niedziela, 24 maja 2015

RA: Rozdział 6

- Wstań, Samaelu, Lordzie Gniewu. Zostałeś obdarzony częścią powierzonej mi mocy, więc twoim obowiązkiem jest rozporządzanie nią w sposób rozważny i dbanie o dobro mieszkańców twego okręgu. Za swoje czyny będziesz odpowiadał przede mną lub przed sędzią Raguelem, w zależności od ich powagi – Samael uniósł głowę i spojrzał w czerwone oczy Lucyfera, który opierał swoją złotą laskę na jego ramieniu. Musiał przyznać, że przez ten czas, kiedy się nie widzieli, Archanioł Powietrza urósł. Nie fizycznie, oczywiście, bo wciąż był niski, ale jego oczy wydawały się pełne powagi i doświadczenia. Stał się wyniosły, jeszcze bardziej dumny niż wcześniej i świadom wagi swojej pozycji. Mimo to świeżo upieczony Gniewny Pan nie sądził, że był złym władcą. W końcu przyjął go do siebie, wiedząc, czego dokonał w Niebie... Większość dworu pewnie nie podzielała jego zdania.
- Dziękuję za twoją łaskę, wasza książęca mość - dawny Anioł Śmierci schylił głowę pokornie, a na wargach Lucyfera zatańczył lekki uśmieszek. Dobrze wiedział, że takie zachowanie nie jest podobne do dawnego przyjaciela.
- Zobaczymy, jak się za nią odwdzięczysz – rzucił, machając ogonem, po czym rozejrzał się po otaczających go demonach. - Potrzebujesz generała... Na razie jednego, drugiego najwyżej dobierzesz sobie kiedyś sam.
Samael nie zaprotestował, gdy książę wybrał z grupy czarnowłosego demona z bystrym spojrzeniem sokolich oczu i szpiczastą bródką. Mężczyzna spojrzał na nowego przełożonego z posępną miną. Wyraźnie nie umiał obchodzić się z innymi, co nieco uspokajało Lorda Gniewu. Przynajmniej nie będzie jedyny.
- Jestem Mephisto. To będzie zaszczyt ci służyć - przedstawił się demon, a z tonu jego głosu Samael wywnioskował, że „zaszczyt” to nie do końca słowo, jakiego chciał użyć.
- Cokolwiek – mruknął, spoglądając na Mephisto spode łba, na co ten odpowiedział tym samym.

***

- Zostań moim generałem, Zaro. Masz w sobie więcej charakteru niż całe wojsko razem wzięte. Przyda nam się ktoś taki.
Zamieć śnieżna rozpętała się na dobre, ale oni wciąż brnęli przed siebie. Samael, otulony grubym futrem z górskiego bhansi szedł na czele grupy wojowników z górskiego plemienia, które budziło strach w wielu mieszkańcach jego okręgu. Kroczący obok niego Mephisto o dziwo milczał – ciężka wędrówka najwyraźniej była mocnym ciosem w jego sarkazm. Kobieta, do której się zwrócił była niską diablicą o pucołowatej twarzy okolonej przez lekko podkręcone na końcach, białe włosy. Nie wyglądała na waleczny typ, ale bronią władała lepiej, niż wielu mężów w wojsku Gniewnego Pana. Do tego potrafiła powieść za sobą tłumy i skłonić je do wykonania każdego rozkazu.
- Znasz już moją odpowiedź, Sam. Jeśli nie uznasz moich braci za obywateli twojego okręgu i nie dasz im pozwolenia na to, by swobodnie się po nim poruszali, nigdzie się stąd nie ruszę. Nie opuszczę ich i nie opuszczę Thoi – rzuciła szybkie spojrzenie za siebie, by poszukać wysokiej, umięśnionej kobiety o brązowych włosach, niosącej na plecach jedno z dzieci członków plemienia. Thoa była przywódcą tych demonów, czuwała nad nimi i broniła ich od wieków. Na obcych patrzyła nieufnie, zwłaszcza odkąd zaczęli wykazywać zainteresowanie jej ukochaną Zarą.
- Twoje miejsce jest z nami – odezwał się nagle Mephisto. - Jesteś szlachcianką, a nie barbarzyńcą. Gdybyś zechciała wrócić, znalazłoby się dla ciebie miejsce.
Sympatyczna twarz kobiety zachmurzyła się natychmiast.
- To oni przygarnęli mnie, kiedy moi rodzice zostali zabici. Wychowali, jak jedną ze swoich. Nie odwrócę się od nich, bo jakiś nadęty paniczyk nie jest w stanie zrozumieć tego, co nasz łączy. Naprawdę nigdy nie miałeś kogoś, kto o ciebie dbał? - fuknęła niczym wściekła kotka, a generał Samaela spojrzał na nią twardo.
- Nie miałem – rzekł krótko. - I prawdopodobnie nigdy nie będę miał.
- Jesteście najbardziej smutnymi osobami, jakie spotkałam – Zara pokręciła głową z niedowierzaniem, a Gniewny Pan musiał w duszy przyznać jej rację.
- W takim razie zgoda. Uznam was oficjalnie za część mojego okręgu – odezwał się, nie zważając na oburzone spojrzenie swego generała. Jego poddani pewnie będą się burzyć przeciw takiej decyzji, ale nikt nie postawi się przerażającemu Lordowi Gniewu. Co więcej, Lucyfer z pewnością poprze jego decyzję. Zawsze uważał, że każdy demon powinien mieć swoje miejsce w Piekle.
- Dziękuję – Zara uśmiechnęła się, biorąc go za rękę. Wiedział, jak wiele to dla niej znaczyło.


