sobota, 20 września 2014

WS: Rozdział 1

Świetliste promienie poranka zatańczyły na policzkach Lucyfera. Książę zamruczał cicho, przytulając się bardziej do źródła ciepła, jakie stanowiła pierś Vinraela. Jego ogon owinął się wokół uda blondyna, a ten delikatnie podrapał go palcem, uwalniając z ust władcy zadowolony, bardzo koci pomruk. 

- Pora wstawać, mój słodki książę - powiedział generał, całując wystające spomiędzy czarnych loków ucho Lucyfera. Lord Pychy powoli otworzył czerwone oczy, by spojrzeć w twarz kochanka. O wiele za szybko przyzwyczaił się do widoku mężczyzny w swoim łóżku rano, najczęściej zupełnie nago. 

- Mogę pospać, dopóki nie dostanę herbaty? - zapytał sennie, przekrzywiając głowę. Vin westchnął, nie będąc w stanie mu się oprzeć. Lucyfer zyskał sobie czas na przyjemny półsen kiedy jego generał wstał, założył szlafrok i poczłapał do kuchni, by przygotować mu jego ulubioną herbatę. 

Następnego dnia wyruszali na granicę, w jedyne miejsce, gdzie ziemie Nieba i Piekła stykały się ze sobą bezpośrednio. To właśnie tam mieli podpisać długo wyczekiwany traktat pokojowy. Blondyn wyczuwał zdenerwowanie księcia, ale sam był bardziej zaciekawiony niż niepewny. W końcu miał poznać rodzinę ukochanego... Oczywiście archaniołowie nie będą wiedzieli o ich związku, w końcu nie umówili się na popołudniową herbatę, tylko na spotkanie decydujące o wojnie i pokoju. Może wcale nie pójdzie tak dobrze, jak wszyscy sobie wymarzyli...? Nie, co takiego mogło pójść źle? Jeśli obie strony były zainteresowane sojuszem, dzielił ich tylko krok od sukcesu.

***

Lordowie przyjechali już poprzedniego dnia, gotowi wyruszyć na spotkanie. Mod śmiał się, że kiedy aniołowie zobaczą Samaela, wszyscy uciekną gdzie pieprz rośnie i tyle będzie z układów, ale w ostatecznym rozrachunku ustalono, że Gniewny Pan jedzie z nimi. 

Nie, żeby on sam był z tego zadowolony. Od dawna nie miał styczności z przeszłością, kosę zakopał gdzieś głęboko na strychu i nie wracał do niej nawet myślami. A teraz musiał stanąć z tym wszystkim twarzą w twarz i... Ech, szkoda gadać. Był święcie przekonany, że każdy z archaniołów był gotów ukręcić mu kark. A właściwie to Michał. W sumie to tylko Michał, ale on wystarczył za wszystkich siedmiu. 

Samael wstał rano i przechadzał się po zamku, obserwując zaśnieżony dziedziniec, na którym zaczynało powoli budzić się życie. W pałacu Lucyfera zawsze było inaczej niż w jego zamku. Radośnie. Głośno. Nawet podczas kryzysu służba starała się zadbać, żeby ponury duch nie zawładnął wnętrzem ich domu. Gniewny Pan nie dbał o takie bzdury. Większość pokoi w jego zamku leżała odłogiem, od dawna nie otwierana, pełna kurzu i pajęczyn, a te których używał albo były ozdobione jakimiś ponurymi dekoracjami, albo pozostały surowe i mroczne, a co najgorsze, zimne. Zimą Samael musiał sypiać po grubymi, puchowymi pierzynami lub paroma futrami. Mimo to lubił swój dom - sposób w jaki ciemne, strzeliste wieże odcinały się na tle pochmurnego nieba, wysokie szczyty otulające wzniesienie, na którym stał, olbrzymie stajnie i ogrody ciągnące się w dół wzniesienia na półkach skalnych za pałacem, pełne najrozmaitszych, często śmiercionośnych zwierząt, których nawet on sam nie był w stanie wymienić. No i szlochy zdrajców w najgłębszych celach. 

