niedziela, 2 lutego 2014

Rozdział VII

 Dedykacja dla Maaki i Lanny~~

Poranek powitał świat wyjątkowo paskudną pogodą. Zza zasuniętych zasłon słychać było szum deszczu obijającego się o szyby, jednak poza tym panowała błoga cisza. Vin zacisnął powieki, modląc się w duchu, aby wczorajszy dzień okazał się tylko snem. Przez cały bal próbował porozmawiać z Lucyferem, ale książę umiejętnie go unikał i zbywał półsłówkami. Jego rubinowe oczy nie chciały podpowiedzieć służącemu, co powinien zrobić ani też zdradzić, czy władcę bardzo zraniło jego zachowanie. Przeklinał swoją głupotę z całego serca. Dantalian był demonem, który miał zdolność wzbudzania w ludziach miłości. Ta moc towarzyszyła Vinowi odkąd zawarł z nim kontrakt, wskazywał demonowi wybraną osobę, a ten sprawiał, że zakochiwała się ona bez pamięci. Ile kobiet i mężczyzn uwiódł w taki sposób, rozbijając rodziny i małżeństwa? Oczywiście własne atrybuty wykorzystywał częściej, bo kiedy wpływ Dana mijał, mieli często dużo kłopotów.
Może to głupie, ale Lucyfer w jakiś sposób był dla niego ważny. Chciał, by książę miał o nim dobre zdanie, pragnął też zawsze widzieć jego twarz czystą od zmartwień. Tymczasem sam okazał się ich sprawcą. Westchnął, ubrał się i poszedł do Ganderiusa zaparzyć najlepszą herbatę jaką mógł znaleźć.
Oczywiście nic to nie dało. Kiedy wszedł, książę już był ubrany. Powitał go chłodnym „Dzień dobry, Vinraelu”, wypił herbatę i zabierał się do opuszczenia pokoju.
- Książę, proszę... Pozwól mi... - zaczął Vin, ale twarde spojrzenie Lucyfera natychmiast zamknęło mu usta.
- Vinraelu, powiem to tylko raz - uciął władca, odwracając wzrok od swego służącego. - Możesz robić co chcesz i z kim chcesz, naprawdę nie jest to mój interes. Moja reakcja wynikała z faktu, że widać za wysoko cię oceniłem. Taka pomyłka więcej się nie powtórzy, nie musisz się martwić.
Z tymi słowami szybkim krokiem wyszedł ze swej komnaty, nie dając blondynowi żadnej możliwości protestu.

