sobota, 26 kwietnia 2014

Rozdział XIX

Przed domem zgromadził się spory tłumek. Wychudłe demony w poobdzieranych, brudnych ubraniach kłębiły się przy ganku, na którym stał pulchny Beelzebub ze swym drugim generałem, Shemhazaiem. Lord Obżarstwa wydzielał każdemu biedakowi jego dzienną porcję jedzenia na zimowe dni. W każdym mieście w okręgu zarządzający szlachcic lub burmistrz mieli obowiązek zrobić to samo, bowiem Beelz wiedział, do czego może doprowadzić głód i chciał za wszelką cenę temu zapobiec. Poza tym bardzo lubił to przyjemne, ciepłe uczucie, które pojawiało się, kiedy widział uśmiechnięte twarze dzieciaków z wielką pajdą chleba w dłoniach. W piątki dodatkowo przygotowywał własnoręcznie wielki gar z zupą i każdy, kto chciał, mógł zjeść porcję ciepłego posiłku. Zapasów nie brakowało, ziemie jego okręgu były tak urodzajne, że w spichlerzach zawsze znajdowała się nadwyżka żywności. Jeśli zboże nie obrodziło za dobrze, nadrabiano rybami od Belphegora, mięsem z okręgu Samaela oraz z hodowli Beelzebuba. Do tego kwitł handel, bo w Limbo było wiele rozwijających się państewek, którym najczęściej brakowało wszystkiego, poza żywnością. 
Właśnie kończyli rozdawać porcje, kiedy przed dom zajechał powóz otoczony oddziałem żołnierzy. Pomiędzy nimi na swoim dumnym kucu paradował Azazel. Lord Obżarstwa i jego generał wymienili rozbawione spojrzenia, bo mały rudzielec miał minę, jakby sam był co najmniej księciem.
- Co to za pospólstwo? Znowu rozdajesz jedzenie, ty grubasie? - ofuknął Beelzebuba, zeskakując na ziemię. 
- Nic nie poradzę, kurduplu - odgryzł się Lord. - Jesteś tak mały, że jesz niewiele i zostaje nam nadwyżka. 
Azazel zaczerwienił się z oburzenia.
- Ty wieprzowy kotlecie! A ja tyle dla ciebie robię! Jeżdżę po ryby! Prawie zamarzłem po drodze! Jak mi się odwdzięczasz, ty niedobity schabie?! - zawołał wściekle, gwałtownie szarpnął końskie wodze i ruszył w stronę stajni, mamrocząc wściekle pod nosem.
- Beelz, a mówią, że jesteś taki miły... - rozległ się głos z powozu i Lucyfer wysiadł, uśmiechając się lekko.
- Wleźliby mi na głowę - wzruszył ramionami szlachcic i zszedł po schodach, by uściskać przyjaciela. - Jak tam u Bela? Dobrze się odżywia?
- Stara się - mruknął wymijająco książę, oddając uścisk.

~***~

- W lecie zabrałbym cię na grzybobranie. Tutaj, w lesie niedaleko są najlepsze grzyby, a za nim jest zamek, o który ciągle się kłócą dwie rodziny. Ci z północy już mieli go kupić, kiedy okazało się, że jest jakiś dziedzic, który rości sobie do niego prawa i teraz toczy się sprawa. Ale uczty wystawiają wyborne, zaprosili mnie na jedną właśnie w tym zamku - Beelzebub siedział z Lucyferem przy kominku, a usta mu się nie zamykały. Obok na dywanie rozłożył się Azazel, machając nogami w powietrzu, przy nim siedział Shemhazai. Drugi generał zupełnie różnił się od przyjaciela, był średniego wzrostu, miał prosto ścięte brązowe włosy z jednym, długim pasmem z tyłu i bliznę na policzku. Wydawał się pogodniejszy i raczej opanowany.
- Ostatni festiwal pączków również był niezapomniany - dorzucił, na co oczy Azazela zabłysły radośnie.
- Tak! Najadłem się tyle pączków, że myślałem, że będę taki gruby jak nasza parówa, a potem jacyś idioci chcieli mnie wcisnąć w sukienkę we wzorki! Mnie, wielkiego Azazela! - zawołał, przewracając się na plecy.
- Czy ci idioci to nie był przypadkiem Lewiatan? - zapytał z rozbawieniem Beelz, na co rudy niemalże zerwał się na równe nogi.
- N-nie mów mi o tej zboczonej rybie! - warknął, a jego twarz nabrała koloru ciemniejszego od jego włosów. - On specjalnie robi wszystko, żebym się czuł głupio! Nienawidzę go!
Shemhazai i Lord roześmieli się głośno, a Azazel bezceremonialnie odwrócił się do nich plecami.
- Tylko książę ma tu jakieś zdrowy rozsądek - burknął oburzony.
- Tak ci się tylko wydaje - odparł Lucyfer z lekkim uśmiechem.
- Jutro wieczorem idziemy na kolację do sąsiadów. Mieszkają niedaleko, jakieś dziesięć minut drogi spacerem. Oczywiście się przyłączysz, prawda? - Beelz spojrzał na przyjaciela wyczekująco, a ten przytaknął z rozbawieniem.
- A gdzie ten nadęty bałwan w masce, co przybył z tobą, książę? - zapytał Azazel, przekrzywiając głowę niczym zaciekawiona wiewiórka.
- Hm... Jak teraz tak myślę... - władca rozejrzał się dookoła, jakby spodziewał się ujrzeć Vina przyczajonego w którymś kącie z filiżanką herbaty dla niego. - Nie widziałem go od jakiegoś czasu...
- No to pójdę i go poszukam - generał wstał z dywanu. - Nudzi mi się tu z wami.
- Weź płaszcz, jest zimno na dworze! - zawołał za nim Shemhazai, ale rudzielec tylko lekceważąco machnął ręką w odpowiedzi.

~***~

Vin tymczasem z mieczem w dłoni ćwiczył cięcia i pchnięcia na podwórzu. Dwa psy myśliwskie przypatrywały mu się krzywo ze swych bud. Jego policzki poczerwieniały od chłodu, a z ust unosiła się para przy każdym wydechu, ale nie zwracał na to uwagi. Przez jakiś czas towarzyszył mu Hariatan, ale szybko zmarzł i wrócił do domu, pewnie by się ogrzać przy boku Larfa. Blondyn jednak został, świadom, że czasu ma niewiele, zaś braków całe mnóstwo. Bez partnera było trudniej. Nikt nie wytykał mu błędów i nie dawał wskazówek jak je poprawić, jednak lepsze to niż nic.
Nie zauważył, że na ośnieżonej ławce z kawałka pnia przeciętego na pół przysiadł Azazel. Jego orzechowe oczy uważnie śledziły poczynania mężczyzny, a kiedy Vin zaplątał się w wyjątkowo trudny szereg pchnięć, rudzielec wyciągnął po cichu własny miecz i zakradł się od tyłu, gotów zaatakować. W ostatniej chwili służący odwrócił się i rozpaczliwie zatrzymał jego cięcie własnym mieczem.
- Och? Przeżyłeś. - stwierdził z zaciekawieniem Azazel, cofając broń.
- Panie Azazelu, co pan tu robi? - zapytał Vin, kłaniając się przed nim nisko, demon jednak wsunął ostrze pod jego brodę i uniósł ją do góry.
- Równie dobrze mogę zapytać o to ciebie. Jest zima, mróz, śniegu po kolana, a ty samotnie ćwiczysz szermierkę na podwórzu? Masz w tym jakiś cel?
- Ja... - zająknął się blondyn. Nie chciał, by generał go wyśmiał. To by zniszczyło tą kruchą wiarę w siebie, którą udało mu się ostatnio zbudować. Azazel jednak odsunął miecz od niego i stanął w pozycji bojowej.
- Mam ochotę się rozgrzać, więc mogę być twoim partnerem. Znaj dobroć wielkiego pana Azazela - rzekł głosem przepełnionym samouwielbieniem. Vin niepewnie ścisnął oręż w dłoniach z dziwnym poczuciem, że nie przetrwa nawet minuty tej walki.
Azazel okazał się zwinny jak wiewiórka. Poruszał się, jakby ciężki miecz w ogóle nie obciążał jego małego ciała. Ciął celnie i szybko, a służący ledwo nadążał parować ciosy. Gdy w końcu zbierał się, by przystąpić do ataku, generał już znajdował się zupełnie gdzie indziej. W końcu rudzielec płazem miecza uderzył w nadgarstek Vina tak, że ten upuścił broń i syknął z bólu.
- Walczysz jak człowiek - powiedział, patrząc z góry na klęczącego mężczyznę.
- To znaczy? - zapytał blondyn. Podniósł miecz i spojrzał w oczy Azazela. - Naucz mnie jak to zmienić.
Rudy zmierzył go wzrokiem, marszcząc piegowaty nosek, po czym prychnął.
- Niech ci będzie, chociaż nie zasługujesz po tym jak nazwałeś mnie małym. Mimo to mam serce dla pospólstwa. Różnica między człowiekiem, a demonem jest prosta. Człowiek walczy mieczem. Traktuje go jako narzędzie, coś odrębnego od ciała. Jak kawałek metalu. Demon jest bestią. Bestie nie używają broni, dlatego musisz potraktować ją jako część siebie. Zlej się z nią. Nie myśl. Nie zastanawiaj się, czy ostrze ma iść w górę, w dół czy w bok. Patrz, które twoje miejsce jest najbardziej odsłonięte. Przeciwnik to wie. A jeśli ty nie, to już jesteś trup - wyjaśnił. - Wczuj się. Na początku mogą ci wychodzić rogi i skrzydła, ale po jakimś czasie to opanujesz.
Vin skinął głową i ustawił się, starając pochłonąć wszystko, co powiedział mu generał. Zamknął oczy i wciągnął do płuc zimne, ostre powietrze, pozwalając by jego zmysły się wyczuliły. Usłyszał oddech przeciwnika. Cichy zgrzyt psich pazurów o drewno. Konia parskającego w stajni. Skrzypnięcie śniegu. Spiął się, zaciskając palce na rękojeści miecza i czekał... Czekał... Nagle rozległ się świst, gdy ostrze Azazela przecięło powietrze, ale służący był gotów. Odbił atak bez nawet sekundy opóźnienia i zaatakował. Widział rosnące podniecenie w oczach generała, gdy udawało mu się coraz dłużej z nim mierzyć. W końcu rudy go pokonał, lecz i tak opierał mu się o wiele dłużej, niż przypuszczał. To było zupełnie nowe doświadczenie, kolory były wyraziste, zapachy głębokie, doznania intensywne jak nigdy. Nawet nie zauważył rogów, które po raz pierwszy od przemiany same wyszły na wierzch i ogona śmigającego z entuzjazmem na boki.
- No popatrz, będzie z ciebie jeszcze żołnierz jak się patrzy - stwierdził Azazel.
- Dziękuję za pomoc, panie Azazelu - Vin skłonił się jeszcze raz. Serce waliło mu jak oszalałe i nie mógł powstrzymać uśmiechu cisnącego mu się na twarz.
- Cóż, pora żeby ktoś mnie w końcu docenił - rudzielec wyszczerzył zęby z satysfakcją. - No dobra, starczy tego treningu. Chodź, bo grubas nie lubi jak się spóźniam na obiad.

