sobota, 31 maja 2014

Rozdział XXIV


Orion siedział w celi, do której przywlekli go książęcy służący, zmarznięty i przestraszony, ale przede wszystkim wściekły. Wściekły na swoją głupotę, naiwność pozwalającą mu wierzyć, że nikt go nigdy nie złapie i lekkomyślne pozostawienie skrzydeł na widoku. Teraz przez niego Ortisa może spotkać straszna kara, a co więcej, jeśli Lucyfer uzna go za szpiega, o pokoju między Niebem a Piekłem będzie można zapomnieć. Zawiódł na całej linii – jako żołnierz, kochanek i uczeń Rafaela, który przecież tak bardzo wyczekiwał, by w końcu pogodzić się z bratem. 
Musiał jakoś przekonać Lucyfera, że nie jest szpiegiem. Najlepiej mówić całą prawdę, ale czy książę uwierzy w chociaż jedno słowo? Jak upewnić go w swojej szczerości? Podobno władca przebywał teraz w okręgu Mammona, więc było trochę czasu, aby wymyślić plan. Trudność polegała na tym, że Orion nie miał pojęcia jaki jest Lord Pychy. Wyobrażał go sobie jako surowego, gniewnego monarchę otoczonego mroczną, tajemniczą aurą, który zakładał z góry, co zrobić z winnym i żadne argumenty nie przekonywały go do zmiany decyzji. Taki obraz przynajmniej wykreowały wszystkie pogłoski, które słyszał w Niebie, ale z drugiej strony nasłuchał się też wielu innych rzeczy, a te okazały się zupełną bzdurą. 
Siedział samotnie przez długi czas. Służący przynosił mu jedzenie, a przez niewielkie, zakratowane okienko mógł obserwować zmieniające się pory dnia. Czekał na wyrok, a w każdej sekundzie tego oczekiwania jego myśli pędziły jak szalone, nic dziwnego zatem, że niemalże poczuł ulgę, kiedy drzwi do celi w końcu się otworzyły i demony wyprowadziły go na zewnątrz. 
W sali, gdzie książę wydawał osądy zgromadziła się chyba cała zamkowa służba. Lucyfer zasiadał na olbrzymim w porównaniu do jego drobnego ciała tronie obitym czerwonym pluszem, z wyższością patrząc na skrzydlatego. Nie tak Orion go sobie wyobrażał. Zamiast potężnego Władcy Piekła o imponującej posturze, wielkich, zakręconych rogach i groźnym spojrzeniu, ujrzał raczej niskiego demona, na pierwszy rzut oka nie kojarzącego się z olbrzymią władzą, którą posiadał. Anioł jednak nie był głupi i wiedział, że to nie wygląd księcia zadecyduje o losie Ortisa i jego. 
Medyka zauważył przy tronie. Jego czarne włosy były rozpuszczone, a wzrok uparcie wbity w ziemię. Skrzydlaty miał ochotę wyrwać się strażom, by podbiec do ukochanego i jakoś go pocieszyć, ale nie chciał narobić jeszcze większych problemów. Poza tym za plecami demona stał wyższy od niego mężczyzna o surowej twarzy i włosach w kolorze kawy z mlekiem, który pewnie miał pilnować Ortisa. 
- Proszę, proszę - odezwał się Lucyfer, gdy strażnik skrzydlatego zmusił go do klęknięcia przed nim. - Widzę, że pośród aniołów nie brakuje samobójców. Kto by pomyślał, jak łatwo wyhodować sobie takiego pasożyta.
Orion uniósł wzrok na władcę, starając się zachować spokój. 
- Wasza wysokość - zaczął. - Czy mógłbym prosić o głos?
- Owszem. Chętnie usłyszę, co skrzydlaty robi w moim pałacu. Czyżby mój brat chciał się upewnić, że znienacka na niego nie najadę? - książę machnął ogonem, opierając głowę na ręce.
- Nie! - zaprotestował żarliwie wojskowy. - Wasza wysokość, Regent nie ma z tym nic wspólnego! To była moja własna inicjatywa i jeśli masz kogoś ukarać, to ukaż mnie, ale nie przerywaj rozmów o pokój! Błagam!
- Och? A to ciekawe. Niby czemu mam ci wierzyć? - w oczach Lucyfera odbiło się zaciekawienie i Orion zrozumiał, że to jego szansa.
