-
Co się do diabła z tobą dzieje?! - drzwi do gabinetu Samaela
otworzyły się z hukiem i wściekły Vestar wpadł do środka, po
czym bezceremonialnie uderzył dłońmi w blat biurka Gniewnego Pana.
- Nie pojawiasz się na treningach, praktycznie nie wychodzisz z
zamku, a tego złodzieja, którego wczoraj złapali zwyczajnie
wypuściłeś na wolność! Straciłeś głowę przy Rafaelu? Nie
możesz po prostu zwyczajnie...
Generał urwał, kiedy zauważył,
jak zmieniła się twarz Samaela odkąd ostatni raz go widział. Na
pierwszy rzut oka trudno było to dostrzec, ale cienie pod jego
oczyma stały się prawie granatowe, a powieki ciężko opadały,
jakby Gniewny Pan już od pary nocy nie zaznał spokojnego snu.
Kiedyś Vestar myślał, że Lord wygląda zastraszająco, teraz
jednak wydawał mu się tylko zmęczony.
- Nic się nie dzieje.
Po prostu nie mam ochoty się użerać z rzezimieszkami. Jestem
Lordem, to nie moja robota – odrzekł Samael, patrząc na niego
spode łba. - A o treningi możesz już zadbać sam. Świetnie sobie
radzisz.
- Nagle przestało cię to obchodzić? Przysięgam,
Samaelu, że jeśli i ty wpadniesz w jakiś chory marazm, to będziesz
szukał nowego generała! - krzyknął Vestar. Nie zamierzał po raz
kolejny służyć komuś, kogo nic nie obchodziło.
- Wojna się
skończyła, Vestarze. Czemu jeszcze tu jesteś? - Samael zgniótł w
rękach papier, nad którym siedział już od dobrej godziny, po czym
rzucił nim w stronę kosza i wyszedł z pokoju, zostawiając Vestara
samego. Generał zmarszczył brwi i podniósł kartkę z zimie,
rozprostowując ją ostrożnie. Przebiegł wzrokiem po paru
pierwszych linijkach, po czym zaklął pod nosem i ruszył za Lordem.
Ktoś w końcu musiał mu przemówić do rozsądku.
***
-
Dlatego mówię im, że linia kolejowa mogłaby być doskonałym
rozwiązaniem, jeśli chodzi o handel, ale oni wciąż boją się
nawiązania tak prężnych kontaktów z Piekłem... Rafaelu, wszystko
w porządku?
Rafi podskoczył na siedzeniu powozu i spojrzał na
brata z zaskoczeniem. Od piętnastu minut Gabriel opowiadał im o
ostatnim spotkaniu ze szlachtą, ale on zwyczajnie nie miał głowy
by tego słuchać. Jego myśli wciąż wracały do Samaela, który
pewnie teraz siedział samotnie w swoim zamku i zadręczał się tym,
co zrobił. Pan Uzdrowień miał nadzieję, że Vestar ma w sobie
chociaż odrobinę sympatii do przełożonego i uda mu się jakoś
wyciągnąć go z dołka. Czy zobaczą się na Święcie Życia?
Pewnie tak, chociaż Rafi zupełnie nie wiedział, co wtedy zrobi.
Chciał go zobaczyć, ale jednocześnie bał się tej niezręcznej
ciszy, która zapadnie, jeśli przypadkiem zostaną gdzieś razem sam
na sam. Gdyby jednak Samael zdecydował się dać im szansę... Na to
jednak medyk nie liczył, bo Gniewny Pan potrafił być czasem równie
uparty jak Michał.
- Wszystko dobrze, Gabrysiu, zamyśliłem się
– odparł Rafi z uspokajającym uśmiechem. - Jest tyle rzeczy w
Piekle, których nie zdążyłem zobaczyć...
- Nie powinieneś
zostawać tam sam prze tyle czasu. Lucek to Lucek, ale są demony,
którym nie podoba się nasz sojusz i chętnie pozbyłyby się
jednego z archaniołów – Michał poruszył się niespokojnie,
patrząc na brata, jakby ten miał zaraz wyskoczyć z powozu i ruszyć
na samotną wyprawę po lasach nieznanych terenów.
