niedziela, 15 grudnia 2013

Prolog: Bunt

Lucyfer w pełnym uzbrojeniu parł przed siebie jak burza. Jego szkarłatne oczy błyszczały gniewem, nie zważał na serafinów, którzy cofali się na widok idących za nim buntowników, ani też na inne anioły, nie mające z buntem nic wspólnego. Musiał dostać się tam, gdzie jak twierdziła najwyższa Rada, można było skontaktować się z Panem. Tam, gdzie mógł znaleźć odpowiedzi.
Asmodeusz przy jego boku nie wygadał na przekonanego, ale archanioł wiedział, że rudy skrzydlaty podąży za przyjacielem nawet wbrew swojemu rozsądkowi. To była jego natura. To samo tyczyło się stojącego z drugiej strony Beelzebuba. Widząc powagę na jego pucołowatej twarzy, Lucyfer poczuł ukłucie żalu, że wyrywa ich z bezpiecznych objęć Nieba. Mimo to nie było wyboru. Do niczego ich nie zmuszał, sami do niego dołączyli. Poza tym to nie miało wyjść tak jak wyszło...
Przed pałacem stał Michał. Jego błękitne oczy wyrażały zacięcie, lecz Lucyfer wiedział, że jest przerażony. Nigdy wcześniej nie prowadził wojska. Zwłaszcza przeciwko bratu. Ręce, ściskające kurczowo obnażony miecz, drżały ledwo zauważalnie. Te same ręce, którymi nie tak dawno pomagał drugiemu archaniołowi budować latawce. Te same, które gładziły jego włosy, gdy było mu smutno.
- Bracie, proszę. To szaleństwo - wyszeptał Archanioł Ognia, teraz już Dowódca Zastępów, patrząc czarnowłosemu w oczy.
- Odsuń się, Misiu. Weź swoje Zastępy i pozwól mi przejść - zażądał twardo Lucyfer.
- Nie mogę. Nie zmuszaj mnie do zrobienia ci krzywdy! -błagał Michał.
- Więc zgodzisz się na takie poniżenie? Być gorszym od...Od błota?! Czym na to zasłużyliśmy? - krzyknął jego brat, uderzając wściekle powietrze skrzydłami. - Michał, ty też na tym ucierpisz!
- Wiem...Wiem, Luciu, ale taka jest wola... - blondyn spojrzał w bok, ściskając mocniej swoją broń, jakby była jedynym co powstrzymywało go przed zapadnięciem się pod ziemię.
- Pana? - dokończył Lucyfer. - Dobrze. Ale niech powie mi dlaczego. Chcę tylko odpowiedzi, czemu nie mogę jej dostać?! Czemu wysłali cię na mnie z cholerną armią, co?! Wyjaśnij mi to!
- Nie wiem... - przyznał udręczonym głosem Michał. - Chcę tylko, by było jak dawniej.
- Nie cofnę się - powiedział miękko drugi archanioł. - Więc rób co musisz, żołnierzu.
Blondyn milczał chwilę, patrząc na niego ze zrezygnowaniem. Wiedział, że kiedy Lucek się uprze, nic nie odwiedzie go od podjętej decyzji. Wokół jego miecza zatańczyły płomienie, kiedy wyciągnął go przed siebie.
- Do ataku.
~***~


