niedziela, 22 listopada 2015

RA: Rozdział 9

- Co się do diabła z tobą dzieje?! - drzwi do gabinetu Samaela otworzyły się z hukiem i wściekły Vestar wpadł do środka, po czym bezceremonialnie uderzył dłońmi w blat biurka Gniewnego Pana. - Nie pojawiasz się na treningach, praktycznie nie wychodzisz z zamku, a tego złodzieja, którego wczoraj złapali zwyczajnie wypuściłeś na wolność! Straciłeś głowę przy Rafaelu? Nie możesz po prostu zwyczajnie...
Generał urwał, kiedy zauważył, jak zmieniła się twarz Samaela odkąd ostatni raz go widział. Na pierwszy rzut oka trudno było to dostrzec, ale cienie pod jego oczyma stały się prawie granatowe, a powieki ciężko opadały, jakby Gniewny Pan już od pary nocy nie zaznał spokojnego snu. Kiedyś Vestar myślał, że Lord wygląda zastraszająco, teraz jednak wydawał mu się tylko zmęczony. 
- Nic się nie dzieje. Po prostu nie mam ochoty się użerać z rzezimieszkami. Jestem Lordem, to nie moja robota – odrzekł Samael, patrząc na niego spode łba. - A o treningi możesz już zadbać sam. Świetnie sobie radzisz.
- Nagle przestało cię to obchodzić? Przysięgam, Samaelu, że jeśli i ty wpadniesz w jakiś chory marazm, to będziesz szukał nowego generała! - krzyknął Vestar. Nie zamierzał po raz kolejny służyć komuś, kogo nic nie obchodziło. 
- Wojna się skończyła, Vestarze. Czemu jeszcze tu jesteś? - Samael zgniótł w rękach papier, nad którym siedział już od dobrej godziny, po czym rzucił nim w stronę kosza i wyszedł z pokoju, zostawiając Vestara samego. Generał zmarszczył brwi i podniósł kartkę z zimie, rozprostowując ją ostrożnie. Przebiegł wzrokiem po paru pierwszych linijkach, po czym zaklął pod nosem i ruszył za Lordem. Ktoś w końcu musiał mu przemówić do rozsądku. 

***

- Dlatego mówię im, że linia kolejowa mogłaby być doskonałym rozwiązaniem, jeśli chodzi o handel, ale oni wciąż boją się nawiązania tak prężnych kontaktów z Piekłem... Rafaelu, wszystko w porządku?
Rafi podskoczył na siedzeniu powozu i spojrzał na brata z zaskoczeniem. Od piętnastu minut Gabriel opowiadał im o ostatnim spotkaniu ze szlachtą, ale on zwyczajnie nie miał głowy by tego słuchać. Jego myśli wciąż wracały do Samaela, który pewnie teraz siedział samotnie w swoim zamku i zadręczał się tym, co zrobił. Pan Uzdrowień miał nadzieję, że Vestar ma w sobie chociaż odrobinę sympatii do przełożonego i uda mu się jakoś wyciągnąć go z dołka. Czy zobaczą się na Święcie Życia? Pewnie tak, chociaż Rafi zupełnie nie wiedział, co wtedy zrobi. Chciał go zobaczyć, ale jednocześnie bał się tej niezręcznej ciszy, która zapadnie, jeśli przypadkiem zostaną gdzieś razem sam na sam. Gdyby jednak Samael zdecydował się dać im szansę... Na to jednak medyk nie liczył, bo Gniewny Pan potrafił być czasem równie uparty jak Michał. 
- Wszystko dobrze, Gabrysiu, zamyśliłem się – odparł Rafi z uspokajającym uśmiechem. - Jest tyle rzeczy w Piekle, których nie zdążyłem zobaczyć...
- Nie powinieneś zostawać tam sam prze tyle czasu. Lucek to Lucek, ale są demony, którym nie podoba się nasz sojusz i chętnie pozbyłyby się jednego z archaniołów – Michał poruszył się niespokojnie, patrząc na brata, jakby ten miał zaraz wyskoczyć z powozu i ruszyć na samotną wyprawę po lasach nieznanych terenów. 
- Myślę, że tylko by na tym ucierpieli – zauważył Razjel z rozbawieniem za co otrzymał wściekłe spojrzenie od Pana Zastępów. 
- Razjel ma rację – zgodził się Gabriel. 
- Zawsze mam, Gabrysiu – zaśmiał się mag. Regent przewrócił oczami, wracając do papierów. Rafi spojrzał przez okno, czując delikatne ukłucie w piersi i wrócił do bezmyślnego wsłuchiwania się w sprzeczkę Michała i Razjela. 

