sobota, 12 lipca 2014

One winged bird 1

Gdy rozniosła się wieść, że w jednej z bardziej wpływowych szlacheckich rodzin w Niebie urodzi się dziecko, mnóstwo sąsiadów i pochlebców przybyło pogratulować szczęśliwym rodzicom. Jednak kiedy choroba odebrała im maleństwo, nikt nie pojawił się w stroju żałobnym. Taka już była niebiańska szlachta, pierwsza do świętowania, ostatnia do współczucia.
Jednak w tym wypadku nie było czego współczuć, bo choroba była jedynie przykrywką. Ojciec rodziny, szanowany skrzydlaty o piórach białych jak śnieg, musiał szybko pozbyć się pierworodnego, który urodził się z największą możliwą dla anioła skazą - miał błękitne skrzydła.
Serafin dorastał wśród służby. Pomagał w kuchni, sprzątał nocą, dokładał do kominków i przez jakiś czas nie był w ogóle świadom, że jest synem wielkiego pana. Nie rozumiał powodu, dla którego wielki pan patrzył na niego jak na szczura. Winił o to swoją niską pozycję i średnio martwił się o stosunek szlachcica do tak nieważnego służącego. Miał tylko nadzieję, że anioł nigdy nie dowie się o jego nocnych wyprawach do biblioteki. Jedna z służek, która za ziemskiego życia była córką jakiegoś uczonego, nauczyła go czytać i chłopiec podczas każdego wieczoru wymykał się z pokoju dla służby, by przeżyć nową przygodę.
Nigdy nie czuł się inny od pozostałych aniołów, aż do czasu dziesiątych urodzin, kiedy to jego opiekunka powiedziała mu, że w rzeczywistości urodził się szlachcicem. Serafin nie mógł zrozumieć, czemu jego skrzydła miałyby przynosić nieszczęście. Przecież były tylko innego koloru. Długo oglądał je w lustrze i poza tym nie widział żadnych różnic. Stwierdził, że nie ma co się przejmować.
Przynajmniej dopóki wielki pan jakimś cudem dowiedział się o służce, która śmiała zdradzić chłopcu jego pochodzenie. Kobietę wyrzucił z domu, zaś Serafina posłał do pracy w najbardziej zatęchłej części domu.
Parę tygodni później doszła ich wieść, że pani urodzi kolejne dziecko. To miało być dziedzicem i lord chciał zrobić wielkie przyjęcie z okazji jego narodzin. Bal jednak zmienił się w żałobę, bo anielica zmarła przy porodzie, a chłopiec okazał się być kaleką. Jedno z jego skrzydeł było niesprawne.
Któregoś dnia, Serafin został wysłany, by przynieść coś z jednej z piwnic. Do tego miejsca już nikt nie chodził. Było ono pełne gnijących szczurzych zwłok, pustych beczek i pajęczyn nie sprzątanych od wieków. Tylko w rogu zachowała się stara szafka, gdzie stały najtańsze wina pana. Jednak kiedy wracał, z jednego z pokoi dobiegł go cichy głos.

- Weź dziecko, Aliunusie. Weź je i oddaj, albo utop, cokolwiek. A potem weź niemowlę z sierocińca. Robimy dla niego dobry uczynek, przyjacielu. Nikt się nie zorientuje, że to nie mój syn.

To był głos pana, Serafin nie mógł go pomylić z żadnym innym. Przerażony wycofał się i chwilę stał w mroku. Chcieli zabić dziecko? Przecież... Przecież ten malec był jego... bratem, prawda? Anioł przygryzł wargę i w jednej chwili podjął decyzję. Zanim Aliunus zdołał dostać się do chłopca, Serafin zakradł się do jego pokoju i prędko wymknął się tylnym wejściem z maleństwem na rękach. I tak nie miał już tu czego szukać. Jedyne, co zostało z „rodzinnego” domu to imię, które nadał bratu. Imię bohatera jednej z książek, które przeczytał. 
~***~

