wtorek, 27 stycznia 2015

White Flowers

Pukanie, które wyrwało Lucyfera z błogiego snu w objęciach Vina, rozległo się zdecydowanie za wcześnie. Książę jęknął cicho, wtulając twarz w pierś generała i przysuwając się do niego bliżej, żeby jakoś stłumić irytujący dźwięk.
- Ktoś puka... - zamruczał Vinrael, leniwie przeczesując palcami włosy ukochanego. 
- Tak, zauważyłem za piętnastym razem... - westchnął Lord Pychy. Cóż, widać nie dane mu było dzisiaj się wyspać. Naciągnął kołdrę wyżej, by bardziej zasłaniała ich oboje i zaprosił natrętnego pukającego do środka.
- Książę, przepraszam, że przeszkadzam... - Larf wsunął się do środka z zakłopotanym uśmiechem.
- Nie, nie szkodzi, przecież władca wstaje razem ze słońcem – mruknął sarkastycznie książę. – No, co tam cię przywiało o tak nieludzkiej porze?
- Masz gościa... Czeka w salonie – wyjaśnił służący, a jego uśmiech zmienił się z niepewnego na bardziej radosny. 
- Gościa? O tej porze? Dzisiaj? Ktoś miał przyjechać? - zdziwił się Lucyfer, unosząc się lekko na łokciach. Czyżby coś się stało? Cholera, może to poważna sprawa, a on się tak wyleguje...
- To chyba jeden z tych gości, którzy przyjeżdżają bez zapowiedzi – odparł wesoło Larf. - Mam go poinformować, że wasza wysokość zaraz do niego zejdzie?
- Tak, tylko się w coś stosownego ubiorę... - rzekł książę, po czym spojrzał ponaglająco na służącego. Ten zachichotał i wyszedł, zamykając za sobą cicho drzwi. Lucyfer wygrzebał się z łóżka i natychmiast powitało go jego odbicie w lustrze po drugiej stronie pokoju. Był poczochrany, nagi, a do tego jego jasną skórę zdobiły dosyć jednoznaczne, różowe ślady. I to w bardzo różnych miejscach… Zarumienił się, rzucając Vinowi spojrzenie spode łba.
- Ciało księcia powinno być świętością. Nietykalną. – marudził, wsuwając nogi w miękkie kapcie. Generał roześmiał się. 
- Ależ jest. Tylko czasem zdarzają się wyjątki – rzekł, przyglądając się ukochanemu z głodem w oczach.
- O nie. Mam gościa. Ty masz trening. My nie mamy seksu. Proste. – Lucyfer wycelował w niego parą butów, by podkreślić swoje słowa, po czym usiadł na łóżku i zaczął się ubierać. Vin przeturlał się na plecy, układając się z głową koło jego uda. 
- No i czego się gapisz tym szczenięcym wzrokiem? – mruknął książę, ale poddał się i lekko pocałował kochanka w usta. Zaraz jednak wstał i poprawił zawiązaną na szyi kokardę, oglądając się ze wszystkich stron. - Cóż, idę. Chcę to mieć za sobą.
- Może to będzie miła niespodzianka? - blondyn spojrzał na niego ze współczuciem. Nie chciał od rana widzieć księcia w złym humorze. 
- Zobaczymy – odburknął tylko władca i wyszedł z pokoju.

***

W salonie jednak czekało go zaskoczenie, bowiem na kanapie, z filiżanką herbaty w ręku, siedział Rafael, jakby mieszkał tu całe życie. Towarzystwa dotrzymywał mu Orion, który z entuzjazmem opowiadał o swoich postępach u Nicholasa. Anioł szybko zadomowił się w pałacu i chociaż często słyszał docinki z powodu swoich skrzydeł, służba traktowała go praktycznie jak swojego. Lucyfer po cichu cieszył się z takiego obrotu sprawy. Mieszkańcy zamku byli dla niego jak rodzina i nie miał ochoty rozstrzygać w niej jakichś sporów.
- Dzień dobry, Rafaelu. Co za niespodzianka, widzieć ci tu – powiedział, odwracając uwagę archanioła od jego ucznia. To była faktycznie wielka niespodzianka, ale nie mógł powiedzieć, że nieprzyjemna.
- Lucuś! - Rafi wstał, promieniejąc jak małe słoneczko i mocno uściskał brata. - Jeju, tak się cieszę, że znalazłeś dla mnie chwilę! Bałem się, że może masz coś ważnego i będę ci przeszkadzał... - zrobił zakłopotaną minę, kuląc nieco skrzydełka. 
- Nawet gdybym miał, szlachta mogłaby chwilę poczekać – zapewnił go Lucyfer. - Ale nie mam, więc jestem do twojej dyspozycji, o ile skończyłeś przepytywać Oriona.
- Oczywiście. Mam dużo zajęć. Proszę mi wybaczyć – medyk skłonił się lekko i wyszedł z uśmiechem na ustach, zostawiając braci samych. Rafi spojrzał na księcia i chwycił go za ręce z podekscytowaną miną.
- Pokaż mi wszystko – powiedział radośnie, a Lucyfer nie miał serca mu odmówić. 

***

- Czyj to koń? - Lawliet wsunął się do stajni, by przyjrzeć się pięknemu, białemu wierzchowcowi, którego szczotkował Karian. Koniuszy z rozmarzoną miną spojrzał na siwka i poklepał go po arystokratycznie wygiętej szyi.
- To Perła, należy do pana Rafaela – powiedział z zachwytem. - Piękna, prawda?
- Do Rafaela? Rafael jest w zamku? - zdziwił się młody książę.
- Przyjechał z rana – odparł Karian, jakby nie było w tym nic dziwnego. - On jest taki miły, Lawciu. Rozmawialiśmy o koniach chyba z pół godziny!
Lawliet pokręcił głową z niedowierzaniem. Musiał przyznać, że inaczej wyobrażał sobie braci swojego ojca. Straszni archaniołowie, miotający piorunami - taki obraz zachował z młodości i trudno było wpasować w niego uśmiechniętego Rafaela. 
Z dziedzińca dobiegły ich jakieś okrzyki, więc zostawiwszy Perłę w boksie, poszli zobaczyć, co się dzieje. Vin walczył z Narcynusem na miecze, a dookoła nich zgromadziła się grupka podekscytowanych demonów. Większość z nich stanowili żołnierze stacjonujący w pałacu, ale nie zabrakło też Larfa, który nie opuścił chyba żadnego pojedynku i Lianesa kiwającego z aprobatą głową. Walka wyraźnie trwała już od jakiegoś czasu, bo obaj generałowie dyszeli z wysiłku. Narcynus szczerzył zęby w szaleńczym uśmiechu, jaki zawsze pojawiał się na jego twarzy, gdy wczuwał się w pojedynek, a w oczach Vina migały radosne ogniki. Gdzieś między demonami Lawliet wypatrzył swojego ojca, patrzącego na scenę z nieco rozbawionym uśmiechem. Przy nim stał wyraźnie zachwycony Rafael.
W końcu jednooki dowódca jednym ruchem wytrącił przeciwnikowi miecz z ręki. Blondyn złapał się za nadgarstek, na chwilę krzywiąc się z bólu, ale zaraz podziękował mentorowi za walkę.
- Chłopak jest coraz lepszy! - zawołał z zadowoleniem Narcynus do Lucyfera. 
- Niech pan go tak nie chwali, bo będzie też coraz bardziej nadęty – rzucił Hariatan ze złośliwym uśmiechem, a Larf szturchnął go łokciem.
- Po prostu zazdrościsz, że już nie możesz mnie pokonać – Vin rozłożył ręce i podniósł swoją broń z ziemi, by schować ją do pochwy. Rozległo się parę gwizdów, a kapitan dosyć wyraźnie pokazał blondynowi co o nim myśli. Karian obserwował ich poczynania z rozbawieniem, zupełnie zapominając o stojącym obok Lawliecie.
- Lubisz wojskowych? - zapytał książę znienacka i zarumienił się lekko, kiedy zdumiony koniuszy odwrócił się do niego. - Jeju, przepraszam. Nie wiem, co mnie napadło. To przecież nie moja sprawa...
- Nie lubię wojskowych – przerwał mu łagodnie Karian. 
Przez chwilę patrzyli na siebie niepewnie i żaden nie wiedział, co powiedzieć. W końcu Lawliet chrząknął, poprawiając swoją marynarkę.
- Tak. Dobrze. Znaczy, nie wiem, czy dobrze. Może źle. Dla ciebie – powiedział, patrząc wszędzie, tylko nie na koniuszego. Czuł się strasznie głupio. Czemu się wtrącał w sprawy Kariana? Jasne, przyjaźnili się, ale nie powinien dbać o to, z kim zielonooki się spotyka... A tym bardziej zazdrościć. 
- Lawliet... Masz ochotę na spacer? - zapytał nagle koniuszy. Książę, upewniwszy się, że na dziedzińcu dalej panuje zamieszanie, tylko przytaknął. 

***

Wyszedłszy z Lux, skierowali się do lasu, który otaczał stolicę. Był to zwykły gaik w porównaniu z puszczami w okręgu Samaela, ale wielu mieszkańców miasta uwielbiało po nim spacerować, a nawet zapuszczać się głębiej na polowania. Obrzeża zajmowały rozległe pola treningowe i koszary dla wojsk, lecz w głębi las pozostał dziewiczy i nietknięty. W młodości przychodzili do niego w trójkę, z Bastienem, aby się pobawić. Koniuszy nie sądził, że Lawliet pamięta wszystkie przygody, które razem przeżyli, ale chciał z nim tu przez chwilę pobyć. Tylko we dwoje. 
Złapał księcia za rękę i zboczyli ze ścieżki. Patrząc uważniej, można było dostrzec wydeptaną dróżkę, którą nikt wyraźnie już nie chodził i młodszy syn Lucyfera poczuł rosnącą ciekawość. Gdzie Karian go prowadził? Okolica wydawała mu się znajoma, ale z drugiej strony dawno się nauczył, że lasy prawie wszędzie wyglądają tak samo. 
W końcu wyszli na niewielką polankę. Wydawała się ona osłonięta od reszty lasu, zaś na środku rosło pochylone drzewo o mocnych gałęziach prawie dotykających powierzchni płynącej dziarsko rzeczki, która znikała gdzieś w zaroślach. Na jej brzegach rosło białe kwiecie, kołyszące się lekko przy delikatnych podmuchach wiatru.
- Pamiętam to miejsce! - zawołał Lawliet, patrząc na przyjaciela. - Przychodziliśmy tu zawsze, kiedy byliśmy młodsi! 
- Mhm – przytaknął z uśmiechem Karian. - I siedzieliśmy na drzewie, licząc ryby w potoku. Idziesz?
Podszedł do pnia i zaczął się wspinać, by po chwili usiąść na jednej z niższych gałęzi. 
- Za chwilę – odparł książę. Podbiegł do brzegu i nazrywał kwiatów. Koniuszy z ciekawością przyglądał się jego poczynaniom. Wkrótce Lawliet siedział obok niego i z wystawionym lekko językiem próbował posplatać łodygi kwiatów ze sobą. 
- Kiedyś to umiałem – stwierdził z rozczarowaniem. Karian roześmiał się, przysunął bliżej i spokojnie zaczął mu pomagać. Książę co chwila na niego zerkał, aż w końcu - pytając o coś - położył głowę na jego ramieniu. Koniuszy zarumienił się lekko, ale nie zaprotestował. Siedzieli tak, dopóki w rękach Lawlieta nie powstał wianek z białych kwiatów. Syn Lucyfera z uśmiechem założył go przyjacielowi na głowę. 
- Teraz ty też jesteś księciem – rzekł, wtykając mu niesforny kosmyk za ucho. 
- Nie jestem... - odparł z żalem Karian, spuszczając wzrok. Książę objął go ramieniem, nieco zakłopotany. Nie chciał go zasmucić ani zrobić mu przykrości. Nie miał pojęcia, że tak zareaguje. 
- To dobrze, zobacz na mnie. Rozpieszczony dzieciak, który nawet nie potrafi porządnie posplatać kwiatków. O, wyłazi ci tu łodyżka – pociągnął lekko wystający kawałek rośliny, a koniuszy zachichotał cicho.
- Mnie się taki podobasz... - powiedział szczerze, a Lawliet zamrugał z zaskoczeniem, czerwieniąc się lekko.
- Ach... Dziękuję... - odparł. Nie zabrał ręki z ramion Kariana, a ten nie protestował i siedzieli tak, przytuleni do siebie, sami nie wiedząc ile.