~***~

Podobny stan rzeczy trwał przez następne dwa tygodnie i większość mieszkańców zamku zauważyła dziwne ochłodzenie w stosunkach tej dwójki. Może poza Ortisem, który był wyjątkowo zajęty swoimi sprawami.
- Właź! - zachichotał, wciągając Oriona przez okno do swego pokoju. Anioł niezgrabnie wylądował na podłodze, a medyk wrócił na łóżko, by podziwiać zbierającego się do kupy kapitana z lepszej perspektywy.
- Ktoś mógł cię zobaczyć - powiedział, bardziej z przyzwyczajenia niż z potrzeby.
- Nie zobaczy - uspokoił go białowłosy. - Zamknąłeś drzwi?
- Oczywiście, że zamknąłem - burknął Ortis z obrażoną miną. - Myślisz, że jestem głupi?
- Jakżebym mógł tak myśleć o najlepszym lekarzu na tym i tamtym świecie? - uśmiechnął się łobuzersko Orion i usiadł na łóżku obok demona. Jego ciało przeszedł lekki dreszcz. - Zimno tu jak nie wiem.
- Ogień zgasł w nocy i jeszcze nie zdążyłem rozpalić - wyjaśnił medyk. - Zaczekaj, zaraz to naprawię.
Wstał, jednak anioł złapał go za ramię i pociągnął z powrotem na łóżko. Zaskoczony Ortis wylądował plecami na jego piersi.
- Nie trzeba, ogrzeję nas - kapitan rozłożył swoje wielkie, śnieżnobiałe skrzydła i otulił ich nimi. Medyk nie mógł się powstrzymać, by nie wyciągnąć ręki i nie przesunąć opuszkami po mięciutkich piórach. Kiedy stwierdził, że są bardzo przyjemne w dotyku, wtulił w nie nos, uwalniając tym samym zaskoczone westchnienie spomiędzy warg Oriona.
- Co to było? - zapytał anioła z lekkim rozbawieniem.
- Są wrażliwe - mruknął ten, krzyżując ręce na piersi. -To jakbym ja zaczął cię macać po ogonie.
Wyobraźnia Ortisa podsunęła mu obraz różowego języka kapitana śmigającego wzdłuż jego ogona, palców pieszczących końcówkę i lekko rozchylonych, jasnych warg. Ta wizja wywołała gwałtowne uderzenie gorąca w jego ciele. Cholera, nie powinien tak reagować, ten facet chciał z niego zrobić królika doświadczalnego. Co z tego, że go wypuścił i teraz zgrywał czarującego i kochanego, skoro mógł tylko zbierać informacje dla swoich przełożonych? Może skrucha w jego oczach wcale nie była szczera?
- Orty, w porządku? - ciepła dłoń Oriona spoczęła na ramieniu medyka, przerywając te myśli. Uśmiechnął się lekko i skinął głową.
- Tak, tak. No dobrze, to jak ci idzie nauka na medyka? Już cię wyrzucili? - spytał zaczepnie. Oczy anioła zabłysły radośnie, kiedy zaczął opowiadać. Rafael najwyraźniej mocno się przyłożył do przekazywania mu swojej wiedzy. Jako archanioł musiał być wybitnym medykiem, pomyślał Ortis z podziwem i poczuł lekkie ukłucie zazdrości, że sam nie może spędzać z kapitanem tyle czasu.
- Ale ostatnio coś się chyba stało i Rafael nie mógł mieć ze mną lekcji - dokończył tymczasem zatroskanym tonem Orion.
- Jest uzdrowicielem, takie rzeczy się zdarzają - wzruszył ramionami medyk. - Chyba się tak szybko za nim nie stęskniłeś?
Miał szczerą nadzieję, że anioł nie wyczuje ironii w jego głosie, ale okazała się ona złudna. Kapitan uniósł brwi, przyglądając mu się uważnie.
- Jesteś zazdrosny? - zapytał z rozbawieniem.
- O co? O durnego anioła, który mnie nachodzi? Chyba śnisz - zjeżył się Ortis.
- Ależ jesteś! - zawołał radośnie białowłosy. Medyk zatkał mu usta ręką.
- Idioto, ktoś cię usłyszy! - warknął, lekko czerwony na twarzy. Orion tylko zaśmiał się cicho i potarmosił jego włosy.