- Nie chcę - rzekł Michał tonem rozpuszczonego dziecka, przeglądając się w wiszącym w holu lustrze. Nadchodziła parada. Wielka parada z okazji stłumienia buntu Lucyfera i wygnania go z Nieba. Pan Zastępów zawsze nienawidził tego święta, bo i z czego miał się cieszyć? Że jego mały braciszek musiał od tamtej pory żyć sam z dala od domu?
Uriel, Regent Słońca, jeden z siedmiu archaniołów, podszedł do niego i poprawił mu mundur, kręcąc głową z politowaniem.
- Misiu. Ja też nie, wierz mi. Ani Gabryś, ani Razjel, ani Rafi. Ale taki jest nasz obowiązek - rzekł, kładąc rękę na policzku przyjaciela. Blondyn prychnął, odwracając wzrok. Uriel zawsze umiał uspokoić jego ognisty temperament, ale ból po stracie Lucka co roku był tak samo silny i nikt nie był w stanie go zmniejszyć.
- Dobra. Chodźmy - rzekł zrezygnowanym tonem. Uriel przytaknął i wyszli na dwór, gdzie już czekały na nich konie. Gabriel, jako Regent zasiadał w eleganckim powozie ciągniętym przez parę specjalnie hodowanych, śnieżnobiałych wierzchowców. Przy jego bokach siedzieli Razjel, Rafael, Zachariel i Azrael bawiący się końcówką swojego długiego warkocza. Na początku Anioł Śmierci miał jechać na końcu w czarnej pelerynie, ale archaniołowie zgodnie stwierdzili, że to niesprawiedliwe i tak oto czarnoskrzydły następca Samaela skończył razem z resztą w powozie. Zachariel jako jedyny wyglądał na zakłopotanego. Czuł, że nie powinien tu być, to miejsce należało do Lucyfera, którego zastąpił po jego odejściu. Nie był tak potężny... I tak związany z pozostałymi, jak czarnowłosy.
Parada wyruszyła spod koszar do miasta. Na przodzie jechał Michał na swoim pięknym ogierze bojowym, za nim zaś elitarny oddział dwudziestu żołnierzy, który przeszedł do legend dzięki swoim umiejętnościom i poświęceniu. Żaden z nich od początku założenia jednostki nie przegrał w walce.
Dalej jechał Uriel z chorągwią swojego oddziału kawalerii powietrznej. Ich znakiem był złoty pegaz na błękitnym tle. Jednostka Uriela składała się z anielic dosiadających skrzydlatych koni. Chodziło tu bardziej o znaczenie niż użyteczność w walce - pegaz był symbolem nieśmiertelności. Chociaż dodatkowa para skrzydeł często się przydawała.
Za Urielem jechał powóz archaniołów, dalej zaś reszta wojska z generałami poszczególnych oddziałów na czele. Wszyscy do taktów uroczystej muzyki, w eleganckich strojach, czy - w przypadku wojska - galowych mundurach w kolorze zależnym od rangi i jednostki. Rzędy śnieżnobiałych skrzydeł przesuwały się niczym chmury po niebie. Całość była widowiskowa, nic więc dziwnego, że gromady mieszczan i szlachty zgromadziły się by ją oglądać. Pranie mózgu, pomyślał Michał. Nawet nie zastanawiali się nad tym, że świętują utratę wielu swoich braci.
Wtem jednak ktoś przepchnął się przez tłum gapiów i wypadł na drogę parady. Pan Zastępów gwałtownie ściągnął wodze swego konia, by go nie stratować, ale ten nie wydawał się przejmować taką drobnostką. Stanął na ugiętych nogach i wycelował drewniany miecz w Archanioła Ognia.
- Michale Archaniele, wyzywam cię na pojedynek! - zawołał. - Jeśli zwyciężę, to zajmę twoje miejsce i zostanę archaniołem!
Michał uniósł brwi, miesząc anioła wzrokiem. Jakby nie patrzeć, był to jeszcze pisklak, zwyczajny podlotek, dzieciak, który nie dorastał mu do pięt. Miał poczochrane, rude, przydługie włosy, poobijane kolana i brudny, pocerowany strój. Jedno z jego skrzydeł było owinięte starą szmatą. Chciał z nim walczyć? O miejsce archanioła? A to ciekawe.
- Zgoda, chłopcze - rzekł, nie zważając na zaskoczone spojrzenia swoich żołnierzy. - O zachodzie słońca, na tamtym wzgórzu - wskazał wzniesienie widoczne za miastem. - Stoczymy walkę.
Z tymi słowami wyminął zaszokowanego chłopca, który upał na kolana i obserwował paradujące przed nim wierzchowce, ściskając w dłoniach rękojeść swojej broni.