~***~

Takiego obiadu Vin nigdy wcześniej nie doznał. Powiedzenie „zjadł” byłoby wręcz uchybieniem, bo tutaj posiłek oddziaływał na wszystkie zmysły.
Weszli do jadalni, gdzie czekał na nich długi, zasłany potrawami stół. Książę z Lordem i jego generałami usiedli na samym końcu, dalej żołnierze Hariatana razem ze swym kapitanem, a Vin i Larf za nimi. Blondyn był bardzo wdzięczny miodowookiemu, że poinstruował go jak z powrotem ukryć rogi, bo pokazywanie ich w towarzystwie wyższych rangą od siebie uznawano za duży nietakt. Wywodziło się to ze zwyczaju, według którego dwa demony walczące o partnera wystawiały swoje rogi i zwyciężał ten, który miał bardziej imponujące.
Ledwo zajęli swoje miejsca, kiedy drzwi do kuchni otworzyły się i kucharze zaczęli wnosić dania. Pieczeń ze świeżo ustrzelonego dzika, nadziewana brzoskwiniami pachniała oszałamiająco. Do tego kaczki ze śliwkami i kroplą alkoholu, młode kartofelki posypane koprem, ryba na ostro z papryką, pierogi myśliwskie, wielki gar bigosu i zupa z suszonych grzybów. Wszystko to udekorowane liśćmi sałaty i rozmaitych ziół zostało ustawione w kolorową mozaikę na stole, aż się prosząc by zostać zjedzonym. Kiedy Lucyfer ukroił wielki płat dziczyzny i ułożył go na talerzu, pozostali również zaczęli nakładać sobie porcje. Vin postanowił spróbować kaczki. Gdy tylko pierwszy kęs znalazł się w jego ustach, uderzył go jego niezwykły smak. Delikatne mięso lekko nasączone mieszaniną soku ze śliwek i alkoholu niemalże się rozpływało. Kiedy zaś pierwsza fala doznań przechodziła, na języku pozostawało lekkie pieczenie, jakby gdzieś pomiędzy słodyczą owoców i charakterystycznym posmakiem likieru znajdowała się jeszcze szczypta pikantnej papryki.
- Vin? - głos Larfa wyrwał go z tej chwili rozkoszy. Miodoowoki wyglądał na rozbawionego.
- Pierwszy raz jem coś tak dobrego - wyjaśnił Vin.
- Nie mów tak przy Ganderiusie, bo wpadnie w kompleksy. Pan Beelz to jego idol - zaśmiał się służący.
- Ganderius też świetnie gotuje, ale to jest... No... Inne... - wzruszył ramionami blondyn.
- Czuć te parę tysięcy lat praktyki - podpowiedział Larf, a Vin tylko przytaknął.
Po drugiej stronie stołu Beelzebub uważnie przyglądał się Lucyferowi. Na razie nie dostrzegł żadnych zmian wskazujących na zawód miłosny, depresję czy też podobną przypadłość. Książę wrócił do siebie sprzed kryzysu, do czasów zanim jeszcze poznał tą zakałę, Seriusa. Lord Obżarstwa kochał Asmodeusza jak brata, ale jego syn wzbudzał w nim dawno uśpione, mordercze instynkty.
- Jeszcze mięska, Luciu? - zapytał, podsuwając przyjacielowi talerz ze strapioną miną. Władca spojrzał na niego z zaskoczeniem.
- Nie, dziękuję, Beelz. Już w siebie nic nie wcisnę - powiedział, na co Lord zasępił się jeszcze bardziej.
- No a... Jak z tym twoim służącym? Chyba nic między wami nie ma...? - drążył dalej. Jego szare oczy wyrażały taką troskę, że Lucyfer ledwo zebrał się w sobie, by zapewnić go, że nie ma o co się martwić. W gruncie rzeczy nie było to kłamstwem, bo z Vinem rzeczywiście jeszcze do niczego nie doszło...

~***~

Po obiedzie Hariatan postanowił w końcu zdobyć się na odwagę i porozmawiać z Larfem o swoich uczuciach. Co prawda na statku Joshuy coś tam sobie wyznali, ale ich związek pozostawiał jeszcze wiele do życzenia. Od tamtej pory praktycznie nic się nie zmieniło, może tylko to, że byli w swoim towarzystwie mocniej zakłopotani. Kapitana strasznie dręczyła cała sytuacja i zdecydował się w końcu zrobić krok na przód.
Zaprosił służącego na spacer. Zakłopotany miodowooki zgodził się, a kiedy Hariatan czekał na niego w holu, niespokojnie chodząc od ściany do ściany, znikąd pojawił się Lord Beelzebub. Szlachcic zmierzył żołnierza zaskoczonym spojrzeniem.
- Coś nie tak? - zapytał. Kapitan spłonił się jak piwonia i podrapał po głowie z zakłopotaniem.
- Ja właśnie... Czekam na chłopaka, mieliśmy iść na spacer, ale chciał przebrać buty... - wyjaśnił. 
- Jesteście parą? - Beelzebub uniósł brwi.
- Jeszcze nie... Chciałem mu powiedzieć właśnie teraz... - Hariatan speszył się jeszcze bardziej. Opowiadanie o swoich miłostkach Lordowi wydawało mu się strasznie dziecinne. Ku jego zaskoczeniu jednak, Pan Obżarstwa uśmiechnął się szeroko.
- W takim razie potrzeba ci czegoś specjalnego - stwierdził. - Zaczekaj tutaj.
Odszedł, zostawiając zupełnie osłupiałego kapitana na korytarzu, po czym wrócił z bukietem pomarańczowych storczyków w ręku. Kwiaty miały dziwne, przezroczyste łodygi i płatki, ale poza tym wyglądały niesamowicie.
- Są zrobione z cukru z odrobiną różnych dodatków smakowych - wyjaśnił Beelzebub, wręczając mu je. - W sumie miały być dla Bela, ale co tam, mogę zrobić jeszcze jedne. Idź i zdobądź swojego chłopaka.
- Ojej... Panie Beelzebubie, nie mogę... - zaczął, ale szlachcic klepnął go w ramię.
- Możesz. To rozkaz od Lorda - rzekł z uśmiechem, a kiedy na schodach rozległy się kroki tylko puścił kapitanowi oko i szybko się ulotnił.
Chwilę potem pojawił się Larf i na widok bukietu w rękach kapitana, natychmiast spłonął rumieńcem. Hariatan dał mu kwiaty, po czym wyszli na zewnątrz. Ruszyli w milczeniu wzdłuż drogi, bez żadnego konkretnego celu. W zasięgu wzroku nie było żadnych domów, ale przykryte śniegową pierzynką drzewa otulały zakręt.
- Lord mówił, że za lasem jest jakiś dworek, prawda? - zagadnął Larf.
- A co, chcesz tam iść? - zapytał kapitan, przeklinając się w duchu, że pierwszy nie zaczął rozmowy.
- Możemy się przejść. Lubię wieś, jest tak cicho i przyjemnie... - miodowooki uśmiechnął się słodko, niemalże przyprawiając towarzysza o palpitacje serca.
- A ja lubię ciebie! - wymsknęło mu się. Larf spojrzał na niego pytająco. - Znaczy nie w takim sensie jak ty lubisz wieś... Raczej... No, rozumiesz... Uh, znowu zaczynam...
- Ja ciebie też... - mniejszy demon spuścił wzrok na kwiaty. - Powiedziałem ci na statku, prawda?
- Tak! Tylko, że... No, po prostu... To było takie niejasne i... -Hariatan podrapał się po głowie, czując, że ta rozmowa zmierza zupełnie nie tam, gdzie powinna.
- Niejasne...? Czyli jednak chodziło ci o coś innego... - służący bardzo się starał, by jego głos nie zadrżał. Już po tym dziwnym, pokrętnym wyznaniu zaczął mieć wątpliwości, a brak inicjatywy ze strony kapitana tylko je pogłębił. Teraz czuł, że łzy cisnął mu się do oczu.
- Coś... Nie! Chodziło mi o to, co myślisz, tylko... - zaczął wojskowy, ale Larf przerwał mu.
- Hariatanie, naprawdę mi przykro, ale nie czytam ci w myślach. Nie chcę nieporozumień, więc proszę przestańmy mówić domysłami i choć raz bądźmy ze sobą szczerzy. Jestem w stanie się na to zdobyć - wyszeptał, nerwowo pocierając palcem łodygę storczyka. - A jeśli ty nie... To wracam...
- Nie! - zaprotestował Hariatan. - Proszę, zostań. Kocham cię.
Służący uniósł na niego spojrzenie miodowych oczu przepełnionych niedowierzaniem. Kapitan położył dłoń na jego policzku.
- Przepraszam, nie powinienem tyle z tym zwlekać - westchnął, ale Larf tylko przytulił go mocno. Gdy się od siebie odsunęli, Hariatan bez żadnych ogródek nachylił się i pocałował mniejszego demona w usta.