- Nie chciałem niczyjej krzywdy - wyszeptał, spuszczając wzrok. - Prawda jest taka, że przylatywałem do twego pałacu pomimo zakazów Ortisa i pomimo niebezpieczeństwa, jakie tu na mnie czekało, ale tylko dlatego, że się w nim zakochałem! Jeśli chcesz, ukaż mnie jak sobie życzysz, byleby tylko jemu nic się nie stało!
- Nie zrywać pertraktacji... Nie karać Ortisa... Prosisz mnie o wiele, aniele - zauważył Lucyfer. - Więc nie przeszkadzałoby ci, gdybym kazał skrócić cię o głowę? 
- Jeśli wtedy oszczędzisz Ortisa, to jestem gotów przyjąć ten wyrok - rzekł cicho Orion, chociaż jego pióra zbiły się ciaśniej ze strachu.
- Nie! - krzyknął Ortis, gwałtownie wyrywając się do przodu. - Błagam, książę...!
- Cisza! - uciął Lord Pychy surowo. - Więc anioł zakochał się w demonie, tak? Czyżbyś to ty był dowódcą tych aniołów, którzy łapali moich ludzi na granicy i się nad nimi znęcali?
- Kazałem ich wypuścić - wyszeptał ze skruchą białowłosy.
- Ale nie mogłeś zapomnieć o Ortisie, hm? Nielojalny z ciebie wojskowy - Lucyfer przekrzywił głowę niczym kot, który bawi się swoją ofiarą, zanim ją połknie. - Co powie Michał?
- Obecnie uczę się u pana Rafaela na uzdrowiciela - poprawił go Orion. - Żołnierzy trzeba jak jest wojna, zaś lekarze przydadzą się zawsze. 
- Nie mogę się nie zgodzić - przytaknął łaskawie książę. 
- Książę, proszę... - Ortis spojrzał na niego błagalnie. - To moja wina, nie powinienem go wpuszczać...
- Nie powinieneś... Ale kto słucha głosu rozsądku, gdy chodzi o miłość? - westchnął Lucyfer, na chwilę tracąc swój kpiący ton. - Masz przed sobą przyszłość, Ortisie i nie chcę ci jej odbierać. Zapowiadasz się na wspaniałego lekarza. Jeśli zaś skrzywdzę tego chłopaka, szlachta niebiańska będzie miała pretekst, by nie dopuścić do zawarcia rozejmu. Na razie jednak nie mogę pozwolić, byście się spotykali, przynajmniej dopóki nie nastąpi pokój między naszymi państwami. 
- Więc...? - wyszeptał drżącym głosem Orion.
- Więc ty, żołnierzu, czy tam medyku, zostaniesz odesłany do Nieba, a Ortis zamieszka z Nickiem, żeby ktoś miał go na oku. Zgadzasz się na to, Nicholasie? - Lord Pychy spojrzał na mężczyznę stojącego za czarnowłosym, a ten tylko skinął głową. - Doskonale. Zatem ty, aniele, nie masz wstępu na teren Piekła aż do zawarcia pokoju, zaś twój ukochany do tego momentu będzie pod nadzorem swego mistrza. Taki wyrok na was wydaję ja, Lord Pychy i Książę Piekła, i tak dalej, i tak dalej. 
- Mogę się chociaż pożegnać? - zapytał Ortis, patrząc na skrzydlatego tęsknie. Książę tylko przewrócił oczyma.
- A niech ci będzie.
Medyk podszedł do anioła niepewnie i uniósł ręce, by położyć je na jego policzkach i jak najdokładniej zapamiętać detale twarzy. Jeszcze parę miesięcy temu flirtował z Vinem bez żadnych zobowiązań, a teraz co z niego zostało? Rozklejał się dla wroga, który niemalże rozkroił go na stole operacyjnym, by zobaczyć, co ma w środku. Nigdy wcześniej nie myślał, że rozłąka z kimś może go tak zaboleć.
Orion wcale nie czuł się lepiej. Chociaż obie strony uparcie parły do osiągnięcia jakiegoś rozejmu, na razie Gabriel musiał przekonać szlachtę, że to najlepsze wyjście, a ci mogli się ociągać nawet lata z podjęciem decyzji. Co, jeśli przez ten czas Ortis pozna kogoś innego? Jeśli o nim zapomni? Medyk nigdy nie był strasznie wylewny i białowłosy nie miał pewności co do jego uczuć. A jeśli to on zawali? Jeśli zapomni o swoim słodkim demonie...? Jeśli rozstanie zniszczy to, co mieli...?
- Kocham cię - wyszeptał nagle Ortis, zupełnie zaskakując anioła. Krótkie, szczere wyznanie było zapisane niemalże na całym obliczu medyka. W tej chwili Orion uwierzył, że wszystko będzie dobrze.
- Ja ciebie też - odparł, obejmując go i całując namiętnie i tęsknie, jakby już nie widzieli się przez długi czas. 

~***~~ 

Kiedy Vin powrócił do pałacu razem z Larfem i resztą obstawy, anioła już nie było. Książę jednak pozostał dla swego służącego chłodny i nieprzystępny, natomiast ten znikał na całe dnie, nawet nie starając się z nim dogadać. Takie zachowanie tylko denerwowało Lucyfera bardziej, co nie umknęło uwadze jego synów. W końcu stwierdzili, że należy coś z tym zrobić. Lawliet zdecydował się sprawdzić, gdzie Vin wsiąka codziennie, zaś Bastien pomaszerował do ojca w celu wybadania przyczyn konfliktu.
Lucyfer właśnie skończył audiencje i poszedł do swego gabinetu, by przejrzeć dokumenty do podpisania. Musiał przyznać, że podczas jego nieobecności starszy książę wykonał świetną robotę w prowadzeniu państwa. Władca był dumny z syna. Gdyby coś mu się stało, miałby godnego następcę. Dlatego też, kiedy Bastien wszedł do pokoju, miał zamiar go pochwalić, ale chłopak nie dał mu się nawet odezwać.
- Co się stało między tobą, a Vinraelem? 
Oczy Lorda Pychy otworzyły się szeroko. Nie sądził, że jego syn coś zauważy i połączy fakty. 
- Nic wielkiego - rzekł, starając się brzmieć obojętnie. Czarnowłosy uderzył otwartą dłonią w biurko, a na jego twarzy odmalowała się desperacja. 
- Całe życie widziałem cię z taką miną! Zranionego, odrzuconego, zawiedzionego, ocierającego łzy, gdy myślałeś, że nikt nie patrzy. Tylko dla nas zmuszałeś się do uśmiechu. Mam już tego dość! Jeśli jest szansa, aby coś naprawić, to zrób to, do cholery! Chociaż raz w życiu... Bądź szczęśliwy, proszę...
Lucyfer nie mógł uwierzyć. W oczach Bastiena zebrały się łzy, a jego ramiona drżały. Czy rzeczywiście tak było? Czy jego synowie musieli się wychowywać, widząc jego rany, w poczuciu, że nic nie mogą z nimi zrobić? Lord Pychy wstał i przytulił starszego z braci, gładząc go opiekuńczo po włosach.
- Cii... - wyszeptał uspokajająco. - Będzie dobrze... Nie przejmuj się tym, proszę... To nie twoja wina, Basty... 
- Nie mamy do ciebie żalu, nigdy nie mieliśmy... Byłeś najlepszą matką, o jakiej mogliśmy marzyć, ale jesteśmy już dorośli i chcemy zadbać o ciebie - Bastien oddał uścisk mocno. - Dlatego, proszę... 
- Basty - uciszył go Lucyfer. - Żyję już długo i nie jestem taki nieporadny, jak wam się wydaje. Wytrzymam dużo. Jestem w stanie rozwiązać swoje problemy, dlatego nie zaprzątajcie sobie tym głowy. A teraz mógłbyś proszę sprawdzić, jak idą przygotowania do turnieju? 
Jego syn odsunął się z rezygnacją i skinął głową. Nie powiodło się. Pocałował ojca w czoło i opuścił gabinet z nadzieją, że Lawlietowi poszło lepiej. 

~***~ 

Młodszy z synów księcia tymczasem, przy drobnej pomocy Kariana zlokalizował Vina w jednej z mało używanych sal w pałacu. Blondyn od jakiejś godziny ćwiczył bezustannie pchnięcia i flinty, zbyt skupiony, by zauważyć obserwującą go z ukrycia parę. 
- Strasznie się wczuwa - zauważył szeptem koniuszy. 
- To znaczy, że chce iść do wojska - odparł Lawliet ze zmartwieniem. - Opuścić mamę.
- Nie wyciągaj takich pochopnych wniosków... - skarcił go Karian. W tym samym momencie dało się słyszeć kroki i Bastien dołączył do nich, zaglądając do pokoju.
- Nie udało mi się nic z niego wyciągnąć - rzekł z goryczą. - Spędza całe dnie na ćwiczeniu szermierki? O co tu chodzi? 
- Pewnie ma dość humorów mamusi i woli iść do wojska - wyszczerzył zęby jego brat.
- Przestań, książę jest bardzo dobrą osobą - zaprotestował Karian.
- No, ale potrafi zaleźć za skórę - wzruszył ramionami młodszy książę, zupełnie nie zwracając uwagi na to, że jego głos przestał być szeptem. 
- Moje książęta, Karianie, myślę, że wygodniej będzie wam wejść - unieśli głowę, by spojrzeć na Vina, który przerwał swoje ćwiczenia i z uśmiechem patrzył na trójkę intruzów. 
Po chwili cała czwórka siedziała na podłodze. Synowie Lucyfera z lekkim zakłopotaniem wbijali wzrok w podłogę, niczym uczniowie przyłapani na gorącym uczynku. 
- Więc? Wasze wysokości mają dla mnie jakieś zadanie? - zapytał blondyn, nalewając sobie wody z niewielkiego dzbanuszka.
- Co jest między tobą, a ojcem? - wyrwał się Bastien. - Kiedyś jak wszedłem do waszego pokoju prawie się całowaliście, a teraz jesteście na siebie wściekli. Patrzyłeś na niego jak na ósmy cud świata, a teraz tylko się tu chowasz. Kochasz go w końcu, czy nie?
- Kocham - westchnął Vin. - Kocham go z całego serca. Ale nie chcę z nim być jako służący. Chcę się stać osobą go godną. Planuję wziąć udział w turnieju i go zwyciężyć. Dopiero wtedy będę mógł sobie z nim wszystko wyjaśnić. Więcej głupot nie zrobię. 
Książęta zamilkli, patrząc po sobie z zaskoczeniem. Nie spodziewali się tego, ale z drugiej strony myśl, że Lucyfer ma kogoś, kto dla niego próbuje stać się kimś lepszym było uspokajające. 
- Ale jeśli cię kocha, to jest mu obojętne, czy będziesz służącym, czy generałem... - zauważył niepewnie Karian. Blondyn uśmiechnął się lekko.
- Och, wiem. Ale tu chodzi również o mnie. Chcę udowodnić światu... Sobie, że mogę coś sam osiągnąć. Do tej pory polegałem na innych. Może gdybym dowiódł, że jest we mnie więcej niż sam wygląd, mógłbym w końcu zdjąć ta maskę. 
- To ci pomogę - zaoferował Lawliet, ku zdziwieniu wszystkich. - Bastien na szermierce zna się jak kura na kaligrafii, ale ja trochę trenowałem. To zawsze lepsze, niż ciachać powietrze. 
- A ja postaram się upewnić, że ojciec cię nie znienawidzi do turnieju - dołączył się jego starszy brat. Vin uśmiechnął się, zakłopotany propozycją książąt.
- Dziękuję. 

~***~ 

W  końcu nadszedł dzień turnieju, z utęsknieniem wyczekiwany przez szlachtę z Lux i okolic. Arystokracja zgromadziła się na trybunach dookoła placu, na którym miały odbywać się walki. Chociaż dookoła wciąż panowała zima, dzięki paru magom Lorda Belphegora arena została osłonięta od śniegu i chłodu, by pojedynki mogły się toczyć w komfortowych warunkach. Lucyfer wraz z siedmioma Lordami i dwójką synów zasiadł w pierwszej loży, bo jak najlepiej widzieć potyczki kandydatów.
- Nie jesteś podekscytowany, Luciu? - zapytał Mammon, wychylając się ze swego miejsca, by spojrzeć na przyjaciela.
- Nie oczekuję żadnych niespodzianek, Mon - odparł ten chłodno, krzyżując ręce na piersi. Lawliet i Bastien wymienili zadowolone spojrzenia. Ich ojciec jeszcze się zdziwi. 
- Jakich niespodzianek? - zapytał podejrzliwie Beelzebub, jedną ręką pakując sobie pączka do ust, zaś drugą machinalnie gładząc włosy Belphegora, który uciął sobie drzemkę na jego kolanach. 
- Nigdy nie wiadomo, kto wygra - wyjaśnił lakonicznie Mammon. 
- Mon coś knuje - zauważył Lewiatan, ale szybko przestał dążyć tą kwestię, bo na siedzeniu w rzędzie za nim umościł się Azazel. - Moja śliczna wiewióreczka!
- Won, ty zboczony karpiu! - warknął rudy generał, unikając sięgających w jego stronę dłoni i przylgnął do Shemhazaia, który ze śmiechem poczochrał jego włosy. 
- Lewiatanie, mógłbyś... - syknął Samael, kiedy Lord Zazdrości praktycznie uwalił się na niego całym ciałem, próbując dosięgnąć Azazela. 
- Ej, on cię nie lubi, zostaw - Asmodeusz pomógł mu pozbyć się kłopotu, odciągając przyjaciela. Sam jednak rzucił tęskne spojrzenie na Mammona, który był zajęty beztroską rozmową ze swoim generałem. Dzisiaj Mon wyglądał zjawiskowo w jasnobrązowym płaszczu z białawym futerkiem wkoło kołnierza, rękawów i dolnego brzegu. Nadawało mu ono dostojeństwa i tworzyło piękną kompozycję z zarumienionymi od zimowego powietrza policzkami. Mod jednak nie przyglądał się zbyt wiele. Wolał, by Lord Chciwości nie czuł się do czegoś zobowiązany z powodu jego głupich uczuć. 
W końcu rozległ się dźwięk trąbek ogłaszający rozpoczęcie turnieju i wszyscy uczestnicy wmaszerowali na arenę. Ustawiwszy się rzędem przed księciem, skłonili głowy w geście szacunku. Lawliet i Bastien wymienili zadowolone spojrzenia. Vin nie prezentował się ani odrobinę gorzej od pozostałych. Ubrany w elegancki, ale wygodny mundur do szermierki w klapę wpiął pąsową różę, a przy boku miał miecz, który wybrali na początku treningu. Nietrudno było zgadnąć, że oczy Lucyfera natychmiast zwróciły się na niego. Książę wstał i podszedł do barierki dzielącej go od zawodników. 
- Zgromadziliście się tu, by dowieść swoich umiejętności w walce, odwagi i siły. Tylko jedno z was może zostać generałem. Wykorzystajcie tą szansę najlepiej jak umiecie. Powodzenia! - zawołał, wyciągając dłoń przed siebie, zaś uczestnicy skłonili się nisko i wymaszerowali z areny. Została tylko jedna para, młoda diablica o krótko ściętych włosach i jakiś dostojny demon, który chociaż bardzo się starał, nie mógł dorównać przeciwniczce w sztuce fechtunku. Pokonała go bez większego problemu, zbierając owacje widowni. 
- Podoba mi się - rzekł Mammon do siedzącego obok Beelzebuba. - Ma klasę. 
- To ją przyjmij, brakuje ci jednego generała, prawda? Gryza? - Beelz podsunął mu pieczonego udźca, pilnując by Belphegor nie zsunął się przy okazji z jego kolan. 
Kolejna walka nie była imponująca, jeden z demonów miał znaczną przewagę nad drugim i szybko zwyciężył. Lucyfer ziewnął, znudzony.
- Nie zasypiaj, mamuś. Teraz Vin - przypomniał mu Lawliet, wskazując na blondyna, który niepewnie zajął swe miejsce naprzeciw jakiegoś młodziutkiego, nieopierzonego szlachcica. 
- A co mnie to obchodzi? - prychnął książę, ostentacyjnie odwracając głowę i tylko kątem oka zerkając na swego służącego, który właśnie rozpoczynał swój pierwszy pojedynek.

