niedziela, 12 stycznia 2014

Rozdział IV

Lucyfer nie był ślepy. Widział, że od paru dni jego służącego coś gnębi i szybko doszedł do wniosku, że ma to związek z wizytą Dantaliana. Spotęgowało to już i tak ogromną niechęć, jaką czuł do szlachcica. Przejrzał rejestry grzeszników, które kurzyły się gdzieś w specjalnie przeznaczonej do tego sali, próbując znaleźć jakieś powiązania Vina z blondynem, a gdy to nic nie dało, wybrał się złożyć wizytę osobie, która na pewno mogła mu pomóc wyjaśnić jego dziwne zachowanie.

~***~

Sąd Dusz unosił się gdzieś nad Limbo. Przez jego środek przepływała rzeka Styks, która spadała kaskadami w nieskończoną otchłań po obu stronach wyspy. Przewoźnik swoją łodzią dostarczał ludzkie dusze przed oblicze Najwyższego Majestatu, Raguela. To w jego rękach spoczywał ich pośmiertny los, jego wyrok wysyłał je do Edenu lub w otchłanie Tartaru, za jego sprawą mogły się stać aniołem lub demonem. On też miał wszystkie spisy żywotów każdego człowieka, od Ewy i Adama począwszy.
Lucyfer stanowczym krokiem wmaszerował do przedsionka, składając trzy pary ogromnych, błoniastych skrzydeł. Rzeka była dziś wyjątkowo ciemna i nieprzyjazna, a Przewoźnik Azrael właśnie wysadzał na brzeg kilka dusz. Na widok księcia uśmiechnął się uprzejmie.
- Jak on się dzisiaj ma? - spytał demon, wskazując głową na drzwi prowadzące do sali sądowej.
- Jak zwykle - odparł beztrosko skrzydlaty.
- Czyli mam przerąbane... - westchnął Lucyfer. - Cóż, raz kozie śmierć. Dziękuję ci, Azraelu.
To powiedziawszy zapukał do olbrzymich drzwi, po czym nacisnął ostrożnie klamkę i wsunął się do środka.
Pomieszczenie było wielkie i puste. Posadzkę wybrukowano czarno-białymi kafelkami, niczym olbrzymią szachownicę bez pionków. Jedynie na prawo do wejścia stała olbrzymia, wysoka ława, na której szczycie siedziała zupełnie nieproporcjonalna do jej rozmiarów postać uderzająca mocno młotkiem o pulpit.
- Do Tartaru z nim, nawet bez dyskusji! - warknęła, a przy duszy klęczącej przy katedrze pojawił się inny czarnoskrzydły anioł i wyprowadził grzesznika z sali.
- Raguelu, mogę cię prosić? - rzekł do niego książę, zanim kolejny nieszczęśnik stanął w drzwiach. Sędzia odwrócił się w jego stronę.
- Czy ty myślisz, że ja jestem na wakacjach? - fuknął, ale rozłożył szare skrzydła i wylądował przed Lucyferem na ziemi. - Czego do jasnej ciasnej znowu chcesz? Wygrzebałem dla ciebie duszę, żebyś sobie z niej zrobił lokaja, czy co tam chciałeś! Ile jeszcze będziesz zawracał mi głowę?
Demon bez słowa czekał aż piekląca się przed nim kulka nienawiści skończy swoją tyradę. Raguel był niższy od niego, co dawało mu pewnego rodzaju satysfakcję. Miał potarmoszone szarawe włosy i zawsze ubierał się na czarno-biało. Jedno z jego oczu zasłaniała opaska, a kolor drugiego przypominał mleko w szklance. Na pierwszy rzut oka wyglądał jak dzieciak. Dopiero potem dostrzegało się olbrzymią siłę przyczajoną gdzieś w głębi jego spojrzenia. To wszystko nie zmieniało jednak faktu, że dla Lucyfera był małym, naburmuszonym złośnikiem.
- Mógłbyś pokazać mi księgę Vina? Chcę coś sprawdzić - wtrącił, kiedy sędzia umilkł na chwilę, by złapać oddech.
- Nie mógłbyś go po prostu zapytać? - prychnął tamten, ale poczłapał w stronę drzwi. Lucyfer pogratulował sobie w myślach. Widać Azrael się mylił i Raguel miał wyjątkowo niezły humor.
Miejsce, gdzie znajdowały się spisane żywoty ludzkie było olbrzymią biblioteką. Regały sięgające wysokiego sufitu ciągnęły się niemalże w nieskończoność, przy nich stały kilkunastometrowe drabiny. Półki zapychały rzędy ksiąg, niekiedy grubych i ciężkich, a niekiedy złożonych jedynie z paru stron. Sędzia rozłożył skrzydła i wzniósł się w powietrze. Przez chwilę przesuwał palcem po grzbietach tomiszczy, aż w końcu wyciągnął jeden i wylądował obok księcia.
- Proszę – powiedział, wręczając mu książkę. Lucyfer otworzył ją i przez chwilę kartkował, aż znalazł to, co go gnębiło. Dantalian miał kontrakt z Vinem. Teraz wszystko było jasne. Pewnie ujrzawszy go u boku znienawidzonego władcy, opowiedział mu wszystko o jego przeszłości w swój pokrętny sposób. Czy blondyn uznał go za słabego? Nagły strach ścisnął klatkę piersiową księcia. A jeśli odejdzie? Nie chciał tego, przyzwyczaił się do Vinraela i perspektywa zostania samemu po raz kolejny wydawała mu się przerażająca. Zamknął wolumin z nachmurzoną miną i oddał go Raguelowi.
-Ej, wszystko w porządku? -skrzydlaty uniósł jedną brew, przyglądając się czarnowłosemu uważnie. Ten skinął głową powoli.
-Tak. Po prostu muszę z kimś porozmawiać.