~***~

Lucyfer dopiero pod wieczór wyrwał się Beelzebubowi i jego towarzystwu. Lord Obżarstwa był najcieplejszą i najmilszą osobą, jaką znał, ale był też zdecydowanie nadopiekuńczy. Traktował księcia jak małego braciszka, chociaż ten był od niego starszy. Lucek podejrzewał, że to dlatego, iż sam był tak ciągle traktowany przez Asmodeusza.
Idąc do swojego pokoju, władca wpadł na Vina. Zastanawiał się, gdzie jego służący przebywał od ich przyjazdu do obiadu, ale nie miał okazji niczego się dowiedzieć. Ku swemu zaskoczeniu zauważył jasny ogon kręcący się beztrosko za plecami blondyna.
- Coś ty robił? - zapytał, śledząc jego końcówkę uważnie.
- Badałem okolicę, mój książę -odparł z niewinnym uśmiechem Vin.
- Ach tak? A może zabawiałeś któregoś z kuchcików Beelzebuba tak, że aż pewne rzeczy wyszły na wierzch, hm? - Lucyfer uniósł brwi podejrzliwie. W rzeczywistości nie sądził, żeby jego służący zrobił coś takiego, ale nie zaszkodziło go postraszyć. Na widok miny mężczyzny książę mało się nie roześmiał.
- Książę, ja bym w życiu... - zaczął, a jego ogon zaczął nerwowo śmigać na boki.
- Och, nie, wcale... W końcu zawsze żyłeś w celibacie... - Lucyferowi wyraźnie zaczynało się to podobać. Miał ochotę złapać tą jasną witkę i pobawić się jej czubkiem.
- Nie mówię, że żyłem... - mruknął Vin.
- No to gdzie cię wywiało na cały poranek? - władca zrobił krok do przodu tak, że niemalże stykali się klatkami piersiowymi.
- Ćwiczyłem z panem Azazelem szermierkę - wyznał blondyn, drapiąc się po policzku z zakłopotaniem. - Kazałeś mi żyć i... Nigdy nie chciałbym zostawić się samego.
Lucyfer zamarł, zupełnie zbity z tropu. Spojrzał w oczy Vina, by znaleźć tam powagę, szczerość i oddanie, które wywołały na jego policzkach delikatne rumieńce. Oparł czoło na piersi blondyna, pozwalając, by ich ogony na chwilę się splotły, po czym odstąpił na bok.
- Schowaj ten ogon, bo wszyscy się będą gapić - mruknął jeszcze, zanim odszedł szybkim krokiem do swego pokoju.

_________________________________________________

WR: Feelsowy rozdział, jestem całkiem zadowolona... Trochę żałuję, że nie mam jak wyeksponować relacji Shemhazaia z Azazelem, ale na to jeszcze przyjdzie czas...HarLarf w końcu się kategorycznie zszedł, a Vin i Lucek... Cóż, jeszcze trochę <3 Dzięki za komentarze, chociaż mam nadzieję, że teraz się postaracie jeszcze bardziej i będzie ich więcej ;P

SC: Boże, Beel, ty kulko miłości.... Wreszcie HarLarf się ogarnął, brawo Har <3 Powiało Panem Tadeuszem, oj powiało.... Wszystko tutaj jest takie słodkie, tęcza i feelsy to chyba stała domena PnS.... Vin wreszcie pokazał różki, Lucy approves~~ Dziękujemy za komentarze, wielce motywują i do następnej soboty~~

sobota, 19 kwietnia 2014

Rozdział XVIII

Belphegor spał zwinięty w kłębek w swojej jedwabnej pościeli, przytulając jedną z wielu walających się po łóżku poduszek. Jego falujące, brązowe włosy rozsypane kaskadą sięgały aż do ziemi. Gdzieś w głębi serca wiedział, że powinien wstać bo miał coś do zrobienia, ale najzwyczajniej w świecie mu się nie chciało. Cokolwiek to było, mogło zaczekać, prawda? 
Że jednak nie mogło przekonał się parę minut później, kiedy ktoś brutalnie ściągnął z niego kołdrę. Lord Lenistwa skulił się odruchowo, dotknięty lodowatym powietrzem wypełniającym pokój. Zamrugał pomarańczowymi oczami, nieprzytomnie lokalizując Lucyfera.
- Luciu... Co to, wojna jakaś? - zapytał, ziewając szeroko. 
- Nie wojna, standardowy partol! Nie mów, że zapomniałeś? - władca uniósł brwi.
- Nie zapomniałem... Raczej straciłem poczucie czasu - Belphegor przeciągnął się jak kot. Miał na sobie długą koszulę nocną w kolorze wrzosów, której rękawy podciągnięte były aż do ramion. Wyglądał w niej na kruchego i delikatnego, Lucyfer jednak doskonale wiedział, że to tylko pozory. Nawet bez swojej lordowskiej mocy, zanim stał się demonem, Bel był potężnym bożkiem, a w Piekle na dodatek został wyszkolonym magiem. Nie należało z nim zadzierać, chociaż jego aparycja niekoniecznie wzbudzała trwogę i respekt.
- Ubierz się - westchnął książę, patrząc krytycznie na przyjaciela. - To, że Elinor prawi ci komplementy na prawo i lewo, nie znaczy że powinieneś się zapuszczać.
- Elinor? Byliście w Akademii? - Belphegor wyciągnął rękę w stronę szafy, która się otworzyła i lekki podmuch wiatru przyniósł demonowi ubranie. Zrzucił z siebie pidżamę, zupełnie nie zważając na przyjaciela.
- Przejazdem. Znowu schudłeś? - Lucyfer zlustrował jego wystające żebra. - Skoro nie chce ci się nawet zrobić posiłku, może zamieszkaj z Beelzebubem? 
- Nie chcę mu się narzucać - wzruszył ramionami Lord Lenistwa, zapinając koszulę. - Jak przyjeżdża po ryby to podlewa mi drzewka pomarańczowe w szklarni i zazwyczaj przywozi wałówkę, to wystarczy. 
- Nie odbiera tego jako narzucanie - zauważył książę. - Przecież cię lubi.
- Wygodnie się na nim śpi - Bel ubrał się do końca, założył buty i stanął na nogach, ziewają szeroko. Lucyfer zrozumiał, że to stwierdzenie na dobre zakończyło kwestię Beelzebuba. 

~***~

Belphegor wpuścił orszak Lucyfera do domu, który chroniony był paroma zaklęciami, by nikt nie wchodził, gdy Lord spał. Władca oczywiście znał czar pozwalający się przedostać i dzięki temu mógł obudzić przyjaciela. W posiadłości nie było wielu służących. Demon przestał im ufać, po tym jak paru próbowało się go pozbyć by zająć jego miejsce, błędnie uznawszy go za bezbronnego. Magia i tak była najlepszym lokajem. 
A jeśli już mowa o służbie, w miarę jak dzień postępował, Bel coraz uważniej obserwował Lucyfera i jego zamaskowanego lokaja. Jakiś instynkt podpowiadał mu, że chociaż przyjaciel zarzekał się, iż między nim a Vinem do niczego nigdy nie dojdzie, nie było to do końca pewne. Książę mógł się wypierać, ale Lord Lenistwa wystarczająco długo widział spojrzenia Mammona na Asmodeusza, żeby wiedzieć co to miłość. A blondyn patrzył na władcę zupełnie tak samo. Szkoda by było tych uczuć, stwierdził Bel. Jeśli Lucek zamknie się w swojej muszli, nic go z niego nie wydobędzie, a chłopak może się zniechęcić. Należało go jakoś stamtąd wyciągnąć... Początkiem do tego mogło być przydzielenie im jednego pokoju.

~***~

Po kolacji Lucyfer postanowił przejść się po mieście. Wziął ze sobą Hariatana, Larfa i Vina. Belphegorowi nie chciało się do nich dołączyć, wolał uciąć sobie drzemkę. 
Stolica okręgu Lenistwa nie była tak widowiskowa jak laguna Lewiatana, ale miała w sobie coś przyjemnego. Okryte śniegiem kamieniczki wspinały się po stromych, wąskich alejkach, magiczne kule światła unosiły się przy oknach, a chodnikiem tylko czasem ktoś przechodził. W porównaniu do akademickiego Rastez, które tętniło życiem, tu było cicho i spokojnie. Ze względu na późną porę, sklepy już pozamykano, ale szyldy wskazywały, że wciąż jest się w okręgu specjalizującym się w magii. 
- Opustoszałe miejsce - zauważył Vin.
- Już po kolacji, wszyscy mają sjestę. Tu się nie pracuje dłużej niż trzeba, a jak się nie pracuje to idzie się do domu. Mieszkańcy nie przepadają za chłodem, wolą poleżeć w łóżku - wyjaśnił książę. - To normalne, nie przejmuj się.
- Wciąż jest tu raczej przyjemnie - uśmiechnął się Larf, idący za nimi z Hariatanem przy boku. - Tak zacisznie.
- Sennie to słowo, którego szukasz - zgodził się Lucyfer. 
- Hmmm... Powietrze jest ciężkie - Vin rozejrzał się niespokojnie, niezbyt przekonany tymi argumentami.
- Żeby cię nie przygniotło - parsknął na niego kapitan. 
Służący nie odpowiedział i jakiś czas szli w milczeniu. Wkrótce ich oczom ukazał się mały plac otulony kamieniczkami z wyłączoną fontanną na środku. Dookoła stały pozamykane stragany, zaś na środku Vin dostrzegł niewielką postać. Chciał zapytać o to Hariatana i Larfa, ale gdy się odwrócił, nigdzie ich nie było. Spojrzał jeszcze raz na nieznajomego i ku swemu przerażeniu ujrzał wyrastającą z jego pleców parę skrzydeł. Anioł wbił nieobecny wzrok w Lucyfera i uniósł pistolet, który trzymał w rękach. Wydawał się zupełne otumaniony strachem, jakby nie miał pojęcia, skąd wziął się nagle w środku piekielnego miasta. Wycelował w głowę księcia i bez wahania wystrzelił. Vin zareagował błyskawicznie. Rzucił się do czarnowłosego i odepchnął go z drogi pocisku, przyjmując kulę na siebie. 
Ból był przejmujący, jakby coś rozrywało go od środka. Ostatni raz czuł się tak podczas przemiany. Jak przez mgłę zobaczył przerażoną twarz Lucyfera nad sobą.
- Nie, nie, nie, błagam... Nie odchodź, wytrzymaj... - szeptał gorączkowo książę. Służący miał wrażenie, że w jego szkarłatnych oczach gromadzą się łzy, wyciągnął więc drżącą rękę i położył na jego policzku. 
- Nie płacz... - wychrypiał z wysiłkiem. Chciał jeszcze coś dodać, ale w następnej chwili stwierdził, że nie może złapać oddechu. Rozchylił usta desperacko, próbując utrzymać się przy życiu i w tej samej chwili gwałtownie nabrał powietrza, zrywając się z poduszek. 
Spojrzał w lewo, na łóżko księcia. Lucyfer również siedział w pościeli i wpatrywał się w niego jakby zobaczył ducha. Vin miał dziwne wrażenie, że obudzili się w tym samym momencie.
- Muszę wyjść - rzekł drżącym głosem władca, zeskakując z łóżka i zanim jego służący zdążył powiedzieć słowo, już go nie było. 