***

Po śniadaniu Lucyfer zabrał Rafaela na spacer po Lux. Pan Uzdrowień był bardzo zaskoczony faktem, że książę nie boi się iść do miasta sam. Gabriel zawsze zabierał Michała albo Razjela z jego grubą warstwą zaklęć ochronnych. Woleli nie ryzykować, w końcu zamach na życie Regenta nie zdarzyłby się po raz pierwszy. 
- Spokojnie. Nawet, gdyby komuś przeszło to przez myśl, nie odważyłby się. Mam zbyt wielu sprzymierzeńców, od Lordów poczynając – wzruszył ramionami książę. - Poza tym co rozwiązałoby zabicie mnie? Mam dwójkę następców, a każdy z Lordów mógłby zostać Regentem. 
- Rozumiem... - Rafi westchnął cicho. Czy gdyby stanęli po stronie Lucka w trakcie buntu, to szlachta nie czyhałaby na życie Gabriela na każdym kroku? Ech, to by było piękne.
- A co ciebie tu sprowadza, Rafi? - Lucyfer spojrzał na niego pytająco. W sumie jeszcze się tego nie dowiedział. 
- Ach! - jego brat natychmiast się rozpromienił. - Miałem w planach pojechać do okręgu Samusia i wszystko tam sobie obejrzeć. Z tego co opowiadał mi Leta, to macie zupełnie inną faunę i florę niż nasze lasy w Niebie. Może znajdę jakieś przydatne zioła, albo jakieś urocze zwierzaki? Wiedziałeś, że Samuś ma cerbery? Na początku były straszne, ale tak naprawdę to takie kochane psiaki. W każdym razie... - zarumienił się lekko, zawstydzony, że tak się rozgadał. - Danuś chciał przyjechać do Lux po parę rzeczy ze swojego domu, więc zabrałem się z nim i z Learem, pomyślałem, że miło będzie cię odwiedzić...
- Danuś... Zaraz, mówisz o Dantalianie? - książę spojrzał na Rafaela z niedowierzaniem. Trochę mu zajęło skojarzenie tych dwóch faktów. W całym zamieszaniu z Serafinem i Samaelem zupełnie o nim zapomniał i jakoś się nie zastanawiał, dokąd poszedł natrętny szlachcic. A tu proszę. 
- Tak, Danuś mieszka z naszym Learem. Są uroczą parą – powiedział z zachwytem Pan Uzdrowień. Książę wzruszył ramionami. O ile Dantalian nie czepiał się do Vina, mógł robić, co mu się żywnie podobało. 
Przez chwilę szli w milczeniu, a Rafi podziwiał budynki, wystawy i place z fontannami. Lucyfer obserwował go z dumą, nie mogąc się nacieszyć, że może pokazać co udało się jemu i jego towarzyszom osiągnąć przez ten czas waśni i niezgody. Miał nadzieję, że kiedyś przejdzie się tak również z Michałem, a nawet Gabrielem, jeśli ten przestanie zadzierać nosa. 
- Hej, Lucek... - zaczął w pewnym momencie Archanioł Ziemi, odwracając uwagę księcia od otaczających ich budynków. - Powiedz... Co myślisz o Samaelu? 
Lord Pychy uniósł brwi, ale nie skomentował tego niespodziewanego pytania. W sumie to nic dziwnego, że Rafi martwi się o swoich dawnych przyjaciół, chociaż musiał przyznać, że był ciekaw, co się wydarzyło między tą dwójką podczas okresu, w którym Pan Uzdrowień „szpiegował” armię Gniewnego Lorda. 
- Po prostu słyszałem o nim tyle złego... Ale kiedy sam z nim rozmawiam, wydaje mi się, że wcale się tak nie zmienił. Z drugiej strony czasem w ogóle go nie poznaję. Nie wiem, co myśleć – kontynuował archanioł, nie uzyskawszy odpowiedzi. Lucyfer uśmiechnął się lekko do siebie.
- Samael bez wątpienia się zmienił. Tak jak każdy z nasz przez tyle wieków. Ale chociaż nie zawsze się zgadzamy i dogadujemy, nigdy nie stanął przeciwko mnie. Myślę, że mogę go uważać za swojego przyjaciela – powiedział bratu, a ten rozpromienił się radośnie. Dobrze było wiedzieć, że nie tylko on nie ma Gniewnego Pana z sadystycznego szaleńca. Pewnie Gabryś i Misiu by tego nie poparli, ale po cichu postanowił spróbować dowiedzieć się, czy Samael naprawdę jest tak zły, jak wszyscy go przedstawiają. 
- To co masz mi jeszcze do pokazania? - zapytał, łapiąc brata za rękę z szerokim uśmiechem. Ten westchnął zrezygnowany i kontynuował pokazywanie mu stolicy.

***

Karian i Lawliet wrócili, kiedy słońce powoli zaczynało chylić się ku zachodowi. Książę w pewnym momencie chwycił koniuszego za rękę i nie puścił dopóki nie stanęli prze stajniami. Zarumieniony zielonooki spojrzał na niego i otworzył usta.
- Wiesz, ja... - zaczął, ale w tym samym momencie syn Lucyfera również się odezwał.
- Chciałbym ci... - zamilkli razem i wybuchli śmiechem. 
- Ty pierwszy – zaproponował Karian. 
- Dobrze... Wiem, że od zawsze się przyjaźnimy i w ogóle... Pewnie zabrzmię dziwnie... Ale chyba... Czuję do ciebie coś innego? Nie myślałem tak o tym wcześniej, ale im częściej z tobą jestem, tym bardziej mam wrażenie... Karuś, ja chyba... - w tym samym momencie od strony stajni rozległo się wołanie i jeden z pomocników Kariana przybiegł, cały blady.
- Tu pan jest! - zawołał, łapiąc go za rękaw. - Stangard spłoszył się i uciekł do lasu, kiedy go myliśmy. Musi pan go znaleźć, bo po zmroku pełno tam wilków i jeszcze gorszego licha!
- Ten koń, same z nim kłopoty... - westchnął koniuszy i przepraszająco spojrzał na Lawlieta. - Muszę go znaleźć zanim zapadnie zmrok. 
- Jasne. To może zaczekać. Pójdę z tobą – zaproponował książę, ale Karian tylko pokręcił głową. 
- Nie, Lucyfer pewnie na ciebie czeka i się martwi. Wrócę, zanim się zorientujesz, ten głupi ogier zawsze mnie słucha – zdjął wianek, który białowłosy uplótł mu na polance i wcisnął mu w ręce. - Zatrzymaj do tego czasu?
- Jasne. Uważaj na siebie – przytaknął książę i ze zmartwieniem obserwował, jak koniuszy wskakuje na niewielkiego gniadosza, spina go piętami i galopem wyjeżdża za bramę. Kiedy stracił go z oczu, ścisnął w rękach wianek i ruszył do pałacu, stwierdziwszy, że wystawanie na dziedzińcu nic mu nie da. 

***

W salonie zastał Lucyfera i Rafaela w towarzystwie Vina i Bastiena. Generał nie brał udziały w rozmowie dwóch braci, ale widać było, że samo siedzenie przy ukochanym sprawia mu przyjemność. Nie musiał być w temacie, nie musiał nawet za bardzo słuchać, chociaż znając go, najpewniej to robił. Obejmował Lorda Pychy ramieniem, a ten opierał się na nim nieco, wyraźnie rozluźniony, machając z zadowoleniem ogonem. Nie dało się niczego podobnego powiedzieć o Bastienie, który mocno się denerwował, chociaż starał się tego po sobie nie pokazywać. Lawliet jednak znał go za dobrze. Wiedział, że starszy brat chce wypaść jak najlepiej przed dostojnikiem z innego kraju, nieważne czy to wizyta rodzinna czy oficjalna. Uśmiechnął się pod nosem i usiadł obok niego na kanapie.
- Jak tam prezentacja jego wysokości, syna księcia Piekła, Lorda Pychy, etcetera, etcetera? - wyszeptał mu na ucho złośliwie, za co dostał kuksańca w bok. 
- Mógłbyś zachowywać się w towarzystwie – odszepnął Bastien ze złością. 
- O, Lawliet... Lawliet, prawda? Podobno z bratem bardzo dużo podróżowaliście. Opowiedzcie coś, proszę, jestem taki ciekaw – zagadnął go Rafi. Lawliet wyszczerzył zęby do brata i rozpoczął barwną opowieść o ich wizycie w jednym z limbowskich miast. Lucyfer wtulił nos w ramię Vina, chcąc ukryć swoje rozbawienie, a ten przytulił go mocniej, opierając brodę na czubku jego głowy.
Siedzieli tak aż na niebo wspiął się księżyc i w całej swojej okazałości pysznił się między gwiazdami. Lawliet skończył swoją historię i łaskawie pozwolił Bastienowi zabrać głos w rozmowie z wujem, sam zaś co chwila zerkał na okno, zastanawiając się, czy Karian już powrócił z niesfornym koniem. 
Wtem rozległo się nieśmiałe pukanie do drzwi, po czym zafrasowany Larf wsunął się do środka, nie czekając na zaproszenie. Lucyfer delikatnie uwolnił się z objęć Vina i podszedł do niego. Przez chwilę szeptali o czymś na boku, po czym książę kiwnął głową, odsyłając służącego. Jego mina nie wróżyła niczego dobrego i Lawliet poczuł jak przenika go zimny dreszcz niepokoju. Okropne przeczucie zawładnęło jego sercem i nagle uderzenia zegara stały się nienaturalnie głośne. Kiedy jego ojciec wyszedł za Larfem, przeprosił towarzystwo i wymknął się po cichu, by go dogonić. 
- Co się stało? - zapytał, zrównując się z nim na schodach. Lucyfer zerknął na niego, jakby zastanawiał się, czy mu coś powiedzieć, po czym westchnął, wyraźnie zatroskany.
- Karian pojechał szukać konia, który gdzieś uciekł i jeszcze nie wrócił... - powiedział ostrożnie. Lawliet pobladł. Więc jednak o to chodziło. Wiedział, po prostu wiedział, żeby nie puszczać go samego, a jednak wciąż to zrobił.
- Skarbie, uspokój się. Może nie dał rady go znaleźć – książę położył mu rękę na ramieniu uspokajająco, chociaż nie wyglądał, jakby wierzył w to co mówi. 
Wyszli na dziedziniec, gdzie czekał już gotowy koń. Przy nim stał zmartwiony Hariatan. 
- Znajdę go – powiedział na powitanie. 
- Nie. Ja pojadę – zaprotestował Lawliet. - To moja wina, nie powinienem puszczać go samego. 
- Nie ma mowy. Nie wiemy co się stało. Nie będziesz sam włóczył się po ciemku po lesie – warknął książę. - Nie mogę cię stracić ponownie.
- A jego możesz? Wszyscy w pałacu są twoją rodziną tak samo jak ja! Gdyby chodziło o Vina, to byś pojechał! - krzyknął jego syn, zupełnie wyprowadzony z równowagi.
- Oczywiście, że bym pojechał! Ale ja... 
- Nie mów, że ty to ty! - przerwał mu Lawliet. - Martwilibyśmy się o ciebie, tak jak ty o nas!
- Dobrze! Dobrze. Jedź. Ale Hariatan jedzie z tobą. Dajcie mu drugiego konia – westchnął książę, masując palcami skronie. 
- Dziękuję – powiedział cicho białowłosy. Po chwili drugi koń był gotów i Lawliet wskoczył na niego, gotowy do jazdy. 
- Podnieście bramę! - rozkazał Lucyfer, ale ku jego zaskoczeniu brama właśnie sama zaczęła się podnosić. Rozległ się stukot kopyt na moście i samotny jeździec wjechał na dziedziniec. Książę zeskoczył z siodła z nadzieją malującą się na twarzy, ale jak tylko przybysz wjechał w krąg światła rzucanego przez palące się latarnie, okazało się, że to nie Karian.
- Nerafedzie – powitał go Lord Pychy. - Miałeś przyjechać wcześniej. Narcynus jest już od rana na zamku. 
- Tak, ale miałem jeszcze coś do załatwienia. I może dobrze się stało – książęcy strateg zeskoczył na ziemię i dopiero wtedy zauważyli czyjeś ciało przerzucone przez koński grzbiet. - Obudź Nicka, książę. Musiał spaść z konia, chyba mocno uderzył się w głowę. Znalazłem go przy potoku. 
Odwrócił się i zdjął z siodła nieprzytomnego, bezwładnego Kariana z włosami posklejanymi krwią. Lawliet zakrył sobie usta dłonią. 
- Oddycha, książę. Ale jest wyziębiony i stracił dużo krwi. Nie wygląda to dobrze – Neru pokręcił głową, zmartwiony. 
- Weź go do pałacu, tu nic nie zrobimy. Hariatan, obudź Nicka... I idź do salonu po Rafaela. Przyda nam się jego pomoc – rozkazał Lucyfer. Kapitan zasalutował i już po chwili go nie było.

