niedziela, 31 sierpnia 2014

Przepraszamy

Wiem, wiem, nie bijcie, znowu nie ma rozdziału i szczerze powiedziawszy nie mam pojęcia, kiedy tu coś wrzucę, chyba że chcecie nasze szalone opowiadania o X-menach i Avengersach. A pewnie nie chcecie, bo to nie po to tu przyszliście. Dlatego chciałam ogłosić wszem i wobec, że jako że wracamy do głównej osi fabuły, trzeba nam trochę czasu, żeby porządnie to napisać. Do tego dochodzi jeszcze nauka, bo przed nami rok maturalny i nie będzie łatwo. Rozdziały będą się pojawiać, jak tylko odzyskam wenę na PnS, co prędzej czy później nastąpi na pewno, ale będą się pojawiać nieregularnie. Mamy też nadzieję, że jak zwolnimy tempo, to więcej osób zacznie to czytać, bo jak na razie to z tym jest słabo, co też wcale nie pomaga. Połowę nowego rozdziału już mam, więc za tydzień albo dwa może mi się uda go wrzucić.

Pozdrawiamy i nie bijcie, proszę ;-;

niedziela, 17 sierpnia 2014

To hate to love 2

Asmodeusz spojrzał na leżącego pod nim Mammona, czując jak szybko zbliża się do szczytu. Jego rogi wyszły na wierzch, jak zawsze podczas wyjątkowo dobrego seksu, tudzież seksu z Lordem Chciwości. Ostatnio te dwa zwroty stały się parą synonimów. Spiął błoniaste skrzydła, posuwając go z całej siły. Cholera, od tamtego czasu tyle się zmieniło i skakanie sobie do gardeł zostało zastąpione gorącym, namiętnym seksem. Mod wiedział, że tak naprawdę od dawna tego chciał, ale duma nie pozwalała mu się przyznać do uczuć, którymi darzył Mammona. Po tym wszystkim, co mu zrobił, nie miał prawa wymagać od niego czegoś więcej, mimo że w końcu się pogodzili podczas buntu Mephisto.
Złotooki doszedł, wbijając paznokcie w plecy kochanka i krzycząc jego imię, co z kolei doprowadziło Pana Rozpusty do orgazmu. Leżeli przez chwilę obok siebie, trzymając się w objęciach i dysząc. Mod pogładził go po włosach i pocałował namiętnie. Mon zaśmiał cię cicho, oddając pocałunek. Nie pokazał, jak bardzo mu to schlebia. Rudy zazwyczaj nie czuł potrzeby pieścić się ze swoimi kochankami. Pod tym względem Lord Chciwości z jakiegoś powodu był wyjątkowy i bardzo mu to pasowało, chociaż najpewniej nie miało żadnego znaczenia. 
Po jakimś czasie zasnęli, przytuleni do siebie. Rano jednak, kiedy Asmodeusz się obudził, Mammona już nie było. Karteczka na stole poinformowała go, że zielonowłosy udał się na jakieś pilne spotkanie, ale ból w sercu pozostał, mimo że Pan Rozpusty bardzo starał się go zignorować.

~***~

Ile czasu zajęło im pogodzenie się po tym, jak Mod przegiął do reszty? Chociaż starał się przeprosić Mammona, mijały miesiące, a on wciąż nie mógł się zebrać. Lord Chciwości unikał go jak ognia... Potrzeba było buntu, by doszli do porozumienia i po raz pierwszy poszli ze sobą do łóżka. Asmodeusz musiał przyznać, że przeszło to jego najśmielsze oczekiwania. Zanim się obejrzał, powtarzał to regularnie i pragnął jeszcze więcej. Zamiast nasycić się ciałem Mona, zamarzyło mu się jego serce. A tego, niestety, nie był wart. 
Teraz, mimo że ze sobą sypiali, rudy nie mógł się przełamać by wyznać mu miłość. Bał się, co powie zielonowłosy po tych wszystkich wiekach wzajemnej nienawiści. Pewnie zakpi z niego, tak jak on dawniej to robił...
- Moood... - cichy pomruk wyrwał go z zamyślenia. Napotkał wzrokiem dwie, przepełnione rządzą złociste tęczówki Mammona, który właśnie wyszedł z łazienki w samym ręczniku wokół bioder. Jego jasna skóra aż się prosiła, by pozostawić na niej bordowe ślady. Kurna, czemu nie brał tego wszystkiego, kiedy jeszcze mógł to mieć? 
- Mój złoty... - uśmiechnął się, wyciągając ręce do swego ukochanego bożka. Mon uklęknął na łóżku z kolanami po obu stronach jego ud, a Pan Rozpusty objął go w pasie, przytulając policzek do wilgotnego jeszcze torsu.
- Coś ty taki czuły? - Lord Chciwości pogładził jego włosy delikatnie. 
- Zima mnie tak nastraja... - odparł Mod nieco ponuro. Zima i ty, który nigdy nie będziesz mój, dodał w myślach. Niech szlag trafi wszystkie romanse. Kiedyś był seks i tylko to się liczyło. Uczucia komplikują każdą sprawę. 
- Swoją drogą, moi przyjaciele zaczynają sobie żartować, że przychodzisz tu tak często jakbyś był moim mężem - dorzucił pół serio, chcąc zobaczyć, jaka będzie reakcja ukochanego.
- Twoi przyjaciele, z którymi urządzasz dzikie orgie? - uniósł brwi Mammon, gładząc go po twarzy. Przez oczy Moda przemknął cień.
- Już dawno nie robiłem żadnej, Mon - rzekł cicho, po czym wywrócił się na plecy i pociągnął go na siebie. - No chodź tu i daj mi się kochać.
- Gdyby tylko... - wyszeptał lewo słyszalnie zielonowłosy i pozwolił mu się pieścić w długiej i zmysłowej grze wstępnej. Nie rozmawiali, tylko cieszyli się swoimi ciałami będącymi tak blisko, a jednocześnie nie łączącymi się wcale. W końcu to był tylko seks, gorący i namiętny, ale pozbawiony miłości, jak im się zdawało.
Mammon był już na skraju wytrzymałości, wielki członek Pana Rozpusty uderzał w jego prostatę, z każdym ruchem wyzwalając głośne jęki. Mod pocałował go, ani na chwilę nie przerywając posunięć i, zupełnie dając się ponieść chwili, cichutko wyszeptał, że go kocha. Lord Chciwości zamarł na ułamek sekundy, ale zaraz doszedł z głośnym jękiem, opryskując podbrzusze rudego swoim nasieniem. Leżeli przytuleni do siebie, dysząc mocno. Powoli rogi i skrzydła Asmodeusza zniknęły, ale nie powiedział on nic na temat wyznania, więc Mammon uznał, że najzwyczajniej w świecie dał się ponieść chwili i coś mu się wymsknęło. Z westchnieniem dał się objąć ciaśniej, przytulając czoło do ramienia Pana Rozpusty i zasnął. 