Teraz jak o tym myślał, stwierdził, że słyszy dochodzący skądś cichy szloch. Gniewny Pan zmarszczył brwi. Nie sądził, że Lucyfer torturuje swoich wrogów w jakichś mrocznych lochach, to nie było w jego stylu. W takim razie co się mogło stać? 

Zaciekawiony Samael podążył za dźwiękiem i wkrótce stwierdził, że miał on źródło za grubymi kotarami wiszącymi przy dużym oknie w jednym z bocznych korytarzy, obecnie zasłoniętym. Lord Gniewu jednym, zamaszystym ruchem odsunął materiał. Jego oczom ukazał się skulony na parapecie Lewiatan. Były anioł śmierci wplótł palce w jego włosy i średnio delikatnie zmusił do podniesienia głowy i spojrzenia na siebie.

- Sam? - Lord Zazdrości miał twarz całą czerwoną i mokrą od łez, jego oczy były spuchnięte i nawet nie starał się tego ukryć. 

- Przestań się mazać - burknął Samael, puszczając jego włosy, tak, że opadły mu na czoło. Mina Lewiatana stała się jeszcze bardziej żałosna, a oczy na nowo zrobiły się mokre. 

- Przepraszam, Sam... - wyjąkał, starając się je wytrzeć rękawem. - Ale ja się po prostu boję... Wiesz, że się boję...

- Myślałem, że już ci to przeszło - Gniewny Pan usiadł na brzeżku parapetu, zupełnie zbity z tropu. Nie miał pojęcia, co powiedzieć drugiemu szlachcicowi. Wszyscy wiedzieli, że Lewiatan panicznie boi się aniołów, odkąd dawno, dawno temu, zanim jeszcze powstało piekło, skrzydlaci rybacy złowili go w sieci i ledwo udało mu się uwolnić. Podczas pierwszej walki z Niebem strach ten zupełnie sparaliżował Lorda Zazdrości, przez co Piekło poniosło duże straty. Później jednak, po intensywnej terapii zastosowanej przez Beelzebuba i Lucyfera, blondyn był już w stanie walczyć i jego obawy rzadko dawały o sobie znać. 

- Bo podczas walki to nic, Sam - wytłumaczył ze smutkiem Lewiatan. - Ale teraz... Jeśli uda się nam podpisać pokój... To aniołowie będą mieli wstęp wolny na nasz teren. Rozwinie się handel, turystyka... I nie będę mógł uciąć żadnemu głowy, jak go zobaczę. Wyobraź sobie, że jakiś szlachcic przyjeżdża, bo chce nawiązać wymianę handlową, a ja nie wychodzę nawet z basenu, żeby się z nim zobaczyć. A będę musiał. Prędzej, czy później będę musiał. A kiedy patrzę jak Lucek się na to cieszy... On nigdy niczego po sobie nie pokazuje, ale jest pełen nadziei, każdy to czuje... Nie mam serca mu powiedzieć, jak cholernie się boję.

- Ach - rzekł tylko Samael, kiwając głową w zamyśleniu. Nie miał pojęcia, co innego może zrobić. 

- Wybacz, Sam, pewnie cię to nie interesuje - Lewiatan uśmiechnął się przepraszająco, ocierając oczy rękawem.

- Ale przecież ja ci nie przeszkadzam. Ani Lucyfer, ani Asmodeusz, ani Beelzebub - zauważył trzeźwo Gniewny Pan, czując, że przecież musi coś powiedzieć. Lord Zazdrości wydał z siebie coś co chyba miało być śmiechem,, ale przypadkiem zmieszało się ze szlochem.

- To różnica. Wy jesteście swoi. Od początku byliście. Chociaż, kiedy pierwszy raz spotkałem Beelza, Moda i Lucka, też mi napędzili trochę strachu - wyjaśnił. Samael mimowolnie wyobraził sobie trzech przyszłych Lordów przedzierających się przez las i przerażonego Lewiatana ze zgrozą przyglądającego im się ze swej kryjówki w jeziornych szuwarach. 

- Rozumiem - odpowiedział tylko, bo co innego miał zrobić. Oczy Lorda Zazdrości znowu lekko się zaszkliły, kiedy spojrzał przez okno na dziedziniec i dalej, na nietknięte anielską stopą, okryte śniegiem lasy i łąki. Na szczęście dla Samaela, uratowały go pospieszne kroki na korytarzu. Po chwili przed nimi stanął Azazel.

