wtorek, 27 stycznia 2015

White Flowers

Pukanie, które wyrwało Lucyfera z błogiego snu w objęciach Vina, rozległo się zdecydowanie za wcześnie. Książę jęknął cicho, wtulając twarz w pierś generała i przysuwając się do niego bliżej, żeby jakoś stłumić irytujący dźwięk.
- Ktoś puka... - zamruczał Vinrael, leniwie przeczesując palcami włosy ukochanego. 
- Tak, zauważyłem za piętnastym razem... - westchnął Lord Pychy. Cóż, widać nie dane mu było dzisiaj się wyspać. Naciągnął kołdrę wyżej, by bardziej zasłaniała ich oboje i zaprosił natrętnego pukającego do środka.
- Książę, przepraszam, że przeszkadzam... - Larf wsunął się do środka z zakłopotanym uśmiechem.
- Nie, nie szkodzi, przecież władca wstaje razem ze słońcem – mruknął sarkastycznie książę. – No, co tam cię przywiało o tak nieludzkiej porze?
- Masz gościa... Czeka w salonie – wyjaśnił służący, a jego uśmiech zmienił się z niepewnego na bardziej radosny. 
- Gościa? O tej porze? Dzisiaj? Ktoś miał przyjechać? - zdziwił się Lucyfer, unosząc się lekko na łokciach. Czyżby coś się stało? Cholera, może to poważna sprawa, a on się tak wyleguje...
- To chyba jeden z tych gości, którzy przyjeżdżają bez zapowiedzi – odparł wesoło Larf. - Mam go poinformować, że wasza wysokość zaraz do niego zejdzie?
- Tak, tylko się w coś stosownego ubiorę... - rzekł książę, po czym spojrzał ponaglająco na służącego. Ten zachichotał i wyszedł, zamykając za sobą cicho drzwi. Lucyfer wygrzebał się z łóżka i natychmiast powitało go jego odbicie w lustrze po drugiej stronie pokoju. Był poczochrany, nagi, a do tego jego jasną skórę zdobiły dosyć jednoznaczne, różowe ślady. I to w bardzo różnych miejscach… Zarumienił się, rzucając Vinowi spojrzenie spode łba.
- Ciało księcia powinno być świętością. Nietykalną. – marudził, wsuwając nogi w miękkie kapcie. Generał roześmiał się. 
- Ależ jest. Tylko czasem zdarzają się wyjątki – rzekł, przyglądając się ukochanemu z głodem w oczach.
- O nie. Mam gościa. Ty masz trening. My nie mamy seksu. Proste. – Lucyfer wycelował w niego parą butów, by podkreślić swoje słowa, po czym usiadł na łóżku i zaczął się ubierać. Vin przeturlał się na plecy, układając się z głową koło jego uda. 
- No i czego się gapisz tym szczenięcym wzrokiem? – mruknął książę, ale poddał się i lekko pocałował kochanka w usta. Zaraz jednak wstał i poprawił zawiązaną na szyi kokardę, oglądając się ze wszystkich stron. - Cóż, idę. Chcę to mieć za sobą.
- Może to będzie miła niespodzianka? - blondyn spojrzał na niego ze współczuciem. Nie chciał od rana widzieć księcia w złym humorze. 
- Zobaczymy – odburknął tylko władca i wyszedł z pokoju.