~***~ 

Kiedy wstał rano, nie umknęło jego uwadze, że Mod przygląda mu się, jakby na coś czekał. Zignorował to - nie wiedzieć czemu, po seksie Panu Rozpusty zawsze zbierało się na komplementy i wpatrywał się w kochanka jak w ósmy cud świata. Kiedy jednak wyszedł z łazienki, ubrany w swój ukochany garnitur w prążki i już miał wychodzić, rudy poruszył się niespokojnie na łóżku.
- Mon... Nie odpowiedziałeś mi jeszcze - rzekł cicho, mając nadzieję, że jego głos nie zadrży.
- Na co? - zdziwił się Lord Chciwości, a jego serce prawie podskoczyło do gardła. Przecież to nie mogło być na serio... Pewnie znowu się z niego nabijał, tak jak wtedy... 
- Powiedziałem ci, co do ciebie czuję - wyjaśnił Mod, a jego oczy miały niemal błagalny wyraz. Albo świetnie grał, albo był szczery... Nie, niemożliwe. Nie da się więcej tak nabrać, nie chce znowu czuć tej cholernej nadziei, bo nic tak nie boli jak jej utrata.
- Co do mnie czujesz, Mod? - przywołał na twarz fałszywy, kpiący uśmiech. - Między nami jest tylko seks, nic więcej. Myślałem, że jesteś tego świadom. 
- Ja... Tak. Jestem. Tylko myślałem... Nieważne - wzruszył ramionami Mod. Cholera, był taki głupi! Czemu to powiedział? Wszystko zniszczył, może kiedyś by mu się udało jakoś zdobyć serce Lorda Chciwości... A teraz? Wszystko przepadło. - Wiesz, te pieniądze, które jestem winien skarbowi państwa... Mam je. Przywiozę ci niedługo, okej? 
- No w końcu, już myślałem, że się nie doczekam - stwierdził z zadowoleniem Mammon, po czym odwrócił się do drzwi. - A teraz wybacz, muszę być w Valucie na spotkaniu. 
Z tymi słowami wyszedł, świadom, że nie wytrzymałby ani minuty więcej w towarzystwie ukochanego. 

~***~ 

Nie poszedł na spotkanie ani tego, ani następnego dnia. Siedział tylko w swoim biurze, popijając kawę i zastanawiając się, czy aby na pewno dobrze zrobił. Mod nie zachował się, jakby to był żart. Wyglądał na naprawdę rozczarowanego. Może postąpił źle? Ale jeżeli Pan Rozpusty znowu by go zranił... Nie, to by było za wiele. Miał dosyć zawodu. Nawet jeśli Mod mówił serio... To przecież Mod. Ile mógłby wytrzymać w związku? I to do tego z nim, nic nie wartym bożkiem, którym gardził tyle czasu? Nie było szans i każda odrobina nadziei ze strony Lorda Chciwości byłaby czystą głupotą.
Lavoro przyniósł mu jakieś papiery, a on zaczął je przeglądać, nie chcąc dać po sobie poznać, że coś jest nie tak. Jeszcze tylko zmartwionego sekretarza na głowie mu brakowało. Nie mógł jednak się skupić i tylko bezmyślnie przebiegał wzrokiem po literkach na dokumencie. Szybko się poddał i westchnął, pocierając skronie ze zmęczeniem.
- Pani Mammonie, będę już szedł - ubrany w zimowy płaszcz i okutany szalikiem Lavoro wszedł do jego gabinetu z jakąś teczką pod pachą. Lord Chciwości otrząsnął się z zamyślenia i spojrzał na zegar. Już było tak późno? Nawet nie zauważył...
- Tak, uważaj na siebie - rzekł, pospiesznie układając papiery w kupkę. Jego ręce drżały i parę kartek wypadło mu na ziemię. Gdy się po nie schylił, sekretarz złapał go za rękę i spojrzał mu w oczy. 
- Jest pan roztrzęsiony. Coś się stało? - zapytał, zbierając je za niego i wstając. Mammon posłał mu delikatny uśmiech. 
- Wszystko w najlepszym porządku. Po prostu się nie wyspałem – zapewnił, ale zanim zdołał powiedzieć coś jeszcze, ręce Lavoro przycisnęły go do ściany. Okularnik wbił wzrok w złote oczy swego pracodawcy, a jego twarz była o wiele za blisko
- Zranił pana, prawda? Tak jak mówiłem, nie jest godzien nawet całować panu stóp. To męska dziwka, nie dba o niczyje uczucia - syknął.
- Lavoro... - Lord Chciwości zniżył ostrzegawczo głos, ale czarnowłosy tylko pokręcił głową.
- Ja byłbym dla pana o wiele lepszy! - zawołał, po czym pocałował go agresywnie, czego Mammon zupełnie się nie spodziewał. Już unosił rękę, by odepchnąć nachalnego sekretarza, gdy drzwi otworzyły się i do środka wszedł przyprószony padającym śniegiem Mod. Jego oczy rozszerzyły się ze zdumienia. Lord Chciwości zupełnie spanikował i nieco zbyt agresywnie uwolnił się z uścisku Lavoro. 
- Mod, ja ci... - wyszeptał gorączkowo, ale ku jego zaskoczeniu Pan Rozpusty uśmiechnął się ze smutkiem.
- Nie musisz się tłumaczyć, Mon - rzekł, kręcąc głową. - To twoje życie. Tu masz pieniądze, które ci obiecałem - położył plik banknotów na jego biurku. - Do zobaczenia na następnym spotkaniu Lordów. Dobrze... Dobrze, że znalazłeś kogoś, kto jest dla ciebie dobry. 
Z tymi słowami wyszedł, nieco zbyt głośno zamykając za sobą drzwi. Mammon odwrócił się na pięcie i z całej siły spoliczkował Lavoro. Jego złote oczy płonęły gniewem. 
- Nie zbliżaj się do mnie przez chwilę, dobrze ci radzę - warknął, wskazując mu drzwi. 
- Panie Mammonie, przepraszam, postąpiłem źle, ale... - zaczął sekretarz. 
- Powiem to tylko raz - przerwał mu Lord lodowatym tonem. - Może brutalnie, ale widzę, że delikatne sugestie do ciebie nie docierają. Nie jestem zainteresowany. Widzę cię jako dobrego pracownika, przyjaciela nawet, ale nic poza tym. Nie odwzajemniam twoich uczuć i jestem pewien, że gdybyś się zastanowił, zrozumiałbyś, dlaczego. Czy wyraziłem się jasno?
- Tak... - Lavoro skłonił się krótko, po czym szybkim krokiem opuścił biuro. Kiedy wyszedł na ulicę, po Modzie nie było nawet śladu.
Mammon tymczasem opadł na krzesło i schował twarz w dłoniach. 

