czwartek, 22 stycznia 2015

Thread of fate

Nie dało się zaprzeczyć, że Valuta była pięknym miastem. Jej urok jednak nie zawierał się w pełnych przepychu budowlach, zacisznych skwerach ozdobionych donicami z kwiatami, ani reprezentatywnych pomników i fontann, przez co wielu przedstawicieli szlachty uważało ją za nudną i szarą. Camio się z tym nie zgadzał. Pierwszy raz zawitał do stolicy Okręgu Chciwości i zrobiła ona na nim ogromne wrażenie. Książę Lucyfer wysłał go tutaj, ponieważ ktoś musiał odebrać jego stroje z salonu, w którym się ubierał. Mammon polecił mu to miejsce jakiś czas temu i od tamtej pory nie zamówił ani jednej rzeczy u krawców w Lux. Diablica prowadząca salon, dumna matrona o wyrazistych kształtach i wytrawnym guście, bardzo się tym chełpiła i zawsze próbowała jak najlepiej dogodzić swojemu klientowi. Zazwyczaj to Larf załatwiał książęce sprawy w innych miastach, ale tym razem książę potrzebował go, aby pomagał na jakimś wielkim spotkaniu z wysłannikami jednego z limbowskich państw, więc bibliotekarz z chęcią zajął jego miejsce, zwłaszcza, że Lucyfer wcześniej nie omieszkał mu opowiedzieć o wielu antykwariatach, w których czasem trafiały się wyjątkowo rzadkie i stare księgi. Camio przyjechał rano, kiedy salon był jeszcze zamknięty. Zdecydował się zatem przejść po sklepach wzdłuż głównej ulicy, czekając na otwarcie. Najpierw jednak wypił herbatę i zjadł ciastko w niewielkiej cukierni parę ulic od banku. Potem szybko odnalazł jakiś antykwariat. Pełno w nim było pięknych antyków, szczególnie spodobały mu się dwie drewniane figury przedstawiające siedzące gryfy i złoty naszyjnik z piórami, który wyglądał, jakby ciążyła na nim klątwa. To nie po to jednak tu przyszedł. Właściciel zaprowadził go do małej piwniczki pod sklepem, gdzie trzymał wszystkie książki, które miał na sprzedaż. Zarówno sięgające sufitu półki, jak i cała podłoga były zastawione grubszymi i cieńszymi tomiszczami, które aż prosiły się o włączenie do pałacowej kolekcji. Myśląc, że przecież jeszcze ma czas, Camio zrobił sobie miejsce między książkami, usiadł na zakurzonym dywanie i wziął pierwszą z brzegu, z ekscytacją zagłębiając się w lekturze. 

Świat fantazyjnych przygód wciągnął go do reszty. Wyruszał w fantastyczne podróże, czytał o dawnych zwyczajach i wytwornych strojach, zagłębiał się w kulturę obcych krajów rozrzuconych gdzieś po niezbadanym do końca morzu, dociekał sensu rymów układanych przez znanych poetów, nie tylko rodem z Piekła, poznawał nowe rodzaje zaklęć magicznych i analizował elaboraty na temat rozmaitych zagadnień, o których wcześniej nigdy za dużo nie myślał. Z tego transu wyrwał go dopiero właściciel antykwariatu, lekko trącając go w ramię i informując, że już zamyka sklep. Dopiero wtedy Camio przypomniał sobie o książęcych strojach, które zagubione gdzieś między stronicami książek, wciąż czekały na odebranie. Bibliotekarz przeprosił za siedzenie tak długo, zapłacił za jeden z tomów, wyjątkowo mu się podobający i wybiegł na deszcz. Jego parasol został oczywiście w pokoju, gdzie się zatrzymał, ale nie zwracał na to uwagi. Książę mógł stracić do niego zaufanie, jeśli zostanie jeszcze jeden dzień. Może te ubrania były mu potrzebne na spotkanie z wysłannikami z Limbo. Co wtedy? Nie chciał zawieść Lucyfera po tym wszystkim, co władca dla niego zrobił. 

Ślizgając się na mokrym chodniku, dotarł w końcu przed drzwi salonu. Przystanął na chwilę, by poprawić ubranie i przylizać mokre włosy, bojąc się, że Madame nie wpuści go w takim stanie do środka. Musiał wyglądać jak siedem nieszczęść. Wyciągnął rękę i nacisnął klamkę, ale drzwi ani drgnęły. Zaklął, stwierdziwszy dopiero teraz, że w środku już panuje ciemność. Czyli jednak się spóźnił. Świetnie. 

Przysiadł na schodku, który o dziwo wciąż był suchy dzięki kolorowemu daszkowi osłaniającego wejście. Wytworni klienci Madame nie mogli przecież moknąć. Nie miał wprawy w ćwiczeniach fizycznych, ciągle przesiadywał w bibliotece, dlatego też miał lekką zadyszkę po tym karkołomnym biegu. 

