niedziela, 15 lutego 2015

RA: Rozdział 1

Rafael rozłożył skrzydła, rozkoszując się zapachem mokrej od rosy trawy pod jego ciałem. Perła pasła się niedaleko i pewnie miała go za ostatniego idiotę, ale on średnio się tym przejmował. Przeturlał się z boku na bok, nie zważając, że będzie miał potem mokre plamy na koszuli. Ostatnie dwa tygodnie spędził podróżując po Piekle. Dotarcie do okręgu Samaela trochę mu zajęło, bo często nadrabiał drogę, by zobaczyć mniej popularne, ale wciąż czarujące miejsca, które go interesowały. Listę i mapę dostał od Lucka. Brat przestrzegł go także, że chociaż już mieli pokój, było mnóstwo demonów chętnych do rozerwania skrzydlatego na strzępy. Rzeczywiście, Rafi spotkał się z wrednymi docinkami, a raz nawet jakaś banda chciała go napaść. Szybko sobie z nią poradził, w końcu nie był bezbronny. Treningi z Vestarem nauczyły go tego i owego, a do tego miał swoją archanielską moc pozwalającą mu manipulować roślinnością i ziemią. Przez większą część czasu jednak napotykał tylko zaciekawione spojrzenia, rzadziej pytania. 
„Jak tylko znajdę pocztę, napiszę do Lucka, żeby się nie martwił”, pomyślał, przymykając oczy i pozwalając, by promienie słońca prześlizgiwały się po jego twarzy. Ale to dopiero potem. Teraz mógł sobie spokojnie wypocząć. 
Jego sielankową półdrzemkę przerwały jednak ciche, dochodzące z oddali dźwięki muzyki. Podniósł się zaciekawiony. 
- Słyszałaś to, Perło? - zapytał klacz. - Chcemy zobaczyć?
Zdawała się nie mieć nic przeciwko, więc Rafael szybko wskoczył jej na grzbiet i popędził w stronę, z której dobiegała melodia. 