~***~ 

Cmentarz w Valucie przykrywała biała kołderka i zasłonięte nieco warstwą świeżego puchu ślady wskazywały, że ktoś tu niedawno chodził. Kalathiel nie zwrócił na nie uwagi. Podążył do skrytego w cieniu bezlistnych gałęzi nagrobka z figurką młodego aniołka wyciągającego ręce przed siebie, jakby do uścisku. Napis na kamieniu mówił, że był to Ariel. Białowłosy generał zmiótł rękawem śnieg z włosów rzeźby i przesunął palcami po jej marmurowym policzku. 
- Mam nadzieję, że nigdy więcej nie zaznasz zimna - rzekł cicho, wciskając ręce głęboko w kieszenie płaszcza. Mróz szczypał go w twarz, ale nie zwracał na to uwagi, stojąc przez chwilę w milczeniu. Dopiero kiedy wracał wydeptaną przed siebie drogą, zauważył, że z jednym ze znajomych nagrobków coś było nie tak. To właśnie tam prowadziły te na wpół przysypane ślady... Kalathiel zmarszczył brwi i ruszył w tamtą stronę, zaciekawiony. 
Często mijał ten grób, posąg pięknej diablicy z dwójką maleństw na rękach. Siedziała oparta o płytę nagrobną z jej imieniem, tuląc dzieci do siebie i patrząc na nie z czułością. Teraz jednak obok kobiety ktoś przycupnął i gdyby nie czarne włosy i czapka, wyraźnie odcinające się na tle jasnego kamienia, można by było go przegapić.
- Lavoro? - zapytał zdumiony Kalathiel, przesuwając parasol tak, by osłaniał on sekretarza od padającego śniegu. Musiał tu chwilę siedzieć, bo na czapce i ramionach zgromadziła się już warstwa białego puchu. Sekretarz Lorda Mammona zadarł głowę, by na niego spojrzeć. Jego oczy były zaczerwienione od płaczu.
- Co ty tu robisz? - zapytał wrogo, ale jego drżący głos nie brzmiał zbyt przekonująco.
- Na pewno nie próbuję zamarznąć na śmierć! - odparł generał, łapiąc go za ramię i zmuszając, by wstał. - Co się, do cholery, stało? 
- Pewnie się ucieszysz, bo pan Mammon wyraźnie dał mi do zrozumienia, że nie życzy sobie żadnych cieplejszych uczuć w swoim kierunku - warknął Lavoro, otulając się szczelniej płaszczem.
- No cóż, kiedyś musiał, zaczynałeś się powoli robić bardzo natrętny - wzruszył ramionami Kalathiel. - Zwłaszcza, że jego miłość do Asmodeusza jest starsza od ciebie.
- Asmodeusz myśli teraz, że jesteśmy parą - rzekł lodowato sekretarz. - Bo wszedł akurat w momencie, kiedy go pocałowałem i nie dał sobie nic wytłumaczyć.
- Pocałowałeś Mammona? Na oczach Pana Rozpusty!? I dziwisz się, że jest wściekły? - generał nie mógł uwierzyć własnym uszom. Przecież nawet zaślepienie ma jakieś swoje granice.
- Dałbym mu wszystko, czego zapragnie! W czym jestem gorszy do tego cholernego playboya bez skrupułów?! - krzyknął Lavoro, zaciskając pięści.
- Ale jedynym, czego on pragnie, jest właśnie Asmodeusz! Oddałby całe złoto, żeby móc z nim być! A twoje dziecinne zauroczenie tylko wprawia go w zakłopotanie! - zawołał ze złością Kalathiel. Sam przez to przechodził, ale nigdy nie posunąłby się do tak idiotycznych wyskoków. 
- Jesteś zazdrosny, bo chcesz go dla siebie! - syknął oskarżycielsko sekretarz. Białowłosy złapał go za kołnierz i przycisnął do nagrobka, obnażając zęby. Parasol spadł na ziemię i potoczył się w bok. 
- Jedynym, czego chcę jest jego szczęście - warknął mu w twarz. - Już dawno minął czas, kiedy myślałem, że może mnie pokochać. 
- Nie rozumiesz przez co przechodzę - wydyszał Lavoro, starając się uwolnić z jego uścisku, na co nie pozwalały mu skostniałe z zimna dłonie.
- Nie rozumiem...? - powtórzył Kalathiel i sekretarz natychmiast zrozumiał, że popełnił błąd. - Powiem ci coś, ty zapatrzony w siebie maniaku. Byłem najszczęśliwszym aniołem w Niebie, aż do buntu. Gdy wyciągnąłem dłoń do swego ukochanego, chcąc zacząć wszystko na nowo w lasach Piekła, on wybrał Asmodeusza. Kiedy po latach życia w naturze myślałem, że już się z tym pogodziłem, pojawił się Mammon i zakochałem się na nowo. Porzuciłem dla niego swoje życie, chociaż mnie o to nie prosił. I co odkryłem? Że jest zakochany. W Asmodeuszu. Więc, do jasnej cholery, nie waż mi się mówić, że nie rozumiem przez co przechodzisz, bo jesteś tylko naiwnym barankiem, który porywa się z motyką na słońce. Im szybciej to zrozumiesz, tym lepiej dla ciebie i Mona. 
Przez chwilę wpatrywali się w siebie, generał z wściekłością, sekretarz z zupełnym zdumieniem. W końcu Kalathiel puścił go i podniósł parasol, otrzepując go ze śniegu. 
- Siedź tu sobie, jeśli to ci pomoże poczuć się lepiej. Ja idę się napić czegoś ciepłego. 
Z tymi słowami ruszył do bramy, a Lavoro po paru sekundach namysłu porwał swoją teczkę i poszedł za nim.  