***

- Zobacz, są na tamtym drzewie. Widzisz? Samiec właśnie przyleciał ze zdobyczą.
Rafi delikatnie nachylił się między gałęziami, by mieć lepszy widok na sąsiednie drzewo. Rzeczywiście, przed głęboką dziuplą w pniu unosiło się w powietrzu zwierzę przypominające krępego żbika ze skrzydłami i sowimi szponami zamiast przednich łap. Jego szyję pokrywały częściowo pióra, a w pysku połyskiwały rzędy lśniących zębów, w których trzymał martwą mysz. Jego wielkie oczy wydawały się lekko świecić w mroku. Archanioł widział tę istotę w jednej z książek Samaela. Nazywano ją sovikotem i była jedynym gatunkiem gryfa, który przystosował się do życia w lesie.
Obok niego Leta usadowił się wygodniej na gałęzi. Żałował, że nie wziął łuku – czapki z sovikota były bardzo modne i pewnie sprzedałby futro za dobrą cenę – ale Rafi absolutnie zakazał mu zabijać cokolwiek zobaczą. Miał tylko krótki sztylet w razie gdyby natknęli się na bestię nie mającą przyjaznych zamiarów.
Jakieś dwa tygodnie temu archanioł postanowił w końcu zająć się tym, po co tu przyjechał i rozpoczął samodzielne wypady do lasu. Wtedy to natknął się na łucznika, który był w trakcie polowania. Ucięli sobie pogawędkę, a Leta obiecał, że pokaże mu wszystko, co warto zobaczyć w tej części piekielnych borów. Samael nieco krzywo patrzył na ich czasem nawet dwudniowe wypady, ale Rafi chyba już do końca owinął go sobie wokół palca, bo łucznik wciąż był cały, zdrowy i nienabity na pal.
Rafi chłonął wszystkie dziwy, jakie napotykały jego oczy niczym gąbka. Bazgrolił mnóstwo pospiesznych notatek w swoim dzienniczku, a czasem nawet próbował wykonać jakiś nieudolny szkic, który w niczym nie odzwierciedlał rzeczywistości. Leta uważał, że zapał przyjaciela do poznawania ich świata jest uroczy i starał się mu przekazać wszystko, co sam wiedział. Trochę tego było, w końcu swego czasu przemierzył chyba całe Piekło i część Limbo. Dopiero potem osiadł na stałe w okręgu Samaela, zarabiając na życie łowiectwem i spisując swoje przygody. Wielu, czytając je pewnie by uznało, że ma bardzo bujną wyobraźnię. To śmieszne, jak mało mieszkańcy Piekła wiedzieli o swym kraju. Żyjąc tyle wieków, mogliby zbadać każdy jego zakątek, a oni wybierali siedzenie w swoich rezydencjach i powtarzanie bez końca codziennej rutyny. A można było odkryć tyle tajemnic, poznać tyle osób...
- Kiedy demony w Niebie nie będą już wzbudzać powszechnego oburzenia, przejadę się tam i zbadam je wszerz i wzdłuż – powiedział Rafiemu, a ten entuzjastycznie zaczął go do tego zachęcać. Na razie jednak Leta lubił to, co miał, czyli solidny, drewniany domek w głębi lasu, szerokie łóżko nakryte tyloma futrami, że można było się w nich zakopać, kolekcję co bardziej imponujących trofeów oraz sympatię sąsiadów, z którymi handlował i się przyjaźnił. Ostatnimi czasy szczególnie przywiązał się do Hullena i Davio. Z tym pierwszym często wymieniał jakąś zdobycz za drewno, a nawet parę razy wpadł na obiad i pobawił się z dwójką uroczych smyków, które drwal samotnie wychowywał, z drugim zaś często po treningu jechał się napić. Hullen rzadko im towarzyszył, bo w domu czekały na niego dzieciaki.