- Tu jesteś, bekso - zawołał obrażonym głosem. - Znowu ryczysz?

- Azazel... - Lewiatan szybko uniósł rękaw, żeby zetrzeć z twarzy ślady łez, ale rudy generał był szybszy. Klęknął na parapecie między nim, a Samaelem, odsunął jego rękę i chusteczką osuszył mu oczy i policzki. 

- Jesteś beznadziejny - mruknął. - Jak grubas kazał mi cię poszukać, wiedziałem, że się mażesz gdzieś w kącie. Myślisz, że jak zaroi się tu od aniołów, to któryś ci coś zrobi? - jego policzki nabrały kolorów, ale oczy miały zdeterminowany wyraz. - Ja cię obronię przed każdym, który spróbuje na ciebie podnieść rękę, g-głupku... - spojrzał w bok, machając nerwowo ogonem na boki. Lord Zazdrości przez chwilę patrzył na niego z niedowierzaniem, po czym rozpromienił się i uściskał go z całej siły.

- Azazelku, jesteś taki słodki....

Samael zeskoczył z parapetu, zadowolony, że nie musiał robić z siebie idioty próbując pocieszyć Lewiatana i niezauważony opuścił korytarz, goniony oburzonymi piskami rudzielca.

***

Namioty aniołów przycupnięte na wyżynie, przez którą przechodziła granica, wyglądały na tle śniegu jak kolorowe domki dla ptaków. Było to zasługą Uriela, który kiedyś stwierdził, że białe są nudne i namówił Michała, by zaopatrzyli się w jakieś ładniejsze. Oczywiście nie na wojnę. Wtedy używali innych, w maskujących barwach. Ale to nie była wojna, a Rafael nalegał, że ciepłe kolory nastawiają wszystkich pozytywnie. Pan Zastępów bardzo żałował, że jego młodszy braciszek nie mógł przyjechać przez jakąś epidemię, która wybuchła w jednym z okręgów. Z nim nawiązanie porozumienia byłoby o wiele łatwiejsze. Nie, żeby Michał podawał w wątpliwość umiejętności dyplomatyczne Gabriela, ale obecność Sariela zdecydowanie nie wróżyła niczego dobrego. Białowłosy archanioł upierał się, by im towarzyszyć, zwłaszcza, że Pan Uzdrowień został w Niebie.

Razjel - jak zwykle - wydawał się nie podzielać jego obaw. Cholerni magowie i ich słodka beztroska. Oczywiście Michał zdawał sobie sprawę, że są nieodłączną częścią społeczeństwa, mimo to rywalizacja pomiędzy jego żołnierzami a uczniami Pana Tajemnic była zbyt zażarta, by nie przywiązywał do niej wagi. Znajdowali się magowie, których szanował i lubił, jak Hell (swoją drogą to imię było prawdziwym przekleństwem dla biednego skrzydlatego), narzeczony członka jego Elity i ich wierny towarzysz, ale niechęć do Razjela miała swoje korzenie także gdzie indziej. Jak na Michałowy gust, za bardzo zbliżał się do Gabrysia. Zachowywali się bardziej jak małżeństwo niż przyjaciele. Rafi jednak karcił go za próby wejścia pomiędzy tych dwóch. 

Kiedy Piekielni przyjechali, nikt nie spodziewał się gorących powitań. Mimo to, Michał był zaskoczony, że rozbili własny obóz po drugiej stronie wzgórza. Nie było ono ogromne, ale dystans na samym początku wydawał się Panu Zastępów złym znakiem. Zwrócił na to uwagę Gabrielowi, lecz ten tylko wzruszył ramionami. Gdy patrzył na rozkładające obóz demony, jego oczy przybrały kolor arktycznego mchu, kolor, którego blondyn nie widział od dawna i miał nadzieję więcej nie oglądać. 

- Ogrzej się - usłyszeli głos z tyłu i po chwili w dłoniach Regenta znalazł się jasnofioletowy, magiczny płomyczek buzujący przyjemnym ciepłem. Razjel posłał przyjacielowi kojący uśmiech. 