~***~

Vinrael wszedł do gabinetu księcia, niepewien co go czeka. Lucyfer zazwyczaj nie wzywał go, kiedy miał jakieś zajęcia, a blondyn sam już się nauczył, kiedy jest czas na herbatę, czy ciastko. Czyżby czymś zawinił? Nie, raczej nie, ostatnio stracił ochotę na flirtowanie z książęcymi służącymi, oddając się całkiem swoim obowiązkom i rozmyślając nad słowami Dantaliana. Więc czemu władca chciał go widzieć tak nagle?
Lucyfer siedział za biurkiem, przeglądając jakieś papiery. Kiedy jego sługa wszedł, uniósł znad nich głowę. Wygląda na nieco zdenerwowanego, chociaż bardzo stara się to ukryć, zauważył Vin.
- Mój książę, czy coś cię trapi? - zapytał. Władca odezwał się dopiero po chwili milczenia.
- Wiem, kim jest dla ciebie Dantalian i domyślam się, co ci powiedział - jego szkarłatne oczy uważnie obserwowały twarz blondyna, badając reakcje. - Twoje zachowanie od jego wizyty się zmieniło, wydajesz się zamyślony i zakłopotany. Jeśli więc postanowisz odejść, nie będę cię zatrzymywał. Muszę jednak przyznać, że nie jesteś mi obojętny i wolałbym, byś pozostał u mego boku, jako że to twoją duszę wybrałem.
Vinrael przez chwilę nie mógł uwierzyć w to, co właśnie usłyszał. Po tych wszystkich początkowych groźbach o Tartarze książę miałby po prostu pozwolić mu zrezygnować ze służby? Nie jest mu obojętny?
- Dlaczego uważasz, że planuję odejść? - chciał wiedzieć.
- Wiem, że mnie szanowałeś. Uważałeś za dobrego władcę, który dba o Piekło bez względu na wszystko. Teraz dowiedziałeś się, że prawie doprowadziłem je na skraj zagłady. Nie powiedziałem ci o tym, bo jestem zbyt dumny. Nie chciałem, żebyś mnie miał za sentymentalnego idiotę. Jesteś rozgoryczony, a Dantalian zapewne zaproponował ci jakąś alternatywę, więc co cię tu jeszcze trzyma? - westchnął Lucyfer, a jego młoda, przystojna twarz wydała się Vinowi zmęczona jak nigdy dotąd. Uśmiechnął się łagodnie i przykucnął, biorąc dłonie księcia w swoje.
- To, co zrobiłeś kiedyś nie ma znaczenia. Wręcz przeciwnie, jestem pewien, że to cenna lekcja z której wyciągniesz wnioski. Widzę demony, które cię otaczają, rozmawiam z nimi na co dzień. To na ich opiniach i słowach zbudowałem swój szacunek do ciebie, bo byli tu dłużej i wiedzą o tobie więcej. A moje zachowanie, cóż... Chciałem cię zapytać o twoją wersję, ale się bałem, że nie będziesz chciał o tym mówić.
Książę wyglądał na lekko zaskoczonego, lecz przez krótką chwilę na jego twarzy odmalowała się ulga. Cofnął ręce i podszedł do okna, by usiąść na parapecie. To jakiś nawyk, zauważył Vin, całkiem uroczy.
- Serius był synem Asmodeusza i jakiejś greckiej wieszczki - zaczął czarnowłosy, błądząc wzrokiem po widocznych w oddali lasach. - Mod przyprowadził go na bal, by oswoił się z dworem. Był wtedy młodzieńcem, pięknym i czarującym, roztaczał nieodparty urok, któremu nie potrafiłem się oprzeć. Nie ja jeden, jak się później okazało... Mieliśmy romans i choć krążyło wiele plotek o podbojach Seriusa, ja byłem zbyt zaślepiony, by przywiązywać do nich wagę. Nie byliśmy ostrożni, wykorzystywaliśmy każdą nadarzającą się okazję... Aż w końcu okazało się, że jestem w ciąży. Kiedy się dowiedział, nie chciał o tym nawet słyszeć. Powiedział, że to moja sprawa i jeśli będę mu narzucał ojcostwo, to odejdzie. W sumie teraz to rozumiem. Nie mogłem spodziewać się, że osoba, która sama dopiero co przestała być dzieckiem, zaopiekuje się innym. Serius był niedojrzały, Mod go rozpieszczał i nie nauczył się ponosić odpowiedzialności za swoje czyny.
Myślałem... Miałem nadzieję, że kiedy jego syn się urodzi, zmieni zdanie, ale nigdy nawet nie zaszczycił go spojrzeniem. Przychodził i zaraz po seksie już go nie było. Wkrótce oczekiwałem kolejnego dziecka. Wtedy się wściekł i stwierdził, że z nami koniec. Następnego ranka znalazłem go w sali konferencyjnej, obcałowującego się z którymś z moich służących. Coś we mnie pękło. Wyrzuciłem go z pałacu i zabroniłem kiedykolwiek pokazywać mi się na oczy.
Wbrew temu co mówią, wtedy nie zamknąłem się w sobie. Byłem zły, było mi smutno, obiecałem sobie, że nigdy więcej się nie zakocham, ale państwo wciąż było dla mnie ważne. Po prostu skupiłem się na wychowywaniu Bastiena i Lawlieta, bo to oni byli dla mnie szczęściem. Nicholas bardzo mi pomagał. Ale kiedy moi synowie dorośli, zaczęliśmy się od siebie oddalać. Pewnego dnia zniknęli bez słowa. Rozesłałem za nimi ludzi, ale nikt ich nie znalazł. W końcu jeden wrócił z wiadomością dla mnie. Brzmiała ona „Tak będzie lepiej”. Od tamtej właśnie pory wszystko straciło dla mnie znaczenie. Kim byłem, skoro właśni synowie uważali, że lepiej im beze mnie? Może powinienem zginąć podczas buntu? Myślałem o śmierci, Vin. My, demony i anioły w pewnym wieku przestajemy się starzeć. Ale kiedy mamy dość, możemy przerwać własne życie. Zniknąć, jakby nigdy nas nie było. Nie zdobyłem się jednak na to, bo każdy poranek dawał mi na dzieję, że może, tylko może dzisiaj spuszczą most, a po nim do domu wrócą moi synowie i znów będziemy razem jakby nigdy nie odeszli. Pewnie żyłbym w marazmie, ślepy na cierpienia swoich ludzi, gdyby nie bunt.
Kilka lat temu generał Samaela, Mephisto, stwierdził, że ma dość. Przyjechał na krótką audiencję, podczas której uśpił mnie jakimś specyfikiem, który dodał do herbaty. Istnieje zaklęcie, które pieczętuje moc Lordów. Znaliśmy je wtedy tylko ja i Mammon, do tej pory nie wiem jak księga z nim dostała się w ręce tego zdrajcy, ale użył go na mnie i zamknął w najciemniejszym lochu. Miałem jeszcze swoją moc archanioła, lecz ta cela powstała dla równie potężnego jak ja i nie byłem w stanie się sam uwolnić. W ciemności myślałem tylko, jaki ze mnie głupiec. Dopiero, kiedy straciłem swój kraj, zrozumiałem do czego go doprowadziłem, a teraz ten cholerny tyran zasiadał na tronie, za który oddałem własne serce. Na szczęście moi Lordowie pozostali mi wierni i z ich pomocą pokonałem Mephisto i jego wojsko. Od tamtej pory staram się za wszelką cenę naprawić szkody, które wyrządziłem.
Książę zakończył, ale jego oczy dalej pozostawały wbite w horyzont. Vin uśmiechnął się i uklęknął przed nim na jedno kolano. Dopiero wtedy Lucyfer spojrzał na niego.
- W takim razie pozwól mi służyć sobie radą i mieczem, mój książę - powiedział lokaj łagodnie, ujmując jego dłoń i składając na jej wierzchu delikatny pocałunek. Czarnowłosy poczuł nagłe uderzenie gorąca na twarzy, jego ogon zadrżał i zaczął nerwowo śmigać na lewo i prawo. Zabrał rękę szybko i odwrócił się, by Vin nie widział rumieńców na jego twarzy.
- I dobrze w końcu to twoja praca - burknął. Uśmiech służącego tylko się powiększył.