Kiedy sovikoty zniknęły w swojej dziupli, Rafi i Leta wyszli z krzaków i ruszyli dalej. Las spowity był niebieskawym blaskiem księżyca, przez co wszystko wydawało się obce i nierealne. Podczas pełni najlepiej odkrywało się sekrety lasu. Łucznik na początku był zaskoczony, ile czasu archanioł może wytrzymać bez snu, szybko jednak przypomniał sobie, że Rafael jest lekarzem i pewnie nie raz musiał spędzić całą noc przy jakimś pacjencie. To tylko wzbudziło w nim szacunek do przyjaciela.
Nagle poczuli, że powietrze wypełnia jakiś słodki, przyjemny zapach. Leta rozpoznał go natychmiast i pociągnął Pana Uzdrowień w tamtą stronę. Mieli szczęście, że udało im się na to trafić. Po krótkim, szybkim spacerze ich oczom ukazała się polana przykryta dywanem białych, świecących delikatnym blaskiem kwiatów. Rosły one tak gęsto, że prawie nie było widać trawy, zaś na nimi unosiły się wielookie puchate istotki, których owadzie skrzydełka trzepotały mocno, wydając monotonne bzyczenie. Między kwieciem brodziło kilkanaście postaci w pelerynach i kapturach, nachylając się co jakiś czas, by podnieść coś z ziemi.
- Co się dzieje...? - zapytał Rafi, przyglądając się z fascynacją temu tajemniczemu rytuałowi.
- To lupieny. Zapach tych kwiatów, które kwitną tylko podczas pełni, zupełnie je odurza i są wtedy całkiem otępiałe. Wydzielina ich gruczołów jest bardzo cennym składnikiem eliksirów, dlatego wielu magów poszukuje jej na polanach w takie noce, jak dzisiaj. Często biorą też kwiaty, by któryś z lupienów za nim poleciał. Wtedy mają stały dostęp do wydzieliny. Niestety małe paskudy strasznie łatwo padają ofiarą drapieżników, kiedy są odurzone – wyjaśnił Leta. Jeden z magów zbliżył się do nich, uważnie obserwując ziemię. Gdy nachylił się, by zerwać wyjątkowo dorodny kwiat, łucznik zrobił krok do przodu i zerwał go przed nim, po czym podsunął mu z czarującym uśmiechem. Demon przyjął roślinę, a Leta zauważył, że jego jaskrawozielone oczy lśniły lekko w mroku, tak samo jak wytatuowana na policzku czaszka.
- Dziękuję – powiedział mag, uśmiechając się drapieżnie, po czym odwrócił się na pięcie i odszedł, a za nim poleciał wyjątkowo okrągły lupien. Łucznik cieszył się, że nie powiedział Rafaelowi, jak cenne są oczy i skrzydła tych stworzeń, bo archanioł pewnie nie dałby mu poświęcić żadnego z nich.
Nagle rozległo się głośne wycie. Mag, któremu Leta dał kwiat, odwrócił się na pięcie, a czubki jego palców zalśniły delikatnym zielonym blaskiem. Cała reszta, spojrzawszy w stronę, z której dochodził dźwięk, błyskawicznie rozpierzchła się we wszystkich kierunkach. Strzelec wyciągnął sztylet, nie mówiąc zdezorientowanemu Rafiemu ani słowa.