- Nie zamarznę, wiesz? - Gabriel uniósł brwi, ale Michał znał go wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że jest zadowolony.

- O mnie nie pomyślałeś, Razjelu? - wtrącił, strosząc mimowolnie pióra. Inny wojownik uznałby to pewnie za wyzwanie, na szczęście Pan Magów do wojowników nie należał i nic sobie nie robił z chłopięcych odruchów przyjaciela. 

- Ciepło bucha od ciebie jak od rozgrzanego pieca, Michale - odparł niewinnie, wzruszając ramionami. - Jesteś Archaniołem Ognia, prawda? 

- I nie potrzebuję do tego magicznych sztuczek - mruknął blondyn, krzyżując ręce na piersi.

- Dobrze dla ciebie - Razjel nigdy nie dawał się sprowokować i to była kolejna rzecz, która niezmiernie irytowała Michała. Gdyby stoczyli ze sobą jeden, porządny pojedynek, wszystko stałoby się łatwiejsze. A gdyby mag zwyciężył, Pan Zastępów mógłby nawet zastanowić się nad dopuszczeniem go do swojego brata. Archanioł Tajemnic jednak zawsze zdołał wciągnąć Michała we własną, werbalną potyczkę, którą ten przegrywał z kretesem. Słowa nigdy nie były jego mocną stroną. 

- Michale, pozwól na chwilę! - głos Leara uratował Michała przed wymyśleniem jakiejś ciętej riposty. Wojownik rzucił stojącej na wzgórzu dwójce ostrzegawcze spojrzenie i odszedł w stronę namiotów. 

- Masz ochotę go trzasnąć - stwierdził Gabriel, patrząc jak Razjel odprowadza Pana Zastępów wzrokiem.

- Nawet nie masz pojęcia. Zachowuje się jak zwierzę. Jakbyście ty i Rafi byli jego własnością - mruknął mag, odwracając się do przyjaciela. - Nawet gdybyś chciał oddać komuś swoją rękę, ten debil przepłoszyłby każdego kandydata. Albo ściął mu głowę, w najgorszym wypadku. 

- Uważa, że od kiedy serafinowie odeszli, jego zadaniem jest nas chronić - odparł Gabriel, wzruszając ramionami. - Poza tym nie zamierzam nikomu oddawać swojej ręki. Jest zbyt cenną przynętą na potencjalne sojusze. 

- Masz rację. Jesteś mądry, piękny i potężny. Każdy by się skusił - wzrok Razjela złagodniał, kiedy położył dłoń na policzku przyjaciela, studiując uważnie jego twarz po raz sam nie wiedział który. Archanioł Wody był nieco niższy od niego i raczej wiotki, budową ciała w niczym nie przypominający wojownika. Miał piękne, zielone oczy w stonowanym odcieniu, prosty nos i ciemnoblond włosy sięgające trochę za ucho. Ubierał się skromnie jak na rządzącego, a jego ulubionym kolorem był niebieski. Na któreś Święto Życia, Razjel zmienił na taką barwę wszystkie kwiaty w ogrodzie.

- Niektórych może to przerażać - zauważył trzeźwo Regent. 

- A niektórych pociągać - zapewnił go mag. Gabriel uniósł brwi, ale nic nie powiedział. Pan Tajemnic był małym ziarenkiem egoizmu w jego duszy. Lubił czasem myśleć, że to czułe spojrzenie jest przeznaczone tylko dla niego, że jedynie jego przestrzeń osobista nie jest do końca respektowana przez Razjela oraz że nikt, kto ośmieli się go urazić, bądź mu zagrozić, nie umknie bez szwanku przed jego czarami. Żywił też cichą nadzieję, chociaż wydawało mu się to trochę zbyt dziwne, nawet jak na ich skomplikowaną relację, że mag nie zdecyduje się zawrzeć z nikim stałego związku, bo Regent miałby wielką trudność z udzieleniem im ślubu.  
  
