłoni. Lawliet zarumienił się lekko. - Chciałbym zobaczyć, gdzie to dalej pójdzie, dobrze? Najpierw, jako przyjaciele, a potem... Byśmy zobaczyli... - Karian spojrzał na niego nieco nieśmiało, a książę tylko przytaknął.

***

Rafael spędził noc w chatce Hullena, co bardzo ucieszyło jego dzieci. Chociaż na początku skrzydlaty gość trochę je przestraszył, okazało się, że archanioł ma znakomite podejście do maluchów i bardzo szybko się z nimi zaprzyjaźnił.
Rano postanowił ruszyć w dalszą drogę. Zjadł z rodziną drwala śniadanie, po czym podziękował za gościnę i pożegnał się. Dzień zapowiadał się średnio - było ciepło, a nawet duszno, jednak błękitnego nieba nie zasnuwało zbyt wiele chmur. W miarę mijania czasu, powietrze robiło się coraz cięższe, a niewinnie wyglądające obłoki nabrały ponurej, szarej barwy. 
- Będzie burza, Perło... Lepiej znajdźmy jakieś schronienie... - powiedział zmartwionym tonem Rafi i popędził klaczkę. 
Droga robiła się stroma i w prześwitach między drzewami archanioł mógł widzieć zarys gór na tle ciemnego nieba. Lucek mówił, że Sammy mieszka gdzieś w górach, prawda? Skręcił zatem w tamtą stronę i po jakimś czasie wyjechał na stromą, górską dróżkę. Dopiero wtedy uświadomił sobie, jak mocny stał się wiatr, którego nie czuć było aż tak bardzo w lesie. Przeszedł go zimny dreszcz, więc skłonił Perłę do kłusa. Ścieżka wiła się, raz schodząc w dół, raz pnąc się pod górę. Po pokonaniu kolejnego zakrętu, Rafi zobaczył w oddali zamek na skale. Odetchnął z ulgą, bo pierwsze krople deszczu już zaczęły spadać na jego nos. W połowie drogi jednak zerwała się wichura i ulewa. Niebo rozświetliły błyskawice, a gwałtowny grzmot zabrzmiał tak, jakby był tuż nad głową archanioła. Perła zarżała głośno, spłoszona i stanęła dęba, zrzucając zaskoczonego Pana Uzdrowień z grzbietu. Rafael rozpaczliwie próbował chwycić lejce, lecz wyślizgnęły mu się z rąk, mokre od deszczu. Stoczył się bo stromym zboczu na skalną półkę i poczuł ostry ból przechodzący przez całe jego ciało. Potem ogarnęła go ciemność.

***

Obudziły go czyjeś palce prześlizgujące się między jego lokami. Przez chwilę miał nadzieję, że jest z powrotem w niebie, a Metatron siedzi przy nim, bo złapał przeziębienie. Zaraz jednak się opamiętał. Dotyk był znajomy, ale z pewnością nie był to serafin. Zamruczał niechętnie, kiedy dłoń się cofnęła. Było mu tak miło...
- Rafaelu? Obudziłeś się? - zapytał ktoś i Archanioł Uzdrowień natychmiast otworzył oczy. 
- Sammy... - wyszeptał, widząc pochyloną nad sobą twarz.
- Zmieniłem ci opatrunek na głowie – powiedział Gniewny Pan, marszcząc brwi. - Co sobie myślałeś, żeby jeździć w taką pogodę? Gdyby Cerber cię nie znalazł, to kto wie, ile byś tam leżał. 
- Jak wyjeżdżałem, było jeszcze ładnie – stwierdził z zakłopotaniem Rafael. Nie chciał sprawić Samaelowi kłopotu. - Gdzie jestem?
- W moim zamku. Chyba tu się kierowałeś, prawda? - odparł Lord, wzruszając ramionami. Ta droga nie prowadziła nigdzie indziej. 
- W tym na skale? Takim ponurym? Och, Sammy, to naprawdę twój zamek? Przecież mieszkając tak można dostać depresji! - zawołał Rafi, rozwijając skrzydła z oburzeniem. 
- Dziękuję, mam się dobrze – mruknął Gniewny Pan, krzywiąc się na taką krytykę swego domu. On nie miał być ładny, miał robić wrażenie i odstraszać natrętów. Co to ma do depresji? 
- Ale pomogłeś mi... Dziękuję... - powiedział ze słodkim uśmiechem archanioł, spoglądając na Samaela. - Zaraz, a Perła? Gdzie Perłą? - podskoczył niemalże, chcąc zejść z łóżka i poszukać klaczki, ale Gniewny Pan zatrzymał go natychmiast.
- Jest w stajni. Wróciła niedawno, ale nie miała sakwy. Pewnie ją gdzieś zrzuciła. Dlatego jesteś w mojej koszuli – uspokoił go, zaś Rafi spłonął rumieńcem, dotykając ubrania na swojej piersi. Tak się wszystkim przejął, że nawet nie zauważył, że sięga mu gdzieś do połowy ud. 
- Ładnie pachnie – stwierdził, wtulając w nią nos. 
- Pachnie jak koszula. Leż, przyniosę ci coś do jedzenia – Samael wstał z krzesła, na którym siedział i wyszedł, zostawiając archanioła samego w pokoju. Ten uśmiechnął się, wciąż jeszcze nieco różowy na twarzy i położył wygodnie, wtulając nos w poduszkę. Miał cichą nadzieję, że Gniewny Pan nie będzie miał nic przeciwko, by został u niego trochę dłużej.
______________________________________________________