~***~ 

Kiedy nastał czas spotkania Lordów, śniegi za oknem powoli zaczynały topnieć, chociaż w porywach wciąż pojawiały się zaspy nie do przejścia. Pogoda chyliła się jednak ku wiośnie, która miała wkrótce nastać. Lucyferowi humor dopisywał - można nawet było powiedzieć, że chodził rozpromieniony. Otrzymał od Gabriela list z wiadomością o zgodzie szlachty niebiańskiej na zawarcie pokoju i właśnie to miało być głównym tematem spotkania. Termin został już ustalony, jednak wciąż trzeba było omówić parę spraw. 
Mammon zaś czuł się okropnie. Od incydentu z Lavoro nie widział Asmodeusza, bo i po co miał do niego jeździć? Pieniądze otrzymał, a to było oficjalnym powodem jego wizyt. Wciąż bał się, że wyznanie Pana Rozpusty było jakimś okrutnym żartem, a nawet jeśli nie było, to że ich związek najzwyczajniej w świecie się Modowi znudzi. Zbyt wielki zawód przeżył, żeby tak po prostu rzucić się rudemu w ramiona, kiedy ten na niego skinie. 
Denerwował się. Bał, że na spotkanie Lord Nieczystości przywlecze ze sobą jakąś dziwkę, jak zwykł to robić, kiedy jeszcze ze sobą nie sypiali. Z drugiej strony chyba nawet poczułby ulgę, gdyby tak było - znaczyłoby to, że nie popełnił największej głupoty swojego życia, odrzucając uczucia rudego 
Kiedy jednak Asmodeusz wkroczył do sali, Mammon zapomniał o wszystkim. Mężczyzna wyglądał jak cień dawnego Moda. Schudł, miał głębokie sińce pod oczami, a do tego był bledszy od Samaela, co było sporym wyczynem. Kiedy Beelzebub zapytał go z czystym przerażeniem w oczach, co, do cholery, się z nim stało, tylko uśmiechnął się słabo i odparł.
- Życie w końcu ugryzło mnie w tyłek, Beelz. 
Lucek przez całe spotkanie zerkał to na Moda to na Mammona, marszcząc brwi. Kiedy ogłosił krótką przerwę, Lord Chciwości natychmiast znalazł się przy Asmodeuszu i odciągnął go na bezpieczną odległość od reszty. 
- Coś ty ze sobą zrobił?! - wyszeptał wściekle, przyglądając się jego twarzy, która z bliska robiła jeszcze gorsze wrażenie. 
- Nic wielkiego, trochę nie mogłem spać - wzruszył ramionami Mod. - Nie musisz się martwić. 
- Mod, wyglądasz jak siedem nieszczęść, niby co w tym jest nie do martwienia? - Mammon położył mu rękę na policzku. 
- Nie chcę, żebyś czuł się do czegoś zobowiązany. Nie zmuszaj mnie do mówienia - westchnął Pan Rozpusty, kręcąc głową. 
- Gadaj - syknął zielonowłosy. Asmodeusz spojrzał na jego zaciętą minę i opuścił ręce. 
- Zapomnienie o tobie... O nas, jest o wiele trudniejsze niż myślałem - wyznał, patrząc mu w oczy. - Wiem, że pewnie jesteś szczęśliwy ze swoim kochankiem...
- Mod, na litość, to mój sekretarz, nie kochanek! Pocałował mnie, jest we mnie zakochany, ale ja nic do niego nie czuję! - jęknął Mammon. - I co, nie spałeś z tęsknoty za mną?!
- Nie spałem... Piłem... Raz nawet wziąłem jakieś świńskie prochy od gościa z baru - Asmodeusz nawet nie wykrzesał z siebie entuzjazmu, słysząc tą nowinę. Był na to zbyt zmęczony.
- Prochy?! Mod! 
- Tylko raz... Nic mi to nie dało. Mon, do cholery, ja cię kocham. Zawsze cię kochałem, tylko byłem zbyt dumnym debilem, żeby się do tego przed sobą przyznać... - urwał, bo Lord Chciwości wziął jego twarz w dłonie i pocałował go w usta gwałtownie. 
- Zawsze cię kochałem... - wyszeptał, obejmując go za szyję i przytulając mocno.
- Co...? To czemu... Mon? - Asmodeusz wtulił nos w jego włosy, obejmując go czule. 
- Cieszyłem się za każdym razem, kiedy okazywałeś jakieś uczucia względem mnie... Bardzo chciałem, żebyś był mój... Złamałeś mi serce... - Mammon przymknął oczy, rozluźniając się w jego uścisku. 
- Przepraszam... Wiem, że nijak tego nie naprawię, ale przepraszam... - westchnął rudy, odsuwając się lekko, by pogłaskać go po twarzy. 
- Po spotkaniu zabieram cię do łaźni, kąpię i śpisz przez następny tydzień - pokręcił głową Mammon. 
- Ale... Twoja praca... - zaprotestował Asmodeusz, ale zielonowłosy położył mu palec na ustach. 
- Od wieków nie miałem wolnego - rzekł z uspokajającym uśmiechem. 
  
~***~ 
Pan Rozpusty obudził się sam w nieznanym łóżku. Ta sytuacja nie była mu obca, ale tym razem zupełnie nim wstrząsnęła. Czyli to wszystko, co się wydarzyło na spotkaniu to tylko sen? Nie pogodził się z Monem? Nie, żeby nie miewał wcześniej takich snów, ale to wszystko wydawało mu się zbyt realne... 
Wstał z łóżka i chwiejnym krokiem ruszył do drzwi. Gdzie jest? U kogo? To nie był dom Berethiego, chociaż wydawał mu się jakiś znajomy... Kiedy wyszedł na korytarz, dobiegło go ciche nucenie i niezwykle przyjemy zapach. Lekko zaskoczony, podążył za nim i znalazł się w ciasnej, ale przytulnej kuchni. Przy niewielkim stole stał Mammon, nakładając na talerze zarumienione naleśniki i kropiąc je odrobiną dżemu wiśniowego, który Mod tak uwielbiał. Dopiero po chwili zauważył stojącego w drzwiach Pana Rozpusty. 
- O, wstałeś? To dobrze - rzekł z uśmiechem, podchodząc i całując go na powitanie. Asmodeusz przytulił Lorda Chciwości do siebie, chowając nos w jego miękkich włosach. 
- Jesteś tu... To nie był sen... - wyszeptał, zaciskając palce na jego koszuli. Mammon spojrzał na niego z zaskoczeniem, po czym zarzucił mu ręce na szyję. 
- Oczywiście, że nie był. Rany, co ja z tobą mam? - pokręcił głową. - Jesteśmy u mnie w mieszkaniu, w Valucie. Jeśli poczekasz, skoczę zaraz do rzeźnika i kupię coś na obiad. 
- Nie... Nie idź. Albo daj mi iść z tobą - westchnął rudy. - Zbyt długi czas spędziłem bez ciebie, mój złoty. 
- No dobrze... W takim razie najpierw zjedz śniadanie, bo wybierzemy się jeszcze do ślusarza, żeby wyrobił ci klucze do mieszkania i do posiadłości - zaproponował przyjemnie zaskoczony złotooki. 
- W takim razie ja też ci dam do siebie... Mam jakieś zapasowe, bo Serius ciągle je gubił jak był młodszy i musiałem dorabiać nowe. Potem się zazwyczaj znajdowały się gdzieś pod poduszką. - przytaknął Mod. - Może w takim razie będziemy widywać się częściej...