~***~

- Czyś ty do reszty rozum postradał?! - wydarł się Gabriel, kiedy usłyszał co było przyczyną chwilowego postoju parady. Znajdowali się już w domu, wciąż w eleganckich ubraniach, bo Regent nie dał im się na razie przebrać. 

- Gabe, przecież wiem, co robię... - bronił się Pan Zastępów, bo chociaż Archanioł Wody był drobniejszy i nieco niższy od niego, jego wściekłość potrafiła być niszczycielska.

- Tylko nie rób temu chłopcu krzywdy, przecież on nie chciał źle... - poprosił Rafael, ściskając brata za rękę. On najchętniej przygarnąłby wszystkie dzieci i zwierzątka i zajmował się nimi po wsze czasy. Tylko dlaczego czasami te zwierzątka mały dwie głowy i kły długości przedramienia..?
- Hej, spokojnie - Uriel odciągnął Gabriela, uśmiechając się uspokajająco. - Miś jest dorosły. Przecież nie pociacha dzieciaka na kawałki. Zaufajcie mu trochę.
Michał wyszczerzył zęby do przyjaciela. Oto, kto zawsze za nim stawał murem! No... Może nie zawsze, wyjątkowo głupie pomysły Regent Słońca zawsze skutecznie tępił... I wtedy był nawet straszniejszy od Gabrysia.
- Nie wiem, co bym bez ciebie zrobił, Uri - rzekł Archanioł Ognia mimo to, łapiąc przyjaciela za ręce i patrząc mu w oczy z tym uśmiechem, który był przeznaczony tylko dla niego. Oczywiście nie zdawał sobie sprawy, że ma dla Uriela jakiś specjalny uśmiech, ale pozostali, łącznie z zainteresowanym doskonale to widzieli.
- Ja też nie wiem co byś beze mnie zrobił. No, ale bądź grzeczny - czarnowłosy pogłaskał go po głowie. Michał zawsze mu się kojarzył z wyrośniętym szczeniaczkiem. Czasem jednak zmieniał się w potężnego lwa i Uriel nie był pewien, którą wersję preferował.

~***~

Gabriel obserwował odjeżdżającego Michała z troską na twarzy. Nie miał pojęcia, co planował jego brat, ale znał go i wiedział, że jest skłonny do impulsywnych i nieprzemyślanych działań. Nie sądził oczywiście, że zrobi krzywdę dziecku, lecz nie potrafił powstrzymać niepokoju. Chociaż Pan Zastępów był najstarszy z archanielskiego rodzeństwa, to Regent uchodził za najbardziej rozsądnego nawet jeszcze wtedy, kiedy wszyscy razem żyli pod skrzydłami serafinów. Oni, czwórka braci, oraz Razjel, Uriel i Samael. Jak rodzina... Jego oczy przygasił smutek, gdy wrócił myślami do tamtych radosnych dni. Chociaż z perspektywy czasu, wysocy serafinowie wyrządzili im wiele krzywd, a ich rządy były surowe i często niesprawiedliwe, niektórzy z nich całym sercem pragnęli dobra swoich małych aniołków. I to właśnie za nimi tęsknił najbardziej, chociaż złożyli na jego barkach niewyobrażalny ciężar rządzenia Królestwem.
- Jestem ciekaw, czy Michał kiedyś zauważy, co Uriel do niego czuje - rozległ się głos za jego plecami i obok stanął Razjel, wpatrując się z uśmiechem w dal.
- Michał? Nie zauważyłby nawet, gdyby Uriel napisał to sobie na czole - prychnął Gabriel, unosząc brwi z politowaniem. - Nie widzi własnych uczuć, a co dopiero czyichś. Nie sądzę, że koncept miłości romantycznej kiedyś przyszedłby mu do głowy.
- A co ty widzisz, Gabrysiu? - Pan Magów spojrzał w zielone oczy przyjaciela, odgarniając mu za ucho niesforny, złoty kosmyk. Regent odwrócił się ku rozciągającemu się w dole niebiańskiemu krajobrazowi.
- Widzę piękny świat, pola, ogrody, budynki, w których toczy się życie. Świat pełen aniołów potrzebujących poczucia bezpieczeństwa, przewodnika, kogoś, kto wyznaczy im drogę. Wyciągnie pomocną dłoń do tych, którzy się zagubili. Nie opuści żadnego z nich w potrzebie. Widzę mój dom, Raz - rzekł. Razjel uśmiechnął się, biorąc go za brodę i odwracając do siebie.
- A ja widzę mądrego władcę, który potrafi im to zapewnić, kogoś idealnego do roli rządzącego. Dobrego, sprawiedliwego, dbającego o swój lud - powiedział, a jego fioletowe oczy były pełne łagodności.
- Tylko to widzisz? Czuję się obrażony... - Gabriel uniósł brwi, pozwalając sobie na lekki, przekorny uśmiech.
- Och, nie łap mnie za słówka! - roześmiał się mag. - Widzę jeszcze inteligentnego, dojrzałego i absolutnie pozbawionego poczucia humoru archanioła, który jest sztywny jak tyka i strasznie się puszy. Archanioła, którego kocham nad życie, bo jest moim najlepszym przyjacielem - dodał.
- Wcale nie jestem sztywny! - oburzył się Regent, odsuwając go całą ręką i wydymając wargi. Śmiech Razjela tylko stał się głośniejszy.

