czwartek, 24 września 2015

RA: Rozdział 8


Kiedy zaczęło robić się ciemno, Samael wyciągnął Rafaela z zamku i stromymi schodkami wyrzeźbionymi w kamieniu zaprowadził na rozległą półkę skalną. Wydawała się ona wręcz nienaturalnie duża i Pan Uzdrowień zastanawiał się, skąd taka formacja i do czego służyła. Lord szybko rozwiał jego wątpliwości tłumacząc, że kiedy mieszkańcy wioski jeszcze utrzymywali przyjazne stosunki ze smokami, było to ich lądowisko. Teraz pokrywała je warstwa śniegu, ale gdyby ją odgarnąć, zapewne widać by było ślady potężnych pazurów. 
- To niesamowite – westchnął Rafi. - Jest tu tyle do zobaczenia, a ja muszę już wracać.
- Czekają na ciebie – powiedział Samael, ale nie brzmiał na przekonanego. Od paru dni toczył ze sobą walkę. Z jednej strony chciał zatrzymać archanioła na dłużej przy sobie, nawet jeśli miałoby to znaczyć jeżdżenie z nim po Piekle i z powrotem, z drugiej jednak... Uczucia, które wzbudzał w nim Rafi były przytłaczające. Nie umiał sobie z nimi poradzić, chciał je w sobie zdusić, lecz nie potrafił. Wiedział, że nawet jeśli on kogoś pokocha, nikt nigdy nie odwzajemni tego sentymentu. Ile żyć odebrał braciom Rafaela? Ile odebrał swoim własnym? Był zwykłym mordercą. Nie umiał przy sobie zatrzymać nawet przyjaciół, a co dopiero kogoś bardziej... Zaangażowanego. Z tego powodu chciał, by archanioł wyjechał jak najszybciej i więcej się do niego nie zbliżał. Albo raczej chciałby, gdyby nie fakt, że miał ochotę spędzić cały pozostały im czas przy jego boku.
- Idź czasem do Vestara na obiad, dobrze? Nie możesz ciągle siedzieć w zamku sam – poprosił Rafi, biorąc go za ręce.
- Nie sądzę, by Vestar chciał mnie zaprosić. Poza tym mam Cerbera. I służbę. Nie jestem sam – pokręcił głową Lord. Nie wiedzieć czemu, obiad z osobą, która miała wszystkie powody, by go nienawidzić, wydawał mu się kiepskim pomysłem. 
- Może nie macie z Vestarem obecnie najlepszej relacji, ale jestem pewien, że jeśli chodź trochę się postarasz, z czasem zacznie cię szanować i będzie się wam o wiele lepiej pracowało – upierał się Pan Uzdrowień. - Będę wpadał, jak tylko będę mógł. Nie skończyłem jeszcze z Piekłem, mam tyle do zobaczenia. 
- Mój okrąg nie jest jedynym miejscem w Piekle i z pewnością nie najbardziej interesującym – zauważył Samael. - To praktycznie same lasy i góry. O wiele ciekawszy jest okręg Belphegora albo Asmodeusza. Okropny, ale ciekawy. 
- Ale nie ma tam ciebie – Rafi rzucił mu dziwne spojrzenie, które przesłało dreszcz po jego plecach.
- To tylko lepiej – rzekł cicho, bardziej z uporu niż przekonania. 
- Nieprawda... - Pan Uzdrowień puścił jego dłonie i nagle znalazł się między jego rękoma, wtulając się w niego mocno. Skrzydła Samaela wystrzeliły na boki, jakby chciał uciec w powietrze, ale zamarły, kiedy Lord uświadomił sobie, że nie jest w żadnym niebezpieczeństwie. Stał sztywno, zupełnie nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Gdy zrozumiał, że archanioł nie ma zamiaru go szybko puścić, niepewnie objął go w pasie, opierając brodę na jego ramieniu. Rafi otulił go skrzydłami i Samael niemalże czuł, jak się promiennie uśmiecha. Nagle przestało mu się to wydawać takie złe.