Spomiędzy drzew wyłoniły się czworonożne bestie. Ich tułowia pokrywała zmierzwiona, czarna sierść, ale zamiast głów na ich karkach bielały wydłużone czaszki ze szczękami pełnymi szpileczkowatych zębów. W oczodołach lśniły czerwone ogniki, kiedy zwróciły się ku jedynym pozostałym na polance osobom. Jedna z nich bez ostrzeżenia skoczyła na jakiegoś maga, który nie zdołał uciec. Kiedy przytrzasnęła go do ziemi zakrzywionymi pazurami, rozwierając nienaturalnie szeroko szczęki nad jego głową, ciało biedaka zajęło się czarnymi płomieniem, który pochłonął je w całości i zniknął w paszczy stworzenia.
- Uciekajcie – warknął mag z czaszką na policzku. - Chyba, że chcecie oddać dusze na cele charytatywne.
- Jak mam to zabić? - zapytał Leta, zupełnie ignorując polecenie. Mężczyzna rzucił mu poirytowane spojrzenie.
- Nie możesz. To czarnomagiczne stworzenia. Normalna broń nic im nie zrobi. – wyjaśnił. Blask wokół jego dłoni zrobił się intensywniejszy.
- Nie możemy cię tak zostawić... - zaprotestował Rafi, na co mag tylko zaklął.
- Owszem, możecie – jego usta zaczęły poruszać się bezgłośnie w szeptanym zaklęciu i wtedy zwierzęta puściły się pędem w ich stronę. Leta spojrzał na mężczyznę, po czym złapał archanioła i ruszył biegiem w głąb lasu, ciągnąc go za sobą. Za ich plecami rozbłysło zielone światło, zalewając na chwilę wszystko dookoła nich niepokojącym blaskiem. Nie zatrzymali się jednak dopóki strzelec nie stwierdził, że nikt ich nie goni. Rafi wyrwał mu się z oburzeniem.
- Zostawiliśmy go na pewną śmierć! Jak mogłeś? Kto wie, co to było... - zawołał.
- Zdawał się wiedzieć, co robi – odparł Leta, kręcąc głową. - Tylko byśmy mu zawadzali. Nie mam pojęcia o magii, a ty?
- Nie, ale... Nie można porzucać innych w potrzebie... - zaprotestował słabiej Rafi. - On...
Strzelec westchnął, drapiąc się z zakłopotaniem po głowie.
- Posłuchaj, wałęsałem się po Piekle paręnaście dobrych wieków. Wiem, że dla archanioła to pewnie chwila, ale znam to miejsce i wierz mi, nie chciałbym cię mieszać w to, co mogłoby się tam wydarzyć. Nie mam ochoty wylądować na palu – powiedział. - Te stwory? Paskudna czarna magia. Nie mam pojęcia, kto za nią stoi, ale zakładam, że nasz mag też nie był do końca czysty. Źle bym się czuł, wciągając cię w jakieś bagno.
Rafi spojrzał na niego z zaskoczeniem, a wyraz jego twarzy nieco złagodniał. Leta tylko się o niego troszczył. Pewnie miał rację, nieznajomy musiał wiedzieć, na co się porywa. Jego uwagę zwróciło jednak coś innego w słowach przyjaciela.
- Hej, powiedz... Ty sam chciałbyś się w to mieszać? - zagadnął z zaciekawieniem, a łowca tylko wyszczerzył zęby.
- Co mogę powiedzieć? Lubię dreszczyk emocji.