***

Świątecznie udekorowany pałac Lucyfera robił jeszcze większe wrażenie, niż normalnie. Rafi na chwilę zapomniał o swoich zmartwieniach, kiedy wszedł do sali balowej i ujrzał soczyście zielone pędy wspinające się po kolumnach i uginające się od ciężaru dojrzałych winogron, stoły zastawione przekąskami, wspaniale ubranych gości tańczących do radosnej muzyki...
- Niesamowite. Czy to sprawka Belphegora? - Razjel zerwał jeden z owoców, oglądając go uważnie ze wszystkich stron. 
- A kogóż innego – odparł Lucyfer, z dumą machając ogonem. Twarz Pana Tajemnic rozjaśnił uśmiech. 
- Wybaczcie. Muszę iść go o to wypytać – powiedział entuzjastycznie i zniknął w tłumie w poszukiwaniu Lorda Lenistwa. 
- Lucyferze, nie chciałbym psuć zabawy, ale mamy parę ważnych spraw do omówienia – zaczął Gabriel. Książę uniósł brwi z niedowierzaniem. 
- Naprawdę, Gabrysiu? Chcesz to robić teraz? - zapytał, krzyżując ręce na piersi. 
- Tak. Ponieważ teraz mamy czas. Zazwyczaj ty jesteś u siebie, a ja u siebie. A teraz jesteśmy tutaj i możemy porozmawiać – wyjaśnił Regent, robiąc nieokreślony ruch ręką. W jego głowie ta rozmowa przebiegała lepiej. Jak to możliwe, że Rafi i Michał z taką łatwością odnowili swoje stosunki z bratem, a jemu przychodziło to tak ciężko? Tylko on z ich trójki był dyplomatą. 
- Czy ważne sprawy mają związek z polityką? - zapytał podejrzliwie Lucyfer.
- Nie wszystkie – przyznał Gabriel. 
- To dobrze. I tak miałem dać ci prezent urodzinowy. Chodźmy. Beelz przyniósł wyśmienite wino, nie wiem, gdzie je chował, że Azazel jeszcze się do niego nie dobrał... - książę położył mu rękę na ramieniu i poprowadził w kierunku wyjścia. Michał już dawno zniknął w tłumie, pogrążony w rozmowie z paroma generałami, więc Rafi został sam, niepewnie wodząc wzrokiem po towarzystwie. Szukał Samaela, częściowo bojąc się ponownego spotkania, a częściowo go wyczekując. Kiedy w końcu dostrzegł popielatą czuprynę gdzieś przy wyjściu na balkon, uderzyło go jak Gniewny Pan zmarniał odkąd ich nieszczęśliwego rozstania. Jego skóra wydawała się jeszcze bardziej ziemista, a cienie pod oczyma ciemniejsze. Przez chwilę Rafi miał ochotę przedrzeć się przez zgromadzoną szlacht, by się do niego dostać, ale szybko porzucił ten pomysł, przekonany, że Samael dalej z oślim uporem by go odrzucał. Obrócił się na pięcie i wyszedł na balkon, by odetchnąć świeżym powietrzem. 

