sobota, 15 marca 2014

Rozdział XIII

Orion wkradł się w nocy do pokoju Ortisa. Ustalili, że tak będzie bezpieczniej, więc demon nie zamykał okna przed snem, aby jego skrzydlaty przyjaciel mógł wejść do środka. Żołnierz przycupnął na brzegu łóżka czarnowłosego i wierzchem dłoni pogładził czule jego twarz. Ich spotkania były zbyt ryzykowne i wiedział, że naraża medyka na poważne kłopoty, jednak po prostu nie mógł wytrzymać, nie widując go. Najchętniej zabrałby demona do swojego domu w Niebie i uczynił swoim małżonkiem na całą wieczność, lecz to także było ryzykowne. Musiałby przy innych aniołach traktować go jak jeńca, a na to nie potrafiłby się zdobyć. Co więcej widział, że tutaj Ortisa czeka pewna przyszłość, jako ucznia jednego z najlepszych piekielnych lekarzy. To najbardziej go powstrzymywało. Był przekonany, że Rafael i reszta archaniołów nie podważyliby jego wyboru i wstawili za nim. Ale co z tego? Nienawiść szlachty do demonów nie pozwoliłaby czarnowłosemu nawet zbliżyć się do chorych skrzydlatych, a co dopiero ich leczyć. Orion czuł, że powinien odejść, chociażby dla dobra Ortisa.
- Orty... Obudź się... - powiedział cicho, nachylając się i lekko potrząsając demonem.
- Mm... Orion...? - medyk uśmiechnął się lekko przez sen, na co serce anioła ścisnęło się boleśnie.
- To ja - wyszeptał, a Ortis przesunął się, robiąc mu miejsce. Ścisnęli się na jego łóżku, niemalże dotykając nosami, chociaż miejsca wcale nie brakowało.
- Dlaczego ja cię tak narażam? – zapytał Orion, patrząc w brązowe oczy i gładząc lekko dłonią ramię lekarza.
- Bo jesteś idiotą... - odparł ten zaspanym głosem, wtulając twarz w szyję drugiego mężczyzny. - Ale moim...
- Ortis, jeśli coś by ci się stało... Nie mogę cię stracić... - anioł odsunął go stanowczo. W odpowiedzi otrzymał pełen protestu pomruk.
- Jeśli odejdziesz na zawsze, to również mnie stracisz – zauważył czarnowłosy, zły, że nie dają mu spać dalej.
- Ale będziesz cały i zdrowy! Będziesz miał przyszłość! - zaprotestował kapitan. Usiadł na łóżku, tyłem do demona, ale ten złapał go za ramię i pociągnął z powrotem.
- Pieprzyć przyszłość - mruknął, siadając okrakiem na jego biodrach, łapiąc za kołnierz i całując namiętnie. Orion na początku nie zrozumiał, co się stało. Jego umysł ledwo zarejestrował fakt, że miękkie wargi demona delikatnie pieszczą jego własne. Dopiero po chwili zareagował. Chciał odepchnąć Ortisa, bo wiedział, że jeśli zajdzie to dalej, nie będzie w stanie odejść, ale zamiast tego objął go i oddał pocałunek. Ciepły, zwinny język medyka przesunął się po jego dolnej wardze, powodując natychmiastowy dreszcz, lekki, lecz bardzo przyjemny. W końcu mógł trzymać swego demona w ramionach i chciał mu pokazać, jak bardzo do tej pory go pragnął.
Kiedy się od siebie odsunęli, anioł zupełnie już zapomniał o swoich planach zostawienia czarnowłosego. Przytulił go do siebie, świadom, że kiedy zacznie świtać, będzie musiał wymknąć się z jego ramion. Mimo to, pocałunek był wart tyle i milion razy więcej.

