sobota, 3 stycznia 2015

WS: Rozdział 8

Kiedy Asmodeusz w końcu namówił Nicholasa, by ten wpuścił go do namiotu rannych, Mammon był przytomny już od pół godziny. Pan Rozpusty miał czasem wrażenie, że naczelny medyk Lucyfera specjalnie robi mu na złość, chociażby za ciągłe zaloty jego syna, które musi wytrzymywać. Po cichu Asmodeusz był nawet po stronie Seriusa, bo według niego Nick zdecydowanie potrzebował porządnego, całonocnego seksu. Może wtedy by trochę odpuścił. Poza tym, skoro nie był zainteresowany Seriusem, po co ciągle zgadzał się z nim spotykać? Mod doskonale wiedział, że lekarz potrafi stanowczo odmówić, lecz w tym wypadku jakoś ciągle ulegał sarnim oczom młodego szlachcica. 
Teraz jednak Lord Rozpusty nie miał zamiaru myśleć o miłosnym życiu swojego syna. Gdy tylko wszedł, ujrzał Mammona siedzącego na pryczy i jedzącego jedną ręką zupę z miski trzymanej na kolanach. Szło mu to dosyć nieporadnie i przez chwilę Mod przyglądał się jego staraniom z czułym rozbawieniem. Dopiero potem zrobił krok w jego stronę. 
- Może ci pomóc, złoty? - zapytał miękko. Lord Chciwości natychmiast porzucił zupę i uśmiechnął się lekko.
- Cześć – powiedział. 
- Cześć – odparł rudy, siadając na brzegu jego pryczy. - Wystraszyłeś mnie trochę. 
- Nick mi mówił – przyznał Mammon. Może było to egoistyczne, ale kiedy dowiedział się, jak Mod się o niego martwił, nie mógł powstrzymać uśmiechu wpełzającego na jego usta. Wciąż dopiero przyzwyczajał się do myśli, że Pan Rozpusty odwzajemnia jego uczucia. 
- Postaraj się być ostrożniejszy następnym razem? Proszę? - rudy szlachcic spojrzał mu w oczy, biorąc go za rękę. 
- Może, jeśli mnie pocałujesz... - zamruczał Lord Chciwości, nachylając się nieco. 
- Będę cię całował przez całą noc, kiedy tylko stąd wyjdziesz, kochanie – zapewnił go Mod, łącząc ich wargi na krótki moment. - Ale teraz zjesz swoją zupę.
- Dobrze, dobrze. Jesteś nieznośny – mruknął Mammon, wracając do walki z łyżką. Jego druga ręka wciąż nie była do końca wyleczona, więc naprawdę trudno mu było się z tym uporać. 
- To za ten czas, kiedy odtruwałeś mnie u siebie w domu z alkoholu przez tydzień – wyjaśnił Asmodeusz, spiesząc z pomocą. 
- Odtruwałem cię przez jeden dzień, resztę spędziliśmy w łóżku z innych powodów – zauważył Lord Chciwości, a jego kochanek tylko się zaśmiał, podsuwając mu do ust łyżkę z zupą. 