~***~

Dantalian jechał jedną z wielu leśnych dróg, zupełnie samotnie. Po balu opuścił stolicę, chcąc trzymać się jak najdalej od Vina i jego ukochanego księcia. Myśl o dalszym przebywaniu pośród tej radosnej hałastry nagle przyprawiała go o mdłości, a przecież całe to flirtowanie ze służącym Lucyfera miało być tylko zabawą, grą prowadzoną by zirytować znienawidzonego władcę, przy okazji zdobywając sobie przystojnego partnera. Kiedy, do cholery, się tak zaangażował? Teraz, odwiedziwszy paru przyjaciół z sąsiednich okręgów, wraca na swoje włości drogą niedaleko granicy z Limbo. Dalsze błądzenie wydawało mu się nie mieć sensu. Przy jego pasie dyndała wąska szabla. Wiedział, że dla zamożnego szlachcica samotna jazda po lesie mogła się zakończyć tragicznie, jednak w tej chwili mało obchodził go własny los.
Pogoda również nie wpływała dobrze na humor. Parę dni wcześniej pierwsze, nieśmiałe płatki śniegu zaczęły spadać z nieba, szybko jednak się topiły i ziemia zamiast pokryć się białym puchem namokła jak po deszczu. Dantalian okutał się w ciepły płaszcz podbijany mięciutkim futerkiem, a na nogi wciągnął grube kozaki, więc zimowy chłód nie był mu straszny. Tylko jasne policzki i lekko zadarty nos zaczerwieniły się od chłodu.
Las był spokojny, wiele zwierząt zapadło w sen zimowy, reszta chowała się pewnie w ciepłych norach, grzejąc nawzajem. Demon im zazdrościł. Miały własny, przytulny kąt, a przed nim jeszcze daleka droga, zanim każe napuścić gorącej wody do wanny i zanurzy się w pachnącej pianie, pozwalając by cały żal rozpuścił się w niej bezpowrotnie. Potem założy puchaty szlafrok, pójdzie do swojej sypialni, gdzie ogień już będzie buzował w kominku i położy się w łóżku... Sam.
Pogrążony w ponurych myślach za późno zauważył, że jego koń prycha niespokojnie, strzygąc uszami. Nagle z drzew spadła siatka, a przerażone zwierzę wierzgnęło dziko, zrzucając demona z grzbietu. Dantalian zaczął się szamotać, ale tylko bardziej zaplątywał się w pułapkę. Zamarł, kiedy zobaczył przed sobą parę wysokich butów obwiązanych skórami zwierząt.
- Patrzcie państwo, złapaliśmy panienkę - zachrypnięty głos należał do mężczyzny ze szramą idącą od brwi do policzka. Miał potargane włosy i paskudny uśmiech. Przy jego pasie wisiał szeroki, zakrzywiony nóż. Obok niego stanął drugi bandyta, którego łysą głowę zdobiły czerwone tatuaże.
- To nie panienka, durniu - warknął, łapiąc blondyna za włosy i unosząc jego głowę brutalnie. - To jakiś wymuskany paniczyk.
- Bez eskorty się nie jeździ, jeśli się dba o swój tyłek, ślicznotko - wyszczerzył się ten pierwszy, przez dziurę w siatce zabierając szlachcicowi miecz. - Masz szczęście, że pan Lear chce demona całego, bo inaczej byśmy sprawdzili, ile w sobie zmieścisz.
Blondyn zadrżał przerażony. Dwaj piekielni musieli być najemnymi rozbójnikami, ale kto do cholery mógł ich wynająć? Dlaczego czyhali na przejeżdżającego drogą, samotnego szlachcica, skoro nie mieli zamiaru go obrabować? Przez myśl przechodziło mu wiele scenariuszy, a każdy jeszcze gorszy od poprzedniego. Mogli go sprzedać jako niewolnika w Limbo, lub zmusić do prostytucji w jakimś brudnym, szemranym burdelu. Mogli odciąć mu rogi i skrzydła dla kolekcjonerów. Kim do cholery był Lear, o którym mówili? Dantalian mógł przysiąc, że gdzieś już słyszał to imię, ale strach skutecznie ograniczał jego zdolność trzeźwego myślenia.
Większy z porywaczy podniósł go i przerzucił sobie przez ramię, jakby nic nie ważył. Próby wyrwania się nic nie dały i blondyn został wniesiony pomiędzy drzewa. Sam nie był pewien, ile go tak taszczyli, ale w końcu wyszli spomiędzy drzew na niewielką polanę, na której było rozstawione kilka namiotów. Demon rzucił swoją zdobycz na ziemię, niczym upolowanie zwierzę. Dan pisnął z bólu, podciągając odruchowo kolana pod brodę i zaciskając powieki.
- Złapaliśmy demona, szefie - powiedział jeden z najemników. Blondyn otworzył oczy, by zobaczyć jak spomiędzy mężczyzn siedzących dookoła ogniska wstaje jeden o szerokich barach i postrzępionych, rudych włosach. W jego fiołkowych oczach nie był ani odrobiny ciepła, a znad łopatek wyrastała para skrzydeł, z których jedno obwiązane było bandażem. Wtedy Dantalian przypomniał sobie, gdzie wcześniej słyszał jego imię. Lear był generałem wojsk anielskich, uczniem samego Archanioła Michała.
- Proszę, proszę... - powiedział, podchodząc powoli do swej zdobyczy. - Śliczniutki, nie powiem. Może nawet bym się z nim zabawił, gdyby nie gonił mnie czas. Zanieście go do mojego namiotu.
Najemnicy skinęli głowami i jeden z nich przetransportował wciąż zawiniętego w siatkę szlachcica do jednego z namiotów. Tam uwolnił go i skuł łańcuchem, przymocowując koniec do niewielkiego kołka wbitego w ziemię. Dantalian próbował się uwolnić, wyklinając agresora, ale ten tylko zakneblował go jakąś szmatą i zostawił na pastwę chłodu.
Lear przyszedł do niego po jakimś czasie. Jego przystojną twarz wykrzywiła pogarda, kiedy spojrzał na skulonego na ziemi demona.
- Nie lubię zadawać się z takimi jak ty, ale los postawił mnie w sytuacji bez wyjścia - oznajmił z wyższością. Dan przygryzł knebel z nagłą potrzebą, by zapoznać swoją pięść ze szczęką anioła. - Oferuję ci układ. Jeśli pomożesz mi znaleźć pewną osobę, zwrócę ci wolność. Mssz chodzić do tawern, pytać każdego, kogo napotkamy, bo tak się składa, że mi jakoś trudno uzyskać odpowiedzi - na potwierdzenie swoich słów uniósł lekko zdrowe skrzydło, wskazując na nie głową. Schylił się i wyciągnął blondynowi z ust knebel. Ten splunął na ziemię z obrzydzeniem, starając się pozbyć paskudnego smaku, po czym spojrzał na generała z nienawiścią.
- Czemu nie weźmiesz swego wojska, tylko wynajmujesz grupę bandytów? Ciągnie cię do swoich, dupku? - warknął. Chciał dodać coś jeszcze, ale czubek buta Leara wbił się pod jego brodę. Dan przeturlał się, obijając mocno i zatrzymał, przyhamowany przez trzymający go łańcuch.
- Nie pyskuj, to nie jest twoja robota - rzekł chłodno rudy.
- T-twoi kolesie wiedzą, że jesteś pacynką Michała? - blondyn ledwo podniósł się na kolana, kiedy kolejny kopniak posłał go na ziemię. Lear złapał go za włosy tuż przy czubku głowy i przyciągnął do siebie brutalnie.
- Nie szkoda ci tej ładnej buźki dla jakiegoś grubego, nadzianego gościa? - zapytał, a Dantalian tylko wyszczerzył się szyderczo.
- Mam trochę masochistyczny nastrój, koguciku - odparł. Generał chwilę badał jego twarz wypełnionymi złością oczyma, aż w końcu cisnął swym więźniem o ziemię.
- Chcę znaleźć błękitnoskrzydłego anioła. Masz czas na decyzję do świtu. Jeśli się nie zgodzisz, po prostu zarżnę cię jak zwierzaka i znajdę kogoś innego, o większym rozsądku. Mogę cię też oddać moim ludziom, jestem pewien, że chętnie zabawią się z takim ładniutkim kąskiem - powiedział.
- Swój tyłek też im oddałeś, żeby ci pomagali? - syknął z pogardą Dan. Lear uciszył go mocnym kopniakiem w żebra i opuścił namiot.