Siedział chwilę, wpatrując się melancholijnie w spadające krople, kiedy nagle drzwi za nim się otworzyły i ktoś wyszedł na schodki. Przystanął z zaskoczeniem, widząc bibliotekarza, który natychmiast wstał z nadzieją w oczach.
- Pracujesz tutaj? Świetnie, przyjechałem odebrać stroje dla księcia Lucyfera. Jestem Camio, madame powinna mnie oczekiwać, zaraz... - zaczął grzebać w torbie, szukając listu, który dał mu władca. 
- Nie, nie, ja jestem tylko krawcem – zaprotestował demon, unosząc ręce w obronnym geście. - Madame by mnie zabiła, gdyby któreś z ubrań zniknęło, dlatego nie mogę nic ci teraz sprzedać... Przepraszam bardzo... - rzekł, widząc, że Camio nagle jakby oklapł.
- Miałem jutro rano wracać... Co ja teraz zrobię...? - zapytał cicho ze zmartwieniem. 
- Och... No to może... A, no przecież! - krawiec spojrzał na niego radośnie, kładąc mu rękę na ramieniu. - Madame zazwyczaj otwiera tuż przed południem, ale jutro ma jakiegoś wyjątkowego gościa, który przyjeżdża z samego rana. Jeśli pojawisz się wtedy, zdążysz jeszcze złapać powóz do Lux.
- Naprawdę? Dziękuję bardzo – bibliotekarz spojrzał na demona z wdzięcznością, po czym odwrócił się w stronę ulicy. Wciąż lało jak z cebra, a on nie chciał, żeby ubranie przemokło mu do końca. Z drugiej strony, powinien wrócić wcześniej do pokoju. Kto wie, kiedy deszcz ustanie.
- Szedłeś tu przez tą ulewę? - prawie zapomniał o obecności krawca, który wciąż stał obok niego. - Nie masz parasola?
- Zasiedziałem się nieco w antykwariacie – przyznał Camio. - Nie padało, kiedy przyjechałem, więc parasol został w pokoju.

- Ja mam jedną. Możemy iść razem – zaoferował demon. Bibliotekarz zmierzył go wzrokiem. Wyglądał na całkiem miłego i w końcu bardzo mu pomógł. Nie było szkody w przejściu się z nim, a przynajmniej nie będzie musiał jeszcze bardziej moknąć.
Krawiec tymczasem rozłożył swoją starą, mocno wyświechtaną parasolkę i spojrzał wyczekująco na Camio. Ten stanął obok i ruszyli przez deszcz, chociaż odrobinę osłonięci. 

– Więc... Camio? Ja jestem Tristan. Nie widziałem cię wcześniej. Lucyfer zawsze przysyła tego niskiego chłopaka, który ma takie miodowe oczy – zaczął demon po chwili, spoglądając na towarzysza niepewnie. 

- Larf jest zajęty, a ja jestem bibliotekarzem. Chciałem poszukać jakichś ciekawych książek, ale trochę się zagapiłem i cóż... - wzruszył ramionami Camio.

- Ale kupiłeś w końcu książkę? - zapytał z zaciekawieniem Tristan. 

- Och, tak, chociaż nie mogłem się zdecydować! - bibliotekarz natychmiast zapomniał o swoim dystansie i zaczął opowiadać o książkach, które przeglądał. Krawiec słuchał go uważnie z lekkim uśmiechem na ustach. Wkrótce trzeba jednak było się pożegnać i Camio zamilkł, nieco zakłopotany, że tak się rozgadał. 

- No to... Do widzenia. Mam nadzieję, że uda ci się wrócić na czas – Tristan uśmiechnął się do niego.
- Tak... Dzięki za pomoc. Naprawdę – Camio spojrzał na niego z wdzięcznością, po czym odwrócił się i wszedł do kamienicy.
Następnego ranka udało mu się odebrać stroje księcia i zdążyć na powóz, ale tajemniczego krawca już nie spotkał.

***

Drugi raz, kiedy zawitał do Valuty nie był już sam. Towarzyszył mu Nicholas, który zdecydował się przyjechać tutaj na Targi Medyczne. Camio zabrał się z nim, bo chciał jeszcze pobuszować po antykwariatach. Młodym książętom bardzo podobała się książka, którą ostatnio kupił i nawet Lucyfer go pochwalił. Nie musiał wiedzieć, że bibliotekarzowi prawie nie udało się dostarczyć ich w porę. Więcej się to nie powtórzy. 
Chciał w sumie spotkać ponownie Tristana i porządnie mu podziękować. W końcu krawiec go nie znał, a mimo to zdecydował się pomóc i do tego odprowadził pod drzwi, co było bardzo miłe. Nie widział go jednak tamtego dnia u Madame, więc spodziewał się, że pracuje na zapleczu, a nie sądził, by go tam wpuścili. 
Jak się jednak szybko okazało, wcale nie musieli. Kiedy Camio szedł z rękoma pełnymi książek z antykwariatu, wpadł na krawca, nie widząc nic przed sobą. Misternie ułożone woluminy rozsypały się na ziemi, a Tristan natychmiast przykucnął i zaczął je zbierać, przepraszając nerwowo. Dopiero kiedy podniósł głowę i poznał drugiego demona, jego twarz rozjaśnił lekki uśmiech.
- O, to ty... - rzekł, wstając i podjąć mu książki. - Nie sądziłem, że jeszcze się zobaczymy...
- Ja też, chociaż miałem nadzieję, że uda mi się jakoś ci podziękować – odparł nieco nieśmiało Camio. 
- Nie ma za co, naprawdę – pokręcił głową Tristan. - Chyba, że chciałbyś się ze mną umówić na kawę albo herbatę – zaśmiał się, przekonany, że bibliotekarz nigdy nie zaakceptuje propozycji.
Ku jego zdziwieniu jednak, okularnik spojrzał na książki w swoich rękach, a potem na krawca.
- Możemy iść. Dokąd? - rzekł z lekkim uśmiechem. 
- C -co, serio? Okej, tak daleko to mój plan nie sięgał... - Tristan podrapał się z zakłopotaniem po głowie, starając się szybko wymyślić jakieś miejsce, na które było go stać. Dużo ich nie było, rzadko miał czas chodzić po kawiarniach, ale w końcu przypomniał sobie jedną. 
- Spotkajmy się na głównym placu za trzy godziny? Mam jeszcze pracę, miałem tylko dostarczyć jednemu z kupców jego płaszcz... - zaproponował, nieco zażenowany. Musiał się Camio wydać strasznie żałosny...
- Przynajmniej odłożę książki – rzekł bibliotekarz. - No, do zobaczenia. 
- Do zobaczenia – Tristan patrzył, jak demon odchodzi ulicą, wciąż nie mogąc uwierzyć, że udało mu się z nim umówić. Pewnie chodziło tylko o przyjacielskie spotkanie. Cóż, jemu pasowało i to. Dawno nie był z nikim na kawie.