Nagle niebo rozświetliło kolorowe światło i zaskoczony archanioł oderwał się od Lorda, by spojrzeć na to zjawisko. Jasne smugi wiły się po niebie jak węże, splatając się ze sobą i przenikając nawzajem. Rafi rozchylił usta w zaskoczeniu i zachwycie. 
- Więc to jest twoja ulubiona rzecz w tym okręgu? - zapytał z zachwytem. 
- To prawdopodobnie moja ulubiona rzecz w całym Piekle – wyznał Samael, również obserwując niebo. - Pojawiają się tylko raz w roku. Ostatnio jednak nie miałem czasu ani ochoty, żeby tu przyjechać. Myślałem, że to tylko światła na niebie, które widziałem już sto razy. Ale z tobą... - zamilkł, jakby powiedział za dużo i odwrócił wzrok. 
- Cieszę się, że tak mnie postrzegasz – zapewnił zachęcająco Rafi. 
- Na początku, kiedy tu przybyłem, nic nie wydawało mi się piękne ani interesujące. Czasem nie miałem nawet siły wstawać z łóżka. Jeździłem konno tylko, kiedy musiałem, ignorowałem większość zaproszeń Lucyfera na wszystkie bale i wystawne obiady. Z czasem mi się polepszyło, ale nigdy całkowicie. Zwłaszcza, kiedy Zara i Mephisto odeszli – archanioł milczał, nie chcąc przerwać tego nagłego wybuchu szczerości Lorda. Czuł smutek, że nigdy nikogo nie obeszło, co przeżywa Sam. Wszyscy woleli go zamknąć w wizerunku okrutnego potwora mieszkającego samotnie w górach i nawet jeśli Rafael nie miał wątpliwości, że Gniewny Pan robił rzeczy, których by nie pochwalał, teraz był pewien jednego – w jego sercu kryło się coś więcej niż tylko złość. 
- Po jakimś czasie udało mi się docenić parę rzeczy, które mogłem tu zobaczyć – zakończył niezręcznie Samael. - To jedna z nich. Powinieneś zapytać Beelzebuba, żeby pokazał ci więcej. Albo któregokolwiek z Lordów. 
- Chciałbym, Sammy, ale wiesz, że muszę wrócić... Nie wiem, jak sobie beze mnie poradzą – westchnął Rafi. Nie wspomniał o tym, że chętnie spędziłby więcej czasu z samym Gniewnym Panem. I to najbliżej jak się dało. 
- Wiem. Zabrałem cię tu, bo chciałem, żebyś miło zapamiętał tą wycieczkę – przyznał Samael. Archanioł uśmiechnął się ciepło i ujął jego dłonie w swoje.
- Spotkajmy się na Święcie Życia u Lucka, dobrze? Zaprosił nas, więc pewnie wpadniemy – zaproponował. 
- Nie boisz się, że twój brat spali mnie żywcem, jak tylko się do ciebie za bardzo zbliżę? - Gniewny Pan uniósł brwi krytycznie. Niechęć Michała do niego nie pozostała nieodwzajemniona. Rafi pamiętał, jak często jeszcze w Niebie skakali sobie do gardeł. Chwilowo jednak Archanioł Ziemi miał w poważaniu opinię brata. 
- Michał może wyrazić swoją... Dezaprobatę, ale nie jestem już dzieckiem. Mogę rozmawiać z kim zechcę – odparł. - Na prawdę cię lubię, Sammy, cieszę się, że mogliśmy na nowo się zaprzyjaźnić...
Oczywiście nie spodziewał się tego kwitnącego powoli uczucia do Gniewnego Pana, ale szybko je zaakceptował. 
- Ja... Też. Tak myślę – zgodził się Samael, chociaż miewał czasem wątpliwości co do charakteru swych uczuć do archanioła. Z jednej strony powtarzał sobie, że nie mógł nikogo pokochać, a nawet jeśli, to kto o zdrowych zmysłach chciałby z nim relacji? Z drugiej jednak, Rafi był czymś zupełnie innym. Zasługiwał, by chociaż wiedzieć, co Lord o nim myśli. Mimo to, Sam nie powiedział więcej ani słowa. Nie chciał zniszczyć tej chwili spokoju, która ogarnęła go przy boku Pana Uzdrowień pod nocnym niebem. 

