sobota, 8 marca 2014

Rozdział XII

Dan sam nie wiedział, co dalej ze sobą zrobić. Lucyfer już dawno odjechał do zamku Samaela, a on stał na dziedzińcu i obserwował jak Lear przygotowuje konia do drogi. Nie chciał wracać do domu. Po tym wszystkim co przeżył, salony Lux, wykwintne bale, piękne stroje i cała reszta wydawały mu się odległym snem. Anioł przed nim był natomiast prawdziwy. Bardzo starał się podążyć za własną radą i powtarzał sobie, że najlepszy dla generała będzie powrót do Nieba, ale głosik egoizmu, który kierował nim przez tyle wieków mieszkania w Stolicy Pychy, uparcie przypominał mu, jak puste stanie się jego życie, kiedy Lear odejdzie. A przecież nawet nic o nim nie wiedział. Ani jak trafił do wojska, ani dlaczego nie może latać... Cóż, teraz już było za późno, bo ich wspólne chwile nieubłaganie zbliżały się do końca.
- Nie chciałeś jechać z Lucyferem? - zagadnął go generał, poprawiając wierzchowcowi siodło.
- Nie przepadamy za sobą - wzruszył ramionami blondyn. - Poza tym nie miałem ochoty znosić towarzystwa Vina przez całą drogę.
- Vin to ten facet, z którym spędziłeś osiem lat? - widząc zaskoczone spojrzenie Dana, podrapał się z zakłopotaniem po karku. - Masz minę, jakbyś się dziwił, że cię słuchałem...
- Tak, to on - westchnął szlachcic. - Niby nic między nami nie było, sypialiśmy czasem razem, ale wtedy sypiał ze wszystkimi... Przywiązałem się po prostu.
- Hm - odparł Lear, marszcząc brwi. Ten cały nieznany Vin jakoś nie wzbudził w nim sympatii. - To co teraz zrobisz?
-Nie wiem. Nie chcę wracać do Lux – Dan machinalnie zakręcił sobie na palcu pasmo złocistych włosów. - To piękne miasto, ale chwilowo mam go dosyć. Może kupię jakiś domek w Limbo... Z dala od tego wszystkiego. W każdym razie nie zostanę tutaj.
- Wciąż nie rozumiem, czemu nie odszedłeś jak miałeś okazję – generał nie wiedział czemu, ale czuł, że to ważne. Bał się, pozwalając tej rozmowie się skończyć, straci coś, co może wpłynąć na całe jego życie. Nie potrafił odpowiedzieć na pytanie co, ale jako że ponoszenie strat nigdy nie należało do jego ulubionych zajęć, brnął dalej.
- No wiesz, znalazłem sobie kawał niezłego anielskiego ciałka... Tylko głupi by przepuścił coś takiego - uśmiechnął się kpiąco Dan. - Za mundurem panny sznurem, generale.
- Bardzo śmieszne – mruknął Lear, ale kąciki jego ust nieznacznie się podniosły. - Ale skoro już je znalazłeś, to czy ma sens tak po prosty pozwolić mu odejść? - wypalił, zanim dobrze pomyślał co mówi. Blondyn spojrzał na niego, całkiem osłupiały.
- Mówisz...? - zaczął niepewnie.
- Chyba ci proponuję, żebyś ze mną pojechał – wyjaśnił rudy. - Skoro nie masz co ze sobą zrobić.
- Chcesz mnie ze sobą? Mnie? - Dan nie mógł uwierzyć w to, co słyszy.
- Nie, innego wkurzającego demona, który się za mną pałętał przez całe Piekło - przewrócił oczyma Lear. - Nie żartuję. Chyba masz na mnie tak zwany dobry wpływ.
- Mam? -powtórzył jak echo demon, wciąż próbując nadążyć.
- Jako że jeszcze nie odciąłem ci głowy, tak, można tak powiedzieć – generał podszedł do niego i położył mu rękę na ramieniu. - To jak? Jedziesz?
- W sumie ktoś musi dopilnować, żebyś wypuścił te biedne demony... - Dan uśmiechnął się lekko i chyba po raz pierwszy odkąd się poznali, Lear odpowiedział mu tym samym. 