*** 

Piekielny obóz stanął po drugiej stronie wzgórza w całej swojej okazałości, w sam raz, by promienie zachodzącego słońca zabarwiły na czerwono jasne płachty namiotów. Pertraktacje miały się zacząć dopiero nazajutrz, powzięto więc przygotowania do przetrwania chłodnej nocy. Belphegor zajął się ogrzewaniem namiotów swoją magią, wkładając w to niespotykaną u niego ilość uwagi. Obserwujący go Beelz zauważył ukradkowe spojrzenia rzucane w stronę wystających zza wzniesienia proporczyków skrzydlatych. Dobrze rozumiał, o co przyjacielowi chodzi - Razjel był najlepszym magiem w Niebie, ale Lord Lenistwa nie zamierzał pozwolić, aby Piekło wypadło gorzej. 

- Jesteś niesamowity - powiedział mu szczerze, kiedy weszli do przyjemnie cieplutkiego wnętrza namiotu. Bel wzruszył ramionami z roztargnieniem.

- To proste zaklęcie - zapewnił go, ale Pana Obżarstwa średnio to obchodziło. Jego przyjaciel był niesamowity i trudność czarów nie miała tu nic do rzeczy. 

***

- Patrzą w tą stronę - powiedział Mammon, słysząc ciche skrzypienie śniegu za sobą. Już któryś z kolei anioł wszedł na wzgórze, by rzucić ciekawskie spojrzenie na obozowisko przeciwnika. Mod objął go od tyłu, opierając brodę na jego ramieniu.

- Bo też mają na co - rzekł z zadowoleniem. 

- Tak? Nie zauważyłem, żebyś się rozebrał - rzucił zaczepnie Lord Chciwości, wymykając się z jego uścisku.

- Och, błagam, nikt by nie zauważył, kiedy stoisz obok - wyszczerzył zęby Asmodeusz. Odkąd zaczęli oficjalnie być razem, reszta Lordów niemalże nie mogła znieść ich obecności w tym samym pokoju. Samael robił przezabawnie zdegustowaną minę, gdy zaczynali flirtować i czasem rudy nie mógł się powstrzymać przed jakimś mało cenzuralnym żartem, kiedy Gniewny Pan był w pobliżu. 

- Chodź, trzeba podtrzymać ciepło w namiotach - głos Mammona złagodniał, a jego dłoń zacisnęła się na dłoni Pana Rozpusty. Mod tylko skinął głową, uśmiechając się do siebie i pocałował kochanka w skroń, przymykając oczy. 

***

Kolejny dzień przyszedł szybko, jakby brzask nie mógł się doczekać harmonii, która miała nastać między dwoma mocarstwami. Na szczycie wzgórza wystawiono duży namiot, gdzie miały odbywać się pertraktacje. Przed nimi jednak, książę i Regent mieli zjeść ze sobą obiad, by nieco rozluźnić atmosferę. Lucyfer sądził, że to raczej ryzykowny pomysł, biorąc pod uwagę, jak często jego spokojne rozmowy z Gabrielem zmieniały się w zażarte sprzeczki, ale pokusa była zbyt wielka. W końcu po podpisaniu pokoju rozstaną się, każdy pójdzie w swoją stronę i kto wie, kiedy znowu się zobaczą. Nie protestował zatem, kiedy Vin zarzucił mu na ramiona jego purpurową, ciągnącą się po ziemi pelerynę, którą zakładał na ważne okazje. 

- Wyglądasz oszałamiająco, książę - rzekł z uśmiechem blondyn, kładąc ręce na jego biodrach i przyciągając go bliżej. 

- Wprost przeciwnie do tego, jak się czuję - mruknął władca. Jedną dłonią strzepał kochankowi z munduru niewidzialny pyłek. 

- Cokolwiek z tego wyjdzie, stoimy za tobą murem - zapewnił go Vin, bawiąc się niesfornym, czarnym loczkiem. Dobrze wiedział, że nie mówi tylko za siebie. Każdy z Lordów i ich generałów by go poparł. Piekło było dla nich ojczyzną, a Lucyfer jej ojcem.

- Wiem to, Vin - książę spojrzał na niego ciepło. Położył rękę na jego karku, pociągając go w dół, na przelotne spotkanie ust.