~***~


- Książę, proszę się nie ruszać! - Tristan z paroma szpilkami w ustach mierzył ramiona Bastiena szeroką miarką. Czarnowłosy westchnął z ubolewaniem i uniósł zdrętwiałe ręce. Stare stroje podczas podróży się zniszczyły, a krawiec uparcie twierdził, że jako osoba reprezentująca Lucyfera, jego syn nie może wyglądać jak obwieś. Od rana mierzył go i podpinał coraz to nowe materiały, gdy kilku jego wiernych podwładnych cięło je i kroiło najlepiej jak umiało. Camio marudził, że zeszłej nocy jego mąż praktycznie do rana rysował projekty nowych książęcych szat.
Tristan już miał wyciągnąć kolejne bele tkanin, kiedy drzwi się otworzyły. Do środka wpadł mały chłopiec w przydużym mundurku szkolnym. Jego pucołowata twarz była zarumieniona od chłodu, a włosy rozczochrane.
- Tato! - zawołał, rzucając się z radosnym piskiem w objęcia krawca. Oczy demona zaiskrzyły radośnie, gdy przytulił dzieciaka.
- Lesi! Wróciłeś wcześniej! - pocałował małego w oba policzki i potarmosił i tak już sterczące, niesfornie kosmki. - Jak tam szkoła?
- Mam najlepsze oceny w klasie i mnie chwalą, że tak dużo czytam! - oznajmił z dumą chłopiec.
- Książki w twojej walizce ważą więcej niż ubrania - nie zauważyli, kiedy Camio wszedł do środka. Lesi natychmiast puścił ojca i wtulił się w niego, machając z zapałem cienkim, niedługim ogonkiem. Jego wzrok szybko jednak padł na stojącego z rozłożonymi ramionami Bastiena, który miał nieco zdezorientowaną minę.
- To wasz syn? - zapytał z zaskoczeniem, patrząc pytająco na bibliotekarza i krawca. Mały demon speszył się i schował za nogę Camio.
- Tak jest, książę – przytaknął z dumą Tristan. - Lesibanie, to książę Bastien, syn księcia Lucyfera. Niedawno z bratem wrócił z dalekiej podróży.
- Ojej - wyszeptał z zachwytem malec. Czarnowłosy szlachcic przykucnął przy nim z uśmiechem, nie zważając na zrozpaczone jęki krawca.
- Lesi, tak? Ile masz lat? - poczochrał przyjacielsko włoski chłopca.
- Dwanaście, ale niedługo skończę trzynaście! - oznajmił ten radośnie.
- No, to będziesz dużym demonem! Założę się, że jak pokażesz rogi, to wszyscy oniemieją, hm? - Camio wymienił z mężem zaskoczone spojrzenia. Nie spodziewali się, że dziedzic Lucyfera ma takie podejście do dzieci.
- Chciałbym... - zawstydził się Lesi. - Już mi trochę urosły!
- No dobrze, kochanie. Chodź, bo tatuś musi księciu uszyć nowe stroje. Mam parę książek, które chciałem ci pokazać - bibliotekarz położył rękę na ramieniu syna, a ten pożegnał się grzecznie i wyszedł razem z nim. Bastien wyprostował się z lekkim uśmiechem.
- Nie widziałem tu dzieci odkąd Lawliet był smarkiem, a wtedy sam nie byłem dużo starszy - zauważył.
- Bo też nie ma ich wcale - przyznał Tristan, wracając do swojej pracy. - A i młodego postanowiliśmy wysłać do szkoły z internatem, bo tu by się tylko nudził. Twój ojciec, książę, bardzo nam w tym pomógł.
- Dobrze to słyszeć... - czarnowłosy cieszył się za każdym razem, gdy ktoś mówił o Lucyferze coś dobrego. Miał obawy, że po buncie Mephisto nastroje w kraju mocno się pogorszą, ale najwyraźniej były one bezpodstawne. Książę wciąż cieszył się miłością i szacunkiem większości swoich poddanych.