~***~

Po ckliwym i łzawym pożegnaniu z bratem, Serafin wrócił do pokoju Vestara. Demon wciąż leżał w łóżku, ale na jego policzki już wróciły kolory. Zasklepiona leczniczą magią rana szybko się goiła. Przezorny anioł jeszcze nie dał czarnowłosemu wstać z łóżka, lecz ten nie protestował, dopóki uzdrowiciel siedział przy jego boku.
- Jesteś pewien, że dobrze zrobiłeś? - zapytał go z troską, widząc, że błękitnoskrzydły patrzy przez okno na las. Serafin uśmiechnął się łagodnie i przycupnął na brzegu materaca.
- Nie wiem. Ale jestem pewien, że Lear da sobie radę. I że nie chcę cię nigdy opuścić - powiedział, nachylając się do wyciągniętej ręki Vestara. Były generał przeczesał jego włosy palcami i pogładził po policzku.
- I całe szczęście – rzekł, wpatrując się w jego twarz.
- No co? - zapytał anioł, czerwieniąc się lekko.
- Nic... - czarnowłosy uniósł się na łokciu, by go pocałować. Przez chwilę leżeli razem, a demon delikatnie drapał plecy Serafina, przesuwając się do góry pomiędzy skrzydła. Kiedy jego ręka dotknęła piór, uzdrowiciel zadrżał lekko, ale rozchylił je, pozwalając dalej się pieścić. Zachęcony Vestar przeczesał puch palcami, wyzwalając spomiędzy ust anioła ciche westchnienie. Jego usta odnalazły drogę do szyi błękitnowłosego, zostawiając na niej gorące pocałunki. Serafin odchylił głowę, zaciskając powieki z jękiem, ale jego dłoń zsuwająca się po piersi demona natrafiła na bandaż. Niebieskoskrzydły odsunął mężczyznę lekko, natychmiast czując nieznośny brak jego dotyku.
- Jesteś ranny - powiedział stanowczo. - Musimy zaczekać, aż wydobrzejesz.
Vestar uśmiechnął się i objął go, wtulając nos w jasne włosy.
- W porządku – zgodził się, przymykając oczy. Serafin okrył go skrzydłem opiekuńczo.