***

Samael tymczasem przeklinał w duchu upór Vestara, który przekonał go, by tu przyszedł i częściowo swoje przywiązanie do Lucyfera, które nie pozwalało mu przegapić takiej uroczystości. Złożył mu już życzenia i dał prezent, czemu miał więc jeszcze tutaj zostać? Z każdą chwilą zwiększało się prawdopodobieństwo, że w końcu wpadnie na Rafaela.
Na razie jednak wypatrzył tylko Lewiatana, który stał w kącie, pocierając ręką swoje przedramię z nietęgą miną. Za każdym razem, kiedy jakiś anioł szedł w jego stronę, Lord Zazdrości rzucał na niego przerażone spojrzenie i w końcu Samael zdecydował się okazać litość. 
- Czemu tu jesteś, skoro nie znosisz tego dobrze? - zapytał, biorąc go za ramię i ciągnąc w stronę wyjścia. 
- Bo to urodziny Lucka! Nie mogłem nie przyjść! - wyjaśnił nerwowo Lewiatan. 
- Wierz mi, gdyby to była jakakolwiek inna okazja, również by mnie tu nie było – westchnął Samael, kiedy w końcu wyrwali się z sali i znaleźli w mniej zatłoczonym holu. 
- Nie sądziłem, że Michał przyprowadzi swoich generałów. I w ogóle jakoś ich tak... Więcej, niż miało być – mruknął Lord Zazdrości, wbijając wzrok w podłogę. - Przepraszam, że sprawiam ci kłopot. 
- Odtańczyłem swoje z Lucyferem, nie mam nic innego do roboty – wzruszył ramionami Gniewny Pan. 
- Nie porozmawiasz z nimi? Myślałem, że przyjaźniliście się w Niebie – zapytał nieśmiało Lewiatan. 
- Wątpię, czy by chcieli ze mną rozmawiać. Jestem dla nich szaleńcem. Tego, co widzieli tak łatwo się nie zapomina – Samael nie wiedział, jak wyglądała scena, którą Gabriel zastał wtedy w pokoju, ale mógł się domyślić. Nie sądził, żeby archaniołowie kiedykolwiek mu wybaczyli. No, poza Rafim, ale to również zaprzepaścił. Może to i lepiej. Każda relacja, w jaką się zaangażował prędzej czy później się rozpadała. 
- To nieprawda – dopiero, kiedy Lewiatan się odezwał, Lord Gniewu zorientował się, że powiedział ostatnie zdanie na głos. - Możesz tego nie zauważać, ale wciąż masz przyjaciół. Na przykład mnie. Pewnie to nic nie znaczy, ale cię lubię. Pomagasz mi, kiedy tego potrzebuję. 
- To samo robi reszta Lordów. I nawet Azazel – zauważył Samael, na co Lewiatan tylko się rozpromienił.
- Widzisz? Tym bardziej mógłbyś uznać, że to nie twoja sprawa, prawda? 
- Tak sądzę? - zgodził się niepewnie Gniewny Pan.
- No i jest jeszcze Lucek. Lucek uważa nas wszystkich za swoją rodzinę. Zależy ci na Lucku, prawda? Inaczej byś tu dziś nie przyjechał, sam tak powiedziałeś. A podczas buntu mogłeś z łatwością zwrócić się przeciwko niemu i nie wiem, czy któryś z nas by ci powstrzymał. Ale tego nie zrobiłeś – kontynuował Lewiatan. 
- Nie mógłbym zwrócić się przeciwko Lucyferowi – zaprotestował Samael. 
- Dlaczego? - naciskał z uśmiechem Lord Zazdrości. 
- Bo jest moim władcą! - odparł Gniewny Pan ze złością.
- Był też władcą Mephisto, ale mu jakoś to nie przeszkadzało. Nie musisz przyznawać się mi, ale zrób to sam przed sobą – są osoby, na których ci zależy i którym zależy na tobie. To nie tak, że niszczysz wszystko, czego się dotkniesz.

