sobota, 19 kwietnia 2014

Rozdział XVIII

Belphegor spał zwinięty w kłębek w swojej jedwabnej pościeli, przytulając jedną z wielu walających się po łóżku poduszek. Jego falujące, brązowe włosy rozsypane kaskadą sięgały aż do ziemi. Gdzieś w głębi serca wiedział, że powinien wstać bo miał coś do zrobienia, ale najzwyczajniej w świecie mu się nie chciało. Cokolwiek to było, mogło zaczekać, prawda? 
Że jednak nie mogło przekonał się parę minut później, kiedy ktoś brutalnie ściągnął z niego kołdrę. Lord Lenistwa skulił się odruchowo, dotknięty lodowatym powietrzem wypełniającym pokój. Zamrugał pomarańczowymi oczami, nieprzytomnie lokalizując Lucyfera.
- Luciu... Co to, wojna jakaś? - zapytał, ziewając szeroko. 
- Nie wojna, standardowy partol! Nie mów, że zapomniałeś? - władca uniósł brwi.
- Nie zapomniałem... Raczej straciłem poczucie czasu - Belphegor przeciągnął się jak kot. Miał na sobie długą koszulę nocną w kolorze wrzosów, której rękawy podciągnięte były aż do ramion. Wyglądał w niej na kruchego i delikatnego, Lucyfer jednak doskonale wiedział, że to tylko pozory. Nawet bez swojej lordowskiej mocy, zanim stał się demonem, Bel był potężnym bożkiem, a w Piekle na dodatek został wyszkolonym magiem. Nie należało z nim zadzierać, chociaż jego aparycja niekoniecznie wzbudzała trwogę i respekt.
- Ubierz się - westchnął książę, patrząc krytycznie na przyjaciela. - To, że Elinor prawi ci komplementy na prawo i lewo, nie znaczy że powinieneś się zapuszczać.
- Elinor? Byliście w Akademii? - Belphegor wyciągnął rękę w stronę szafy, która się otworzyła i lekki podmuch wiatru przyniósł demonowi ubranie. Zrzucił z siebie pidżamę, zupełnie nie zważając na przyjaciela.
- Przejazdem. Znowu schudłeś? - Lucyfer zlustrował jego wystające żebra. - Skoro nie chce ci się nawet zrobić posiłku, może zamieszkaj z Beelzebubem? 
- Nie chcę mu się narzucać - wzruszył ramionami Lord Lenistwa, zapinając koszulę. - Jak przyjeżdża po ryby to podlewa mi drzewka pomarańczowe w szklarni i zazwyczaj przywozi wałówkę, to wystarczy. 
- Nie odbiera tego jako narzucanie - zauważył książę. - Przecież cię lubi.
- Wygodnie się na nim śpi - Bel ubrał się do końca, założył buty i stanął na nogach, ziewają szeroko. Lucyfer zrozumiał, że to stwierdzenie na dobre zakończyło kwestię Beelzebuba. 

~***~

Belphegor wpuścił orszak Lucyfera do domu, który chroniony był paroma zaklęciami, by nikt nie wchodził, gdy Lord spał. Władca oczywiście znał czar pozwalający się przedostać i dzięki temu mógł obudzić przyjaciela. W posiadłości nie było wielu służących. Demon przestał im ufać, po tym jak paru próbowało się go pozbyć by zająć jego miejsce, błędnie uznawszy go za bezbronnego. Magia i tak była najlepszym lokajem. 
A jeśli już mowa o służbie, w miarę jak dzień postępował, Bel coraz uważniej obserwował Lucyfera i jego zamaskowanego lokaja. Jakiś instynkt podpowiadał mu, że chociaż przyjaciel zarzekał się, iż między nim a Vinem do niczego nigdy nie dojdzie, nie było to do końca pewne. Książę mógł się wypierać, ale Lord Lenistwa wystarczająco długo widział spojrzenia Mammona na Asmodeusza, żeby wiedzieć co to miłość. A blondyn patrzył na władcę zupełnie tak samo. Szkoda by było tych uczuć, stwierdził Bel. Jeśli Lucek zamknie się w swojej muszli, nic go z niego nie wydobędzie, a chłopak może się zniechęcić. Należało go jakoś stamtąd wyciągnąć... Początkiem do tego mogło być przydzielenie im jednego pokoju.