***

W salonie jednak czekało go zaskoczenie, bowiem na kanapie, z filiżanką herbaty w ręku, siedział Rafael, jakby mieszkał tu całe życie. Towarzystwa dotrzymywał mu Orion, który z entuzjazmem opowiadał o swoich postępach u Nicholasa. Anioł szybko zadomowił się w pałacu i chociaż często słyszał docinki z powodu swoich skrzydeł, służba traktowała go praktycznie jak swojego. Lucyfer po cichu cieszył się z takiego obrotu sprawy. Mieszkańcy zamku byli dla niego jak rodzina i nie miał ochoty rozstrzygać w niej jakichś sporów.
- Dzień dobry, Rafaelu. Co za niespodzianka, widzieć ci tu – powiedział, odwracając uwagę archanioła od jego ucznia. To była faktycznie wielka niespodzianka, ale nie mógł powiedzieć, że nieprzyjemna.
- Lucuś! - Rafi wstał, promieniejąc jak małe słoneczko i mocno uściskał brata. - Jeju, tak się cieszę, że znalazłeś dla mnie chwilę! Bałem się, że może masz coś ważnego i będę ci przeszkadzał... - zrobił zakłopotaną minę, kuląc nieco skrzydełka. 
- Nawet gdybym miał, szlachta mogłaby chwilę poczekać – zapewnił go Lucyfer. - Ale nie mam, więc jestem do twojej dyspozycji, o ile skończyłeś przepytywać Oriona.
- Oczywiście. Mam dużo zajęć. Proszę mi wybaczyć – medyk skłonił się lekko i wyszedł z uśmiechem na ustach, zostawiając braci samych. Rafi spojrzał na księcia i chwycił go za ręce z podekscytowaną miną.
- Pokaż mi wszystko – powiedział radośnie, a Lucyfer nie miał serca mu odmówić. 

***

- Czyj to koń? - Lawliet wsunął się do stajni, by przyjrzeć się pięknemu, białemu wierzchowcowi, którego szczotkował Karian. Koniuszy z rozmarzoną miną spojrzał na siwka i poklepał go po arystokratycznie wygiętej szyi.
- To Perła, należy do pana Rafaela – powiedział z zachwytem. - Piękna, prawda?
- Do Rafaela? Rafael jest w zamku? - zdziwił się młody książę.
- Przyjechał z rana – odparł Karian, jakby nie było w tym nic dziwnego. - On jest taki miły, Lawciu. Rozmawialiśmy o koniach chyba z pół godziny!
Lawliet pokręcił głową z niedowierzaniem. Musiał przyznać, że inaczej wyobrażał sobie braci swojego ojca. Straszni archaniołowie, miotający piorunami - taki obraz zachował z młodości i trudno było wpasować w niego uśmiechniętego Rafaela. 
Z dziedzińca dobiegły ich jakieś okrzyki, więc zostawiwszy Perłę w boksie, poszli zobaczyć, co się dzieje. Vin walczył z Narcynusem na miecze, a dookoła nich zgromadziła się grupka podekscytowanych demonów. Większość z nich stanowili żołnierze stacjonujący w pałacu, ale nie zabrakło też Larfa, który nie opuścił chyba żadnego pojedynku i Lianesa kiwającego z aprobatą głową. Walka wyraźnie trwała już od jakiegoś czasu, bo obaj generałowie dyszeli z wysiłku. Narcynus szczerzył zęby w szaleńczym uśmiechu, jaki zawsze pojawiał się na jego twarzy, gdy wczuwał się w pojedynek, a w oczach Vina migały radosne ogniki. Gdzieś między demonami Lawliet wypatrzył swojego ojca, patrzącego na scenę z nieco rozbawionym uśmiechem. Przy nim stał wyraźnie zachwycony Rafael.
W końcu jednooki dowódca jednym ruchem wytrącił przeciwnikowi miecz z ręki. Blondyn złapał się za nadgarstek, na chwilę krzywiąc się z bólu, ale zaraz podziękował mentorowi za walkę.
- Chłopak jest coraz lepszy! - zawołał z zadowoleniem Narcynus do Lucyfera. 
- Niech pan go tak nie chwali, bo będzie też coraz bardziej nadęty – rzucił Hariatan ze złośliwym uśmiechem, a Larf szturchnął go łokciem.
- Po prostu zazdrościsz, że już nie możesz mnie pokonać – Vin rozłożył ręce i podniósł swoją broń z ziemi, by schować ją do pochwy. Rozległo się parę gwizdów, a kapitan dosyć wyraźnie pokazał blondynowi co o nim myśli. Karian obserwował ich poczynania z rozbawieniem, zupełnie zapominając o stojącym obok Lawliecie.
- Lubisz wojskowych? - zapytał książę znienacka i zarumienił się lekko, kiedy zdumiony koniuszy odwrócił się do niego. - Jeju, przepraszam. Nie wiem, co mnie napadło. To przecież nie moja sprawa...
- Nie lubię wojskowych – przerwał mu łagodnie Karian. 
Przez chwilę patrzyli na siebie niepewnie i żaden nie wiedział, co powiedzieć. W końcu Lawliet chrząknął, poprawiając swoją marynarkę.
- Tak. Dobrze. Znaczy, nie wiem, czy dobrze. Może źle. Dla ciebie – powiedział, patrząc wszędzie, tylko nie na koniuszego. Czuł się strasznie głupio. Czemu się wtrącał w sprawy Kariana? Jasne, przyjaźnili się, ale nie powinien dbać o to, z kim zielonooki się spotyka... A tym bardziej zazdrościć. 
- Lawliet... Masz ochotę na spacer? - zapytał nagle koniuszy. Książę, upewniwszy się, że na dziedzińcu dalej panuje zamieszanie, tylko przytaknął. 