~***~

Mały rudzielec już czekał na Michała, gdy ten przyjechał na wzgórze. W dłoni dzierżył swój miecz, przypominający raczej wykałaczkę. Pan Zastępów wolał jednak równe pojedynki, więc rzucił mu normalną, żelazną broń, którą chłopak z trudem dźwignął z ziemi.
- Jesteś gotowy? - zawołał Archanioł Ognia, szczerząc zęby. Na ten widok malec spiął się i najeżył.
- Nie lekceważ mnie! - krzyknął, szarżując na Michała z wyciągniętym mieczem. Blondyn zrobił krok do tyłu i z łatwością wyminął desperacki atak. Tańczyli tak wokół siebie aż słońce nie skryło się zupełnie za horyzontem. Pan Zastępów pozwalał chłopakowi się do siebie zbliżyć, spróbować natrzeć, badał jego umiejętności, które - chociaż ani trochę nie wytrenowane - mogły stać się naprawdę wybitne po porządnym treningu. W końcu, widząc, że chłopak już prawie pada z nóg, Michał wytrącił mu miecz i stanął nad nim z tryumfalnym uśmiechem.
- Chyba nie zdobyłeś sobie miejsca pośród archaniołów, mój mały - rzekł, kucając przy nim. - Ale powiedz mi, po co ten cały zachód?
- Bo jesteście bogaci - rudy splunął na ziemię i spojrzał na mężczyznę spode łba. - Macie jedzenie i lekarzy i dach nad głową. Niektórzy by zabili, żeby żyć chociaż w połowie tak dobrze, jak wy.
- Masz rodziców? - Michał dobrze znał odpowiedź. Takie dzieciaki nigdy nie miały rodziców.
- Mam brata - odparł aniołek, wbijając wzrok w ziemię. - Ale on jest chory i niedługo umrze. Musiałem coś zrobić - pociągnął nosem i szybko otarł łzy. Archanioł Ognia chwilę na niego patrzył, po czym położył swoją szeroką dłoń na kościstym ramieniu chłopaka.
- Zrobimy tak - rzekł, uśmiechając się lekko. - Zaprowadzisz mnie do brata i weźmiemy go do mnie do domu. Tam zobaczymy, co się da zrobić. A ty... - dźgnął rudzielca w pierś. - Ty zostawisz tą zabawkę i zostaniesz moim uczniem. Zrobię z ciebie wojownika jak się patrzy.
- A-ale ja nie latam... - wyjąkał rudzielec, patrząc na niego z niedowierzaniem. - Od urodzenia, mam niesprawne skrzydło...
- To nie skrzydła czynią żołnierza, mały. Jak ci na imię? - Michał obserwował, jak oczy chłopaka rozbłyskają nową nadzieją.
- Lear - rzekł malec, niepewnie oddając uśmiech. - Mam na imię Lear.

~***~

Miejsce, gdzie Lear zaprowadził Pana Zastępów było niewielkim, brudnym podwórkiem ukrytym między budynkami. Od tej strony było mało okien, a te, które były, albo ktoś stłukł, albo zasłaniały grube zasłony. Michał zmarszczył brwi. Gabryś ciężko pracował, ale niektórych rzeczy nie dało się uniknąć. Może w przyszłości uda im się pomóc tym wszystkim biedakom...
W kącie, za paroma pustymi pojemnikami na śmieci stał sklecony z brudnych, starych szmat namiot. To właśnie tam rudzielec zaciągnął Michała. W środku, przykryty jakimś podartym prześcieradłem, leżał drobny, wychudzony anioł o szaroburych włosach. Oddychał płytko i szybko, wyraźnie rozpalony.
- On... - zaczął Lear, patrząc przepraszająco na Pana Zastępów, ale ten nachylił się i wziął nieprzytomnego anioła na ręce. Był on starszy od brata, mógł mieć jakieś siedemnaście, czy osiemnaście lat.
- Ma piękne skrzydła - rzekł miękko Michał, wiedząc, co rudzielec chciał powiedzieć. Pióra chłopaka były błękitne i nawet osadzony na nich brud nie był w stanie tego ukryć.
- Mówił, że przynoszą pecha... - wyszeptał Lear, patrząc na brata z troską.
- Nie, to bzdura - uspokoił go Pan Zastępów. - Zwykły przesąd. U mnie w wojsku jest anioł, który ma podobne. Kiedyś wam go przedstawię.
- Czyli Serafin będzie żył...? - zapytał z nadzieją rudy.
- Przekonajmy się - Michał otulił chorego swoim płaszczem, wsadził razem z bratem na konia i czym prędzej ruszył w stronę archanielskiego pałacu.

~***~

Serafin obudził się w jasnym pomieszczeniu, otulony miękką kołdrą. Czy umarł? Chyba tak, bo na życie to było o wiele za przyjemne. Przywykł już do myśli, że w jego egzystencji rzadko spotyka go coś dobrego. W końcu musiał umrzeć. Wszystko do tego zmierzało... Bieda, głód, choroba, która rozpalała jego wnętrzności białym ogniem... A co z Learem? Jak on sobie poradzi? Może ktoś się nim zaopiekuje, przecież poza uszkodzonym skrzydłem wszystko było z nim dobrze. To Serafin odbierał mu zawsze szansę na przetrwanie, ale braciszek uparcie nie dawał sobie tego wbić do głowy. Cóż, w końcu błękitnoskrzydły go wychował i nie mógł od tak porzucić.
- Serafinie, czy mnie słyszysz? - przyjazny, ciepły głos. Gdzie anioły szły po śmierci? Czy on w ogóle miał prawo iść tam, gdzie szły inne anioły? Chyba tak, inaczej nie byłoby mu tak przyjemnie... Otworzył oczy i przekręcił głowę, by się rozejrzeć dookoła. Ku swemu zdziwieniu ujrzał jakiegoś skrzydlatego siedzącego przy jego boku. Na stoliku stała apteczka, leżała strzykawka, a przy niej kilka buteleczek.
- Serafinie? - nieznajomy anioł nachylił się z troską w dużych, niebieskich oczach. Po jego ubraniu można było sądzić, że jest bogatym medykiem, najpewniej z jakiejś szlacheckiej rodziny. Czemu ktoś taki się o niego martwił?
- Gdzie ja jestem...? - wyszeptał. Dopiero teraz zauważył, że jasny pokój jest komnatą o wielkich oknach, a on leży w szerokim, miękkim łóżku. Na podłodze leżał gruby dywan, przy oknie stało biurko i wygodne krzesło. Przecież to jakiś szlachecki dom! Przerażony poderwał się z poduszek, ale natychmiast zwinął w kłębek z bólu. Anioł położył ręce na jego plecach.
- Nie, nic ci nie grozi, kochanie! - zawołał, wyginając usta w podkówkę ze zmartwienia. Miał okrągłą, nieco dziecięcą twarz i kędzierzawe, brązowe loczki przywodzące na myśl małą owieczkę. - Jestem Rafael, Archanioł Uzdrowień. Wyleczę cię, ale nie możesz się denerwować - dodał po chwili z przyjacielskim uśmiechem.
- R-Rafael...? Ten Rafael? - powtórzył z niedowierzaniem Serafin, kuląc skrzydła.
- No... Tak... - Pan Uzdrowień podrapał się po policzku z zakłopotaniem. Był zupełnie inny niż błękitnoskrzydły sobie wyobrażał. Zaraz jednak archanioł spoważniał. - Posłuchaj, wiesz, że twoja choroba to strasznie rozwinięte i nieleczone zapalenie dróg rozrodczych, które występuje jeśli stosunek płciowy odbywa się wielokrotnie w niehigieniczny i nieprawidłowy sposób? Serafinie, nie parałeś się prostytucją, prawda?
Błękitnoskrzydły zadrżał i schował twarz w dłoniach.
- N-nie... -wyszeptał. - Ale czasem... Musiałem... Tylko jeśli naprawdę nie było jak zdobyć jedzenia... Proszę, niech pan zrozumie, mój brat by nie przeżył bez tego!
- Nie, absolutnie cię nie winię! - zapewnił Rafi, gładząc jego pióra. - Tylko że... Mogę cię wyleczyć, to prawda, ale bardzo możliwe, że w przyszłości nie będziesz mógł mieć dzieci.
- Ależ to nie szkodzi... - westchnął Serafin. - Nikt by nie chciał mieć dzieci z kimś takim, jak ja.
Pan Uzdrowień wyraźnie miał zamiar zaprotestować, lecz nie dane mu to było, bo drzwi się otworzyły i do pokoju wpadł mały Lear i rzucił się bratu na szyję z radością. Rafi uśmiechnął się do siebie, obserwując pojednanie rodzeństwa.