WR: I wracamy z powrotem do głównego plotu! Chyba z tym tęskniliście, bo liczba komentarzy przyprawia Scarlett o depresję. Wiem, że one mi idą gorzej, co zrobić? ;-; Mam nadzieję, że teraz się wam spodoba i dostaniemy jakieś opinie :D Jako że maturka za pasem, będziemy wrzucać rozdziały co dwa tygodnie, tak chyba będzie wygodniej i dla nas i dla was. Do nie tej, tylko następnej soboty :D

niedziela, 8 lutego 2015

Cheesecake

- Więc mały książę popadł w depresję, bo jego chłopak zapomniał, że był w nim zakochany? - Serius z rozbawieniem pociągnął łyka piwa ze swojego kufla. Naprzeciwko niego Nicholas zmarszczył brwi z niesmakiem, żałując, że cokolwiek mu opowiada. Przez większość czasu młody szlachcic zachowywał się tak, jakby naprawdę dorósł i zmądrzał, ale kiedy lekarz już zaczynał być pod wrażeniem, zawsze mówił coś, co zupełnie psuło całe wrażenie. 
- Ten mały książę to twój syn, którym powinieneś się opiekować, zamiast szwendać się po barach – warknął, nachylając się, by dźgnąć go w pierś. - Naprawdę. Nie masz w sobie odrobiny odpowiedzialności, nawet żeby iść i zwyczajnie przeprosić księcia.
- Lucek nie chce moich przeprosin, chce żebym trzymał się od niego z daleka – wzruszył ramionami Serius. - Poza tym co dobrego by im dało, gdybym do nich wrócił? O ile dobrze słyszałem, to nasz książę znalazł sobie nowego kochasia. A dzieciaki w tym wieku nie potrzebują już ojca.
- Powiedział ten, który jeszcze nie tak dawno płakał, że tatuś jest na niego wściekły – wytknął Nicholas złośliwie. Młody szlachcic zarumienił się lekko. 
- Nie płakałem - mruknął do kufla z piwem. - Po prostu... 
- Po prostu jesteś egoistycznym dupkiem – lekarz rozłożył ręce, kręcąc głową. 
- Skoro tak mnie widzisz, to po co ciągle zgadzasz się ze mną spotykać? - Serius spojrzał na niego znad szkła i Nick stwierdził, że wygląda na naprawdę dotkniętego. Co gorsza, on nie miał na to żadnej odpowiedzi. Może po prostu cieszył się uwagą, którą w końcu dostawał? Czyżby od tak dawna nikt się nim nie interesował, że teraz był w stanie przymknąć oko na wszystkie wady, byleby mieć chociaż namiastkę jakiejś relacji? Uch, świetnie, wychodził na jeszcze bardziej żałosnego, niż mu się wcześniej wydawało. Brzmiał jak stara panna z kryzysem wieku średniego i w sumie zaczynał rozumieć, czemu ciągle słyszy docinki ze strony przyjaciół z pałacu.
- Twoje szczenięce oczy na mnie działają? Nie wiem, sam sobie zadaję to pytanie – mruknął, nalewając sobie więcej trunku do szklanki. 
- Lubię cię, Nick. Jesteś... Taki niezależny. Niezdobyty. Dałeś mi w twarz, jak próbowałem się do ciebie przystawiać. Dałeś mi w twarz, bo zraniłem twojego przyjaciela. To jest... Imponujące – westchnął młody szlachcic, patrząc na towarzysza z powagą.
- Lecisz na to, że cię biję? - Nicholas uniósł brew, niepewien, czy ma być przerażony, czy wybuchnąć śmiechem.
- Kto mówi o leceniu? – Serius odsunął się, cały czerwony na twarzy i lekarz poczuł lekkie ukłucie złości. Zaraz, jaki to nie? Nie, żeby chciał, ale… W sumie powinno go to cieszyć, jednak z jakiegoś powodu czuł się zawiedziony.
- No dobra… To lubisz. Wciąż dziwne – mruknął, starając się nie brzmieć na obrażonego. 
- Nie chodzi o sam fakt bicia – zaprotestował syn Asmodeusza. – Chodzi bardziej o twoją stanowczość. O to, że opierasz się moim wdziękom. 
- Wdziękom? A niby gdzie ty masz te wdzięki? – roześmiał się Nicholas. – Nie jesteś wcale taki specjalny, bycie synem Lorda Rozpusty nie czyni z ciebie boga seksu. 
Teraz to z kolei Serius poczuł się urażony. Gdyby lekarz poszedł z nim do łóżka, z miejsca odszczekałby te słowa. Tutaj nikt nie mógł mu nic zarzucić. Może i nie miał wielu talentów, ale sztukę miłości opanował do perfekcji. 
- Nie jesteś wojownikiem, założę się, że pod tą koszulą nie ma ani grama mięśni. Nie jesteś też jakiś strasznie inteligentny, bo wtedy wiedziałbyś, jak nie dać się złapać na zdradzie… Nie, w ogóle byś nikogo nie zdradzał. Poza tym, twój charakter… Rany, Serius, ile masz lat? Dużo. Urodziłeś się w czasach, kiedy ludzie wierzyli, że Zeus zejdzie z Olimpu, by rzucać w nich błyskawicami. A dalej zachowujesz się jak dziecko – wyliczył Nick, nie mając pojęcia czemu chce dopiec młodemu szlachcicowi. Ten skrzywił się, świadom, że lekarz mówi prawdę. W taki sposób nigdy nie da rady go zdobyć. 
- Gdybym był inny… Czy osoba, którą kocham by mnie zechciała…? – zapytał cicho, patrząc mu w oczy. Medyk spojrzał na niego z niedowierzaniem. Co? Osoba, którą kocha? Nigdy wcześniej o tym nie słyszał. Serius zakochany? Co to ma znaczyć? 
- Ty i miłość? – prychnął kpiąco. – Nawet książę podbojów może się w kimś zakochać? Cóż, jeśli ta osoba zna twoją bogatą historię, to raczej nie masz na co liczyć. Nawet gdybyś mu się podobał, to nie zaryzykowałby związku z tobą. 
- Pewnie masz rację… - westchnął szlachcic. Jego błękitne oczy były pełne smutku i nagle Nick pożałował, że był dla niego taki ostry. 
- Hej, mogę się mylić – powiedział cicho, wyciągając rękę, by położyć ją na dłoni Seriusa. Ten jednak cofnął ją, odwracając wzrok.
- Wybacz, jest późno. Powinienem już iść – rzekł ostro. Zapłaciwszy szybko za ich trunki, zostawił nieco zaskoczonego Nicka samego.