- Myślę, że
tylko by na tym ucierpieli – zauważył Razjel z rozbawieniem za co
otrzymał wściekłe spojrzenie od Pana Zastępów.
- Razjel ma
rację – zgodził się Gabriel.
- Zawsze mam, Gabrysiu –
zaśmiał się mag. Regent przewrócił oczami, wracając do
papierów. Rafi spojrzał przez okno, czując delikatne ukłucie w
piersi i wrócił do bezmyślnego wsłuchiwania się w sprzeczkę
Michała i Razjela.
***
Świątecznie udekorowany
pałac Lucyfera robił jeszcze większe wrażenie, niż normalnie.
Rafi na chwilę zapomniał o swoich zmartwieniach, kiedy wszedł do
sali balowej i ujrzał soczyście zielone pędy wspinające się po
kolumnach i uginające się od ciężaru dojrzałych winogron, stoły
zastawione przekąskami, wspaniale ubranych gości tańczących do
radosnej muzyki...
- Niesamowite. Czy to sprawka Belphegora? -
Razjel zerwał jeden z owoców, oglądając go uważnie ze wszystkich
stron.
- A kogóż innego – odparł Lucyfer, z dumą machając
ogonem. Twarz Pana Tajemnic rozjaśnił uśmiech.
- Wybaczcie.
Muszę iść go o to wypytać – powiedział entuzjastycznie i
zniknął w tłumie w poszukiwaniu Lorda Lenistwa.
- Lucyferze,
nie chciałbym psuć zabawy, ale mamy parę ważnych spraw do
omówienia – zaczął Gabriel. Książę uniósł brwi z
niedowierzaniem.
- Naprawdę, Gabrysiu? Chcesz to robić teraz? -
zapytał, krzyżując ręce na piersi.
- Tak. Ponieważ teraz
mamy czas. Zazwyczaj ty jesteś u siebie, a ja u siebie. A teraz
jesteśmy tutaj i możemy porozmawiać – wyjaśnił Regent, robiąc
nieokreślony ruch ręką. W jego głowie ta rozmowa przebiegała
lepiej. Jak to możliwe, że Rafi i Michał z taką łatwością
odnowili swoje stosunki z bratem, a jemu przychodziło to tak ciężko?
Tylko on z ich trójki był dyplomatą.
- Czy ważne sprawy mają
związek z polityką? - zapytał podejrzliwie Lucyfer.
- Nie
wszystkie – przyznał Gabriel.
- To dobrze. I tak miałem dać
ci prezent urodzinowy. Chodźmy. Beelz przyniósł wyśmienite wino,
nie wiem, gdzie je chował, że Azazel jeszcze się do niego nie
dobrał... - książę położył mu rękę na ramieniu i poprowadził
w kierunku wyjścia. Michał już dawno zniknął w tłumie,
pogrążony w rozmowie z paroma generałami, więc Rafi został sam,
niepewnie wodząc wzrokiem po towarzystwie. Szukał Samaela,
częściowo bojąc się ponownego spotkania, a częściowo go
wyczekując. Kiedy w końcu dostrzegł popielatą czuprynę gdzieś
przy wyjściu na balkon, uderzyło go jak Gniewny Pan zmarniał odkąd
ich nieszczęśliwego rozstania. Jego skóra wydawała się jeszcze
bardziej ziemista, a cienie pod oczyma ciemniejsze. Przez chwilę
Rafi miał ochotę przedrzeć się przez zgromadzoną szlacht, by się
do niego dostać, ale szybko porzucił ten pomysł, przekonany, że
Samael dalej z oślim uporem by go odrzucał. Obrócił się na
pięcie i wyszedł na balkon, by odetchnąć świeżym powietrzem.
***
Samael tymczasem przeklinał w duchu upór
Vestara, który przekonał go, by tu przyszedł i częściowo swoje
przywiązanie do Lucyfera, które nie pozwalało mu przegapić takiej
uroczystości. Złożył mu już życzenia i dał prezent, czemu miał
więc jeszcze tutaj zostać? Z każdą chwilą zwiększało się
prawdopodobieństwo, że w końcu wpadnie na Rafaela.