~***~

Tajemniczy oddział anielski krążący w pobliżu granicy zaczął sobie śmielej poczynać. Z okolicznych domostw bez śladu znikały demony. Lucyfer postanowił wysłać niewielki oddział pod wodzą Hariatana.
Nicholas westchnął. Wiedział, że powinien wyruszyć razem z nimi, ale nie sądził, że zdoła wrócić przed umówionym spotkaniem z Seriusem. A gdyby tak się nie stało, to kto wie, co by strzeliło temu idiocie do głowy...
Medyk nienawidził się z całego serca. Wiedział dobrze, co szlachcic zrobił księciu, sam przecież pofatygował się i zapoznał jego śliczną twarzyczkę ze swoją pięścią. Potem raz, tylko raz zwrócił się do niego o pomoc i teraz po prostu nie mógł się od niego opędzić. A co najgorsze, wcale nie był niechętny. Ich ostatnie spotkanie było bardzo przyjemne, młodszy demon ani razu nie spróbował go tknąć. Wydawał się naprawdę wdzięczny, że Nick poświęca m swój czas. Lekarz bardzo starał się odpokutować te zdradzieckie uczucia praktycznie wyżywając się na Vinie, ponieważ nie chciał, by jego przyjaciel cierpiał po raz kolejny... Bzdura. Musiał po prostu zatuszować poczucie winy, że spotyka się z jego byłym.
Z zamyślenia wyrwał go dźwięk otwierających się drzwi. Ortis położył mu przed nosem stertę papierów i skrzyżował ręce na piersi.
- Mistrzu, zakochałeś się, czy coś? Chodzisz z głową w chmurach - powiedział oskarżycielsko. Nick westchnął.
- Po prostu jestem strasznie zmęczony - rzekł, pocierając czoło ręką. - Hej, Ortisie, mogę mieć do ciebie prośbę?
- Jasne, mistrzu. Jakieś ziółka ci zaparzyć? - czarnowłosy przysiadł na krześle i uśmiechnął się lekko Medyk pokręcił głową.
- Możesz się udać w teren z oddziałem Lucyfera zamiast mnie? Jesteś już na to gotowy - poprosił z niewyraźnym uśmiechem. Oczy chłopaka zabłysły, niczym dwie gwiazdy.
- Naprawdę?
- Jasne, praktykujesz tu już chyba z dwadzieścia lat - Nicholas klepnął go w ramię. - Dasz radę. Powiedz księciu, że cię wysyłam w swoim zastępstwie.
- Nie zawiodę! - przyrzekł Ortis i niemalże wyfrunął z gabinetu z szerokim uśmiechem na ustach.