- Tak. Chciałbym tego - zapewnił Lord Chciwości, opierając głowę o jego ramię z uśmiechem.
_____________________________________________

WR: A oto i opuszczony rozdział, bez obaw, trochę późno, ale jest, bo Scarlett jest zbyt zajęta Marvelowaniem, żeby sprawdzać moje wypociny. Jutro zabiorę się za komentowanie blogów i przepraszam za to opóźnienie, moja wina, raz że wyjechałam, dwa, że jestem strasznym leniwcem. Zapraszam do komentowania <3

SC: Stucky, Thorki, Cherik.... Przepraszam, trochę się rozkojarzyłam ;w; Rozdzialik jednak jest, świeżutki i - jak to Asmon - pełen dramy oraz fluffu <3 Biedny Lavoro, żal mi go, nikt go nie lubi, poor bby ;__; Na szczęście wszystko się dobrze skończyło, w końcu to PnS~~ Do zobaczenia w następną sobotę <3

niedziela, 10 sierpnia 2014

Zastój jak cholera

Okej, zatem z powodu wyjazdu, braku weny i ochoty oraz braku czasu, rozdział wrzucimy dopiero w kolejną sobotę. Przepraszamy za opóźnienie ;_;

niedziela, 3 sierpnia 2014

To hate to love 1


Ludzie zgromadzili się wokół drewnianego ołtarza, pokornie chyląc głowy. Pod platformą ułożono kilka koszy z jedzeniem i całe góry źle oszlifowanych klejnotów. Zapatrzona w obiekt kultu gawiedź nie zauważyła dziwnych nieznajomych, którzy zaplątali się gdzieś pomiędzy nimi.
- I gdzie on jest? - zapytał zielonooki o rudych, niemalże czerwonych włosach i mocno rozbudowanej klatce piersiowej. Najniższy, brunet uciszył go spojrzeniem.
-Zobaczysz. Przestań się wygłupiać, bo nawet oni ogarną, że coś jest z nami nie tak - syknął mu do ucha. Trzeci, o brzoskwiniowych włosach ze znudzeniem opierał się o pal.
Wtem grupa ludzi zebranych tuż pod ołtarzem, najwyraźniej kapłani zaczęli bębnić rytmicznie. Dziwne, długie instrumenty, które trzymali inni wydawały zawodzący, hipnotyczny dźwięk. Na drewnianej platformie znikąd buchnęły ognie a między płomiennymi językami pojawił się bożek. Jego nagą skórę zasłaniała opaska z drogich kamieni na biodrach i kolia okalająca szyję.

Melodia przybrała na sile, stała się dzika i nieokiełznana, zaś zielonowłose bóstewko zaczęło wyginać się do niej w pełnym pasji tańcu. Jego złote oczy błyszczały jakby obłędem. Asmodeusz zapatrzył się na to zjawisko ze zdumieniem. Światła pochodni migały dziwnie, łapiąc każdy ruch demona w jedną stop klatkę. Kosmyki włosów wirujące wokół jasnej skóry. Krople potu spływające po karku. Blade usta, lekko rozchylone subtelnie w tym szalonym pędzie. Złoto świecące w blasku ognia. Grzechot drogocennych bransolet wokół nadgarstków i kostek. Mięśnie brzucha poruszające się jakby bez udziału woli ich właściciela. Wszystko to razem miało jakiś oszałamiający czar, który sprawiał, że od bożka nie można było oderwać wzroku.
Asmodeusz, zupełnie zdjęty magią ruchów zielonowłosego, patrzył na niego całkiem oszołomiony. Kiedy złote oczy spojrzały w tłum i napotkały jego zielone, po plecach przeszedł mu dreszcz. Zasłonka odurzenia wciąż zakrywała złote tęczówki delikatną błoną, ale pod nią było tyle... Nieświadomie Lord Rozpusty zrobił krok do przodu i wtedy...
- To ma być Lord Chciwości, Lucuś? Tańcząca amazonka? - Beelzebub spojrzał na czarnowłosego sceptycznie, zupełnie łamiąc czar. Asmodeusz wzdrygnął się jak oblany zimną wodą i rzucił jeszcze jedno spojrzenie na platformę. Bożek stał w miejscu, bokiem do wyznawców, zamrożony w połowie ruchu i z zaskoczeniem patrzył prosto na Pana Rozpusty. Ten odwrócił się szybko i zniknął wraz z towarzyszami w tłumie.