***

U stóp wzgórza odkrył niewielką, urokliwą wioskę złożoną z kilkudziesięciu drewnianych domków. Na środku znajdował się plac z wielkim miejscem na ognisko, przy którym zgromadziła się orkiestra grająca skoczne, radosne melodie. Dookoła niej tańczyły radośnie demony, niektóre same, inne w parach lub większych grupach. Wszystkie miały girlandy z kwiatów, na głowach, szyi, rękach lub zawiązane w pasie. Również na słupie górującym nad buzującym ogniskiem wisiał roślinny łańcuch. Płomienie lizały trzy wielkie zwierzęta nieco przypominające jaki, które piekły się nad nimi pod nadzorem dwóch mężczyzn. Oczy archanioła zabłysły radośnie. To był jakiś festyn! Wbił pięty w boki Perły i wjechał między domki, przywołując na twarz najbardziej przyjazny ze swoich uśmiechów. Kiedy zatrzymał konia na placu, muzyka ustała, a tańczący wbili w niego wzrok. Niektórzy wyglądali na wrogo nastawionych, inni zaś tak, jakby chcieli uciec, gdzie pieprz rośnie. 
- Witajcie... Nie jestem tutaj, żeby z wami walczyć – powiedział przyjaźnie Rafi, zeskakując z konia. Czuł się głupio. Chyba nie za bardzo lubili anioły. W większych miastach nastawienie jednak było nieco inne...
- Vincent! - rozległ się nagle znajomy głos i archanioł drgnął, by spojrzeć, skąd dochodzi. Po chwili dostrzegł Hullena idącego w jego kierunku z dwoma kawałkami mięsa na talerzach. - Nie bójcie się, to przyjaciel – powiedział do demonów, a ci nieco się rozluźnili i wrócili do swoich zajęć. - Wybacz, to nie twoje prawdziwe imię, prawda? - żołnierz zwrócił się do Pana Uzdrowień z lekkim zakłopotaniem. 
- Nie, prawdziwe to Rafael – przyznał Rafi przepraszająco. 
- Czyli jesteś archaniołem... Nie wyglądasz na takiego – zauważył Hullen. 
- Często mi to mówią – zaśmiał się archanioł. - Ale to dlatego, że nie jestem jakiś strasznie silny i nie umiem za dobrze walczyć... Wolę pomagać innym. 
- Vincent czy Rafael, za dużo się nie zmieniłeś – stwierdził drwal pogodnie. - Chodź, usiądziemy. 
Zaprowadził Rafaela do jednej z kłód przy improwizowanych, drewnianych stolikach i postawił na nim talerze. Archanioł usiadł naprzeciwko i uśmiechnął się. 
- Co to za festyn? - zapytał z ciekawością.
- Święto kwiatów. Tradycja tego okręgu, niestety już trochę zapomniana. Kiedyś obchodziliśmy je bardzo hucznie, ale teraz wioski świętują niezależnie od siebie nawzajem... - wzruszył ramionami Hullen. - Wciąż wielka frajda dla dzieciaków. No, a co ty tutaj robisz?
- Mamy pokój! Chcę zobaczyć wszystko, co wasz kraj ma do zaoferowania! - zawołał z entuzjazmem Rafi. - Byłem już w Lux, jest niesamowite... I okoliczne miasta... Wszystko takie bogate, wiesz? Tutaj jest zupełnie inaczej, cicho i spokojnie i jesteście tak blisko natury... 
- Więc zwyczajnie przyjechałeś pozwiedzać – powiedział drwal z lekkim uśmiechem. 
- Tak, na to wygląda... A ty? Mieszkasz w tej wiosce? - archanioł spojrzał na niego pytająco.
- Nie, mieszkam niedaleko w lesie. Jestem drwalem i często dostarczam im drewna. A dzisiaj przyszedłem, żeby maluchy miały trochę zabawy – wyjaśnił Hullen. Rafi uniósł brwi z zaskoczeniem. Maluchy? Jego wzrok padł na dwa talerze z mięsem stojące na stole i nagle wszystko wskoczyło na swoje miejsce.
- Ojej, masz dzieci? - zapytał, rozpromieniając się. - A twoja żona?
Szybko zrozumiał, że popełnił błąd. Oczy drwala pociemniały smutkiem, a mięśnie wyraźnie napięły się pod ubraniem.
- Już jej z nami nie ma... - rzekł cicho, spoglądając w bok. Rafi wyciągnął rękę i położył ją na splecionych dłoniach Hullena.
- Przykro mi... - wyszeptał. Drwal tylko pokręcił głową. 
- To nie twoja wina. A moje małe szkraby bawią się tam – wskazał głową na tańczące demony. Pomiędzy nimi archanioł dostrzegł uroczą dziewczynkę trzymającą za ręce młodszego o parę lat chłopczyka. Rodzeństwo skakało wesoło do dźwięków muzyki, od czasu do czasu wpadając na starsze demony, co było witanie salwą śmiechu z obu stron.
- Pewnie jeszcze trochę zanim się wymęczą i będą chcieli jeść – westchnął drwal z czułym uśmiechem obserwując swoje potomstwo. - Chcesz zatańczyć? 
- Och, będę zaszczycony! - roześmiał się Rafi, kiedy Hullen przyjął jego wyciągniętą rękę i poprowadził go do ogniska, po drodze łapiąc jeszcze girlandę z kwiatów i zarzucając mu ją na szyję. Zaczęli skakać w rytm muzyki i chociaż drwal miał dwie lewe nogi, żadnemu jakoś to nie przeszkadzało.