***

Karian obudził się i pierwszym, co zarejestrował był łupiący ból z tyłu czaszki. Drugim było światło, które raziło tak, że musiał zamknąć oczy. A trzecim... Była pustka. Zupełna pustka tam, gdzie jak sądził powinny być jego wspomnienia. Nie miał pojęcia, kim jest. 
Ten fakt tak go przestraszył, że zerwał się, siadając prosto na pościeli. 
- Hej, hej! Spokojnie! Ugh, uderzą się w głowę i od razy chcą biegać i skakać – rozległ się jakiś zrzędliwy głos i mężczyzna w okularach delikatnie zmusił go do ponownego położenia się. I dobrze, bo pokój zaczął wirować i zrobiło mu się trochę niedobrze. 
- Jak się czujesz? - przy łóżku stanął jakiś anioł o kręconych włosach i dużych, niebieskich oczach, teraz wypełnionych troską. Anioł? To było co najmniej dziwne. 
- Nie wiem, gdzie jestem... - wyznał, postanawiając chwilowo się nad ty nie zastawiać. Za bardzo bolała go głowa. 
- Jesteś w skrzydle szpitalnym pałacu Lucyfera. Uderzyłeś się w głowę, szukając w lesie konia – mruczał zrzędliwy okularnik. 
- Nie wiem też, kim jestem – sprecyzował koniuszy, na co obaj lekarze spojrzeli na niego z niedowierzaniem. 
- Jest gorzej niż myślałem – zafrasował się skrzydlaty.
- Gorzej? Neru mógł mi przywieźć zimnego trupa – zauważył jego współpracownik. Karian przełknął głośno ślinę. Podobno medycy mieli wspierać swoich pacjentów, a nie ich dołować. 
Mężczyźni zaczęli rozmawiać podniesionymi głosami, a koniuszy przestał ich słuchać. Zamiast tego spojrzał na stojący obok stolik, gdzie leżał wianek spleciony z pięknych, białych kwiatów. Pachniały słodko i koniuszy delikatnie musnął je palcami, z jakiegoś powodu się uśmiechając. 
- Dobrze... To tak. Jesteś Karian, koniuszy na zamku księcia Lucyfera w Piekle. Pracujesz tu... Od małego, jak wcześniej twój ojciec. Ja jestem Nicholas, nadworny lekarz, a to Rafael, Archanioł Uzdrowień. I brat naszego księcia – przedstawił ich okularnik. Rafael przytaknął, patrząc z troską na swego pacjenta. 
- A od kogo te kwiaty? - zapytał Karian, biorąc wianek do rąk.
- Od księcia Lawlieta, syna Lucyfera – odparł zdawkowo Nick, machając ręką. - Uparł się, żeby je tu zostawić. 
- Dlaczego książę miałby mi dawać kwiaty... - zamyślił się koniuszy, delikatnie gładząc płatki kciukiem. 
- Jesteście przyjaciółmi z dzieciństwa. Chyba się też obwinia, że nie pojechał z tobą – wyjaśnił medyk. 
- To miłe – odparł zielonooki, odkładając wieniec na stolik. 
W tej samej chwili drzwi się otworzyły i do środka wpadł Lawliet. Widząc Karian zamarł i powoli podszedł, by usiąść na łóżku.
- Lawliet, czekaj... - zaczął Nick, ale książę już trzymał przyjaciela w objęciach. Koniuszy syknął i odepchnął go, lekko przestraszony, czując nagłą falę bólu w głowie. Kiedy minęła, uniósł głowę, by spojrzeć na zaszokowanego gościa.

- Przepraszam... - powiedział, zakłopotany swoim zachowaniem wobec nieznajomego. - Ale nie mam pojęcia, kim jesteś.
_____________________________________________________

WR: A oto kolejny (spóźniony) one-shot. Nie wiem czemu mi tak wolno idą, może dlatego, że ich fabuła nie była wcześniej jakoś stricte zaplanowana... Ten na przykład miał się skończyć zupełnie inaczej... Cóż, jest jak jest, hehe, mam nadzieję, że się spodoba :D Dzięki za komentarze i do zobaczenia za tydzień <3

czwartek, 22 stycznia 2015

Thread of fate

Nie dało się zaprzeczyć, że Valuta była pięknym miastem. Jej urok jednak nie zawierał się w pełnych przepychu budowlach, zacisznych skwerach ozdobionych donicami z kwiatami, ani reprezentatywnych pomników i fontann, przez co wielu przedstawicieli szlachty uważało ją za nudną i szarą. Camio się z tym nie zgadzał. Pierwszy raz zawitał do stolicy Okręgu Chciwości i zrobiła ona na nim ogromne wrażenie. Książę Lucyfer wysłał go tutaj, ponieważ ktoś musiał odebrać jego stroje z salonu, w którym się ubierał. Mammon polecił mu to miejsce jakiś czas temu i od tamtej pory nie zamówił ani jednej rzeczy u krawców w Lux. Diablica prowadząca salon, dumna matrona o wyrazistych kształtach i wytrawnym guście, bardzo się tym chełpiła i zawsze próbowała jak najlepiej dogodzić swojemu klientowi. Zazwyczaj to Larf załatwiał książęce sprawy w innych miastach, ale tym razem książę potrzebował go, aby pomagał na jakimś wielkim spotkaniu z wysłannikami jednego z limbowskich państw, więc bibliotekarz z chęcią zajął jego miejsce, zwłaszcza, że Lucyfer wcześniej nie omieszkał mu opowiedzieć o wielu antykwariatach, w których czasem trafiały się wyjątkowo rzadkie i stare księgi. Camio przyjechał rano, kiedy salon był jeszcze zamknięty. Zdecydował się zatem przejść po sklepach wzdłuż głównej ulicy, czekając na otwarcie. Najpierw jednak wypił herbatę i zjadł ciastko w niewielkiej cukierni parę ulic od banku. Potem szybko odnalazł jakiś antykwariat. Pełno w nim było pięknych antyków, szczególnie spodobały mu się dwie drewniane figury przedstawiające siedzące gryfy i złoty naszyjnik z piórami, który wyglądał, jakby ciążyła na nim klątwa. To nie po to jednak tu przyszedł. Właściciel zaprowadził go do małej piwniczki pod sklepem, gdzie trzymał wszystkie książki, które miał na sprzedaż. Zarówno sięgające sufitu półki, jak i cała podłoga były zastawione grubszymi i cieńszymi tomiszczami, które aż prosiły się o włączenie do pałacowej kolekcji. Myśląc, że przecież jeszcze ma czas, Camio zrobił sobie miejsce między książkami, usiadł na zakurzonym dywanie i wziął pierwszą z brzegu, z ekscytacją zagłębiając się w lekturze. 

Świat fantazyjnych przygód wciągnął go do reszty. Wyruszał w fantastyczne podróże, czytał o dawnych zwyczajach i wytwornych strojach, zagłębiał się w kulturę obcych krajów rozrzuconych gdzieś po niezbadanym do końca morzu, dociekał sensu rymów układanych przez znanych poetów, nie tylko rodem z Piekła, poznawał nowe rodzaje zaklęć magicznych i analizował elaboraty na temat rozmaitych zagadnień, o których wcześniej nigdy za dużo nie myślał. Z tego transu wyrwał go dopiero właściciel antykwariatu, lekko trącając go w ramię i informując, że już zamyka sklep. Dopiero wtedy Camio przypomniał sobie o książęcych strojach, które zagubione gdzieś między stronicami książek, wciąż czekały na odebranie. Bibliotekarz przeprosił za siedzenie tak długo, zapłacił za jeden z tomów, wyjątkowo mu się podobający i wybiegł na deszcz. Jego parasol został oczywiście w pokoju, gdzie się zatrzymał, ale nie zwracał na to uwagi. Książę mógł stracić do niego zaufanie, jeśli zostanie jeszcze jeden dzień. Może te ubrania były mu potrzebne na spotkanie z wysłannikami z Limbo. Co wtedy? Nie chciał zawieść Lucyfera po tym wszystkim, co władca dla niego zrobił. 

Ślizgając się na mokrym chodniku, dotarł w końcu przed drzwi salonu. Przystanął na chwilę, by poprawić ubranie i przylizać mokre włosy, bojąc się, że Madame nie wpuści go w takim stanie do środka. Musiał wyglądać jak siedem nieszczęść. Wyciągnął rękę i nacisnął klamkę, ale drzwi ani drgnęły. Zaklął, stwierdziwszy dopiero teraz, że w środku już panuje ciemność. Czyli jednak się spóźnił. Świetnie. 

Przysiadł na schodku, który o dziwo wciąż był suchy dzięki kolorowemu daszkowi osłaniającego wejście. Wytworni klienci Madame nie mogli przecież moknąć. Nie miał wprawy w ćwiczeniach fizycznych, ciągle przesiadywał w bibliotece, dlatego też miał lekką zadyszkę po tym karkołomnym biegu. 

Siedział chwilę, wpatrując się melancholijnie w spadające krople, kiedy nagle drzwi za nim się otworzyły i ktoś wyszedł na schodki. Przystanął z zaskoczeniem, widząc bibliotekarza, który natychmiast wstał z nadzieją w oczach.
- Pracujesz tutaj? Świetnie, przyjechałem odebrać stroje dla księcia Lucyfera. Jestem Camio, madame powinna mnie oczekiwać, zaraz... - zaczął grzebać w torbie, szukając listu, który dał mu władca. 
- Nie, nie, ja jestem tylko krawcem – zaprotestował demon, unosząc ręce w obronnym geście. - Madame by mnie zabiła, gdyby któreś z ubrań zniknęło, dlatego nie mogę nic ci teraz sprzedać... Przepraszam bardzo... - rzekł, widząc, że Camio nagle jakby oklapł.
- Miałem jutro rano wracać... Co ja teraz zrobię...? - zapytał cicho ze zmartwieniem. 
- Och... No to może... A, no przecież! - krawiec spojrzał na niego radośnie, kładąc mu rękę na ramieniu. - Madame zazwyczaj otwiera tuż przed południem, ale jutro ma jakiegoś wyjątkowego gościa, który przyjeżdża z samego rana. Jeśli pojawisz się wtedy, zdążysz jeszcze złapać powóz do Lux.
- Naprawdę? Dziękuję bardzo – bibliotekarz spojrzał na demona z wdzięcznością, po czym odwrócił się w stronę ulicy. Wciąż lało jak z cebra, a on nie chciał, żeby ubranie przemokło mu do końca. Z drugiej strony, powinien wrócić wcześniej do pokoju. Kto wie, kiedy deszcz ustanie.
- Szedłeś tu przez tą ulewę? - prawie zapomniał o obecności krawca, który wciąż stał obok niego. - Nie masz parasola?
- Zasiedziałem się nieco w antykwariacie – przyznał Camio. - Nie padało, kiedy przyjechałem, więc parasol został w pokoju.

- Ja mam jedną. Możemy iść razem – zaoferował demon. Bibliotekarz zmierzył go wzrokiem. Wyglądał na całkiem miłego i w końcu bardzo mu pomógł. Nie było szkody w przejściu się z nim, a przynajmniej nie będzie musiał jeszcze bardziej moknąć.
Krawiec tymczasem rozłożył swoją starą, mocno wyświechtaną parasolkę i spojrzał wyczekująco na Camio. Ten stanął obok i ruszyli przez deszcz, chociaż odrobinę osłonięci. 

– Więc... Camio? Ja jestem Tristan. Nie widziałem cię wcześniej. Lucyfer zawsze przysyła tego niskiego chłopaka, który ma takie miodowe oczy – zaczął demon po chwili, spoglądając na towarzysza niepewnie. 