~***~                                                                                                                                    

Mammon złożył wszystkie łupy w swojej jaskini i przysiadł, opierając się plecami o drogocenną górę. Zdobywanie nowych skarbów napełniało go pozytywną energią. Wziął do ręki pierwszą lepszą błyskotkę i zaczął ją podziwiać, przesuwając smukłymi palcami po złotej powierzchni. Szybko jednak jego myśli uciekły do czegoś innego. Mężczyzna na pokazie. Miał niesamowicie zielone oczy i patrzył na niego tak jakoś dziwnie... Mammon odchylił głowę, patrząc na sklepienie swojej jaskini. Czy ten facet był demonem? Na pewno tak. W takim razie, mógłby spróbować go odszukać, chociażby z ciekawości.
Przez kolejne parę dni zamiast odpowiadać na wezwania wyznawców, robił wypady do niewielkich wiosek w górach, ale nikt nie potrafił, lub nie chciał udzielić mu informacji. W jakiś sposób mógł to zrozumieć. Anioły, nawet jeśli od dawna upadłe, wciąż były uprzedzone do wytworów ludzkiej wyobraźni, powołanych do życia siłą kultu.
W końcu poddał się i wrócił do jaskini. Kiedy jego bose stopy dotknęły chłodnej posadzki, poczuł że jest w domu. Złoto lśniło w całej swej ozdobności. Koniec z wygłupami. Tylko rzeczy martwe mogą dać szczęście nieśmiertelnej istocie.
- Witaj, Mammonie - rozległ się miękki głos i zaskoczony bożek odwrócił się w stronę, z której dochodził. Na jednym z jego stosów siedział młody mężczyzna. Czarne loki okalały jego twarz, a czerwone oczy lśniły jak dwa rubiny. Mammon go kojarzył. Był wtedy na pokazie razem z zielonookim mężczyzną, ale nie zapadł mu raczej w pamięć.
- Czego chcesz? - burknął niegrzecznie. - Zejdź z mojego złota.
Demon zeskoczył na posadzkę posłusznie, a na twarzy wykwitł mu tajemniczy uśmiech.
- Przyszedłem złożyć ci ofertę nie do odrzucenia - powiedział. - Jesteś bożkiem, prawda? Ludzie cię czczą, przez co odchodzą od wiary w jednego i prawdziwego Boga... Moim braciom to nie w smak, co więcej okradasz moje wojsko...
- Mam to w nosie - warknął Mammon. - Jedyny i prawdziwy? A ja nie jestem prawdziwy? Z resztą, to raczej nie jest twoja sprawa, skoro jesteś tu na dole.
- Stworzyły cię ludzkie urojenia, jak z resztą wielu innych - kontynuował spokojnie niechciany gość. - Kiedy czasy się zmienią, zostaniesz zapomniany i utracisz siłę. Ja chcę ci zaproponować życie nie jako Mammon, pogańskie bóstwo, ale jako Mammon, Lord Chciwości, rządca okręgu w moim państwie. Będziesz zarządzał podatkami, nie bez profitów, a co najważniejsze - nie będziesz zależny od ludzi.
Mammon spojrzał na sterty swych skarbów. Fakt, propozycja była kusząca. Jednak wtedy musiałby podlegać komuś nad nim. Straciłby wolność, którą również chciał zachować.
- Nie, dziękuję. Zostanę tu - odparł stanowczo.
- Jesteś pewien? Czasem by coś mieć, trzeba się wyrzec czegoś mniej cennego. Myślę, że zyskałbyś więcej niż kosz owoców raz na jakiś czas i parę błyskotek, przyjmując ten urząd. - demon zmarszczył lekko brwi, bożek jednak uparcie pokręcił głową.
- Ludzie mnie stworzyli i mogą zrobić ze mną, co chcą - skłamał. Jego gość westchnął, ale kiwnął ze zrozumieniem.
- No dobrze. Twoja decyzja - odwrócił się, by wyjść z jaskini ale nagle jakby coś sobie przypomniał i spojrzał do tyłu. - Ach... Polubiłeś Moda, prawda?
Złote oczy Mammona rozszerzyły się i po chwili przystanął na warunki Lucyfera.


~***~

Włosy przyszłego Lorda Chciwości były długie i splątane. Książę siedział na stołku, czesząc je powoli. Po rozmowie w jaskini Lucyfer zabrał Mammona do swojego pałacu, by przygotować do prezentacji Asmodeuszowi, Beelzebubowi i Lewiatanowi. Na początek musiał zająć się jego wyglądem zewnętrznym. Zielonowłosy bożek spoglądał w lustro z lekką ciekawością.
- Więc szukasz osób, które pomogą ci rządzić? - zapytał po chwili milczenia. Lucyfer wzruszył lekko ramionami.
- Raczej osób, które będą w stanie ogarnąć tak wielki teren. Większość wygnańców pomagała budować pałac, ale niektórzy wyjechali aż w góry, by się tam osiedlić. Trzeba nam szlachty, która da radę nadzorować nawet najdalsze zakątki królestwa - odparł, zaplatając mu gruby warkocz.
- Ale dlaczego ja? - zdumiał się bożek. - Musisz być świadom, że aniołowie patrzą na ludzkie wytwory krzywym okiem.
- Aniołowie? Ludzkie wytwory? - uniósł brwi czarnowłosy. - Kto dba o takie brednie? Jesteśmy wszyscy mieszkańcami tych terenów, jesteśmy wszyscy demonami, niezależnie od pochodzenia. Myślisz, że w rodzącym się kraju jest czas na konflikty wewnętrzne? Niby czym różnisz się od nas, Mammonie?
Zielonowłosy spojrzał w lustro, porównując ich odbicia. Jego długie, wygięte na boki rogi i zakręcone rogi Lucyfera. Jego rozłożyste, błoniaste skrzydła i tracące pióra skrzydła księcia. Jego śmigający na boki ogon i ogon czarnowłosego, nieco cieńszy i krótszy, ale na pewno nie inny.
- Wierz mi, z biegiem czasu i oni zapomną o pochodzeniu - zapewnił go książę z lekkim uśmiechem na ustach.
Bożek… Albo raczej demon odpowiedział mu tym samym, po czym sięgnął po nożyczki leżące na stoliku i podał je Lucyferowi.
- Obetnij mi włosy.