***

Następnego ranka pożegnali Kinshigana i ruszyli z powrotem w stronę zamku Samaela. Rafi posmutniał. Milczał przez większość drogi, w zamyśleniu wbijając wzrok w drogę przed sobą. Jego pióra oklapły i chociaż Lord nie raz zabierał się do powiedzenia mu czegoś budującego, zwyczajnie nie miał pojęcia, jak pocieszyć archanioła. Mógł mu oczywiście powiedzieć, że może zostać chociażby do następnej wiosny, ale poczucie obowiązku wobec Nieba było w Rafaelu zbyt duże. Nie mówiąc już, jak zareagowaliby jego bracia, słysząc, że Pan Uzdrowień tymczasowo zamieszkał u wariata i mordercy... Gabriel i Razjel może by to jakoś przyjęli, ale Misiek... Sam wolał nie myśleć, jaką tyradę urządziłby mu Lucyfer za wywołanie kolejnej wojny. 
Milczał zatem, chociaż wyjazd Rafiego również nie był mu w smak. Za łatwo przyzwyczaił się do słonecznej obecności archanioła w tym ponurym zamczysku. Teraz, kiedy Rafi odejdzie, wszystko będzie takie puste, a przecież tak wyglądał normalny stan jego zamczyska. Przez wieki żył sam, z służbą i końmi za jedyne towarzystwo. Czasem ktoś wpadał, ale nigdy nie na długo. Mieli swoje sprawy, swoje życie, a on nawet nie śmiał myśleć, że mógłby być jego częścią. Chyba nawet nie czuł takiej potrzeby. Aż do teraz. 
Kiedy wrócili, pomógł Rafiemu spakować jego rzeczy. Nie było ich wiele, ale był to tylko pretekst. W końcu jutro o tej porze Lord znowu będzie sam. Potem, aż do późnej nocy siedzieli razem w bibliotece, aż w końcu archanioł zasnął na ramieniu Samaela, okryty jego czarnym skrzydłem. Lord ostrożnie przeniósł go do jego pokoju. Pokusa, by zostać była ogromna, ale zwalczył ją w sobie i poszedł do swojej sypialni, jednak jeszcze długo musiał czekać, aż zmorzy go sen.