Samael patrzył na niego w milczeniu, pogrążony w myślach. Musiał przyznać, że to, co mówił Lewiatan nie było kompletnie pozbawione sensu. Im dłużej myślał, tym więcej osób przychodziło mu do głowy. Większości nie nazwałby przyjaciółmi, ale byli tacy, którzy nie bledli ze strachu na sam jego widok, nieważne jak bardzo się starał. Byli też tacy, z którymi nie raz wypił lampkę wina, albo zagrał partyjkę w karty. Oni nie widzieli potwora, którym starał się być. 
- Poza tym, jeśli naprawdę zrobisz coś źle to zawsze możesz przeprosić – dodał Lewiatan, kładąc mu rękę na ramieniu. 
- I to wystarczy? - zapytał z powątpiewaniem Samael. 
- Nie zawsze. Nie na początku. Ale jeśli pokażesz, że naprawdę ci przykro i że chcesz się poprawić to czemu trzymać urazę? Wychodzę z założenia, że nie ma rzeczy, której nie da się naprawić – stwierdził filozoficznie Lord Zazdrości. 
- Bardzo zaawansowana filozofia, jak na taki rybi móżdżek – mruknął Gniewny Pan, a kąciki jego ust uniosły się lekko. 
- Ja chcę dobrze, a ty się ze mnie nabijasz? Jestem oburzony – zaśmiał się Lewiatan, uderzając geo lekko pięścią w ramię. - No, idź rób swoje. Ja jeszcze chwilę tu postoję i m-może tam wrócę...

Samael skinął głową i ruszył w stronę drzwi do sali. W połowie drogi przystanął jeszcze z westchnieniem i się odwrócił.
- Nie wierzę, że to powiem i nie każ mi tego powtarzać. Jeśli moja opinia jest coś warta, to... - zawahał się, po czym pokręcił głową. - Uważam, że jesteś bardzo odważny. Dzięki.
Lewiatan uśmiechnął się, obserwując, jak jego przyjaciel otwiera drzwi i znika w kolorowym tłumie demonów i aniołów. Po kilkunastu minutach podążył za nim. 

***

- Luciu, nie musiałeś... - Rafi z czułym uśmiechem przyciskał do piersi szersze od jego ramion tomiszcze w pięknie malowanej, skórzanej oprawie. 
- Wiem, że prawdopodobnie nie będziesz miał czasu wszystkiego zwiedzić, więc znalazłem najwięcej, ile zmieściło się w książce – odparł Lucyfer. - To wydanie specjalne „Tajemnych zakątków i istot piekielnych”. Na stulecie. Nie pokazuj szlachcie, bo zaraz znajdą się jacyś kolekcjonerzy, którzy będą chcieli je kupić. Nie mogę pozwolić, żeby kurzyło się u kogoś na półce z samej woli posiadania.
- Ja też coś mam dla ciebie, ale aż mi teraz głupio... To nic wielkiego... - archanioł odłożył książkę na łóżko i wyciągnął ze swojej przepastnej torby stojącej obok spory pakunek. Lucyfer z zaciekawieniem go odpakował, starając się nie uszkodzić za bardzo papieru i po chwili stał z ręcznie robionym, czerwono czarnym swetrem ze złotą koroną i rogami po jej bokach wyszytymi na piersi błyszczącą nitką. 
- Oj, Rafi – uśmiechnął się, przytulając brata. - Jest wspaniały. 
Rafi oddał uścisk, ale kiedy się od siebie odsunęli, wyglądał na nieco zmartwionego.
- Luciu... Ja... Pamiętasz, kiedy pytałem cię o Samusia? - zapytał, unikając wzroku brata. - Wiem, że pewnie masz bardzo dużo gości do rozmowy, ale jeśli miałbyś chwilę... Nie za bardzo mogę o tym pogadać z Gabrysiem i Misiem, a Rasia... Kocham go, ale czułbym się jak na przesłuchaniu. 
- Mówi ile potrzebujesz – Lucyfer położył mu rękę na ramieniu z troską, przysięgając sobie, że jeśli Sam zrobił coś Rafiemu, to Lord nie Lord, ale będzie mocno żałował. 
- No więc ja prawie cały ten czas odkąd wyjechałem od ciebie spędziłem u niego i... - Rafi przerwał, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. - Proszę?
Po chwili do środka wsunął się Samael, niepewnie rozglądając się po pokoju. Na widok Lucyfera zamarł i przez moment wyglądał, jakby żałował, że wszedł, ale zaraz odchrząknął i spojrzał na Rafaela z powagą.
- Czy mógłbym z tobą chwilę porozmawiać? - zapytał. Książę spojrzał na brata pytająco, ale ten skinął głową z uspakajającym uśmiechem, wobec czego Lucyfer wyszedł, mijając Gniewnego Pana w drzwiach i zamykając je za sobą. Nastąpiła chwila krępującej ciszy.
- To, um... Ładny sweter – zauważył Samael, robiąc ruch głową w stronę łóżka. 
- Luckowi się podoba – zgodził się Rafi, unikając jego wzroku. 
- To dobrze. Posłuchaj, ja... Przyszedłem cię przeprosić. Nie miałem prawa decydować za ciebie, co czujesz. Sam wiesz to najlepiej i powinienem ci ufać. Mogę mówić tylko za siebie – powiedział w końcu Gniewny Pan, wciąż stojąc na swoim miejscu przy drzwiach, wyraźnie skrępowany. 
- A co powiedziałbyś za siebie? - zapytał Rafi, wstając z łóżka i powoli do niego podchodząc. 
- Dalej myślę, że na ciebie nie zasługuję. Ale jestem raczej samolubny, więc skoro mnie chcesz... - spojrzał na archanioła, na co ten uśmiechnął się promiennie.
- Chcę. Nawet nie wiesz jak bardzo - zapewnił, pokonując w mgnieniu oka ostatnie kilka kroków i wtulając się w Samaela. Gniewny Pan objął go, chowając twarz w jego włosach i tym razem nie mając zamiaru go odpychać. 