- Larf jest zajęty, a ja jestem bibliotekarzem. Chciałem poszukać jakichś ciekawych książek, ale trochę się zagapiłem i cóż... - wzruszył ramionami Camio.

- Ale kupiłeś w końcu książkę? - zapytał z zaciekawieniem Tristan. 

- Och, tak, chociaż nie mogłem się zdecydować! - bibliotekarz natychmiast zapomniał o swoim dystansie i zaczął opowiadać o książkach, które przeglądał. Krawiec słuchał go uważnie z lekkim uśmiechem na ustach. Wkrótce trzeba jednak było się pożegnać i Camio zamilkł, nieco zakłopotany, że tak się rozgadał. 

- No to... Do widzenia. Mam nadzieję, że uda ci się wrócić na czas – Tristan uśmiechnął się do niego.
- Tak... Dzięki za pomoc. Naprawdę – Camio spojrzał na niego z wdzięcznością, po czym odwrócił się i wszedł do kamienicy.
Następnego ranka udało mu się odebrać stroje księcia i zdążyć na powóz, ale tajemniczego krawca już nie spotkał.

***

Drugi raz, kiedy zawitał do Valuty nie był już sam. Towarzyszył mu Nicholas, który zdecydował się przyjechać tutaj na Targi Medyczne. Camio zabrał się z nim, bo chciał jeszcze pobuszować po antykwariatach. Młodym książętom bardzo podobała się książka, którą ostatnio kupił i nawet Lucyfer go pochwalił. Nie musiał wiedzieć, że bibliotekarzowi prawie nie udało się dostarczyć ich w porę. Więcej się to nie powtórzy. 
Chciał w sumie spotkać ponownie Tristana i porządnie mu podziękować. W końcu krawiec go nie znał, a mimo to zdecydował się pomóc i do tego odprowadził pod drzwi, co było bardzo miłe. Nie widział go jednak tamtego dnia u Madame, więc spodziewał się, że pracuje na zapleczu, a nie sądził, by go tam wpuścili. 
Jak się jednak szybko okazało, wcale nie musieli. Kiedy Camio szedł z rękoma pełnymi książek z antykwariatu, wpadł na krawca, nie widząc nic przed sobą. Misternie ułożone woluminy rozsypały się na ziemi, a Tristan natychmiast przykucnął i zaczął je zbierać, przepraszając nerwowo. Dopiero kiedy podniósł głowę i poznał drugiego demona, jego twarz rozjaśnił lekki uśmiech.
- O, to ty... - rzekł, wstając i podjąć mu książki. - Nie sądziłem, że jeszcze się zobaczymy...
- Ja też, chociaż miałem nadzieję, że uda mi się jakoś ci podziękować – odparł nieco nieśmiało Camio. 
- Nie ma za co, naprawdę – pokręcił głową Tristan. - Chyba, że chciałbyś się ze mną umówić na kawę albo herbatę – zaśmiał się, przekonany, że bibliotekarz nigdy nie zaakceptuje propozycji.
Ku jego zdziwieniu jednak, okularnik spojrzał na książki w swoich rękach, a potem na krawca.
- Możemy iść. Dokąd? - rzekł z lekkim uśmiechem. 
- C -co, serio? Okej, tak daleko to mój plan nie sięgał... - Tristan podrapał się z zakłopotaniem po głowie, starając się szybko wymyślić jakieś miejsce, na które było go stać. Dużo ich nie było, rzadko miał czas chodzić po kawiarniach, ale w końcu przypomniał sobie jedną. 
- Spotkajmy się na głównym placu za trzy godziny? Mam jeszcze pracę, miałem tylko dostarczyć jednemu z kupców jego płaszcz... - zaproponował, nieco zażenowany. Musiał się Camio wydać strasznie żałosny...
- Przynajmniej odłożę książki – rzekł bibliotekarz. - No, do zobaczenia. 
- Do zobaczenia – Tristan patrzył, jak demon odchodzi ulicą, wciąż nie mogąc uwierzyć, że udało mu się z nim umówić. Pewnie chodziło tylko o przyjacielskie spotkanie. Cóż, jemu pasowało i to. Dawno nie był z nikim na kawie.

***

Camio sam nie był pewien, czemu zgodził się na to spotkanie. Praktycznie nie znał Tristana, ale z jakiegoś powodu czuł do niego sympatię. Miał nadzieję, że nie zanudzi go swoją gadaniną o książkach, bo znał swoją zdolność do czegoś takiego.
Spotkali się na placu, tak jak krawiec zaproponował. Tristan wyraźnie starał się wyglądać dobrze, ale chyba nie było go stać na jakieś wytworne stroje, bo ubrał starą, wyświechtaną, sztruksową marynarkę z łatami na rękawach i niemodną już od paru wieków, pożółkłą koszulę. Był wyraźnie zażenowany swoim wyglądem, co wydało się bibliotekarzowi całkiem urocze. 
- Nie zarabiam dużo – wyznał, drapiąc się po policzku z zakłopotaniem. - W sumie to prawie w ogóle. Pracuję u Madame, bo moi rodzice mieli u niej wielki dług i teraz ja muszę go spłacić... Heh, w sumie to nic takiego, nie będę go spłacał wieczność... Kiedyś będę mógł odejść i założę swój zakład – uśmiechnął się przepraszająco, po czym pobladł, uświadamiając sobie, jak mogło to zabrzmieć. - N-nie kradnę oczywiście! Tylko czasem dorabiam sobie na boku, szyjąc coś dla kogoś, kogo nie stać na stroje od Madame...
- Nie pomyślałem sobie, że kradniesz – uspokoił go Camio. - Idziemy? 
- Tak – odparł Tristan z wyraźną ulgą i zaprowadził go do kawiarni.

***

Spotkanie to okazało się bardzo przyjemne, pomimo tego, że krawiec kupił kawę tylko Camio. Sam podobno nie przepadał za jej smakiem, w co bibliotekarz ani przez chwilę nie wierzył, ale zdecydował nie drążyć dalej tematu. Zaskoczyło go, jak dobrym słuchaczem był Tristan. Sam wyraźnie nie wiedział za dużo o książkach, lecz wyraźnie chciał się dowiedzieć więcej. W pewnym momencie nawet wyciągnął jeden z woluminów, które kupił, przysunął się bliżej do krawca i zaczęli go razem przeglądać. Była to jakaś ilustrowana powieść historyczna, prawdopodobnie jakiegoś anielskiego autora, bo wszystkie postaci miały pierzaste skrzydła. Tristan zwrócił szczególną uwagę na stroje szlachty, które wyraźnie podobały się Camio. Zaczął mówić, jak można by uszyć coś takiego, po czym wzruszył ramionami z lekkim rozczarowaniem.
- Niestety, raczej nikt by ich nie kupił, są już dawno niemodne – stwierdził.
- Dla mnie są piękne i chciałbym takie nosić – westchnął bibliotekarz. - Ale po pierwsze mnie nie stać, a po drugie, co bym z nimi zrobił? Chyba tylko poszedł na bal maskowy.
- Hej, to całkiem dużo – uśmiechnął się do niego Tristan. - Myślę, że ci to pasuje. 
Camio zarumienił się lekko, ale nic nie odpowiedział. 

***

Od tamtego czasu spotykali się często. Oczywiście nikomu w pałacu nie umknęło, że Camio nagle upodobał sobie Valutę na miejsce podróży. Mimo to skrupulatne uzupełnianie pałacowej biblioteki pozwoliło mu jeździć do stolicy Okręgu Chciwości przynajmniej raz na dwa tygodnie. Z czasem zastąpił Larfa i sam przywoził książęce stroje z salonu Madame. Odkrył też, że Tristan jest niezwykle utalentowanym krawcem, ale za swoją pracę nie dostaje prawie żadnej pochwały, nie mówiąc już o wynagrodzeniu. Demon jednak upierał się, że jest w porządku i że kiedy spłaci dług, będzie zarabiał więcej, niż Madame kiedykolwiek. 
- Wtedy kupię ci wszystkie książki, jakie będziesz chciał – żartował, a Camio tylko się uśmiechał.
Byli przyjaciółmi i niczym więcej, chociaż wydawało się to jedynie kwestią odpowiedniego bodźca. Takie inicjujące zdarzenie miało miejsce jakiś rok po tym, jak się poznali. Zazwyczaj nie chodzili po barach, ale jakaś ludowa orkiestra przyjechała z okręgu Beelzebuba i grali skoczne piosenki, do których przyjemnie się tańczyło. Tristan i Camio usiedli przy stoliku i obserwowali towarzystwo, nie chcąc od razu wychodzić na parkiet. Bibliotekarz nie był nawet pewien, czy jego towarzysz go poprosi, czy po prostu przyszli tylko popatrzeć. Ku jego zadowoleniu jednak, Tristan spojrzał na niego i najwyraźniej już miał zapytać, kiedy jakiś wysoki, postawny demon stanął przy ich stoliku, szczerząc zęby.
- Hej, mały – powiedział zaczepnie, ignorując krawca zupełnie. Ten zmarszczył brwi, wyraźnie niezadowolony. - Chcesz zatańczyć? 
- Nie, dziękuję – odparł Camio, nie zaszczycając go nawet spojrzeniem. Typek miał rogi na wierzchu, co świadczyło o nim wystarczająco, by bibliotekarz nie chciał mieć z nim do czynienia. Poza tym miał wystarczająco przyjemne towarzystwo. 
- Oj nie daj się prosić, wiem, że chcesz – demon nachylił się do niego, machając grubym ogonem i niby przypadkiem smagając nim Tristana po twarzy.
- Mamusia cię nie nauczyła, że niegrzecznie jest mieć rogi na widoku? - krawiec nie wytrzymał i chwycił go ręką, odsuwając od siebie. 
- Hm? Spadaj, cherlaku, nie widzisz, że jestem zajęty? - warknął tamten, wyrywając ogon z jego uścisku, do Camio powiedział zaś – Olej go. Jeśli ubrał dla ciebie takie ciuchy, to znaczy, że ma cię gdzieś – obrzucił krytycznym spojrzeniem wyświechtaną marynarkę Tristana, a ten zaczerwienił się ze złości i wstydu. -Pewnie rogi mu nie wyrosły w ogóle, dlatego ich nie pokazuje.
- Twój móżdżek jest tak mały, że nie rozróżniasz nawet podstawowych słów? Nie znaczy nie – krawiec wstał, zaciskając zęby. Camio natychmiast podążył jego śladem. 
- Chodź stąd, są inne bary w okolicy... - rzekł niepewnie. Tristan nie był okazem siły. Z tak umięśnionym demonem nie dałby rady, za nic. 
- Nie, Cam. Należy ci się chyba trochę szacunku – ku jego przerażeniu, krawiec potrząsnął głową i stanął naprzeciw osiłka. 
- No proszę, chłopaczek się stawia! - roześmiał się mężczyzna, szczerząc zęby. - Nie boisz się, że ci do końca podrę te łachmany? 
- Zobaczymy – Tristan przekrzywił głowę. Spomiędzy jego włosów również wyrosły rogi, zakręcone, grube i o wiele dłuższe niż rogi mięśniaka. Ten cofnął się o krok, widząc to. 
- Okej... Wiesz, w sumie nie ma się o co kłócić... - rzekł niepewnie, po czym podkulił ogon pod siebie i uciekł. Krawiec westchnął, a jego atrybuty zniknęły bez śladu. 
- Łał – powiedział z podziwem Camio. Nie spodziewał się, że jego towarzysz jest tak dobrze obdarzony przez naturę. 
- Nie lubię ich pokazywać, nie pasują do mnie zupełnie... No zobacz. Nie jestem książkowym przykładem... Samca alfa – mruknął z zakłopotaniem Tristan, ale bibliotekarz tylko podszedł do niego i wziął go za rękę. 
- Może i nie jesteś. Może i to nawet lepiej – stwierdził, uśmiechając się lekko.