~***~


Młody chłopak zajechał konno przed bramę posiadłości Vestara. Na pierwszy rzut oka wyglądał raczej dojrzale, ale po bliższym przyjrzeniu można było zauważyć, że jego rysy są jeszcze łagodne, a oczy pełne są dziecięcej niewinności. Ubrany był w podróżny płaszcz, a przy boku miał nieco przyduży miecz.
Kiedy służący powiedział mu, że starszy szlachcic został ranny, zmartwiony demon czym prędzej ruszył ku drzwiom wejściowym. Vestar był dla niego jak ojciec, przygarnął go z ulicy, kiedy chłopiec musiał kraść jedzenie z pałacu i domów bogaczy. Bez niego nie miałby gdzie się podziać.
Były generał Lucyfera leżał w łóżku z książką w rękach. W kominku radośnie buzował ogień, roztaczając przyjemne, domowe ciepło. Na widok swego ucznia, Vestar odłożył tomiszcze na bok i uśmiechnął się lekko.
- Witaj, Calebie - powiedział, gdy demon usadowił się na krześle przy jego łóżku. - Nie spodziewałem się ciebie tak wcześnie.
- Mistrz powiedział, że niczego więcej nie jest w stanie mnie nauczyć - wyjaśnił Caleb głosem w którym wciąż jeszcze słychać było wysoki, dziecięcy ton. Duma w oczach mentora mile go połechtała. 
- W takim razie wróciłeś pod moje skrzydła - rzekł ten z zadowoleniem.
- Co ci się stało, mistrzu? - zapytał niespokojnie chłopiec, patrząc na bandaż wokół torsu szlachcica. Vestar posłał mu uspokajający uśmiech.
- To długa historia. Najważniejsze, że siły już prawie mi wróciły. Chcę żebyś kogoś poznał. Dzięki niemu jeszcze żyję i jest mi bardzo drogi. Proszę cię, byś to zaakceptował - powaga w oczach demona nieco przestraszyła Caleba. Nie czuł się na tyle ważny, by wybierać z kim jego szlachcic ma się zadawać. Czemu prosił go o akceptację?
W tej samej chwili drzwi się otworzyły i Serafin wszedł do środka, niosąc obiad na tacy. Na widok chłopaka przystanął lekko zaskoczony, nie wiedząc, czy ma iść dalej, czy się wycofać.
- Mistrzu, anioł! - zawołał młody uczeń, zrywając się z siedzenia i łapiąc za rękojeść miecza odruchowo, jednak Vestar stanowczo go powstrzymał.
- Calebie, to jest Serafin, mój... Przyjaciel. Serafinie, Caleb to mój uczeń, o którym ci mówiłem - powiedział. Dopiero wtedy skrzydlaty podszedł, by postawić tacę na stoliku.
- Nie bój się, nic ci nie zrobię - rzekł, uśmiechając się łagodnie do chłopca i delikatnie pogłaskał jego zmierzwione włosy. - Pewnie Vestar wyciska z ciebie siódme poty, hm? Nie martw się, przypilnuję, żebyś miał też trochę zabawy.
- Nie mam czasu na zabawę! - zaprotestował z zacięciem Caleb. - Muszę zostać wielkim wojownikiem i pokonać Lorda Samaela! Bo tak obiecałem!
Z tymi słowami skłonił się krótko swemu mistrzowi i opuścił szybko pokój. Serafinowi mignęła tylko jego naburmuszona mina.
- Nie wie jak się zachować - uspokoił uzdrowiciela demon. - Wychował się na ulicy, przygarnąłem go jak miał siedem lat. Wciąż mnie zadziwia, że z pyskatego dzieciaka może się zrobić zupełnie nieśmiały.
- Mam nadzieję, że mnie polubi... - zmartwił się błękitnoskrzydły, na co Vestar chwycił go za rękę i pociągnął w dół.
- Jak można cię nie lubić? - zapytał tuż przed obdarzeniem go krótkim, słodkim pocałunkiem.