***

- Z Nickiem jest coś nie tak – oznajmił teatralnym szeptem Lianes, stawiając swój talerz obok talerza Kariana. - Kiedy przyszedłem dać mu pocztę, to się... Uśmiechnął!
- Wydawało ci się, przecież mówimy o Nicku! - roześmiał się Felix, machając widelcem. Nevio złapał go za nadgarstek i zjadł mu kawałek pieczeni nabity na sztućca, co spotkało się z głośnym protestem ze strony wynalazcy. 
- No jak kwiatki kocham! Przecież nie jestem ślepy! - upierał się ogrodnik. Camio klepnął go pocieszająco w ramię.
- Żyjesz złudzeniami. Czasem mam ważenie, że twarz Nicka zwyczajnie pozbawiona jest mięśni odpowiadających za uśmiech – powiedział filozoficznie. 
- Jesteście dla niego niemili... - Karian zaśmiał się z zakłopotaniem. Prawda, lekarz wydawał się srogi i poważny, ale głupio było mu otwarcie z tego żartować, kiedy czuł się, jakby prawie go nie znał. 
- Ja uważam, że Ganuś po prostu dorzucił Lianesowi do ostatniego posiłku jakichś grzybków halucynogennych – stwierdził Larf, na co Lianes uśmiechnął się, pokazując wszystkie zęby.
- Och, ale to on był moim ostatnim posiłkiem... - oznajmił. Jego towarzysze wydali z siebie zduszone okrzyki obrzydzenia zmieszanego ze śmiechem. 
- Nie chcemy znać szczegółów z twojego życia seksualnego, Lian – zapewnił go Tristan. Karian słuchał ich przekomarzań z uśmiechem, dokańczając swoją porcję, po czym wymknął się cicho i oddał talerz. Opuściwszy jadalnię, swoje kroki skierował do stajni, gdzie miał się spotkać z Lawlietem. Nie był pewien czemu nie mógł się już doczekać, a jego serce biło odrobinę szybciej niż zwykle.
Książę już na niego czekał. Uśmiechnął się lekko, kiedy koniuszy go przywitał i zaproponował, aby przeszli się do lasu. Dzień był przyjemny i słoneczny, tylko delikatny wiatr szumiał między liśćmi. Po jakimś czasie dotarli do zacisznej polanki przeciętej przez płynącą dziarsko rzeczkę, nad którą pochylały się gałęzie wierzby. Karian rozejrzał się, czując, że już wcześniej tutaj był. Z jakiegoś powodu miejsce to kojarzyło mu się dobrze. Usiedli z Lawlieten na brzegu potoku, pomiędzy rosnącymi tam białymi kwiatami. 
- Więc... Co chciałbyś wiedzieć? - książę spojrzał na niego swoimi czerwonymi oczyma, a w jego głosie słychać było lekki strach. 
- Kim dla siebie jesteśmy? - zapytał koniuszy, zrywając jeden z kwiatów i bawiąc się nim nerwowo. - Jesteśmy dla siebie przyjaciółmi. Z dzieciństwa. Bawiliśmy się razem, ty, ja i Bastien. A kiedy ja i mój brat dorośliśmy, wyjechaliśmy i bardzo długo się nie widzieliśmy... Gdy wróciliśmy, wciąż tu byłeś i... Dalej się przyjaźniliśmy – zakończył syn Lucyfera, plącząc się nieco z rumieńcem na twarzy. Karian uniósł brwi. 
- I tyle? W takim razie dlaczego ze mną nie rozmawiałeś i zachowywałeś się tak dziwnie? - chciał wiedzieć, chociaż Lawliet wyraźnie się przed tym wzbraniał. To były jego wspomnienia, do cholery. Skoro się przyjaźnili, czemu książę coś przed nim ukrywał?
- Nie! Nie... Tuż przed twoim wypadkiem, chciałem ci powiedzieć... Chciałem ci powiedzieć, że się w tobie zakochałem – wyznał Lawliet, unikając jego wzroku. - Ale ty musiałeś jechać, więc stwierdziłem, że to może poczekać. 
- Zakochałeś się...? - powtórzył Karian, a jego policzki poczerwieniały. Czemu tak reagował? Przecież niczego o nim nie pamiętał. Czuł się, jakby wszystkie wspomnienia przykryła gęsta mgła, która tylko od czasu do czasu się przerzedzała na tyle, żeby wróciły do niego jakieś emocje, czy poczucie znajomości. Tak jak teraz. Nie wiedział, skąd wzięły się te uczucia, ale jego serce zaczęło bić jak oszalałe.
- Tak, odkąd wróciłem tak się czułem. Zjechałem pół świata, ale nigdzie nie spotkałem kogoś tak wyjątkowego, jak ty – westchnął książę.
- To dlaczego nic nie powiedziałeś? Czemu mnie unikałeś? - zdziwił się koniuszy. Lawliet tylko wzruszył ramionami.
- Nie chciałem ci niczego narzucać. Pewnie czułeś się strasznie zagubiony... Chciałem, żebyś mi odpowiedział z pełną świadomością – Karian poczuł, jakby coś w nim się roztopiło. Ten demon... Książę, który mógłby poślubić nawet króla jakiegoś limbowskiego państwa, który pewnie na swojej drodze spotkał mnóstwo bogatych, dobrze postawionych osób lepszych od zwyczajnego służącego, tak o niego dbał. Mógłbym się w nim zakochać, pomyślał nagle. Jeśli by się bliżej poznali, jeśli by sobie przypomniał... 
- Dziękuję – powiedział miękko, kładąc rękę na jego dłoni. Lawliet zarumienił się lekko. - Chciałbym zobaczyć, gdzie to dalej pójdzie, dobrze? Najpierw, jako przyjaciele, a potem... Byśmy zobaczyli... - Karian spojrzał na niego nieco nieśmiało, a książę tylko przytaknął.

***

Rafael spędził noc w chatce Hullena, co bardzo ucieszyło jego dzieci. Chociaż na początku skrzydlaty gość trochę je przestraszył, okazało się, że archanioł ma znakomite podejście do maluchów i bardzo szybko się z nimi zaprzyjaźnił.
Rano postanowił ruszyć w dalszą drogę. Zjadł z rodziną drwala śniadanie, po czym podziękował za gościnę i pożegnał się. Dzień zapowiadał się średnio - było ciepło, a nawet duszno, jednak błękitnego nieba nie zasnuwało zbyt wiele chmur. W miarę mijania czasu, powietrze robiło się coraz cięższe, a niewinnie wyglądające obłoki nabrały ponurej, szarej barwy. 
- Będzie burza, Perło... Lepiej znajdźmy jakieś schronienie... - powiedział zmartwionym tonem Rafi i popędził klaczkę. 
Droga robiła się stroma i w prześwitach między drzewami archanioł mógł widzieć zarys gór na tle ciemnego nieba. Lucek mówił, że Sammy mieszka gdzieś w górach, prawda? Skręcił zatem w tamtą stronę i po jakimś czasie wyjechał na stromą, górską dróżkę. Dopiero wtedy uświadomił sobie, jak mocny stał się wiatr, którego nie czuć było aż tak bardzo w lesie. Przeszedł go zimny dreszcz, więc skłonił Perłę do kłusa. Ścieżka wiła się, raz schodząc w dół, raz pnąc się pod górę. Po pokonaniu kolejnego zakrętu, Rafi zobaczył w oddali zamek na skale. Odetchnął z ulgą, bo pierwsze krople deszczu już zaczęły spadać na jego nos. W połowie drogi jednak zerwała się wichura i ulewa. Niebo rozświetliły błyskawice, a gwałtowny grzmot zabrzmiał tak, jakby był tuż nad głową archanioła. Perła zarżała głośno, spłoszona i stanęła dęba, zrzucając zaskoczonego Pana Uzdrowień z grzbietu. Rafael rozpaczliwie próbował chwycić lejce, lecz wyślizgnęły mu się z rąk, mokre od deszczu. Stoczył się bo stromym zboczu na skalną półkę i poczuł ostry ból przechodzący przez całe jego ciało. Potem ogarnęła go ciemność.