***

Kiedy Serius wrócił do domu, zastał swojego ojca z Mammonem na kanapie. Lord Chciwości siedział z nogami przerzuconymi nad udami Moda i z kocim uśmiechem przeliczał banknoty w trzymanym w ręce pliku. Widząc Seriusa, pomachał mu wesoło, ale kiedy dostrzegł jego skwaszoną minę, zostawił rudemu swoją zdobycz i podszedł.
- Co się stało, młody? Wyglądasz, jakby okazało się, że twój dłużnik umarł i nie ma kto ci zwrócić kasy – zagadnął wesoło. Młody szlachcic posłał mu zmęczony uśmiech. Zanim pogodził się z ojcem, spędził jakiś czas w Valucie w mieszkaniu jego nieoficjalnego wtedy kochanka. Od tamtej pory Mammon był dla niego jak coś w rodzaju rodzica i bardzo chciał, żeby para Lordów w końcu się zeszła. 
- Mon, twoje porównania są urocze – roześmiał się pan Rozpusty, również podchodząc i obejmując drugiego szlachcica ramieniem. – No co jest, Serius? Dostałeś kosza? 
- Tak, jeśli chcesz wiedzieć. Nick wyraźnie dał mi do zrozumienia, że nie ma dla nas szans – warknął, patrząc na ojca spode łba. Nie miał chwilowo ochoty na jego docinki. Kiedy tylko wszedł do swojego pokoju i zamknął za sobą drzwi, Mon szturchnął mocno kochanka w żebra.
- Jesteś cholernym dupkiem, Mod – powiedział karcąco. 
- Skąd mogłem wiedzieć! - zaprotestował nieco obrażony rudy. Było mu głupio z powodu tych słów, w końcu między Seriusem i Nickiem zawsze układało się średnio. Asmodeusz nie sądził, że lekarz widzi jego syna inaczej niż tylko rozpieszczonego dzieciaka, co z jednej strony go złościło, a z drugiej jednak nie było zaskakujące. Mimo że przez ten długi czas, kiedy się nie widzieli, młody szlachcic zdecydowanie dojrzał, wciąż jeszcze czasem zachowywał się jak dzieciak. Nicholas natomiast był szanującym się lekarzem, do tego zgryźliwym i średnio atrakcyjnym. Ale cóż, jego gust zawsze różnił się od gustu Seriusa. Nie każdy mógł być Mammonem. 
- Będziesz musiał go przeprosić – rzeczony Lord Chciwości skrzyżował ręce na piersi, patrząc na kochanka spod grzywki. Ten tylko westchnął i pocałował go przelotnie. 
- Szkoda, że nie może spotkać kogoś takiego jak ty... - powiedział cicho, zaś drugi szlachcic tylko się uśmiechnął. 
- Każdy ma kogoś dla siebie – zapewnił go, pozwalając się mocno przytulić.

***

- Niech mistrz weźmie dodatkowe ubrania, dużo bandaży, skalpel... - wyliczał Ortis, stojąc nad pakującym się Nicholasem i niewysłowienie go irytując. Medyk doskonale wiedział, że jego uczeń cieszył się na trochę czasu wolnego z Orionem, w końcu pod jego opieką musieli się nieźle napracować. Należała im się przerwa, kiedy mistrz wyjedzie z wyprawą wojskową do sprzymierzonego kraju limbowskiego, w którym toczyła się wojna domowa. Jego przynajmniej nie porwą. 
- Postarajcie się, żebym nie musiał odbierać porodu, kiedy wrócę – powiedział znacząco, patrząc to na jednego, to na drugiego. Ortis zarumienił się mocno.
- M-mistrzu... - zaprotestował. Nie, żeby był jakiś cnotliwy, ale przecież się z aniołem pilnowali. Nick tylko klepnął go w ramię, po czym wyszedł, by zanieść rzeczy do sakw. Przechodząc korytarzem, minął otwarte drzwi do gabinetu księcia i przystanął, słysząc podniesione głosy.
- Chcę jechać z nimi! Nie mogę tu ciągle siedzieć, nie mogę mijać go na korytarzu i widzieć, że na mnie patrzy, chociaż w ogóle nie wie, kim jestem! Muszę się stąd wyrwać! Nie wiesz, jak to jest! - och, Lawliet. Nick westchnął. Wiedział, że od wypadku młody książę omijał Kariana szerokim łukiem, co nieco niepokoiło koniuszego. W końcu nie miał pojęcia, co zrobił synowi Lucyfera. 
- Bądź rozsądny, Law, to nie jest żadna wielka wyprawa, żeby trzeba było wysyłać na nią księcia... - głos Lucyfera był spokojny, ale lekarz znał go zbyt długo, by się na to nabrać. Władca musiał strasznie się bać, że ponownie straci jedno ze swoich dzieci.
- Nie rozumiesz. Niedługo po wypadku podszedł do mnie i przeprosił... Przeprosił, że nie wie, co się między nami wydarzyło. To jakby w ciele Kariana była zupełnie inna osoba! Myślałem, że pęknie mi serce… Proszę, nie zmuszaj mnie, bym przeżywał to na nowo… – wyszeptał Lawliet. 
- Będę miał go na oku, książę – rozległ się trzeci głos, w którym Nick rozpoznał Vina. Potem zapadła chwila ciszy, jakby Lucyfer rozważał prośbę syna. W końcu westchnął.
- Dobrze. Ale macie wrócić cali i zdrowi – rozkazał.
Nick ruszył dalej, ściskając rzemień swojej torby. Nie wiedzieć czemu, jego myśli pobiegły do Seriusa. Czy powinien napisać synowi Moda, że wyjeżdża? Nie, pomyślał z determinacją. Niech miłość jego życia go informuje o wszystkim co robi, on jest wolnym demonem. Z resztą Serius i tak pewnie nie chciał o nim słyszeć.