~***~

Belphegor spał w najlepsze, kiedy książę wtargnął do jego pokoju. Ściągnął z niego kołdrę bez skrupułów i potrząsnął nim mocno. Zaskoczony Lord Lenistwa powoli otworzył oczy.
- Mmm...? - zapytał, mrugając nieprzytomnie.
- Co to miało być?! - warknął na niego Lucyfer. - Bel, do jasnej cholery, miałeś nie zbliżać się do naszych snów!
- Snów? Jakich? - zdumiał się niewinnie szlachcic, ale władca złapał go za przód koszuli nocnej, machając wściekle ogonem. - No dobrze, dobrze, może to i byłem ja! 
- Jaki miałeś cel!? To nie było przyjemne! - książę puścił go. Obraz umierającego Vina dalej był w jego wyobraźni bardzo ostry. Ten pełen bólu uśmiech, kiedy prosił go, by nie płakał...
- Musiałem sprawdzić, jak bardzo mu na tobie zależy - rzekł wymijająco Bel.
- To był tylko sen! - syknął Lucyfer. - Nie masz pojęcia, jak by to wyglądało naprawdę. 
- Dziewięćdziesiąt procent, taka jest szansa, że osoba zrobiłaby w życiu to samo co we śnie stworzonym przeze mnie - poinformował go szlachcic. - Jestem w końcu mistrzem magii snu.
- Wciąż zostaje to dziesięć. A poza tym nawet jeśli... To nie znaczy, że zależy mu na mnie. Po prostu jako mój służący musi mnie bronić.
- Chciałem też uświadomić tobie, że ci na nim zależy - Belphegor spojrzał mu w oczy z powagą. - Pomyśl o tym, Lucek. Szkoda by zmarnować uczucia chłopaka.
- Uczucia? Wieczność jest długa, Bel. W jej obliczu nie ma uczuć, są tylko krótkotrwałe emocje - książę usiadł na parapecie i podciągnął kolana pod brodę. Mag przygryzł wargę ze złością. Nie miał ochoty wchodzić na filozoficzne tematy tylko dlatego, że jego przyjaciel nie chciał się przyznać do swoich uczuć. 
- A twoja miłość do synów? A Mon i Asmodeusz? Nie zapędzasz się za bardzo? - zapytał, łapiąc go za ramię i odwracając do siebie. 
- Belu... - Lucyfer spojrzał na niego zaskoczony. Jego twarz złagodniała, a kąciki ust nawet się lekko uniosły. 
- Myślę, że jeśli się postarasz, to będzie z tego coś wspaniałego - powiedział Belphegor z prostotą. - Idę spać i tobie też radzę. Zadbam, by twoje sny były spokojne - delikatnie przytknął czoło do czoła przyjaciela, po czym wszedł z powrotem na łóżko i zasnął niemalże od razu, zawinięty w kołdrę niczym naleśnik. 

~***~

Vin nie mógł zasnąć dopóki nie usłyszał, że drzwi się otwierają i książę wraca na swoje miejsce w łóżku. Miał ochotę zapytać, gdzie się podziewał, ale jakoś nie potrafił się w sobie zebrać. Przecież to nie jego sprawa... 
Ku zdumieniu blondyna nie minęła krótka chwila, kiedy Lucyfer przemknął się na jego łóżko i lekko nim potrząsnął. Służący natychmiast uniósł się na łokciach.
- Książę, co... - zaczął, ale władca zarzucił mu ręce na szyję, przytulając mocno. Vin zamarł, niepewien co zrobić, w końcu jednak oddał uścisk.
- Nie rób takich głupot. Nie chcę cię stracić - powiedział ledwo słyszalnie czarnowłosy. 
- Mój książę, jeśli coś ci zagrozi, będę pierwszy, by cię chronić - lokaj odsunął go lekko i pogładził jego policzek wierzchem dłoni. - To mój obowiązek i... Moja wola również. 
- A moją wolą jest, byś żył! - zaprotestował Lucyfer. - Zebrałem się i przyznałem, że mi na tobie zależy, doceń to może i obiecaj, że nie będziesz lekkomyślny!
Vin dostrzegł na jego twarzy lekki rumieniec. Nie potrafił opanować radości. Książę troszczył się o niego, chociaż trudno było mu to przyznać. Złamał barierę swojej dumy, by go chronić. Jak bardzo chciałby teraz wziąć władcę w ramiona i czule pocałować! Czemu musiał odrodzić się jako służący? Prawdopodobnie będzie zmuszony oddać Lucyfera jakiemuś szlachcicowi, nigdy nie poznawszy smaku jego ust.
- Obiecuję... - rzekł, patrząc głęboko w szkarłatne oczy. 
- No dobrze. W takim razie pora spać - przez moment blondynowi zdawało się, że książę ułoży się na jego łóżku i zostanie tak całą noc, ale władca tylko posłał mu coś w rodzaju uśmiechu i wrócił na swoje miejsce. Vin przesunął ręką po kołdrze i nagle stwierdził, że ma o wiele za dużo miejsca jak na jedną osobę. 

~***~

U Belphegora zabawili jeszcze tydzień. Przez pierwsze dwa dni Vinrael odkrywał każdy zakątek jego stolicy, resztę czasu natomiast spędzili na wycieczkach do pobliskich, malutkich miasteczek. Oczywiście nie było idealnie, ale bogatsi magowie wyraźnie dbali, by zapewnić tym, którzy nie mieli pieniędzy na edukację w Akademii, jakiś ciepły kąt na zimę. Książę miał świadomość, że nie każdy pokusiłby się by marnować swoją energię tylko po to, żeby paru kmiotów nie odmroziło sobie tego i owego, ale nauczył się, że dopóki nie jest tragicznie, Piekło samo da sobie radę z jednym lub drugim okrutnikiem. Lord Pychy wchodził na scenę dopiero, kiedy działo się naprawdę źle, lub gdy znalazł się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie. 
System w okręgu Lenistwa był bardzo prosty. Szlachta najczęściej znała się na magii żywiołów, trudnej do okiełznania, ale solidnej i silnej. Zdarzali się też spece od magii snu, jak Belphegor, oraz innych rodzajów magii umysłu. Zupełnie inną grupą byli magowie stworzenia, czyli rzemieślnicy i artyści żyjący z tego, co udało im się stworzyć przy pomocy swoich zaklęć. Czasem sprzedając dzieła byli w stanie zarobić fortunę, ale najczęściej po prostu promowali na straganach jakieś błyskotki marnej jakości. Kształtowanie materiałów czarami wymagało nie tylko wiedzy, lecz również talentu, precyzji i cierpliwości. Obok tych sztukmistrzów zaś znajdowali się ci, którzy praktykowali magię tradycyjną, tworząc amulety i tym podobne zabawki, oraz alchemicy. 
Uczniowie Akademii najczęściej pochodzili z rodzin arystokratycznych lub mieszczańskich, kiedy jednak ktoś odkrył talent w osobie nie mającej środków na szkołę, często przygarniał ją pod swoje skrzydła i sponsorował edukację, mając nadzieję na otrzymanie od podopiecznego jakichś późniejszych profitów. Było to wyjątkowo popularne poza okręgiem Belphegora, gdzie szlachta sama nie znała się na magii. Posiadanie kogoś w Akademii stało się swego rodzaju trendem. Może nie brzmiało to zbyt pozytywnie, ale wciąż dawało szansę na rozwój tym, którzy normalnie by jej nie dostali. 
Kiedy nadszedł czas na pożegnanie, Vin jeszcze pakował rzeczy księcia w pokoju. Nie usłyszał, kiedy drzwi się otworzyły i nagle tuż koło jego głowy przemknęła kula ognia. Odskoczył z okrzykiem i spojrzał w kierunku, z którego przyleciała. Ujrzał stojącego w drzwiach Belphegora. Lord skrzyżował ręce na piersi z groźną miną.
- Przyszedłem się pożegnać, chłopcze - rzekł. 
- Jesteśmy bardzo wdzięczni za gościnę, Wasza Lordowska Mość - Vin skłonił się nisko, na co mag tylko prychnął.
- Powiedz mi jedną rzecz. Wiem, że byłbyś gotów oddać życie za Lucka. Dlaczego? - spytał, unosząc brwi. Blondyn spojrzał w bok. Nie mógł powiedzieć szlachcicowi, że jest w księciu zakochany... Prawda? Pomarańczowe oczy Lorda śledziły uważnie jego ruchy. Zdawało się, że nawet najdrobniejsze kłamstwo im nie umknie. Vin przełknął ślinę. 
- Kocham go – wyznał w końcu, decydując się postawić wszystko na jedną kartę. 
- Kochasz - powtórzył Bel, a w jego głosie zabrzmiało kpiące niedowierzanie. - I co masz zamiar z tym zrobić?
- Chcę, by był szczęśliwy… - odparł szczerze blondyn. - Żeby znalazł kogoś godnego siebie. Szlachcica, generała, nie wiem... Ale żeby ten ktoś zawsze doceniał go i był gotów walczyć o niego do ostatniej kropli krwi. 
- „Ktoś”? - twarz Lorda pociemniała, a Vin natychmiast zrozumiał, że popełnił błąd. - Chcesz, żeby „ktoś” go uszczęśliwił? Posłuchaj mnie, naiwny dzieciaku. Może nie należę do najbardziej pracowitych w Piekle, ale nawet ja wiem, że jeśli czegoś pragniesz, musisz to zdobyć sam. 
- Jestem tylko służącym - westchnął blondyn. 
- I to ma być powód, by od tak sobie oddać kogoś, kogo kochasz innemu? - Belphegor błyskawicznie znalazł się przy nim i złapał go za kołnierz, zmuszając do spojrzenia sobie w oczy. - Jeśli chcesz, by nigdy więcej nie budził się sam, śpij przy jego boku! Jeśli chcesz, by każdego dnia dostawał kwiaty, dawaj mu je! Jeśli chcesz widzieć jego uśmiech, to spraw by się śmiał! A jak uważasz, że nie jesteś godzien księcia, to stań się go godzien.
Po tych słowach Lord puścił Vina z poważną miną.
- A spróbuj go skrzywdzić, to wtedy moje zaklęcie nie chybi - dodał jeszcze i wyszedł, zostawiając służącego samotnie w półmroku. 