***

- Już rano, Rafi... - Pan Uzdrowień wydał z siebie niechętny pomruk, rozprostowując skrzydła przez sen i przy okazji pakując je Samaelowi w twarz. Kiedy uświadomił sobie, że napotkał niespodziewany opór, poderwał się, odwracając do leżącego obok Gniewnego Pana.
- Ojejku, przepraszam! Nie jestem przyzwyczajony do spania z kimś! - zawołał zakłopotany, widząc, że ten próbuje wypluć resztki puchu, które dostały mu się do ust. 
- Zauważyłem – zgodził się Samael, ale w jego głosie była raczej sympatia niż złość. Rafi uśmiechnął się słodko i zarzucił mu ręce na szyję, całując w usta. 
- Dzień dobry – powiedział czule, przeczesując włosy Gniewnego Pana palcami. Poprzedniego wieczoru siedzieli w półmroku do późna, aż zgasły świece, a potem szybko pozbyli się niewygodnych formalnych strojów i poszli spać. Poza paroma nieśmiałymi pocałunkami nie zdarzyło się nic więcej, ale żaden z nich się nie spieszył. Rafi już wcześniej postanowił, że tym razem zostanie w Piekle trochę dłużej i będzie podróżował po wszystkich okręgach, dlatego nadzór nad opieką zdrowotną w Niebie zostawił swojemu pomocnikowi, Pagielowi. Samael jeszcze o tym nie wiedział, ale Pan Uzdrowień zamierzał go poprosić, by potowarzyszył mu tak długo, na ile pozwolą mu jego Lordowskie obowiązki. 
- Dzień dobry. Trzeba iść na śniadanie, zanim ktoś zacznie nas szukać – mruknął Samael, niechętnie go puszczając. - Dziwne, że Lucyfer nie przyszedł wczoraj wieczorem cię szukać, kiedy żaden z nas nie wrócił na bal.
- Lucek nie jest głupi, musi coś podejrzewać – Rafi przeciągnął się i sięgnął po leżącą na krześle koszulę.


- Może nie powinniśmy iść na śniadanie razem? Nie chcę, żeby Michał robił ci nieprzyjemności, kiedy wrócisz – Gniewny Pan obserwował go, kiedy naciągał na siebie ubranie i zapinał guziki. 
- Nie uważasz, że trochę przesadzasz z tym... Demonizowaniem go? - archanioł rzucił mu niewinne spojrzenie przez ramię. - Z resztą nie wracam z nimi do Nieba. Udało mi się przekonać parę osób w Niebie, że badanie piekielnych ziół i zwyczajów medycznych będzie miało zbawienny wpływ na naszą medycynę. 
- Nie sądzę, żeby różniły się one zbytnio od waszych – Samael uniósł brwi, starając się nie pokazywać, że się cieszy z takiego obrotu sprawy.
- My o tym wiemy. Oni nie – Rafi uśmiechnął się słodko do Gniewnego Pana. - Wstawaj, chętnie bym coś zjadł. 
Lord skinął głową i szybko się ubrał, po czym opuścili pokój ramię w ramię i ruszyli do jadalni, gdzie większość Lordów i archaniołów spożywała wspólnie posiłek. Większość, bo przez okno widać było Michała, który trzymał sznurek kolorowego, zdobionego latawca unoszącego się w powietrzu dzięki wiatrowi wytworzonemu przez stojącego obok Lucyfera.
_____________________________________________________