Wyszło na to, że Asmodeusz nie miał pojęcia, na co się porywają. Owszem, Lucek postanowił utorować sobie drogę do Sali, gdzie Serafinowie rozmawiali z Ojcem zbrojnie, ale nie planowali nikogo zabijać. Ich atutem było zaskoczenie. Jednak kiedy naprzeciw nich stanął oddział Michała w pełnym uzbrojeniu, nie mogli dłużej się oszukiwać. Ich plan dotarcia do Pana przerodził się w bunt.
Trzeba było przyznać, że Lucyfer nie stracił animuszu. Ścisnął w dłoni miecz, rozpościerając skrzydła i chociaż Archanioł Ognia znacznie nad nim górował, stali naprzeciw siebie jak równi. W tamtej chwili Asmodeusz szczerze liczył, że jego przyjaciel się wycofa. Niestety tylko przez moment.
Starli się, chociaż aniołowie Michała mieli przewagę liczebną. Mod widział znajome sylwetki, od czasu do czasu ścierające się z nim mieczem, widział Uriela przy boku blondyna, Razjela szepczącego zawzięcie jakieś zaklęcia, Berethiego, który ciął na oślep, umazany krwią. Widział swoich braci zabijających się nawzajem i ten fakt bolał go bardziej, niż którakolwiek otrzymana tego dnia rana. Chociaż Rafael starał się leczyć wszystkich, których mógł, jego moc wciąż była młoda i było oczywiste, że szybko opadnie z sił. Przez chwilę Asmodeusz nienawidził Lucka. Nienawidził też siebie, bo poszedł za nim, kiedy czarnowłosy archanioł go powstrzymywał. Jednak gdy czerwonooki stanął naprzeciwko swego brata ze łzami zasychającymi na policzkach, rudy nie mógł dłużej go winić.
Najgorsze jednak przyszło, gdy zgubił w walczącej hordzie Beelzebuba. Opiekowali się sobą nawzajem, odkąd drugi anioł był pulchnym maluchem, a Mod pyskatym szkrabem, który zawzięcie pilnował, by nikt się nie naśmiewał z jego przyjaciela. Teraz, chociaż byli już dorośli, Asmodeusz nie mógł powstrzymać się przed szukaniem go kątem oka, kiedy przez chwilę nikt go nie atakował. Teraz jednak Beel wsiąkł na dobre, co mocno niepokoiło rudego.
Przecierał sobie drogę do Lucka, kiedy ich zauważył. Jakiś anioł – Mod nie wiedział kto to, nie chciał wiedzieć kto to – trzymał Beelzebuba przy ziemi. Jego przyjaciel był zakrwawiony, ale on nie umiał powiedzieć, czy to jego własna krew. Byli za daleko, by się do nich dostać na czas, jednak wystarczająco blisko, by widzieć, co się dzieje. Anioł rozłożył jedno ze skrzydeł Beela, przytrzymując je obcasem i uniósł miecz do zadania ciosu. Nikt go nie zatrzymał, nikt nie krzyknął. Ostrze opadło miękko, a Asmodeuszowi wydało się, że słyszy krótki, pełen bólu krzyk. Zacisnąwszy zęby, wyrwał się do przodu, unosząc w powietrze. Może zdąży zanim napastnik odetnie drugie skrzydło. Wystarczyło jednak, by wzbił się nieco ponad pole walki, by zrozumiał, że mu się nie uda. Był zbyt łatwym celem i wkrótce poczuł jak strzały wbijają się głęboko w jego ciało. Spadł na ziemię tuż po tym, jak anioł uniósł miecz, by zadać drugi cios.
Ocknął się po bitwie, otoczony wieloma ciałami. Bał się na nie patrzeć, nie chcąc ujrzeć nikogo bliskiego. Zamiast tego chwiejnie się podniósł i niepewnie ruszył tam, gdzie wcześniej widział Beelzebuba. W pewnej chwili, kiedy zachwiał się i prawie upadł, znikąd pojawił się przy nim Berethi i podtrzymał go ramieniem z troską w oczach. Mod posłał mu uspokajający uśmiech i wspierając się na nim, podążył dalej.
Beel leżał odwrócony twarzą do ziemi. Na jego plecach ziały dwie krwawe dziury, oba skrzydła leżały w błocie, brudne i poszarpane. Berethi zadrżał na ten widok, a jego własne pióra jakby się zbiły ciaśniej. Asmodeusz puścił go i opadł na kolana przy przyjacielu. Z jego oczu bezkarnie zaczęły płynąć łzy, kiedy odwrócił Beelzebuba do siebie i wytarł jego policzki z brudu i posoki.
-Nie mogłem cię obronić… - wyszeptał z bólem, tuląc go do siebie. –Wybacz…
Minęła chwila, zanim zorientował się, że dłoń drugiego anioła uniosła się i spoczęła na jego włosach uspokajająco.
-Przecież żyję… - wychrypiał Beel, chociaż jego fioletowe oczy przepełniał ból. Mod spojrzał na niego z niedowierzaniem, po czym uściskał mocno i skupił całą swoją pozostałą anielską siłę, by chodź trochę zaleczyć rany na jego plecach.

~***~

Nie wiedzieli, ile trwała walka. Michał i Lucyfer raz po raz ścierali się mieczami na niewielkim wzgórzu górującym nad polem bitwy. Walczyli niczym smok i feniks broniące zazdrośnie swoich terytoriów, tańczyli wokół siebie jak słońce i księżyc. Żaden nie mógł już się cofnąć.
Wokół nich szczęk mieczy stopniowo cichł, ale oni wytrwale wprowadzali kolejne cięcia, aż sypały się iskry. Ich oddechy były urywane, po twarzach spływały krople potu, skrzydła drżały z wycieńczenia. Na piórach Michała widać było ślady krwi, młodą twarz Lucyfera przecinała rana idąca od brwi do końca policzka.
W końcu zatrzymali się na chwilę, by złapać oddech. Archanioł Ognia patrzył na brata ze zmęczeniem i smutkiem. Czarnowłosy rozejrzał się dookoła i pobladł. Wiele ciał leżało na ziemi bez ruchu. Pozostali obserwowali ich, a na twarzach mieli strach. Lucyfer odwrócił się do Michała, zaciskając mocniej palce na rękojeści miecza.
- Przepraszam - wyszeptał i ruszył na brata z bojowym okrzykiem. Ostrze blondyna uniosło się i na chwilę wszyscy, którzy na nich patrzyli wstrzymali oddech. Potem broń czarnowłosego wyleciała w powietrze i wbiła się w ziemię parę metrów za nim. Końcówkę miecza Michała dzieliło od jego piersi parę milimetrów.
- Ja też - powiedział szczerze Archanioł Ognia.