- Idę - powiedział po chwili i odsunął się od lekko rozczarowanego blondyna. - Na czułości jeszcze będzie czas. 

***

Kiedy Gabriel i Lucyfer usiedli po dwóch stronach niskiego, drewnianego stołu ustawionego w namiocie, zapadła pomiędzy nimi niezręczna, wypełniona napięciem cisza. Ogon księcia śmigał nerwowo na boki, zaś pióra Archanioła Wody zbiły się w ciasną pokrywę, jakby obronnym gestem. Jedli przy akompaniamencie cichych stuknięć sztućców o talerze. Mieli czas. Trzeba było porządnie się zastanowić nad rozsądnym rozpoczęciem rozmowy.

- Mamy w tym roku srogą zimę - zaczął Lucyfer, spoglądając na brata niepewnie. Ten tylko wzruszył ramionami. Nigdy nie przejmował się zimnem, tak jak Michała nie ruszało gorąco. Książę próbował bezsensownej gadki, a to zawsze go irytowało. 

- Przejdźmy do rzeczy, Lucyferze - powiedział stanowczo, wbijając w niego wzrok. 

- Dobrze. Zatem, pokój - czarnowłosy spoważniał, nie odwracając się ani na chwilę. Wyglądał na zdeterminowanego. - Chcę tego, Gabrielu. Wojna do niczego nie prowadzi. Ilu naszych zginęło w tej głupiej potyczce?

- Zbyt wielu - przyznał Gabriel, z bólem wspominając poległych przyjaciół. Większość z nich bliższa była Michałowi, ale Regent również ich znał i szanował. - Ja również tego chcę. Korzyści są... Niezliczone.

- Dla obu stron - zgodził się Lucyfer, zadowolony, że osiągnęli jakieś porozumienie. Powoli zaczynał czuć się pewniej. - Zatem, co jeszcze stoi nam na przeszkodzie? Podpisujemy sojusz militarno - gospodarczy. Kiedy ktoś zaatakuje kraj jednego, drugi wysyła wojska, by mu pomóc. Prowadzimy ze sobą intensywny handel i z czasem umacniamy unię. Coś pominąłem?

Gabriel poruszył się niespokojnie, po raz pierwszy wbijając spojrzenie w swój talerz. Pertraktacje ze szlachtą nie obyły się bez wyrzeczeń i warunków. Większość z nich dotyczyła przywilejów i swobód, ale jeden wyjątkowo niepokoił Regenta.

- Lucyferze, masz syna, prawda? - zaczął niepewnie. 

- Dwóch - na twarzy księcia pojawiła się podejrzliwość. Co Gabriel miał do jego dzieci? Na pewno nie chodziło tylko o to, by zostać ich dobrym wujem.

- Tak, dwóch. Racja - Archanioł pokręcił głową. Denerwował się, a co więcej fakt, że jego brat miał dwójkę dzieci, których on nigdy w życiu nie widział na oczy, ba, nie miał pojęcia, kto jest ojcem, ani ile mają lat, trochę go zabolał. 

- Wyrzuć to z siebie, Gabrielu - rzekł chłodno Lucyfer.

- Moim warunkiem jest, by młodszy poślubił jednego z moich kandydatów - Regent spojrzał na brata stanowczo. - Przypilnuję, żeby był w jego wieku, ale książę będzie musiał zostać w Niebie przy swoim mężu. 
Książę zamarł. Jego oczy były pełne niedowierzania i Gabriel nagle poczuł się, jakby go zdradził. Lucyfer nigdy się na to nie zgodzi. Piękne słowa nie były w stanie ukryć, że Regent praktycznie zażądał zakładnika.
 
- Chyba żartujesz. Dopiero co odzyskałem swoje dzieci. Nie mam zamiaru oddawać ich jakiemuś cholernemu, nadętemu skrzydlatemu. Poza tym Lawliet jest zakochany. Nie odbiorę mu tego - warknął czarnowłosy, zaciskając dłonie w pięści. Był wściekły, Archanioł Wody doskonale znał tą minę. 

- To warunek szlachty, Lucyferze, inaczej w ogóle nie zgodziliby się na te rozmowy... - zaczął szybko, ale to tylko pogorszyło sytuację.