~***~

Po kolacji Lucyfer postanowił przejść się po mieście. Wziął ze sobą Hariatana, Larfa i Vina. Belphegorowi nie chciało się do nich dołączyć, wolał uciąć sobie drzemkę. 
Stolica okręgu Lenistwa nie była tak widowiskowa jak laguna Lewiatana, ale miała w sobie coś przyjemnego. Okryte śniegiem kamieniczki wspinały się po stromych, wąskich alejkach, magiczne kule światła unosiły się przy oknach, a chodnikiem tylko czasem ktoś przechodził. W porównaniu do akademickiego Rastez, które tętniło życiem, tu było cicho i spokojnie. Ze względu na późną porę, sklepy już pozamykano, ale szyldy wskazywały, że wciąż jest się w okręgu specjalizującym się w magii. 
- Opustoszałe miejsce - zauważył Vin.
- Już po kolacji, wszyscy mają sjestę. Tu się nie pracuje dłużej niż trzeba, a jak się nie pracuje to idzie się do domu. Mieszkańcy nie przepadają za chłodem, wolą poleżeć w łóżku - wyjaśnił książę. - To normalne, nie przejmuj się.
- Wciąż jest tu raczej przyjemnie - uśmiechnął się Larf, idący za nimi z Hariatanem przy boku. - Tak zacisznie.
- Sennie to słowo, którego szukasz - zgodził się Lucyfer. 
- Hmmm... Powietrze jest ciężkie - Vin rozejrzał się niespokojnie, niezbyt przekonany tymi argumentami.
- Żeby cię nie przygniotło - parsknął na niego kapitan. 
Służący nie odpowiedział i jakiś czas szli w milczeniu. Wkrótce ich oczom ukazał się mały plac otulony kamieniczkami z wyłączoną fontanną na środku. Dookoła stały pozamykane stragany, zaś na środku Vin dostrzegł niewielką postać. Chciał zapytać o to Hariatana i Larfa, ale gdy się odwrócił, nigdzie ich nie było. Spojrzał jeszcze raz na nieznajomego i ku swemu przerażeniu ujrzał wyrastającą z jego pleców parę skrzydeł. Anioł wbił nieobecny wzrok w Lucyfera i uniósł pistolet, który trzymał w rękach. Wydawał się zupełne otumaniony strachem, jakby nie miał pojęcia, skąd wziął się nagle w środku piekielnego miasta. Wycelował w głowę księcia i bez wahania wystrzelił. Vin zareagował błyskawicznie. Rzucił się do czarnowłosego i odepchnął go z drogi pocisku, przyjmując kulę na siebie. 
Ból był przejmujący, jakby coś rozrywało go od środka. Ostatni raz czuł się tak podczas przemiany. Jak przez mgłę zobaczył przerażoną twarz Lucyfera nad sobą.
- Nie, nie, nie, błagam... Nie odchodź, wytrzymaj... - szeptał gorączkowo książę. Służący miał wrażenie, że w jego szkarłatnych oczach gromadzą się łzy, wyciągnął więc drżącą rękę i położył na jego policzku. 
- Nie płacz... - wychrypiał z wysiłkiem. Chciał jeszcze coś dodać, ale w następnej chwili stwierdził, że nie może złapać oddechu. Rozchylił usta desperacko, próbując utrzymać się przy życiu i w tej samej chwili gwałtownie nabrał powietrza, zrywając się z poduszek. 
Spojrzał w lewo, na łóżko księcia. Lucyfer również siedział w pościeli i wpatrywał się w niego jakby zobaczył ducha. Vin miał dziwne wrażenie, że obudzili się w tym samym momencie.
- Muszę wyjść - rzekł drżącym głosem władca, zeskakując z łóżka i zanim jego służący zdążył powiedzieć słowo, już go nie było. 