***

Przed wejściem do stajni, Lawliet przystanął na chwilę i przygryzł wargę. Unikał Kariana od wypadku, rozmawiali chyba tylko ze dwa razy i książę zawsze uciekał z podkulonym ogonem. Koniuszy najpewniej nie wiedział, o co chodzi i czuł się zraniony jego zachowaniem, ale on nie umiał inaczej. To spojrzenie, które zupełnie go nie znało za bardzo bolało. Teraz jednak nie miał zbytniego wyboru. Wemknął się cicho do środka, by zastać Kariana czeszącego w zamyśleniu grzywę jego konia. Kiedy usłyszał kroki, podniósł głowę, a na widok Lawlieta uśmiechnął się niepewnie.
- Dzień dobry, książę – powiedział cicho, a syn Lucyfera poczuł ukłucie w sercu. Książę, hm? Jakby byli sobie zupełnie obcy...
- Mój koń jest gotów? - zapytał tylko, nieco bardziej szorstko, niż miał zamiar. Karian przytaknął i podał mu lejce. 
- Książę... - zaczął, kiedy Lawliet już odwrócił się, by odejść. - Nie wiem, jaką mieliśmy relację przed moim wypadkiem. Nie wiem, czy czymś cię uraziłem, ale jeśli tak, to przepraszam. Wiem, że nie chcesz mnie widzieć i ze mną rozmawiać, ale z jakiegoś powodu mnie to martwi... Czuję, że tak nie powinno być. Czuję, że jesteś ważny.
Książę ścisnął wodze wierzchowca, wciąż stojąc tyłem do przyjaciela. Jego serce waliło jak oszalałe. Czyżby jednak była jakaś szansa na to, że Karian nie zapomniał o swoich uczuciach...?
- Przepraszam, pewnie brzmię niesamowicie głupio – westchnął koniuszy, rumieniąc się nieco. Lawliet tylko odwrócił się na pięcie i przytulił go mocno
- K-książę? - wyjąkał zdumiony zielonooki, niepewnie dotykając ramienia syna Lucyfera. 
- To ja cię przepraszam, Karian – westchnął Lawliet drżącym głosem, nie wypuszczając go z objęć. - Wszystko ci opowiem, obiecuję. Ale dopiero jak wrócę. Muszę się z tym wszystkim oswoić. Daj mi trochę czasu, dobrze? - w końcu się od niego odsunął i spojrzał w zielone oczy z czułością, która sprawiła, że serce Kariana nagle zabiło szybciej z niewiadomego powodu. 
- Dobrze – zgodził się cicho. Książę uśmiechnął się łagodnie i był to chyba pierwszy raz, kiedy zrobił to przy koniuszym. Miał on również szczerą nadzieję, że nie ostatni. 

***

Nick słyszał strzały i szczęk mieczy z zewnątrz. Ich krótka misja zmieniła się w Piekło. Kiedy przyjechali, przedstawiciel rodu, z którego pochodził obalony przez ludzi król, przywitał ich z wszystkimi honorami. Podczas uroczystego obiadu jednak, letni pałac został napadnięty przez ludzi drugiej rodziny walczącej o tron. Rozpętała się bitwa, która wkrótce wywiodła wojsko Lucyfera oraz tutejszych żołnierzy na ulice miasta. Teraz Nicholas siedział w jakimś opuszczonym budynku, ściskając w dłoni swój stary pistolet i trzymając się za krwawiący bok. Był lekarzem, do cholery, nie powinien brać udziału w bitwie, ale przeciwnik postanowił zaatakować miejsce, w którym znajdował się improwizowany szpital dla rannych. Teraz siedział tu jak idiota i nawet nie umiał porządnie strzelać. Ileż to lat minęło, odkąd się uczył...
Nagle drzwi otworzyły się ze skrzypnięciem. Nick przełknął ślinę, wsuwając się głębiej w kąt, by nikt go nie zauważył. Jeśli to żołnierze przeciwnika, to był skończony. W pistolecie został mu jeden nabój, a po krokach słyszał, że osobników było co najmniej trzech. 
Zawsze pozostawało mu kopanie i gryzienie, pomyślał z goryczą, kiedy jeden z intruzów zbliżył się powoli do stołu, za którym się ukrywał i jednym kopniakiem go odsunął. Herb na jego mundurze wyraźnie mówił, że nie ma dobrych zamiarów.
- Proszę proszę... Jakiś doktorek z Piekła... Wygodnie wam tam, co? Rozpieszczonym elegancikom... Nie macie pojęcia, jak wygląda prawdziwy świat... - warknął, szczerząc zęby. Nick ścisnął w dłoni pistolet, po czym wycelował nim w głowę mężczyzny. Zanim jednak zdołał nacisnąć spust, jeden z towarzyszy żołnierza kopnął go w ranny bok, przez co wypuścił broń, która pojechała po podłodze. Demon podniósł ją z pobłażliwym uśmiechem.
- To aż smutne... - stwierdził, wytrząsając z niej nabój. 
- Możemy go zanieść do hrabiego, pewnie chętnie się z nim pobawi – zaproponował drugi.
- Hrabiego stać na lepsze zabawki. Proponuję odciąć mu głowę i przejść się z nią, by jego towarzysze widzieli – stwierdził trzeci, rozkładając ręce. Nick pobladł, trzymając się kurczowo za bok. Musiał stąd uciekać... Przygryzł wargę, by przezwyciężyć ból i zerwał się na nogi, by pognać do wyjścia. Żołnierze jednak zareagowali natychmiast. Dwóch chwyciło go pod ręce i cisnęło na ziemię. Syknął i w odwecie podciął jednego, a ten zwalił się do tyłu. Jego towarzysze nie mieli jednak zamiaru tak łatwo odpuścić. Dowódca złapał Nicholasa za włosy, gdy ten próbował wstać. 
- Wijesz się jak żmi- Ugh! - reszta jego słów została stłumiona, kiedy czyjaś pięść z całej siły wbiła się w jego szczękę. Upadł, uderzając mocno głową w podłogę, co pozbawiło go przytomności. Dwóch jego podwładnych rzuciło się na napastnika, ten zaś jednego zaszedł od tyłu, a drugiego kopnął z całej siły w splot słoneczny. Jego białe włosy opadły na ramiona. 
Białe włosy...
Lawliet?
- Chodź, Nick. Musimy się zbierać – mężczyzna odwrócił się, by spojrzeć na lekarza, a ten dopiero teraz zrozumiał swoją pomyłkę. 
To nie był Lawliet.
To był Serius. 