~***~

Lucyfer postanowił, że zajadą jeszcze do portu i zabiorą się w dalszą drogę razem z transportem ryb jadącym do okręgu Beelzebuba. Zjechali drogą w dół na nabrzeże, gdzie przy pomostach cumowało kilkanaście łodzi. Demony nosiły skrzynie z owocem połowu na wozy, a pomiędzy nimi miotał się jakiś rudowłosy dzieciak w grubym, futrzanym kożuchu.
- O nie... - mruknął książę na jego widok. 
- Książę, co to za chłopiec? - zapytał zdumiony Vin. W tej samej chwili rudzielec jakby zamarł, po czym odwrócił się bardzo powoli w ich stronę z żądzą mordu w oczach.
- Nie powinieneś tego mówić... - westchnął Lucyfer. 
- Kto jest chłopcem?! Kto jest mały?! Za kogo ty się masz, kiju od miotły?! Myślisz, że jak urosłeś, to możesz na wszystkich z góry patrzeć?! - krzyknął dzieciak, marszcząc zabawnie piegowaty nos. - Jestem wielki pan Azazel i powinieneś paść przede mną na twarz! 
Vin spojrzał na księcia pytająco, nie mając pojęcia, jak zareagować. Z jednej strony miał przed sobą chłopca, który mógł mieć najwyżej piętnaście lat, z drugiej jednak był to demon, więc równie dobrze mógł być o parę wieków starszy od niego. 
- Spokojnie, Azazelu. Mój służący po prostu chciał zaznaczyć ile w tobie, em... Wigoru - rzekł Lucyfer, kładąc rudemu rękę na ramieniu. 
- Jasne, jasne! - zaperzył się Azazel, ale już nie wyglądał, jakby miał ochotę skoczyć Vinowi do gardła. Jego ogon śmigał na boki jak u niezadowolonego kota. 
- Vinraelu, Azazel jest generałem Lorda Beelzebuba, bardzo ważną osobą w naszym kraju - przedstawił go książę. Blondyn z całej siły starał się nie zrobić zdumionej miny. 
- Proszę o wybaczenie - rzekł, kłaniając się nisko. - Jestem przekonany, że godnie reprezentujesz swego pana.
- Grubas nie jest moim panem, raczej partnerem w interesach, ale tak, reprezentuję go doskonale - zgodził się łaskawie rudy. - No, skoro już się nauczyłeś, gdzie twoje miejsce, możemy jechać.
Rybacy postawili na wozie ostatnią skrzynię, a książę i jego sługa wrócili do powozu. Przez okno Vin dojrzał jeszcze, że Azazel wspina się na rosłego kuca, któremu grzywa niemalże zasłaniała oczy i ledwo powstrzymał śmiech.
- Generał? - zapytał, patrząc na Lucyfera z niedowierzaniem, ale ten zmarszczył tylko brwi.
- Nie powinieneś się dziwić. Azazel może i nie wygląda, ale jest znakomitym wojownikiem i doskonale zna się na broni. Razem z dwustoma innymi został wygnany z Nieba za zdradzanie ludziom anielskich sekretów, niedługo po mnie - powiedział, krzyżując ręce na piersi. - Beelz wybrał sobie jego i jego przyjaciela, przywódcę tych aniołów, na generałów. Wiewiór ma paskudny charakterek, ale nasz Beelz zawsze miał za dużo cierpliwości... 
- Okręg pana Beelzebuba słynie z kuchni, prawda? - Vin przypomniał sobie pulchnego Lorda Obżarstwa o łagodnych, szarych oczach. Trudno mu było myśleć o nim jak o wysokim dostojniku piekielnym, ale z drugiej strony chyba wolał spotykać takie demony niż zacięte, opętane żądzą władzy potwory, jakich spodziewał się na początku. 
- Tak, Beelz robi mi czasem dużo kłopotów zapuszczając się po jakiś składnik aż do Limbo... Kiedy dojdzie go wieść, że ktoś złapał jakieś strasznie rzadkie zwierzę o wybornym mięsie, potrafi tego samego dnia wyruszyć, by je kupić. Dziwię się, że Mammon jeszcze nie zszedł na zawał, patrząc, ile na to wydaje...
- Rozumiem - blondyn uśmiechnął się lekko, widząc jak rozbawiony i rozluźniony zdaje się książę i nagle przypomniały mu się słowa Belphegora. Jeśli chciał, by książę był szczęśliwy, musiał go takim uczynić, ale by to uczynić nie mógł trzymać się stanowiska zwykłego służącego. Może i Lucyferowi nie przeszkadzało kim jest, ale szlachta na pewno nie byłaby zachwycona takim związkiem. Musiał... Nie, chciał spróbować wspiąć się wyżej, tylko czy starczy mu odwagi, by wziąć udział w turnieju? Czy ma wystarczające umiejętności, czy zrobi z siebie idiotę na oczach całego Piekła? Żeby udowodnić wszystkim, że jestem go wart, muszę najpierw udowodnić to sobie - przeszło mu przez myśl, gdy spojrzał na czarnowłosego, który wpatrywał się w okno z zamyśleniem. Kąciki jego ust uniosły się delikatnie, kiedy rozsiadł się wygodniej.
- Mógłbyś mi opowiedzieć coś jeszcze o Piekle? - zapytał, na co Lucyfer od razu zwrócił swoją uwagę na niego i zaczął mówić.
____________________________________________

WR: Wasze komentarze tak zachęciły mnie do pracy, że już mam połowę rozdziału na następną sobotę, za co chcę wam strasznie podziękować <3 No ale nie wychodźmy tak daleko w przyszłość. Nowy rozdział jest dłuższy niż poprzedni i o wiele mniej "na odwal", mam nadzieję, że to widać... Cóż, Vin i Lu chyba już przeszli swoje nieporozumienia...A może nie? <3 Zobaczymy~~ Wesołej Wielkanocy wszystkim :D

SC: Belphegololo.... Azazel, nie mogę z niego, kłótliwa wiewióra xD Dziękujemy za te wszystkie komentarze, to naprawdę pomaga i motywuje króliczka do dalszego pisania i robienia mniejszej ilości błędów <3 Belphegor taki słodki, nie mogę z niego, tak dobrze opisany i w ogóle x3 Dziękujemy i do następnej soboty~~

sobota, 12 kwietnia 2014

Rozdział XVII

Dwa dni później dotarli do pierwszego miasta w okręgu Belphegora. Vin był bardzo ciekawy jak wygląda miejsce, którego domeną jest magia, ale tego, co ujrzał zupełnie się nie spodziewał. Przybyli pod wieczór i ulice zasypane śniegiem rozświetlały wielkie kule światła bijące łagodnym, żółtawym światłem. Przy głównej drodze stały rzędy kolorowych kamieniczek i straganików, a mimo późnej pory chodniki roiły się od demonów. Blondyn miał wrażenie, że to w większości młodzież, chociaż już się nauczył, że po piekielnych nie ma co zgadywać. Witryny sklepowe informowały o możliwości zakupu magicznych ksiąg, amuletów i najrozmaitszych towarów, których nie miał okazji zobaczyć nigdzie indziej. Po jakimś czasie zauważył też, iż stroje przechodniów nieco różnią się od tych z innych okręgów. Były bardziej oryginalne, każdy miał jakiś indywidualny element, na pierwszy rzut oka niepotrzebne udziwnienie. Wielu niosło wypchane, skórzane torby lub kilka ksiąg pod pachą.
Na końcu ulicy kamieniczki się rozstąpiły, odsłaniając olbrzymią bramę, której złote pręty, kunsztownie powyginane układały się w napis „Akademia Magii”. Za tym widowiskowym wejściem, widać było szeroki dziedziniec i gmach z białego kamienia. Gdy podjechali bliżej, złociste drzwi otworzyły się na oścież, wpuszczając powóz do środka, a na ziemi nagle zakwitło pole czerwonych róż. Kwiaty eksplodowały w jednej chwili, zasypując całą drogę do głównego wejścia dywanem ze swoich płatków. Z wąskich kanałów z wodą ciągnących się wzdłuż deptaka, którym jechali wytrysnęły strumienie wody i dało się słyszeć okrzyki zaskoczenia żołnierzy Hariatana. Najwyraźniej chłopcy nie spodziewali się takiego przyjęcia.
Powóz stanął przed drzwiami i książę wysiadł, a gęsta warstwa róż stłumiła stukot jego obcasów. Vin wyskoczył za nim, rozglądając się z zaciekawieniem. Na szczycie schodów prowadzących do bramy uczelni czekał mężczyzna o jasnoróżowych włosach i oczach w najintensywniejszym odcieniu turkusu jaki blondyn kiedykolwiek widział. Miał on na sobie czerwony strój z całą gamą wisiorków i ozdób. Ukłonił się nisko przed Lucyferem, zdejmując z głowy cylinder, po czym przypadł do niego, zdjął z namaszczeniem rękawiczkę z jego dłoni i ucałował wierzch palców władcy leciuteńkim muśnięciem warg.
- Witaj, o światło wśród tej mrocznej nocy, przy którym blednie każdy czar - rzekł namiętnie, unosząc rozpalony wzrok na jego twarz. Vin miał ochotę odciągnąć od niego swego księcia, wsiąść w powóz i nie zatrzymywać się aż do Lux. - Jakiż to zaszczyt mieć cię tutaj.
- Wiem - zgodził się Lucyfer z łaskawym uśmiechem, zabierając rękę. - Witaj i ty, Elinorze.
Blondyn poczuł niesmak, widząc jaką przyjemność sprawiły mu komplementy. Jednak Lord Pychy i to pełną gębą, pomyślał z goryczą. I jeszcze to „mieć cię”? Cóż to za dobór słów? Czy ten pyszałek przypuszczał, że władcę Piekła tak po prostu może „mieć”?
- Twoje piękno wciąż zaćmiewa blask wszystkich gwiazd – kontynuował Elinor, prowadząc swego gościa po schodach i nawet się nie oglądając na resztę. - Serafinowie nie stworzyli doskonalszego dzieła. Cały rok wyczekuję dni, kiedy mogę cię ujrzeć.
Zanim jednak weszli do budynku, drzwi otworzyły się na oścież i ze środka wypadł inny demon. Przez chwilę stał tuż przed różowowłosym, jakby nie dowierzając własnym oczom, po czym zrobił wściekłą minę, a Elinor natychmiast puścił swego gościa.
- Miałeś pomóc przygotowywać jadalnię na przybycie... - wzrok demona spoczął na Lucyferze. Stał przez chwilę, zaskoczony, po czym uklęknął szybko, skrywając czerwone ze wstydu policzki pod śliwkowymi włosami.
- K-książę....
- Witaj - władca skinął mu głową, uśmiechając się lekko, na co zielonooki stropił się jeszcze bardziej, tak, że nawet jego uszy nabrały koloru dojrzałych jabłek. Demon wstał z klęczek, skinął głową i wrócił do budowli, rzucając jeszcze rózowowłosemu nie wróżące niczego dobrego spojrzenie.
- Proszę nie zwracać uwagi, mój zastępca to typ spod ciemnej gwiazdy - zaperzył się Elinor, zły, że przerwano mu tak piękny monolog. - Sam nie wiem czemu go jeszcze tu trzymam. Tylko mnie bije, a przy innych udaje słodkiego i nieśmiałego. Proszę tu zaczekać, o słońce moich niebios.
To powiedziawszy przeskoczył przez barierkę, lądując przed Vinem i pozostałymi.
- Jestem Elinor, rektor największej Akademii Magii w Piekle, elitarnej jednostki szkolącej we wszystkich typach tej wspaniałej sztuki. Zapraszam za mną, panowie, wasze pokoje już czekają.
- Wszystkich? - powtórzył Hariatan, unosząc brwi, kiedy rektor już odwracał się, by z powrotem dołączyć do Lucyfera. - Myślałem, że nekromancja jest zakazana.
Elinor zmarszczył nieco zadarty nos, jakby samo to słowo napawało go obrzydzeniem.
- Nekromancja nie jest typem magii, to raczej haniebna skaza na całej tej dziedzinie. Ktokolwiek para lub parał się tak obrzydliwymi czarami, jest napiętnowany na zawsze i powinien zostać strącony do najgłębszych części Tartaru - rzekł lodowato, po czym odwrócił się na obcasie i wszedł po schodach do drzwi.