~***~

Blondyn zasnął, zanim jego oprawca powrócił. Rano obudził go chłód od ziemi. Może i płaszcz, który miał na sobie chronił go przed zimnem, ale na pewno nie był przeznaczony do spędzania nocy w namiocie. Dan przygryzł wargę, hamując jęk. Przy poruszaniu bolało go całe ciało i mógł przysiąc, że kopniaki Leara zostawiły ślady w postaci kwitnących fioletem sińców.
Generał już nie spał, jednak siedział ubrany na swoim posłaniu, jedząc coś drewnianą łyżką. Kiedy skończył, popatrzył beznamiętnie na swego więźnia.
- Jaka jest twoja decyzja? - zapytał.
- Nie dałeś mi zbytniego wyboru, wiesz? - blondyn postanowił zachować animusz i uniósł brwi z politowaniem. - Pomogę ci znaleźć tego twojego anioła, chociaż wątpię, że długo tu pożyje. Ktoś chętnie zrobi sobie z jego piórek wygodną poduszkę.
Rudy wyglądał, jakby miał ochotę rzucić w niego miską. Dantalian poczuł lekkie ukłucie zazdrości. Kimkolwiek był, niebieskoskrzydły anioł miał wielkie szczęście, że jego chłopak szukał go z takim zapałem. Ciekawe tylko, czemu zapędził się jak głupi na tereny wroga. Gdyby jemu przypadł tak kochający partner, nie opuściłby go nawet na krok.
Lear wstał i wyszedł na chwilę. Zaraz jednak wrócił, wyciągnął kołek, który trzymał Dana w miejscu, przerzucił sobie demona przez ramię, po czym posadził go w niewielkim. krytym wozie, gdzie było wiele klamotów i worków, najpewniej z jedzeniem. Blondyn siedział tam, dopóki wszystkie namioty nie zostały zabrane i zapakowane, a konie zaprzęgnięte. Przez materiał dostrzegł sylwetkę jednego ze zbirów, który usiadł na koźle, reszta, chyba ośmiu, jak naliczył wcześniej, jechała z przodu i po bokach na własnych wierzchowcach. Demon szukał generała pośród sylwetek, ale trudno było cokolwiek odróżnić z cieni rzucanych na płachty osłaniające wnętrze wozu. Zanim jednak ruszyli, anioł wszedł do środka i usiadł pośród skrzynek, jak najdalej od swego jeńca.
- Zaczniemy poszukiwania od okręgu Samaela, to tam najprawdopodobniej przeszedł przez granicę - rzekł tylko i wbił wzrok w jakiś worek, chociaż myślami zdawał się być zupełnie gdzie indziej. Dantalian wiercił się chwilę, czując, że ta podróż będzie wyjątkowo długa i nużąca, po czym podciągnął kolana pod brodę i przymknął oczy.