- Nie zgodziliby się? Szlachta? Co ty wygadujesz, Gabrielu!? Nie możesz podejmować decyzji sam? - Lucyfer spojrzał na niego z niedowierzaniem. 

- Słuchaj, zdołałem złagodzić sytuację tak, by chcieli twojego młodszego syna, a nie dziedzica... - zaprotestował Archanioł Wody, chcąc go uspokoić.

- Dzięki za tą łaskę! - syknął książę. - Naprawdę dobrze wiedzieć, że tyle możesz zdziałać!

- Nie masz pojęcia, jak jest w Niebie - cierpliwość Gabriela powoli zaczynała się kończyć. - Gdzie byłeś, kiedy serafinowie odeszli? Kiedy musiałem sam stawiać na nogi to, co oni spieprzyli, jednoczyć wszystkie dystrykty z arystokracją dyszącą mi w kark, budować ekonomię praktycznie od zera, użerać się z głodem, biedą i epidemiami, tępić pogańskich bożków, co jak uważali serafinowie, było moim największym cholernym obowiązkiem, zwalczać zamachy stanu, a na dokładkę jeszcze odpierać ataki twoich wojsk!? Och, czekaj, racja! Siedziałeś w swoim uroczym państewku, które od początku było na twoich zasadach i robiłeś sobie dzieci. Wygodnie potem wyrzucać mi wszystko w twarz! 

- Jak śmiesz - wycedził Lucyfera, zupełnie wyprowadzony z równowagi. - Jak śmiesz chociaż udawać, że coś o mnie wiesz, Gabrielu!? Myślisz, że zbudować państwo od zera jest łatwo!? W lasach pełnych smoków i innych bestii, które chcą ci odgryźć głowę!? Na terenach, których twoi kochani serafinowie nie chcieli nawet tknąć!? Oddałem swoje serce, Gabe, żeby móc tam żyć, bo ktoś mnie z mojego domu zwyczajnie wykopał!

- Trzeba było zostać! Przełknąć swoją cholerną dumę i zgiąć kark, kiedy trzeba! - wytknął mu archanioł wściekle.

- Szukałem odpowiedzi, a Saldaphon kazał mojemu własnemu bratu wyjść naprzeciw mnie z armią! - krzyknął książę, a jego rogi powoli zaczynały rosnąć.

- Porzuciłeś mnie! Porzuciłeś nas wszystkich i nie było cię, kiedy potrzebowaliśmy pomocy! Nie było, kiedy musiałem wyrzucić Uriela na ziemię, nie było, kiedy Azraelowi odbiło i Raguel musiał go spętać, by zabrać mu kosę, nie było, kiedy walczyliśmy ze smokami i kiedy Kamael stracił pięć statków przez feniksy! - wyrzucał mu dalej Gabriel, zaciskając zęby i odruchowo rozkładając skrzydła szeroko. - Poświęciłem wszystko dla dobra tego kraju, a ty nie możesz poświęcić jednej rzeczy!?

- Jednej rzeczy, Gabrielu!? Mój syn to dla ciebie rzecz!? A może wszyscy jesteśmy dla wielkiego Regenta tylko cholernymi pionkami!? - Lucyfer ledwo się powstrzymywał przed uderzeniem go. 

- Nie wkładaj mi w usta czegoś, czego nie powiedziałem - warknął Regent z groźbą w głosie. - Jeśli odmówisz, nigdy nie zawrzemy pokoju.

- W takim razie pokój nigdy nie był opcją, Gabrielu - rzekł lodowato książę, po czym wstał od stołu i opuścił namiot. 
  
*** 

Zbierali się w milczeniu, które przerwał tylko Sariel, podchodząc do Regenta z ukontentowanym uśmiechem. 
- Wiesz, długo myślałem nad tym, jak zapobiec tym pertraktacjom... Zapomniałem, że nikt nie skopie sprawy tak dobrze, jak ty - rzekł szyderczo i Michał chyba wybił mu zęba. Nic to jednak nie zmieniło. Mieli wojnę. Należało zmobilizować zastępy, przygotować racje żywnościowe... Gabriel był wściekły i miał zamiar uderzyć, zanim jego brat zdoła to zrobić, chociaż Michał i Razjel próbowali go przekonać do odłożenia tego do czasu, gdy stopnieją śniegi, albo w ogóle na zawsze. 