WR: Po dwóch miesiącach przerwy wracamy z ostatnim rozdziałem tej serii. Szczerze mówiąc nie do końca wiem, co teraz będzie, strasznie dużo roboty z anatomią mamy na studiach. Zobaczę, czy wstawię jakieś one-shoty czy zacznę nową serię, na którą już mam pomysł. Możecie napisać, co byście woleli zobaczyć :D

SC: I tak oto kończy się seria Rafi Adventures. Jak WR wspomniała, mamy dużo roboty ze studiami, więc wrzucanie opowiadania regularnie jest praktycznie niemożliwe. Pracujemy jednak nad jeszcze jednym projektem związanym z PnS, jednak to będzie niespodzianka (Zwłaszcza że nie wiadomo, czy w ogóle wyjdzie). Do zobaczenia w następnym rozdziale!

5 komentarzy:

  1. Dzięki za koniec, veny życzę, ale nauka też ważna:-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Długo czekałam na kolejny rozdział. Uwielbiam wasze opowiadania, ale rozumiem to, że nie macie tyle czasu, żeby pisać. Chętnie przeczytam wszystko co stworzycie. Szczerze, to jeszcze liczę na przeczytanie bardziej rozbudowanej wersji związku Samuela i Rafaela. Idealnie do siebie pasują i przez całą serię chciałam, żeby się zeszli, a to stało się w ostatnim rozdziale.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jej w końcu wróciłam do tego opowiadania, kocham je :p Mam nadzieje zobaczyć dalszą serie, powodzenia na studiach :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Wszystko co tworzycie świetnie się czyta i za to bardzo dziękuję! Liczę na dużo weny i mam nadzieję, że uda Wam się znaleźć trochę czasu na przekazanie Waszych tworów :-D

    OdpowiedzUsuń
  5. Boże, jakie to wszystko było cudne. ZAKOCHAŁAM SIĘ. Przeczytałam dosłownie każde opowiadanie po kolei, niektóre rodziały nawet po dwa razy. Mimo, że to ostatni rozdział tej serii ja dalej czuję niedosyt. I tak świetnie, że opowiadanie jest teoretycznie zakonczone i nie muszę się głowić, co będzie dalej. Tzn dobrze, że nie jest ucięte gdzieś w środku, bo wtedy dopiero bym kurwowała. Cudownie, fenomenalnie, genialnie, pomysłowo napisana historia. Zostałam absolutnie i bezapelacyjnie oczarowana zarówno Waszym stylem jak i postaciami. I fabułą, przede wszystkim FABUŁĄ. A co do postaci...Kocham. No po prostu. Ubóstwiam i wielbię i chcę WIĘCEJ!
    Błagam, błagam, wręcz na kolanach błagam o jakiś kolejny twór. To jest takie cudowne, że mogła bym czytac w nieskończoność. Kiedy trafiłam na to opowiadanie, to nigdy tak mocno nie kurwowałam na to, że mój organizm jednak potrzebuje snu i o 4 nad ranem w końcu wypadałoby sie położyc.
    Nadużywam słowa cudownie, ale chyba zostanie mi to wybaczone.
    Kurde, długo już nic tutaj nie zostało dodane, ale mam nadzieję, że może jeszcze kiedyś coś się pojawi. Bardzo liczę na kolejną część. Albo na cokolwiek.
    Życzę dużo weny, czasu i powodzenia :). I może jeszcze motywacji, żeby dodać coś nowego. Liczę na to bardzo. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń