sobota, 28 marca 2015

RA: Rozdział 4

Chociaż nie wydawało się, że pokój zostanie zakłócony, Vestar uparł się, by wytrenować swoje wojsko do końca, tak na wszelki wypadek. Co za tym szło, raz na tydzień Samael musiał zrobić małą wycieczkę do koszar i sprawdzić, jak generał sobie radzi. Świetna wymówka, żeby na chwilę ochłonąć i poukładać myśli związane z jego niefortunnym gościem. Konna przejażdżka przez las była remedium na wszystko. 
Poprzedniego dnia zgodnie z obietnicą zjadł kolację z Rafaelem. Archanioł grzecznie pytał o jego zajęcia, ale poza tym zbyt wiele nie rozmawiali. Wbrew własnej woli, Gniewny Pan czuł się zaniepokojony tym nagłym brakiem wylewności. 
Rano wstał jeszcze przed swoim gościem i zostawiwszy mu wiadomość, wyjechał do koszar. Jeśli dobrze pójdzie, powinien wrócić na obiad bez tego mętliku w głowie. 
Już dawno zadecydował, że nikt nie może obdarzyć go żadnym pozytywnym uczuciem. To było zwyczajnie niemożliwe. Istoty stworzonej, by odbierała życie, nieprzewidywalnej, bezlitosnej i okrutnej nie dało się lubić. Samael uważał siebie (i miał świadomość, że nie jest w tej opinii sam) za zwyczajnego potwora. Może Lucyfer i czasem, nie wiedzieć czemu, Lewiatan okazywali mu coś w rodzaju przywiązania, ale poza tym nie czuł się związany z resztą Lordów. Przekonał się na własnej skórze, że nikt z nim długo nie wytrzyma. 
Jednak Rafael uparł się, by udowodnić mu, jak bardzo się myli praktycznie we wszystkich swoich przekonaniach, które zdołał już dawno zaakceptować. Jego ufność, jego... Jego naiwność zupełnie zbijała Samaela z tropu. Czy naprawdę po tym wszystkim dalej wierzył, że Lord w porywie złości go nie skrzywdzi? Przecież nie tak dawno prawie odciął mu głowę i gdyby nie Leta... Gniewny Pan nie chciał nawet o tym myśleć. A Rafael wciąż chciał przy nim zostać...
W oddali pojawiły się pierwsze pola treningowe i Samael westchnął. Świetnie, wciąż miał mętlik w głowie, a teraz jeszcze musiał użerać się z Vestarem. 
Generał zaprowadził swoich żołnierzy nad pobliską rzekę, gdzie musieli płynąć pod prąd, by zdobyć flagę zatkniętą na skale kawałek dalej. Sam przyglądał się, jak walczą, by przepłynąć chociaż metr, a potem, przeklinając wychodzą z wody i zaczynają wspinać się po swój cel. Był zadowolony z ćwiczenia, które wymyślił, zwłaszcza, że paru z nich, jak się okazało, nie umiało pływać. Nie wyobrażał sobie przetrwania w lasach bez tej kluczowej zdolności i planował naprawić te braki w najbliższej przyszłości. Na razie jednak przemoczeni i okryci hańbą delikwenci siedzieli na brzegu, bo żaden z nich nie przyznał się przed zadaniem. Przynajmniej nie utonęli. 
W oddali rozległ się stukot kopyt i Vestar odwrócił się z uśmiechem. Serafin obiecał, że przyjedzie na przerwę obiadową teraz, ale chyba nie mógł się doczekać i postanowił pojawić się wcześniej. Generał przeczesał palcami włosy, po czym uświadomił sobie, co robi i prawie wybuchnął śmiechem. Przy aniele zachowywał się jak zakochany dzieciak. Nie sądził, że kiedykolwiek się tak poczuje. 
Zamiast Serafina jednak spomiędzy drzew wyjechał Samael i Vestar skrzywił się lekko. Czy Gniewny Pan musiał wybrać sobie akurat ten dzień na wizytę? Jego anioł niby był chroniony słowem księcia i Lord nie miał prawa go skrzywdzić, ale generał wciąż wolał nie ryzykować.
Samael zatrzymał konia przy nim i zwinnie zeskoczył na ziemię. 
- Widzę, że przyjąłeś inwazyjne metody treningu – zauważył z satysfakcją, patrząc na trzęsących się z zimna biedaków. Trochę niedoli o poranku zawsze dobrze robiło mu na samopoczucie. 
- Przypomnij mi, czemu zgodziłem się brać w tym udział? - przewrócił oczyma Vestar, podchodząc do nich, by pozwolić im iść do koszar. Już i tak pewnie wstydzili się wystarczająco, nie musieli jeszcze znosić szyderstw Lorda. 
- Ponieważ zmanipulowałem cię emocjonalnie? - Samael uniósł brwi z drapieżnym uśmiechem. Generał westchnął. Cóż, przynajmniej się do tego przyznawał... Odwrócił się, by iść w górę rzeki i zamarł, gdy jego wzrok padł na ogon konia Gniewnego Pana.
- Czy zaplotłeś swojemu koniowi warkoczyki z wstążeczką i powtykanymi kwiatkami...? - zapytał ostrożnie, ledwo hamując śmiech. Chyba śnił, bo nic takiego nie mogło się zdarzyć w rzeczywistości. 
Samael pobladł, a jego oczy rozszerzyły się w szczerym przerażeniu, kiedy poszedł stanąć przy Vestarze i zobaczyć, o czym generał mówi. Faktycznie, włosy jego wierzchowca były posplatane w warkoczyki, a każdy zdobiła jasnoniebieska wstążka i kwiaty, najwyraźniej ścięte w ogrodzie. Jak mógł wcześniej tego nie zauważyć? Przecież teraz generał nie da mu żyć.
- To... To nie ja. Nawet nie wiedziałem, że... Och, jak wrócę to go uduszę... - pokręcił głową, krzyżując ręce na piersi i prychnął, gdy Vestar rzucił mu pytające spojrzenie. - Rafael. Zatrzymał się u mnie w zamku i usilnie próbuje zainstalować tam kwiatki, tęcze i obłoczki. 
- Rafael jest u ciebie? - zdziwił się generał. Jeśli pomyśleć, nie było to znowu takie zaskakujące. Rafi od początku wydawał się bardzo przywiązany do Gniewnego Pana, a ten o dziwo traktował go z większą dozą delikatności, niż innych. Co prawda była to niewielka różnica, lecz na pewno zauważalna. 
- Ciągle nie mogę zrozumieć, dlaczego – westchnął Samael. Miał nadzieję, że chociaż przy Vestarze uniknie tego tematu.
- I jeszcze nie nabiłeś go na pal? - zapytał kpiąco Vestar, krzyżując ręce na piersi. 
- Nie zapominaj, że jest archaniołem. Umie się obronić, inaczej jego bracia nie puściliby go samego do piekielnej puszczy – wzruszył ramionami Gniewny Pan. Nie miał ochoty rozpętać kolejnej wojny z Niebem, słuchanie umierających żołnierzy nie należało do jego ulubionych zajęć. 
- Może wcale nie chciałby się bronić, Sammy – dociął mu generał, kładąc nacisk na zdrobnienie, którym nazywał go archanioł.
- Gadasz od rzeczy – prychnął Samael, udając, że nie zrozumiał aluzji. Vestar tylko się zaśmiał, zadowolony ze znalezienia nowego powodu do docinania Lordowi.