~***~

Po bitwie Jofiel pospieszył szukać Zadkiela. Nie mógł go znaleźć między aniołami wracającymi do pałacu i zaczynał podejrzewać najgorsze. Mówiąc szczerze, nigdy wcześniej nie widział kogoś ze swojego rodzaju martwego. Wszystkie leżące wkoło ciała, które miały dopiero zostać usunięte, wyglądały jak po jakimś drastycznym, chorym przedstawieniu. Robiło mu się od tego niedobrze. A myśl, że Zadkiel może być gdzieś między nimi...
Na wzgórzu zauważył wysoką, czarnoskrzydłą postać z wielką kosą. Wiedział obok kogo klęczała jeszcze zanim tam dobiegł. Zobaczył białe pióra splamione krwią i charakterystyczne kobaltowe loki otaczające anielską twarz wykrzywioną bólem.
- Nie! - zapłakał, zakrywając Zadkiela własnym ciałem. Samael zmarszczył brwi i cofnął lekko swoją broń.
- Muszę go zabrać, Jofielu. Już i tak zabrałem wszystkich innych - powiedział, patrząc spokojnie na drugiego archanioła.
- Musi być sposób! Możemy go uratować! - krzyknął, a jego oczy wypełniły łzy.
- On cierpi, a ty tylko to przedłużasz - zauważył Anioł Śmierci chłodno. Mimo tych słów, nie chciał zabierać duszy Zadkiela. Czuł, jakby w ten sposób zdradzał Jofiela.
- Sam, jesteś moim przyjacielem... - jego błagania wcale nie pomagały. Ale rozkazy były jasne, a praca prosta. Jedno, proste cięcie. Jedno cięcie i czyjaś nadzieja zostawała zniszczona na zawsze.
- Proszę, nie utrudniaj - powiedział Samael.
- Jest dla mnie jak brat - niebieskowłosy uniósł na niego oczy. Anioł Śmierci poczuł złość warczącą w jego sercu, niczym bestia gniewu ostrzegająca zewnętrzny świat przed swoim atakiem. „Wszyscy dziś straciliśmy braci!”, chciał krzyknąć, „Wszyscy zostaliśmy zranieni, wcale niekoniecznie fizycznie! Nasz dom, nasza rodzina się rozpadła i diabeł wie co na nas teraz czeka!”. Z takiego punktu widzenia, Jofiel zachowywał się dziecinnie i egoistycznie. Samael chciał wyrzucić to wszystko w twarz płaczącemu przed nim aniołowi, ale zachował ciszę. Zamiast tego złapał Jofiela za ramię i odciągnął od Zadkiela.
- Sam... - zaczął anioł, lecz zamilkł, zauważywszy, że jego brat patrzy na nich z bolesnym uśmiechem na poranionej twarzy.
- Pozwól mu, Joff - wyszeptał. - Musi tak być.
- Nie! Zawołamy Rafaela, Metatrona, kogokolwiek, ale musisz się trzymać! - krzyknął desperacko Jofiel, biorąc dłoń drugiego anioła w swoją.
- Umieram. Nawet Rafael nie wyciągnie mnie teraz z takiego stanu - odparł Zadkiel, zaskakująco spokojnie. - Ale musisz żyć dalej, dla nas obydwóch. Lataj, jakby każdy dzień był twoim ostatnim i znoś wszystko, co życie dla ciebie gotuje. Nie obwiniaj też Lucyfera, proszę. Rozumiem jego wątpliwości. Bycie twoim przyjacielem to najlepsze, co mnie w życiu spotkało.
Łzy płynęły po twarzy Jofiela bez żadnej kontroli, ale tylko przytaknął i puścił rękę drugiego chorążego. Samael sięgnął nad jego pierś i esencja życia zaczęła kumulować się tuż pod jego dłonią. Zadkiel spojrzał na nich i uśmiechnął się słabo, a jego oczy stopniowo ciemniały. Kiedy ostrze kosy oddzieliło duszę od ciała, jego wargi się poruszyły, ale nie wydobył się spomiędzy nich żaden dźwięk. Mimo to Jofiel rozumiał. Ukrywszy twarz w dłoniach wyszeptał ledwo słyszalnie:
„Ja też cię kocham, mój bracie.”