~***~

Lucyfer martwił się, że po incydencie z Serafinem, Samael będzie miał do niego żal, ale jak na razie wizyta przebiegała gładko. Nie obyło się oczywiście bez paru wybuchów, ale łatwe wpadanie w złość leżało w naturze Gniewnego Pana i książę wątpił, czy coś jest w stanie temu zaradzić. Chociaż wielu jego poddanych uważało byłego Anioła Śmierci za wariata, władca nie zgadzał się z tym poglądem. Samael był porywczy, bezlitosny i brutalny, ale na pewno nie szalony. Znali się od małego i Lucyfer był świadom, że funkcja jaką Lord pełnił w Niebie nie należała do najprzyjemniejszych. Anioł Śmierci obdarzony przez Metatrona charakterystycznym czarnym upierzeniem, miał za zadanie uwalniać dusze zarówno ludzi, jak i swoich braci od cielesnej powłoki, która je spowijała za życia. Jego pierwszym zadaniem było zebranie poległych podczas buntu Lucyfera. A wtedy byli jeszcze dzieciakami.
Kiedyś bawili się razem w pięknych ogrodach posiadłości serafinów. On i jego trzej bracia razem z Samaelem, Urielem i Razjelem, siedmiu najważniejszych archaniołów. Teraz ich drogi zupełnie się rozeszły. Gniewny Pan dołączył do księcia w Piekle, Gabriel zarządzał Niebem, mając przy boku Michała, Rafaela i Razjela, a Uriel został wygnany gdzieś na Ziemię. Chyba nie tego spodziewał się Metatron, tworząc swoje niebieskie potomstwo. To też pewnie był powód, dla którego żadnego z serafinów nie widziano od odejścia Samaela.
Ale to były sprawy niebiańskie i książę wolał się nimi nie zajmować. Z westchnieniem spojrzał na księżyc, tak dobrze widoczny z balkonu w jego pokoju. W oddali widać było coraz wyższe góry między którymi ciągnęła się granica jego państwa. Rozpoznawał nawet Trzy Gracje, których pokryte śniegiem szczyty bieliły się w blasku gwiazd. Piękny, nocny krajobraz.
Usłyszał, że drzwi lekko się otwierają, ale nie spojrzał w tamtą stronę. Pewnie Vin zaraz okryje go płaszczem i będzie marudził, że jest zimno. Ku jego zaskoczeniu jednak nie poczuł ciepłych dłoni służącego na swoich ramionach. Zamiast tego ktoś stanął obok niego, opierając się o barierkę. Lucyfer z zaskoczeniem stwierdził, że to Samael w ciepłym zimowym futrze zarzuconym niedbale na ramiona.
- Sam. Co cię do mnie sprowadza? - zapytał, a Lord tylko wzruszył ramionami.
- Zbliża się zima – rzekł, wyciągając rękę ku płatkom śniegu spadającym z nieba. Jeden z nich wylądował na jego nosie, natychmiast się roztapiając.
- To dobra pora na objazd - przyznał Lucyfer. - Kiedy wszyscy szykują się na mrozy, wyraźnie widać jaką kto prowadzi politykę wobec poddanych.
- Przecież dobrze wiesz, co się dzieje w innych okręgach - zauważył Gniewny Pan.
- Lordowie są mi wierni, ale ich szlachta to już inna sprawa. Mephisto jest najlepszym przykładem.
Przez twarzy Samaela przemknął lekki grymas. Nie był dumny z poczynań swego byłego generała i nie lubił, kiedy ktoś o tym wspomniał. Książę lekko klepnął go w ramię.
- To nie twoja wina. Po prostu znajdź tym razem kogoś lepszego. Nie możesz oczekiwać, że Zara wróci, skoro tyle czasu już jej nie było – powiedział, wspominając drugiego generała Lorda Gniewu, śliczną, białowłosa diablicą, zamieszkującą w niewielkim miasteczku w głębi gór i ubierającą się w grube, zimowe płaszcze i futrzane czapy. Zara razem ze swoją żoną wyjechała z kraju po tym, jak smoki żyjące do tej pory z nimi w zgodzie złamały przymierze. Dziewczyna była na tyle niezwykła, że potrafiła okiełznać zarówno swego przełożonego jak i Mephisto. Teraz miasteczkiem zarządzał jej syn, Kinshigan, jako tako utrzymując pokój z gadzimi sąsiadami, jego jednak Samael nie mógł uczynić generałem, bo chociaż był dobrym szermierzem, podczas ucieczki ze smoczej doliny został zaatakowany i w wyniku tego stracił wzrok.
- Oni wszyscy są bezużyteczni - prychnął Gniewny Pan. Książę przewrócił oczyma. Jak dziecko.
- Tobie też brakuje jednego generała, prawda? - były Anioł Śmierci spojrzał uważnie na swego władcę.
- Tak, rozmawiałem z Vestarem, ale nie chciał wrócić na swoje stanowisko... -zasępił się władca. - Chyba zrobię turniej, kiedy wrócę do pałacu.
- No a ten twój służący? Jak sobie radzi? - Lucyfer podniósł podejrzliwie brwi. Czyżby Samael coś sugerował...? Niemożliwe, Gniewny Pan nie miał pojęcia o romansie i nie było szans, żeby się domyślił.
- Dobrze – odparł, udając obojętność. Jego Lord tylko skinął głową.
- Cóż, w takim razie dobranoc, Lucyferze - rzekł i nakrywając go jeszcze na pożegnanie skrzydłem jak to miał w zwyczaju. Książę uśmiechnął się pod nosem na ten drobny gest. 