~***~

Parę dni wcześniej w ukrytej w głębi lasu karczmie, czarnowłosy demon popijał samotnie piwo. Dookoła tętniło życiem. Grupa podpitych myśliwych chwaliła się kolegom ostatnimi zdobyczami, paru szemranych typków namawiało się w kącie, jakiś niski, ale umięśniony żołnierz imponował dwóm diablicom swoimi umiejętnościami gry w rzutki. Piekielna hałastra przyzwyczaiła się jednak, że małomównego samotnika, który co sobotę wpadał się napić i siadał zawsze na tym samym miejscu, nie ma co zaczepiać.
Mężczyzna mieszkał niedaleko, w olbrzymiej posiadłości otoczonej ogrodzeniem obrośniętym bluszczem. Towarzystwa dotrzymywali mu jedynie służący. Zawsze miał na sobie ciemny, wojskowy płaszcz, a jego poważną twarz zdobił prosty nos i para bystrych, skupionych oczy. Nazywał się Vestar i był jednym z niewielu możnych w okręgu Lorda Samaela.
Tamten dzień nie różnił się od innych. Piwo smakowało tak samo, goście byli głośni i pogrążeni we własnych zajęciach. Nikt poza czarnowłosym nie dostrzegł tajemniczej, zakapturzonej postaci, która po cichu wemknęła się do środka i wypiwszy szklankę wody, wyszła w pośpiechu. Tawerna jednak widywała niejedno i to zdarzenie nie zrobiło na nim żadnego zdarzenia. Zanim opuścił gospodę, Vestar zdążył już o przybyszu zapomnieć.
Wracał leśną ścieżką, która odchodziła od głównego traktu, bo tak było zdecydowanie bliżej. Dookoła rosły gęste zarośla i drzewa starsze pewnie od samego Lucyfera. Panował spokój i tylko czasem rozlegało się nawoływanie jakiegoś zwierzęcia. Demon wiedział, że gdzieś w głębi lasu mieszkają smoki, ale zazwyczaj nie wchodził im w paradę, a one nie zamierzały robić mu krzywdy.
Nagle jednak tą błogą, leśną ciszę przerwał cichy jęk i warkot. Vestar wstrzymał konia, rozglądając się uważnie dookoła, po czym zeskoczył z jego grzbietu i ruszył powoli w stronę, z której dobiegały dźwięki. Z jedną ręką na mieczu rozgarniał zarośla, aż dotarł do maleńkiej polany. Pośrodku niej leżała osoba, która wcześniej była w karczmie. Teraz jednak kaptur spadł jej z głowy, odsłaniając piękną, skrzywioną z bólu twarz otoczoną błękitnymi falami włosów. Jakby tego było mało, spod szarpanej przez jakiegoś leśnego kundla peleryny wystawała para skrzydeł w bladoniebieskim kolorze. Demon zmarszczył brwi i jednym ruchem ostrza odgonił psisko razem z jego towarzyszami, po czym przykucnął przy aniele. Wyglądał na bardzo wyczerpanego, a na jego ubraniu widać było ślady krwi. Vestar tylko chwilę się zastanawiał. Ostrożnie wziął skrzydlatego na ręce i ruszył przez zarośla w stronę ścieżki, gdzie zostawił konia.

~***~

- Vinraelu, rozkazuję ci wyjść - ogon Lucyfera śmigał wściekle na boki, wyraźnie dając do zrozumienia, że jego właściciel jest na granicy swojej cierpliwości. Była pierwsza w nocy, a Vin, który przyszedł przed paroma godzinami przynieść księciu herbatę, nie ruszył się z brzegu jego łóżka ani na moment.
- Nie wyjdę, dopóki nie dasz mi drugiej szansy - odparł. - Przepraszałem cię już tyle razy. Wiem, że wiele przeszedłeś i że zawiodłem twoje oczekiwania, ale przysięgam, że coś takiego więcej się nie powtórzy.
Władca zgrzytnął zębami. Nie mógł w to uwierzyć. Ten idiota śmiał zakłócać jego sen, ignorować jego rozkazy o taką głupotę? Jasne, przez ostatnie dni chodził ciągle z miną zbitego psa i szczerze mówiąc, Lucyfer nieraz miał ochotę mu wybaczyć. Tym bardziej, że znał umiejętność Dantaliana i domyślał się, iż jego służący nie był do końca sobą, kiedy obcałowywał się ze szlachcicem za zasłoną. Duma i chęć dopieczenia niepoprawnemu flirciarzowi nie pozwalały jednak wyciągać do niego ręki. Niech raz na zawsze dostanie nauczkę. W życiu nie przyszłoby mu do głowy, że doprowadzony do ostateczności Vin postanowi nie wychodzić z jego pokoju dopóki nie otrzyma słów przebaczenia.
- A siedź sobie - prychnął, odwracając się plecami do blondyna i nakrywając kołdrą po sam nos. - Zobaczymy ile wytrzymasz.
Kiedy zasypiał, niemalże czuł obecność służącego przycupniętego na brzegu łóżka i wpatrzonego w ścianę z ponurą miną.
Obudził się w nocy, zupełnie bez powodu. Zanim otumanienie minęło, patrzył w ciemność nieprzytomnie, a jego ogon leniwie poruszał się na boki. Szybko jednak przypomniał sobie zdarzenia sprzed zaśnięcia i rozejrzał dookoła, szukając sylwetki Vina odcinającej się na tle jasnej ściany. Nie spodziewał się, że służący wytrzymał aż tyle, jednak ku jego zdumieniu leżał on na brzegu łóżka, jakby podczas swego czuwania przegrał walkę ze snem i padł jak kłoda na pościel. Lucyfer przez chwilę wsłuchiwał się w jego równy oddech, po czym nakrył go kawałkiem kołdry i z leciutkim uśmiechem wrócił w objęcia Morfeusza.