***

Rafi obserwował, jak Lucyfer zarzuca na siebie płaszcz, a Vin wygładza go i układa na jego ramionach. Książę zawsze przywiązywał olbrzymią wagę do swojego wyglądu i Pan Uzdrowień czuł się o wiele lepiej widząc, że pewnie rzeczy wcale się nie zmieniły. 
- Wyglądasz olśniewająco – powiedział Lordowi Pychy generał i Rafi z zaskoczeniem zauważył delikatny rumieniec na policzkach brata oraz szybkie, ukradkowe spojrzenie rzucone w jego stronę. Czyżby między tą dwójką coś było? Archanioł Ziemi uśmiechnął się do siebie. Dobrze było widzieć Lucka szczęśliwego, zawsze przecież chodził taki naburmuszony. Czyżby w takim razie poznał ojca jego dzieci? Będzie musiał zapytać, jak tylko zdarzy się okazja. 
Ta nadeszła wkrótce, bo książę nakazał swemu generałowi poinformować pozostałych Lordów o planowanym wyjściu do obozu przeciwników. Zostali sam na sam w namiocie wypełnionym niezręczną ciszą. Lucyfer wyraźnie nie wiedział, na ile może sobie pozwolić - na ile Rafi widzi w nim władcę wrogiego królestwa i zdrajcę, a na ile brata. Pan Uzdrowień uśmiechnął się z rozczuleniem, podszedł i wziął go za ręce.
- Luciu, nigdy nie przestałem uważać cię za swoją rodzinę – powiedział szczerze, patrząc w szkarłatne oczy Lorda Pychy. - Myślę, że czujesz to samo.
- To nie takie proste, Rafi. Zaprzestać z miejsca walki, którą toczyło się przez tyle wieków... Sam widziałeś. Ja i Gabriel... Nie potrafimy dojść do porozumienia i nigdy nie potrafiliśmy. Anioły i demony nie mogą nagle przestać się nienawidzić. 
- Ale pokój będzie do tego pierwszym krokiem – zaprotestował archanioł. - Wszyscy za tobą tęsknimy, nawet Gabriel. Pomyśl, moglibyśmy wszyscy razem spędzać nowy rok i Święto Życia i moglibyście z Gabem spotykać się na partyjkę szachów... - jego policzki zarumieniły się z podekscytowania na taką sielankową wizję i Lucyfer nie mógł powstrzymać zrezygnowanego uśmiechu. 
- W twoich ustach to brzmi tak łatwo, Rafi – rzekł, kręcąc głową. - Że aż chce się wyjść i spróbować coś zrobić. 
- Może właśnie o to chodzi? Trzeba spróbować... - Rafael położył mu rękę na ramieniu. 
- Wiesz, że zrobię co w mojej mocy – zapewnił go książę. - Ale zrozum, nie oddam im swoich synów. 
- Oczywiście, że nie! To głupi warunek, który Sariel wymyślił, bo wiedział, że się nie zgodzisz! - oburzył się Pan Uzdrowień. - Ale co do tego... Mogę cię o coś zapytać? 
- Pytaj, o co chcesz, Rafi – westchnął Lucyfer.
- Czy Vin to ojciec twoich synów? - na twarzy Rafaela widać było szczere zaciekawienie, ale Lord Pychy nie mógł powstrzymać rumieńca. 
- Nie, oczywiście, że nie, czemu tak pomyślałeś... - wyjąkał, machając nerwowo ogonem. Och, myślał o tym, oczywiście, że myślał, za każdym razem kiedy leżeli przytuleni po seksie, ale wciąż było za wcześnie. Poza tym nie miał żadnych podstaw, żeby sądzić, że Vin w ogóle chciałby jakieś dzieci. Nie miał zamiaru na razie z nim o tym rozmawiać. 
- Chyba po prostu założyłem, że jesteście razem... - wyjaśnił z zakłopotaniem Archanioł Ziemi. 
- Jesteśmy razem – sprostował Lucyfer. - Ale nie jest ojcem moich dzieci. Niestety. Ich ojciec to dupek. 
- Ojej... Luciu, tak mi przykro... - Rafi uściskał go mocno jeszcze raz. 
- Nie ma sprawy, to było dawno – zapewnił książę. - Teraz wszystko jest... Lepiej. 
- A zdejmuje kiedyś maskę? - zaciekawił się skrzydlaty. Ku jego zaskoczeniu, Lucyfer uniósł brwi.
- Czemu cię to interesuje? Chcesz mi go odbić? - spytał podejrzliwie. Rafael gwałtownie zaprotestował. 
- Nie ma mowy, Luciu, niby dlaczego bym... - urwał, wiedząc, że książę nie może już dłużej powstrzymać śmiechu. - Żartowałeś... 
- Oczywiście, że żartowałem – zapewnił władca, a w zamian otrzymał nieco nieśmiały uśmiech brata.