~***~

Hariatan z wielką gulą w gardle zapukał do drzwi pokoju Larfa. Samael przydzielił im osobne, całkiem wygodne komnaty w jednym skrzydle. Były nieco zapuszczone i można było poznać, że zazwyczaj stoją puste.
Nazajutrz mieli wyjeżdżać i kapitan naprawdę nie miał pojęcia, po co miodowooki służący zaprosił go do siebie o takiej porze. W jego wyobraźni mimowolnie zaczęły pączkować śmiałe wizje Larfa rozłożonego na łóżku w samej bieliźnie i zapraszającego go do... Nie, nie na pewno po prostu czegoś potrzebował. Demon przełknął ślinę i kiedy rozległo się nieśmiałe „proszę”, nacisnął klamkę i wszedł do środka.
Larf siedział na łóżku w przydużej koszuli i spodniach od pidżamy. Jego policzki zaróżowiły się, kiedy spojrzał na Hariatana.
- Przyszedłeś... - pisnął, obejmując kolana rękoma.
- Tak, przecież prosiłeś... Tego... Potrzebujesz czegoś...? - wydukał żołnierz, również czerwieniąc się jak burak. Mniejszy demon w nocnym stroju wyglądał wręcz zabójczo uroczo.
- Chodzi o to, że... Wczoraj w nocy słyszałem w lochach jakieś dźwięki... Jakby wycie... I wiesz, co mówią o tym zamku... Boję się sam spać... - Larf usilnie starał się patrzeć wszędzie, tylko nie na kapitana i nerwowo ugniatał swoją koszulę. Czuł się jak idiota. Namawiać kogoś na dzielenie z nim łóżka przez taką głupotę? Hariatan pewnie pomyśli sobie, że jest nędznym tchórzem albo co gorsza niewyżytym prowokatorem, który oczekuje od niego jakichś bezecnych działań. Mógł się w ogóle nie odzywać. Może Vin by mu dał spać u siebie w pokoju na podłodze, gdyby przyniósł swoją kołdrę...?
- Chcesz, żebym spał z tobą...? - no, to koniec. Żegnaj, piękny, niedoszły romansie, na który nigdy nie było szans. Larf skinął głową, czując że zaraz zerwie się z łóżka, zamknie w szafie i nigdy stamtąd nie wyjdzie.
- J-j-jeśli to nie kłopot... - wyjąkał, wiercąc się nerwowo. Ku jego zaskoczeniu, Hariatan uśmiechnął się niepewnie i usiadł obok niego.
- To nie kłopot, mały - zapewnił, klepiąc go lekko po włosach. - W sumie też się czuję tu trochę nieswojo...
- Ty? - służący spojrzał na niego oczami błyszczącymi jak gwiazdy. Nie mógł uwierzyć, że wytrenowany, silny żołnierz jak jego wybranek też miewa takie przyziemne uczucia jak strach.
- Nie jestem jakimś naddemonem, wiesz? - kapitan podrapał się z zakłopotaniem po głowie. Nie chciał, żeby Larf go idealizował, bo wtedy mógłby się bardzo zawieść. Hariatan znał swoje wady i wiedział, że jest mu daleko do ideału. Jego towarzysz jednak zachichotał tylko.
- Wiem, wiem. To wciąż nie zmienia faktu, że jesteś niesamowity - powiedział, a kapitan ledwo pokonał w sobie ochotę by nie wywrócić go na pościel i nie pocałować namiętnie. Żeby ochłonąć wstał i zaczął się rozbierać z koszuli. Zazwyczaj sypiał w samych spodniach i był do tego przyzwyczajony. Wiedział też, że Larf ma słabość do torsów wojskowych, ale nie przypuszczał jak bardzo widok jego nagiej piersi może wpłynąć na służącego. Kiedy się odwrócił, ten leżał z nosem schowanym w poduszkę i tylko mocno zaczerwienione ucho zdradzało jego zażenowanie.
- Larf? - Hariatan go nie zauważył i lekko przestraszony stanął na czworaka na łóżku i nachylił się nad miodowookim. - W porządku?
- Nie! - wyburczał w materiał Larf. - Znaczy tak! Znaczy tego... Masz zamiar tak spać...? - zerknął niepewnie do góry i natychmiast poczuł gwałtowny dreszcz podniecenia biegnący w dół ciała. Podkulił nogi na wszelki wypadek, zaciskając powieki.
- Jeśli ci to przeszkadza, to nie muszę... - kapitan odsunął się niepewnie, a służący błyskawicznie zerwał się do siadu.
- Nie! - fakt, obnażony tors mógł stanowić pełen problem dla jego szalejących hormonów, ale za żadne skarby nie pozwoli, by ten klejnot schował się na nowo pod materiałem. - Zostań tak! Jest ładnie. Znaczy, ty jesteś ładny. Znaczy, nie ładny. Ale nie że brzydki, tylko że przystojny. Ładny inaczej. Och, na łaskę - schował twarz w dłoniach, a jego ogonek, który z niewiadomego powodu postanowił się zamanifestować, zadrżał z zażenowania. Robił z siebie coraz większego idiotę.
- Może po prostu chodźmy spać? - zaproponował lekko rozbawiony żołnierz. Larf skinął głową i wsunął pod kołdrę po sam nos, układając plecami do Hariatana. Ten zaś, lekko dotknięty tym chłodnym gestem położył się na swojej połowie, raz po raz zerkając ukradkiem na tył głowy demona. Miał ochotę coś zrobić, ale brakowało mu odwagi. Nie chciał przestraszyć swojego słodkiego towarzysza. Jednak kiedy stwierdził, że najlepiej będzie jeśli po prostu pójdzie spać, Larf nagle odwrócił się i wtulił w jego tors, zwijając przy nim w kłębek jak małe kocię. Przez chwilę kapitan nie miał pojęcia co począć z rękoma, ale w końcu przytulił śpiącego demona i zasnął z lekkim uśmiechem na twarzy. 