~***~

Vin padł na wznak na pościel z westchnieniem. Widział ledwie parę korytarzy Akademii, ale budynek już zrobił na nim ogromne wrażenie. Znajdowali się teraz w skrzydle mieszkalnym, zajmowanym przez nauczycieli, a piętro wyżej również najlepszych uczniów. Gorsi i biedniejsi pokoje mieli w miasteczku, które jak się dowiedzieli w całości należało do szkoły. Elinor poprowadził ich paroma korytarzami, każdy przepełniony był ozdobami i rzeźbami zrobionymi przez uczniów oczywiście za pomocą magii. Blondyn dowiedział się, że dzieła takie wytwarzało się przy pomocy magii stworzenia, specjalnej, rzemieślniczej gałęzi, będącej zupełnie indywidualną dziedziną sztuki. Rzeczywiście, gdy patrzyło się na kunsztowne wyroby, trudno było sądzić inaczej.
Pokoje dostani nieduże, ale wygodne i przytulne z dużymi łóżkami, oknami na dziedziniec i dobrze wyposażoną biblioteczką. Blondynowi do towarzystwa przypadł Larf. Mniejszy demon wydawał się nie mieć nic przeciwko, lecz Vin gryzł się z faktem, że nie może mieć u boku swego księcia, by ten nadęty mag przypadkiem nie posunął się za daleko.
- Elinor jest przystojny, co? - zagadnął go przyjaciel, na co służący mało nie poderwał się z łóżka.
- Chyba sobie żartujesz! Facet ma różowe włosy! - warknął z oburzeniem. - Poza tym czy ty nie powinieneś teraz startować do Hariatana?
- Ktoś tu jest zazdrosny - wyszczerzył zęby mniejszy demon. - Ale nie martw się, podobno jest taki w stosunku do wszystkich.
- Pocieszające. Na pewno też wszyscy się tak wdzięczą do jego komplementów – mruknął naburmuszony Vin.
- Książę lubi pochwały. Sam też mógłbyś spróbować powiedzieć coś miłego - zaproponował Larf ze złośliwym uśmieszkiem.
- Mówię i to całkiem szczerze w przeciwieństwie do niektórych błaznów. Mniejsza z tym. O co twojemu chłopakowi chodziło z tą nekromancją? To zabrzmiało jak oskarżenie.
- Nekromancja to magia przywracania zmarłych do życia - wyjaśnił mu miodowooki. - Nie wiem dużo, ale słyszałem, że pierwsze anioły wygnane z nieba właśnie tym się zajmowały.
- To książę nie był pierwszy? - zdumiał się Vin.
- Nie, to chyba było jeszcze jak był młody. W każdym razie nekromancja sprowadza się do jakichś paktów z duchami i jest bardzo niebezpieczna. Elinor się nią brzydzi, jak wszyscy szanujący się magowie.
Blondyn skinął głową w zamyśleniu, świadom, że gdyby wiedział o tym, będąc jeszcze człowiekiem, z pewnością wykorzystałby Dantaliana do czegoś innego niż do uwodzenia szlachcianek.

~***~

Rano Lucyfera obudził dźwięk szkolnego dzwonu wzywającego uczniów na śniadanie. Książę przeciągnął się z niezadowoleniem zauważając, że to kolejny dzień z rzędu, którego nie zaczyna filiżanką herbaty od Vina i przebrał w luźną koszulę, spodnie z wysokim stanem ładnie podkreślające jego pośladki oraz bordowy płaszcz. Poprzedniego dnia widział wyraźną zazdrość na twarzy służącego, kiedy Elinor wychwalał go pod niebiosa. Nie mógł zaprzeczyć, że sprawiło mu to olbrzymią przyjemność. Chciał, by blondyn się nim zachwycał, chociaż wiedział też, że nie powinien go w sobie rozkochiwać, to nie było w porządku, jeśli nie miał zamiaru nic z tym robić. Ale czy rzeczywiście nie miał...? Jedno spojrzenie w lustro na swoje zaróżowione policzki wystarczyło, by książę westchnął z bólem. Gdyby Vin wziął udział w turnieju i wygrał, a pomimo jego kompleksów, Lucyfer wiedział, że szanse na to są całkiem duże, ostatni argument przeciwko zakochaniu się w nim, sromotnie by przepadł. Jasne, miał nikogo lekkomyślnie nie obdarzać uczuciami, ale zdrowy rozsądek zawsze ginął pierwszy.
Ubrany wyszedł na korytarz, w tym samym momencie, kiedy drzwi do sąsiedniego pokoju się otworzyły. Larf i Vin w najlepszej komitywie żartowali ze sobą, najwyraźniej świetnie się bawiąc i książę poczuł, jak jego ogon mimowolnie się jeży. Wiedział, że obaj jego służący nie są sobą absolutnie zainteresowani, mimo to... Uniósł głowę dumnie i chrząknął, patrząc na blondyna z wyższością.
- Witaj, mój książę – rzekł na jego widok mężczyzna, ujmując wyciągniętą rękę i całując jej wierzch. - Wyglądasz dzisiaj zjawiskowo.
Lucyfer poczerwieniał, zupełnie zaskoczony. Nie spodziewał się, że Vin zacznie naśladować Elinora. Komplementy z jego ust jakoś zupełnie inaczej brzmiały niż te z ust rektora. Larf zachichotał, na co władca tylko prychnął i zabrał dłoń.
- Wiem – mruknął.
Mag czekał na nich na schodach i zaprowadził do jadalni, gdzie uczniowie zakwaterowani w akademii. Sala była przyciemniona, ale przytulna, o zielonych ścianach z drewnianymi ornamentami, wypełniona gwarem rozmów aż po sam sufit. Pachniało świeżym jedzeniem i czymś pomiędzy delikatną wonią fiołków a ciętych desek przeznaczonych na budowę nowego domu. Gdy usiedli przy długiej ławie obok ławy nauczycieli, mnóstwo ciekawskich spojrzeń było w nich wlepione, a cichy szmer szeptów niósł się po całej jadalni. Elinor zajął miejsce przy stole gości, gotów ich zabawiać przez cały posiłek.
- Więc wyjeżdżacie już teraz? - zapytał z wielkim żalem.
- Tak, spieszy nam się do Belphegora – westchnął Lucyfer. - Ktoś musi go obudzić, pewnie zapadł w sen zimowy.
- Ah, Belphegor, gwiazdeczka naszej szkoły... - rozmarzył się lektor. - Te włosy...
- ...Których nie czesał od stu lat... - dokończył ze sceptyczną miną książę.
- No tak, ale oczy...
- ...Podkrążone jak u pandy - władca wydawał się świetnie bawić.
- Widzę, że pragniesz moich komplementów tylko dla siebie - zaśmiał się Elinor.
- Kocham Bela, ale naprawdę zaczynam się martwić... Nie chce mu się nawet podnieść grzebienia - westchnął na to Lucyfer.
- Słyszałem, że uśpił Asmodeusza, kiedy ten chciał iść z nim do łóżka - różowłosy zrobił zachwyconą minę, na co książę przytaknął z rozbawieniem.
- Cały on. Myślałby kto, że czeka na tego jedynego.
- Ale na kogo, mój książę, na kogo... - rozmarzył się rektor. W odpowiedzi otrzymał tylko tajemniczy uśmiech, jakby Lucyfer doskonale wiedział, na kogo czeka jego Lord. 

_________________________________________________________________

WR: Oto biedny, króciutki rozdział, za co was bardzo przepraszam jednak nie miałam czasu wymodzić nic dłuższego, a co więcej beta mi wybyła na konwent, więc ze sprawdzaniem też jest kiepsko ;_; Przepraszam i przy następnych przyłożę się bardziej ;_; Dzięki za wszystkie komentarze, mam nadzieję że to też zostawicie swoją opinię :D Do soboty :D 