***

Przed wyruszeniem do obozu Nieba, Rafi chciał zrobić jeszcze tylko jedną rzecz. Zostawił więc Lucyfera i ruszył przez obóz, nie zważając na zaskoczone spojrzenia demonów. Plotka o jego pobycie w obozie rozniosła się lotem błyskawicy, ale nikt nie ośmielił się go zaczepić w obawie przed jego mocą. Pan Uzdrowień odczuwał z tego powodu ulgę. Wiedział, jak paskudni potrafią być wobec więźniów żołnierze, a naprawdę nie chciał uciekać się do przemocy. To postawiłoby Lucka w trudnej sytuacji. 
Wojsko Samaela, zgodnie z jego przypuszczeniami, trzymało się na uboczu. Puścili konie na popas i rozsiedli się na trawie, grając w karty i rozmawiając głośno. Kiedy jednak Rafael wyszedł spomiędzy namiotów i zaczął iść w stronę Gniewnego Pana i jego generała, milkli po kolei, śledząc go wzrokiem. Archanioł zauważył, że Vestar musiał rozmówić się ze swoim przełożonym na temat jego obecności podczas treningów – Samael miał na twarzy opatrunek, którego wcześniej tam nie było. Rafi poczuł się winny, że stał się przyczyną ich sprzeczki. 
- Witaj, archaniele. Czy jest coś, czego potrzebujesz? - zapytał dowódca, wstając. Jego ton był lodowato uprzejmy, a spojrzenie twarde jak stal. Pan Uzdrowień przełknął ślinę i uniósł głowę, by dodać sobie pewności. 
- Jestem tu, aby przeprosić, generale. Ciebie i cały twój oddział – rzekł z powagą. - Nie powinienem podawać się za jednego z was i udawać kogoś, kim nie jestem – wolał nie wspominać, że tak w założeniu miał szpiegować Mammona. Nie sądził, żeby jakoś mu to pomogło, a nie chciał robić z siebie bujającego w obłokach idioty. - Pewnie i tak będziecie uważali mnie za szpiega i zdrajcę, ale... Jeśli moglibyśmy zacząć na nowo, to jestem Rafael, Archanioł Uzdrowień. Miło mi was poznać.
Skłonił krótko głowę przed zupełnie zaskoczonym Vestarem i zaczerwienił się lekko. Czuł na sobie spojrzenia wszystkich i miał ochotę zapaść się pod ziemię. Był wrogiem, co mu przyszło do głowy, żeby ich przepraszać? 
Vestar, zauważając jego zażenowanie, zlitował się nad nim. 
- Nie mogę mówić w imieniu moich żołnierzy, Rafaelu, ale twoje działania nie miały dla nas jakichś tragicznych konsekwencji. Rozumiem, że działałeś, jak ci nakazano. Nie mam do ciebie żalu – rzekł uspokajająco, a Rafi rozpromienił się, pełen ulgi. 
- W takim razie wybaczcie mi. Mam pokój do załatwienia – powiedział radośnie i ruszył z powrotem w stronę namiotów, ukradkiem szukając Lety po drodze. Nie znalazł go jednak i nieco rozczarowany postanowił wrócić do Lucyfera. Dopiero w połowie drogi ktoś go zawołał. Zdyszany strzelec dogonił go i przystanął, by złapać oddech. 
- Leta! Tak się cieszę, że ci widzę! Chciałem ci podziękować, za to, że mnie uratowałeś i że mnie zabrałeś do Lucka... - rzekł Rafi, biorąc go za ręce. - I przeprosić, że oszukałem ciebie, Davio i Hullena....
- Nie wiem, jak Davio i Hullen, ale ja chyba nie jestem w stanie mieć ci tego za złe – westchnął Leta z lekkim uśmiechem. Wyciągnął rękę i lekko poczochrał brązowe włosy archanioła. - Ale uważaj na Samaela, okej? Może i coś do ciebie ma, ale jak na mój gust za bardzo lubi wbijać ludzi na pal. 
- Coś do mnie ma...? - powtórzył archanioł, niepewien jak to rozumieć. Dopiero po chwili pełen sens słów łucznika do niego dotarł i spłonił się jak piwonia. - Ojej, to nie tak, my wcale nie... Nic między nami się nie stało... Poza tym Sammy nie skrzywdziłby kogoś, kogo kocha. 
- Vinc... Rafaelu, za bardzo go usprawiedliwiasz... - pokręcił głową Leta. - Prawie cię wczoraj zabił. 
- Tak, wiem. I może brzmię jak naiwny, zaślepiony idiota, ale uważam, że jest w nim dobro. Tylko trzeba postarać się, by do niego dotrzeć – Rafi spojrzał na swoje złączone dłonie i westchnął. Wiedział, że łucznik nie jest w stanie widzieć tego, co on i go za to nie winił. 
- Cóż... Mogę się mylić – widząc, że zasmucił skrzydlatego, strzelec położył rękę na jego ramieniu i puścił mu oczko. - W końcu są pale i pale, prawda? 
Po tych słowach zostawił Pana Uzdrowień z soczystym rumieńcem na twarzy. 