***


- Powiedz, książę... Nie chciałeś nigdy spotkać swojego ojca? - Lawliet z zaskoczeniem spojrzał na Vina. Wracali właśnie z Lux, gdzie Lucyfer wysłał ich na niewielkie zakupy. Na widok wytwornej, pełnej godności szlachty, generał zaczął zastanawiać się, jaki był poprzedni kochanek księcia i czemu był na tyle głupi, by zaprzepaścić miłość tak wspaniałej osoby. Miał jako takie pojęcie o charakterze ojca Seriusa, ale nawet Asmodeusz traktował Mammona jak ósmy cud świata i Vin nie wyobrażał sobie, że mógłby go zdradzić. Pytanie Lawlieta o coś takiego wydawało mu się nieco nietaktowne, w końcu jednak nie wytrzymał i ciekawość wzięła górę.
Młodszy z synów Lucyfera wbił wzrok w drogę przed sobą, a jego twarz nieco spochmurniała. Prowadząc tak długi żywot bez posiadania dwójki rodziców, zapominało się, że teoretycznie jednego z nich brakowało. Można było przywyknąć i szczerze powiedziawszy, Law już od dawna o tym nie myślał.
- Był taki okres – przyznał. - Jak byłem jeszcze dzieciakiem. Wiesz, nastolatek zaczyna zadawać pytania i szukać prawdy o sobie. Chce być jakąś całością. Z samym tatą nie miałem pełnego obrazu, ale Basty skutecznie wybił mi to z głowy. On... Chyba trochę go pamiętał, wiesz? Powiedział, że to zła osoba i że mam się nie ważyć przypominać tacie o tym, który złamał mu serce. Może nie wydaje ci się to przekonujące, ale wtedy zrobiło na mnie ogromne wrażenie i z czasem pogodziłem się z faktem, że nigdy go nie poznam.
- Nie czułeś się niewystarczająco dobry? Bo was zostawił, a ty nie potrafiłeś zrozumieć dlaczego? - zdziwił się Vin. Słyszał, że to całkiem częsta reakcja na porzucenie, ale żaden z książąt nie pokazywał po sobie czegoś takiego.
- Nie, dlaczego? Wszyscy mówili, że był dupkiem. Nikt nigdy nie potraktował nas jako biednej, rozbitej rodziny. Naszym ojcem jest książę Piekła i nie moglibyśmy prosić o lepszego – pokręcił głową Lawliet. - Czemu nagle o to wszystko pytasz? Chcesz adoptować parę książąt? - dodał ze złośliwym uśmiechem, na co generał lekko się zaczerwienił.
- N-nie, ja... - zaczął, ale książę przerwał mu w pół słowa.
- Bo nie mielibyśmy nic przeciwko. Ani ja, ani Basty – zapewnił nieco łagodniej, po czym spiął konia piętami. - Ścigamy się do zamku!
- A myślałem, że to ja jestem tu młodszy... - Vin uśmiechnął się pod nosem, ale również popędził wierzchowca, nie zamierzając przegrać. 