***

Rano Rafi zwlekał z wyjazdem jak tylko mógł. Najpierw przygotował śniadanie, o wiele większe, niż było trzeba, potem zastanawiał się, czy by nie pożyczyć od Lorda jakichś ciekawych książek, a w końcu szukał tej, na którą się zdecydował. Samael nie protestował, obserwując jak Pan Uzdrowień unosi się koło półki, po raz kolejny przesuwając wzrokiem po szukanej pozycji. Nic jednak nie można było odwlekać w nieskończoność i w końcu Rafael stanął na dziedzińcu z w pełni osiodłaną Perłą. Obiecał sobie, że nie zrobi niczego głupiego.
- Uważaj na siebie – powiedział Gniewny Pan i wszystkie obietnice nagle przestały mieć sens. Archanioł wtulił się w niego mocno, rozpaczliwie wbijając palce w jego plecy. Chwilę stali przytuleni, aż Samael delikatnie go odsunął, nie wypuszczając jednak ze swoich objęć. Rafi spojrzał mu w oczy i oboje w tej samej chwili się do siebie zbliżyli.
Pocałunek trwał krótko, o wiele krócej, niż archanioł by sobie życzył. Gniewny Pan odsunął go szybko, jakby się wystraszył tego, co zrobił. 
- Powinieneś jechać – rzekł stanowczo.
- Sammy... - zaczął Rafi.
- Nie. Nie powinienem był tego robić – pokręcił głową demon. 
- Nie powinieneś? Kiedy ja tego chciałem… - zaprotestował Pan Uzdrowień.
- Nie, Rafaelu, tak ci się tylko wydaje. To – Lord wykonał nieokreślony gest pomiędzy sobą a medykiem. - Nie ma racji bytu. Jestem dla ciebie zbyt niebezpieczny. Twoje miejsce jest w Niebie.
- Niebezpieczny? - powtórzył Rafi z niedowierzaniem. - Wiesz ile czasu z tobą spędziłem? Chyba sam potrafię ocenić, co jest dla mnie bezpieczne, a co nie!
- Zrozum. Nie jestem stworzony do uczuć tylko do zabijania. Po jakimś czasie byś to zrozumiał. Tylko byśmy sobie nawzajem szkodzili, Rafaelu. Musisz już jechać – upierał się Samael.
- Nie, Sammy. Po prostu jesteś tchórzem. Boisz się, że cię zostawię i dlatego nie chcesz nawet dać mi szansy! Na prawdę tak mało mnie znasz? - krzyknął ze złością archanioł. 
- Znam cię wystarczająco, żeby wiedzieć, że zasługujesz na więcej! - Lord gwałtownie rozłożył skrzydła.
- Ale chcę ciebie, Sammy! Nie waż się zwalać tego na mnie! Myślisz tylko o sobie! Myślałem, że jeśli mnie odrzucisz to dlatego, że nie odwzajemniasz moich uczuć, a nie bo boisz się spróbować. Nie jesteś taki straszny, jak cię malują, Sammy. Pogódź się z tym – Rafael odwrócił się, wskoczył na grzbiet Perły i spiął ją piętami. Klacz ruszyła galopem przed siebie, a zaskoczeni strażnicy ledwo zdążyli otworzyć bramę. 
Samael jeszcze długo stał na dziedzińcu, powoli uświadamiając sobie, że właśnie popełnił największe głupstwo swojego życia.