***

Podczas przerwy na obiad do obozu przyjechał Serafin i Gniewny Pan od stołu, który dzielił z generałem, przyglądał się, jak Vestar wita go w wejściu do stołówki. Anioł miał na ramionach lekką pelerynę, a jego policzki były zdrowo zaróżowione. Wyglądał o niebo lepiej niż wtedy, kiedy Samael widział go po raz pierwszy. Dopiero po chwili zauważył, że wszyscy obecni rzucają zaciekawione spojrzenia w tamtą stronę.
- Nie wiedziałem, że nasz generał kogoś ma... - usłyszał zaciekawiony głos Davio.
- I do tego anioła – zgodził się Leta, wyraźnie rozbawiony. Gniewny Pan nie widział w tym nic zabawnego, ale dla demona, który nigdy nie był w Niebie, anioł musiał wydawać się zupełnie innym gatunkiem. Cóż, w obliczu śmierci wszyscy byli równi. 
Vestar tymczasem rzucił szybkie spojrzenie na swego przełożonego i powiedział coś do medyka po cichu, ale ten pokręcił głową. Zanim generał zdołał zaprotestować, wyminął go i z uniesioną głową przemaszerował między stołami prosto to tego, przy którym siedział Samael. 
- Vestar powiedział mi, że pan Rafael jest w twoim zamku. Chcę go zobaczyć i upewnić się, że nic mu nie zrobiłeś – powiedział, patrząc na niego twardo. Gniewny Pan uniósł brwi, uśmiechając się złośliwie.
- Widziałeś mojego konia? Jedyne, co do tej pory ucierpiało, to mój duma – odparł lekceważąco.
- Jeśli trzymasz go w lochu i upuszczasz mu krew... - warknął Serafin. 
W całym zamieszaniu z wojną i Rafim, Samael zupełnie zapomniał, że kochanek jego generała jest byłym uczniem archanioła. Jaki ten świat był mały. 
- Nie trzymam go w lochu. Możesz sam się przekonać – wzruszył ramionami. - Rafael jest moim gościem. 
- Dobrze, przekonam się – oczy medyka zwęziły się lekko i po raz pierwszy wydał się on Lordowi nie tak bezbronny, za jakiego go wcześniej uważał.