~***~

Belphegor spał w najlepsze, kiedy książę wtargnął do jego pokoju. Ściągnął z niego kołdrę bez skrupułów i potrząsnął nim mocno. Zaskoczony Lord Lenistwa powoli otworzył oczy.
- Mmm...? - zapytał, mrugając nieprzytomnie.
- Co to miało być?! - warknął na niego Lucyfer. - Bel, do jasnej cholery, miałeś nie zbliżać się do naszych snów!
- Snów? Jakich? - zdumiał się niewinnie szlachcic, ale władca złapał go za przód koszuli nocnej, machając wściekle ogonem. - No dobrze, dobrze, może to i byłem ja! 
- Jaki miałeś cel!? To nie było przyjemne! - książę puścił go. Obraz umierającego Vina dalej był w jego wyobraźni bardzo ostry. Ten pełen bólu uśmiech, kiedy prosił go, by nie płakał...
- Musiałem sprawdzić, jak bardzo mu na tobie zależy - rzekł wymijająco Bel.
- To był tylko sen! - syknął Lucyfer. - Nie masz pojęcia, jak by to wyglądało naprawdę. 
- Dziewięćdziesiąt procent, taka jest szansa, że osoba zrobiłaby w życiu to samo co we śnie stworzonym przeze mnie - poinformował go szlachcic. - Jestem w końcu mistrzem magii snu.
- Wciąż zostaje to dziesięć. A poza tym nawet jeśli... To nie znaczy, że zależy mu na mnie. Po prostu jako mój służący musi mnie bronić.
- Chciałem też uświadomić tobie, że ci na nim zależy - Belphegor spojrzał mu w oczy z powagą. - Pomyśl o tym, Lucek. Szkoda by zmarnować uczucia chłopaka.
- Uczucia? Wieczność jest długa, Bel. W jej obliczu nie ma uczuć, są tylko krótkotrwałe emocje - książę usiadł na parapecie i podciągnął kolana pod brodę. Mag przygryzł wargę ze złością. Nie miał ochoty wchodzić na filozoficzne tematy tylko dlatego, że jego przyjaciel nie chciał się przyznać do swoich uczuć. 
- A twoja miłość do synów? A Mon i Asmodeusz? Nie zapędzasz się za bardzo? - zapytał, łapiąc go za ramię i odwracając do siebie. 
- Belu... - Lucyfer spojrzał na niego zaskoczony. Jego twarz złagodniała, a kąciki ust nawet się lekko uniosły. 
- Myślę, że jeśli się postarasz, to będzie z tego coś wspaniałego - powiedział Belphegor z prostotą. - Idę spać i tobie też radzę. Zadbam, by twoje sny były spokojne - delikatnie przytknął czoło do czoła przyjaciela, po czym wszedł z powrotem na łóżko i zasnął niemalże od razu, zawinięty w kołdrę niczym naleśnik. 

~***~

Vin nie mógł zasnąć dopóki nie usłyszał, że drzwi się otwierają i książę wraca na swoje miejsce w łóżku. Miał ochotę zapytać, gdzie się podziewał, ale jakoś nie potrafił się w sobie zebrać. Przecież to nie jego sprawa... 
Ku zdumieniu blondyna nie minęła krótka chwila, kiedy Lucyfer przemknął się na jego łóżko i lekko nim potrząsnął. Służący natychmiast uniósł się na łokciach.
- Książę, co... - zaczął, ale władca zarzucił mu ręce na szyję, przytulając mocno. Vin zamarł, niepewien co zrobić, w końcu jednak oddał uścisk.
- Nie rób takich głupot. Nie chcę cię stracić - powiedział ledwo słyszalnie czarnowłosy. 
- Mój książę, jeśli coś ci zagrozi, będę pierwszy, by cię chronić - lokaj odsunął go lekko i pogładził jego policzek wierzchem dłoni. - To mój obowiązek i... Moja wola również. 
- A moją wolą jest, byś żył! - zaprotestował Lucyfer. - Zebrałem się i przyznałem, że mi na tobie zależy, doceń to może i obiecaj, że nie będziesz lekkomyślny!
Vin dostrzegł na jego twarzy lekki rumieniec. Nie potrafił opanować radości. Książę troszczył się o niego, chociaż trudno było mu to przyznać. Złamał barierę swojej dumy, by go chronić. Jak bardzo chciałby teraz wziąć władcę w ramiona i czule pocałować! Czemu musiał odrodzić się jako służący? Prawdopodobnie będzie zmuszony oddać Lucyfera jakiemuś szlachcicowi, nigdy nie poznawszy smaku jego ust.
- Obiecuję... - rzekł, patrząc głęboko w szkarłatne oczy. 
- No dobrze. W takim razie pora spać - przez moment blondynowi zdawało się, że książę ułoży się na jego łóżku i zostanie tak całą noc, ale władca tylko posłał mu coś w rodzaju uśmiechu i wrócił na swoje miejsce. Vin przesunął ręką po kołdrze i nagle stwierdził, że ma o wiele za dużo miejsca jak na jedną osobę. 