***

Camio sam nie był pewien, czemu zgodził się na to spotkanie. Praktycznie nie znał Tristana, ale z jakiegoś powodu czuł do niego sympatię. Miał nadzieję, że nie zanudzi go swoją gadaniną o książkach, bo znał swoją zdolność do czegoś takiego.
Spotkali się na placu, tak jak krawiec zaproponował. Tristan wyraźnie starał się wyglądać dobrze, ale chyba nie było go stać na jakieś wytworne stroje, bo ubrał starą, wyświechtaną, sztruksową marynarkę z łatami na rękawach i niemodną już od paru wieków, pożółkłą koszulę. Był wyraźnie zażenowany swoim wyglądem, co wydało się bibliotekarzowi całkiem urocze. 
- Nie zarabiam dużo – wyznał, drapiąc się po policzku z zakłopotaniem. - W sumie to prawie w ogóle. Pracuję u Madame, bo moi rodzice mieli u niej wielki dług i teraz ja muszę go spłacić... Heh, w sumie to nic takiego, nie będę go spłacał wieczność... Kiedyś będę mógł odejść i założę swój zakład – uśmiechnął się przepraszająco, po czym pobladł, uświadamiając sobie, jak mogło to zabrzmieć. - N-nie kradnę oczywiście! Tylko czasem dorabiam sobie na boku, szyjąc coś dla kogoś, kogo nie stać na stroje od Madame...
- Nie pomyślałem sobie, że kradniesz – uspokoił go Camio. - Idziemy? 
- Tak – odparł Tristan z wyraźną ulgą i zaprowadził go do kawiarni.

***

Spotkanie to okazało się bardzo przyjemne, pomimo tego, że krawiec kupił kawę tylko Camio. Sam podobno nie przepadał za jej smakiem, w co bibliotekarz ani przez chwilę nie wierzył, ale zdecydował nie drążyć dalej tematu. Zaskoczyło go, jak dobrym słuchaczem był Tristan. Sam wyraźnie nie wiedział za dużo o książkach, lecz wyraźnie chciał się dowiedzieć więcej. W pewnym momencie nawet wyciągnął jeden z woluminów, które kupił, przysunął się bliżej do krawca i zaczęli go razem przeglądać. Była to jakaś ilustrowana powieść historyczna, prawdopodobnie jakiegoś anielskiego autora, bo wszystkie postaci miały pierzaste skrzydła. Tristan zwrócił szczególną uwagę na stroje szlachty, które wyraźnie podobały się Camio. Zaczął mówić, jak można by uszyć coś takiego, po czym wzruszył ramionami z lekkim rozczarowaniem.
- Niestety, raczej nikt by ich nie kupił, są już dawno niemodne – stwierdził.
- Dla mnie są piękne i chciałbym takie nosić – westchnął bibliotekarz. - Ale po pierwsze mnie nie stać, a po drugie, co bym z nimi zrobił? Chyba tylko poszedł na bal maskowy.
- Hej, to całkiem dużo – uśmiechnął się do niego Tristan. - Myślę, że ci to pasuje. 
Camio zarumienił się lekko, ale nic nie odpowiedział. 

