sobota, 8 lutego 2014

Rozdział VIII

Serafin obudził się w zupełnie nieznanym pokoju. Łóżko, w którym leżał było wygodne, pościel pachniała świeżym, zimowym powietrzem. Czerwony dywan wyszywany w różne wzory chował się pod dosyć dużą biblioteczką, przy której stał bordowy fotel. W fotelu zaś siedział nieznany mu mężczyzna, pogrążony w lekturze trzymanego w rękach tomiszcza. Anioł poruszył się, chcąc delikatnie zwrócić na siebie uwagę i dopiero teraz poczuł, że ramię i nogę ściskają mu bandaże.
- Obudziłeś się – demon spojrzał na niego znad swojej książki. Miał głęboki, beznamiętny głos i szare oczy. Jego strój wskazywał, że nie jest byle kim wśród piekielnej społeczności.
- Tak... Dziękuję - powiedział anioł, uśmiechając się z wdzięcznością. Ktoś inny pewnie zacząłby zmawiać paciorek, uciekać drzwiami i oknami, bądź postarać się pozbawić śmiertelnego wroga życia, ale on wyznawał nieco inne zasady. Ta osoba mu pomogła. Należy się jej podziękowanie, nieważne czy jest skrzydlatym, demonem, czy też czymkolwiek innym.
- Co tu robisz? Nie sądzę, żeby anioły twojego pokroju często zapuszczały się w tak niebezpieczną okolicę - jego wybawca przyjrzał mu się uważnie swoimi bystrymi oczyma. Anioł westchnął cicho, z zakłopotaniem gładząc pióra na skrzydle.
- Nazywam się Serafin. Parę dni temu postawiłem się dowódcy oddziału, z którym pojechałem do Limbo jako medyk. Znęcał się nad paroma niewinnymi istotami, a nikt inny nie miał zamiaru zareagować. Nie spodobało mu się moje zachowanie, a że był synem jednego z możnych, postarano się, żeby mnie wygnać. Gabriel wyraźnie był temu przeciwny, ale nie miał argumentów do obrony... - uśmiechnął się jakby przepraszająco. - Chyba nie nadaję się do wojska. Chodziłem po różnych knajpach, bo miałem nadzieję, że mój brat postara się ze mną skontaktować. Możliwe, że się minęliśmy... - po tonie jego głosu słychać było, iż naprawdę ma inne zdanie na ten temat. Szybko jednak podniósł głowę, spoglądając na swego wybawcę. - A ty jak masz na imię?
- Vestar - odpowiedział demon krótko. Nie miał zamiaru rozwodzić się na sobą. - Jesteś głodny? Wyglądasz na wycieńczonego, powinieneś się wzmocnić.
- Dziękuję, chętnie coś zjem - przytaknął Serafin, czując jak na wspomnienie posiłku kiszki skręcają mu się z głodu. - I jeśli to nie kłopot, czy mógłbym się napić mleka?
- Zaraz przyniosę - Vestar odłożył książkę i wyszedł, aby powiadomić służących o potrzebie przygotowania jakiegoś szybkiego dania.