Na razie
jednak wypatrzył tylko Lewiatana, który stał w kącie, pocierając
ręką swoje przedramię z nietęgą miną. Za każdym razem, kiedy
jakiś anioł szedł w jego stronę, Lord Zazdrości rzucał na niego
przerażone spojrzenie i w końcu Samael zdecydował się okazać
litość.
- Czemu tu jesteś, skoro nie znosisz tego dobrze? -
zapytał, biorąc go za ramię i ciągnąc w stronę wyjścia.
-
Bo to urodziny Lucka! Nie mogłem nie przyjść! - wyjaśnił nerwowo
Lewiatan.
- Wierz mi, gdyby to była jakakolwiek inna okazja,
również by mnie tu nie było – westchnął Samael, kiedy w końcu
wyrwali się z sali i znaleźli w mniej zatłoczonym holu.
- Nie
sądziłem, że Michał przyprowadzi swoich generałów. I w ogóle
jakoś ich tak... Więcej, niż miało być – mruknął Lord
Zazdrości, wbijając wzrok w podłogę. - Przepraszam, że sprawiam
ci kłopot.
- Odtańczyłem swoje z Lucyferem, nie mam nic innego
do roboty – wzruszył ramionami Gniewny Pan.
- Nie porozmawiasz
z nimi? Myślałem, że przyjaźniliście się w Niebie – zapytał
nieśmiało Lewiatan.
- Wątpię, czy by chcieli ze mną
rozmawiać. Jestem dla nich szaleńcem. Tego, co widzieli tak łatwo
się nie zapomina – Samael nie wiedział, jak wyglądała scena,
którą Gabriel zastał wtedy w pokoju, ale mógł się domyślić.
Nie sądził, żeby archaniołowie kiedykolwiek mu wybaczyli. No,
poza Rafim, ale to również zaprzepaścił. Może to i lepiej. Każda
relacja, w jaką się zaangażował prędzej czy później się
rozpadała.
- To nieprawda – dopiero, kiedy Lewiatan się
odezwał, Lord Gniewu zorientował się, że powiedział ostatnie
zdanie na głos. - Możesz tego nie zauważać, ale wciąż masz
przyjaciół. Na przykład mnie. Pewnie to nic nie znaczy, ale cię
lubię. Pomagasz mi, kiedy tego potrzebuję.
- To samo robi
reszta Lordów. I nawet Azazel – zauważył Samael, na co Lewiatan
tylko się rozpromienił.
- Widzisz? Tym bardziej mógłbyś
uznać, że to nie twoja sprawa, prawda?
- Tak sądzę? - zgodził
się niepewnie Gniewny Pan.
- No i jest jeszcze Lucek. Lucek uważa
nas wszystkich za swoją rodzinę. Zależy ci na Lucku, prawda?
Inaczej byś tu dziś nie przyjechał, sam tak powiedziałeś. A
podczas buntu mogłeś z łatwością zwrócić się przeciwko niemu
i nie wiem, czy któryś z nas by ci powstrzymał. Ale tego nie
zrobiłeś – kontynuował Lewiatan.
- Nie mógłbym zwrócić
się przeciwko Lucyferowi – zaprotestował Samael.
- Dlaczego?
- naciskał z uśmiechem Lord Zazdrości.
- Bo jest moim władcą!
- odparł Gniewny Pan ze złością.
- Był też władcą
Mephisto, ale mu jakoś to nie przeszkadzało. Nie musisz przyznawać
się mi, ale zrób to sam przed sobą – są osoby, na których ci
zależy i którym zależy na tobie. To nie tak, że niszczysz
wszystko, czego się dotkniesz.
Samael
patrzył na niego w milczeniu, pogrążony w myślach. Musiał
przyznać, że to, co mówił Lewiatan nie było kompletnie
pozbawione sensu. Im dłużej myślał, tym więcej osób
przychodziło mu do głowy. Większości nie nazwałby przyjaciółmi,
ale byli tacy, którzy nie bledli ze strachu na sam jego widok,
nieważne jak bardzo się starał. Byli też tacy, z którymi nie raz
wypił lampkę wina, albo zagrał partyjkę w karty. Oni nie widzieli
potwora, którym starał się być.
- Poza tym, jeśli naprawdę
zrobisz coś źle to zawsze możesz przeprosić – dodał Lewiatan,
kładąc mu rękę na ramieniu.