***

Od tamtego czasu spotykali się często. Oczywiście nikomu w pałacu nie umknęło, że Camio nagle upodobał sobie Valutę na miejsce podróży. Mimo to skrupulatne uzupełnianie pałacowej biblioteki pozwoliło mu jeździć do stolicy Okręgu Chciwości przynajmniej raz na dwa tygodnie. Z czasem zastąpił Larfa i sam przywoził książęce stroje z salonu Madame. Odkrył też, że Tristan jest niezwykle utalentowanym krawcem, ale za swoją pracę nie dostaje prawie żadnej pochwały, nie mówiąc już o wynagrodzeniu. Demon jednak upierał się, że jest w porządku i że kiedy spłaci dług, będzie zarabiał więcej, niż Madame kiedykolwiek. 
- Wtedy kupię ci wszystkie książki, jakie będziesz chciał – żartował, a Camio tylko się uśmiechał.
Byli przyjaciółmi i niczym więcej, chociaż wydawało się to jedynie kwestią odpowiedniego bodźca. Takie inicjujące zdarzenie miało miejsce jakiś rok po tym, jak się poznali. Zazwyczaj nie chodzili po barach, ale jakaś ludowa orkiestra przyjechała z okręgu Beelzebuba i grali skoczne piosenki, do których przyjemnie się tańczyło. Tristan i Camio usiedli przy stoliku i obserwowali towarzystwo, nie chcąc od razu wychodzić na parkiet. Bibliotekarz nie był nawet pewien, czy jego towarzysz go poprosi, czy po prostu przyszli tylko popatrzeć. Ku jego zadowoleniu jednak, Tristan spojrzał na niego i najwyraźniej już miał zapytać, kiedy jakiś wysoki, postawny demon stanął przy ich stoliku, szczerząc zęby.
- Hej, mały – powiedział zaczepnie, ignorując krawca zupełnie. Ten zmarszczył brwi, wyraźnie niezadowolony. - Chcesz zatańczyć? 
- Nie, dziękuję – odparł Camio, nie zaszczycając go nawet spojrzeniem. Typek miał rogi na wierzchu, co świadczyło o nim wystarczająco, by bibliotekarz nie chciał mieć z nim do czynienia. Poza tym miał wystarczająco przyjemne towarzystwo. 
- Oj nie daj się prosić, wiem, że chcesz – demon nachylił się do niego, machając grubym ogonem i niby przypadkiem smagając nim Tristana po twarzy.
- Mamusia cię nie nauczyła, że niegrzecznie jest mieć rogi na widoku? - krawiec nie wytrzymał i chwycił go ręką, odsuwając od siebie. 
- Hm? Spadaj, cherlaku, nie widzisz, że jestem zajęty? - warknął tamten, wyrywając ogon z jego uścisku, do Camio powiedział zaś – Olej go. Jeśli ubrał dla ciebie takie ciuchy, to znaczy, że ma cię gdzieś – obrzucił krytycznym spojrzeniem wyświechtaną marynarkę Tristana, a ten zaczerwienił się ze złości i wstydu. -Pewnie rogi mu nie wyrosły w ogóle, dlatego ich nie pokazuje.
- Twój móżdżek jest tak mały, że nie rozróżniasz nawet podstawowych słów? Nie znaczy nie – krawiec wstał, zaciskając zęby. Camio natychmiast podążył jego śladem. 
- Chodź stąd, są inne bary w okolicy... - rzekł niepewnie. Tristan nie był okazem siły. Z tak umięśnionym demonem nie dałby rady, za nic. 
- Nie, Cam. Należy ci się chyba trochę szacunku – ku jego przerażeniu, krawiec potrząsnął głową i stanął naprzeciw osiłka. 
- No proszę, chłopaczek się stawia! - roześmiał się mężczyzna, szczerząc zęby. - Nie boisz się, że ci do końca podrę te łachmany? 
- Zobaczymy – Tristan przekrzywił głowę. Spomiędzy jego włosów również wyrosły rogi, zakręcone, grube i o wiele dłuższe niż rogi mięśniaka. Ten cofnął się o krok, widząc to. 
- Okej... Wiesz, w sumie nie ma się o co kłócić... - rzekł niepewnie, po czym podkulił ogon pod siebie i uciekł. Krawiec westchnął, a jego atrybuty zniknęły bez śladu. 
- Łał – powiedział z podziwem Camio. Nie spodziewał się, że jego towarzysz jest tak dobrze obdarzony przez naturę. 
- Nie lubię ich pokazywać, nie pasują do mnie zupełnie... No zobacz. Nie jestem książkowym przykładem... Samca alfa – mruknął z zakłopotaniem Tristan, ale bibliotekarz tylko podszedł do niego i wziął go za rękę. 
- Może i nie jesteś. Może i to nawet lepiej – stwierdził, uśmiechając się lekko.