***
Od tamtej pory ich relacja małymi kroczkami przechodziła z przyjacielskiej do bardziej przypominającej kochanków. Trzymali się za ręce, przytulali, czasem całowali w policzek lub w usta. Tristan nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. Nie sądził, że ktoś kiedykolwiek spojrzy poza jego stare, wyświechtane ubrania i brak perspektyw na życie. A co dopiero ktoś taki jak Camio. Inteligentny, wykształcony, oczytany książęcy bibliotekarz. To było prawie jak w jednej z książek, które demon tak uwielbiał.
Camio ze swojej strony nie ukrywał się za bardzo ze swoją relacją i na złośliwe pytania Lianesa odpowiadał bez jakiegoś zażenowania. Nic więc dziwnego, że cały pałac szybko się dowiedział o nim i Tristanie. Nie brakowało oczywiście przyjaznych docinek ze strony mieszkańców, ale bibliotekarz średnio się nimi przejmował. 
- Więc, ten twój krawiec pracuje dla Madame? - zapytał go któregoś dnia Lucyfer niby od niechcenia, przechadzając się między regałami. 
- Tak. Jest naprawdę utalentowany – przytaknął Camio, unosząc brwi. Nie sądził, że książę lubił plotki, po co więc takie pytania. 
- Nie wątpię. Dużo tam zarabia? - Lord Pychy spojrzał na bibliotekarza kątem oka, pocierając palcami brodę, jakby się zastanawiał.
- Właściwie to wcale... - zakłopotał się okularnik. - Spłaca dług swoich rodziców. Ale kiedy spłaci, to założy własny salon! - dodał szybko, nie chcąc przestawiać Tristana w złym świetle. Wiedział, że Lucyfer raczej nie szanowałby jego wybór partnera, ale dbał o jego opinię. W końcu przygarnął go, kiedy błąkał się zagubiony po Piekle, dał miejsce w pałacu i nauczył czytać i pisać... 
- Mhm. A długo już tam pracuje? - zapytał władca, a jego twarzy przybrała jakiś nieodgadniony wyraz. 
- Tak, raczej długo... Bardzo długo. Nie pytałem dokładnie, ile... - zastanowił się Camio. Lucyfer skinął głową i posłał mu uspokajający uśmiech.
- Kiedy pojedziesz odebrać mój nowy mundur, zabiorę się z tobą. Lawliet potrzebuje nowych koszul, wszystkie brudzi w zastraszającym tempie. Dzieciaki – rzekł przyjacielsko i wyszedł bez żadnej książki. Camio zmarszczył brwi. To było raczej dziwne.

***

Parę dni później, bibliotekarz wszedł do salonu Madame w towarzystwie księcia, rozbrykanego, miotającego się na wszystkie strony Lawlieta i starającego się go uspokoić Bastiena. Powitał ich jakiś zdenerwowany demon. Miał na sobie strój stewarda i nerwowo przygryzał wargę, przypominając nieco królika. Co chwila również zerkał w stronę zaplecza.
- W-witamy, wasza książęca mość... Twój mundur już jest gotowy, Madame zaraz go przyniesie... - rzekł ugniatając niepewnie skrawek kamizelki. 
- Madame go przyniesie? - Lucyfer uniósł brwi, ale przerażony steward nie zdołał odpowiedzieć, bo z zaplecza rozległ się wściekły okrzyk i dźwięk uderzenia. Książę przepchnął się obok protestującego słabo demona i zdecydowanym ruchem otworzył drzwi. Camio z niepokojem podążył za nim. Widząc, co się działo w środku, wciągnął głośno powietrze, zasłaniając usta dłonią. Wszyscy pracownicy najdowali się w bezpiecznej odległości i patrzyli ze współczuciem i lekkim przestrachem na parę na środku. Każdy jednak bał się zainterweniować, co wyraźnie świadczyło o tym, jak właścicielka traktuje swoich krawców. Tristan natomiast siedział na ziemi, trzymając się za zaczerwieniony policzek, nad nim zaś stała Madame, krzycząc wniebogłosy. Większość jej tyrady składała się z dosyć mocnych obelg i bibliotekarz chciał wbiec do środka, by odciągnąć krawca od wściekłej diablicy, ale książę zatrzymał go ręką. Dopiero wtedy Madame zauważyła, że ma gości. Cofnęła się, cała czerwona na twarzy.
- Wasza wysokość! - zawołała, wskazując oskarżycielsko na Tristana. - Właśnie miałam cie poinformować. Ten... Bezużyteczny... Chłopak nie dość że nie uszył ich na czas, to jeszcze bez pytania zrobił z materiału na nie to! - jej palec przeniósł się na wiszący na manekinie staroświecki strój. Camio wciągnął powietrze głośno. Był to jeden ze szlacheckich płaszczy z książki, którą pokazywał krawcowi. Mówił, że chciałby coś podobnego, ale nigdy nie sądził, że Tristan to uszyje...
- Książę, wybacz mi... Nie wiedziałem, że ten materiał jest specjalnie na twój mundur! - demon spojrzał na Lucyfera błagalnie, po czym przycisnął czoło do ziemi. Władca westchnął i pokręcił głową.
- Wstań – rozkazał, przechodząc obok, by przyjrzeć się strojowi. - Zdajesz sobie sprawę, że coś takiego jest dawno niemodne i mógłby to od ciebie kupić tylko jakiś wielki entuzjasta mody? 
- Och – Tristan zarumienił się lekko, patrząc w bok. - To nie miało być na sprzedaż. Widziałem to w książce i zdecydowałem się uszyć, bo ważna dla mnie osoba mówiła, że jej się bardzo podoba... - uwadze Lucyfera nie umknęło nerwowe zerknięcie na Camio. Widocznie Tristan bał się, że wpakuje go w jakieś kłopoty. 
- Muszę przyznać, że to imponujące. Uszyłeś to całkiem sam? - Lord Pychy jeszcze raz obszedł manekina dookoła, a krawiec tylko przytaknął nerwowo. - Chętnie zabrałbym go do siebie do pałacu, Madame. Ma chłopak talent, a mnie nie uśmiecha się ciągłe przyjeżdżanie do Valuty.
- C-co? Ależ książę, bardzo chętnie bym się tego chłystka pozbyła, niestety jego rodzice zaciągnęli u mnie kolosalny dług i musi go spłacić – kobieta prawdopodobnie zbladła nieco, ale pod grubą warstwą pudru trudno było to zobaczyć. Lucyfer jednak nie miał zamiaru tak łatwo się poddać.
- Ach, słyszałem coś o tym. No trudno, jestem gotów zapłacić to, co mu zostało. Wystarczy iść do Mammona i poszukać zobowiązania, żeby sprawdzić, jaka to kwota – uśmiechnął się, machając beztrosko ogonem. Madame szybko pokręciła głową.
- Nie, nie, nie ma takie potrzeby, książę! Ja mam wszystko zapisane, zaraz wszystko ustalimy – zaprotestowała. - Bonifacy zaraz poszuka tych dokumentów. Na pewno gdzieś je tu mam...
- Ależ nalegam, jestem pewien, że Mammon chętnie poświęci mi godzinkę swojego czasu. Wolałbym wszystko załatwić oficjalnie, w końcu nie chcemy, żeby zaszła jakaś pomyłka, na przykład mógłbym zapłacić za mało i byłaby pani poszkodowana... - Lucyfer wyszczerzył zęby uprzejmie. 
- Och, wasza wysokość, nawet jeśli, to żaden problem... - diablica potarła jedną rękę o drugą, przygryzając wargę. 
- Madame protestuje jakby miała coś do ukrycia... - książę przekrzywił głowę z chytrym uśmiechem. Tym razem kobieta zrobiła się zupełnie biała, co było widoczne nawet pod makijażem.
- Wasza wysokość... - zaczęła, ale Lucyfer już wyjął ze swojej torby schludnie złożoną kartkę i rozprostował ją.
- Tak się składa, że Mammonowi złożyłem wizytę już wcześniej i muszę wyrazić swój podziw. Żeby przez cztery lata zmuszać chłopaka do pracy za nic... Ale przecież cyfry mogą się pomylić, prawda? - powiedział, machając jej papierem przed nosem.
- Dług był spłacony... Cztery lata temu...? - powtórzył Tristan, spoglądając z niedowierzaniem na kobietę. 

- Jestem pewna, że to jakaś pomyłka... - wyjąkała Madame, ale jej mina mówiła coś zupełnie innego. 

- Szczerze mówiąc się nie dziwię, też nie chciałbym, żeby uciekł mi taki talent. Byłem nawet gotów zapłacić ten dług, ale nasz zaradny Mon zaproponował, że najpierw wszystko posprawdzamy, tak na wszelki wypadek... I wyszło szydło z worka, że tak powiem. Swoją drogą, czy zdaje sobie pani sprawę, że przemoc wobec pracowników jest w naszym kraju zakazana? - Lucyfer spojrzał na nią z jakimś demonicznym zadowoleniem. 

- Przemoc...? Nie, nic takiego tu nie miało miejsca! - zaprotestowała gorąco, na co książę tylko spojrzał na zgromadzonych. 

- Wie pani, dlaczego reszta pani pracowników nie zareagowała, kiedy atakowała pani Tristana? Nie dlatego, że są bandą tchórzy. Po prostu tak ich pani zastraszyła, że boją się cokolwiek zrobić. Terror to kiepski sposób rządzenia, Madame – rzekł. - Proszę zawołać stewarda.

- B-Bonifacy! - zawołała diablica i po chwili demon wbiegł do środka z książętami uczepionymi rękawów. 

- T-tak jest! - Lucyfer miał wrażenie, że zaraz zasalutuje, taki był zdenerwowany. 
- Czy Madame dobrze traktuje swoich pracowników? - zapytał go książę uspokajającym tonem. Bonifacy pobladł, spoglądając kątem oka na Madame, jakby bał się, że mu się oberwie, kiedy powie coś źle. Lord Pychy podszedł i położył mu rękę na ramieniu. 
- Nie bój się. Stoję wyżej niż ona, pamiętasz? - rzekł miękko. 
- N-nie... Często na nas krzyczy... A kiedy naprawdę się wścieknie, to zdarza się kogoś uderzyć – przyznał demon, przygryzając wagę. Lucyfer spojrzał na kobietę znacząco. 
- Niestety, Madame. Wygląda na to, że pani salon zostanie zamknięty – oznajmił. 
- Nie możesz zniszczyć mojej kariery! Ubieram największe osobistości w tym kraju! Kto będzie szył twoje stroje, jeśli zamkniesz salon? - wykrzyknęła diablica, czerwieniejąc ze złości. 
- Jestem pewien, że Tristan się tym zajmie. Prawda, Tristanie? Jeśli chcesz, mam dla ciebie miejsce w pałacu. Możesz zostać, dopóki nie uzbierasz pieniędzy żeby otworzyć własny salon albo, jeśli będziesz wolał, na zawsze. Jestem pewien, że są osoby, które wolałyby tą drugą opcję, prawda?

Camio zarumienił się lekko, patrząc na krawca z nieśmiałym uśmiechem. Ten podszedł do niego i przytulił go mocno. 
- Dziękuję, książę... Ja... Naprawdę nie wiem, jak się odwdzięczyć... - wyszeptał urywanym głosem, patrząc na władcę.

- Odwdzięczałeś się już dosyć. Teraz pora, żeby inni byli wdzięczni tobie, więc podbij Lux swoimi strojami – powiedział mu książę.