***

I tak oto skończył, wjeżdżając w górę stromej dróżki prowadzącej do zamku w towarzystwie zdeterminowanego skrzydlatego i Vestara, który uparł się, że nie puści Serafina samego. Nic dziwnego, po tym wszystkim co się między nimi wydarzyło. 
Na dziedzińcu powitało ich radosne szczekanie Cerbera, który użył przewagi płynącej z posiadania trzech głów, by polizać wszystkich przyjezdnych naraz. Samael podrapał go za uchem z westchnieniem i pies wrócił na swoje miejsce, obserwując gości uważnie i merdając wężowym ogonem. Jego głos musiało być słychać w całym zamku, bo gdy Lord poprowadził generała i medyka do drzwi, otworzyły się one gwałtownie. Rafael wpadł w ramiona Gniewnego Pana, przytulając go mocno, po czym odsunął się z radosnym uśmiechem.
- Witaj w domu, Sammy – powiedział. - Chodź, zrobiłem obiad. Musisz być strasznie głodny, jadłeś w ogóle coś rano przed wyjazdem? Dobre odżywianie poprawia samopoczucie... - urwał, kiedy zauważył stojącego za Lordem Serafina. 
- Panie Rafaelu... - zaczął niepewnie anioł. Tak dawno nie widział swojego mentora, a nawet gdy był w Niebie stosunki Leara z archaniołami uniemożliwiały im częste spotkania. Medyk bał się, że Rafi przestał go już uważać za swojego ucznia. Przynajmniej dopóki Pan Uzdrowień również i jego nie zamknął w łamiącym kości uścisku.
- Finuś! Jeju, jak ty pięknie wyglądasz! - zawołał, biorąc twarz ucznia w dłonie i przyglądając mu się uważnie. - Tak się cieszę, że cię widzę i... Och, generale, ciebie również miło zobaczyć – dodał, uśmiechając się do Vestara. - To znaczy, że wy... Ojej, jak mogłem się nie domyślić? - wziął ich oboje za rękę, rozkładając skrzydła z ekscytacją. - I pomyśleć, że tak się martwiłem, czy cię tu dobrze traktują...
- Bardzo dobrze – zapewnił Serafin, posyłając generałowi czuły uśmiech. 

***

Samael nie miał pojęcia, jak skończył przy stole w jadalni ze swoim generałem, jego kochankiem i archaniołem. Wyszło na to, że Rafi zrobił obiad, żeby zjedli go razem kiedy Gniewny Pan wróci (dając przy okazji tydzień wolnego jego kucharzowi, bo wydawał mu się zmęczony), ale wyszło za dużo i medyk skorzystał z okazji, by nakarmić także i gości. W przeciwieństwie do Vestara, który zdawał się całkiem dobrze bawić, Lord miał ochotę znaleźć się jak najdalej stąd. Na łaskę, jednej z tych osób wbił nóż w plecy, a drugą trzymał w lochu. Jedzenie z nimi posiłku wydawało mu się raczej dziwne. Skupił się zatem na słowach archanioła.
Rafi z zapałem dzielił się swoimi wrażeniami z pobytu w Piekle, gestykulując widelcem w sposób, jaki niebiańska szlachta zapewne uznałaby za bardzo niekulturalny. Ku uldze Serafina, wydawał się zdrowy i nietknięty, a jego radosny uśmiech nie przygasł ani trochę. Wręcz przeciwnie, był jeszcze szerszy i medyk zastanawiał się, co go tak uszczęśliwiało w jego obecnej sytuacji.
- ...Musiałem rozpalić ogień, bo miałem wrażenie, jakby coś zaraz miało mnie zaatakować w ciemności. Teraz, jak Sammy opowiedział mi o nokturnalnych drzewach, zastanawiam się, ile takich minąłem w lesie. To niesamowite, kiedy przechodzisz parę kroków od czegoś, co może cię zabić, a nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy – dokończył z niewinnym uśmiechem, zupełnie nie pasującym do poruszanego tematu. Serafin stwierdził, że nic się nie zmienił. Zawsze pociągały go rzeczy, od których każdy inny trzymałby się z daleka... Oh. Tam myśl nagle rozjaśniła całą sytuację i anioł nie wiedział, czy chciał ją rozumieć. Chyba jednak wolał pozostać nieświadomy. Zerknął na Samaela, który wydawał się słuchać z uwagą tego, co mówi jego gość. Czy to gra światła, czy twarz Lorda rzeczywiście łagodniała, gdy patrzył na Rafaela? 
Gniewny Pan wkrótce udał się do swojego gabinetu i nie było go z nimi, gdy archanioł odprowadzał gości do drzwi. Serafin wykorzystał tą okazję, by zaprosić swego mentora do zatrzymania się u nich, ten jednak grzecznie odmówił. Wtedy anioł wziął głęboki oddech i położył mu rękę na ramieniu, patrząc z powagą w oczy.
- Czy jesteś zakochany w Samaelu? - zapytał, a Vestar obok niego prawie zadławił się powietrzem. Rafi również wyglądał na zaskoczonego. Jego policzki poczerwieniały nieznacznie.
- Co? Skąd ci to przyszło do głowy? Samuś to mój przyjaciel – odparł ze śmiechem. - Naprawdę nie musisz się o mnie martwić, Finiu. Dobrze mnie traktuje.
Serafin puścił go, nieco spokojniejszy. Może się mylił. Całe szczęście, bo nie miał pojęcia, co by zrobił, gdyby Gniewny Pan został mężem jego mentora.

***

- Więc Święto Życia obchodzone jest na wiosnę i to rocznica urodzin księcia, Gabriela, Michała i Rafaela. Dla nas, jako poddanych, to nie tylko urodziny naszego władcy, ale również początek nowego istnienia, którego jesteśmy owocami – wyrecytował Vin, zamykając leżącą przed sobą książkę. 
- Świetnie! Zasłużyłeś na ciasteczko – siedzący przed nim Camio wyszczerzył złośliwie zęby. Nie wiedzieć czemu Lucyfer uparł się, że jego generał musi poznać wszystkie tradycje, święta i kulturę państwa, by nie skompromitować się przed arystokratami lub wysłannikami z innych krajów, więc teraz codziennie spędzał on dwie godziny w bibliotece. Na początku przyjął ten pomysł entuzjastycznie, ale szybko zrozumiał, że temat, który go interesuje może wcale nie zostać poruszony. Głupio mu jednak było pytać – w służbie zamkowej plotki rozchodziły się z prędkością światła. 
Postanowił podejść do sprawy strategicznie i zamiast pytać prosto z mostu, poszukać czegoś na własną rękę. Po skończonej lekcji zaszył się między regałami, korzystając z tego, że Camio wyszedł do swojego męża. Szybko znalazł dział z książkami o Piekle. Chwilę kontemplował tytuły, po czym wyciągnął ten, który wydawał m się najbardziej odpowiedni. Zaczął przerzucać strony, mając nadzieję, że Tristan go nie zawiedzie i zatrzyma bibliotekarza na dłużej. Dlaczego w tym cholernym tomiszczu nic nie było? 
- Pomóc ci w czymś? - prawie podskoczył, słysząc za sobą głos Camio. Teraz nie było ucieczki, zwłaszcza, że nie udało mu się znaleźć żadnych informacji.
- Szczerze mówiąc, to tak. Zastanawiam się, czy w Piekle są jakieś zwyczaje dotyczące... Em... Zalotów – powiedział, czując, że rumieni się lekko pod maską. Bibliotekarz uniósł brwi, a jego spojrzenie nabrało podejrzliwości. 
- A po co ci to wiedzieć? Przecież ty i książę już jesteście razem, prawda? - zapytał ostro. Vin uśmiechnął się mimowolnie. Wciąż nie mógł się nadziwić, jak opiekuńczy byli mieszkańcy zamku w stosunku do swojego władcy. Uspokajało go to, bo wiedział, że gdyby jemu coś się stało, Lucyfer zostałby w dobrych rękach. 
- Tak. Nie chodziło mi o zdobywanie partnera. Bardziej... O to, co przychodzi po tym. Rozumiesz... Narzeczeństwo, ślub... - wytłumaczył z zakłopotaniem. Camio musiał przyznać, że to go zaskoczyło. W końcu książę był ze swoim generałem od kilku miesięcy i nikt nie spodziewał się tak szybkiego oficjalnego potwierdzenia związku. 
- Chcesz się oświadczyć? - zapytał z niedowierzaniem. 
- Jeszcze nie teraz oczywiście. Ale w przyszłości... To naturalne, prawda? - Vin posłał mu niepewny uśmiech, a bibliotekarz w końcu spojrzał na niego przychylniej. 
- Tak, zgadza się. No, to co chcesz wiedzieć? W końcu mam doświadczenie, prawda? 
Usiedli z powrotem przy stoliku, przy którym wcześniej czytali. Generał przeczesał włosy palcami, zastanawiając się. Miał mnóstwo pytań, praktycznie o wszystko, ale jedno ciekawiło go specjalnie.
- Kto udzielił wam ślubu? Na ziemi są od tego kapłani, ale przecież tutaj tak to nie działa, prawda? 
Camio skinął głową i usadowił się wygodniej na drewnianym krześle, poprawiając okulary na nosie. 