~***~

Bastien z balkonu obserwował swojego brata, który schował się za jakimiś workami leżącymi w kącie dziedzińca i lepił śnieżkę, by trafić niczego nie spodziewającego się Kariana. Odkąd wrócili, zauważył, że Lawliet wyjątkowo dużo czasu spędza z koniuszym, robiąc nieporadne i nieco dziecinne kroki w jego stronę. Nie był głupi i miał świadomość, że jego młodszy brat już kiedy byli dziećmi stał się obiektem wzdychań drugiego demona, a i po stronie białowłosego musiało to być coś więcej. Bastien znał go i wiedział, że nie zachowywałby się w ten sposób w stosunku do osoby, którą uważał tylko za przyjaciela.
Nie miał nic przeciwko tym podchodom. Jako młodszy książę, Lawliet prawdopodobnie będzie mógł poślubić, kogo tylko zechce. To czarnowłosy dziedziczyłby koronę, gdyby coś stało się Lucyferowi. On również był kartą przetargową we wszystkich sojuszach. Czuł się gotów na polityczne małżeństwo, bo od początku wiedział, że to jego obowiązek. W Limbo było multum krajów i kraików, które tylko czekały, by zdobyć potężnego protektora w postaci Piekła, a jaki układ jest najlepszy, jeśli nie zawarty poprzez ślub? Gdyby sytuacja tego wymagała, Bastien mógłby nawet poślubić potomka któregoś z archaniołów, w imieniu wieczystego pokoju z Niebem. O ile się jednak orientował, żaden z nich nie miał dzieci. Demon westchnął i wrócił do gabinetu ojca. Poprzedniego dnia kazał wygrzebać ze strychu stare malowidło, które teraz pyszniło się z prawej strony biurka. Przestawiało ono jego i Lawlieta bawiących się piłką w ogrodzie i zawsze zajmowało to miejsce. Sam fakt, że Lucyfer kazał je zdjąć, przepełniał jego starszego syna strasznym poczuciem winy.
Zastanawiała go też relacja jego ojca z tym zamaskowanym mężczyzną. Kiedy tamtego wieczoru wszedł do pokoju, wyraźnie mieli się pocałować, ale później nie zaobserwował między nimi żadnych podobnych gestów, a przyglądał się bacznie. Czasem tylko dostrzegał tęskne spojrzenia blondyna, które podpowiadały mu, że książę absolutnie nie jest służącemu obojętny. Bastien nie był pewien, jak podróżowanie przez dobre dwa tygodnie w jednym, ciasnym przedziale wpłynie na tą parę.

~***~

Lear miał posiadłość w trzecim niebiańskim okręgu i to właśnie tam zadecydował się zabrać Dana. Demon jechał przez wsie i miasta, przyglądając się życiu skrzydlatych spod osłony kaptura i słuchając opowieści swego towarzysza. Dowiedział się, że chociaż niewolnictwo jest surowo zakazane w Królestwie, szlachta znalazła sposób, żeby ominąć ten przepis. Piekielni złapani podczas wypraw wojennych zostawali w ich domach służącymi, którzy otrzymywali regularną pensję. Haczyk jednak był taki, że nawet jeśli spróbowali odejść, szansa dostania się do granicy była niewielka, bo pan takiego demona szybko informował władze o kradzieży dokonanej przez niecnego służącego i wszystkie bramy dzielące okręgi w krótkim czasie zaczynały roić się od strażników. Danowi absolutnie nie podobały się takie praktyki i przez chwilę nawet miał ochotę wrócić do bezpiecznego Piekła, jednak kiedy Lear powiedział, że nie będzie sprzeciwiał się jego wyborom, postanowił zaufać mu i zostać.
Trzeci okrąg należał do wysoko postawionych wojskowych. Miasto, w którym mieszkał Lear było pełne pięknych rezydencji z ogrodami tak rozległymi, że ze środka nie dało się dostrzec domu sąsiadów. Oczywiście generał zapewnił blondyna, że nie każdy żołnierz decyduje się opływać w taki luksus. On jednak, spędziwszy dużą część życia na ulicy, nie potrafił sobie odmówić.
Powitał ich widok pozłacanej furty. Zza wysokiego żywopłotu trudno było dostrzec ogród i dom, więc dopiero kiedy brama stanęła otworem, Dan mógł bezkarnie nasycić się przepychem. Dworek nie był aż tak duży, jak sobie wyobrażał, ale dla dwóch aniołów w zupełności wystarczał. Ściany miały piaskowy kolor, a przed wejściem buzowała niewielka fontanna z kamiennym hipogryfem na środku.
- Za domem jest pole treningowe i stajnie - wyjaśnił Lear. - Ogrody postanowiłem zostawić tylko z przodu. To bardziej pomysł Serafina. Mnie starczyłby tylko kawałek zieleni z paroma klombami, ale on chciał mieć trochę drzewek i jakieś zwierzęta. Wyszło to, co widzisz. Jak zjemy oprowadzę cię jeszcze.
Przy drzwiach czekał na nich młody, rozentuzjazmowany anioł w stroju kamerdynera. Powitał swego pana z uśmiechem i obdarzył jego towarzysza zaskoczonym spojrzeniem.
- Czy to nowy sługa? - zapytał niepewnie. Dan, widząc, że generał ma zamiar go ofuknąć, wsunął się pomiędzy nich z uśmiechem.
- Jestem wysłannikiem księcia Lucyfera - skłamał gładko. - Przyjechałem, by ułatwić nawiązanie pokoju między naszymi krajami.
-Ah! - rozpromienił się skrzydlaty z miną pełną zrozumienia. - Ambasador!
- Mniej więcej - przytaknął grzecznie blondyn.
- Znakomicie! Och i panie Learze... Ktoś oczekuje pana w salonie... - jego mina nieco zrzedła. Lear odprawił go z westchnieniem.
- Jeszcze mi brakowało gości... Chodź, ty ambasadorze od siedmiu boleści. Może jak cię zobaczy, to się szybciej wyniesie - mruknął, prowadząc swego gościa do salonu.
Na pierwszy rzut oka pokój wydał im się pusty. Puszysty dywan pokrywał podłogę, dwa obite pluszem fotele stały tyłem do drzwi, zwrócone w stronę kominka, w którym buzował ogień. Przez otwarte okno wpadało chłodne, zimowe powietrze. Jednak kiedy przekroczyli próg, z jednego z siedzeń ktoś się podniósł. Był to wysoki, barczysty mężczyzna o blond, prawie słonecznie żółtych włosach i pięknych, chabrowych oczach. Emanowała od niego siła, a ubrany był w biały garnitur wyszywany złocistymi wzorami. Jego twarz miała niemalże groźny wyraz.
- Witaj, Lear - powiedział, a Dan szybko zerknął na twarz generała, by ujrzeć odmalowany na niej zupełny szok.
- Archaniele Michale...