***
Od tamtej pory ich relacja małymi kroczkami przechodziła z przyjacielskiej do bardziej przypominającej kochanków. Trzymali się za ręce, przytulali, czasem całowali w policzek lub w usta. Tristan nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. Nie sądził, że ktoś kiedykolwiek spojrzy poza jego stare, wyświechtane ubrania i brak perspektyw na życie. A co dopiero ktoś taki jak Camio. Inteligentny, wykształcony, oczytany książęcy bibliotekarz. To było prawie jak w jednej z książek, które demon tak uwielbiał.
Camio ze swojej strony nie ukrywał się za bardzo ze swoją relacją i na złośliwe pytania Lianesa odpowiadał bez jakiegoś zażenowania. Nic więc dziwnego, że cały pałac szybko się dowiedział o nim i Tristanie. Nie brakowało oczywiście przyjaznych docinek ze strony mieszkańców, ale bibliotekarz średnio się nimi przejmował. 
- Więc, ten twój krawiec pracuje dla Madame? - zapytał go któregoś dnia Lucyfer niby od niechcenia, przechadzając się między regałami. 
- Tak. Jest naprawdę utalentowany – przytaknął Camio, unosząc brwi. Nie sądził, że książę lubił plotki, po co więc takie pytania. 
- Nie wątpię. Dużo tam zarabia? - Lord Pychy spojrzał na bibliotekarza kątem oka, pocierając palcami brodę, jakby się zastanawiał.
- Właściwie to wcale... - zakłopotał się okularnik. - Spłaca dług swoich rodziców. Ale kiedy spłaci, to założy własny salon! - dodał szybko, nie chcąc przestawiać Tristana w złym świetle. Wiedział, że Lucyfer raczej nie szanowałby jego wybór partnera, ale dbał o jego opinię. W końcu przygarnął go, kiedy błąkał się zagubiony po Piekle, dał miejsce w pałacu i nauczył czytać i pisać... 
- Mhm. A długo już tam pracuje? - zapytał władca, a jego twarzy przybrała jakiś nieodgadniony wyraz. 
- Tak, raczej długo... Bardzo długo. Nie pytałem dokładnie, ile... - zastanowił się Camio. Lucyfer skinął głową i posłał mu uspokajający uśmiech.
- Kiedy pojedziesz odebrać mój nowy mundur, zabiorę się z tobą. Lawliet potrzebuje nowych koszul, wszystkie brudzi w zastraszającym tempie. Dzieciaki – rzekł przyjacielsko i wyszedł bez żadnej książki. Camio zmarszczył brwi. To było raczej dziwne.

***

Parę dni później, bibliotekarz wszedł do salonu Madame w towarzystwie księcia, rozbrykanego, miotającego się na wszystkie strony Lawlieta i starającego się go uspokoić Bastiena. Powitał ich jakiś zdenerwowany demon. Miał na sobie strój stewarda i nerwowo przygryzał wargę, przypominając nieco królika. Co chwila również zerkał w stronę zaplecza.
- W-witamy, wasza książęca mość... Twój mundur już jest gotowy, Madame zaraz go przyniesie... - rzekł ugniatając niepewnie skrawek kamizelki. 
- Madame go przyniesie? - Lucyfer uniósł brwi, ale przerażony steward nie zdołał odpowiedzieć, bo z zaplecza rozległ się wściekły okrzyk i dźwięk uderzenia. Książę przepchnął się obok protestującego słabo demona i zdecydowanym ruchem otworzył drzwi. Camio z niepokojem podążył za nim. Widząc, co się działo w środku, wciągnął głośno powietrze, zasłaniając usta dłonią. Wszyscy pracownicy najdowali się w bezpiecznej odległości i patrzyli ze współczuciem i lekkim przestrachem na parę na środku. Każdy jednak bał się zainterweniować, co wyraźnie świadczyło o tym, jak właścicielka traktuje swoich krawców. Tristan natomiast siedział na ziemi, trzymając się za zaczerwieniony policzek, nad nim zaś stała Madame, krzycząc wniebogłosy. Większość jej tyrady składała się z dosyć mocnych obelg i bibliotekarz chciał wbiec do środka, by odciągnąć krawca od wściekłej diablicy, ale książę zatrzymał go ręką. Dopiero wtedy Madame zauważyła, że ma gości. Cofnęła się, cała czerwona na twarzy.
- Wasza wysokość! - zawołała, wskazując oskarżycielsko na Tristana. - Właśnie miałam cie poinformować. Ten... Bezużyteczny... Chłopak nie dość że nie uszył ich na czas, to jeszcze bez pytania zrobił z materiału na nie to! - jej palec przeniósł się na wiszący na manekinie staroświecki strój. Camio wciągnął powietrze głośno. Był to jeden ze szlacheckich płaszczy z książki, którą pokazywał krawcowi. Mówił, że chciałby coś podobnego, ale nigdy nie sądził, że Tristan to uszyje...
- Książę, wybacz mi... Nie wiedziałem, że ten materiał jest specjalnie na twój mundur! - demon spojrzał na Lucyfera błagalnie, po czym przycisnął czoło do ziemi. Władca westchnął i pokręcił głową.
- Wstań – rozkazał, przechodząc obok, by przyjrzeć się strojowi. - Zdajesz sobie sprawę, że coś takiego jest dawno niemodne i mógłby to od ciebie kupić tylko jakiś wielki entuzjasta mody? 
- Och – Tristan zarumienił się lekko, patrząc w bok. - To nie miało być na sprzedaż. Widziałem to w książce i zdecydowałem się uszyć, bo ważna dla mnie osoba mówiła, że jej się bardzo podoba... - uwadze Lucyfera nie umknęło nerwowe zerknięcie na Camio. Widocznie Tristan bał się, że wpakuje go w jakieś kłopoty. 
- Muszę przyznać, że to imponujące. Uszyłeś to całkiem sam? - Lord Pychy jeszcze raz obszedł manekina dookoła, a krawiec tylko przytaknął nerwowo. - Chętnie zabrałbym go do siebie do pałacu, Madame. Ma chłopak talent, a mnie nie uśmiecha się ciągłe przyjeżdżanie do Valuty.
- C-co? Ależ książę, bardzo chętnie bym się tego chłystka pozbyła, niestety jego rodzice zaciągnęli u mnie kolosalny dług i musi go spłacić – kobieta prawdopodobnie zbladła nieco, ale pod grubą warstwą pudru trudno było to zobaczyć. Lucyfer jednak nie miał zamiaru tak łatwo się poddać.
- Ach, słyszałem coś o tym. No trudno, jestem gotów zapłacić to, co mu zostało. Wystarczy iść do Mammona i poszukać zobowiązania, żeby sprawdzić, jaka to kwota – uśmiechnął się, machając beztrosko ogonem. Madame szybko pokręciła głową.
- Nie, nie, nie ma takie potrzeby, książę! Ja mam wszystko zapisane, zaraz wszystko ustalimy – zaprotestowała. - Bonifacy zaraz poszuka tych dokumentów. Na pewno gdzieś je tu mam...
- Ależ nalegam, jestem pewien, że Mammon chętnie poświęci mi godzinkę swojego czasu. Wolałbym wszystko załatwić oficjalnie, w końcu nie chcemy, żeby zaszła jakaś pomyłka, na przykład mógłbym zapłacić za mało i byłaby pani poszkodowana... - Lucyfer wyszczerzył zęby uprzejmie. 
- Och, wasza wysokość, nawet jeśli, to żaden problem... - diablica potarła jedną rękę o drugą, przygryzając wargę. 
- Madame protestuje jakby miała coś do ukrycia... - książę przekrzywił głowę z chytrym uśmiechem. Tym razem kobieta zrobiła się zupełnie biała, co było widoczne nawet pod makijażem.
- Wasza wysokość... - zaczęła, ale Lucyfer już wyjął ze swojej torby schludnie złożoną kartkę i rozprostował ją.
- Tak się składa, że Mammonowi złożyłem wizytę już wcześniej i muszę wyrazić swój podziw. Żeby przez cztery lata zmuszać chłopaka do pracy za nic... Ale przecież cyfry mogą się pomylić, prawda? - powiedział, machając jej papierem przed nosem.
- Dług był spłacony... Cztery lata temu...? - powtórzył Tristan, spoglądając z niedowierzaniem na kobietę. 