~***~

Asmodeusz spoglądał na nowego Lorda z niedowierzaniem. Gdzie podział się ten egzotyczny bożek? Zielone włosy były teraz krótkie, ułożone i potraktowane żelem, ciało ukrywał elegancki garnitur w brązowo-złote pasy, a w oczach widać było coś między kpiną a ciekawością.
- Poznajcie Mammona - przedstawił go Lucyfer. – Teraz musimy znaleźć jeszcze dwóch Lordów, liczę, że jak najszybciej.
Złotooki skinął głową na powitanie, po czym zaczął coś mówić, lecz Pan Rozpusty prawie go nie słuchał. Z każdym słowem zdawało mu się, że ktoś potraktował jego zauroczenie jako szybę kuloodporną i teraz wali w nią młotkiem, z każdym ciosem powiększając pęknięcia. Z dzikiej piękności Mammon zmienił się w ulizanego biurokratę zapatrzonego w pieniądze i dostatek.
- Mam nadzieję, że będzie nam się dobrze razem pracowało - zakończył Lord z uśmiechem. W ciszy która zapadła, zgrzyt odsuwanego krzesła zabrzmiał nienaturalnie głośno.
- Bożek pozostanie bożkiem, nieważne jak długie rogi i wielkie skrzydła będzie miał - powiedział ozięble Asmodeusz. - Jesteś wytworem ludzkiej wyobraźni i twoja siła zdechnie jak szczur razem z ich pamięcią o tobie. Ciągnij z ludu tyle kasy, ile zdołasz, bo tylko na to cię stać.
Z tymi słowy odwrócił się plecami i bezceremonialnie wyszedł z sali, nie zważając na zdumione spojrzenia reszty zgromadzonych. Mammon przygryzł wargę, a jego dłonie niepostrzeżenie zadrżały.
- No… Możecie się rozejść - powiedział szybko Lucyfer, a kiedy Beelzebub i Lewiatan opuścili salę, zamknął drzwi i odwrócił się do demona.
- Możesz wrócić - rzekł, kładąc mu dłoń na ramieniu.
- Co? - zapytał zaskoczony Mammon, podnosząc na niego złote oczy.
- Przecież obiecałem ci Moda, tak? A skoro on się tak zachował, to nasza umowa jest nieważna – westchnął książę. Zielonowłosy uśmiechnął się lekko.
- Nie ma mowy. Zostaję. Chcę tą fuchę, sam mówiłeś że na niej zarobię, nie?
Upadły anioł przez chwilę patrzył na niego z niedowierzaniem, po czym zaśmiał się cicho.
- Faktycznie jesteś Lordem Chciwości, prawda?
Mammon skinął głową, notując sobie w pamięci, że książę jest jedną z tych osób, które tylko na pierwszy rzut oka nie wzbudzają szacunku, po czym opuścił salę i udał się do swego tymczasowego pokoju. Padł na wznak na łóżko i westchnął cicho.
- No to się nieźle rozczarowałem - mruknął, przyciągając do siebie poduszkę i ściskając ją lekko. W innej części pałacu na tarasie, zapalając cygaro, Asmodeusz pomyślał sobie dokładnie to samo.

~***~

Asmodeusz wpadł na spotkanie Lordów rozczochrany, z koszulą rozpiętą niemalże do pępka. Na twarzy miał błogi uśmieszek, który wywołał w Mammonie ukłucie zazdrości. Lucyfer skrzywił się z obrzydzeniem, mierząc przyjaciela wzrokiem.
- Spóźniłeś się - syknął, kątem oka zerkając na Lorda Chciwości. Ten jednak zachował kamienną twarz, nie dając nic po sobie poznać.
- Wybacz, parę diabełków chciało wypić ze mną nektar rozkoszy - wyszczerzył zęby rudy, przeczesując włosy palcami. - Ty też to lubiłeś, Luciu, tęsknię za tymi nocami.
- W przeciwieństwie do mnie. Dorośnij, Mod - książę zmarszczył brwi, krzyżując ręce na piersi.
- Jeju, jesteś taki sztywny - westchnął Asmodeusz. Rozłożył się na swoim krześle i przejechał wzrokiem po zgromadzonych Lordach. - No, to o czym była mowa?
- Ostatni z Lordów. Musimy go wybrać - wyjaśni Beelzebub, który był pochłonięty zjadaniem ciastka pomarańczowego. Zjeżony Belphegor, nowy Lord Lenistwa, obserwował go spode łba. Pan Obżarstwa wyciągnął do niego kawałek, ale Bel tylko przysunął się bliżej zielonowłosego z wrogim sykiem.
- Tylko nie kolejnego bożka. Bez obrazy, Bel, do ciebie nic nie mam, ale niektórzy nie nadają się na takie stanowisko - wzruszył ramionami Mod. Mammon zmarszczył brwi.
- Ci „niektórzy” wcale nie postawili ekonomii państwa na nogi przez ostatnie półtora roku - zauważył jadowicie. - Ale rozumiem, takie rzeczy są trudne do docenienia przez kogoś, kto całe życie nie przepracował ani dnia.
- Strasznie się panoszysz jak na kogoś, kto bez łaski Lucka wymachiwałby tyłkiem ku uciesze gawiedzi - rzekł z pogardą Asmodeusz.
- Po prostu jesteś wściekły, że tego tyłka akurat nigdy nie dostaniesz - uśmiechnął się kpiąco Lord Chciwości, rozkładając ręce.
- Nawet tyłek brudnej, limbowskiej dziwki z ulicy byłby lepszy - rudy parsknął śmiechem pozbawionym wesołości.
- No nie, znowu? - jęknął Lewiatan. - Dogadajcie się wreszcie!
Zupełnie ignorując te słowa, Mammon odwrócił się do Pana Rozpusty i trzasnął go pięścią w twarz. Mod potarł policzek, zdumiony, ale szybko doszedł do siebie i nie pozostał mu dłużnym. Po chwili turlali się już na ziemi w zażartej bójce, ignorując próby pozostałych Lordów, by ich rozdzielić. Rudy przycisnął Lorda Chciwości do podłogi za ramiona i na chwilę zamarł, widząc jego płonące oczy, rozchylone usta i zaczerwienione z wysiłku policzki. Cholera, nie. Nie mógł go pożądać, przecież już to w sobie stłumił… Ale od jakiegoś czasu coraz bardziej miał ochotę agresywnie go pocałować, zamiast się bić.
Ta chwila wahania dała Mammonowi szansę. Z całej siły wbił kolano w krocze Asmodeusza i zepchnął go z siebie. Wstał, wytarł krew z rozciętej wargi, spojrzał z pogardą na skulonego Pana Rozpusty, po czym wyszedł zamaszystym krokiem, nawet się nie oglądając.
- Masz, o co się prosiłeś - zauważył Beelzebub, obierając sobie jabłko.