- Ślubu udzielił nam oczywiście książę. On, tak samo jak każdy z Lordów ma taką moc. Do tego jeszcze paru wysoko postawionych urzędników – wyjaśnił rzeczowo. - Jednak, jak się pewnie domyślasz, książę nie może udzielić ślubu sam sobie. Tak samo żaden z Lordów nie może tego zrobić, ponieważ wedle zasady działa to tylko na osoby niżej postawione od ciebie. Całkiem logiczne, prawda? 
Vin skinął głową. Teraz, kiedy o tym pamiętał, książę rzeczywiście miał czasem w grafiku coś takiego.
- W takim razie kto może udzielić ślubu księciu? - zapytał, nie mogąc przywołać nikogo, kto stałby na pozycji wyższej niż Lucyfer. Regent? Nie, to przecież bez sensu. 
- Jest taka osoba. Sędzia Raguel, który decyduje o losach dusz zmarłych. To do niego Lucyfer zwrócił się z wyborem służącego – odparł Camio. - Raguel wygląda jak anioł, ale jego moc jest o wiele większa. Mówi się, że podczas walki dzierży dwa miecze, jeden czarny, drugi biały, a jeśli ma tylko jeden z nich, zmienia się odpowiednio w uosobienie zła lub dobra i może doprowadzić do zniszczenia świata.
- Jak uosobienie dobra może doprowadzić do końca świata? - zdziwił się Vin. 
- Myślę, że to bardziej sprawa harmonii. Zło nie może istnieć bez dobra, a dobro nie może istnieć bez zła – wzruszył ramionami bibliotekarz. - Ale chyba odbiegliśmy od tematu. Raguel może udzielić ślubu księciu i Regentowi. Proszę o następne pytanie. 
- Na ziemi mamy ten cały zwyczaj z pierścieniem... Kiedy się komuś oświadczasz, dajesz mu pierścionek zaręczynowy. Tutaj też to działa? - kontynuował Vin. Camio wzruszył ramionami.
- I tak i nie. Widzisz, pierścień jest u nas dowodem zaangażowania, podjęcia obowiązku. Regent nosi pierścień i nasz książę, jak pewnie zauważyłeś, również. To jak symbol statusu. Kiedy zawiera się ślub, na ogonie obojga partnerów pojawia się obrączka. Nie jest duża i prawie się jej nie czuje, ale od razu ją widać. Nie da się jej usunąć, nawet jeśli dojdzie do rozwodu, pozostanie na miejscu.
- Rozwodu? - zdziwił się generał. Skoro w Piekle przywiązywano do związków tak dużą wagę, dziwnym wydawało mu się branie rozwodów. 
- Są rzadkie. Jeśli ktoś chce potem wziąć ślub drugi raz, pojawia się druga obrączka – wyjaśnił Camio. - Ale na takie osoby nie patrzy się przychylnym okiem. Rozumiesz?
- Tak. W sumie mnie to nie dziwi – przytaknął Vin. Na myśl, że mógłby kiedyś rozstać się z Lucyferem, przechodził go zimny dreszcz. Był szczęśliwy z księciem. Nie chciał go opuścić, nigdy. To uczucie było... Zaskakujące. Nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiał. 
Wstał gwałtownie, zupełnie zaskakując niespodziewającego się Camio. 
- A ty dokąd? Już wszystko wiesz? - zapytał bibliotekarz, unosząc brwi, ale generał tylko posłał mu przepraszający uśmiech. 
- Poszukam księcia. Po prostu... Chcę go zobaczyć – powiedział i wyszedł pospiesznym krokiem z biblioteki. Camio pokręcił głową z niedowierzaniem, nieco rozbawiony tym pośpiechem. Lucyfer był tu od paru tysięcy lat, nie uciekłby nigdzie przez tą chwilę. Ci zakochani byli strasznie narwani. 

***

Władca właśnie kończył spotkanie z paroma limbowskimi ambasadorami z państw sojuszniczych. Wymieniali ostatnie uprzejmości, stojąc na korytarzu, kiedy Vin wyszedł zza rogu. Na widok obcych, przystanął w pewnej odległości. Ach, to złe wyczucie czasu. 
Lucyfer jednak odwrócił się w tamtą stronę, by spojrzeć, kto nadchodzi i na widok ukochanego jego ogon zadrżał radośnie. Miał już dość tych nadętych bufonów, którzy zachowywali się, jakby ich państwa były wszechmocnymi mocarstwami. Książę dobrze wiedział, że gdyby nie sojusze z Piekłem i Niebem, silniejsze mocarstwa w Limbo już dawno rozebrałyby słabsze na części pierwsze. Ale do tego był przyzwyczajony. Bardziej rozsierdziło go, gdy któryś paniczyk z eleganckim wąsikiem zaczął wychwalać pod niebiosa zalety swojego władcy, delikatnie sugerując, że Lord Pychy powinien rozpatrzyć ślub z nim i to jak najszybciej. Lucyfer oczywiście grzecznie odmówił, mimo to czuł, że temat jeszcze nie jest skończony. 
- Wasza wysokość. Przepraszam, że przeszkadzam. Przyjdę kiedy indziej – Vin skłonił się szybko i chciał odejść, bo ambasadorzy mierzyli go raczej krytycznym wzrokiem. Książę jednak miał inny plan.
- Och, nie, pojawiłeś się w samą porę – zapewnił, podchodząc do generała i zdecydowanie biorąc go pod rękę. - Panowie, pozwólcie, że wam przedstawię mojego narzeczonego, Vinraela. Niedawno został generałem. 
Vin przełknął ślinę, patrząc na władcę z niedowierzaniem. Narzeczony? No dobrze, skoro Lucyfer tak twierdził... 
- To zaszczyt panów poznać. Książę mówi o waszych krajach same pochlebne rzeczy – powiedział z najbardziej czarującym uśmiechem, na jaki było go stać, obejmując Lorda Pychy w pasie. 
- Narzeczony? Wasza książęca mość, nic nam nie wiadomo o... - zaprotestował jeden z arystokratów z oburzeniem.
- Planujemy cichą ceremonię tylko dla najbliższych przyjaciół. Chyba nie sugeruje pan, że powinienem konsultować moje życie prywatne z krajami sprzymierzonymi, prawda? - oczy Lucyfera zabłysły niebezpiecznie, a biedny wysłannik nagle jakby skulił się w sobie. 
- N-nie, oczywiście, że nie... - wyjąkał, blady jak ściana. 
- Tak też myślałem. Larf odprowadzi panów do wyjścia. Proszę o wybaczenie – książę skłoni się krótko, po czym pociągnął Vina za ramię poza zasięg ich wzroku. Gdy byli już bezpieczni, zatrzymali się, a generał przycisnął ukochanego do ściany, nie mogąc powstrzymać uśmiechu.
- Jeszcze nie poprosiłem cię o rękę – zauważył. Lucyfer wyszczerzył zęby, wplatając palce w jego włosy i pociągając do pocałunku.
- Wolisz, żebym dostał się w łapy jakiegoś zagranicznego księciunia? - zapytał, gdy już się od siebie oderwali. 
- Nie, nigdy w życiu – zapewnił go Vin, przytulając do siebie mocno. - Kocham cię.
- Mm, wiem – roześmiał się książę, gdy wargi generała dotknęły jego szyi. Odepchnął go lekko i spojrzał na niego spod wpół przymkniętych powiek. - Więc? Czemu wyrwałeś mnie z tego jakże fascynującego i wspaniałego towarzystwa? 
- Chciałem cię zobaczyć – odparł blondyn, przesuwając dłonią po policzku władcy. 
- Widziałeś mnie rano – zauważył ten, owijając ogon wokół jego nadgarstka. Słodki gest, który Vin bardzo lubił. 
- Znajdziesz dla mnie jutro parę godzin? - zapytał, całując księcia w czoło z czułością. Ten uniósł brwi, ale o nic nie zapytał.
- Spróbuję. 

***

Wieczorem Rafael zapukał do pokoju Samaela, trzymając w rękach książkę z legendami. Długo myślał, czy powinien to robić, czy tylko będzie mu się narzucał, ale w końcu postanowił zaryzykować. Kiedy rozległo się „proszę”, wszedł, przyciskając mocniej album do siebie. Gniewny Pan stał przy łóżku tyłem do drzwi. Miał na sobie tylko spodnie, czarne skrzydła rozłożył na całą szerokość, a po jego ciele spływały krople wody kapiące z mokrych włosów, które wycierał ręcznikiem. Dopiero teraz archanioł dostrzegł na jego ciele szerokie blizny, jakby jakaś bestia złapała go w szpony i próbowała rozerwać na strzępy. 
- Podoba ci się, co widzisz? - głos Samaela wyrwał go z zamyślenia i wtedy zorientował się, że od dobrej minuty stoi na progu, wgapiając się w ciało dawnego Anioła Śmierci. Spłonił się jak piwonia, natychmiast odwracając wzrok. 
- To nie tak! Znaczy, po prostu myślałem, co ci się stało... - wyjąkał, przygryzając wargę. Dopiero przyszedł, a już niepotrzebnie wciskał nos w nie swoje sprawy. Sammy pewnie nie chciał mu się zwierzać, nie miał takiego obowiązku...
- Niektórzy z nas gorzej przystosowywali się do mocy Lordów niż inni. Miałem szczęście, że był ktoś, kto dawał radę trzymać mnie w szachu i pilnować, bym się nie zatracił – ku zaskoczeniu medyka, Samael odpowiedział, spoglądając na niego czarnymi oczyma. 
- Och... Więc nic cię nie zaatakowało? - przez chwilę Rafi poczuł wielką pokusę, by dotknąć jasnych śladów na bladej skórze Lorda. Właściwie to nie tylko śladów. Wszystkiego. Przeczesać dłonią popielate włosy, zbadać długie, zakręcone rogi, pogładzić czarne pióra... Och, nie powinien tak myśleć. Skrzydła należały do bardzo wrażliwych i raczej intymnych sfer ciała anioła. Skąd taki pomysł w ogóle przyszedł mu do głowy? 
- Nie zostałem. Co cię sprowadza do mnie o tej porze? - Samael usiadł na łóżku, rzucając wcześniej ręcznik na krzesło i zmierzył archanioła wzrokiem. Dostrzegł delikatny rumieniec na jego twarzy, ale nie miał pojęcia, skąd mógł się wziąć. 
- Chciałem, żebyśmy razem poczytali. Lubisz tą książkę, prawda? Moglibyśmy porozmawiać o tych opowieściach. Podzielić się wrażeniami – Rafael uśmiechnął się niewinnie i przycupnął obok Gniewnego Pana na materacu. - Wiem, że to tylko legendy, ale...
- Nie wszystkie – przerwał mu Samael. Wyciągnął rękę i otworzył album na kolanach archanioła. Przez chwilę go kartkował, aż w końcu zatrzymał się na jednej z opowieści. Obraz na stronie obok przestawiał górę, na której wznosiły się rusztowania zamku. W pieczarze narysowanej we wnętrzu wzniesienia siedziała bestia, patrząca w sklepienie, nad którym budował się pałac nieprzychylnym wzrokiem. Była ona raczej niezgrabna, miała pomarańczowo - brązową skórę i troje oczu na płaskim pysku wypełnionym zębami. Przy jej łapach stał złoty kuferek.
- Ta jest prawdziwa. Pod zamkiem w Lux naprawdę żyje bestia. Była ona panem tych terenów, zanim Lucyfer i reszta zostali na nie zesłani. Dlatego nie wolno nam było nigdy tu przychodzić – wytłumaczył Gniewny Pan, przesuwając palcami po ilustracji. - Lucyfer zawarł z nią pakt, zostając jej lennikiem, a jej pobratymcy ukryli się w nikomu nieznanych miejscach. Lewiatan i jego bracia to ich potomkowie w prostej linii. 
- Więc Lord Lewiatan nie jest demonem... Tak myślałem, że jest w nim coś... Innego – Rafi uśmiechnął się lekko na wspomnienie zdenerwowanego blondyna, na którego raz wpadł na balu u Lucka. Pan Zazdrości zbladł, odwrócił się na pięcie i zniknął w tłumie, jakby go ktoś gonił, zostawiając osłupiałego archanioła z kieliszkiem ponczu w dłoni. 
- Levi boi się aniołów. Nie oceniaj go za ostro, jeśli zrobił coś dziwnego – Samael sam nie wierzył, że wstawia się za tą durną rybą. Widać towarzystwo Rafaela miało naprawdę zgubny wpływ na jego stoicką postawę. 
- Przyjaźnicie się? - zapytał z zaciekawieniem Pan Uzdrowień. Gniewny Pan od razu się nachmurzył.

- Nie. Nie przyjaźnię się z nikim – powiedział chłodno, zamykając książkę. - Dosyć na dziś, poczytaj sam, jeśli masz ochotę. Dobranoc. 

- Och... Dobranoc, Sammy... I dziękuję, że przyprowadziłeś Finka. Bardzo za nim tęskniłem – Rafi uśmiechnął się nieśmiało, nie chcąc pokazywać swojego rozczarowania. Przycisnął książkę do piersi i wyszedł, zostawiając Lorda samego z jego wzburzonymi myślami.



WR: Dzisiaj macie arta ode mnie, bo Scarlett się niestety nie wyrobiła... Małe V/L robione na szybko, sorry za jakość, ale zdjęcia telefonem to nienajlepsze zdjęcia ;-; Heh, Vin myśli o przeniesieniu związku na nowy poziom, czy mu się to uda, jeszcze zobaczymy... W następnym rozdziale prognozuję jazdę po uczuciach czytelników, więc przygotujcie się :D Jak obiecałyśmy, macie tutaj fanpejdża PnS, mam nadzieję, że ktoś będzie tam zaglądał ^ ^ Jakby co jest jeszcze w linkach z lewej strony bloga. Dziękujemy za wszystkie komentarze, zwłaszcza za długaśną recenzję Suguri... Aż miło było nam to czytać :D


SC: Dzisiaj niestety nie mam dla was rysunku do rozdziału, a to z powodu braku czasu (wystawianie ocen w szkole) i ogarniania fanpage’a. Przepraszam was bardzo ;__; Na FP będziemy wrzucać wszystkie informacje związane z HoF, rysunki, linki do fan artów (o ile jakieś w ogóle się pojawią), jakieś info dodatkowe na temat postaci i wiele, wiele więcej! Zapraszamy do lajkowania i rysowania, no i jak zawsze – do zobaczenia za dwa tygodnie! <3



6 komentarzy:

  1. Rozdział super, na szczęście Rafi jak na anioła przystało ma święta cierpliwość. Może coś ruszy Gniewnego Pana.:-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Myślałam, że będzie coś między Rafaelem, a Samuelem, a to idzie małymi kroczkami, ale lepiej wolno niż szybko i tak byle jak. Rozdział świetny, miło się czytało.
    Zresztą robi się ciekawiej. Vin oświadczy się księciu, już prawie wszyscy są w parach, tylko biedny Samuel nie. Ale też jakby Samuel robił się łagodny, nawet anioł się go nie bał, który był uczniem Rafaela, nie tak bardzo.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zachwyciły mnie wstążeczki i kwiatuszki w ogonie wierzchowca Sammy'ego :D Uwielbiam tę serię <3 Art też jest świetny.
    Pozdrawiam i życzę weny.

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozdział jak zwykle świetny :D Ha ha Finuś wali prosto z mostu :P No no szkoda, że Samuś tak szybko wywalił Rafiego z sypialni :P Coś za kolorowo idzie. Jestem ciekawa co to popsuje...
    Życzę weny i dużo wolnego czasu :D
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Cześć, hej, czołem *macha łapką*
    Wiem, to może wydawać się okrutne. ale ja wychodzę z takiego założenia, że najpierw czytam, potem komentuję.
    Więc. Przeczytałam wszystko w dwie noce, całe dwie serie razem z one shotami. Czwarta nad ranem to idealna pora na czytanie yaoi, tak wam powiem.
    Chyba jak u wielu osób, gdy tylko weszłam i przeczytałam tą wstawkę z boku, na myśl przyszedł mi Siewca Wiatru. Absolutnie kocham tę książkę, zwłaszcza drugą część Zbieracza Burz, która w lwiej części jest o Modzie <3 Co prawda Zgniły Chłopiec Kossakowskiej a wasz Mod znacznie się od siebie różnią, w obu seriach jest on moją ulubioną postacią. A już w połączeniu z Monem powoduje u mnie uśmiechanie się do własnego komputera. Jestem na tyle dziwnym człowiekiem, że główny bohater nigdy nie jest moim faworytem. Tak jak nie przepadałam za Daimonem, wolałam Razjela, tak tutaj moimi zdecydowanymi faworytami są Lear i Dantalian oraz Vestar i Serafin. Jak już poprzedniczka z poprzedniego rozdziału mówiłam, patologia wszelaka jest fajna, więc Lear jest postacią dla mnie bardzo dobrze wykreowaną, zwłaszcza po dogłębnym zapoznaniu się z jego historią w One Winged Bird. Ten motyw gdy wyzywa Michała na pojedynek jest cudowny <3 No i Serafin z taką determinacją walczący o lepsze życie dla brata, szkoda mi tylko, że pewnie nie będzie mógł mieć dzieci z Vestarem, chociaż kto wie...
    Ja zawsze shipowałam Samaela z Razjelem, ale jestem mistrzem dziwnych i nieprawdopodobnych shipów, więc... Ale jego połączenie z Rafim jest idealne, zrównoważone i nie jest tak przesłodzone jak to zwykle bywa przy takich uroczych postaciach jak właśnie on. Dzięki Samaelowi ta relacja nie jest tak nieznośnie cukierkowa, on tym swoim chłodem ją równoważy i sprawia, że czyta się to naprawdę przyjemnie, z rozczuleniem a nie z irytacją i wylewającym się z każdego zdania cukrem.
    Lubię też Nicka. Nie wiem czemu moje pierwsze skojarzenie z nim to był Snape... Ale to pewnie ta godzina, w której to czytałam.
    To opowiadanie jest na tyle genialne, że złamię swoje postanowienie i od teraz będę komentować każdy rozdział!

    Teraz czas na chamską reklamę, ale jakoś trzeba znaleźć czytelników, mam nadzieję, że was tym nie urażę.
    Zapraszam do siebie na historie oparte na anime Magi: The Labyrinth of Magic. Głównie komedie, parodie, romanse i fluff. Mam nadzieję, że przypadną do gustu.
    www.kojen-niisan.blogspot.com

    PS. Z tej strony fanka Scogana pisanego przez was na fb ^^

    Harakiri

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kocham to opko <3 Rozdział genialny jak zawsze !!!!!! Weny, weny, weny !!! ;D Kiedy następnyy ?? :3 Przepraszam, że dopiero teraz komentuję :c

      ~Naruś

      Usuń