~***~

Odkąd Vin obudził się tamtego dnia w sypialni Lucyfera, ich relacje powoli zaczynały wracać do normy. Często zauważał znajomy uśmieszek błąkający się po twarzy księcia, kiedy pozwalał sobie na luźne uwagi dotyczące dworu i jego mieszkańców. Władca traktował go cieplej i wrócił do używania zdrobniałej wersji jego imienia, służący nie odważył się jednak na ten subtelny flirt, który tak często stosował przed balem. Bał się, że jego wpadka z Dantalianem zostanie mu wypomniana i stosunki z Lucyferem ulegną ponownemu ochłodzeniu.
Któregoś dnia był w gabinecie władcy. Przyniósł mu ważne dokumenty wymagające natychmiastowego podpisania i jak zwykle skończyło się na tym, że były archanioł streścił mu całą sprawę, której dotyczyły. Vin słuchał go uważnie, ciesząc dźwiękiem jego głosu i obserwując zmieniające się emocje w czerwonych oczach, kiedy drzwi nie otworzyły się z hukiem.
- Książę! - zawołał zdyszany Larf, wpadając do środka jak burza. Jego policzki były zarumienione z podniecenia. - Książę, twoi synowie wrócili!
Blondyn patrzył, jak wargi jego Lucyfera otwierają się w wyrazie niedowierzania, a ogon zaczyna śmigać szybciej na boki. Zanim się obejrzał, demon był przy drzwiach, zaś Vin i drugi służący chcąc nie chcąc ruszyli za nim.
Na dziedzińcu stała para młodzieńców, obaj u boku dorodnych wierzchowców. Wyższym był czarnowłosy z jednym jasnym pasmem założonym za ucho. Twarz miał bardziej pociągłą niż Lucyfer, ale nie można było zaprzeczyć podobieństwu. Włosy drugiego lśniły w przygaszonym świetle słonecznym śniegową bielą. Oczy mieli identyczne, nieco mniejsze niż ich ojciec, ale tak samo purpurowe. Na widok księcia puścili konie i przypadli do niego z przerażeniem.
- Jesteś cały? Wszystko w porządku? - zapytał gorączkowo białowłosy.
- Gdzie ten dupek Mephisto? - jego brat rozejrzał się dookoła z ręka na mieczu. Lucyfer wyplątał się z ich uścisku.
- Mephisto już dawno nie ma, wy idioci - prychnął. - Umiemy sobie poradzić z byle buntem. Może lepiej mi wyjaśnicie, gdzie was wywiało na tyle czasu?
Młodzieńcy wymienili pełne poczucia winy spojrzenia i spuścili wzrok niczym mali chłopcy przyłapani na gorącym uczynku.
- Przepraszamy - westchnął czarnowłosy. - Po prostu myśleliśmy, że jeśli odejdziemy, to będziesz mógł się zająć państwem i w ogóle... Byliśmy dla ciebie problemem...
Książę patrzył na nich, starając się zachować surową minę. Tyle czasu spędził, dopatrując się swojej winy w ich odejściu. Zastanawiał się, jak beznadziejnym rodzicem musiał być, że postanowili zerwać z nim wszelkie kontakty. Teraz wrócili w obawie o jego bezpieczeństwo, gotowi tylko we dwoje odrąbać głowę buntownikowi i okazało się, że było zupełnie odwrotnie, niż myślał. Jak mógł być na nich zły? Pokręcił głową z politowaniem i bez słowa uściskał obydwóch synów. Na jego ustach Vin chyba po raz pierwszy od swego przybycia zobaczył prawdziwy, czuły uśmiech.
- Chodźcie, opowiecie mi, gdzie was nosiło - powiedział, całując każdego w czoło. - Lawliet, odprowadź konie do stajni, zaczekamy w gabinecie.
Białowłosy rozpromienił się i skinął głową, podczas gdy jego brat podążył za Lucyferem do zamku.
- Vin, przyniesiesz nam herbaty? - poprosił jeszcze książę, stając przed swoim służącym. Ten tylko posłał mu radosny uśmiech.
- Tak jest, wasza wysokość - powiedział ochoczo.
Lawliet był bezgranicznie wdzięczny ojcu za jego polecenie. Wcześniej myślał, jak wymknąć się na chwilę z rodzinnego spotkania pojednawczego, by iść do stajni, ale teraz te plany okazały się niepotrzebne. Syn księcia poprowadził oba wierzchowce w stronę drewnianych zabudowań, gdzie trzymano konie. Chciał się z kimś spotkać i miał szczerą nadzieję, ze jeszcze go tam zastanie.
Przy stajniach było pusto. Konie spokojnie stały w boksach, skubiąc nałożone do koryt siano i parskając od czasu do czasu. Drewniana podłoga zaskrzypiała, kiedy przekroczył próg, rozglądając się niepewnie.
- Halo? - zawołał w przestrzeń. - Koniuszy?
- Idę! - rozległa się odpowiedź i ciche przekleństwo, kiedy ktoś najwyraźniej potknął się o jakieś wiadro. Po chwili z głębi budynku wyłonił się Karian. Jego brązowe włosy były zupełnie rozczochrane, a siano sterczało z nich na wszystkie strony.
- Przepraszam, uciąłem sobie drzemkę, zazwyczaj nikt o tej porze nie przyjeżdża, a mój pomocnik powinien... - potok usprawiedliwień urwał się, kiedy koniuszy spojrzał na księcia. W jego zielonych oczach widać było niedowierzanie.
- W-wasza wysokość... - wyjąkał. Lawliet uśmiechnął się, obserwując zmieniające się emocje na twarzy przyjaciela z dzieciństwa. Będąc berbeciami bawili się razem i białowłosego strasznie bolała tak długa rozłąka. Trudno było opisać, jak bardzo się cieszył, że Karian wciąż mieszkał w pałacu.
- Nie było mnie parę lat i już zapomniałeś jak mam na imię? - zapytał łagodnie. Wtedy koniuszy nachmurzył się i lekko uderzył księcia otwartą ręką w pierś.
- Parę? Odjechaliście bez słowa i nikt nie wiedział, co się z wami dzieje! Żadnego znaku życia! Książę się zupełnie załamał! Jesteście bezmyślnymi idiotami! - warknął, marszcząc słodko nos. Lawliet nie wytrzymał i przytulił go mocno.
- Ja też tęskniłem - zapewnił, śmiejąc się lekko.
- Law, to nie wypada... - zaprotestował cicho Karian. Przyjemny zapach włosów drugiego demona i jego silne ramiona zupełnie odbierały mu siłę woli. Wtulił nos w miękki płaszcz, przymykając oczy i starając się ignorować fakt, że ich uścisk trwa o wiele za długo jak na zwykłe powitanie. W końcu książę odsunął się, lekko zarumieniony.
- Przepraszam, po prostu mi cię strasznie brakowało - powiedział, drapiąc się z zakłopotaniem po głowie. Koniuszy uśmiechnął się słodko.
- Mnie ciebie też.

~***~

- Kim był ten mężczyzna? - Bastien skrzyżował ręce na piersi, kiedy tylko Lucyfer zamknął za nimi drzwi do gabinetu. - Ten w masce. Patrzył na ciebie jak szczeniak na kawałek mięsa.
- Vinrael? To mój służący i na pewno tak na mnie nie patrzył - przywrócił oczyma książę, sadowiąc się wygodnie na parapecie. Jego syn zmarszczył brwi, ale bez słowa zajął miejsce naprzeciwko i objął ramionami kolana.
- Więc? Co robiliście przez ten cały czas? - władca machnął ogonem z niecierpliwością.
- Najpierw jeździliśmy po innych okręgach, ale szybko doszliśmy do wniosku, że tam nas bardzo szybko wytropią. Wysłaliśmy ci wiadomość i wynieśliśmy się do Limbo. Poznaliśmy króla jednego z niepodległych państewek i jakiś czas zabawiliśmy na jego dworze, po czym przez jakiś czas żyliśmy na ziemi. Tam doszła nas wieść, że nie żyjesz i Mephisto przejął tron, więc ruszyliśmy z odsieczą. Bylibyśmy wcześniej, ale... - Bastien podrapał się po głowie z zakłopotaniem. - Dałem się głupio wciągnąć w pułapkę i Laish z Lawlietem musieli mnie wyciągnąć... Ale w końcu jesteśmy. Co właściwie się wydarzyło z Mephisto?
- Złapał mnie i zapieczętował moja moc, po czym uwięził i powiedział wszystkim, że popełniłem samobójstwo. Szantażował Lordów, ale Mammon i Asmodeusz jakoś namówili wszystkich do współpracy i razem udało im się mnie odbić - wyjaśnił krótko książę.
- Mammon i Mod razem? -powtórzył powoli jego syn, unosząc brwi. Z tego co pamiętał, ta dwójka wyjątkowo za sobą nie przepadała i Asmodeusz nie przepuszczał żadnej okazji, by dogryźć Panu Chciwości. Nie wyobrażał ich sobie działających wspólnie.
- Zdziwisz się, jak ich zobaczysz - Lucyfer uśmiechnął się znacząco. W tym samym momencie drzwi się otworzyły i wszedł Lawliet.
- Coś przegapiłem? - zapytał, siadając na biurko bez żadnego poszanowania dla leżących tam papierów. Kiedy Vin jakiś czas później przyniósł herbatę, cała trójka była pogrążona w rozmowie i tylko książę rzucił mu ciepłe, zupełnie do niego niepodobne spojrzenie, które przyjemnie rozgrzało jego serce.

~***~

Wieczorem blondyn siedział na brzegu łóżka władcy, obserwując jak ten pije powoli gorący napój. Książęta już dawno udali się na spoczynek, zmęczeni długą podróżą, ale Lucyfer miał parę spraw do dokończenia i dopiero teraz udało mu się podpisać wszystkie papiery. Nie wyglądał jednak na zmęczonego, wręcz przeciwnie, jego twarz jakby złagodniała i nabrała spokoju. Vin nie potrafił oderwać od niego wzroku.
- Jesteś szczęśliwy - zauważył z uśmiechem.
- Nie spodziewałem się, że wrócą. Już praktycznie straciłem nadzieję... Może inaczej. Odsunąłem myślenie o tym, bo trzeba było zająć się innymi rzeczami - odparł książę. - Trochę się boję, że jak jutro się obudzę, to wszystko okaże się snem.
- Nie będzie tak - zapewnił Vin.
- Mam nadzieję - Lucyfer uśmiechnął się lekko. Jego czerwone oczy miały jakiś dziwny wyraz, pełen ciepła i nadziei i nagle blondyn poczuł wielką ochotę, by się przysunąć i pocałować księcia, przekazać mu jak się cieszy z jego szczęścia, trzymać w ramionach i słyszeć jego śmiech pozbawiony trosk.
- Miałeś rację - były archanioł przerwał te niebezpieczne fantazje z cichym westchnieniem. - Chciałbym się pogodzić z braćmi. Chciałbym odbudować nasze relacje, ale boję się porażki. Jestem Księciem Piekieł, ja nie przegrywam. Jeśli nie jestem pewien sukcesu, bardzo opieram się przed podjęciem akcji.
- Och, książę – pokręcił głową Vin, nie wiedząc co powiedzieć. Dla jego bądź co bądź wciąż ludzkiego umysłu przepaść jaka rozdzieliła rodzeństwo archaniołów była nie do pojęcia. Mógł tylko sobie wyobrażać dylemat, przed którym stał Lucyfer i nie miał zielonego pojęcia jak mu pomóc.
- Za dwa dni wyjeżdżam. Moim obowiązkiem jest wizytacja w każdym z okręgów, muszę objechać Piekło dwa razy do roku. Podczas kryzysu mocno zaniedbałem ten obowiązek. Mam zamiar wziąć cię ze sobą - sentyment zniknął z tonu księcia, kiedy odstawił filiżankę na stolik nocny. - Więc się przygotuj.
Jego służący skinął głową na znak zgody, ale jego mina chyba wciąż była nietęga, bo Lucyfer przewrócił oczyma i wziął go za brodę, zmuszając do spojrzenia sobie w oczy.
- Będziesz się teraz nękał moimi problemami, idioto? - zapytał. Vin uśmiechnął się przepraszająco.
- Nie lubię, jak się czymś przejmujesz - powiedział zgodnie z prawdą, kładąc rękę na jego dłoni. Policzki władcy poczerwieniały nieznacznie.
- Dlatego naruszyłeś moją przestrzeń osobistą, spędzając noc w mojej sypialni? - burknął.
- Kiedy się obudziłem, byłem troskliwie przykryty, więc zinterpretowałem to jako pozwolenie - odparł beztrosko blondyn. Lucyfer w odpowiedzi trzepnął go ogonem po udzie.
- To było jednorazowo – zapewnił. - Nie rób sobie nadziei.
- Zawsze mogę odmówić wyjścia i zostać - Vin rozchylił lekko jego palce swoimi i splótł je razem z łobuzerskim uśmiechem, obserwując coraz głębszy szkarłat na książęcej twarzy.
- V-vin, co ty... - czarnowłosy zadrżał, kiedy jego służący nachylił się powoli, mimo to pozostał w miejscu. Przymknął oczy, oczekując dotyku warg na swoich, lecz w tym samym momencie drzwi otworzyły się z hukiem.
- Mamo, masz może... - Bastien stanął jak zamurowany, widząc swego rodziciela w takiej sytuacji. Lucyfer natomiast spłonił się jak nastolatka, ale zachował zimną krew. Cofnął się, wypuszczając dłoń Vina i chrząknął, patrząc surowo na syna.
- Książę puka do drzwi, Bastienie - powiedział karcącym tonem. - Czego sobie życzysz?
- Chciałem zapytać, czy... N-nieważne, to może zaczekać... - Czarnowłosy wycofał się taktycznie, rzucając Vinowi podejrzliwe spojrzenia. Gdy drzwi się za nim zamknęły, usłyszeli podniesione głosy jego i Lawlieta, które szybko się oddaliły. Władca i służący spojrzeli po sobie, całkiem zakłopotani.
- No to... Może ja też już pójdę... - wymamrotał Vin i nawet spod maski widać było, że jest lekko czerwony na twarzy. Lucyfer tylko skinął głową, nerwowo ruszając koniuszkiem ogona.
- Dobranoc, mój książę - pożegnał go blondyn i wyszedł, nie czekając na odpowiedź. Kiedy znalazł się w swoim pokoju, padł na łóżko z ciężkim westchnieniem i spojrzał na swoją dłoń, w której jeszcze przed chwilą mieściła się delikatna dłoń Lucyfera. Nie miał co się dalej oszukiwać. Był na zabój zakochany w najważniejszym demonie w Piekle.

~***~

Tak jak Dantalian przypuszczał, ich poszukiwania absolutnie nie przynosiły rezultatu. Zatrzymywali się przy karczmach, szlachcic wychodził z wozu i szedł popytać gości, czy nie widzieli przypadkiem błękitnoskrzydłego anioła. Wiedział, że skłoniłby swoją urodą do mówienia tych, którzy faktycznie coś wiedzieli, ale niestety trafiali się tylko podpici obwiesie, gotowi wymyślić wszystko, by zaciągnąć go do łóżka. Wielu nie powstrzymało się przed obmacywaniem go, ale Lear wyraźnie zabronił swoim najemnikom interweniować w takich sytuacjach, więc Dan musiał radzić sobie sam, a robił to całkiem dobrze przy pomocy obcasów i zębów. Kiedy wychodził, otrzepując ostentacyjnie ręce, rzucał rudemu aniołowi dumne spojrzenie mające pokazać, że nie da się tak łatwo tknąć.
Najgorzej było wieczorami, gdy generał pił ze swoją szemraną kompanią i wracał do namiotu nieźle podchmielony. Na początku opowiadał wtedy, jak bardzo brzydzi się Dantalianem i ile krzywd jego ród wyrządził aniołom, któregoś dnia jednak zaczął się niebezpiecznie do niego przysuwać.
- Wiesz - powiedział zachrypniętym głosem. - Nie jesteś taki zły. Nawet ładniutki. Pewnie twój facet się o ciebie martwi, hmm?
- Nie mam faceta - warknął blondyn, odsuwając się na tyle, na ile pozwalał mu łańcuch.
- To nikt się nie przejmie, jeśli się z tobą zabawię? - w oczach Leara pojawił się niebezpieczny błysk. Złapał demona za nogę i pociągnął do siebie, w jednej chwili znajdując się nad nim. Dan pisnął z przerażeniem, kiedy generał zaczął rozpinać jego płaszcz, wpijając się wargami w jasną, odsłoniętą szyję. Chciał go kopnąć, ale anioł ułożył się między jego nogami, a nadgarstki jedną ręką ściskał nad głową swojej ofiary. Bez skrupułów docisnął kolano do krocza blondyna, wyzwalając z jego ust cichy jęk. Zielone oczy zaszły łzami, kiedy szarpanie nie przynosiło rezultatu.
- Przestań, błagam..! - załkał cicho Dan. Spojrzenie Leara spoczęło na przerażonej, zapłakanej twarzy i nagle złagodniało. Czując, że uścisk na jego rękach zelżał, blondyn wyrwał się i odepchnął napastnika mocno, po czym wczołgał w najdalszy kąt namiotu, drżącymi rękoma starając się zapiąć płaszcz.
- Jesteś potworem - warknął z nienawiścią. - Nie wiem, kim jest dla ciebie anioł, którego szukasz, ale mam nadzieję, że nigdy go nie znajdziesz. Już w Piekle miałby lepiej niż z tobą.
Lear wyglądał, jakby otrzymał policzek. Zamglone alkoholem spojrzenie natychmiast wytrzeźwiało, a twarz wykrzywiła złość.
- Nic o mnie nie wiesz! - zawołał, uradzając pięścią o ziemię.
- Cokolwiek miałbym wiedzieć, nie usprawiedliwia to tego, co robisz! - odparł Dan. - Myślisz, że jak masz problem, to możesz się zachowywać jak ci się żywnie podoba?!
- Skończyłeś? - syknął Lear.
- Skoro tak cię boli posłuchanie paru słów prawdy, to owszem - prychnął demon i nakrył się cienkim kocem, który osiłki generała raczyły mu przydzielić. Uroczyście usiadł tyłem do rudego i zwinął w kłębek, udając że śpi, jednak sen nie przychodził i Dan słyszał, że anioł długo siedział w miejscu, pogrążony we własnych myślach.

~***~

Rany Serafina szybko się wyleczyły i już po paru dniach służba często widywała go spacerującego w towarzystwie Vestara po ogrodzie. Rozmowa z nim sprawiała demonowi przyjemność. Był to powiew świeżości, ponieważ rzadko kiedy miewał gości i raczej unikał towarzystwa innych możnych z okręgu Samaela. Dopiero teraz zrozumiał, że zaczynał się dusić w starym, cichym domu. Serafin wydawał się roztaczać wokół siebie blask unoszący ciężkie drobiny kurzu do radosnego tańca. Kiedy dobierał się do biblioteczki, bez żadnej sugestii wybierał ulubione książki Vestara i później dyskutowali o nich godzinami. Obudził też drzemiące w salonie pianino, którego dźwięk dawno przestał odbijać się od kamiennych ścian posiadłości. Jego gra może nie była wybitna, ale tak pełna zaangażowania i radosna, że wszyscy mieszkańcy domu poczuli się, jakby odwiedził ich dawno zapomniany, serdeczny przyjaciel.
Któregoś dnia demon i anioł siedzieli przy kominku na dywanie. Błękitnowłosy ubrany był w luźną, szafirową szatę w której przybył, zaś nogi miał bose. Przycupnął tuż koło Vestara, chociaż miejsca było dużo. Szlachcic czytał mu przez ramię otwartą na jego kolanach książkę.
- Nie podoba mi się to - przerwał w pewnym momencie Serafin, spoglądając na niego z wyrzutem. - Rozumiem, że Jane nie była najlepszą partią, ale Darcy wcale jej nie znał i nie miał prawa oceniać tylko na podstawie pochodzenia.
- Myślał, że robi dobrze - odparł Vestar, przewracając stronę. - Wiele osób z biedniejszej szlachty chce wydać swoje dzieci za bogatych arystokratów, żeby zapewnić im byt. Często tacy małżonkowie okazują się rozrzutni, kapryśni i nie do zniesienia.
- To dlatego jeszcze nie masz żony? - zapytał przekornie anioł. Czarnowłosy tylko wzruszył ramionami.
- Nigdy nie poszukiwałem. Za to dziwię się, że ty nie jesteś związany. Takiej pani domu ze świecą szukać.
Ku jego zaskoczeniu, Serafin posmutniał. Podciągnął kolana pod brodę, a jego pióra jakby zbiły się ciaśniej.
- Mnie nikt nie poprosi o rękę - powiedział z żalem. - Nie widzisz, jak wyglądam?
Vestar przebiegł wzrokiem po pięknej twarzy, zatrzymując się na fiołkowych oczach i różowych wargach, przyjrzał się smukłej sylwetce skrytej pod luźnym strojem. Doskonale widział jak anioł wygląda i musiał przyznać, że jemu osobiście bardzo się to podobało.
- Jesteś piękny - stwierdził lakonicznie, jakby opisywał pogodę za oknem.
- Mam błękitne skrzydła - westchnął anioł. - Mówi się, że kolorowe pióra sprowadzają nieszczęście na wszystkich wokół ich właściciela. Ktoś, kto miał nieszczęście się takim urodzić jest odsuwany poza społeczeństwo, traktowany ze strachem i pogardą.
- To jakiś głupi zabobon - pokręcił głową arystokrata.
- Heh, tak, ale głęboko zakorzeniony - Serafin uśmiechnął się smutno. - Gdyby moje skrzydła były białe, najpewniej nikt by mnie nie karał za sprzeciw dowódcy.
- Gabriel nie wydawał mi się nigdy przesądną osobą - zmarszczył brwi Vestar.
- Nie, ale jego szlachta owszem. Zrozum, pan Gabriel jest tylko Regentem. Ma wielu przeciwników i musi bardzo uważać, by nie nadepnąć im na odcisk. Krążą nawet plotki, że przez niego serafinowie opuścili Niebo i że uzurpował sobie swoje stanowisko - w fiołkowych oczach uzdrowiciela błysnęła złość, ale zaraz znowu przygasły. - Nazwano mnie na ich cześć, jeszcze zanim się urodziłem. Potem oddano mnie mamce, a kiedy wystarczająco podrosłem wysłano do pracy w kuchni, zbierania odpadków i palenia w piecach. Ojciec nie miał zamiaru przyznawać się do kolorowego syna.
- W takim razie zostań tu - zaproponował czarnowłosy, kładąc aniołowi rękę na ramieniu. - Nie możesz wrócić do Nieba, prawda?
Serafin uśmiechnął się z wdzięcznością i nachylił, by pocałować go lekko w policzek.
- Dziękuję ci, Vestarze. Nie mogłem lepiej trafić.
________________________________________________________________

WR: Ledwo zdążyłyśmy, ale się udało ^ ^ Następnym razem postaramy się wrzucać wcześniej, ale trochę było do ogarnięcia i tak jakoś wyszło. Cóż, Vin i Lu pojadą sobie w podróż (poślubną, hehe), pewnie jakaś wojskowa obstawa z nimi...To będzie dla Vina szansa by lepiej poznać Lordów i obyczaje Piekła...Jak sobie poradzi i czy Lear znajdzie Serafina~~? I co będzie z Danem~~?+

 SC: Omg, so much feels.... Niestety w soboty rozdziały będą wrzucane raczej wieczorem, bo mam korepetycje z chemii i wizyty u dziadków w soboty, przykro mi ;___; Oho, Lordowie, no to się zacznie.... Ciekawe, którego nasi czytelnicy polubią najbardziej~~ Lear, ty dupku, zostaw tyłek Dana i won szukać Serafina -,- No i intensive V/L, tyle słodyczy.... Zapraszamy do komentowania i do soboty~~

4 komentarze:

  1. Cudowny rozdział :) Tak bardzo się ciesze, że synowie Lu do niego wrócili, władca odżył po całości. Scena, w której Vin odważył się zrobić większy i pewniejszy krok w kierunku swojego władcy też była cudowna. Szkoda tylko, że syn Lu im przeszkodził ;p
    Postać Leara zaczęła mnie fascynować jeszcze bardziej ^^
    Dużo weny :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwaga, Maaka komentuje~ ♥
    Ojej, Serafin~ Ja wiem, że mi kiedyś opowiadałyście o wszystkich niemal postaciach, ale akurat jego nie pamiętam ;w; Maaka i skleroza...
    Awawaw, synalkowie przybyli >w< więcej pedałów na zamku~ ♡
    Mówiłam, że geje <3 moar pairings~
    Vinuś-szczeniaczek, awww~ ale faktycznie, to taki dobry i wierny piesek <3
    Ojejawojejawojejawoje... BASTIEEEEEEN! A żeby ci, kurna, nigdy nie stanął =A= co swojej mamusi przeszkadzasz podczas flirtów!? Btw mamusia Lucek mnie zabiła xD
    Oh, Lear, ty brutalu! Zostaw Dana =3= na początku go nie lubiłam, ale teraz mi żal tego głupiego blondyna...
    Awww, Vestar taki słodki <3 loffki czuję w powietrzu~ =w=
    No, macie oomentarz. Pod poprzednim rozdziałem nie było, bo expiłam .w. nie bijcie~
    Myłości, seksów i więcej yuriproszę, bo na razie ni widu, ni słychu =A= tata, obiecałaś mi yuri! Mama, weź ją tam przypilnuj, bo ja czekam~ i kiedy na scenę wejdzie Rafale, no!? I więcej Samaeal pliz! A o ModMonie nawet nie wspomnę...
    <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Na początku przepraszam, przepraszam, i jeszcze raz przepraszam za opóźnienie ;D
    I jeszcze bardzo dziękuję za dedykacje w poprzednim rozdziale, który oczywiście był wspaniały, jak każdy na tym blogu. ;)
    Vin okazał się bardzo cierpliwy i widać było, że zależy mu na księciu, jak tylko przeczytałam opis jego koczowania przy łóżku Lucyfera nie mogłam przestać się uśmiechać.
    Co do tego rozdziału, nie wiem czy się cieszyć z powrotu braci, czy też nie.. Z jednej strony Lucyfer powinien być teraz szczęśliwszy, a z 2 strony... dlaczego jego syn nie lubi Vina ? ;(
    No ale przez to opowiadanie staje się jeszcze ciekawsze. :D
    No i jeszcze jedna rzecz...nie ładnie tak przerywać ludziom w takim momencie ! Już miałam nadzieję, że się pocałują a tu Bam... i wszystko się popsuło. ;((
    Ciekawa jestem co się będzie działo podczas podróży księcia po Piekle.. ;D
    Czekam z niecierpliwością ;***

    OdpowiedzUsuń
  4. Oj Serafinie, narwany z ciebie głuptas. Napyskował możniejszym od siebie i dostał po nosie. Swoją drogą anioły spadają coraz niżej w rankingu, straszna z nich banda obwiesi, jeden gorszy od drugiego.
    Z Vestara strasznie tajemniczy gość, chyba niewiele demonów zaopiekowałoby sie aniołem.
    Synowie Lu to straszne głąby, jak mogli tak zmartwić ojca. Co oni sobie myśleli w tych durnych łebkach. Mam nadzieję, że zostaną i pomogą ojcu zamiast uciekać.
    Spotkanie w stajni ze starym przyjacielem z dzieciństwa bardzo słodkie. Może coś z tego będzie?
    Ależ te dzieci upierdliwe, przerwać taką scenkę! No...! A wysłać ich do szkoły czy coś, niech się pod sypialnią nie plątają.
    Dan nadal w tarapatach, chyba mają marne szanse odnaleźć Serafina.
    Aniołowie to rasiści nie tolerujący kolorowych piór? C się dzieje z tym Niebem? ;))

    OdpowiedzUsuń