___________________________________

WR: Miało być o Learze i Dantalianie, a zrobił mi się z tego niebiański two-shot... No cóż, musiałam to podzielić na pół. bo nie mam za bardzo czasu, by dokończyć, konwent, prawko i w ogóle kupa zajęć, wybaczcie ^ ^ Mam nadzieję, że spodoba wam się on bardziej niż poprzedni rozdział. W końcu mogę pokazać, że nie taki anioł straszny, jak go w Piekle malują ;P Zapraszamy do komentowania :D

SC: Ja tam nie wiem, wygląda mi to na więcej niż two-shot... Mam nadzieję, że po tym opowiadaniu trochę bardziej będą wam przybliżone postacie aniołów, bo one w sumie nie zostały zbytnio opisane do tej pory xD No cóż, pora się zbierać na konwent, tak więc do zobaczenia w następną sobotę :3

6 komentarzy:

  1. O mamusiu *.* rozdział prześliczny już nie mogę doczekać nexta :* pytanko mimo tej całej choroby Serafin doczeka się tak kiedyś *kiedyś* jakiegoś dzidziusia ??/ fajnie by było :) rozdział mi bardzo poprawił humor <3
    Życzę dużo weny :*
    Pozdrawiam OfeliaRose

    OdpowiedzUsuń
  2. Em.. To Rafael i Serafin sie nie znali tak wczesniej? Czy ten chlopak mial imie na V.. Kurcze nie pamietam..
    Ale ze pracowal jako prostytutka!? Nie dlaczego? Przeciez to okropne! Jeszcze sie zarazil i nie moze miec dzidzi :(
    Pozdrawiam



    Damiann

    OdpowiedzUsuń
  3. No dobra, trochę zaczęłam się przekonywać do Serafina. Rozdział był przyjemny do czytania, chociaż dla mnie poprzedni był lepszy, ale to może dlatego, że wolę czytać o tych niesfornych diabełkach ;p Czekam na następny :)
    Dużo weny ^^

    OdpowiedzUsuń
  4. Ojj T-T długo nie czytałam waszego bloga. Wybaczcie (płacze)... Jakoś to nadrobię

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja tam lubię two-shoty :P Szkoda, że najbliższego nie przeczytam, bo wyjeżdżam :( A tak bym chciała zaspokoić swoją ciekawość :D Ja tam cały czas lubiłam Serafina. Przykre jest to, że aż tyle przeżył.
    Poza tym... Ja nie jestem zła :P Tylko wredna. Czasami. Bardzo rzadko. Zdarza się, że muszę nawet jeśli nie chcę :P Ale twoje życzenia powodzenia się przydały, bo sesja za mną:D Przykro mi, że tyle musiałaś czekać na kolejny rozdział. A dlaczego tak? Bo się prawie wykończyłam nerwowo, a moja beta pojechała na dwuygoniowe wakacje, a ja wyjeżdżam na aż tydzień :D Juhu! Charlotta to Charlotta. Wszystko wyjaśni się za jakiś czas. Wiem, że nie masz słów. Oliver jej uwierzył bo zadziałały emocje. Turlasz się z bólu? Nie rób tego. Nie chcę by cię bolało. Jeszcze się o coś obijesz dodatkowo, podasz mnie do sądu o szkody moralno-fizyczne z powodu nieopublikowania rozdziału i co ja biedna zrobię?

    OdpowiedzUsuń
  6. Pierwszy rozdział fajny ^^, drugi też taki na pewno będzie

    OdpowiedzUsuń