***

Wyszedłszy z Lux, skierowali się do lasu, który otaczał stolicę. Był to zwykły gaik w porównaniu z puszczami w okręgu Samaela, ale wielu mieszkańców miasta uwielbiało po nim spacerować, a nawet zapuszczać się głębiej na polowania. Obrzeża zajmowały rozległe pola treningowe i koszary dla wojsk, lecz w głębi las pozostał dziewiczy i nietknięty. W młodości przychodzili do niego w trójkę, z Bastienem, aby się pobawić. Koniuszy nie sądził, że Lawliet pamięta wszystkie przygody, które razem przeżyli, ale chciał z nim tu przez chwilę pobyć. Tylko we dwoje. 
Złapał księcia za rękę i zboczyli ze ścieżki. Patrząc uważniej, można było dostrzec wydeptaną dróżkę, którą nikt wyraźnie już nie chodził i młodszy syn Lucyfera poczuł rosnącą ciekawość. Gdzie Karian go prowadził? Okolica wydawała mu się znajoma, ale z drugiej strony dawno się nauczył, że lasy prawie wszędzie wyglądają tak samo. 
W końcu wyszli na niewielką polankę. Wydawała się ona osłonięta od reszty lasu, zaś na środku rosło pochylone drzewo o mocnych gałęziach prawie dotykających powierzchni płynącej dziarsko rzeczki, która znikała gdzieś w zaroślach. Na jej brzegach rosło białe kwiecie, kołyszące się lekko przy delikatnych podmuchach wiatru.
- Pamiętam to miejsce! - zawołał Lawliet, patrząc na przyjaciela. - Przychodziliśmy tu zawsze, kiedy byliśmy młodsi! 
- Mhm – przytaknął z uśmiechem Karian. - I siedzieliśmy na drzewie, licząc ryby w potoku. Idziesz?
Podszedł do pnia i zaczął się wspinać, by po chwili usiąść na jednej z niższych gałęzi. 
- Za chwilę – odparł książę. Podbiegł do brzegu i nazrywał kwiatów. Koniuszy z ciekawością przyglądał się jego poczynaniom. Wkrótce Lawliet siedział obok niego i z wystawionym lekko językiem próbował posplatać łodygi kwiatów ze sobą. 
- Kiedyś to umiałem – stwierdził z rozczarowaniem. Karian roześmiał się, przysunął bliżej i spokojnie zaczął mu pomagać. Książę co chwila na niego zerkał, aż w końcu - pytając o coś - położył głowę na jego ramieniu. Koniuszy zarumienił się lekko, ale nie zaprotestował. Siedzieli tak, dopóki w rękach Lawlieta nie powstał wianek z białych kwiatów. Syn Lucyfera z uśmiechem założył go przyjacielowi na głowę. 
- Teraz ty też jesteś księciem – rzekł, wtykając mu niesforny kosmyk za ucho. 
- Nie jestem... - odparł z żalem Karian, spuszczając wzrok. Książę objął go ramieniem, nieco zakłopotany. Nie chciał go zasmucić ani zrobić mu przykrości. Nie miał pojęcia, że tak zareaguje. 
- To dobrze, zobacz na mnie. Rozpieszczony dzieciak, który nawet nie potrafi porządnie posplatać kwiatków. O, wyłazi ci tu łodyżka – pociągnął lekko wystający kawałek rośliny, a koniuszy zachichotał cicho.
- Mnie się taki podobasz... - powiedział szczerze, a Lawliet zamrugał z zaskoczeniem, czerwieniąc się lekko.
- Ach... Dziękuję... - odparł. Nie zabrał ręki z ramion Kariana, a ten nie protestował i siedzieli tak, przytuleni do siebie, sami nie wiedząc ile.