***

Było jeszcze bardzo wcześnie, kiedy Vin jakąś częścią swojego umysłu zarejestrował, że Lucyfer obok niego zaczyna się poruszać. Wyraźnie starając się być cicho, książę wysunął się z łóżka i przemknął przez pokój, ostrożnie zamykając za sobą drzwi. Generał nie przywiązał do tego zbyt dużej wagi, ale kiedy przeleżał jakieś dwadzieścia minut, a druga strona łóżka wciąż była pusta, zaczął się zastanawiać. Poczekał jeszcze chwilę, po czym niechętnie wygrzebał się z ciepłej pościeli. Lucyfer szanował swój sen i jeśli coś wygnało go z łóżka tak długo przed śniadaniem, musiało to być poważne. 
Korytarz wciąż jeszcze był pogrążony w półmroku i zupełnie pusty. Vin przypuszczał, że Ganderius już powoli zabiera się za robienie śniadania, ale poza nim wszyscy prawdopodobnie spali. Gdzie też podział się książę? 
Odpowiedź na to pytanie uzyskał, kiedy tylko skręcił za róg. Drzwi do biblioteki były otwarte, a Larf zawsze zamykał je przed pójściem spać. Vin cicho podszedł do nich i zajrzał do środka. 
Lucyfer siedział na podłodze z wielką płachtą materiału rozłożoną przed sobą. Dookoła walały się różne narzędzia rodem z warsztatu Tristana oraz kilka rozłożonych książek. Książę ciął płótno zawzięcie. Vin przez chwilę obserwował, jak łapie drewniane patyki i układa je na próbę, po czym kręci głową, przesuwając materiał i szkicując kształt w innym miejscu. W końcu jednak ciekawość wygrała i generał zdecydował wsunąć się do środka, cicho zamykając za sobą drzwi.
- Nie chciałem cię budzić - powiedział cicho Lucyfer, nawet się nie odwracając. 
- Co robisz? - Vin usiadł obok niego na podłodze. Książę tylko wzruszył ramionami.
- Skoro pierwszy raz od tylu wieków spotkamy się na Święto Życia z moimi braćmi, stwierdziłem, że przydałoby się im dać jakieś prezenty. Nie do końca wymyśliłem, co dać Rafiemu i Gabrielowi, więc zaczynam od tego, czego jestem pewien – wyjaśnił, maczając pędzel w farbie i przeciągając nim po płótnie. 
- Latawca? - zgadł generał przyglądając się jego pracy.
- Kiedy byliśmy mali, Michał często je robił, ale puszczanie ich nigdy mu nie wychodziło. Dlatego przesiadywałem z nim i dbałem, żeby zawsze miał dobry wiatr... - na twarzy Lucyfera zatańczył nieznaczny uśmiech na wspomnienie tamtych czasów. - Pomyślałem, że to może być... Miła pamiątka.
- To naprawdę słodkie, mój książę – Vin wyszczerzył zęby.
- Słodkie są cukierki i małe kotki – burknął w odpowiedzi Lucyfer, trzaskając go lekko ogonem po ramieniu. - Wstałem wcześniej, bo w dzień mam dużo roboty, a poza tym nie chcę, żeby ktoś mi tu ciągle wchodzi. Wciąż możesz iść spać, wiesz? 
Generał nachylił się i pocałował go w policzek przelotnie. 
- Jeśli ci przeszkadzam, mogę odejść – odparł. - Ale jeśli nie, to mogę z tobą posiedzieć. 
- Nie przeszkadzasz mi – westchnął książę, wyciągając rękę, by go na chwilę objąć. Vin pocałował go w czubek głowy, po czym pozwolił, by władca wrócił do swojego zajęcia. Siedzieli tak, aż promienie wschodzącego słońca wpadające przez okno nie zaświeciły im w oczy.
___________________________________________________

WR: Tyle czekania, a tu dostajecie dramę w nagrodę za wytrwałość... Cóż, to musiało się kiedyś stać, Sammy musi przejść swoją fazę bohatera romantycznego, bo inaczej nigdy nie wyjdzie na ludzi. Przepraszamy za tą przerwę ale wakacje były zabiegane i weny brakło. Nie wiem, kiedy będzie kolejny rozdział, bo obie się wyprowadzamy na studia i bedzie z tm trochę zachodu, ale nie martwcie się, będzie : D

SC: Wreszcie udało nam się wrzucić następny rozdział. Przepraszamy, że przez ostatnich parę miesięcy nic nie robiłyśmy z tym blogiem, ale złapał nas leń wakacyjny i szał przeprowadzki do akademika. Okazało się, że dostałyśmy się na jedną uczelnię i będziemy razem mieszkać, w tym tygodniu obie przeprowadzamy się do Olsztyna! (WR jest ze Szczecina a ja z Warszawy) Zanoszą się także zmiany na naszym fanpejdżu, gdyż wreszcie podszkoliłam się trochę w używaniu tableta graficznego ;w; Do zobaczenia w kolejnym rozdziale!

4 komentarze:

  1. Gniewny Pan będzie baaardzo samotny i chyba źle może sie to skończyc dla niektórych ale Lucek jaest za to słodki. :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak dużooo czekania, ale się opłacało ;^;
    Dzisiaj bardzo słodziutko <3 Mi to pasuje ;D
    Jestem tylko ciekawa, co studiujecie?

    OdpowiedzUsuń
  3. Miło znów coś tu przeczytać :p
    Rozdział świetny :D
    Weny :P

    OdpowiedzUsuń