~***~

Dwóch serafinów przyglądało się tej scenie z pałacu. Metatron zacisnął pięści, czując jak drobna część jego stworzenia się rozpływa. Saldaphon z drugiej strony nawet nie mrugnął.
- Czemu ty nie mogłeś tego zrobić? - zapytał jego bliźniak oskarżycielsko. - Samael wciąż jest dzieckiem!
- Musi się uczyć - odparł spokojnie serafin. - Jeśli może zabrać swojego brata, ludzie nie będą stanowili problemu. Poza tym, muszą znać cenę nieposłuszeństwa. Powinieneś uważać się za szczęściarza. Gdybyś nie był ulubionym pieskiem Pana, twój Lucyfer skończyłby z poderzniętym gardłem. Osobiście bym się tym z przyjemnością zajął.
- Wątpliwości Lucka to naturalna kolej rzeczy! - zaprotestował Metatron. - Nie jest zdrajcą, jest zagubiony!
- Większość nastoletnich problemów nie powoduje masakry! - wytknął drugi serafin. Jego bliźniak spiął się lekko.
- To ty kazałeś Michałowi zaatakować. Nawet nie dałeś mi albo Seraphielowi z nim porozmawiać!
- Oczywiście, ten idiota tylko zachęciłby go do rewolucji! - wyszczerzył zęby Saldaphon. Metatron wiedział, że nienawidził Seraphiela i głęboko go to raniło. - Nie zachowuj się jak udręczona matka - jego brat przewrócił oczami. - Oni są tylko podporą dla wielkiego dzieła naszego Ojca, dla ludzkości!
Serafin patrzył, jak Saldaphon wychodzi z pokoju, po czym zwrócił oczy z powrotem ku polu bitwy.
- Nawet jeśli ludzkość zdradziła go pierwszego dnia swego istnienia?



___________________________________________________________________________
WR: Cześć wszystkim czytelnikom, jestem W-rabbit, jedna z autorek bloga. To ja popełniłam ten prolog, a Scarlett skleciła go z kilku krótszych opowiadań, które miałam na komputerze. Nie bójcie się, yaoi jeszcze będzie i to tyle, że zdążycie się znudzić ; P

SC: Spodziewajcie się również dużo dram i znęcania nad postaciami. W dzisiejszym poście ofiarą padł Beel, a to ledwo Prolog.... Ja? Jestem Scarlett Cake, współtwórczyni bloga, pewnie kojarzycie mnie z komentarzy. Oprócz formy, odpowiadam również za bethowanie oraz dorzucanie swoich trzech groszy do fabuły i postaci. Yaoi będzie multum, feelsów jeszcze więcej, tak więc życzę miłego czytania <3

5 komentarzy:

  1. bardzo fajnie się zaczyna. lubię temat aniołów, ale nie ma takich blogów dużo, więc... dziękuję że zaczęłaś pisać taką historię. jaka sentymentalna się zrobiłam ;D mam nadzieję że następny rozdział pojawi się szybko. dużo weny i czasu do pisania ci życzę. i oczywiście wesołych świąt ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. TATUSIA I MAMUSIA PISZĄ BLOOOOOOOOGAAAAA~
    Khem, no, skoro już wyraziłam ogólną radość z tego faktu, to przejdę do normalnego komentarza.
    Wiecie, jak ja kocham wasze opowiadania, prawda? No wiecie~ Czekam, aż pojawi się Rafiś i Mammon, bo to oni dodają smaczku tej historii (taknaprawdętotylkoichnajlepiejznamalecii). A, no i Mod <3 widzę siebie na jego miejscu, tak totalnie. >//w//<
    Dobra, to od początku: Michał wygląda na totalnie załamanego "zdradą" Lucka. Awaw, aż mam ochotę go utulać~ TwT
    BEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEL ;____________; No ja wiedziałam, że on nie miał skrzydeł, ale... ALE! Aż mnie plecy zabolały, jak to czytałam T^T Biedny Beel, chodź, dam ci pierniczka *głask głask*
    Zadkiel. ZADkiel :D przepraszam xDDD
    SAMAEL!!! Heloł maj dir >w< aj law ju~
    Metatron - i widze tego pedała z Makai Ouji XwX' kill me

    Ok, to ja czekam na pierwszy rozdział, bo ZA MAŁO. Chociaż i tak mi jest zawsze za mało waszych historii >,<
    I smutam, bo nie napisałam pierwszego komentarza, meh... ;w;'

    OdpowiedzUsuń
  3. Mnie się tak łatwo nie pozbędziesz!
    Uwielbiam tematykę anielską ;) Lecę czytać dalej.

    OdpowiedzUsuń