***

Po śniadaniu Lucyfer zabrał Rafaela na spacer po Lux. Pan Uzdrowień był bardzo zaskoczony faktem, że książę nie boi się iść do miasta sam. Gabriel zawsze zabierał Michała albo Razjela z jego grubą warstwą zaklęć ochronnych. Woleli nie ryzykować, w końcu zamach na życie Regenta nie zdarzyłby się po raz pierwszy. 
- Spokojnie. Nawet, gdyby komuś przeszło to przez myśl, nie odważyłby się. Mam zbyt wielu sprzymierzeńców, od Lordów poczynając – wzruszył ramionami książę. - Poza tym co rozwiązałoby zabicie mnie? Mam dwójkę następców, a każdy z Lordów mógłby zostać Regentem. 
- Rozumiem... - Rafi westchnął cicho. Czy gdyby stanęli po stronie Lucka w trakcie buntu, to szlachta nie czyhałaby na życie Gabriela na każdym kroku? Ech, to by było piękne.
- A co ciebie tu sprowadza, Rafi? - Lucyfer spojrzał na niego pytająco. W sumie jeszcze się tego nie dowiedział. 
- Ach! - jego brat natychmiast się rozpromienił. - Miałem w planach pojechać do okręgu Samusia i wszystko tam sobie obejrzeć. Z tego co opowiadał mi Leta, to macie zupełnie inną faunę i florę niż nasze lasy w Niebie. Może znajdę jakieś przydatne zioła, albo jakieś urocze zwierzaki? Wiedziałeś, że Samuś ma cerbery? Na początku były straszne, ale tak naprawdę to takie kochane psiaki. W każdym razie... - zarumienił się lekko, zawstydzony, że tak się rozgadał. - Danuś chciał przyjechać do Lux po parę rzeczy ze swojego domu, więc zabrałem się z nim i z Learem, pomyślałem, że miło będzie cię odwiedzić...
- Danuś... Zaraz, mówisz o Dantalianie? - książę spojrzał na Rafaela z niedowierzaniem. Trochę mu zajęło skojarzenie tych dwóch faktów. W całym zamieszaniu z Serafinem i Samaelem zupełnie o nim zapomniał i jakoś się nie zastanawiał, dokąd poszedł natrętny szlachcic. A tu proszę. 
- Tak, Danuś mieszka z naszym Learem. Są uroczą parą – powiedział z zachwytem Pan Uzdrowień. Książę wzruszył ramionami. O ile Dantalian nie czepiał się do Vina, mógł robić, co mu się żywnie podobało. 
Przez chwilę szli w milczeniu, a Rafi podziwiał budynki, wystawy i place z fontannami. Lucyfer obserwował go z dumą, nie mogąc się nacieszyć, że może pokazać co udało się jemu i jego towarzyszom osiągnąć przez ten czas waśni i niezgody. Miał nadzieję, że kiedyś przejdzie się tak również z Michałem, a nawet Gabrielem, jeśli ten przestanie zadzierać nosa. 
- Hej, Lucek... - zaczął w pewnym momencie Archanioł Ziemi, odwracając uwagę księcia od otaczających ich budynków. - Powiedz... Co myślisz o Samaelu? 
Lord Pychy uniósł brwi, ale nie skomentował tego niespodziewanego pytania. W sumie to nic dziwnego, że Rafi martwi się o swoich dawnych przyjaciół, chociaż musiał przyznać, że był ciekaw, co się wydarzyło między tą dwójką podczas okresu, w którym Pan Uzdrowień „szpiegował” armię Gniewnego Lorda. 
- Po prostu słyszałem o nim tyle złego... Ale kiedy sam z nim rozmawiam, wydaje mi się, że wcale się tak nie zmienił. Z drugiej strony czasem w ogóle go nie poznaję. Nie wiem, co myśleć – kontynuował archanioł, nie uzyskawszy odpowiedzi. Lucyfer uśmiechnął się lekko do siebie.
- Samael bez wątpienia się zmienił. Tak jak każdy z nasz przez tyle wieków. Ale chociaż nie zawsze się zgadzamy i dogadujemy, nigdy nie stanął przeciwko mnie. Myślę, że mogę go uważać za swojego przyjaciela – powiedział bratu, a ten rozpromienił się radośnie. Dobrze było wiedzieć, że nie tylko on nie ma Gniewnego Pana z sadystycznego szaleńca. Pewnie Gabryś i Misiu by tego nie poparli, ale po cichu postanowił spróbować dowiedzieć się, czy Samael naprawdę jest tak zły, jak wszyscy go przedstawiają. 
- To co masz mi jeszcze do pokazania? - zapytał, łapiąc brata za rękę z szerokim uśmiechem. Ten westchnął zrezygnowany i kontynuował pokazywanie mu stolicy.

***

Karian i Lawliet wrócili, kiedy słońce powoli zaczynało chylić się ku zachodowi. Książę w pewnym momencie chwycił koniuszego za rękę i nie puścił dopóki nie stanęli prze stajniami. Zarumieniony zielonooki spojrzał na niego i otworzył usta.
- Wiesz, ja... - zaczął, ale w tym samym momencie syn Lucyfera również się odezwał.
- Chciałbym ci... - zamilkli razem i wybuchli śmiechem. 
- Ty pierwszy – zaproponował Karian. 
- Dobrze... Wiem, że od zawsze się przyjaźnimy i w ogóle... Pewnie zabrzmię dziwnie... Ale chyba... Czuję do ciebie coś innego? Nie myślałem tak o tym wcześniej, ale im częściej z tobą jestem, tym bardziej mam wrażenie... Karuś, ja chyba... - w tym samym momencie od strony stajni rozległo się wołanie i jeden z pomocników Kariana przybiegł, cały blady.
- Tu pan jest! - zawołał, łapiąc go za rękaw. - Stangard spłoszył się i uciekł do lasu, kiedy go myliśmy. Musi pan go znaleźć, bo po zmroku pełno tam wilków i jeszcze gorszego licha!
- Ten koń, same z nim kłopoty... - westchnął koniuszy i przepraszająco spojrzał na Lawlieta. - Muszę go znaleźć zanim zapadnie zmrok. 
- Jasne. To może zaczekać. Pójdę z tobą – zaproponował książę, ale Karian tylko pokręcił głową. 
- Nie, Lucyfer pewnie na ciebie czeka i się martwi. Wrócę, zanim się zorientujesz, ten głupi ogier zawsze mnie słucha – zdjął wianek, który białowłosy uplótł mu na polance i wcisnął mu w ręce. - Zatrzymaj do tego czasu?
- Jasne. Uważaj na siebie – przytaknął książę i ze zmartwieniem obserwował, jak koniuszy wskakuje na niewielkiego gniadosza, spina go piętami i galopem wyjeżdża za bramę. Kiedy stracił go z oczu, ścisnął w rękach wianek i ruszył do pałacu, stwierdziwszy, że wystawanie na dziedzińcu nic mu nie da. 