~***~

Lucyfer przechadzał się wzdłuż szeregu swoich żołnierzy. Wyprężone na silnych, końskich grzbietach demony z błyszczącą bronią u pasów i wolą walki w oczach wyglądali niczym posągi starożytnych wojowników. Książę uśmiechnął się z dumą do Hariatana. Wiedział, że nie musi do takiej drobnostki wysyłać Nerafeda. Kapitan doskonale sobie poradzi.
Gdyby nie fakt, że zdarzenia mały miejsce na granicy w okręgu Belphegora, książę poprosiłby Lorda, by sam zainterweniował, jednak Pan Lenistwa nie posiadał własnego wojska. Czarnowłosy westchnął z bólem nad kłopotliwością swej szlachty.
Doszedł do końca szeregu i uniósł głowę na ostatniego z żołnierzy. Vin uśmiechnął się do niego miękko z grzbietu białej, bojowej klaczy. Oj, Lucyfer już żałował, że uległ prośbom służącego i zgodził się puścić go z oddziałem. Jednak nawet sam Hariatan zapytał księcia, czy nie mogliby zabrać blondyna ze sobą i to przeważyło szalę.
- Jeśli ma się uczyć, to takie wypady będą najlepsze na początek - argumentował kapitan i zirytowany władca wydał w końcu pozwolenie. Spojrzał na Vinraela spode łba i odszedł nieco do tyłu, by mieć całą formację w zasięgu wzroku.
- Po pierwsze - zaczął swoją mowę pożegnalną. - Spróbujcie rozwiązać sytuację pokojowo. Nie wiemy o co chodzi, a jeśli bez pardonu napadniemy na niebiańskie wojska, całe pertraktacje pokojowe może szlag trafić. Nie o to nam chodzi, prawda? Jesteście żołnierzami, ale przede wszystkim cywilizowanymi istotami, które wiedzą, kiedy zacząć machać mieczem. Jestem pewien, że w akademiach wojskowych wyłożyli wam to bardzo dokładnie. Jeśli będą bardzo uparci, złapcie dowódcę i przyprowadźcie go do mnie. Jesteście w stanie to zrobić bez pozbawiania go głowy. A co najważniejsze, wróćcie wszyscy żywi - przy ostatnich słowach jego wzrok tylko na ułamek sekundy spoczął na Vinie. Larf przy boku księcia wygiął usta w podkówkę, patrząc na Hariatana. Dowódca posłał mu odważny, uspokajający uśmiech bohatera i ściągnął wodzę swojego konia.
- Za mną, chłopcy! Trzeba obić parę pierzastych tyłków! - zawołał gromko, po czym wbił pięty w boki wierzchowca i poprowadził galopem cały oddział przez most.
- Co ja mówiłem o obijaniu... - westchnął Lucyfer, kiedy wojsko zniknęło im z oczu.

~***~

Kapitan Orion z trudem odkręcił zardzewiały kurek. Żółtawa woda pociekła do brudnego zlewu i przez chwilę anioł nie miał ochoty włożyć pod nią rąk. W końcu jednak przełamał się i zaczął zmywać z palców czerwone ślady krwi. Za jego plecami para skrzydlatych w fartuchach wynosiła z sali pojękującego cicho, półprzytomnego z bólu demona. Orion rzucił za nimi krótkie spojrzenie i westchnął lekko. Przyjechał tu z niewielkim oddziałem żołnierzy i paroma medykami. Był to samowolny wypad i nikt o nim nie wiedział. Zanim został kapitanem, anioł przeszedł u Rafaela szkolenie medyczne. Już na początku zastanowił go proces przemiany, który zachodził, kiedy jakiś skrzydlaty zostawał wygnany z Nieba. Zdobywszy po wielu latach środki na taką wyprawę, po cichu przeniósł się do Limbo i wraz ze swoim zaufanym wojskiem doprowadził do jako - takiego użytku opuszczony szpital tuż przy granicy z okręgiem Belphegora. Miejsce zbudowano dawno dla ofiar jakiejś zarazy, a po zakończeniu epidemii opuszczono pospiesznie. Było ono na odludziu, ponieważ chorych trzeba było trzymać z dala od ośrodków miejskich. Skrzydlaci robili nocne wypady i łapali samotne demony, by potem móc je dokładnie przebadać.
Rezultaty nie były takie, jakich się spodziewał. Anatomia demonów okazała się praktycznie niczym nie różnić od anatomii aniołów. Mieli to samo serce, te same kości, podobną skórę i włosy. Tylko skrzydła zamiast pierzastych były błoniaste jak u nietoperza, z czaszki wystawały rogi różnych kształtów i wielkości, a kręgosłup przechodził w długi ogon. Orion odkrył jednak, że owe części ciała nie tylko najczęściej pozostają ukryte, lecz też są wrażliwe podobnie do anielskich skrzydeł. Piekielni mieli nawet czuły, intymny punkt między łopatkami, którego stymulacja doprowadzała ich do podniecenia seksualnego. Wszystkie te odkrycia nieco przerażały kapitana, który zaczynał powoli rozumieć, że to, co robi nie jest nawet w najmniejszym stopniu humanitarne. Jego obiekty badań w bólu krzyczały imiona swoich bliskich, a z ich oczu płynęły łzy o takim samym składzie chemicznym jak łzy ich niebiańskich braci. Powoli uświadamiał sobie, że z zimną krwią torturował istoty nijak nie gorsze od niego.
Ocknął się z ponurych myśli dopiero, kiedy woda przestała lecieć. Wytarł ręce w jakąś szmatę z przekleństwem na ustach i opuścił salę, kierując się w stronę swojego gabinetu. Usiadł na skrzypiącym krześle i zaczął chyba po raz setny przerzucać papiery z notatkami. Nic się nie zmieniło i opisy eksperymentów dalej brzmiały jak zwykła, bestialska tortura.
Nagle drzwi się otworzyły i młody, nieopierzony jeszcze żołnierz stanął przed burkiem z głębokim ukłonem.
- Panie Orionie, po granicy krąży jakiś odział demonów. Chyba nas szukają - powiedział, a w jego głosie brzmiało czyste przerażenie. Pewnie nigdy jeszcze nie widział piekielnego żołnierza na oczy.
- Nie znajdą nas tu - uspokoił go skrzydlaty.
- Tak jest! - zawołał z ulgą młokos. Jego mina jednak zrzedła nieco, gdy zauważył, iż wyższy rangą skrzydlaty głęboko się zamyślił.
- Albo i nie... - powiedział powoli. - Wojsko na pewno ma medyka, który mógłby opowiedzieć mi to, czego jeszcze nie wiem... A jeśli się nie zgodzi mówić, to parę cięć na pewno go zachęci...
Uśmiechnął się drapieżnie i nie zważając na cichy jęk młodego anioła, wyszedł gromadzić wojsko.