***


Nick przez okno swojego gabinetu obserwował, jak para jeźdźców wjeżdża na dziedziniec. Lawliet wiwatował, jakby to, że pierwszy przekroczył bramę było jakimś wielkim wydarzeniem, zaś Vin tylko z rozbawieniem mu przytakiwał. Lekarz zauważył, że młody książę rozpromienił się jeszcze bardziej, gdy Karian podszedł do nich i wziął lejce ich koni, by odprowadzić je do stajni. Koniuszy robił postępy i chociaż wciąż miał problem z przypominaniem sobie osób, zamek kojarzył całkiem dobrze. Nick miał nadzieję, że szybko wróci do siebie. Wciąż nie wiedział, jak mocnym uczuciem darzył Lawlieta przed wypadkiem. Lekarz nie miał zamiaru niczego mu narzucać, chociaż po entuzjazmie z jakim Karian mówił o młodym księciu można było sądzić, że jego miłość przeziera gdzieś przez te wszystkie ukryte za mgłą wspomnienia.
Odwrócił się od okna, gdy ktoś zapukał do drzwi. Usłyszawszy zdecydowane „proszę”, Orion wszedł do środka z teczką jakichś dokumentów i położył je lekarzowi na biurku. Nick skinął głową w podziękowaniu z lekkim roztargnieniem i zabrał się do ich przeglądania. Dopiero po chwili zauważył, że anioł wciąż jest w pokoju i patrzy na niego z niemałym zakłopotaniem.
- Coś nie tak? - zapytał, unosząc brew krytycznie. Od początku ich znajomości miał wrażenie, że Orion nie czuje się dobrze w jego towarzystwie. Nic dziwnego - skoro jego nauczycielem przez ten cały czas był Rafael, groźny i surowy Nick nie wydawał się zmianą na lepsze.
- Ortis wciąż jest trochę na ciebie zły, doktorze – westchnął anioł, odsuwając krzesło i siadając na przeciwko. - Ta atmosfera między wami wpływa też na innych... Czy to naprawdę konieczne wszystko przed nim ukrywać?
Medyk westchnął, odkładając pióro, by całą uwagę skupić na Orionie.
- To nie takie proste. Widzisz, facet, z którym się spotykam... Nie do końca jest tutaj mile widziany -wyjaśnił, przeczesując palcami włosy z zakłopotaniem.
- Jest aniołem? - zdziwił się skrzydlaty, na co Nick tylko się roześmiał.
- Gdyby był aniołem to jeszcze pół biedy... Nie. Zwyczajnie zrobił coś bardzo złego i nikt nie chce go tutaj widzieć. Ja sam nie jestem pewien, czy dobrze robię, dając mu szansę. Ortis go nie zna, ale słyszał wystarczająco i nie byłby zachwycony, a co dopiero, jeśli dowiedziałaby się reszta... Nie, chcę się najpierw przekonać czy robię dobrze – wyjaśnił. - Pewnie nie, ale raz się żyje.
- Jest przestępcą? Doktorze, czy spotykasz się z szefem mafii? - Orion spojrzał na niego podejrzliwie, a Nick po chwili milczącego niedowierzania wybuchnął głośnym śmiechem.
- O nie, nic z tych rzeczy... To, co zrobił, nie jest niestety karane prawem... Spokojnie, mojemu życiu raczej nic nie grozi – zapewnił go z rozbawieniem, próbując sobie wyobrazić Seriusa jako szefa mafii. Z jednej strony dzieciak chyba nie przeżyłby dnia, z drugiej... Było w tym coś intrygującego.
- No dobrze... Jednak wciąż myślę, że powinieneś być szczery z Ortisem. Jeśli byś go poprosił to pewnie nie pisnąłby nikomu słowa. Jesteś dorosły i wiesz, co robisz, prawda? - Orion wstał. - Dziękuję, że mi o tym powiedziałeś.
- Nie ma za co, a teraz daj mi skończyć te raporty, których nie zrobiliście bo byliście zbyt zajęci sobą – Nicholas spojrzał na niego znacząco, a anioł uśmiechnął się z zakłopotaniem i szybko zmył z oczu starszego demona. Ten zaś westchnął lekko i wyciągnął z szuflady ostatni list od Seriusa, by po raz czwarty go przeczytać. Szlachcic zapewniał, że ich randka w operze była najlepszym wieczorem w jego życiu i że bardzo tęskni za swoim ukochanym i Nick po prostu nie mógł powstrzymać ciepłego uczucia, które się w nim pojawiało na te słowa. Pamiętał, że kiedy obudził się rano, Serius zrobił mu na śniadanie omlet z dżemem, a potem siedzieli na kanapie w salonie i rozmawiali, przytuleni do siebie. Od czasu do czasu syn Asmodusza całował go lekko w policzek, usta, albo inne miejsce na twarzy, a Nick nie umiał powiedzieć, kiedy ostatnio czuł się taki kochany i potrzebny. Jeśli to była tylko gra, to miał nadzieję, że potrwa jak najdłużej. 