~***~

U Belphegora zabawili jeszcze tydzień. Przez pierwsze dwa dni Vinrael odkrywał każdy zakątek jego stolicy, resztę czasu natomiast spędzili na wycieczkach do pobliskich, malutkich miasteczek. Oczywiście nie było idealnie, ale bogatsi magowie wyraźnie dbali, by zapewnić tym, którzy nie mieli pieniędzy na edukację w Akademii, jakiś ciepły kąt na zimę. Książę miał świadomość, że nie każdy pokusiłby się by marnować swoją energię tylko po to, żeby paru kmiotów nie odmroziło sobie tego i owego, ale nauczył się, że dopóki nie jest tragicznie, Piekło samo da sobie radę z jednym lub drugim okrutnikiem. Lord Pychy wchodził na scenę dopiero, kiedy działo się naprawdę źle, lub gdy znalazł się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie. 
System w okręgu Lenistwa był bardzo prosty. Szlachta najczęściej znała się na magii żywiołów, trudnej do okiełznania, ale solidnej i silnej. Zdarzali się też spece od magii snu, jak Belphegor, oraz innych rodzajów magii umysłu. Zupełnie inną grupą byli magowie stworzenia, czyli rzemieślnicy i artyści żyjący z tego, co udało im się stworzyć przy pomocy swoich zaklęć. Czasem sprzedając dzieła byli w stanie zarobić fortunę, ale najczęściej po prostu promowali na straganach jakieś błyskotki marnej jakości. Kształtowanie materiałów czarami wymagało nie tylko wiedzy, lecz również talentu, precyzji i cierpliwości. Obok tych sztukmistrzów zaś znajdowali się ci, którzy praktykowali magię tradycyjną, tworząc amulety i tym podobne zabawki, oraz alchemicy. 
Uczniowie Akademii najczęściej pochodzili z rodzin arystokratycznych lub mieszczańskich, kiedy jednak ktoś odkrył talent w osobie nie mającej środków na szkołę, często przygarniał ją pod swoje skrzydła i sponsorował edukację, mając nadzieję na otrzymanie od podopiecznego jakichś późniejszych profitów. Było to wyjątkowo popularne poza okręgiem Belphegora, gdzie szlachta sama nie znała się na magii. Posiadanie kogoś w Akademii stało się swego rodzaju trendem. Może nie brzmiało to zbyt pozytywnie, ale wciąż dawało szansę na rozwój tym, którzy normalnie by jej nie dostali. 
Kiedy nadszedł czas na pożegnanie, Vin jeszcze pakował rzeczy księcia w pokoju. Nie usłyszał, kiedy drzwi się otworzyły i nagle tuż koło jego głowy przemknęła kula ognia. Odskoczył z okrzykiem i spojrzał w kierunku, z którego przyleciała. Ujrzał stojącego w drzwiach Belphegora. Lord skrzyżował ręce na piersi z groźną miną.
- Przyszedłem się pożegnać, chłopcze - rzekł. 
- Jesteśmy bardzo wdzięczni za gościnę, Wasza Lordowska Mość - Vin skłonił się nisko, na co mag tylko prychnął.
- Powiedz mi jedną rzecz. Wiem, że byłbyś gotów oddać życie za Lucka. Dlaczego? - spytał, unosząc brwi. Blondyn spojrzał w bok. Nie mógł powiedzieć szlachcicowi, że jest w księciu zakochany... Prawda? Pomarańczowe oczy Lorda śledziły uważnie jego ruchy. Zdawało się, że nawet najdrobniejsze kłamstwo im nie umknie. Vin przełknął ślinę. 
- Kocham go – wyznał w końcu, decydując się postawić wszystko na jedną kartę. 
- Kochasz - powtórzył Bel, a w jego głosie zabrzmiało kpiące niedowierzanie. - I co masz zamiar z tym zrobić?
- Chcę, by był szczęśliwy… - odparł szczerze blondyn. - Żeby znalazł kogoś godnego siebie. Szlachcica, generała, nie wiem... Ale żeby ten ktoś zawsze doceniał go i był gotów walczyć o niego do ostatniej kropli krwi. 
- „Ktoś”? - twarz Lorda pociemniała, a Vin natychmiast zrozumiał, że popełnił błąd. - Chcesz, żeby „ktoś” go uszczęśliwił? Posłuchaj mnie, naiwny dzieciaku. Może nie należę do najbardziej pracowitych w Piekle, ale nawet ja wiem, że jeśli czegoś pragniesz, musisz to zdobyć sam. 
- Jestem tylko służącym - westchnął blondyn. 
- I to ma być powód, by od tak sobie oddać kogoś, kogo kochasz innemu? - Belphegor błyskawicznie znalazł się przy nim i złapał go za kołnierz, zmuszając do spojrzenia sobie w oczy. - Jeśli chcesz, by nigdy więcej nie budził się sam, śpij przy jego boku! Jeśli chcesz, by każdego dnia dostawał kwiaty, dawaj mu je! Jeśli chcesz widzieć jego uśmiech, to spraw by się śmiał! A jak uważasz, że nie jesteś godzien księcia, to stań się go godzien.
Po tych słowach Lord puścił Vina z poważną miną.
- A spróbuj go skrzywdzić, to wtedy moje zaklęcie nie chybi - dodał jeszcze i wyszedł, zostawiając służącego samotnie w półmroku. 