***

Lucyfer wziął ze sobą Lordów - poza Mammonem, któremu Nick zabronił jeszcze ruszać się z namiotu i Asmodeuszem, który zdecydował się zostać z nim, a do tego jeszcze Vina i Narcynusa. Rafi poprowadził ich do niebiańskiego obozu, gdzie już czekał na nich Gabriel. Spod rozpiętego munduru widać było bandaż owinięty wokół jego torsu i Pan Uzdrowień przez chwilę zamartwiał się stanem brata, co ten starał się cierpliwie przeczekać. Kiedy oględziny się skończyły, Archanioł Wody zaprosił swoich gości do namiotu, gdzie już czekali na nich Razjel, Michał, Zachariel i Ramiel. Rafi przycupnął między Panem Zastępów a magiem, schludnie składając skrzydła na plecach. 
- Gdzie Sariel? Wścieknie się, że go nie poinformowaliśmy... - zapytał cicho z zaniepokojoną miną. 
- Mój braciszek zawsze myśli o wszystkich, nawet o najgorszych typach – rzekł miękko Michał, okrywając go skrzydłem. 
- Sariel zdenerwowałby nie tylko Gabriela, ale i Lucka, a tego raczej nie chcemy – dodał Razjel. - Denerwują się nawzajem wystarczająco.
Dwoje władców tymczasem usiadło naprzeciwko siebie. Lucyfer machał ogonem, patrząc na brata spode łba. Spodziewał się jakiegoś słownego ataku, kolejnych warunków nie do spełnienia i szczerze nie chciał tego słuchać. Miał dosyć kłótni, lecz sprowokowany był gotów się bronić. 
- Zakończmy tą wojnę, Lucyferze – odezwał się Regent. Jego ton był oficjalny, jakby nie wiedział, jakiej reakcji się spodziewać. 
- Nie oddam ci mojego syna. Jeśli dalej stawiasz ten warunek to wybacz, ale nie dojdziemy do porozumienia – zastrzegł Lord Pychy. 
- Wiem. Nie chcę tego – zgodził się Gabriel. 
- A szlachta? Co z wojną domową? - spytał Lucyfer. Jego brat spojrzał na niego chłodno. 
- To, co się stanie w moim państwie, będzie moją sprawą – rzekł stanowczo. Wiedział, że istnieje zagrożenie, ale z drugiej strony nie sądził, by szlachta podjęła tak duże ryzyko. Podczas wojny z Piekłem większość z nich siedziała w domach, nie odrywając się od swoich codziennych zajęć, bunt natomiast wymagałby złapania za broń i walczenia za swoją sprawę. Gabriel nie sądził, żeby pośród żołnierzy Michała oddanych Sarielowi było aż tylu, by poradzić sobie z resztą Zastępów bez udziału arystokratów. Lepiej zakończyć te problemy, które są, niż obawiać się tych, które mogą nadejść. 
- Nie ma obaw, książę! - zawołał zza pleców Lucyfera Narcynus. - Skoro sojusz zakłada pomoc militarną, nasze wojska mogą wspierać wojska niebiańskie, jeśli dojdzie do wojny domowej!
- To prawda. Nasi żołnierze nie wymówią ci posłuszeństwa – zgodził się Vin. Regent skrzywił się lekko. Rozumiał, że propozycja demonów jest jak najbardziej sensowna, ale wolał radzić sobie sam. 
- Dziękuję wam za dobre chęci. Mimo to jestem przekonany, że o ile do wojny domowej w ogóle dojdzie, Michał i jego Zastępy znakomicie dadzą sobie radę – odpowiedział grzecznie, na co Lord Pychy skinął głową. Gabriel nigdy nie przyjmował pomocy innych, dopóki nie było to absolutnie konieczne. 
- W takim razie omówmy handel, Gabrielu – zaproponował, a Regent skinął głową. Skupili się na leżącej przed nimi mapie, pokazując sobie nawzajem najbezpieczniejsze szlaki i miasta, do których należało dostarczyć towar. Rafi uśmiechnął się, widząc ich zaangażowanie, delikatnie odsunął skrzydło Michała i wymknął się z namiotu. 
Oriona znalazł zajmującego się rannymi aniołami, które nie były na tyle okaleczone, by leżeć. Zmieniał właśnie opatrunek na skrzydle jednego z nich.
- Panie Rafaelu – rzekł, rzucając mu roztargniony uśmiech. - Jak tam pertraktacje?
- Lepiej niż ostatnio – odparł Rafi. - Skończyłeś? 
- Tak – były kapitan wypuścił żołnierza, który podziękował mu skinieniem głowy i odszedł do swoich towarzyszy. - Czy coś się stało?
- Chciałbym, żebyś na chwilę poszedł ze mną – uśmiechnął się Pan Uzdrowień, biorąc anioła za rękę. Zaskoczony Orion zgodził się. Ku jego zdumieniu, Rafael wyprowadził go z obozu i ruszył dalej w stronę namiotów piekielnych. Kiedy weszli na wzgórze, u jego stóp anioł ujrzał samotnego demona. 
- Ortis! - zawołał, zupełnie zapominając o archaniele i rzucił się do medyka. Porwał go w ramiona i uściskał mocno, zaciskając powieki. Czuł, jak palce Ortisa wbijają się w jego koszulę i usłyszał własne imię cicho szeptane przez ukochanego, kiedy ten wtulił się w niego rozpaczliwie. Rafi przyglądał się im z uśmiechem, szczęśliwy, że mógł jakoś odwdzięczyć się demonowi za pomoc. 
- Tęskniłem za tobą – wyszeptał medyk, patrząc w oczy anioła. Palcami badał rysy jego twarzy, której tak dawno nie widział. Orion pocałował go czule. 
- Niedługo wojna się skończy. Będziemy razem – zapewnił. 
- Dziękuję ci, Rafaelu – demon spojrzał z uśmiechem na archanioła, po czym wtulił nos w ramię kapitana. Rafi uśmiechnął się, rozczulony i odwrócił na pięcie, zostawiając parę kochanków samych. 