***

Obudziły go czyjeś palce prześlizgujące się między jego lokami. Przez chwilę miał nadzieję, że jest z powrotem w niebie, a Metatron siedzi przy nim, bo złapał przeziębienie. Zaraz jednak się opamiętał. Dotyk był znajomy, ale z pewnością nie był to serafin. Zamruczał niechętnie, kiedy dłoń się cofnęła. Było mu tak miło...
- Rafaelu? Obudziłeś się? - zapytał ktoś i Archanioł Uzdrowień natychmiast otworzył oczy. 
- Sammy... - wyszeptał, widząc pochyloną nad sobą twarz.
- Zmieniłem ci opatrunek na głowie – powiedział Gniewny Pan, marszcząc brwi. - Co sobie myślałeś, żeby jeździć w taką pogodę? Gdyby Cerber cię nie znalazł, to kto wie, ile byś tam leżał. 
- Jak wyjeżdżałem, było jeszcze ładnie – stwierdził z zakłopotaniem Rafael. Nie chciał sprawić Samaelowi kłopotu. - Gdzie jestem?
- W moim zamku. Chyba tu się kierowałeś, prawda? - odparł Lord, wzruszając ramionami. Ta droga nie prowadziła nigdzie indziej. 
- W tym na skale? Takim ponurym? Och, Sammy, to naprawdę twój zamek? Przecież mieszkając tak można dostać depresji! - zawołał Rafi, rozwijając skrzydła z oburzeniem. 
- Dziękuję, mam się dobrze – mruknął Gniewny Pan, krzywiąc się na taką krytykę swego domu. On nie miał być ładny, miał robić wrażenie i odstraszać natrętów. Co to ma do depresji? 
- Ale pomogłeś mi... Dziękuję... - powiedział ze słodkim uśmiechem archanioł, spoglądając na Samaela. - Zaraz, a Perła? Gdzie Perłą? - podskoczył niemalże, chcąc zejść z łóżka i poszukać klaczki, ale Gniewny Pan zatrzymał go natychmiast.
- Jest w stajni. Wróciła niedawno, ale nie miała sakwy. Pewnie ją gdzieś zrzuciła. Dlatego jesteś w mojej koszuli – uspokoił go, zaś Rafi spłonął rumieńcem, dotykając ubrania na swojej piersi. Tak się wszystkim przejął, że nawet nie zauważył, że sięga mu gdzieś do połowy ud. 
- Ładnie pachnie – stwierdził, wtulając w nią nos. 
- Pachnie jak koszula. Leż, przyniosę ci coś do jedzenia – Samael wstał z krzesła, na którym siedział i wyszedł, zostawiając archanioła samego w pokoju. Ten uśmiechnął się, wciąż jeszcze nieco różowy na twarzy i położył wygodnie, wtulając nos w poduszkę. Miał cichą nadzieję, że Gniewny Pan nie będzie miał nic przeciwko, by został u niego trochę dłużej.
______________________________________________________

WR: I wracamy z powrotem do głównego plotu! Chyba z tym tęskniliście, bo liczba komentarzy przyprawia Scarlett o depresję. Wiem, że one mi idą gorzej, co zrobić? ;-; Mam nadzieję, że teraz się wam spodoba i dostaniemy jakieś opinie :D Jako że maturka za pasem, będziemy wrzucać rozdziały co dwa tygodnie, tak chyba będzie wygodniej i dla nas i dla was. Do nie tej, tylko następnej soboty :D

4 komentarze:

  1. Osobiście też nie mam nic na przeciw by archanioł został trochę dłużej, może na tyle by Samael zatęsknił za skrawkiem nieba:-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Rafael taki słodziuchny. <3 :3 A Sammy się o niego troszczy. I tym sposobem ten rozdział stał się moim ulubionym.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ahh Rafi i Sammy... Nic więcej mi nie potrzeba :) Czekam na kontynuację. Pozdrawiam :)

    Fela

    OdpowiedzUsuń
  4. Słodkie! Rafi i Samael, 4ever w moim sercu. Będę teraz im fangirlować XD Świetny początek nowej serii ^-^ i życzę powodzenia na maturze! Wierzę w Was ;*

    OdpowiedzUsuń