__________________________________________________________
 
WR: Kolejna niedziela, kolejny rozdział i kolejni bohaterowie (mam nadzieję, że idzie się w nich połapać...) <3 Bez zbędnego ględzenia podziękuję tylko za wszystkie wspaniałe komentarze, które strasznie zachęcają do roboty :D Jesteście wielcy :D

SC: No tak, mamy jak na razie zaplanowanych 107 postaci, a to wciąż nie koniec.... PnS się rozrasta, moi drodzy~~ Dostałyśmy requesta od Maaki, żeby postować rozdziały co sobotę, i tak też będzie od następnego weekendu. Mam nadzieję, że będziemy się wyrabiać~~
Zachęcamy także do komentowania naszej galerii i jesteśmy skore do zamieszczania tam także waszych fanartów, nasi kochani czytelnicy, jeśli chcielibyście, by wasze prace były opublikowane, piszcie na GG - 13232921 lub
33087511~~ Piszcie nawet, jak jest niedostępny, bo zazwyczaj obie jesteśmy na niewidoku -3- Dziękujemy za tyle komentarzy i do zobaczenia w sobotę <3

3 komentarze:

  1. Moj biedny Dantalian :( .. wszystko przez tego glupiego Vinraela. Ciekawe jak s tego wybrnie.
    Mam przeczucie, ze chodzi o tego blekintoskrzydlego , ktorego spotkal Vestar. Jestem pewien , ze to Lear go skrzywdzil.
    Um..Orion to jest aniol, a Ortis to demon medyk, ktory mieszka razem z Vinraelem, Lucyferem, Larfem i Hariatanem tak? Hariatan ? Dobrze pisze, czy pomylilem z innym opowiadaniem?:p
    Czekam z niecierpliwoscia na tego Larfa <3
    Pozdrawiam



    Damiann

    OdpowiedzUsuń
  2. Vin i Lu są momentami tacy słodcy, że aż się rozpływam. Vin, taktyka na uparciucha jest doskonała i dzięki niej już dużo sobie w życiu wywalczyłam :D
    Za to Dan ładnie wdepną, chociaż postać Leara bardzo mnie zafascynowała i mam nadzieję, że ten "niebiesko-skrzydły" anioł nie jest jego jakimś wielkim ukochanym xd Według mnie taki zdecydowany i silny mężczyzna doskonale by do Dana pasował :) No tak i jeszcze panowie na O, też uroczo xd Ale przepraszam bardzo, gdzie mój Hariatan i jego mała, słodka miłość?
    Dużo weny ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale się Lu zawziął na biednego Vina. Nie dał mu zazdrośnik nawet dojść do słowa. Szkoda mi biednego lokaja, jakoś go polubiłam.
    Medyk oraz anioł słodcy i zabawni. Ortis i ta jego rozszalała wyobraźnia mocno mnie ubawiła. Ciekawe jak długo będzie się opierał.
    Dam wpakował się w paskudną kabałę, liczę na jego spryt. Mam nadzieję, że jakoś się uwolni.
    Błękitny anioł i Vestar, ta historia brzmi dość tajemniczo. Czego właściwie szuka w Piekle gość z Nieba?
    Lu znęca się nad Vinem, prawdę mówiąc wcale mu się nie dziwię. Dzięki uporowi lokajowi chyba udało się udobruchać księcia.

    OdpowiedzUsuń