~***~

Na początku wysłali zwiadowcę, który odnalazł książęcy oddział i po cichu podążał jego śladem. Cała akcja musiała być szybka. Inicjują potyczkę wieczorem, gdy demony już są w rozbitym obozie, ktoś zakrada się na tyły i łapie medyka, po czym uciekają do lasu, zanim oddział zdoła się pozbierać po szybkim ataku. Proste.
Tak też się stało. Piekielny oddział ani trochę nie spodziewał się wieczornego najazdu, ale postawili dzielny opór. Orion musiał oddać honor dowódcy i paru jego towarzyszom, którzy błyskawicznie postawili już nieco podchmielonych żołnierzy na nogi. Udało im się nawet wyprzeć nieprzyjaciela za strumień, za co anioł nawet był im wdzięczny, bo stamtąd ucieczka była o wiele łatwiejsza. Wszystko poszło jak po maśle. Paru zbyt entuzjastycznych wojskowych rzuciło się za nimi w pogoń, jednak szybko ich zgubili w lesie, który bądź co bądź już trochę poznali.
Hariatan zaklął siarczyście, widząc wracających z pustymi rękami wojów. Sielankowy wieczór przerwał zupełnie losowy i bezsensowny najazd, a do tego jego zwiad, który powinien z łatwością wyprzedzić ciężkie, bojowe konie zgubił narwańców w lesie.
- Co to do licha miało być? - warknął kapitan. - Tak się zachowuje zgraja leśnych dzikusów, a nie szanujące się wojsko! Postradali rozum, czy co!?
Usiadł ciężko obok Vinraela, który przycupnął na jakimś kamieniu i intensywnie myślał. Dookoła demony powoli zaczynały doprowadzać obóz do porządku.
- Może próbowali odwrócić naszą uwagę? - odezwał się nagle blondyn w zamyśleniu. Hariatan uniósł brwi.
- Jeśli masz rację, to chyba średnio im wyszło. Nie zabrali zapasów, leków, ani nikogo nie zabili.
- Może... - zaczął Vin, ale przerwał mu jakiś młody żołnierz, który wybiegł właśnie z namiotu medycznego.
- Panie Hariatanie! Panie Hariatanie, sir! Złapali Ortisa!
- Co?! - kapitan poderwał się gwałtownie. - Szukałeś wszędzie?
- Wszędzie! Zniknął! - odparł posłusznie demon.
- Niech to wszystko szlag! - warknął Hariatan, czując ogromną ochotę, by coś rozwalić.