~***~

Nazajutrz powóz był gotowy. Lucyfer krótko pożegnał się z Samaelem i ruszyli powoli stromą drogą w dół. Vin patrzył na znikający za zakrętem zamek w zamyśleniu. Przez te parę dni pobytu zrozumiał, że chociaż przy księciu się powstrzymywał, demon był okrutny i wzbudzał strach w swoich podwładnych. Władca również wydawał się nieco zafrasowany, jednak to szybko przeminęło, gdy jego służący zapytał, gdzie udają się następnie.
- Do Lewiatana – rzekł. - To bardzo ciekawe miejsce. Zobaczysz.
- Ciekawe? - drążył dalej Vin. Chciał wiedzieć więcej o towarzyszach księcia, przynajmniej żeby podbudować w sobie nadzieję po wizycie u pierwszego.
- Centrum turystyki Piekła. Wszyscy możni z Limbo zjeżdżają tam, by odpocząć. Jest tam pełno jezior, plaż, dostęp do morza...Zaciszne zatoki, rejsy żaglowcami... Stolica tego okręgu nie ma dróg, tylko kanały, po których mieszkańcy pływają łodziami. To naprawdę interesujący widok. Zdarzają się też anioły, bo Limbo nie zamieszkują jedynie demony.
Potem wyruszymy do okręgu Belphegora. To ośrodek magii. Mówi się, że musieli opanować czary, ponieważ samym nie chce im się nic robić. Przez grzeczność nie przeczę. Pewnie sam będę musiał użyć zaklęcia, żeby się dostać do jego domu, bo jak śpi to za nic nie usłyszy kulturalnego pukania.
- Nie ma służby? - zdziwił się blondyn. Lucyfer pokręcił głową.
- Żadna służba długo się przy nim nie utrzymuje. Dlatego czasami Beelzebub przyjeżdża podlać jego drzewka pomarańczowe, kiedy odbiera z jego portu ładunek ryb - wyjaśnił.
- Czy skoro Lewiatan ma dostęp do morza to nie on powinien łowić? - Vin uniósł brwi z zaskoczeniem.
- Lewiatan kategorycznie nie zgadza się na żadne połowy w jego okręgu. Musisz wiedzieć, że nie jest on demonem tylko jedną z trzech pradawnych bestii, bestią mórz. Wszystko, co zamieszkuje zbiorniki wodne to jego rodzina – wzruszył ramionami książę. - Beelzebubowi to nie przeszkadza, bo Belphegor również ma dostęp do morza, a z nim przynajmniej nie wdaje się za każdym razem w kłótnie na temat etyki jedzenia.
- Twoi Lordowie wydają się naprawdę ciekawymi osobami – zauważył z rozbawieniem Vin. Władca przytaknął, uśmiechając się mimowolnie pod nosem.
- Sam ich wybierałem. Są filarami tego państwa - rzekł dumnie. - Chociaż może nie zawsze się tak zachowują... - dorzucił po chwili namysłu. - Jedyne, co mnie martwi to to jak Bastien poradzi sobie z moimi obowiązkami...
- Na pewno da sobie radę - uspokoił go Vin.