***



- Dokąd oni jadą, mamuś? - Lawliet spojrzał na Lucyfera pytająco, trzymając go za rękę. Słońce już zachodziło, a pracownicy salonu Madame powoli rozchodzili się do swoich domów. Lucyfer był pewien, że Mammon sprzeda sklep za dobrą cenę i przypilnuje, żeby takie incydenty nie miały już miejsca. Camio i Tristan gdzieś zniknęli, pewnie spakować niewielki dobytek krawca, a on został sam ze swoimi dziećmi, by przypilnować, aby Madame nie robiła więcej kłopotów. Teraz już nie było czym się martwić. Nie wiedział, gdzie pracownicy salonu znajdą robotę, ale był przekonany, że będzie ona lepsza. Zawsze mógł paru przyjąć do pałacu, Tristan pewnie będzie prędzej czy później potrzebował pomocników. 
- Pewnie gdzieś, gdzie będzie im lepiej – powiedział synkowi, a ten mocniej ścisnął jego dłoń swoją małą rączką.
- A Tristan zamieszka z nami? - zapytał Bastien. - I będzie dla nas szył?
- Będzie szył, dla kogo będzie chciał, cukiereczku – odparł Lucyfer. 
- Wracamy już? Spać mi się chce – ziewnął młodszy z książąt. 
- Będziesz musiał pospać w powozie, bo nie zdążymy przed wieczorem... - Lord Pychy puścił rękę Bastiena i wziął malucha na ręce. Ten objął go za szyję, wtulił w nią nosek i przymknął oczy. 
- Mogłeś go zostawić w domu, jest za mały na długie podróże – wydął wargi Bastien. 
- Sam jesteś za mały! - zaprotestował sennie jego brat. Książę roześmiał się cicho, gładząc go po plecach. 
Po chwili pojawili się również Tristan i Camio w towarzystwie stewarda. Krawiec miał niewielką, starą jak świat walizkę. Wrzucił ją do powozu, zaś czarnowłosy syn Lucyfera złapał Bonifacego za rękaw. 
- Gdzie będziesz teraz pracował? Jako przyszły władca muszę się upewnić, że jakoś się utrzymasz – powiedział poważnym tonem, patrząc na niego z dołu czerwonymi oczyma. 
- Och... - demon zamrugał z zaskoczeniem, po czym uśmiechnął się do niego. - Niech wasza wysokość się nie martwi. Pewnie dołączę do jakiegoś wędrownego zespołu, trochę znam się na muzyce. 
- W takim razie powodzenia – rzekł dumnie Bastien. Bonifacy wyglądał, jakby ledwo powstrzymywał chichot. 
- Dzięki za pomoc, Bonnie – Tristan podszedł do nich i klepnął byłego stewarda w ramię. 
- To ja dziękuję wam. Teraz w końcu mam spokój od tej jędzy – pokręcił głową demon. - Książę, jestem naprawdę wdzięczny.
- Nie ma za co. Chcę, żeby w moim państwie było jak najlepiej – odparł Lucyfer. - Powodzenia. 
- Dziękuję! - Bonifacy pomachał im na pożegnanie i również odszedł w swoją stronę. Książę natomiast patrzył, jak Tristan bierze Camio za ręce i całuje go lekko. Nie mógł powstrzymać lekkiego ukłucia bólu w klatce piersiowej.
- Nie bądź smutny... - Bastien wziął go za rękę, więc natychmiast się otrząsnął. Pocałował chłopca w czubek głowy, zmuszając się do uśmiechu.
- Nie jestem, kochanie. No, dalej, trzeba wracać – powiedział i wsiedli razem z krawcem i bibliotekarzem do powozu.

*** 

- Tristan, jeszcze jeśli poczuję jeszcze jedną szpilkę, to przysięgam, moja noga nigdy więcej nie postanie w tej komnacie – warknął Vin, patrząc, jak krawiec kręci się wokół niego, upinając materiał z uwagą.
- Uważaj, bo zaraz dźgnę cię specjalnie – odburknął Tristan z miarką w zębach. - Myślisz, że zapomniałem, jak ostrzyłeś sobie zęby na Camio? 
- Och, na łaskę! To było wieki temu! - generał odwrócił się, protestując, ale drugi demon trzepnął go lekko w ramię.
- Jeśli mi się teraz ruszysz, to za siebie nie ręczę – fuknął. Vin zamilkł posłusznie, nie chcąc spędzać w towarzystwie Tristana więcej, niż było trzeba. Jego wzrok zaczął wędrować po pokoju i dostrzegł w kącie niedokończony strój, który zupełnie nie pasował do reszty. 
- Rany, co to jest? Takie rzeczy nosiło się w piętnastym wieku – rzekł z niedowierzaniem. Krawiec rzucił przelotne spojrzenie w tamtą stronę. 
- Ach, to? To dla Camio. Na naszą rocznicę ślubu. Uwielbia modę historyczną. Tylko mu nie mów, to niespodzianka – powiedział, a jego policzki lekko się zaczerwieniły. To już tyle wieków... Kiedy pierwszy raz zobaczył bibliotekarza, nie miał pojęcia, że kiedyś za niego wyjdzie i będą mieli tak mądrego i uroczego synka jak Lesi. 
- Rocznicę ślubu, hm? - Vin uśmiechnął się do siebie. Nie miał pojęcia, jak wyglądały śluby w Piekle. Musiał chyba coś o tym poczytać. Przyda się. 
- Tristan! Widziałeś gdzieś moje dwa nicponie? Ganderius mówi, że włamali się do kuchni i zabrali dwa kawałki ciasta – drzwi się otworzyły i wszedł Lucyfer. Jego wzrok spoczął na wpół zasłoniętej materiałem klatce piersiowej generał, a brwi nieznacznie się uniosły.
- Nie powinieneś tak wchodzić bez pukania, książę. Mógłbym być nagi – zauważył Vin. Lord Pychy przewrócił oczyma, ale na jego ustach pojawił się lekki uśmieszek.
- A to nowość – mruknął bardziej do siebie niż do blondyna. - No nic, jak ich nie widzieliście, to idę szukać dalej. Myślałby kto, że są za starzy na takie zabawy. 
Wyszedł, rzucając jeszcze ostatnie, raczej nie ukradkowe spojrzenie na swojego generała. Po chwili Tristan odłożył miarkę i ściągnął z Vina materiał 
- No dobra, to by było na tyle. Zawołam cię, jak jeszcze będę czegoś potrzebował – powiedział. Blondyn skinął głową i ruszył za księciem, mijając się w drzwiach z Camio.
- W pogoni za miłością – stwierdził bibliotekarz, oglądając się za nim z rozbawieniem. 
- Zawsze – zgodził się krawiec, szybko zasuwając zasłonę, by jego małżonek nie widział niedokończonego stroju. Okularnik uniósł brwi, ale nie skomentował. 
- Masz dla mnie chwilę, czy jesteś zajęty? - zapytał tylko, podchodząc bliżej. Doskonale wiedział, że nawet gdyby Tristan był, porzucił by wszystko, żeby z nim pobyć. Chyba, że miał jakiś naglący termin, ale o tym Camio zawsze wiedział i pozwalał mu pracować w spokoju. Potem przecież i tak to nadrabiali. 
- Dla ciebie zawsze – zapewnił go krawiec, obejmując w pasie i przyciągając do siebie. 
- Cieszę się, że jesteś moi mężem – stwierdził bibliotekarz, przymykając oczy. Tristan tylko się uśmiechnął, przytulając go mocno i całując w czubek głowy.
- A ja, że ty moim.
__________________________________________________________

WR: Po tym kolosalnym spóźnieniu, przynajmniej postuję coś długiego. Niestety nie jest zbetowane, bo musielibyście czekać kolejny dzień. Jeszcze namówię Scar, żeby to poprawić i wtedy wrzucę dobrą wersję, na razie musicie mi wybaczyć te błędy, które na pewno gdzieś tam z pośpiechu czy nieuwagi się znalazły. Tak. Ciężko mi się pisze te one-shoty, dlatego nie gwarantuję, że następny będzie w sobotę. Ale może damy radę. Dzięki wielkie za wszystkie komentarze, naprawdę bardzo pomagają <3

SC: Studniówka Rabbito i ferie nieźle rozwaliły nam poczucie czasu.... Którego nie mam zbyt wiele, bo mam codziennie korki z matmy, przepraszam ;w; Staramy się wrzucać opowiadanie regularnie, naprawdę, ale nie wiecie jak trudno jest się zebrać, zwłaszcza kiedy ma się wolne ;___; Spróbujemy jednak ogarnąć się już całkiem i wrzucać już w miarę regularnie, chociaż niczego nie obiecujemy. No, do zobaczenia w przyszły weekend! Albo przynajmniej miejmy taką nadzieję ;w;

środa, 21 stycznia 2015

Rozdział jutro

Serio, rozdział będzie jutro, tym razem na pewno. Obiecuję. Po prostu mam jakiś problem z tymi one-shotami, tak wolno mi się je pisze ;-; Przepraszamy i zapewniamy, że blog absolutnie nie jest porzucony :D

sobota, 17 stycznia 2015

Bum

Okej, wiem, wiem, jesteśmy okropne, ale dzisiaj to ja mam niestety studniówkę, cały tydzień ganiałam za kiecką i do tego nauczyciele uparli się żeby nam zrobić dziesięć sprawdzianów przed feriami, więc rozdziału mam dopiero półtora strony ;-; Pojawi się jutro, albo w poniedziałek, zależy ile będę odsypiać, jak się Scar wyrobi ze sprawdzaniem i w ogóle. Przepraszamy i dzięki, ze nas czytacie :D

niedziela, 11 stycznia 2015

WS: Rozdział 9, ostatni

Wieże zamku w Lux widać było już z daleka. Sięgały one błękitu nieba, drapiąc chmury czerwonymi dachami. Piekielna flaga powiewała na wietrze dumnie, zaś pod nią widać było mniejszą, reprezentującą Lorda Pychy. Niżej, za murami, na zboczach wzgórza pyszniły się bogate domy szlachty i kamienice mieszczan. Razjel gwizdnął, wychylając się z powozu, by mieć lepszy widok. 
- No, Gabe, urządzili się tu nieźle, nie możesz zaprzeczyć – powiedział do Regenta, który całą drogę krytykował coraz to nowe uroki krainy brata naburmuszoną miną. 
- Ten zamek jest bardzo... Luckowaty – stwierdził Zachariel, kręcąc głową z podziwem. 
- Nie zgadzam się, jest za wysoki – mruknął Gabriel. Kraj Lucyfera robił na nim wrażenie, ale w życiu by się do tego nie przyznał. Rafi dla odmiany pochłaniał krajobrazy wzrokiem, zupełnie zauroczony.
- Kiedy już będzie pokój, przyjadę tu, żeby to wszystko obejrzeć.
- Co tylko chcesz, Rafi – uśmiechnął się do niego Michał. Jego brat już nieraz udawał się na samotne wyprawy, najczęściej do chorych w różnych zakątkach Nieba, ale czasem również w celu nazbierania ziół. Z takich wycieczek umiał nie wracać tygodniami, gdy zagłębił się w las i badał jego zakamarki. 
Podróż do pałacu Lucyfera okazała się mniej uciążliwa, niż się spodziewali. Być może dlatego, że dziwnym zbiegiem okoliczności Sariel w ostatniej chwili się rozchorował i nie mógł z nimi pojechać. Towarzyszył im za to Ramiel, obecny Anioł Śmierci, który na ten dzień zostawił swoje obowiązki przybranemu synowi, Yvrilowi. Gabriel szybko przekonał się, że kiedy dwie osoby pełniły tę funkcję, były one mniej obciążone, a archanioł mógł w końcu pojawiać się na różnych państwowych wydarzeniach. Cieszyło to Regenta, bo nie chciał, by Ramiel skończył jak jego poprzednicy.
Kiedy tylko wjechali do miasta, uderzyła ich ilość demonów na ulicach. Wydawało się, że prawie wszyscy w Lux wybrali akurat ten moment, by wyjść na spacer. Eleganccy panowie, wytworne damy, a także mniej bogaci mieszkańcy stolicy rozmawiali, oglądali wystawy sklepów, kupowali coś na ulicznych straganach, tłocząc się przy tym niemiłosiernie i rzucając ciekawskie spojrzenia na przejeżdżający orszak. Narcynus, który z niewielkim oddziałem eskortował archaniołów z granicy, tylko wyszczerzył zęby na ten widok. 
- Są zbyt dumni, by pokazać, jak ich to wszystko interesuje, ale nikt nie mógł się powstrzymać, żeby nie zerknąć – wyjaśnił, kręcąc głową, jakby bawiła go taka postawa.
- Wyglądają na całkiem pogodzonych z pomysłem pokoju – zauważył Gabriel. 
- Och, tak. Już widzą te wszystkie możliwości – podróże, luksusowe towary, egzotyczne zwierzątka... - przyznał generał.
- Nie sądziłem, że próżność może przynieść pożytek – prychnął Regent. Jakież to typowe u jego brata. Wady nagle stawały się zaletami. Może to dlatego serafinowie zawsze woleli Lucyfera.
Bramy pałacu stały otworem i kiedy tylko powóz wtoczył się na dziedziniec, obskoczyli ich służący. Jeden odprzągł konie i zaprowadził je do stajni, zaś drugi o dużych oczach w kolorze miodu i słodkim uśmiechu skłonił się nisko, pomagając gościom wysiąść.
- Witajcie na zamku w Lux. Jestem Larfirandus i będę panów przewodnikiem. Jeśli będziecie czegokolwiek potrzebowali, możecie się do mnie zwrócić. Polecam nie wchodzić samemu do kuchni, grozi to uszczerbkiem na zdrowiu, kucharz bowiem uzbrojony jest w chochlę. Do tego...
- Dziękuję, Larf. Myślę, że mój zamek nie stanowi zagrożenia dla życia naszych gości – rozległ się rozbawiony głos za służącym i obok niego stanął Lucyfer. Wyglądał na zadowolonego, jego ogon śmigał na boki energicznie. 
- Witajcie w moich skromnych progach – rzekł, wskazując na zamek. - Larf, mógłbyś sprawdzić, jak idą przygotowania do uczty i balu? 
- Tak jest! - miodowooki demon wyszczerzył zęby, salutując i wrócił do środka, zostawiając księcia sam na sam z jego gośćmi. 
- No cóż, zapraszam. Wszyscy już na was czekają – władca spojrzał na archaniołów pytająco. Gabriel skinął głową.
- Chodźmy. Pokój sam się nie podpisze. 