~***~

- Umieściliśmy medyka w celi – oznajmił z dumą żołnierz, ten sam, który doniósł mu o oddziale na granicy. Orion zmierzył go wzrokiem. Widać było, że młody, niedoświadczony. Chciał się wykazać przed dowódcą, zdobyć uznanie. Anioł wstał zza biurka i rozprostował skrzydła.
- No dobrze, pokaż mi go, em… - spojrzał na podwładnego pytająco.
- Rufiusz! – zawołał radośnie anioł. Orion skinął głową, przekonany, że zapomni gdy tylko tamten zniknie mu z oczu.
Został zaprowadzony do skrzydła dla więźniów. Strażnik usłużnie otworzył drzwi jednej z celi. Przykuty do ściany klęczał tam demon o czarnych włosach związanych w krótkiego kucyka. Nawet pomimo żałosnej sytuacji w jakiej się znajdował, jego spojrzenie było wyzywające. Na twarzy miał kilka paskudnych szram, zapewne od bicza.
- Proszę, proszę… - Orion nachylił się i ujął go za brodę. Demon wyrwał się i kłapnął zębami, jakby chciał mu odgryźć palce.
- Nic wam nie powiem – syknął jadowicie, szarpiąc się w kajdanach.
Anioł uniósł brwi z aprobatą. Zazwyczaj złapani kulili się przy ścianie, kwiląc z przerażenia.
- Jesteś medykiem, tak? – zapytał. – Możesz zdradzić swoje imię?
- Chyba dlatego mnie tu ściągnąłeś? I po cholerę ci ono, skoro i tak zabijesz mnie jak psa? – warknął demon, patrząc na niego z nienawiścią. – Tylko to potraficie, prawda? Nie macie o nas pojęcia, a myślicie, że macie prawo robić z nas zabawki!?
Orion skrzywił się lekko. Czy tak piekielne społeczeństwo widziało jego braci? Cóż, nic dziwnego, w końcu on sam jeszcze niedawno miał demony za zniekształcone złem bestie bez zasad moralnych i wartości.
- Nazywam się Ortis, ale wątpię, że to cię powstrzyma – dodał złapany z pogardą. – No dalej, zniszcz mnie.
- Nie mam zamiaru robić ci krzywdy, o ile mnie do tego nie zmusisz - pokręcił głową skrzydlaty. - Jeśli jednak zgodzisz się na współpracę i opowiesz, co chciałbym wiedzieć, puszczę ciebie i wszystkich, których złapałem wolno.
W ciemnych oczach przez jedną chwilę odbiła się nadzieja, ale zaraz zastąpiła ją złość.
- Ty cholerny dupku. Jeśli ci cokolwiek powiem, zabijesz nasz wszystkich! - oskarżył, szarpiąc się w więzach.
Orion westchnął. Nie miał czasu na zabawę. Oddział wojskowych na pewno nie porzuci swego medyka. Już wcześniej anioł ocenił, że byłoby im trudno zwyciężyć z demonami, a jeśli tamci wezwą posiłki, w ogóle stracą szansę na powrót do Nieba. Nie miał też wątpliwości, że prędzej czy później ich kryjówka zostanie odkryta. Z ciężkim sercem kazał przenieść Ortisa na salę operacyjną.
 __________________________________________________________________

 WR: Tak, nadeszła niedziela, czas na kolejny rozdział~~ Wyjątkowo dobrze mi się go pisało, więc mam nadzieję, że nie zawiedzie waszych oczekiwań...Jeśli chodzi o mechanizm pisania bloga, to żeby rozwiać wszystkie wątpliwości ja piszę, Scarlett bethuje, ale mam nadzieję niebawem zmienić ten stan rzeczy i zachęcić ją do wrzucania swoich dzieł, bo wierzcie mi, są o wiele lepsze od moich <3 Dziękuję serdecznie wszystkim, którzy komentują bloga, liczę że w miarę jak będziemy pisać jeszcze bardziej polubicie nasze kochane dzieci <3

 SC: Słodki VinLuc jest słodki~~ Phew, ledwo wyrobiłam się z bethowaniem tego wszystkiego, więc za ewentualne błędy przepraszam. Niebawem do naszej linkowej sekcji zostanie dodany kolejny odnośnik - nasz własny, PnSowy Deviantart~~ Będziemy na nim zamieszczać wszystkie prace związane z naszymi ukochanymi postaciami i wymyślonym przez nas światem. Cross-overy i dużo yaoizmu gwarantowane~~