- I to wystarczy? - zapytał z
powątpiewaniem Samael.
- Nie zawsze. Nie na początku. Ale jeśli
pokażesz, że naprawdę ci przykro i że chcesz się poprawić to
czemu trzymać urazę? Wychodzę z założenia, że nie ma rzeczy,
której nie da się naprawić – stwierdził filozoficznie Lord
Zazdrości.
- Bardzo zaawansowana filozofia, jak na taki rybi
móżdżek – mruknął Gniewny Pan, a kąciki jego ust uniosły się
lekko.
- Ja chcę dobrze, a ty się ze mnie nabijasz? Jestem
oburzony – zaśmiał się Lewiatan, uderzając geo lekko pięścią
w ramię. - No, idź rób swoje. Ja jeszcze chwilę tu postoję i
m-może tam wrócę...
Samael
skinął głową i ruszył w stronę drzwi do sali. W połowie drogi
przystanął jeszcze z westchnieniem i się odwrócił.
- Nie
wierzę, że to powiem i nie każ mi tego powtarzać. Jeśli moja
opinia jest coś warta, to... - zawahał się, po czym pokręcił
głową. - Uważam, że jesteś bardzo odważny. Dzięki.
Lewiatan
uśmiechnął się, obserwując, jak jego przyjaciel otwiera drzwi i
znika w kolorowym tłumie demonów i aniołów. Po kilkunastu
minutach podążył za nim.
***
- Luciu, nie
musiałeś... - Rafi z czułym uśmiechem przyciskał do piersi
szersze od jego ramion tomiszcze w pięknie malowanej, skórzanej
oprawie.
- Wiem, że prawdopodobnie nie będziesz miał czasu
wszystkiego zwiedzić, więc znalazłem najwięcej, ile zmieściło
się w książce – odparł Lucyfer. - To wydanie specjalne
„Tajemnych zakątków i istot piekielnych”. Na stulecie. Nie
pokazuj szlachcie, bo zaraz znajdą się jacyś kolekcjonerzy, którzy
będą chcieli je kupić. Nie mogę pozwolić, żeby kurzyło się u
kogoś na półce z samej woli posiadania.
- Ja też coś mam dla
ciebie, ale aż mi teraz głupio... To nic wielkiego... - archanioł
odłożył książkę na łóżko i wyciągnął ze swojej
przepastnej torby stojącej obok spory pakunek. Lucyfer z
zaciekawieniem go odpakował, starając się nie uszkodzić za bardzo
papieru i po chwili stał z ręcznie robionym, czerwono czarnym
swetrem ze złotą koroną i rogami po jej bokach wyszytymi na piersi
błyszczącą nitką.
- Oj, Rafi – uśmiechnął się,
przytulając brata. - Jest wspaniały.
Rafi oddał uścisk, ale
kiedy się od siebie odsunęli, wyglądał na nieco zmartwionego.
-
Luciu... Ja... Pamiętasz, kiedy pytałem cię o Samusia? - zapytał,
unikając wzroku brata. - Wiem, że pewnie masz bardzo dużo gości
do rozmowy, ale jeśli miałbyś chwilę... Nie za bardzo mogę o tym
pogadać z Gabrysiem i Misiem, a Rasia... Kocham go, ale czułbym się
jak na przesłuchaniu.
- Mówi ile potrzebujesz – Lucyfer
położył mu rękę na ramieniu z troską, przysięgając sobie, że
jeśli Sam zrobił coś Rafiemu, to Lord nie Lord, ale będzie mocno
żałował.
- No więc ja prawie cały ten czas odkąd wyjechałem
od ciebie spędziłem u niego i... - Rafi przerwał, kiedy rozległo
się pukanie do drzwi. - Proszę?
Po chwili do środka wsunął
się Samael, niepewnie rozglądając się po pokoju. Na widok
Lucyfera zamarł i przez moment wyglądał, jakby żałował, że
wszedł, ale zaraz odchrząknął i spojrzał na Rafaela z powagą.
-
Czy mógłbym z tobą chwilę porozmawiać? - zapytał. Książę
spojrzał na brata pytająco, ale ten skinął głową z
uspakajającym uśmiechem, wobec czego Lucyfer wyszedł, mijając
Gniewnego Pana w drzwiach i zamykając je za sobą. Nastąpiła
chwila krępującej ciszy.