***

Kolejne piętnaście minut był zupełnie zamazane w jego pamięci. Wiedział, że Serius wziął go na ręce i wyniósł z budynku, wiedział, że stracił dużo krwi, wiedział także, że pewnie mu się to wszystko śni, bo kogo jak kogo, ale syna Lorda Rozpusty nie powinno nigdy być w tym miejscu. A skoro śnił, to mógł zarzucić rękę na ramiona młodego szlachcica i wtulić nos w jego szyję w zupełnie platoniczny sposób.
- Cii... Zaraz będziesz bezpieczny... - wyszeptał na to Serius i Nick już nic nie mówił, kurczowo zaciskając palce na koszuli chłopaka. Chyba musiał wtedy stracić przytomność, bo następnym, co pamiętał było jakieś łóżko i sympatyczna diablica krzątająca się wokół niego.
- Stracił trochę krwi, ale przeżyje. Doprawdy Seriusie, nie sądziłam, że spotkam cię ponownie w takich okolicznościach – mówiła do kogoś, kto chyba siedział na krześle przy łóżku, jednak Nick na razie nie miał ochoty sprawdzać, czy naprawdę tak jest.
- Dzięki, Rovenno. Mam u ciebie dług – głos Seriusa był pełen zmartwienia. Czyżby coś się stało? 
- I to nie jeden, dzieciaku, i to nie jeden – roześmiała się kobieta i wyszła z pokoju. Dopiero wtedy lekarz poruszył się i stwierdził, że nie ma na sobie koszulki, a w pasie jest obwiązany bandażem. 
- Nick! - smukłe dłonie spoczęły na jego ramionach, kiedy napotkał zatroskany wzrok Seriusa. Więc młody szlachcic naprawdę tu był... 
- Co tu robisz...? Przecież się obraziłeś... - zamruczał lekarz, spoglądając na nieco rozmazaną twarz syna Asmodeusza. Ktoś chyba musiał zdjąć mu okulary, bo wszystkie kontury się rozpływały.
- Usłyszałem od ojca o waszej wyprawie... I jak sobie przypomniałem, że twój uczeń został na podobnej schwytany, nie mogłem usiedzieć w domu... - wyznał Serius, czerwieniąc się lekko i mając cichą nadzieję, że bez swoich szkieł Nick nie zauważy.
- Przecież ty nie umiesz walczyć... - zaprotestował medyk, co nieco nie zgadzało się z tym, co przed chwilą widział. W końcu szlachcic sam powalił trójkę żołnierzy, żeby go wyciągnąć z budynku.
- Wiesz, ile bójek wygrałem w dzieciństwie? Nie znam się na szermierce, ani na strzelectwie, ale pięściami potrafię się obronić – zapewnił z uśmiechem białowłosy. 
- Gdzie my w ogóle jesteśmy? - zapytał Nicholas, przytulając twarz do poduszki. 
- W burdelu – odparł Serius, wzruszając ramionami. - Często tu przychodziłem, kiedy opuściłem ojca i jeździłem po Limbo. Bardzo przyjemne miejsce.
- Nie wątpię – sarknął lekarz. - Możesz mi podać okulary? Średnio coś widzę – dodał, macając dookoła w ich poszukiwaniu. Młody szlachcic ściągnął je z szafki i dał mu do ręki.
- Swoją drogą szybko opuściłeś ukochanego, żeby za mną polecieć – stwierdził Nick, kiedy wraz ze wzrokiem wróciła jego zgryźliwość i pewność siebie. Ku jego zaskoczeniu, Serius spuścił wzrok, lekko się rumieniąc.
- Wręcz przeciwnie, Nick. Nie opuściłem go – powiedział cicho. Dopiero po chwili Nicholas zrozumiał, co ma na myśli i jego policzki również się zaczerwieniły.
- Przecież wtedy powiedziałeś, że... Że na mnie nie lecisz... - zauważył. Cholera, chyba naprawdę był mocno ranny i teraz majaczył. Nie mógł uwierzyć, że Serius, ten Serius właśnie praktycznie wyznał mu miłość. 
- Bo widziałem, jak mnie traktujesz... - pokręcił głową syn Asmodeusza. - Ale jak pomyślałem, że mogę cię stracić, to... Wolałem zaryzykować. Żebym niczego nie żałował. 
- Czemu? - zapytał Nick, nie patrząc na niego. - Serius, popatrz na mnie. Jestem zgryźliwym, wrednym sztywniakiem, a do tego cholernym pracoholikiem. Nie uprawiałem z nikim seksu od wieków. Ba, nie jestem nawet atrakcyjny! Co, do cholery, może ci się we mnie podobać? 
- Jesteś zdecydowany – zaczął wyliczać szlachcic. - Nie dajesz sobie wejść na głowę, do tego jesteś inteligentny i kochający. Nie, nie próbuj zaprzeczać – zaprotestował, kiedy lekarz już otwierał usta, by coś powiedzieć. - Zawsze się burzysz, kiedy mówię coś złego o Lucyferze, byłeś załamany, gdy twój uczeń został złapany... Nie dajesz tego po sobie poznać, ale dbasz o wszystkich, chyba nawet bardziej niż o siebie. 
Nick spojrzał na niego z zaskoczeniem. Nigdy jeszcze nie słyszał, by ktoś tak o nim mówił. A ten demon, z którym spędzał parę godzin raz na dwa tygodnie, a czasem nawet na miesiąc zachowywał się, jakby znał go od dawna. 
- Do niczego cię nie zmuszam – zastrzegł Serius. - Po prostu chciałem, żebyś wiedział.
- Serius... - zaczął Nicholas, ale w tej samej chwili drzwi się otworzyły i weszła Rovenna, niosąc tackę z kubkiem mleka i talerzem jedzenia.
- Obudziłeś się! Idealnie. Jedz, musisz nabrać siły, żeby wrócić do swoich – powiedziała radośnie, stawiając lekarzowi tacę na kolanach. - A ty, Serry nie musisz tu już warować. Chodź, pomożesz mi przebierać pościel, ty nieużytku ty.
- J – jasne. Już lecę – Serius wstał, posyłając Nickowi przepraszający uśmiech i wyszedł za diablicą, a lekarz został sam na sam ze swoimi kotłującymi się myślami. 