Gabriel jednak wiedział, że kiedy nastąpi odwilż, jego złość również stopnieje i pozostanie jedynie drażniąca gorycz.

*** 

Lucyfer natomiast czuł się zdradzony. Gabriel dobrze wiedział, jaką wagę przywiązywał do rodziny i książę nie mógł uwierzyć, że poprosił go o coś takiego. Czyżby wieki użerania się z nadętą, próżną szlachtą pozbawiły go zupełnie serca? Ale nie, to niemożliwe... Widział spojrzenia, jakie rzucał księciu Michał, kiedy składali swoje namioty, widział nawet pełen żalu wzrok Razjela i te dwie, najbliższe Gabrielowi osoby wydawały się go prosić, aby przebaczył bratu. Nie potrafił. Jeszcze nie teraz. Spodziewał się, że Archanioł Wody ma go za zdrajcę, wyrzutka, lecz usłyszeć to z jego własnych ust... 

- Luciu... - Mammon położył mu rękę na ramieniu, zanim wsiadł do powozu, ale Lucyfer tylko pokręcił głową. 

- Nie, Mon. Mamy wojnę - rzekł z westchnieniem i pozwolił, by konie poniosły ich z powrotem do Lux.

_____________________________________________________

WR: Uroczyście ogłaszam nasz Wielki Powrót, może nie taki wielki, bo nie jestem pewna, czy uda mi się wrzucić kolejny rozdział z powodu wyjazdu na wycieczkę szkolną, ale JEST i będzie się dalej TOCZYĆ, bo akurat przejdziemy do części, którą osobiście wielbię. Zobaczymy, jak to się wszystko ułoży. Jeśli ktoś to jeszcze czyta, to bardzo prosimy o komentarze <3 
P.S. WS to skrót od wojny szachowej. Nie chciałam spoilerować w tytule.

SC: Po dłuższej zwłoce i wygrzebaniu się spod stosu wiedzy szkolnej wreszcie mamy okazję zaprezentować wam pierwszy rozdział Wojny Szachowej~~ Się porobiło, miało być tak pięknie, a wyszło jak zwykle... Gabe i Lucek to po prostu dwie wściekłe kocice, które się hejcą, i nic na to nie można poradzić xD Postaramy się wstawić niedługo następny rozdział, ale nic nie obiecujemy~~

6 komentarzy:

  1. Aaaaa, jestescie.!!Nie moglam wytrzymac bez Twoich opowiadan autorko. :D Jutro zabiore sie za czytanie. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo podobał mi się rozdział :) Mam nadzieje że szybko się pogodzą :) Już nie mogę doczekać się następnego rozdziału :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny rozdział. <3 Ta część zapowiada się bardzo ciekawie, ale mam nadzieję, że w końcu zapanuje pokój między niebem i piekłem. Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału. Pozdrawiam serdecznie i życzę dużo weny. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Jaj :D Zaczęłam czytać waszego bloga w sobotę, dzisiaj skończyłam PnS i tak myślałam że byłabym w niebo wzięta gdybyście kontynuowały już, teraz... I patrzę i mówię wam jesteście niesamowite :3 Z czystym sercem stwierdzam iż was blog jednym z najlepszych jakie czytałam <3

    A co do rozdziału... Jest cudowny, nie rozlazły tylko konkretny. Stoję murem za Luckiem i zgadzam się z ty, że nie zgodził się na warunek Gabriela. Mam nadzieję że wszystko jednak się dobrze skończy. :3

    Weny życzę i pozdrawiam~~

    OdpowiedzUsuń
  5. Samael <3 Ma tak rozwinięty zmysł pocieszania (to chyba podchodzi jakoś pod empatię), jak ja :D Pokoju nie ma, ale za to akcja jest. Ja się cieszę ^^

    OdpowiedzUsuń
  6. Dopiero pierwszy rozdział a już tyle się działo

    OdpowiedzUsuń