- To, um... Ładny sweter – zauważył
Samael, robiąc ruch głową w stronę łóżka.
- Luckowi się
podoba – zgodził się Rafi, unikając jego wzroku.
- To
dobrze. Posłuchaj, ja... Przyszedłem cię przeprosić. Nie miałem
prawa decydować za ciebie, co czujesz. Sam wiesz to najlepiej i
powinienem ci ufać. Mogę mówić tylko za siebie – powiedział w
końcu Gniewny Pan, wciąż stojąc na swoim miejscu przy drzwiach,
wyraźnie skrępowany.
- A co powiedziałbyś za siebie? -
zapytał Rafi, wstając z łóżka i powoli do niego podchodząc.
-
Dalej myślę, że na ciebie nie zasługuję. Ale jestem raczej
samolubny, więc skoro mnie chcesz... - spojrzał na archanioła, na
co ten uśmiechnął się promiennie.
- Chcę. Nawet nie wiesz jak
bardzo - zapewnił, pokonując w mgnieniu oka ostatnie kilka kroków
i wtulając się w Samaela. Gniewny Pan objął go, chowając twarz w
jego włosach i tym razem nie mając zamiaru go odpychać.
***
-
Już rano, Rafi... - Pan Uzdrowień wydał z siebie niechętny
pomruk, rozprostowując skrzydła przez sen i przy okazji pakując je
Samaelowi w twarz. Kiedy uświadomił sobie, że napotkał
niespodziewany opór, poderwał się, odwracając do leżącego obok
Gniewnego Pana.
- Ojejku, przepraszam! Nie jestem przyzwyczajony
do spania z kimś! - zawołał zakłopotany, widząc, że ten próbuje
wypluć resztki puchu, które dostały mu się do ust.
-
Zauważyłem – zgodził się Samael, ale w jego głosie była
raczej sympatia niż złość. Rafi uśmiechnął się słodko i
zarzucił mu ręce na szyję, całując w usta.
- Dzień dobry –
powiedział czule, przeczesując włosy Gniewnego Pana palcami.
Poprzedniego wieczoru siedzieli w półmroku do późna, aż zgasły
świece, a potem szybko pozbyli się niewygodnych formalnych strojów
i poszli spać. Poza paroma nieśmiałymi pocałunkami nie zdarzyło
się nic więcej, ale żaden z nich się nie spieszył. Rafi już
wcześniej postanowił, że tym razem zostanie w Piekle trochę
dłużej i będzie podróżował po wszystkich okręgach, dlatego
nadzór nad opieką zdrowotną w Niebie zostawił swojemu
pomocnikowi, Pagielowi. Samael jeszcze o tym nie wiedział, ale Pan
Uzdrowień zamierzał go poprosić, by potowarzyszył mu tak długo,
na ile pozwolą mu jego Lordowskie obowiązki.
- Dzień dobry.
Trzeba iść na śniadanie, zanim ktoś zacznie nas szukać –
mruknął Samael, niechętnie go puszczając. - Dziwne, że Lucyfer
nie przyszedł wczoraj wieczorem cię szukać, kiedy żaden z nas nie
wrócił na bal.
- Lucek nie jest głupi, musi coś podejrzewać –
Rafi przeciągnął się i sięgnął po leżącą na krześle
koszulę.
-
Może nie powinniśmy iść na śniadanie razem? Nie chcę, żeby
Michał robił ci nieprzyjemności, kiedy wrócisz – Gniewny Pan
obserwował go, kiedy naciągał na siebie ubranie i zapinał guziki.
- Nie uważasz, że trochę przesadzasz z tym... Demonizowaniem
go? - archanioł rzucił mu niewinne spojrzenie przez ramię. - Z
resztą nie wracam z nimi do Nieba. Udało mi się przekonać parę
osób w Niebie, że badanie piekielnych ziół i zwyczajów
medycznych będzie miało zbawienny wpływ na naszą medycynę.
-
Nie sądzę, żeby różniły się one zbytnio od waszych – Samael
uniósł brwi, starając się nie pokazywać, że się cieszy z
takiego obrotu sprawy.