niedziela, 6 kwietnia 2014

Rozdział XVI

Kiedy Lucyfer wrócił do pokoju, świece były zgaszone, a Vin leżał na swojej połowie, pogrążony we śnie. Książę machnął ogonem ze złością, przebrał w koszulę nocną i ułożył obok niego. Zamknął oczy, ale nie mógł zasnąć. Wiercił się, aż w końcu skończył odwrócony przodem do pleców swego służącego. Wyciągnął rękę, ale zaraz ją cofnął. Co miał mu powiedzieć? Przecież nie byli nijak związani i cokolwiek by zrobił, wyszłoby to dziwnie. Z drugiej strony przepraszanie Vina za incydent z Dantalianem również nie miało żadnych podstaw. Czarnowłosy uparcie próbował sobie wmówić, że blondyn nic do niego nie czuje, że tylko chce się zabawić, jak Serius, lecz to po prostu nie pasowało. Gdyby ten idiota nie próbował go wtedy pocałować, wszystko wyglądałoby inaczej. Ale czy na pewno? Lucyfer powoli zaczynał tracić pojęcie, kiedy pojawiły się pierwsze cieplejsze uczucia w stronę służącego. Może od początku te brązowe oczy zaczarowały go, nakręcając perpetuum mobile, które nieustannie zmierzało do jednego?
W końcu nie wytrzymał i złapał Vina za ramię, potrząsając nim lekko.
- Vin, wstawaj. Musimy sobie coś wyjaśnić - rozkazał, ale nie dostał żadnej odpowiedzi. - Vin, do cholery! - trzepnął mężczyznę ogonem i dopiero wtedy ten się odwrócił. Lucyfer natychmiast zauważył, że nie był zaspany. Musiał udawać przez cały czas.
- Czemu zawdzięczam tą pobudkę w środku nocy...? - zapytał, ziewając ostentacyjnie.
- Chciałbym wyjaśnić z tobą to, co dziś ode mnie usłyszałeś. Nie lubię, kiedy ktoś ma o mnie błędne zdanie. Powiedziałem, że stać mnie na więcej niż służący, to prawda. Uważam, że z moją pozycją i powiedzmy sobie, innymi licznymi zaletami, nie ma w Piekle i poza nim wolnego demona, który nie skusiłby się na moją rękę. Ale to nie oznacza, że nie mógłby wpaść mi w oko ktoś, kto nie wywodzi się ze szlacheckiego rodu - władca bardzo się starał, by jego mowa nie brzmiała dziwnie.
- I ktoś taki miałby szansę u waszej wysokości? - zapytał Vin, unosząc brwi.
- Tak, właśnie do tego zmierzam. Po prostu... Och, wolę kogoś kto mnie kocha od kogoś bogatego! -westchnął Lucyfer, pocierając swoje ramię z zakłopotaniem.
- Och, książę... - blondyn wziął jego twarz w dłonie i spojrzał głęboko w jego szkarłatne oczy. Poczuł, jak ogon czarnowłosego owija się wokół jego nadgarstka, a jasne wargi lekko rozchylają. - Mam nadzieję, że twój król będzie w tobie tak zakochany, że każdego ranka wyścieła twój pokój płatkami róż, a każdego wieczoru utuli cię w swych ramionach. Mam nadzieję, że uczyni cię najszczęśliwszym demonem na tym i tamtym świecie i nigdy nie opuści twego boku. Zasługujesz na to.
Po czym puścił go z łagodnym uśmiechem, gładząc jeszcze palcami po policzku.
- Nie chodzi o to na co zasługuję, tylko o to czego chcę! - zaprotestował książę, łapiąc go za rękę. - Wyjdę za tego, kogo pokocham i kto odpłaci mi się tym samym! Nieważne, czy będzie to szlachcic, żołnierz czy służący.
- Jestem pewien, że którykolwiek z nich dostanie ten zaszczyt, będzie naprawdę wartościowy w oczach innych - Vin delikatnie strącił jego dłoń, uśmiechając się. Nie mógł dać po sobie poznać, jak bardzo bolą go jego własne słowa. Lucyfer tymczasem wpadł na pomysł.
- Jeśli ktoś będzie wątpił w jego wartość, to jestem pewien, że udowodni ją podczas turnieju, który zorganizuję, kiedy wrócimy - rzekł ostrożnie. Blondyn spojrzał na niego z zaskoczeniem.
- Turnieju, mój książę? - powtórzył.
- Tak... Ma on wyłonić osobę, która zostanie moim drugim generałem... - wyjaśnił władca. - Byłbym bardzo rozczarowany, gdyby poddał się i nie spróbował swoich sił, mając taką szansę...
- Rozumiem... - Vin nie wyglądał na przekonanego, ale Lucyfer wiedział, że złapał haczyk.
- Więc ty nie martw się o moją przyszłość. Znajdzie się kiedyś ten, który będzie moim królem - zapewnił z przekornym uśmieszkiem. Jego ogon niby przypadkiem przesunął się pod brodą służącego.
- No dobrze... - blondyn złapał zagubiony czarny kosmyk w dwa palce i zatknął go za ucho Lucyfera. Położyli się z powrotem, a Vin z zaskoczeniem stwierdził, że ogon władcy nieśmiało owinął się wokół jego uda. Książę natomiast nie mógł zasnąć długi czas. Jeszcze wczoraj powtarzał sobie, że nie kocha Vina, a dzisiaj praktycznie obiecał mu związek. Co do cholery było z nim nie tak?

~***~

Następnego dnia dotarli do miasta. Vin z zachwytem patrzył, jak wpływają pomiędzy kamieniczki w rozmaitych barwach stojące przy samej wodzie. Pomiędzy nie prowadziło wiele wąskich kanałów, a każde schody prowadziły zamiast na chodnik, na pomost, do którego przywiązana była plejada mniejszych lub większych łódek w najróżniejszych kolorach. Przypominały one wielką ławicę ryb wystawiającą olbrzymie głowy nad wodę w poszukiwaniu pokarmu.
- Niesamowite... - wyszeptał zachwycony służący, starając się zajrzeć do jednej z wąskich, wodnych uliczek. Zauważył śliczny mostek, przez który przebiegła para demonów, śmiejąc się głośno.
- Ciekawe miejsce, prawda? - Lucyfer stanął u boku blondyna. - Lewiatan dba o nie z całego serca, trzeba mu to przyznać. Do tego naturalne warunki... Widzisz, miasto wybudowano w delcie rzeki, dlatego nie ma tu ulic, tylko kanały, ale tam gdzie wpada ona do morza są piękne plaże i promenady dla przyjezdnych.
- O tej porze roku raczej nie ma na co patrzeć - zauważył z rozbawieniem Vin.
- Może nie jest tak spektakularnie jak w lecie, jednak to wciąż czarujące miasto - wzruszył ramionami Lucyfer.
Larf przyglądał im się z daleka, próbując wychwycić nawet najmniejsze napięcie, jednak nic takiego nie zauważył. Rozmawiali jak dawniej, bez żadnych zgrzytów. Może już wszystko między sobą rozwiązali? Miodowooki miał wielką nadzieję, że tak było. Sam od rana intensywnie unikał Hariatana, wiedząc, że na jego widok chyba zapadnie się pod ziemię. Nie wiedział, co go skusiło do wyznania mu swoich uczuć, ale kapitan na pewno miał coś innego na myśli, a on jak zwykle się skompromitował. Co mu po pięknych widokach nadmorskiej stolicy Piekła, skoro w oczach swego wybranka już był stracony?
Na całe szczęście uratowało go wycie syren portowych oznajmiających, że już dotarli na miejsce. Joshua pożegnał swoich gości w towarzystwie młodych szlachciców, którzy wcześniej grali z Lucyferem w bilard i książęcy orszak wyszedł na ląd. To było jedno z niewielu miejsc, gdzie kanały zastępował chodnik. Droga wiodła do promenady, przy której znajdował się pałac nadmorski Lorda Lewiatana. Przeszli nią niedługi kawałek, gonieni zaskoczonymi spojrzeniami przechodniów i po chwili stanęli przed olbrzymią rezydencją. Promenada szerokim mostem przechodziła nad kanałem, który prowadził do środka, a zamiast ogrodów można było dostrzec olbrzymie, białe połacie, które kiedyś musiały być stawami lub fontannami. Ściany budynku były kremowe, zaś dachy złociste, by w najcieplejsze dni odbijały się w nich promienie słoneczne. Wzdłuż brzegów kanału ustawiono pozłacane posągi najrozmaitszych stworzeń morskich, a parę mew niezrażonych zimowym chłodem przycupnęło na ogrodzeniu.
- Kto idzie? - zapytał strażnik stojący przy wejściu. Brama główna prowadziła oczywiście drogą wodną, ale dla pieszych podróżników zrobiono drugą, mniejsza i nieco na uboczu.
- Książę Lucyfer - rzekł władca, zdejmując z głowy ciepły kaptur. - Przybyłem z wizytacją do Lorda Lewiatana.
Demon przez chwilę przyglądał się mu i jego towarzyszom, po czym łaskawie otworzył bramę i wpuścił ich do środka.
Służący przy wejściu poinformował ich, że Lord właśnie zażywa kąpieli, jednak książę nie wydawał się tym zakłopotany.
- Wiem, gdzie ma łazienkę. Dam radę. Możesz zaprowadzić mój oddział do ich pokojów, a ja się przywitam z Lewim.
- Książę, jeśli się kąpie, to może lepiej... - zaczął Vin, bo perspektywa Lucyfera oglądającego innego mężczyznę nago jakoś średnio do niego przemawiała.
- Możesz iść ze mną - uśmiechnął się tajemniczo czarnowłosy i poprowadził swego służącego korytarzem.
Książę zatrzymał się po chwili przed olbrzymimi drzwiami, na których wymalowano najrozmaitszych przedstawicieli morskiej fauny, od tych żyjących przy samej powierzchni, po najciemniejszą głębinę. Niektórych z tych stworzeń Vin nigdy nawet sobie nie wyobrażał, ale kunszt z jakim artysta oddał takie detale jak błyszczące łuski, czujne oczy i błoniaste płetwy, był zachwycający. Jego przewodnik jednak zdawał się niewzruszony. Nacisnął klamkę z niebieskiego kamienia i bez pukania wszedł do środka.
Przed nimi rozciągnęła się sala wykładana jasnymi kafelkami. Przynajmniej ta część, której nie zajmował basen gigantycznych rozmiarów. Jego brzeg dosłownie ginął gdzieś w oddali i blondyn miał wrażenie, że ciągnie się co najmniej kilka kilometrów.
Lucyfer podszedł do krawędzi zbiornika. Potoczył wzrokiem po powierzchni wody, jakby czegoś szukając, po czym zawołał gromkim głosem, który potoczył się echem przez pomieszczenie.
- Lewiatanie!
Przez chwilę nic się nie działo. Panowała zupełna cisza. Wtem jednak woda zakotłowała się i w powietrze wyskoczyło monstrum. Bestia przypominająca coś pomiędzy wielorybem a wężem morskim, tyle że dwa razy większa, miała brązową, guzkowatą skórę i dwa rzędy igłowatych zębów. Uderzyła powietrze krótkimi, masywnymi płetwami, stając niemalże pionowo na ogonie, po czym zaczęła spadać w dół. Jej rozmiar gwałtownie się zmniejszał, ciało jaśniało i kiedy uderzyła w wodę, nie była już potworem morskim, ale mężczyzną z rybim ogonem, który po chwili wyłonił się na powierzchnie tuż przy Lucyferze.
- Dzień dobry, Luciu - powiedział z uśmiechem, przesuwając dłońmi po swoich długich, blond włosach. Krople spłynęły po nich jak po kaczych piórach. - Spodziewałem się was później, biorąc pod uwagę, jak paskudną pogodę mamy.
- Złapaliśmy parowiec. Powozem pewnie stalibyśmy teraz w jakiejś zaspie - wyjaśnił Lucyfer, podając mu leżący niedaleko szlafrok. Lord podciągnął się, by siedzieć na krawędzi basenu. Uderzył lekko płetwą w wodę, zarzucając na siebie nakrycie i chowając pod nim część ogona. Dopiero wtedy zmienił się on w parę nóg. Lewiatan wstał i popatrzył na Vina z uprzejmym zaskoczeniem.
- Twój służący chyba się trochę zdziwił - zauważył, patrząc na przyjaciela.
- N-nie, w porządku... A myślałem, że już nic mnie nie zaskoczy... - blondyn przeczesał palcami włosy z zakłopotaniem.
- Oj, dobrze być młodym i naiwnym - zachichotał Lucyfer i opuścili łaźnię Lewiatana.