***

Obrady rzeczywiście nie trwały długo. Obie strony bez zbędnych dyskusji zgodziły się na warunki ustalone już wcześniej. Omówiono jeszcze temat handlu oraz otwarcia granic Nieba dla demonów. Gabriel przyzwolił wygnanym aniołom wchodzić na teren swego kraju bez konsekwencji, odwołując wcześniejsze rozkazy serafinów.
- Nie ma ich już tutaj, więc ich prawa również powinny przestać obowiązywać – rzekł ponuro. Lucyfer podziękował mu skinieniem głowy. Reszta obrad minęła w bardziej pogodnej atmosferze i gdy uroczyście podpisano traktat pokojowy, w ciemniejące niebo nad zamkiem wzleciały kolorowe fajerwerki oznajmiające całemu Piekłu, że wojna dobiegła końca i nastały lepsze czasy. Lucyfer, jego Lordowie i archaniołowie oglądali je z tarasu w milczeniu, pochłonięci własnymi myślami. Książę przypomniał sobie, jak jeszcze nie tak dawno stał w tym samym miejscu z Vinem, oglądając podobne widowisko i obiecując sobie, że ten rok będzie lepszy... I miał wielką nadzieję, że to życzenie w końcu zaczyna się spełniać. 
Po pokazie wszyscy poszli do jadalni, gdzie rozstawiono wielki stół, a na nim rzędy najrozmaitszych potraw, od tradycyjnych dań każdego okręgu, do egzotycznych, sprowadzanych przez Beelzebuba z najdalszych zakątków świata. Sam Lord Obżarstwa był z uczty bardzo dumny – przyjechał dwa dni wcześniej, aby razem z Ganderiusem i jego armią kuchcików wszystko przygotować. Teraz uważnie śledził twarze archaniołów, chcąc wybadać ich reakcje na takie przyjęcie. 
- Och, Lucek, to wszystko jest niesamowite – wyszeptał z podziwem Rafael. 
- Można by wykarmić wojsko – zgodził się z nim Michał. 
- W domu bym tyle nie ugotował – stwierdził Zachariel, spoglądając na Ramiela, który tylko przytaknął. 
- Przynajmniej nie ma Sariela, który popsułby nam apetyt – mruknął Gabriel. Książę machnął ogonem z zadowoleniem, po czym skinął na dwa młode demony stojące w pewnej odległości w towarzystwie generała w masce. Podeszli oni niepewnie i stanęli przed archaniołami. Ich oczy miały identyczny kolor jak oczy Lucyfera. 
- Pozwólcie, że wam przedstawię... To moi synowie, książęta Bastien i Lawliet – przedstawił ich Lord Pychy. Chłopcy skłonili się krótko, wyraźnie obserwując reakcje skrzydlatych. Ci milczeli przez chwilę, aż w końcu Rafi zrobił krok w stronę chłopców i położył ręce na ich ramionach z zasmuconą miną. 
- Pewnie nie myślicie o nas zbyt dobrze. Całe życie znaliście nas tylko jako wrogów waszego ojca, więc możliwe, że trudno będzie nam nawiązać jakąś relację. Ale chciałbym, żebyście wiedzieli, że tak jak Lucuś możecie liczyć na moją pomoc. I innych na pewno też – spojrzał na swoich towarzyszy, którzy tylko skinęli głowami. Lawliet wyglądał na lekko zakłopotanego, ale Bastien uśmiechnął się grzecznie. 
- Sytuacja prawdopodobnie wcale nie jest dla was lżejsza – rzekł. - Nie powinniśmy przejmować się tym co było, tylko razem pracować na lepszą przyszłość, prawda? 
- Oczywiście – przytaknął promiennie Rafi. 
- W takim razie pora zacząć posiłek. Lord Beelz będzie niepocieszony, jeśli jego dania się zmarnują – Bastien wskazał głową na stół i wszyscy usiedli na wyznaczonych miejscach, by zabrać się za posiłek. 

***

Wieczerza zrobiła naprawdę wielkie wrażenie na niebiańskich gościach, zaś po niej nadszedł czas na tańce. Salę balową rozświetliły świece na ozdobnych żyrandolach, a muzykę dało się słyszeć w każdym jej zakątku. Lucyfer musiał przyznać, że służba i zatrudnieni do pomocy żołnierze naprawdę się postarali i wszystko wręcz lśniło przepychem. Eleganckie dekoracje, idealnie dopasowane kolorystycznie do ścian i podłogi, nie rzucały się w oczy, ale dopełniały całość, nadając jej subtelnej nuty. 
Pierwszy taniec, czysto reprezentacyjny, każdy archanioł miał zatańczyć z Lordem. Wywołało to drobne zamieszanie, kiedy wszyscy szukali sobie partnerów, ale w końcu w pierwszej parze znaleźli się Lucyfer z Michałem, który ciągle posyłał mu promienne uśmiechy. Książę przewrócił oczyma, ale w głębi duszy był mile zaskoczony. Spodziewał się, że to wszystko będzie trudniejsze, ale zarówno Rafi jak i Archanioł Ognia wyraźnie chcieli, by wszystko wróciło do normy. Gorzej z Gabrielem, jednak Lucyfer wiedział, że Regent zawsze miał problem z otwieraniem się na innych. Jak na razie nie skakali sobie do gardeł, co według Lorda Pychy było dużym Sukcesem. 
Archanioł Wody został poproszony przez Asmodeusza, który to zupełnie nie przejmując się, że ma do czynienia z głową do niedawna wrogiego państwa, żartował i docinał mu. Gabriel wydawał się zadowolony z takiego obrotu sprawy, bo gdyby jeden nie spróbował przełamać lodów, obaj czuliby się nieswojo i atmosfera byłaby trudna do zniesienia. 
Za nimi tańczył Razjel z Belphegorem. Tych dwóch połączyła miłość do czarów i Pan Tajemnic od samego początku balu czekał na okazję, by móc porozmawiać z drugim magiem. Lord Lenistwa, który specjalizował się w magii snu, wiedział o niej więcej niż on i okazał zaskakujący, jak na niego, entuzjazm by się tymi wiadomościami podzielić. 
Beelzebub natomiast, ku zdziwieniu wszystkich, poprosił cichego jak myszka Ramiela. Czarnoskrzydły spojrzał na niego spod opadającej na oko grzywki, ale zgodził się i przez chwilę nie wyglądał, jakby cały jego świat właśnie się pod nim zapadł. Kiedy Lord Obżarstwa ujął jego dłoń, kąciki jego ust nawet się lekko uniosły, chociaż Mod zarzekał się potem, że to była tylko gra światła.
Mąż Ramiela, Zachariel skończył w parze z Mammonem, który jakoś upodobał sobie jego włosy. Przypominały mu złoto, a wszystko z takim wydźwiękiem kojarzyło się dobrze. Pan Stróży nie miał nic przeciwko, bo jego przyjazne usposobienie nie pozwalało mu być do nikogo uprzedzonym. 
Największe zaskoczenie spotkało wszystkich jednak dopiero wtedy, kiedy Rafael nieśmiało podszedł do Samaela i poprosił, by z nim zatańczył. Lord Gniewu spojrzał na niego jak na ducha, ale Pan Uzdrowień wyglądał na zupełnie poważnego. 
- Chyba że... Ojej, Sammy, wybacz, nie wiedziałem, że chcesz tańczyć z Vestarem... - dorzucił zaraz, zasłaniając usta w zupełnie niewinny sposób. Samael pobladł jeszcze bardziej niż zazwyczaj i natychmiast się zgodził. 
- Sądziłem, że Sam zostanie z Ramielem – szepnął Lucyfer do Michała, ale ten był zbyt zajęty rzucaniem swemu małemu braciszkowi ostrzegawczych spojrzeń, żeby zareagować. 
Zostawiało to tylko Lewiatana, który nieco na uboczu obserwował dobierających się w pary Lordów i archaniołów, mając cichą nadzieję, że nikt go nie poprosi. Cudownym zbiegiem okoliczności Sariel nie przyjechał na spotkanie, przez co jeden ze szlachciców nie miał partnera. On nie czuł się na siłach by zatańczyć z aniołem. Już siedzenie tak blisko nich czyniło go nerwowym, a co dopiero konieczność kontaktu. Miał ochotę ulotnić się z balu jak najszybciej, ale zwyczajnie nie wypadało. 
- Hej, rybo – rozległ się obok niego znajomy głos i musiał spojrzeć w dół, by ujrzeć Azazela zamaszyście machającego ogonem. - Jak się boisz, to możesz zatańczyć ze mną.
Lord Zazdrości nie mógł powstrzymać cichego westchnienia zachwytu. Oczywiście Piekło było dla niego domem i nigdy nie żałował dołączenia do Lucka, któremu wciąż czasem udawało się wprawić go w podziw, jednak największą radością zawsze był dla niego Azazel. Mała, nieokrzesana istotka, mająca parę tysięcy lat, a wciąż czasem zachowująca się jak dzieciak chyba nawet go nie lubiła, jednak zawsze wiedziała, kiedy potrzebował ratunku. To rudzielec pierwszy dowiedział się o jego strachu przed aniołami i od tamtej pory nie przegapił okazji, by chronić Lewiatana przed sytuacjami, które mogłyby wywołać u niego atak paniki. I chociaż Azazel nie darzył go miłością, Lord Zazdrości cieszył się, gdy mógł zobaczyć przynajmniej te małe oznaki sympatii ze strony generała. 