***

W salonie zastał Lucyfera i Rafaela w towarzystwie Vina i Bastiena. Generał nie brał udziały w rozmowie dwóch braci, ale widać było, że samo siedzenie przy ukochanym sprawia mu przyjemność. Nie musiał być w temacie, nie musiał nawet za bardzo słuchać, chociaż znając go, najpewniej to robił. Obejmował Lorda Pychy ramieniem, a ten opierał się na nim nieco, wyraźnie rozluźniony, machając z zadowoleniem ogonem. Nie dało się niczego podobnego powiedzieć o Bastienie, który mocno się denerwował, chociaż starał się tego po sobie nie pokazywać. Lawliet jednak znał go za dobrze. Wiedział, że starszy brat chce wypaść jak najlepiej przed dostojnikiem z innego kraju, nieważne czy to wizyta rodzinna czy oficjalna. Uśmiechnął się pod nosem i usiadł obok niego na kanapie.
- Jak tam prezentacja jego wysokości, syna księcia Piekła, Lorda Pychy, etcetera, etcetera? - wyszeptał mu na ucho złośliwie, za co dostał kuksańca w bok. 
- Mógłbyś zachowywać się w towarzystwie – odszepnął Bastien ze złością. 
- O, Lawliet... Lawliet, prawda? Podobno z bratem bardzo dużo podróżowaliście. Opowiedzcie coś, proszę, jestem taki ciekaw – zagadnął go Rafi. Lawliet wyszczerzył zęby do brata i rozpoczął barwną opowieść o ich wizycie w jednym z limbowskich miast. Lucyfer wtulił nos w ramię Vina, chcąc ukryć swoje rozbawienie, a ten przytulił go mocniej, opierając brodę na czubku jego głowy.
Siedzieli tak aż na niebo wspiął się księżyc i w całej swojej okazałości pysznił się między gwiazdami. Lawliet skończył swoją historię i łaskawie pozwolił Bastienowi zabrać głos w rozmowie z wujem, sam zaś co chwila zerkał na okno, zastanawiając się, czy Karian już powrócił z niesfornym koniem. 
Wtem rozległo się nieśmiałe pukanie do drzwi, po czym zafrasowany Larf wsunął się do środka, nie czekając na zaproszenie. Lucyfer delikatnie uwolnił się z objęć Vina i podszedł do niego. Przez chwilę szeptali o czymś na boku, po czym książę kiwnął głową, odsyłając służącego. Jego mina nie wróżyła niczego dobrego i Lawliet poczuł jak przenika go zimny dreszcz niepokoju. Okropne przeczucie zawładnęło jego sercem i nagle uderzenia zegara stały się nienaturalnie głośne. Kiedy jego ojciec wyszedł za Larfem, przeprosił towarzystwo i wymknął się po cichu, by go dogonić. 
- Co się stało? - zapytał, zrównując się z nim na schodach. Lucyfer zerknął na niego, jakby zastanawiał się, czy mu coś powiedzieć, po czym westchnął, wyraźnie zatroskany.
- Karian pojechał szukać konia, który gdzieś uciekł i jeszcze nie wrócił... - powiedział ostrożnie. Lawliet pobladł. Więc jednak o to chodziło. Wiedział, po prostu wiedział, żeby nie puszczać go samego, a jednak wciąż to zrobił.
- Skarbie, uspokój się. Może nie dał rady go znaleźć – książę położył mu rękę na ramieniu uspokajająco, chociaż nie wyglądał, jakby wierzył w to co mówi. 
Wyszli na dziedziniec, gdzie czekał już gotowy koń. Przy nim stał zmartwiony Hariatan. 
- Znajdę go – powiedział na powitanie. 
- Nie. Ja pojadę – zaprotestował Lawliet. - To moja wina, nie powinienem puszczać go samego. 
- Nie ma mowy. Nie wiemy co się stało. Nie będziesz sam włóczył się po ciemku po lesie – warknął książę. - Nie mogę cię stracić ponownie.
- A jego możesz? Wszyscy w pałacu są twoją rodziną tak samo jak ja! Gdyby chodziło o Vina, to byś pojechał! - krzyknął jego syn, zupełnie wyprowadzony z równowagi.
- Oczywiście, że bym pojechał! Ale ja... 
- Nie mów, że ty to ty! - przerwał mu Lawliet. - Martwilibyśmy się o ciebie, tak jak ty o nas!
- Dobrze! Dobrze. Jedź. Ale Hariatan jedzie z tobą. Dajcie mu drugiego konia – westchnął książę, masując palcami skronie. 
- Dziękuję – powiedział cicho białowłosy. Po chwili drugi koń był gotów i Lawliet wskoczył na niego, gotowy do jazdy. 
- Podnieście bramę! - rozkazał Lucyfer, ale ku jego zaskoczeniu brama właśnie sama zaczęła się podnosić. Rozległ się stukot kopyt na moście i samotny jeździec wjechał na dziedziniec. Książę zeskoczył z siodła z nadzieją malującą się na twarzy, ale jak tylko przybysz wjechał w krąg światła rzucanego przez palące się latarnie, okazało się, że to nie Karian.
- Nerafedzie – powitał go Lord Pychy. - Miałeś przyjechać wcześniej. Narcynus jest już od rana na zamku. 
- Tak, ale miałem jeszcze coś do załatwienia. I może dobrze się stało – książęcy strateg zeskoczył na ziemię i dopiero wtedy zauważyli czyjeś ciało przerzucone przez koński grzbiet. - Obudź Nicka, książę. Musiał spaść z konia, chyba mocno uderzył się w głowę. Znalazłem go przy potoku. 
Odwrócił się i zdjął z siodła nieprzytomnego, bezwładnego Kariana z włosami posklejanymi krwią. Lawliet zakrył sobie usta dłonią. 
- Oddycha, książę. Ale jest wyziębiony i stracił dużo krwi. Nie wygląda to dobrze – Neru pokręcił głową, zmartwiony. 
- Weź go do pałacu, tu nic nie zrobimy. Hariatan, obudź Nicka... I idź do salonu po Rafaela. Przyda nam się jego pomoc – rozkazał Lucyfer. Kapitan zasalutował i już po chwili go nie było.

***

Karian obudził się i pierwszym, co zarejestrował był łupiący ból z tyłu czaszki. Drugim było światło, które raziło tak, że musiał zamknąć oczy. A trzecim... Była pustka. Zupełna pustka tam, gdzie jak sądził powinny być jego wspomnienia. Nie miał pojęcia, kim jest. 
Ten fakt tak go przestraszył, że zerwał się, siadając prosto na pościeli. 
- Hej, hej! Spokojnie! Ugh, uderzą się w głowę i od razy chcą biegać i skakać – rozległ się jakiś zrzędliwy głos i mężczyzna w okularach delikatnie zmusił go do ponownego położenia się. I dobrze, bo pokój zaczął wirować i zrobiło mu się trochę niedobrze. 
- Jak się czujesz? - przy łóżku stanął jakiś anioł o kręconych włosach i dużych, niebieskich oczach, teraz wypełnionych troską. Anioł? To było co najmniej dziwne. 
- Nie wiem, gdzie jestem... - wyznał, postanawiając chwilowo się nad ty nie zastawiać. Za bardzo bolała go głowa. 
- Jesteś w skrzydle szpitalnym pałacu Lucyfera. Uderzyłeś się w głowę, szukając w lesie konia – mruczał zrzędliwy okularnik. 
- Nie wiem też, kim jestem – sprecyzował koniuszy, na co obaj lekarze spojrzeli na niego z niedowierzaniem. 
- Jest gorzej niż myślałem – zafrasował się skrzydlaty.
- Gorzej? Neru mógł mi przywieźć zimnego trupa – zauważył jego współpracownik. Karian przełknął głośno ślinę. Podobno medycy mieli wspierać swoich pacjentów, a nie ich dołować. 
Mężczyźni zaczęli rozmawiać podniesionymi głosami, a koniuszy przestał ich słuchać. Zamiast tego spojrzał na stojący obok stolik, gdzie leżał wianek spleciony z pięknych, białych kwiatów. Pachniały słodko i koniuszy delikatnie musnął je palcami, z jakiegoś powodu się uśmiechając. 
- Dobrze... To tak. Jesteś Karian, koniuszy na zamku księcia Lucyfera w Piekle. Pracujesz tu... Od małego, jak wcześniej twój ojciec. Ja jestem Nicholas, nadworny lekarz, a to Rafael, Archanioł Uzdrowień. I brat naszego księcia – przedstawił ich okularnik. Rafael przytaknął, patrząc z troską na swego pacjenta. 
- A od kogo te kwiaty? - zapytał Karian, biorąc wianek do rąk.
- Od księcia Lawlieta, syna Lucyfera – odparł zdawkowo Nick, machając ręką. - Uparł się, żeby je tu zostawić. 
- Dlaczego książę miałby mi dawać kwiaty... - zamyślił się koniuszy, delikatnie gładząc płatki kciukiem. 
- Jesteście przyjaciółmi z dzieciństwa. Chyba się też obwinia, że nie pojechał z tobą – wyjaśnił medyk. 
- To miłe – odparł zielonooki, odkładając wieniec na stolik. 
W tej samej chwili drzwi się otworzyły i do środka wpadł Lawliet. Widząc Karian zamarł i powoli podszedł, by usiąść na łóżku.
- Lawliet, czekaj... - zaczął Nick, ale książę już trzymał przyjaciela w objęciach. Koniuszy syknął i odepchnął go, lekko przestraszony, czując nagłą falę bólu w głowie. Kiedy minęła, uniósł głowę, by spojrzeć na zaszokowanego gościa.