- Jestem pewna, że to jakaś pomyłka... - wyjąkała Madame, ale jej mina mówiła coś zupełnie innego. 

- Szczerze mówiąc się nie dziwię, też nie chciałbym, żeby uciekł mi taki talent. Byłem nawet gotów zapłacić ten dług, ale nasz zaradny Mon zaproponował, że najpierw wszystko posprawdzamy, tak na wszelki wypadek... I wyszło szydło z worka, że tak powiem. Swoją drogą, czy zdaje sobie pani sprawę, że przemoc wobec pracowników jest w naszym kraju zakazana? - Lucyfer spojrzał na nią z jakimś demonicznym zadowoleniem. 

- Przemoc...? Nie, nic takiego tu nie miało miejsca! - zaprotestowała gorąco, na co książę tylko spojrzał na zgromadzonych. 

- Wie pani, dlaczego reszta pani pracowników nie zareagowała, kiedy atakowała pani Tristana? Nie dlatego, że są bandą tchórzy. Po prostu tak ich pani zastraszyła, że boją się cokolwiek zrobić. Terror to kiepski sposób rządzenia, Madame – rzekł. - Proszę zawołać stewarda.

- B-Bonifacy! - zawołała diablica i po chwili demon wbiegł do środka z książętami uczepionymi rękawów. 

- T-tak jest! - Lucyfer miał wrażenie, że zaraz zasalutuje, taki był zdenerwowany. 
- Czy Madame dobrze traktuje swoich pracowników? - zapytał go książę uspokajającym tonem. Bonifacy pobladł, spoglądając kątem oka na Madame, jakby bał się, że mu się oberwie, kiedy powie coś źle. Lord Pychy podszedł i położył mu rękę na ramieniu. 
- Nie bój się. Stoję wyżej niż ona, pamiętasz? - rzekł miękko. 
- N-nie... Często na nas krzyczy... A kiedy naprawdę się wścieknie, to zdarza się kogoś uderzyć – przyznał demon, przygryzając wagę. Lucyfer spojrzał na kobietę znacząco. 
- Niestety, Madame. Wygląda na to, że pani salon zostanie zamknięty – oznajmił. 
- Nie możesz zniszczyć mojej kariery! Ubieram największe osobistości w tym kraju! Kto będzie szył twoje stroje, jeśli zamkniesz salon? - wykrzyknęła diablica, czerwieniejąc ze złości. 
- Jestem pewien, że Tristan się tym zajmie. Prawda, Tristanie? Jeśli chcesz, mam dla ciebie miejsce w pałacu. Możesz zostać, dopóki nie uzbierasz pieniędzy żeby otworzyć własny salon albo, jeśli będziesz wolał, na zawsze. Jestem pewien, że są osoby, które wolałyby tą drugą opcję, prawda?

Camio zarumienił się lekko, patrząc na krawca z nieśmiałym uśmiechem. Ten podszedł do niego i przytulił go mocno. 
- Dziękuję, książę... Ja... Naprawdę nie wiem, jak się odwdzięczyć... - wyszeptał urywanym głosem, patrząc na władcę.