____________________________________________________

WR: I wjeżdżamy z nowym rozdziałem, w końcu zaczyna się długo wyczekiwany turniej! Do czego doprowadzi? Czy Vin przezwycięży swój brak wiary w siebie? Okaże się <3 Dzięki wielkie za wszystkie komentarze, to naprawdę motywujące, trzymajcie tak dalej :D

SC: Biedny Orion i Ortis, Lucy potrafi być surowy.... "NIE CZUŁ SIĘ ZOBOWIĄZANY Z POWODU JEGO GŁUPICH UCZUĆ"? MOD, TY NAWET NIE WIESZ JAK BARDZO MON BY CHCIAŁ BYĆ "ZOBOWIĄZANY". Aghh, czemu wszyscy są tutaj tacy ślepi.... Biedny Lewiatan, zabujał się w złośliwiej wiewiórze, to teraz ma xD Czy podryw na fechtunek się uda? Czy wszystko skończy się dla Vina dobrze? Tego dowiecie się w następną niedzielę, do zobaczenia~~

5 komentarzy:

  1. Jak moglyscie skonczyk w takim momencie!?
    Wszystkich imiona tak mi sie myla.. Orion, Ortis, Beelzebub, Belphegor.. Duzo tego :D - Moja śliczna wiewióreczka!
    "- Won, ty zboczony karpiu! - warknął rudy generał, ..." A ja przeczytalem "kapciu" :DD
    Nie moge sie doczekac ten bitwy. Mam nadzieje, ze Vin dostanie i Lucek do niego podbiegnie i Vin bedzie umieral i wgl :D
    Pozdrawiam


    Damiann

    OdpowiedzUsuń
  2. Jej nareszcie zaczyna się turniej <3 licze, że Vin wygra I będzie z Lucyferem I będą mieli happy end. Synowie Lucia :* są genialni <3 widać, że im zależy na matce/ojcu (?) Kim on jest dla nich, bo nie ogarnełam >.<?
    Co do mojego opowiadania: ciesze się, że sen Nathaniela ^.^ ci się spodobał i wynagrodził brak Natha I Rafaela w rozdziale :)
    Życzę Dużo weny <3 już czekam na następny rozdział *.*

    OdpowiedzUsuń
  3. Buuuu w takim momencie? ;< Ja mam wielką nadzieje, że Vin wygra i już bez przeszkód będzie się mógł dobrać do Lu ^^ Co tam jego humorki, w sumie są nawet urocze.
    Sprawa z Ortisem i Orionem skończyła się dosyć gładko. Chociaż rozłąka dla takich zakochańców może faktycznie być bolesna. Ale tu też mam nadzieję, że wszystko pójdzie jak z płatka :)
    Dużo weny ;p

    OdpowiedzUsuń
  4. No to pięknie. Lucek obraził się na amen, bo inaczej się tego chyba nie da określić. Dobrze, że Vin bierze udział w konkursie. Mam nadzieję, że wygra. Przynajmniej udowodni coś Luckowi. A poza tym synowie króla piekieł są słodcy. Uważam, że Lucek nie zachował się fair, nie powinien zabrać spotkań aniołkowi i demonowi. Z drugiej strony go rozumiem.

    OdpowiedzUsuń
  5. 37 year-old Web Developer II Garwood Becerra, hailing from Oromocto enjoys watching movies like Investigating Sex (a.k.a. Intimate Affairs) and Gambling. Took a trip to Ha Long Bay and drives a F150. nastepny

    OdpowiedzUsuń