_____________________________________________________________

SC: No i wróciłam do żywych, po ciężkich zmaganiach z infekcją górnych dróg oddechowych~~ Przepraszam, że nie ogarnęłam tamtego rozdziału, ale naprawdę byłam już na etapie pójścia w stronę światła ;w; Co do opka - family fluff is what I like the most.... Dww, Misiek, ciekawe co zrobi z Danem <3 Do zobaczenia w następną sobotę~~

WR: Dobrze mieć z powrotem swoją betę <3 Zostawiamy czytelników w niepewności, po co Michał przyjechał do swego wychowanka? Czyżby miał zamiar go ukarać i zająć się jego zdobycznym demonem? 
Przepraszam za brak Lucka, Vina, Hariatana i Larfa, ale musiałam napisać taki wtrąceniowy rozdział, w którym wracamy na chwilę do towarzystwa z pałacu. Zapewniam, że za tydzień będzie ich więcej, więc trzymajcie się i do soboty :D

3 komentarze:

  1. Taki spokojniutki rozdział ale też ciekawy. Wiadomo, że czasami trzeba wrócić także do innych postaci, jakoś to wytrzymam! Tym bardziej, że była para, którą także lubię ^^ Strasznie jestem ciekawa po co Archanioł odwiedził Leara. Czyżby mił tak wielką sieć szpiegów, że już o wszystkim wie? ;p Trochę nie po anielsku, no ale zobaczymy.
    Dużo weny :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak pomyślę, że w niedzielę rano nie przeczytam rozdziału to jest mi przykro. Uczelnia... :( Lubię takie spokojne rozdziały, które jak dla mnie wprowadzają dużo treści. Cieszę się, że trafiłam w sedno w przypadku Samaela ;) A co do Olivera i Thomasa, chyba dadzą sobie radę :) Będzie ciekawie między nimi :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Sama nie wiem co napisać.. Jestem w niebie, nie moment xD W piekle haha :D
    Chodzi mi oczywiście o pozytywne odczucia:D Kocham to opowiadanie.
    Tyle tam z jednej strony konfliktów między demonami a aniołami, ale także wiele ciepła i miłości.
    Awww .. Także jestem ciekawa po co Archanioł odwiedził Lear'a.. Mam też nadzieję, że Dan'owi nic nie będzie groziło ze strony Archanioła.
    Pozdrawiam cieplutko i z niecierpliwością czekam no kolejną notkę;3
    Maru;3

    OdpowiedzUsuń