- Odwdzięczałeś się już dosyć. Teraz pora, żeby inni byli wdzięczni tobie, więc podbij Lux swoimi strojami – powiedział mu książę.



***



- Dokąd oni jadą, mamuś? - Lawliet spojrzał na Lucyfera pytająco, trzymając go za rękę. Słońce już zachodziło, a pracownicy salonu Madame powoli rozchodzili się do swoich domów. Lucyfer był pewien, że Mammon sprzeda sklep za dobrą cenę i przypilnuje, żeby takie incydenty nie miały już miejsca. Camio i Tristan gdzieś zniknęli, pewnie spakować niewielki dobytek krawca, a on został sam ze swoimi dziećmi, by przypilnować, aby Madame nie robiła więcej kłopotów. Teraz już nie było czym się martwić. Nie wiedział, gdzie pracownicy salonu znajdą robotę, ale był przekonany, że będzie ona lepsza. Zawsze mógł paru przyjąć do pałacu, Tristan pewnie będzie prędzej czy później potrzebował pomocników. 
- Pewnie gdzieś, gdzie będzie im lepiej – powiedział synkowi, a ten mocniej ścisnął jego dłoń swoją małą rączką.
- A Tristan zamieszka z nami? - zapytał Bastien. - I będzie dla nas szył?
- Będzie szył, dla kogo będzie chciał, cukiereczku – odparł Lucyfer. 
- Wracamy już? Spać mi się chce – ziewnął młodszy z książąt. 
- Będziesz musiał pospać w powozie, bo nie zdążymy przed wieczorem... - Lord Pychy puścił rękę Bastiena i wziął malucha na ręce. Ten objął go za szyję, wtulił w nią nosek i przymknął oczy. 
- Mogłeś go zostawić w domu, jest za mały na długie podróże – wydął wargi Bastien. 
- Sam jesteś za mały! - zaprotestował sennie jego brat. Książę roześmiał się cicho, gładząc go po plecach. 
Po chwili pojawili się również Tristan i Camio w towarzystwie stewarda. Krawiec miał niewielką, starą jak świat walizkę. Wrzucił ją do powozu, zaś czarnowłosy syn Lucyfera złapał Bonifacego za rękaw. 
- Gdzie będziesz teraz pracował? Jako przyszły władca muszę się upewnić, że jakoś się utrzymasz – powiedział poważnym tonem, patrząc na niego z dołu czerwonymi oczyma. 
- Och... - demon zamrugał z zaskoczeniem, po czym uśmiechnął się do niego. - Niech wasza wysokość się nie martwi. Pewnie dołączę do jakiegoś wędrownego zespołu, trochę znam się na muzyce. 
- W takim razie powodzenia – rzekł dumnie Bastien. Bonifacy wyglądał, jakby ledwo powstrzymywał chichot. 
- Dzięki za pomoc, Bonnie – Tristan podszedł do nich i klepnął byłego stewarda w ramię. 
- To ja dziękuję wam. Teraz w końcu mam spokój od tej jędzy – pokręcił głową demon. - Książę, jestem naprawdę wdzięczny.
- Nie ma za co. Chcę, żeby w moim państwie było jak najlepiej – odparł Lucyfer. - Powodzenia. 
- Dziękuję! - Bonifacy pomachał im na pożegnanie i również odszedł w swoją stronę. Książę natomiast patrzył, jak Tristan bierze Camio za ręce i całuje go lekko. Nie mógł powstrzymać lekkiego ukłucia bólu w klatce piersiowej.
- Nie bądź smutny... - Bastien wziął go za rękę, więc natychmiast się otrząsnął. Pocałował chłopca w czubek głowy, zmuszając się do uśmiechu.
- Nie jestem, kochanie. No, dalej, trzeba wracać – powiedział i wsiedli razem z krawcem i bibliotekarzem do powozu.

*** 

- Tristan, jeszcze jeśli poczuję jeszcze jedną szpilkę, to przysięgam, moja noga nigdy więcej nie postanie w tej komnacie – warknął Vin, patrząc, jak krawiec kręci się wokół niego, upinając materiał z uwagą.
- Uważaj, bo zaraz dźgnę cię specjalnie – odburknął Tristan z miarką w zębach. - Myślisz, że zapomniałem, jak ostrzyłeś sobie zęby na Camio? 
- Och, na łaskę! To było wieki temu! - generał odwrócił się, protestując, ale drugi demon trzepnął go lekko w ramię.
- Jeśli mi się teraz ruszysz, to za siebie nie ręczę – fuknął. Vin zamilkł posłusznie, nie chcąc spędzać w towarzystwie Tristana więcej, niż było trzeba. Jego wzrok zaczął wędrować po pokoju i dostrzegł w kącie niedokończony strój, który zupełnie nie pasował do reszty. 
- Rany, co to jest? Takie rzeczy nosiło się w piętnastym wieku – rzekł z niedowierzaniem. Krawiec rzucił przelotne spojrzenie w tamtą stronę. 
- Ach, to? To dla Camio. Na naszą rocznicę ślubu. Uwielbia modę historyczną. Tylko mu nie mów, to niespodzianka – powiedział, a jego policzki lekko się zaczerwieniły. To już tyle wieków... Kiedy pierwszy raz zobaczył bibliotekarza, nie miał pojęcia, że kiedyś za niego wyjdzie i będą mieli tak mądrego i uroczego synka jak Lesi. 
- Rocznicę ślubu, hm? - Vin uśmiechnął się do siebie. Nie miał pojęcia, jak wyglądały śluby w Piekle. Musiał chyba coś o tym poczytać. Przyda się. 
- Tristan! Widziałeś gdzieś moje dwa nicponie? Ganderius mówi, że włamali się do kuchni i zabrali dwa kawałki ciasta – drzwi się otworzyły i wszedł Lucyfer. Jego wzrok spoczął na wpół zasłoniętej materiałem klatce piersiowej generał, a brwi nieznacznie się uniosły.
- Nie powinieneś tak wchodzić bez pukania, książę. Mógłbym być nagi – zauważył Vin. Lord Pychy przewrócił oczyma, ale na jego ustach pojawił się lekki uśmieszek.
- A to nowość – mruknął bardziej do siebie niż do blondyna. - No nic, jak ich nie widzieliście, to idę szukać dalej. Myślałby kto, że są za starzy na takie zabawy. 
Wyszedł, rzucając jeszcze ostatnie, raczej nie ukradkowe spojrzenie na swojego generała. Po chwili Tristan odłożył miarkę i ściągnął z Vina materiał 
- No dobra, to by było na tyle. Zawołam cię, jak jeszcze będę czegoś potrzebował – powiedział. Blondyn skinął głową i ruszył za księciem, mijając się w drzwiach z Camio.
- W pogoni za miłością – stwierdził bibliotekarz, oglądając się za nim z rozbawieniem. 
- Zawsze – zgodził się krawiec, szybko zasuwając zasłonę, by jego małżonek nie widział niedokończonego stroju. Okularnik uniósł brwi, ale nie skomentował. 
- Masz dla mnie chwilę, czy jesteś zajęty? - zapytał tylko, podchodząc bliżej. Doskonale wiedział, że nawet gdyby Tristan był, porzucił by wszystko, żeby z nim pobyć. Chyba, że miał jakiś naglący termin, ale o tym Camio zawsze wiedział i pozwalał mu pracować w spokoju. Potem przecież i tak to nadrabiali. 
- Dla ciebie zawsze – zapewnił go krawiec, obejmując w pasie i przyciągając do siebie. 
- Cieszę się, że jesteś moi mężem – stwierdził bibliotekarz, przymykając oczy. Tristan tylko się uśmiechnął, przytulając go mocno i całując w czubek głowy.
- A ja, że ty moim.
__________________________________________________________

WR: Po tym kolosalnym spóźnieniu, przynajmniej postuję coś długiego. Niestety nie jest zbetowane, bo musielibyście czekać kolejny dzień. Jeszcze namówię Scar, żeby to poprawić i wtedy wrzucę dobrą wersję, na razie musicie mi wybaczyć te błędy, które na pewno gdzieś tam z pośpiechu czy nieuwagi się znalazły. Tak. Ciężko mi się pisze te one-shoty, dlatego nie gwarantuję, że następny będzie w sobotę. Ale może damy radę. Dzięki wielkie za wszystkie komentarze, naprawdę bardzo pomagają <3

SC: Studniówka Rabbito i ferie nieźle rozwaliły nam poczucie czasu.... Którego nie mam zbyt wiele, bo mam codziennie korki z matmy, przepraszam ;w; Staramy się wrzucać opowiadanie regularnie, naprawdę, ale nie wiecie jak trudno jest się zebrać, zwłaszcza kiedy ma się wolne ;___; Spróbujemy jednak ogarnąć się już całkiem i wrzucać już w miarę regularnie, chociaż niczego nie obiecujemy. No, do zobaczenia w przyszły weekend! Albo przynajmniej miejmy taką nadzieję ;w;

4 komentarze:

  1. Aww Camio i Tristan to moja ulubiona para (poza Larfem i Hariatanem)
    A one-shot świetny <3

    OdpowiedzUsuń
  2. W przyszły weekend? Smutam chociaż rozumiem, że Real Life jednak ważniejsze niż blog ;p Kocham tego oneshota! Od początku mnie ciekawiła ta parka ;) dzięki za kolejną próbę Waszej twórczości. Życzę weny i pozdrawiam cieplutko!
    Dark Night

    OdpowiedzUsuń
  3. O jak fajnie było poczytać o tej parze *w*

    Śliczny one-shot, choć Tristan skojarzył mi się z postacią "Księżniczki i Żebraczki" *jak każda dziewczynka kiedyś oglądałam Barbie xD* ... Nie pamiętam jej imienia ale też właśnie była krawcową i szyła by spłacić dług... XD

    Malutcy synowie Lucyfera mnie rozczulili, tacy słodcy *^*
    A ten strój na rocznicę, to już w ogóle rozwalił mi system xDD



    Dużo weny i czasu na pisanie, choć wiem że i z tym i z tym ciężko :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Lucko-mama jest uroczy. Okropnie, niesamowicie uroczy. Kochający ojciec strasznie do niego pasuje. Rozczuliłem się w fragmencie, gdy nazwał Bastiena "cukiereczkiem"

    Czekam na następny rozdział z niecierpliwością, weny i powodzenia!

    OdpowiedzUsuń