~***~

- Nie dam sobie rady! - Bastien nerwowo chodził po gabinecie swego ojca. Za chwilę miał spotkanie z jakimiś możnymi i zupełnie zapomniał wszystkiego, co powinien im powiedzieć. Lawliet rozciągnął się w fotelu i obserwował poczynania starszego brata z lekkim uśmieszkiem.
- Było się nie rodzić najstarszym – wytknął złośliwie, na co oberwał po głowie zwiniętymi w rulon papierami.
- Może sam tam idź i zrób z siebie głupka – warknął czarnowłosy przez zaciśnięte zęby.
- Nie garnę się do władzy. Mogę wyjechać na wieś, paść owce i poślubić jakiegoś miłego pasterza – rozłożył ręce młodszy z książąt.
- A kto namawiał Tristana, żeby mu uszył jakieś nowe, eleganckie stroje? - Bastien kpiąco uniósł brwi, opierając ręce na biodrach. Lawliet speszył się nieco.
- Skoro nie ma balu na cześć naszego powrotu... - zaczął, na co jego brat tylko prychnął.
- Powinniśmy tu być cały czas, nie ma po co robić balu! - ofuknął młodszego demona.
- A ty nie masz konferencji do zaliczenia? - białowłosy uniósł brwi i obserwował z rozbawieniem, jak na twarz Bastiena znowu wraca panika.
-Muszę jeszcze się przebrać! - zawołał, wybiegając z pokoju.
Lawliet tymczasem, korzystając z jego chwilowej nieobecności, wymknął się na dziedziniec. Tam, jak się spodziewał, zastał Kariana myjącego konie. Zaszedł niczego nie spodziewającego się demona od tyłu i dmuchnął mu lekko w kawałek ucha, który ukradkiem wychylił się spomiędzy brązowych włosów. Koniuszy pisnął bardzo niemęsko i odwrócił się do księcia z oburzoną miną.
- Jesteś idiotą! - mruknął, lekko go odpychając.
- To tak się mówi do następcy tronu? - zapytał ten ze słodkim uśmiechem.
- Nie jesteś następcą. Bastien jest - prychnął Karian, wracając do czesania grzywy rumaka.
- No to następcą następcy. Mniejsza z tym, Karusiu - wzruszył ramionami Lawliet. Ukradkiem przyglądał się ruchom koniuszego. Jego dłoń delikatnie gładziła końską szyję, zaś druga, uzbrojona w szczotkę rozplątywała niesforne kosmyki. Książę nie pamiętał tego wierzchowca. Był on innej rasy niż ulubione, gorącokrwiste ogiery szlachty z Lux. Raczej korpulentny z mocnymi nogami i szerokimi kopytami obrośniętymi ciemnym włosiem, wyglądał przy nich jak bernardyn przy harcie, ale jego oczy miały łagodny i przyjazny wyraz.
- To koń Ortisa – wyjaśnił Karian, widząc jego spojrzenie. - Śliczny, prawda?
Białowłosy pogładził zwierzę po nosie i z lekkim uśmiechem, a jego przyjaciel nagle spuścił wzrok, zawstydzony. Chciałby, żeby ta dłoń przesuwała się tak po jego włosach, ale przecież nie powinien tak myśleć. Gdzie mu tam było do syna Lucyfera. Nie dość, że szlachcic, to jeszcze książę... A on był tylko zwykłym sługą od zajmowania się zwierzętami. Z resztą Lawliet zawsze miał go za swojego drogiego przyjaciela i demon za nic nie chciałby tego zniszczyć swoimi głupimi pomysłami.
- Kochanie konisko – arystokrata przerwał jego rozmyślania lekkim klepnięciem w ramię. - Ale chodź stąd już. Jest strasznie zimno i znowu zaczyna padać śnieg.
Karian skinął głową i ruszyli w stronę stajni, zostawiając ślady na dziedzińcu pokrytym cienką warstwą białego puchu.
__________________________________________________