- Przepraszam... - powiedział, zakłopotany swoim zachowaniem wobec nieznajomego. - Ale nie mam pojęcia, kim jesteś.
_____________________________________________________

WR: A oto kolejny (spóźniony) one-shot. Nie wiem czemu mi tak wolno idą, może dlatego, że ich fabuła nie była wcześniej jakoś stricte zaplanowana... Ten na przykład miał się skończyć zupełnie inaczej... Cóż, jest jak jest, hehe, mam nadzieję, że się spodoba :D Dzięki za komentarze i do zobaczenia za tydzień <3

5 komentarzy:

  1. Rafi i te jego zdrobnienia imion, Danuś, Misiu, Lucek... Czekam na więcej xD


    Scena przy stajni --> "Tak, już, zaraz mu powie, dajesz nie wstydź się... Jeszcze chwila.... No nie k***a w takim momencie? ;;" To było okrutne ;;

    Końcówka, taka smutna ;-; Mam nadzieje że tak tego nie zostawicie, bo moje erce tego nie wytrzyma... Jest za delikatne ;-; xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Ej... dobra czas się załamać. To już któryś raz jak piszę tu komentarz, a go potem nie ma...
    Ech, to jeszcze raz.
    Mam nadzieję, że Karian odzyska pamięć.
    To słodkie jak Rafi wypytuje o Samusia :D
    Rozdział jak dla mnie udany i czekam na następny :D
    Życzę weny i dużo wolnego czas na pisanie :D
    PS. Sorry za to na początku, ale musiałam się wyżalić. Choć przypuszczam, że to wina mojego komputera, bo ostatnio znów muli...

    OdpowiedzUsuń
  3. Szkoda mi strasznie Lawlieta. Tak malo brakowalo, mogli byc tacy szczesliwi, a tu dupa... Ciekawe czy Karian w ogole odzyska pamiec. Jestem ciekaw, co zrobi syn ksiecia jak sie o tym dowie. Uwielbiam takie akcje :D
    Rafi sie kocha w Samaelu? Tak o niego wypytuje, to takie kochane :P

    OdpowiedzUsuń
  4. Kiedy kolejny rozdział? Nie poganiam tylko z ciekawości pytam :)
    Pozdrowionka!

    OdpowiedzUsuń
  5. Gratuluję, mam zaszczyt nominować Cię do blogowego Libster Award.
    Więcej informacji na: http://poziomm2.blogspot.com/2015/02/nominacja-do-libster-avard.html
    Pozdrawiam, Ethan

    OdpowiedzUsuń