*** 


Rafael uważnie obserwował, jak Samael wacikiem delikatnie dezynfekuje jego ranę. Obydwaj wiedzieli, że archanioł mógł sam się uleczyć z drobnych obrażeń, które zarobił w wyniku spotkania z feniksem, na którego teren niechcący z Letą wtargnęli, ale Lord nie widział sensu w marnowaniu mocy Pana Uzdrowień, skoro sam mógł to opatrzyć. Ostrożne i z uwagą owinął zadrapanie i zawiązał bandaż, by nie spadł.
- Proszę – powiedział, wkładając do apteczki resztę rzeczy, których używał. - I następnym razem uważajcie. Masz szczęście, że to były pazury, a nie ogień. Oparzeń ze spotkania z feniksem nie da się tak łatwo zaleczyć.
- Wierz mi, że wiem – westchnął Rafi. - Straciliśmy całą flotę, bo jakieś stado uznało, że naruszyliśmy ich terytorium. Przeżyła tylko jedna osoba.
- To musiał być szok – powiedział Samael, nie wiedząc, jak inaczej to skomentować. Nie miał pojęcia, kto wtedy pełnił rolę Anioła Śmierci, cieszył się jednak, że nie on.
Rafi tymczasem zabrał mu apteczkę i postawił ja na stoliku, by móc przysunąć się bliżej. Jego niebieskie oczy błyszczały radośnie, gdy wpatrywał się w twarz Lorda Gniewu. Ten nagle poczuł, że ta niewielka odległość jest odrobinę niekomfortowa. Może to przez to intensywne spojrzenie, które wydawało się przewiercać go na wskroś, ale nagle w pokoju zrobiło się gorąco.
- To miejsce jest naprawdę cudowne, Sammy – powiedział archanioł z uśmiechem.
- Tak... Ma pewien urok – zgodził się Samael, błądząc wzrokiem po jego twarzy i starannie omijając usta.
- Leta pokazuje mi wszystko, co sam widział, ale chciałbym zobaczyć też to, co ty lubisz najbardziej... - Rafi przekrzywił głowę niewinnie, a serce Lorda podeszło do gardła.
- Nigdy nie myślałem o tym, co lubię – przyznał. Pan Uzdrowień natychmiast posmutniał.
- Och, Samuś... Czemu upierasz się, żeby żyć tak samotnie? - westchnął, kładąc dłoń na jego ręce. Samael ledwo przezwyciężył chęć odskoczenia na drugi koniec pokoju. Cholera, nie było dobrze. Takie drobne rzeczy nie powinny mieć na niego żadnego wpływu.
- Nie ma kogoś, kto by polubił wariata, Rafaelu. Nikt ze mną długo nie wytrzyma. Jestem potworem – powiedział zamiast tego, zabierając dłoń.
- Nie jesteś! Jak możesz tak mówić? Wszyscy się ciebie boją, bo próbujesz wydawać się strasznym. Zobacz, ja cię lubię. – archanioł położył ręce na jego policzkach i zmusił do spojrzenia sobie w oczy. Spędził z nim wystarczająco dużo czasu, by wiedzieć, że Samael nie jest tym strasznym Lordem, którego wszyscy się boją. To tylko maska założona w obronie przed światem, jakby dawny Anioł Śmierci wręcz bał się czyjejś bliskości.
- Byłeś tu tylko parę tygodni. Mam krew niejednej osoby na rękach. Gdybyś wiedział o wszystkich, których zabiłem lub skrzywdziłem, nie zostałbyś ani chwili dłużej. – Rafi aż czuł złość gotującą się w Gniewnym Panie, mimo to nie zamierzał się poddać.
- Jestem twoim przyjacielem, Sammy! Chcę dla ciebie jak najlepiej! Nie mogę patrzeć na to, co sobie robisz. Może i byłem tu tylko parę tygodni, ale widzę, że cieszysz się z mojej obecności. Nie możesz być sam, to cię wyniszcza...
Samael odsunął ręce archanioła, a jego twarz przybrała chłodny wyraz.
- Niestety, nie będziesz tutaj zawsze, Rafaelu, a tylko ty masz w sobie tyle empatii, by marnować na mnie czas. – rzekł, po czym wstał i zabrał apteczkę ze stołu. Rafi usłyszał tylko trzaśnięcie drzwi i westchnął, pogrążając się w myślach. 