WR: Scarlett mi się rozchorowała, więc przepraszam za wszystkie błędy, mam nadzieję, że to ogarnie, jak wróci do stanu używalności ;_; Lu ruszył dalej w swoje Tour de Hell, jakie są wasze wrażenia po Samaelu? Z komentarzy pod przedostatnim rozdziałem widziałam, że par osób miało ochotę ukręcić mu łeb... Cóż <3 Ciekawe jak wypadnie w waszych oczach reszta Lordów. Dzięki za komentarze i do zobaczenia za tydzień :D

3 komentarze:

  1. - Na pewno na dobie radę - uspokoił go Vin.,''. ,,Da sobie rade''.
    Larf i Hariatan to taka idealna para. Podoba mi sie to, ze Hariatan nie iest takim pewnym siebie dupkiem.
    Mam nadzieje, ze miedzy Dantalianem , a Learem bedzie cos wiecej <3
    Pozdrawiam



    Damiann

    OdpowiedzUsuń
  2. Kocham Cię za Hariatana i Larfa, miód spłynął na moje serce podczas czytania o tej fantastycznej dwójce. I cieszę się także, że Dan będzie z Learem, kolejna cudowna para. Głupi mi, że tak cały czas wychwalam, ale nie mam się do czego przyczepić, co Ty ze mną robisz kobieto ;p Scarlett życzę szybkiego powrotu do zdrowia, a tobie dużo weny :)
    P.S. Ja się w Samaelu zakochałam, nie wiem kto chciał mu ukręcić łeb. On jest cudowną, mroczną postacią :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Widzę, że chyba każdy kocha Larfa i Hariatana. Są cholernie uroczy. Widzę, że co raz więcej par się u was tworzy, jak najbardziej mi się to podoba. No i przepraszam, że dopiero teraz komentuje :) Ale zaglądam tu co poniedziałek :) Samael w większości jest dupkiem, ale wydaje mi się, że tylko pozuje. Musi tylko spotkać odpowiednią osobę. Najlepiej anioła, który go ujarzmi. A rpzynajmniej jego dupkowatość.Wiesz... Ja czytam książki nawet do 3 nad ranem :P To jest harcore :P
    Nie mogę się coś skupić na twoich komentarzach do mojej notki. Przepraszam. Chyba cię trochę zaskoczę następnym rozdziałem :P

    OdpowiedzUsuń