~***~

Nick odsunął na bok swoje dokumenty i smętnie spojrzał w okno. Od ostatniego spotkania Serius nie odezwał się nawet słowem i z jakiegoś powodu bardzo gryzło to książęcego medyka. Przypuszczał, że młody dziedzic Pana Rozpusty już znalazł sobie nową ofiarę i... Zaraz, dlaczego w ogóle uważał się za jego ofiarę? Przecież do niczego między nimi nie doszło. Serius nawet nie spróbował wziąć go za rękę. Pewnie szybko mu się znudziła tak bezowocna relacja i poleciał złowić sobie kogoś bardziej chętnego do łóżkowych przygód. Mimo pewniej ulgi, trochę irytowało to okularnika. W końcu nie po to naraził się na gniew swego władcy i zawód przyjaciela, żeby durny młodziak teraz go ignorował. Z drugiej strony... Cóż takiego mogłoby mu się w Nicku spodobać? W porównaniu do innych demonów był on raczej przeciętny. Myszowate włosy, często nie ułożone, oczy nawet jeśli niebrzydkie, to ciągle schowane za szkłami okularów, które na szczęście zasłaniały też sińce pod oczami... Do tego nieco koścista sylwetka, zgryźliwy wyraz twarzy i skłonność do marudzenia. Nic atrakcyjnego dla młodego, przystojnego demona. Zainteresowanie Seriusa nieco łechtało dumę lekarza, ale kiedy go zabrakło, jego samoocena spadła jeszcze poniżej normy.
Kiedyś był w związku z pewnym medykiem, razem z którym studiował, jednak kiedy skończyli pobierać naukę, okazało się, że tamten zwyczajnie go zdradzał. Chodź były Nicka pisał wiele listów z przeprosinami, wszystkie kończyły jako opał w kominku. Od tamtej pory okularnik jakoś nie palił się do romansowania. Pod tym względem świetnie się z księciem rozumieli.
A skoro już o Lucyferze mowa, powrót jego synów zupełnie zaskoczył medyka. Nie było ich tak długo, że zepchnął myślenie o tym gdzieś na granicę swoich myśli i, chociaż wstyd się przyznać, częściowo zaakceptował ich nieobecność. A tu taka niespodzianka! Kiedy wyjeżdżali, ich młodzieńczy wiek już rozkwitł, ale wciąż wrócili jakoś odmienieni, może bardziej dzięki doświadczeniu widocznym w oczach niż faktycznej zmianie wyglądu. Nicholas miał wielką ochotę posłuchać o przygodach, które spotkały ich po drodze, lecz jako że zima chyba na dobre zadomowiła się w Lux, mnóstwo arystokratów przychodziło do niego z katarem, chrypką i innymi nieistotnymi schorzeniami, które spędzały im sen z powiek. I choć Ortis był bardzo pomocny, nadworny medyk miał świadomość, że gdy staż młodzieńca się skończy, będzie zmuszony samotnie radzić sobie z przewrażliwioną szlachtą.
- Wyszedłbyś z tego gabinetu, mistrzu - powiedział mu kiedyś czarnowłosy demon, wydymając wargi. - Zabawił się, spotkał chłopaka...
- Chłopak to ostatnia rzecz, jakiej do szczęścia potrzebuję - mruknął wtedy Nick, przywołując na twarz jak najzgryźliwszy wyraz. - Ty lepiej przynieś mi ostatnie raporty o zachorowaniach i zerknij na hrabiego Warmidesa. Twierdzi, że pierścień przymarzł mu do palca.
- Po prostu nie może go zdjąć, bo jest taki gruby - przewrócił oczyma jego uczeń. Mimo to posłusznie poszedł do drugiego gabinetu, gdzie już czekał arystokrata z paskudnym uśmieszkiem na twarzy przyglądający się jego pośladkom.
Książę Bastien wcale nie miał lepiej. Korzystając z wizyt lekarskich, liczni możni łapali okazję, by iść na audiencję z młodym następcą tronu. Czarnowłosy miał świadomość, że wielu z nich nie robi tego bez ukrytych intencji. Dumni ojcowie opowiadali mu o swoich rozpieszczonych synach i córkach, którzy o dziwo zawsze okazywali się być na wydaniu. Młodzi hrabiowie i urokliwe damy rzucały subtelne komplementy, a czasem całkiem otwarcie chwaliły swego władcę. Ten nie mógł zrobić nic innego jak tylko przyglądać się tym zalotom z mieszaniną zakłopotania i politowania. Wydawało mu się żałosne, iż interesują się nim tylko z powodu pozycji i dobrego wyglądu, na tyle dumni by sądzić, iż ślub z nimi przyniósłby krajowi jakąkolwiek korzyść. Lawliet często żartował na temat wysokich wymagań brata, ale Bastien nic sobie z tego nie robił. Jeśli miał wyjść za mąż z obowiązku, niech to chociaż będzie dobra partia.
O takową niestety było bardzo trudno. Chociaż demon przyglądał się ambasadorom ościennych państw limbowskich, żaden z nich nie wzbudził jego zainteresowania. Nie przyznałby się do tego, ale trochę zazdrościł bratu, który całe dnie spędzał flirtując ze szlachciankami i nieporadnie podchodząc Kariana.

~***~

Lewiatan okazał się bardzo charyzmatyczną, często przesadnie dramatyzującą osobą o dziwnym fetyszu niskiego wzrostu. Ciągle narzekał, że gdyby Lucyfer darował sobie rośnięcie chociaż o kilka centymetrów, byłby o wiele bardziej atrakcyjny. Vin absolutnie nie zgadzał się z tą opinią, ale swoje zdanie zachował dla siebie. Lord Zazdrości okazał się też zawziętym przeciwnikiem zimy, gdyż zupełnie uniemożliwiała ona kontemplację plaży będących główną atrakcją jego miasta. Co więcej, w ten trudny okres ryby ledwo wiązały koniec z końcem, bardzo kłopocząc tym bestię mórz, która nawiasem mówiąc była zdumiewająca gadatliwa jak na morską istotę.
Pomimo tego wszystkiego, po mrocznym wrażeniu wywartym na Vinie przez Gniewnego Pana, trudno mu było nie uznać Lewiatana za raczej sympatyczną osobę. W jego słowach często pobrzmiewała niemalże braterska troska o księcia i robił wszystko, by jak najbardziej umilić mu wizytę.
Nie zabawili u Lewiatana długo. Lucyfer zrobił parę obchodów po mieście, a kiedy stwierdził, że wszystko jest w najlepszym porządku, postanowił ruszyć dalej. Lord Zazdrości trochę się obraził, że u innych książę pewnie zagości dłużej, ale w końcu go jakoś ugłaskano. Oferował im swoje najlepsze sanie, zaprzężone w rosłe konie o łagodnych oczach i szerokich kopytach, dzięki którym łatwiej było się przedzierać przez zaspy.
Wyjechali rano i czekały ich aż dwa dni w drodze. Władca Mórz powiedział im, że do granicy okręgu odprowadza ich jego dwaj bracia i generałowie, Behemot i Ziz, ale ku zaskoczeniu Vina obstawa wcale się nie zwiększyła. Zapytał o to księcia, kiedy już zaszyli się pod grubymi futrami chroniącymi ich od zimna.
- Musisz wziąć pod uwagę, że tak jak Lewiatan, Ziz i Behemot to pradawne bestie. Jeśli spojrzysz w niebo, powinieneś dostrzec zarys Ziza, czasami pewnie będzie obniżał lot, by się upewnić, czy wszystko z nami dobrze. Sylwetkę Behemota pewnie widać między drzewami. Przyjrzyj się uważnie - rzekł demon, wzruszając ramionami i blondyn przez chwilę wypatrywał bestii, podekscytowany niczym dziecko szukające pierwszej gwiazdki na niebie. W końcu jednak odpuścił, bo zimny wiatr smagał mu ramiona i wsunął z powrotem pod okrycie, ukradkiem zerkając na Lucyfera, który znajdował się bardzo blisko na bardzo małej przestrzeni. Myślał nawet czy go nie przytulić pod pretekstem chłodu, ale szybko zrezygnował z tego pomysłu. Książę miał wyjść za szlachcica, osobę, która będzie tego godna. Nie można się do niego tak po prostu przystawiać. Kiedy jednak nadszedł wieczór, a do miejsca noclegu wciąż pozostawał parę godzin drogi, głowa Lucyfera sama opadła na ramię Vina. Władca przysunął się do służącego, chcąc zaabsorbować jak najwięcej ciepła i blondyn już za bardzo nie miał jak unikać kontaktu. Z westchnieniem wsunął rękę za plecy czarnowłosego, obejmując go i obiecawszy sobie, że to absolutnie ostatnia taka sytuacja, wtulił nos między jego rogi i również zasnął z mimowolnym uśmiechem na ustach.
Larf odwrócił się jakiś czas później, ale widząc parę tak słodko objętą, zdecydował by ich nie budzić i tylko popędził konie z chichotem.

_________________________________________________________ 

SC: I kolejny rozdział za nami~~ Ten był trochę nudny, nie powiem, ale niestety musimy przedstawić wam postacie, którymi w przyszłości będziemy się posługiwać -3- Dziękujemy wszystkim, którzy komentują nasze opowiadanie, to naprawdę bardzo pomaga i motywuje~~ No i oczywiście do zobaczenia w następną sobotę~~

 WR: Przepraszamy, że tak późno, ale jak widzicie, ktoś uważa, że rozdział jest NUDNY i dlatego mu się nie chciało betować...(sama tak uważam, ale cii). Lewcia potraktowałam trochę po sierocemu i mi z tym bardzo źle, ale cóż, jeszcze dostanie swoje 5 minut. Liczę, że nie zrazicie się tym że tak jakoś zawiało zwolnieniem fabuły, fillery, te sprawy i do zobaczenia w sobotę :D