***


Było już dobrze po północy, ale Samael nie mógł spać. Był na siebie zły. Zły, że tak potraktował Rafaela, że znowu dał ponieść się złości, ale przede wszystkim zły, że myśl o wyjeździe archanioła powodowała w nim taką... Pustkę. Przywykł do towarzystwa Pana Uzdrowień i nawet jeśli ten był gdzieś w lesie z Letą, albo zwiedzał zamkowe zakamarki na własną rękę, jego obecność wypełniała wszystkie pomieszczenia w pokoju. Lord wiedział, że Rafi jest i wkrótce się pojawi, by zjeść z nim posiłek, świergocząc radośnie o tym, co dzisiaj widział. Kiedy odejdzie, te ponure korytarze będą bardziej puste niż kiedykolwiek wcześniej.
Samael przewrócił się na plecy i nakrył twarz poduszką z cichym warknięciem.
Rafi już od dawna nie należał do jego świata. Był tylko egzotycznym dodatkiem, chwilową odskocznią od ponurej rzeczywistości, przypomnieniem o dawnych, beztroskich czasach. W momencie, gdy zawitał w zamku wszystko rozkwitło, a kiedy odejdzie, zwiędnie na nowo, jakby nigdy się nie zmieniało. Delikatne muśnięcie życia w nieskończonym objęciu śmierci. A życie ma to do siebie, że przemija. Przez chwilę Samael zastanawiał się, czy Rafi nienawidzi miejsca, w którym się znalazł. W końcu ciemne, ponure, zakurzone zaułki zamku miały się nijak do wypełnionych słońcem pokoi pałacu Regenta. Potem jednak przypomniał sobie, że archanioł cieszy się ze wszystkiego, co postawi przed nim los, więc ta mroczna sceneria również musi w jakimś stopniu cieszyć jego pełne radości serce. Ta myśl sprawiła, że napięte mięśnie Lorda nieco się rozluźniły. Rafi go nie nienawidził. Pewnie przyjdzie to z czasem, ale teraz powinien korzystać z chwili.
Jego łóżko naprawdę zmieściłoby jeszcze jedną osobę.
Odsunąwszy poduszkę, z zamyśleniem wbił wzrok w puste miejsce obok siebie. Powinien przestać myśleć.




_____________________________________________________________
 WR: No, jednak udało nam się wrzucić rozdział przed czerwcem :D W niedzielę, bo wczoraj Scar nie miała już siły sprawdzać, ale zawsze. Mam nadzieję, że nie jest nudny i że po takiej przerwie was zadowoli~~

SC: Zgadnijcie, kto kupił sobie tableta graficznego? Aż mnie wzięła chęć na rysowanie artów do PnS, z pewnością coś niedługo wstawię na FP~~ Tutaj macie tajemniczego maga, którego Leta i Rafi spotkali w lesie~~ Wreszcie koniec matur i wolność, a wraz z tym więcej czasu na pisanie i rysowanie! <3 Sorrki, że wczoraj nie sprawdziłam, ale wróciłam o 21 do domu, bo oczywiście imprezy rodzinne muszą trwać minimum cały dzień ;w; Tak więc do zobaczenia w następną sobotę~~

4 komentarze:

  1. No i proszę tyle myślał aż wymyślił że ma za duże łóżko, w końcu Rafi niech sie bierze do roboty:-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nareszcie nie mogłam się już doczekać !! Świetnyy rozdział ;D

    ~L

    OdpowiedzUsuń
  3. Och końcówka wieeeele obiecuje :) Pozdrawiam i życzę weny :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Przepraszam, że się niecierpliwię, ale będzie dziś nowy rozdział, prawda? Ja chcę! Hah, a tak serio, pamiętajcie, że czekamy i w razie potrzeby poczekamy ( choć nie chętnie, ale czego się nie robi dla jednego z ulubionych opowiadań? ) :)

    OdpowiedzUsuń