***

- Jesteś zadowolony? - Razjel podszedł do Regenta, kiedy ten wrócił, pożegnawszy się z piekielną delegacją. Zawarli rozejm, a pokój miał być podpisany na zamku Lucyfera za dwa tygodnie. Gabriel jednak nie zdążył odpowiedzieć, bo do namiotu wpadł Sariel, wściekły jak osa. 
- Żądam wyjaśnień – warknął, spoglądając na Archanioła Wody. Jego białe pióra były groźnie napuszone. - Prowadzisz pertraktacje za moimi plecami? Zdajesz sobie sprawę, jak to wpłynie na sytuację w państwie!? Regent ukrywający przed ludem swoje poczynania? 
- Mylisz się, Sarielu. Niczego nie ukrywałem. Prawie każdy w obozie wiedział. Mogłeś zapytać, kogo chcesz. Niestety, twoja duma nie pozwala ci zniżać się do czegoś takiego, jak rozmowy z żołnierzami – powiedział spokojnie Gabriel. Białowłosy archanioł przygryzł wargę prawie do krwi, ale nie znalazł żadnego argumentu. Zamiast tego przywołał na twarz swój firmowy kpiący uśmiech. 
- Więc jak? Lucyfer zgodził się oddać ci swojego syna? - zapytał, krzyżując ręce na piersi. Regent nie dał się jednak sprowokować. 
- Och, nie. Ustaliliśmy, że wydanie go za jakiegoś limbowskiego dostojnika będzie o wiele korzystniejszym wyjściem dla obu stron – wzruszył ramionami. 
- Limbowskiego? Gabrielu, oni nie dorastają nam nawet do pięt! - roześmiał się Sariel. - Jedynym przeciwnikiem mogącym nam w tej chwili zagrozić, jest Piekło! 
- W takim razie rozumiesz, dlaczego próbuję dojść z nimi do porozumienia, zamiast dalej prowadzić tę bezsensowną wojnę – stwierdził z chytrym uśmiechem Regent, kładąc mu rękę na ramieniu. - Tak się cieszę, że w końcu się dogadaliśmy, Serielu. Dobrze mieć cię po swojej stronie. 
Z tymi słowami wyszedł, zostawiając przeciwnika gotującego się ze złości. Razjel podążył za nim, ale zatrzymał się jeszcze zanim opuścił namiot. 

- Jeśli chcesz, by to była gra, Sarielu, musisz nauczyć się zasad – rzekł z uśmiechem.

____________________________________________

WR: Mówcie, co chcecie, ale zdążyłyśmy przed północą, więc jest punktualnie. Hehe, sassy Gabe to najlepszy Gabe. Wojna prawie się kończy, czy PnS skończy się z nią? Chyba już wszyscy wiedzą, że nie. Swoją drogą wyniki ankiety zupełnie mnie zaskoczyły, nie sądziłam, że Sam i Rafi zdobędą tylu fanów... Cóż, ta parka ma swój nieodparty urok. Dziękujemy serdecznie za tyle komentarzy, bo już nie pamiętam, kiedy ostatnio widziałam szóstkę pod rozdziałem i mam nadzieję, że teraz też wam się tak spodoba <3