***

Po tańcu oficjalnym, przyszła pora na normalny bal. Pary się rozbiły i każdy mógł zatańczyć z kim chciał. Wiele osób jednak wybrało rozmowy prowadzone cicho na tarasach, albo przy talerzach z winem i przekąskami. W końcu mieli bardzo dużo do nadrobienia, a nie było na to lepszej okazji. 
- Jestem zaskoczony, że Sariel nie przyjechał. Myślałem, że złapie się każdej okazji, żeby nam coś popsuć – powiedział Razjelowi Gabriel, kiedy wyrwali się na chwilę na zewnątrz, po wyjątkowo intensywnym tańcu. Pan Tajemnic był jego partnerem na balach od dawien dawna, przez co często zakładano, że mają romans. Regent nie mógł uwierzyć, jak łatwo jego poddani dochodzą do pochopnych wniosków. Wizja związku z Razjelem wydawała mu się wręcz zabawna. W końcu przyjaźnili się od wieków, coś takiego nie mogło prowadzić do żadnego romansu. Co prawda nazwanie maga bratem wydawało mu się dziwne i nie na miejscu, ale praktycznie tym byli, żyjąc od małego pod jednym dachem. 
- Tak, cóż... Jaka szkoda, że się rozchorował... - zauważył Razjel z lekkim uśmiechem. Gabriel popatrzył na niego z niedowierzaniem. Och, znał tą minę i to bardzo dobrze. 
- Nie zrobiłeś tego – rzekł, starając się nie parsknąć śmiechem. 
- Nie wiem o czym mówisz, mój Regencie – wzruszył ramionami Pan Tajemnic, ale w jego oczach pojawił się złośliwy błysk. 
- Razjelu, nadworny magu Nieba, możliwe, że właśnie nie dopuściłeś do kolejnej wojny. Mógłbym cię teraz pocałować – pokręcił głową Regent, nie mogąc uwierzyć w to, co słyszy. Jego przyjaciel był najchytrzejszym i najbardziej bezwzględnym aniołem w całym królestwie, ale nie umiał mieć mu tego za złe. 
- To by było niezręczne między przyjaciółmi – zauważył Razjel.
- Pewnie tak – przytaknął Gabriel, zbyt zadowolony, żeby się przejmować. Przecież i tak by tego nie zrobił, a nawet gdyby, żaden z nich nie wziąłby takiego pocałunku na poważnie. 
- Zauważyłeś, że nasz Rafi poprosił Samaela do tańca? - mag niepostrzeżenie zmienił temat, nie chcąc wchodzić na tak grząski grunt. Jeszcze by mu się wymsknęło coś głupiego, czego potem by żałował. 
- Myślałem, że Misiek nam stanie w ogniu z wściekłości – westchnął Gabriel. - Nie wiem, co w Rafiego wstąpiło. Dobrze wie, że Michał go nienawidzi. 
- Michał powinien zapanować nad swoim testosteronem – warknął Pan Tajemnic, krzyżując ręce na piersi. 
- Zgadzam się, ale co z tego? Nie powiesz, że sam nie masz wątpliwości co do Samaela – pokręcił głową Regent. Kiedy powiał zimny wiatr, przypominając o tym, że chociaż zima się już skończyła, wiosna jeszcze na dobre nie zajęła jej miejsca, wzdrygnął się.
- Idę do środka, Rasia – powiedział, patrząc na przyjaciela, a kiedy ten nie wyraził chęci towarzyszenia mu, wrócił do sali, mijając w drzwiach na taras Lucyfera. Książę obejrzał się z zaskoczeniem i spojrzał na maga pytająco. 
- Przeszkodziłem w czymś? - Razjel w mig pojął, co Lord Pychy sugeruje i tylko westchnął
- Nie jesteśmy razem – wyjaśnił z lekkim żalem. Lucyfer skinął głową ze zrozumieniem. 
- Od kiedy? Znaczy, dla nas wszystkich byliście całkiem oczywiści od dawna, ale... - zapytał, spoglądając na maga. 
- To było dawno. Gabryś potrzebował iść z kimś na bal, bo wiedział, że szlachta zaraz będzie próbowała go wyswatać, jeśli tylko pojawi się sam. Poprosił mnie, więc się zgodziłem, zupełnie nie myśląc, że... Ale kiedy go zobaczyłem... Wyglądał niesamowicie, Uriel o to zadbał... Zrozumiałem, że to zawsze był on i tylko on. Ech, ale nic mu nie powiem. On nie czuje tego samego – westchnął Pan Tajemnic. 
- Hej, jestem przekonany, że jakoś wam się ułoży. Gabriel to... Gabriel. On nie zauważa takich rzeczy – książę pocieszająco szturchnął go łokciem w ramię. - Ja natomiast chciałem podziękować ci za pomoc z tymi magami. Gdyby nie ty, to musiałbym szukać nowego Lorda Chciwości. 
Razjel przypomniał sobie jak jakiś rok wcześniej dostał od Lucyfera list z nazwiskami wielu magów i nekromantów i prośbą o informacje o nich. Napisał mu wszystko co wiedział i miał wielką nadzieję, że demon nie wpakował się w nic głupiego. 
- Po co ci były? Znalazłem tam parę naprawdę paskudnych typów – zapytał. Lord Pychy tylko wzruszył ramionami. 
- Spokojnie, sprawa jest rozwiązana – uspokoił archanioła. - Rany, zimno tu. Wchodzimy do środka? 
- Jasne – zgodził się Razjel i podążył za księciem. 

***

Ortis już miał kłaść się spać, kiedy rozległo się ciche pukanie w okno. Jego serce zabiło mocniej. Delikatnie odsunął zasłonę, bojąc się, że tylko mu się zdawało, jednak za szybą rzeczywiście ujrzał uśmiechniętą twarz Oriona. Szybko wpuścił anioła do środka, starając się ukryć swoją radość. 
- Wiesz, że mogłeś wejść przez drzwi? - zapytał, podchodząc do niego i poprawiając mu marynarkę.
- Teoretycznie jeszcze nie wiem, że jest pokój – odparł beztrosko Orion, obejmując medyka w pasie. 
- No to co tutaj robisz? - Ortis przekornie przekrzywił głowę i zaplótł mu ręce na szyję, przyciągając bliżej.
- Pan Rafael powiedział, że mogę cię odwiedzić, kiedy wszyscy będą zajęci balem – wyjaśnił anioł. - Cholernie tęskniłem, Orty – dodał już poważniej. - Bałem się, że przez tak długi czas... To wszystko się zepsuje, przygaśnie, że już nie będziemy tacy sami...
- Ja też. Bałem się, że o mnie zapomnisz – wyznał demon, patrząc mu w oczy. - Chyba obaj byliśmy głupi, co?
- Chyba tak... - Orion uśmiechnął się lekko i pocałował go.

***

Lucyfer przyszedł do łóżka praktycznie w środku nocy. Po balu posiedział jeszcze chwilę z archaniołami, popijając wino i grając w karty. Alkohol rozluźnił nieco atmosferę pomiędzy nimi. Podzielili się najnowszymi wiadomościami z obu państw, trochę pożartowali i przez moment miał wrażenie, że wszystko wróciło do normy. 
Teraz, ziewając szeroko, wszedł do swojego pokoju, by zastać Vina, już dawno pogrążonego we śnie. Maska generała leżała na szafce nocnej, a ubrania były schludnie złożone na krześle. Lucyfer uśmiechnął się do siebie, zadowolony, że skoro jego nie było, blondyn nie zdecydował spędzić tej nocy we własnym pokoju. Wślizgnął się pod kołdrę obok niego i wtulił nos w jego ramię. 
- Jesteś zadowolony? - rozległ się cichy, senny pomruk, kiedy Vin przerzucił ramię przez księcia i przyciągnął go lekko do siebie. 
- Całkiem – odparł cicho władca, przeczesując palcami jego włosy. Kąciki ust generała uniosły się nieco. 
- Dobranoc – wyszeptał Lucyfer i zamknął oczy, by w końcu zasnąć po tym pełnym wrażeń dniu. 

***

Vestar zeskoczył z konia, jak tylko zobaczył w oddali bramę swojej posiadłości. Odetchnął z ulgą. Miło było wrócić do domu z dobrymi wieściami. Spotkanie w pałacu zakończyło się podpisaniem pokoju i chociaż wszystkie gazety rozpisywały się o tym już, kiedy generał wyruszał do domu, zawsze lepiej to usłyszeć z pierwszej ręki. No i Caleb pewnie już z nudów wyzywał wiewiórki na pojedynek. 
Prawie całą drogę jechał z Samaelem i o dziwo udało im się utrzymać w miarę cywilizowaną rozmowę . Generał oczywiście nie powstrzymał się od skomentowania faktu, że Rafael poprosił Gniewnego Pana do tańca. Był trochę zły, że nie udało mu się porozmawiać z archaniołem. W końcu Serafin tak się ucieszył, kiedy Vestar powiedział mu o ich spotkaniu. Cóż, prawdopodobnie jeszcze będą okazje. Jako dowódca Lorda musiał uczestniczyć w większości balów organizowanych przez księcia, a teraz również i archaniołowie zabawią na wielu z nich. 
Brama była otwarta, a przed drzwiami biegał Caleb z atrapą miecza, skacząc radośnie i wykonując różne bohaterskie pozy. Siedzący na schodach Serafin przyglądał mu się z czułym uśmiechem, wyraźnie pochłonięty historią, którą młody demon mu opowiadał. Dopiero po chwili dostrzegł Vestara i wstał, by go powitać. Caleb również przystanął na chwilę i spojrzał za siebie. 
- Mistrzu! - zawołał radośnie, machając do niego. - Wróciłeś!
- Wróciłem. W końcu nie możesz mieć wakacji przez tyle czasu, prawda? - generał poczochrał niesforne, czarne włosy chłopaka. 
- Jak tam pokój? - zapytał Serafin, podchodząc bliżej. 
- Zawarty, chociaż pewnie już o tym wiesz – odparł Vestar, obejmując go w pasie i całując w policzek. 
- Nie przeszkadzajcie sobie... - wyszczerzył zęby Caleb. - I tak miałem zamiar iść po coś do jedzenia. 
Po czym zniknął w domu, zostawiając swojego mistrza samego z jego ukochanym.
- Zachowywał się jak należy? - generał spojrzał na anioła z troską. Wiedział, że młody demon potrafi zaleźć za skórę, co prawdopodobnie było skutkiem ubocznym wychowywania się na ulicy. Wiedział też, że Serafin już przywiązał się do niego jak do własnego syna, dlatego nie chciał, by doszło między nimi do jakichś zgrzytów.
- Oczywiście, że tak. Może wejdziemy do środka i wszystko mi opowiesz? Tęskniłem za tobą – medyk oparł głowę na jego ramieniu, a jego oczy wyraźnie mówiły, że opowiadanie to nie wszystko, co będą robili. Vestar uśmiechnął się do siebie, pocałował go lekko w czoło i dał się zaprowadzić do domu.

***

Dantalian siedział przy stole w koszuli nocnej i miękkich kapciach, które znalazł w którejś z przepastnych szaf na strychu Leara. Maczając obwarzanka w filiżance z mlekiem, leniwie przerzucał strony porannej gazety. Informacja o pokoju była na samym przedzie razem z całym wykazem opinii różnych ważniejszych figur na ten temat. Demon z zadowoleniem stwierdził, że większość z nich była pochlebna, chociaż znaleźli się i tacy, którzy nie pożałowali ostrzejszych słów. 
W zamyśleniu zaczął skubać swego obwarzanka, czytając artykuł jakiegoś profesora na temat praw aniołów z kolorowymi skrzydłami. Wtedy drzwi się otworzyły i wszedł Lear, wciąż w swoim podróżnym płaszczu. Wyglądał na zadowolonego. Nachylił się, pocałował blondyna w policzek i odgryzł mu przez ramię kawałek obwarzanka. 
- Hej, to moje! - zaprotestował Dan z oburzeniem. 
- Przecież czytasz – wyszczerzył zęby Lear. Demon wydął wargi, obserwując, jak generał idzie do kuchni, by nalać sobie mleka. Dopiero po chwili podążył za nim.
- Więc? Jak było? - zapytał, opierając się o framugę. 
- Pałac Lucyfera jest niesamowity, ale jego szlachta to najbardziej próżne i dumne osoby, jakie w życiu spotkałem, a mówię to mieszkając w Niebie i żyjąc z tobą pod jednym dachem – stwierdził Lear, a w jego głosie słychać było fascynację. Dan uśmiechnął się do siebie pod nosem. 
- Nie rozpakowuj się, zaraz jedziemy do Piekła – rzekł, wychodząc. Anioł podążył za nim, lekko zaskoczony.
- Jak to, po co? Chcesz wrócić? - zapytał z niepokojem. Wydawało mu się, że między nimi wszystko jest dobrze, więc dlaczego demon ta nagle wyraził chęć wyjazdu? Czyżby zrobił coś źle? 
- Spójrz na mnie. Ile czasu mogę chodzić w twoich starych ubraniach? Nie, muszę pojechać do domu i się spakować. Poza tym chyba chciałeś odwiedzić Serafina, czyż nie? - Dan posłał mu uspokajający uśmiech. - Nie pozbędziesz się mnie tak- mpf!
Nie skończył, bo Lear pocałował go w usta, jedną ręką przyciągając do siebie. 
- Chętnie zobaczę, jak wygląda twój dom – rzekł, szczerząc zęby. 
- Głupi anioł – mruknął do siebie Dan z zadowoleniem, kiedy generał już rozsiadł się na swoim krześle i zaczął wertować gazetę.
________________________________________________________

WR: Jak obiecałam, rozdział jest dzisiaj, chociaż trochę późno, za co przepraszamy serdecznie. Jest też trochę dłuższy niż przeciętnie. Rany, nie mogę po prostu wyrazić, ile dla nas znaczy widzenie tylu komentarzy pod notką, od razu chce się pisać, dziękujemy wam wszystkim :D A co do przyszłości opka, teraz planujemy trzy one-shoty, a potem jedziemy dalej z fabułą, w której znów skupimy się na jednej konkretnej parce~~

SC: Sorry, że tak późno, miałam studniówkę w sobotę i nie dałam rady sprawdzić na czas ;w; Ciężkie czasy nas czekają, gdyż matura się wielkimi krokami zbliża i czas spiąć dupę, tak więc opowiadanie może się często spóźniać z datą, przykro mi ;__; No ale cóż, takie życie. Do zobaczenia w następną sobotę~~ Miejmy taką nadzieję ;w;