9 komentarzy:

  1. Przeczytane, skomentuję, jak znajdę czas~ <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Biedny medyk... Jego pierwsza wyprawa i już został złapany. Chociaż jak przeczytałam, że to Ortis zostanie wysłany, to tak pomyślałam, że coś mu się stanie. Chociaż mam gorącą nadzieję, że jego towarzysze zdążą go uratować, naprawdę nie chciałabym żeby coś mu się stało. Cieszę się także, że Lucyfer wyjaśnił sobie wszystko z Vinem tak spokojnie, uwielbiam czytać o tej dwójce ^^ I jeszcze jedno, strasznie spodobała mi się postać sędziego ^^
    Dużo weny :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Bombardowanie komentarzami jest zawsze mile widziane.:))
    Jak to miło, kiedy spotykamy koś niższego od nas. Ha ha. Świetnie rozumiem Lucka.
    Naburmuszona, złośliwa kulka? Sędzia chyba nie ma u władcy Piekła najwyższych notowań. Wizyta była bardzo zabawnie opisana. Wygląda na to, że nowy lokaj przypadł do serca Lu.
    Strasznie smutna ta historia o synach Lucka, mam nadzieję, że cała sprawa się wyjaśni. Ciekawe co ich skłoniło do ucieczki z dworu.
    Książę dość nerwowo reaguje na wszelkie objawy uczuć, ależ z niego uparta i dumna bestyjka. Vin chyba nie da mu się wyprowadzić w pole?
    Obawiam się, że nasz medyk też się natnie. Nie bardzo wierzę w zmianę charakteru jego kochanka.
    Trzeba obić pierzaste tyłki! – Coraz bardziej lubię tego dowódcę.
    Czego właściwie szuka ten porąbany anioł Orion i jakim cudem nikt nie wie co on tam wyprawia?
    Ale z tych demonów ciamajdy, dały porwać medyka. Niech ruszą leniwe tyłki i ratują biedaka! Ten szalony anioł pokroi go na kawałki!

    OdpowiedzUsuń
  4. Jestem, jestem ;D
    Przepraszam, ale nie mogłam znaleźć czasu w zeszłym tygodniu ;(
    Oba rozdziały bardzo mi się podobają.. Ciesz się też, że Lucyfer i Vin coraz lepiej się dogadują ( ale niech będzie jeszcze lepiej !!) XD
    No to chyba tyle, pozdrawiam ;**

    OdpowiedzUsuń
  5. Strasznie skomplikowane, aczkolwiek wciągająca historia Pana Ciemności :) Dość ciekawy ten Twój Vin, rzekła bym że nawet bardzo. Czekam na więcej. Pozdrawiam i dziękuję za komentarz u mnie pod " Zwą mnie księciem Slytherinu"

    Damessa
    www.opetane-serce.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. Czyli ten Serius(?) to jest ten ojciec tych dzieci Lucyfera?
    Kurcze co za smiec!



    Damiann

    OdpowiedzUsuń
  7. Strasznie się cieszę, że opowiadanie ci się podoba. Mam nadzieję, że nie zrazi cię to, że w najbliższym czasie nie przeczytam twojego opowiadania. Nie dlatego, że nie chcę. Tematyka piekła zawsze mnie interesuje. Wiąże się to z tym, że nie mam nawet czasu na pisanie :) Sesja - 800 stron nauki na dwa przedmioty przez najbliższe cztery tygodnie... Wydaje mi się to zabójcze. Jeśli znajdę czas przed 9 lutym, oczywiście zajrzę tu i poczytam. Jeśli nie... To przepraszam, ale zrobię to po sesji :) Nigdy nie lubiłam typowych uke. Wydawali się zbyt ... nierzeczywiści. Cieszę się, że podoba ci się mój styl pisania, chociaż sama nie jestem go pewna. Studiuję psychologię, dlatego stwierdziłam, że będzie dobrym pomysłem dodać do opowiadania coś czego się uczę w miarę prosty i przejrzysty sposób :)
    Co do weny - jest. Gorzej z czasem :)
    Pozdrawiam
    LM

    OdpowiedzUsuń
  8. Anioły są gorsze niż demony

    OdpowiedzUsuń
  9. Biedny Ortis. Ale bardziej szkoda mi Lucyfera i tego co przeżył.

    OdpowiedzUsuń