~***~

Lucyfer postanowił, że zajadą jeszcze do portu i zabiorą się w dalszą drogę razem z transportem ryb jadącym do okręgu Beelzebuba. Zjechali drogą w dół na nabrzeże, gdzie przy pomostach cumowało kilkanaście łodzi. Demony nosiły skrzynie z owocem połowu na wozy, a pomiędzy nimi miotał się jakiś rudowłosy dzieciak w grubym, futrzanym kożuchu.
- O nie... - mruknął książę na jego widok. 
- Książę, co to za chłopiec? - zapytał zdumiony Vin. W tej samej chwili rudzielec jakby zamarł, po czym odwrócił się bardzo powoli w ich stronę z żądzą mordu w oczach.
- Nie powinieneś tego mówić... - westchnął Lucyfer. 
- Kto jest chłopcem?! Kto jest mały?! Za kogo ty się masz, kiju od miotły?! Myślisz, że jak urosłeś, to możesz na wszystkich z góry patrzeć?! - krzyknął dzieciak, marszcząc zabawnie piegowaty nos. - Jestem wielki pan Azazel i powinieneś paść przede mną na twarz! 
Vin spojrzał na księcia pytająco, nie mając pojęcia, jak zareagować. Z jednej strony miał przed sobą chłopca, który mógł mieć najwyżej piętnaście lat, z drugiej jednak był to demon, więc równie dobrze mógł być o parę wieków starszy od niego. 
- Spokojnie, Azazelu. Mój służący po prostu chciał zaznaczyć ile w tobie, em... Wigoru - rzekł Lucyfer, kładąc rudemu rękę na ramieniu. 
- Jasne, jasne! - zaperzył się Azazel, ale już nie wyglądał, jakby miał ochotę skoczyć Vinowi do gardła. Jego ogon śmigał na boki jak u niezadowolonego kota. 
- Vinraelu, Azazel jest generałem Lorda Beelzebuba, bardzo ważną osobą w naszym kraju - przedstawił go książę. Blondyn z całej siły starał się nie zrobić zdumionej miny. 
- Proszę o wybaczenie - rzekł, kłaniając się nisko. - Jestem przekonany, że godnie reprezentujesz swego pana.
- Grubas nie jest moim panem, raczej partnerem w interesach, ale tak, reprezentuję go doskonale - zgodził się łaskawie rudy. - No, skoro już się nauczyłeś, gdzie twoje miejsce, możemy jechać.
Rybacy postawili na wozie ostatnią skrzynię, a książę i jego sługa wrócili do powozu. Przez okno Vin dojrzał jeszcze, że Azazel wspina się na rosłego kuca, któremu grzywa niemalże zasłaniała oczy i ledwo powstrzymał śmiech.
- Generał? - zapytał, patrząc na Lucyfera z niedowierzaniem, ale ten zmarszczył tylko brwi.
- Nie powinieneś się dziwić. Azazel może i nie wygląda, ale jest znakomitym wojownikiem i doskonale zna się na broni. Razem z dwustoma innymi został wygnany z Nieba za zdradzanie ludziom anielskich sekretów, niedługo po mnie - powiedział, krzyżując ręce na piersi. - Beelz wybrał sobie jego i jego przyjaciela, przywódcę tych aniołów, na generałów. Wiewiór ma paskudny charakterek, ale nasz Beelz zawsze miał za dużo cierpliwości... 