***

Dopiero kolejnego dnia Rovenna pozwoliła mu wrócić do reszty piekielnych oddziałów. Ubrał swoją zakrwawioną koszulę i korzystając z tego, że walki na chwilę ucichły, wyszedł na ulicę. W drzwiach do burdelu zobaczył stojącego Seriusa, który patrzył za nim tęsknym wzrokiem. Nick zawahał się. Tyle czasu zajmował się wmawianiem sobie, że nie jest zainteresowany chłopakiem... A jego wyznanie zburzyło to wszystko jak dotknięcie różdżki. Syn Asmodeusza mu się podobał i nie dało się temu zaprzeczyć, chociaż bardzo się starał. Ale czy można było mu zaufać? Nie chciał po raz kolejny doświadczyć zdrady, to by za bardzo bolało. Z drugiej strony prostota, z jaką Serius podchodził do ich hipotetycznego przyszłego związku była urocza i ujmująca.
- Nie idziesz? - zapytał go niepewnie, zdecydowawszy wrócić parę kroków. 
- Nie, wrócę swoją drogą do Akarosso – odparł szlachcic przepraszająco. - Nie chcę, żeby kochaś Lucka porachował mi kości.
- W takim razie do zobaczenia... - Nick spojrzał na niego niepewnie. Chciał mu coś powiedzieć, ale nie miał pojęcia, jak może to wyrazić. Nigdy nie był dobry w uczuciach. - Słuchaj, co do tego, co mi powiedziałeś...
- Nick, już ci mówiłem. Po prostu chciałem, żebyś wiedział i nie musisz nic... - usta lekarza na jego wargach skutecznie powstrzymały go przed dalszym mówieniem. Serce Seriusa podskoczyło radośnie, chociaż wciąż nie mógł uwierzyć w to, co się dzieje. Zanim zdołał zareagować, Nicholas już się odsunął, cały czerwony na twarzy.
- Zamknij się, okej? Mówię tylko, że chciałbym spróbować – powiedział, poprawiając sobie nerwowo okulary. 
- Z-ze mną? Naprawdę? Ale ja... Jestem... No, wiesz. Serius – szlachcic spojrzał na niego bezradnie, jakby sądził, że medyk zapomniał o tym jednym, drobnym fakcie. 
- A ja jestem Nicholas. Wcale nie lepiej, co? - westchnął Nick. 
- Chyba jednak lepiej – zaśmiał się niepewnie białowłosy. - Idź już. Pewnie cię wszędzie szukają.

- Do zobaczenia – lekarz klepnął go w ramię, zażenowany, po czym odwrócił się i ruszył opustoszałym miastem w stronę miejsca, gdzie stacjonowały Piekielne wojska.

***


Powrót do domu dwa tygodnie później przebiegł spokojnie i bezpiecznie. Chociaż sytuacji w kraju nie udało się do końca ustabilizować, ród królewski zyskał zdecydowaną przewagę i mógł już radzić sobie sam. Nick cieszył się, bo miał już dosyć tego miasta. Klimat tam był zupełnie inny niż w Lux. Sucho, prawie żadnej roślinności... Wolał trzymać się znajomych puszczy. 
Wszyscy byli w miarę cali i zdrowi. Lawliet w jakimś bohaterskim skoku zarobił ranę na ramieniu, Vin miał rozcięte udo, a Hariatan przez ostatni tydzień leżał z dwoma złamanymi żebrami, lecz jego życiu nic nie zagrażało. Mimo to byli wykończeni i wszyscy chcieli wrócić do domu. 
Zamek w Lux powitał ich wielką ucztą przygotowaną przez Ganderiusa. O dziwo zdołał się ze wszystkim wyrobić, mimo że Lianes bardzo mu to utrudniał. Larf, widząc ukochanego w bandażach, prawie złamał mu kolejne żebra, zaś Orion i Ortis wyglądali na tak zadowolonych i wypoczętych, jak nigdy, chociaż demon upierał się, że nie mieli chwili wytchnienia przez falę wiosennych przeziębień, która nawiedziła Lux. 
Lawliet usiadł przy Karianie i chciał z nim porozmawiać, lecz koniuszy tylko położył mu palec na ustach i zaproponował, by zrobili to, kiedy książę trochę wypocznie. W jego głowie zaczynały majaczyć wspomnienia z dzieciństwa, ale relacja z synem Lucyfera wciąż pozostawała dla niego tajemnicą. Mimo to mieli czas, a białowłosy wyglądał na wykończonego wyprawą wojenną. Koniuszy czuł, że może poczekać, skoro wie, że Lawliet wcale go nie nienawidzi.
Gdy w końcu Nick wyrwał się z tego tłoku i zamieszania, by chwilę pobyć w spokoju i udał do swego gabinetu, miał ochotę zasnąć na stojąco. Zajrzał do pokoju i zlokalizował na biurku stertę papierów, która czekała, aż się nimi zajmie. Warknął z niezadowoleniem i już miał wyjść, kiedy coś zwróciło jego uwagę. Niewielka koperta, zaklejona lakiem w kształcie serca. Lekarz parsknął śmiechem i wziął ją do ręki, bez trudu rozpoznając eleganckie i pochyłe pismo Seriusa. Potem zamknął za sobą drzwi, by udać się do swojej sypialni i w spokoju przeczytać wiadomość.  

_____________________________________________________

WR: No to dzisiaj komentarza jako takiego nie będzie, bo jak już wspominałam, zostałyśmy nominowane do Libster Award, za co serdecznie dziękujemy Ethanowi  <3

Okej, tytułem wstępu...

Libster, to nagroda przyznawana za „dobrze wykonaną robotę”, blogerom o mniejszej publiczności, w celu rozpowszechnienia ich twórczości. Odbierając nagrodę, odpowiada się na jedenaście pytań, po czym zadaje się tak samo, jedenaście pytań i podaje się jedenaście nominowanych przez siebie osób. Odpowiedzi na pytania i nominowane osoby podaje się na swoim blogu. Jedna osoba może być nominowana wielokrotnie, nie można jednak nominować osoby, od której otrzymało się nominację.

No to teraz lecimy z tematem :D


Smoki, magia, rycerze czy wampiry i wilkołaki, czyli stara czy nowa fantastyka? Dlaczego?

WR: Cóż, ja osobiście jestem otwarta na wszelkie rodzaje fantastyki. Jeżeli do opowieści o wampirach, wilkołakach, czy czymś podobnym nie wcisną kiczowatego wątku romantycznego, to nie mam jej nic do zarzucenia. Nie przepadam jedynie za historiami w klimatach szamanistycznych i tym podobnych, ale i od tego są wyjątki. Dlaczego? Ponieważ uważam, że w dobrych rękach każdy temat może być opisany interesująco i rzucić całkiem nowe światło na sprawę :D

SC: SMOKI SMOKI SMOKI. Ale, szczerze - dobra fantastyka nie jest zła. Lubię każdą, która jest na tyle ciekawa, żebym po dwóch stronach nie zasnęła. Najbardziej jednak lubię te, w których głównym wątkiem nie jest romans - takie są najlepsze! Ugh, po prostu nienawidzę, kiedy ktoś przez pierwsze dwa tomy buduje przyjaźń między głównymi bohaterami tylko po to, by w trzecim tomie nagle wyskoczyć z wątkiem miłosnym i próbować go tam na siłę wciskać, fuj.... Niestety, tak się zdarza coraz częściej, nad czym wielce ubolewam =,=

Jakie wartości są dla Ciebie ważne w życiu?

WR: Jakże oryginalne i rzadkie miłość i przyjaźń. No i zdrowie, jeśli można to uznać za wartość. Nie będę się nad tym rozdrabniać, bo chyba wszyscy wiedzą, o co chodzi, prawda?

SC: Uhh.... Wszystko jest ważne, od kasy po relacje międzyludzkie, w których idzie mi zdecydowanie najgorzej ^ ^" Na wartości, które są ważne w życiu każdego człowieka składa się wiele czynników, no i każdy w innym wieku pragnie czegoś innego, więc... Nie wiem, następne pytanie xD"

Tolerancja względem orientacji czy jej brak? Uzasadnij

WR: Trudno, żebym jej nie miała, jak sama jestem bi i piszę opowiadania o gejach... Poza tym tolerancja, to złe słowo, znam mnóstwo ludzi, którzy twierdzą, że są tolerancyjni, a opowiadają pełno idiotycznych, chamskich żartów. W każdym razie nie widzę uzasadnienia dla akceptowania innych orientacji. To tak, jakby ktoś mi kazał uzasadnić, dlaczego każdy zasługuje na odpowiednie warunki do życia i opiekę zdrowotną. Podstawowe prawa człowieka, ludzie.

SC: Popatrz na ten blog.... Przyjrzyj się uważnie jego tematyce.... Mam dziwne wrażenie, że chyba jesteśmy raczej tolerancyjnymi osobami, nieprawdaż? A zresztą, niech każdy ma sobie taką orientację jaką chce, dopóki nie jest niemiły i chamski w stosunku do innych to jest w porządku.

Czy lubisz teksty (fanowskie) pisane w systemie postać x czytelnik? Co o tym sądzisz.

WR: Z jednej strony każdy może pisać i czytać, co mu się żywnie podoba, ale z drugiej... Nie. Nie rozumiem sensu i formy takich tekstów, nigdy żadnych nie czytałam i nie czuję takiej potrzeby. To tak samo jak nie znoszę kanonowych postaci x OC. Po prostu nie wdzię czegoś takiego.

SC: No, jak kogoś to kręci, to okej... Mnie niespecjalnie. Chociaż osobiście uważam, że lepsze to niż postać z kanonu x OC. Brrr, to jest dopiero zło, i pełno tego na internecie...

Współczesne postaci typu” Mary Sue” w książkach? Dostrzegasz obecność?

WR: Wystarczy wejść na dział młodzieżowy w empiku i jest tego tyle, co grzybów po deszczu. Pisanie kobiet chyba umarło śmiercią naturalną, bo ostatnio nie jestem w stanie znaleźć wielu porządnych postaci żeńskich, które dałyby się lubić i nie irytowały na każdym kroku.

SC: Aż sobie wyguglować musiałam... Ah tak, idealizacja postaci, zwłaszcza żeńskich. Cóż, nikt już chyba w tych czasach nie umie napisać normalnej dziewczyny o porządnym charakterze i mocnej osobowości. Najgorzej jest wtedy, gdy laska zostaje stworzona pod postać męską - i tu wracamy do wspomnianego wcześniej wątku miłosnego robionego na siłę. Chyba jedynymi dobrymi żeńskimi postaciami są kucyki pony z MLP:FiM....

WR: I Once Upon a Time. Polecam.

Większa grupa koleżeńska czy bliskie, wąskie grono przyjaciół? Pytanie dotyczy kontaktów bezpośrednich a nie FB itd.

WR: Wąskie, bliskie grono przyjaciół, a i tak zwierzam się tylko dwóm, czy trzem osobom. Oczywiście mam kolegów i koleżanki poza nimi, ale rozmawiam z nimi tylko, jak się nadarzy jakaś okazja, a nie szukam ich towarzystwa. Brzmię jak dupek, prawda? Ugh.

SC: Mała grupa. O ile w ogóle mam jakieś kontakty międzyludzkie.... Nie należę raczej do popularnych osób, wolę się trzymać na uboczu, do tego mam problemy z zaufaniem, dlatego też raczej wskazane jest dla mnie wąskie grono przyjaciół ^ ^".

Mając możliwość wejścia do książki i zajęcia miejsca jednej z postaci, na kogo postawisz i z jakiej pozycji. Zakładając, że koniec książki nie zakończy twojego pobytu w niej ani życia tylko wszystko będzie toczyło się dalej.

WR: Mam dziwne wrażenie, że wszystkie postaci z książek, które czytałam mają generalnie nieźle przesrane i nie wiem, czy chciałabym zająć miejsce którejś... O, kiedy byłam młodsza zawsze chciałam być jednym z Dzieci z Bullerbyn, wydawało mi się to najmniej problematyczne... Mam nadzieję, ze to się liczy ^ ^:"

SC: Mogłabym być smokiem, a pewna osoba mogłaby być moją ukochaną osobą <3 Ale tak na serio, to w Harrym Potterze fajnie by było żyć, tylko jako drugoplanowa postać, która na końcu nie umiera ani nic w tym stylu. Ogólnie każdy świat, który jest fajnie wymyślony, byłby lepszym od tego, w którym obecnie żyjemy, bo każdy człowiek wymyśla go mimowolnie pod siebie.

Heroiczna śmierć czy życie tchórza?

WR: Jeśli to pytanie dotyczy moich postaci, to wybieram heroiczną śmierć, ale jeśli mnie, to chyba niestety wolę życie. W końcu co mi po chwale, kiedy i tak już będę martwa? Natomiast kiedy przeżyję, będę mogła walczyć, by okryć się chwałą w mniej... zabójczy sposób.

SC: Heroiczna śmierć, o ile będę już w bardzo podeszłym wieku. Skoro i tak niedługo umrę, to chciałabym chociaż zejść z tego świata w ciekawszy sposób niż zawał serca czy zaśnięcie i nie obudzenie się.

Kobieta gracz – gra tylko w simsy?

WR: HAHAHAHAHA, nie. Kobieta gracz może grać w co jej się żywnie podoba, poczynając od simsów (co wy w ogóle macie do Simsów? Kiedyś robiłam w Simsach postaci z PnS i to była świetna zabawa), przez przygodówki i fantasy, na strzelankach lub strategiach kończąc. Serio. Płeć osoby, która lubi gry nie robi żadnej różnicy, jak można uważać, że gry są tylko dla facetów?

SC: Serio? To jest pytanie, które nie powinno istnieć. Przecież wiadomo, że aby wiedzieć, w co dana osoba - niezależnie od płci - gra, to wystarczy się jej najzwyczajniej w świecie zapytać. Doprawdy, wpieniają mnie ludzie, którzy z góry oceniają kogoś na podstawie stereotypów. Zazwyczaj nie jestem skora do hejcenia na jakiekolwiek tematy, ale tutaj zdecydowanie nienawidzę i potępiam. A gry nie są tylko dla facetów, każdy może robić co mu się żywnie podoba, niezależnie od płci.

Ulubiony bohater Marvela i uzasadnienie jego wyboru.

WR: To chyba temat na esej, bo ja osobiście nie mam ulubionej postaci Marvela, z prostego powodu - nie mogę wybrać tej jednej. Będziecie musieli zatem trochę poczytać. Mam słabość do Charlesa Xaviera, zwłaszcza jego filmowej kreacji - jest dobry, ale do tego potrafi się postawić i zawsze dostrzega w ludziach to, co najlepsze. Erik, lub Magnus, jak tam kto woli zawsze mnie zadziwia rozdarciem między byciem czarnych charakterem, a przywiązaniem do Charlesa. Pietro to moje bezczelne dziecko i uwielbiam go za te cięte odzywki, tak samo zresztą za Lokiego, Boga Sassu. Nad Bucky'ego chciałabym wyściskać za wszystko, co przeszedł, nad Tonym nawet nie będę się rozwodzić, Steve to mój Kapitan Dobry Człowiek, Thor jest wielkim, kosmicznym labradorem, Kamalę i Carol uwielbiam za czystą badassowskość, Natasha daje mi życie umiejętnościami bojowymi, Wade i Peter to dwa wielkie nerdy... Skończyła mi się para.

SC: O nie, nie każcie mi wybierać pomiędzy moimi dziećmi ;__; Więc tak - Scarlet Witch, bo ma zarąbistą moc, Bucky, bo smutna panda to to, co wszyscy lubią najbardziej, Wiccan bo jest słodki, też ma fajną moc i czytałam z nim tyle Wicclingów, że można go śmiało polubić, Scott Summers, bo to takie grumpy lil shit, Deadpool, bo mi łamie serce przy każdym fanfiku i mam ochotę go przytulić, mimo, że najpewniej odstrzeliłby mi łeb, Peter Quill, bo chociaż nie czytałam w komiksach, w filmie był cholernym dorkiem i trochę widzę w nim siebie, Spider Man, bo jest cholernym sassem... Ogólnie cały Marvel jest kochany. No, z wyjątkiem paru postaci, ale poza tym – MARVEL.

Zdarzyło Ci się przeczytać w całości książkę, która miała więcej niż 500 stron? Ciekawi mnie autor i tytuł oraz ogólne wrażenia.

WR: Jasne, trochę tego było, ale tak od razu na myśl przychodzą mi trzy... "Elantris" Brendana Sandersona, która była niesamowicie wciągająca i świetnie splatała trzy główne wątki - magię, politykę i religię, do tego żeńska postać była porządnie wykreowana i naprawdę dawała się lubić, "Fevre Dream" George'a R.R. Martina, która przywróciła mi wiarę w wampiry, a do tego mała niezapomniany klimat i postaci, które same zapraszały, żeby czytać dalej oraz "Siewcę Wiatru" Mai Lidii Kossakowskiej, która dała zadość mojej miłości do angel fantasy i przekonała Scar, żebyśmy w końcu ruszyły tyłki i wymyśliły porządną, niebiańską część PnSu <3


SC: Hmm, co ja takiego czytałam... "Gra o Tron", jestem w połowie drugiego tomu, czyta się zarąbiście, chociaż teraz nie mam czasu, bo maturka idzie kochana i trzeba zakuć wszystko. "Fevre Dream" - Jak wyżej, chociaż mi się strasznie podobało to, jaki ten cały świat był dopracowany, gościu serio musiał się namęczyć by przeczytać te wszystkie rzeczy o parostatkach i innych takich...  Ja tam "Siewcy Wiatru" nie lubię, bo Rabbito cały czas stamtąd zżyna, chociaż próbuję ją powstrzymać wszelkimi siłami. <3 Jeszcze "Smoczy Jeździec" Cornelii Funke - Ahh tak, moje dzieciństwo, to stąd ten fetysz na smoki i magię... No i od "Smokologii", ale to akurat 500 stron nie miało xD

Okej, to nominujemy następujące osoby:
- Lady Makbet z Amnezji
- Lanna z Lanna fantasies.
- Maru ze Śnij o mnie

To tyle i mam nadzieję, że nikt nie poczuje się poszkodowany, ale już dawno nic nie czytałam i nie znam waszych za bardzo Waszych blogów, zwyczajnie nie ma czasu ;-; A oto nasze 11 pytań:


1. Pizzę z jakimi dodatkami lubisz najbardziej?
2. W jaką grę ostatnio grałaś/łeś? Jakie masz po niej przemyślenia?
3. Czy oglądasz anime, a jeśli tak, to jakie ostatnio widziałeś/aś i jakie są twoje wrażenia po nim?
4. Pisarz/książka, która cię inspiruje do pisania, to...?
5. Czy kiedyś pisałeś/aś fanfiki, czy zostajesz przy własnych postaciach?
6. Smoki? (Przepraszam, po prostu bardzo lubię smoki...)
7. Jakiego koloru masz ściany w pokoju, a jakiego chciałbyś mieć?
8. Pairingujesz? Jeśli tak, to jaki jest twój ulubiony ship i dlaczego?
9. Czym jest dla ciebie muzyka?
10. Marvel czy DC?
11. Disney czy Dreamworks?

Do zobaczenia za tydzień i dzięki za wszystkie komentarze <3

sobota, 7 lutego 2015

Rozdział

Więc, była prośba, żeby poinformować, kiedy będzie nowy rozdział i cóż, prawdopodobnie jutro, albo w poniedziałek. Wybaczcie taką przerwę, ale jak mówię, one-shoty idą jak krew z nosa, a na ten wyjątkowo nie miałam pomysłu. Do tego matura, eh, ciężko nam nadążyć. Dostałyśmy również nominację do Libster Award, na którą odpowiemy pod kolejnym rozdziałem. Dziękujemy bardzo <3