~***~

Spotkania Lordów bez Lucyfera nie były już takie same. Książę rzadko kiedy się stawiał, a nawet jeśli to robił, wydawał się smutny i nieobecny. Nic go nie obchodziło i trudno było do niego dotrzeć. Wbrew pozorom nie była to do końca wina Seriusa. Mieszkańcy zamku pamiętali czas, po tym nieszczęsnym romansie, kiedy władca był szczęśliwy. Zaniedbał trochę państwo, bo przyłożył się do wychowywania swoich synów, a nie z powodu depresji. Ale kiedy i oni odeszli, wszystko się zmieniło.
Mimo to Lordowie przychodzili na spotkania, wciąż mając nadzieję, że pewnego dnia ich przyjaciel opuści swój pokój i z podniesioną głową zacznie doprowadzać kraj do porządku.
Mammon przyjechał pierwszy i samotnie czekał przy stole, aż pozostali się pojawią. Chciał porozmawiać z Belphegorem, chociaż ten prawdopodobnie będzie się spieszył z powrotem do swego miękkiego łóżka. Kiedy jednak drzwi się otworzyły, to nie Lord Lenistwa wszedł do Sali. Lord Chciwości zaklął w myślach, widząc Asmodeusza. A miał ochotę dziś wrócić do domu bez sińców.
- No proszę, jeszcze się stawiasz? - powitał go Pan Rozpusty kpiącym głosem. - A ja za każdym razem myślę, że zabierzesz kasę i się wyniesiesz.
- Ciebie też miło widzieć, Asmodeuszu - Mammon posłał mu słodki uśmiech, starając się wymyślić jakiś pretekst do wyjścia.
- Komu miło, temu miło - Mod rozparł się na krześle wygodnie, gotów do dalszej potyczki słownej.
- Z pewnością nie mi. Musisz mieć wyjątkowo dobry humor, skoro jeszcze nie zaczęliśmy się lać - zauważył zielonowłosy.
- Szkoda mi zdrowia na ciebie - wzruszył ramionami Pan Rozpusty.
- Zdrowia? A może się boisz, tak jak twój syn wystraszył się ojcostwa? - wyszczerzył zęby Mammon. Wiedział, co ukłuje rudego najbardziej. Rzeczywiście, na twarzy Moda odbiło się zaskoczenie i wściekłość, ale zaraz dziwnie złagodniał.
- Ach… Więc aż tak moje słowa cię ranią? - zapytał, przesiadając się na krzesło obok niego. Mon uniósł brwi z uprzejmym zaskoczeniem, ale nic nie powiedział. - Myliłem się co do ciebie - wziął go za brodę, zmuszając do spojrzenia sobie w oczy. Serce Lorda Chciwości zabiło mocno, a umysł nie pojmował tego, co się działo. Czyżby w końcu wygrał? Nie, nie powinien być taki naiwny, nie powinien tak się mu oddawać… Mimo to pozwolił Modowi przesunąć dłonią po swoim policzku, przygotował się na pocałunek… Zamiast tego otrzymał lekkie, pogardliwe klepnięcie w twarz.
- Jesteś jeszcze większym dupkiem, niż myślałem - rzekł Pan Rozpusty.
Mammon zerwał się, złapał go za przód koszuli, zamachując się do ciosu. Asmodeusz zacisnął powieki, gotów na cios, na który wiedział, że zasłużył. Zamiast tego, jego uszu dobiegł najcichszy i najbardziej rozpaczliwy szept, jaki w życiu słyszał.
- Nie jestem z kamienia, wiesz…? - zielonowłosy puścił go ze łzami w oczach.
- C-co? - Mod zupełnie nie mógł uwierzyć w to, co się działo. Cholera, nie miało tak być… Ale jak w ogóle powinno być? Co on próbował osiągnąć? Przecież przez ten cały czas wszystko zmierzało właśnie do tego, żeby Mammon znienawidził go do reszty. Odruchowo wyciągnął dłoń, chcąc go przeprosić, ale Lord Chciwości tylko pokręcił głową i niemalże wybiegł z sali, mijając w drzwiach zaskoczonego Bela.
- Mammon! Ej! - zawołał za nim Mod.
- Coś ty zrobił? - zapytał lodowatym głosem Pan Lenistwa.
- Chyba przesadziłem… Mocno… - wyszeptał rudy. Belphegor zaklął głośno i wybiegł za przyjacielem, zostawiając Pana Rozpusty samego.

~***~

Asmodeusz spojrzał na leżącego pod nim Mammona, czując jak szybko zbliża się do szczytu. Jego rogi wyszły na wierzch, jak zawsze podczas wyjątkowo dobrego seksu, tudzież seksu z Lordem Chciwości, co ostatnio stało się parą synonimów. Spiął błoniaste skrzydła, posuwając go z całej siły. Cholera, od tamtego czasu tyle się zmieniło i skakanie sobie do gardeł zostało zastąpione gorącym, namiętnym seksem. Mod wiedział, że tak naprawdę od dawna tego chciał, ale duma nie pozwalała mu się przyznać do uczuć, którymi darzył Mammona. Po tym wszystkim, co mu zrobił, nie miał prawa chcieć od niego czegoś więcej, mimo że w końcu się pogodzili podczas buntu Mephisto.
Złotooki doszedł, wbijając paznokcie w plecy kochanka i krzycząc jego imię, co z kolei doprowadziło Pana Rozpusty do orgazmu. Leżeli przez chwilę obok siebie, trzymając się w objęciach i dysząc. Mod pogładził go po włosach i pocałował namiętnie. Mon zaśmiał cię cicho, oddając pocałunek. Nie pokazał, jak bardzo mu to schlebia. Rudy zazwyczaj nie pieścił się ze swoimi kochankami, nie czuł takiej potrzeby. Pod tym względem Lord Chciwości z jakiegoś powodu był wyjątkowy i bardzo mu to pasowało, chociaż najpewniej nie miało żadnego znaczenia.
Po jakimś czasie zasnęli, przytuleni do siebie. Rano zaś, kiedy Asmodeusz się obudził, Mammona już nie było. Karteczka na stole poinformowała go, że zielonowłosy udał się na jakieś pilne spotkanie, ale ból w sercu pozostał, mimo że Pan Rozpusty bardzo starał się go zignorować.
__________________________________________________________________________

WR: Przepraszamy za to opóźnienie, ale maraton Marvela zmusił nas do odsypiania całego dnia i nie pozwolił się wyrobić :< Macie tu kolejny kilku-shot, bo w dwóch się chyba nie wyrobimy, mam nadzieję, że spodoba wam się bardziej niż poprzedni :D Zapraszamy do komentowania <3

SC: Ha! Udało mi się ją namówić, wreszcie chociaż raz mnie posłuchała <3 Tyle dramy na raz, biedny AsMon ;w; Maaka, proszę cię bardzo, w końcu dostałaś AsMona, reszta będzie w trakcie fabuły xD Tymczasem zapraszamy do komentowania, no i do następnej soboty <3