- My o tym wiemy. Oni nie – Rafi
uśmiechnął się słodko do Gniewnego Pana. - Wstawaj, chętnie bym
coś zjadł.
Lord skinął głową i szybko się ubrał, po czym
opuścili pokój ramię w ramię i ruszyli do jadalni, gdzie
większość Lordów i archaniołów spożywała wspólnie posiłek.
Większość, bo przez okno widać było Michała, który trzymał
sznurek kolorowego, zdobionego latawca unoszącego się w powietrzu
dzięki wiatrowi wytworzonemu przez stojącego obok Lucyfera.
_____________________________________________________
WR: Po dwóch miesiącach przerwy wracamy z ostatnim rozdziałem tej serii. Szczerze mówiąc nie do końca wiem, co teraz będzie, strasznie dużo roboty z anatomią mamy na studiach. Zobaczę, czy wstawię jakieś one-shoty czy zacznę nową serię, na którą już mam pomysł. Możecie napisać, co byście woleli zobaczyć :D
SC: I tak oto kończy się seria Rafi Adventures. Jak WR wspomniała, mamy dużo roboty ze studiami, więc wrzucanie opowiadania regularnie jest praktycznie niemożliwe. Pracujemy jednak nad jeszcze jednym projektem związanym z PnS, jednak to będzie niespodzianka (Zwłaszcza że nie wiadomo, czy w ogóle wyjdzie). Do zobaczenia w następnym rozdziale!
Dzięki za koniec, veny życzę, ale nauka też ważna:-)
OdpowiedzUsuńDługo czekałam na kolejny rozdział. Uwielbiam wasze opowiadania, ale rozumiem to, że nie macie tyle czasu, żeby pisać. Chętnie przeczytam wszystko co stworzycie. Szczerze, to jeszcze liczę na przeczytanie bardziej rozbudowanej wersji związku Samuela i Rafaela. Idealnie do siebie pasują i przez całą serię chciałam, żeby się zeszli, a to stało się w ostatnim rozdziale.
OdpowiedzUsuńJej w końcu wróciłam do tego opowiadania, kocham je :p Mam nadzieje zobaczyć dalszą serie, powodzenia na studiach :D
OdpowiedzUsuńWszystko co tworzycie świetnie się czyta i za to bardzo dziękuję! Liczę na dużo weny i mam nadzieję, że uda Wam się znaleźć trochę czasu na przekazanie Waszych tworów :-D
OdpowiedzUsuńBoże, jakie to wszystko było cudne. ZAKOCHAŁAM SIĘ. Przeczytałam dosłownie każde opowiadanie po kolei, niektóre rodziały nawet po dwa razy. Mimo, że to ostatni rozdział tej serii ja dalej czuję niedosyt. I tak świetnie, że opowiadanie jest teoretycznie zakonczone i nie muszę się głowić, co będzie dalej. Tzn dobrze, że nie jest ucięte gdzieś w środku, bo wtedy dopiero bym kurwowała. Cudownie, fenomenalnie, genialnie, pomysłowo napisana historia. Zostałam absolutnie i bezapelacyjnie oczarowana zarówno Waszym stylem jak i postaciami. I fabułą, przede wszystkim FABUŁĄ. A co do postaci...Kocham. No po prostu. Ubóstwiam i wielbię i chcę WIĘCEJ!
OdpowiedzUsuńBłagam, błagam, wręcz na kolanach błagam o jakiś kolejny twór. To jest takie cudowne, że mogła bym czytac w nieskończoność. Kiedy trafiłam na to opowiadanie, to nigdy tak mocno nie kurwowałam na to, że mój organizm jednak potrzebuje snu i o 4 nad ranem w końcu wypadałoby sie położyc.
Nadużywam słowa cudownie, ale chyba zostanie mi to wybaczone.
Kurde, długo już nic tutaj nie zostało dodane, ale mam nadzieję, że może jeszcze kiedyś coś się pojawi. Bardzo liczę na kolejną część. Albo na cokolwiek.
Życzę dużo weny, czasu i powodzenia :). I może jeszcze motywacji, żeby dodać coś nowego. Liczę na to bardzo. Pozdrawiam :)