SC: Ten sass na koniec... Cóż, Sariel się doigrał.... Ja z kolei byłam zaskoczona, że tyle ludu w ogóle zagłosowało. Nie sądziłam, że czyta to więcej niż parę osób, ale widać się myliłam. Ja i mój legwan aprobujemy zaiste. Może i pod tym postem będzie szóstka, kto wie? Do zobaczenia w następną sobotę, może tym razem trochę wcześniej~~

11 komentarzy:

  1. Rafi jest taki... słodki, że aż czekoladę mi zastępuję xD Taki aniołek z tęczą i słoneczkiem za plecami xD
    "Są Pale i Pale" - potrzebowałam dwóch sekund by skumać o co cho xDD

    Gabriel moim Mistrzem, wreszcie Sariel się doigrał :D

    Sam i Rafi, są tak różni że nie da się ich nie polubić >3<


    OdpowiedzUsuń
  2. Uh, chyba ostatnio nie komentowałam >.< Przepraszam! Więc: rozdział - klasa! Akcja - cudo! Rafi, Gabryś, Orion - *.* Relacja Lucek - Vin ^.^ !!! Oh, no i Mod, oczywiście - ^-^. Coś czuję, że teraz zaczną się schody...bo coś za gładko idzie :/ Ale jestem pod wrażeniem Waszego pomysłu na opowiadanie i zdecydowanie kocham tego bloga. Nawet nie skrytykuję konstruktywnie, bo nie mam pojęcia co w ogóle krytykować! To frustrujące, bo zawsze miałam się do czego czepiać i nie jestem przyzwyczajona do takich komentarzy pełnych słodzenia Wyznaję zasadę: "Komentarz - super, kocham, bosko ;* " - nie ma sensu". Unikam ich i pouczam innych, żeby byli krytyczni...a teraz robię to samo. Weźcie zróbcie jakiś błąd żebym mogła się doczepić! XD A, mam jeszcze tylko pytanko: Czemu jest to ostrzeżenie +18 jak wchodzi się na bloga? Przewidujecie jakieś scenki, czy chodzi o samą tematykę opowiadania? :) Życzę weny i ślę pozdrowionka!
    Dark Night

    OdpowiedzUsuń
  3. Popłakałam się ze śmiechu we fragmencie z "są pale i pale"
    Kc Leta, pij ze mno kompot <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Uwielbiam Rafaela. Przeważnie to nie przepadam za takimi słodziakami, ale jego tak jakoś polubiłam i to bardzo. I, kurczę, Rafi i Sam. Wielbię ich i chcę czytać o nich więcej i więcej. :D

    Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział. :)

    Pozdrawiam i weny życzę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pierwszy raz pisze komentarz choc opowiadanie czytam od poczatku, tylko nigdy nie wiedzialam co napisac w komentarzach o procz ze opowiadanie swietne a Rafi i Sami to najlepsza parka, choc Gabi i Rajzel tez nie jest zla. Caly czas mam na wiecej i wiecej. Zycze duzo, duzo, duzo weny

      Usuń
  5. Nie wiem co napisać...
    Rafi jest taaaki uroczy. I dostrzega dobro w serduszku Sammy'ego. :3 Lucek myśli o kolejnych dzieciach? Ciekawe co na to Vin.
    Dużo, dużo weny, sukcesów i nowych czytelników w 2015 roku.
    Serdecznie pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  6. Opowiadanie jest po prostu super i innych słów na razie nie mogę znaleźć by je opisać tak jak zasługuje :) Swoją drogą czy byłaby możliwość kontaktu z autorkami na Facebooku, chcę się o coś zapytać, jak kolwiek dziwnie to brzmi XD Piszę z anonima bo nie mam konta :<

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, jeśli chcesz się skontaktować z nami na Facebooku to napisz na priv do Zan Jan, jest to profil W-rabbito. Teraz ma na ikonce arta z pokemonów, jeśli to coś pomoże :3

      Usuń
  7. Jej w końcu pokój. Nie mogę się doczekać, aż pomiędzy Samem i Rafim coś będzie. Czekam na następną notke.

    OdpowiedzUsuń
  8. Ale się uśmiałam."Są pale i pale" :D Idealne podsumowanie :D
    W końcu się jakoś ugadali, nie będzie tej bezsensownej wojny. Bo i po co? Bo mają złe humorki? Gorsi są niż kobiety. ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. och takie to superasne!

    OdpowiedzUsuń