- Okręg pana Beelzebuba słynie z kuchni, prawda? - Vin przypomniał sobie pulchnego Lorda Obżarstwa o łagodnych, szarych oczach. Trudno mu było myśleć o nim jak o wysokim dostojniku piekielnym, ale z drugiej strony chyba wolał spotykać takie demony niż zacięte, opętane żądzą władzy potwory, jakich spodziewał się na początku. 
- Tak, Beelz robi mi czasem dużo kłopotów zapuszczając się po jakiś składnik aż do Limbo... Kiedy dojdzie go wieść, że ktoś złapał jakieś strasznie rzadkie zwierzę o wybornym mięsie, potrafi tego samego dnia wyruszyć, by je kupić. Dziwię się, że Mammon jeszcze nie zszedł na zawał, patrząc, ile na to wydaje...
- Rozumiem - blondyn uśmiechnął się lekko, widząc jak rozbawiony i rozluźniony zdaje się książę i nagle przypomniały mu się słowa Belphegora. Jeśli chciał, by książę był szczęśliwy, musiał go takim uczynić, ale by to uczynić nie mógł trzymać się stanowiska zwykłego służącego. Może i Lucyferowi nie przeszkadzało kim jest, ale szlachta na pewno nie byłaby zachwycona takim związkiem. Musiał... Nie, chciał spróbować wspiąć się wyżej, tylko czy starczy mu odwagi, by wziąć udział w turnieju? Czy ma wystarczające umiejętności, czy zrobi z siebie idiotę na oczach całego Piekła? Żeby udowodnić wszystkim, że jestem go wart, muszę najpierw udowodnić to sobie - przeszło mu przez myśl, gdy spojrzał na czarnowłosego, który wpatrywał się w okno z zamyśleniem. Kąciki jego ust uniosły się delikatnie, kiedy rozsiadł się wygodniej.
- Mógłbyś mi opowiedzieć coś jeszcze o Piekle? - zapytał, na co Lucyfer od razu zwrócił swoją uwagę na niego i zaczął mówić.
____________________________________________

WR: Wasze komentarze tak zachęciły mnie do pracy, że już mam połowę rozdziału na następną sobotę, za co chcę wam strasznie podziękować <3 No ale nie wychodźmy tak daleko w przyszłość. Nowy rozdział jest dłuższy niż poprzedni i o wiele mniej "na odwal", mam nadzieję, że to widać... Cóż, Vin i Lu chyba już przeszli swoje nieporozumienia...A może nie? <3 Zobaczymy~~ Wesołej Wielkanocy wszystkim :D

SC: Belphegololo.... Azazel, nie mogę z niego, kłótliwa wiewióra xD Dziękujemy za te wszystkie komentarze, to naprawdę pomaga i motywuje króliczka do dalszego pisania i robienia mniejszej ilości błędów <3 Belphegor taki słodki, nie mogę z niego, tak dobrze opisany i w ogóle x3 Dziękujemy i do następnej soboty~~

4 komentarze:

  1. Maaka w końcu skomentuje. Cieszcie się~

    No gdzie może być Beluś? No gdzie? No oczywiście w łóżeczku <3 Jeju, jak ja go lubię, jest taki rozkoszny~ "Wygodnie się na nim śpi" - mi wygodnie spać na... wszystkim ._.' kurde.
    Instynkt Bela >w< bosz, kocham~ Beluś jako swatka xD to wam wyszło świetnie!
    NIE STRASZCIE MNIE, MYŚLAŁAM, ŻE VIN NA SERIO UMIERA! ;___;
    Bel, jejciu, kocham cię, jesteś moim kolejnym ulubieńcem >w<
    POCAŁUJCIE SIĘ, DO JASNEJ CHOLERY. LUCEK, MASZ SPAĆ PRZY NIM, JESTEŚ KSIĘCIEM, MOŻESZ WSZYSTKO!!! KŁADŹ SIĘ KOŁO SWOJEGO SEME I TO JUŻ! SHOTO TY!
    "- Jeśli chcesz, by nigdy więcej nie budził się sam, śpij przy jego boku! Jeśli chcesz, by każdego dnia dostawał kwiaty, dawaj mu je! Jeśli chcesz widzieć jego uśmiech, to spraw by się śmiał! A jak uważasz, że nie jesteś godzien księcia, to stań się go godzien." - Aż to sobie zapisałam na komórce ;w; to jest piękne, kocham to! Jejciu, Bel >w<
    "rudowłosy dzieciak" - Az?
    Az :'D moje małe, kochane, shotowate, tsunderowate, zawstydzone cyckami bubu <3 gimme moarrr Azazel <3

    Ej no, co kończycie w takim momencie? =A= Odliczam już czas do następnej soboty~ Życzę weny i udanych świąt! :3

    OdpowiedzUsuń
  2. Azazel <3 Było go w opowiadaniu może nie wiele, ale za to jaką dynamikę wprowadził. Cudowny charakter, łatwiej mu nadepnąć na odcisk, niż kobiecie w trakcie miesiączki ;p
    A w Belphegorze znalazłam bratnią duszę, tyle, że jemu to nawet wypada tyle leniuchować, mi jakoś tak nie bardzo... xd No ale robi się coraz goręcej między Vinem a Luckiem i jestem z tego powodu baaardzo szczęśliwa ^^
    Dużo weny :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Powiem szczerze, że znów ratujecie mój paskudny dzień. Jak to robicie? Nie wiem. Ale oby tak dalej :) Bel zachował się rewelacyjnie. Pokazał Vinowi, że może walczyć, tylko najpierw powinien uwierzyć w siebie. Mnie osobiście Azazel zawsze kojarzył się z chudym, wysokim, barczystym diabłem, ale rudy, gniewny wiewiór mnie totalnie zaskoczył :) I to pozytywnie. W-rabbit nie będziesz tak dobra. Między Vinem, a Luckiem nie ułoży się tak od razu, chociaż podejrzewam, że Vin wygra teleturniej albo uplasuje się na drugim miejscu i też zostanie generałem. Biorę też pod uwagę, że maska może mieć związek z jego "służalnością", a gdyby udało mu się jej pozbyć...
    Niestety dramatyczne zwroty akcji nastąpią. A co do magnetyzmu. U ciebie jest on między Vinem, a Luckiem. Tylko inaczej go przedstawiasz. Jako autorka nie musisz go widzieć, tak jak ja nie widzę magnetyzmu u swoich bohaterów. A widać, że Lucyfera ciągnie do kochanego służącego ;)
    Pozdrawiam
    LM

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozdziały utrzymują wysoki poziom, tego im nie można zaprzeczyć, ale jest trochę malutkich błędów - czasem brakuje literki, czasem słowa, a czasem rzeczownik jest źle odmieniony ("Kiedy nadszedł czas pożegnanie" <- to zdanie zawiera obydwa te blędy, ale to zupełnie normalne, że nie można się zdecydować czy chce się napisać "czas na pożegnanie" czy "czas pożegnania" i wychodzi takowa hybryda). A ze zjedzonych literek, dzięki którym utworzył się nowy, zabawny sens, mogę wyróżnić końcówkę tekstu - "rozsiał się wygodniej." Oprócz tego wszystko w najlepszym porządku,
    pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń