Orion
siedział w celi, do której przywlekli go książęcy służący,
zmarznięty i przestraszony, ale przede wszystkim wściekły.
Wściekły na swoją głupotę, naiwność pozwalającą mu wierzyć,
że nikt go nigdy nie złapie i lekkomyślne pozostawienie skrzydeł
na widoku. Teraz przez niego Ortisa może spotkać straszna kara, a
co więcej, jeśli Lucyfer uzna go za szpiega, o pokoju między
Niebem a Piekłem będzie można zapomnieć. Zawiódł na całej
linii – jako żołnierz, kochanek i uczeń Rafaela, który przecież
tak bardzo wyczekiwał, by w końcu pogodzić się z bratem.
Musiał
jakoś przekonać Lucyfera, że nie jest szpiegiem. Najlepiej mówić
całą prawdę, ale czy książę uwierzy w chociaż jedno słowo?
Jak upewnić go w swojej szczerości? Podobno władca przebywał
teraz w okręgu Mammona, więc było trochę czasu, aby wymyślić
plan. Trudność polegała na tym, że Orion nie miał pojęcia jaki
jest Lord Pychy. Wyobrażał go sobie jako surowego, gniewnego
monarchę otoczonego mroczną, tajemniczą aurą, który zakładał z
góry, co zrobić z winnym i żadne argumenty nie przekonywały go do
zmiany decyzji. Taki obraz przynajmniej wykreowały wszystkie
pogłoski, które słyszał w Niebie, ale z drugiej strony nasłuchał
się też wielu innych rzeczy, a te okazały się zupełną
bzdurą.
Siedział samotnie przez długi czas. Służący
przynosił mu jedzenie, a przez niewielkie, zakratowane okienko mógł
obserwować zmieniające się pory dnia. Czekał na wyrok, a w każdej
sekundzie tego oczekiwania jego myśli pędziły jak szalone, nic
dziwnego zatem, że niemalże poczuł ulgę, kiedy drzwi do celi w
końcu się otworzyły i demony wyprowadziły go na zewnątrz.
W
sali, gdzie książę wydawał osądy zgromadziła się chyba cała
zamkowa służba. Lucyfer zasiadał na olbrzymim w porównaniu do
jego drobnego ciała tronie obitym czerwonym pluszem, z wyższością
patrząc na skrzydlatego. Nie tak Orion go sobie wyobrażał. Zamiast
potężnego Władcy Piekła o imponującej posturze, wielkich,
zakręconych rogach i groźnym spojrzeniu, ujrzał raczej niskiego
demona, na pierwszy rzut oka nie kojarzącego się z olbrzymią
władzą, którą posiadał. Anioł jednak nie był głupi i
wiedział, że to nie wygląd księcia zadecyduje o losie Ortisa i
jego.
Medyka zauważył przy tronie. Jego czarne włosy były
rozpuszczone, a wzrok uparcie wbity w ziemię. Skrzydlaty miał
ochotę wyrwać się strażom, by podbiec do ukochanego i jakoś go
pocieszyć, ale nie chciał narobić jeszcze większych problemów.
Poza tym za plecami demona stał wyższy od niego mężczyzna o
surowej twarzy i włosach w kolorze kawy z mlekiem, który pewnie
miał pilnować Ortisa.
- Proszę, proszę - odezwał się
Lucyfer, gdy strażnik skrzydlatego zmusił go do klęknięcia przed
nim. - Widzę, że pośród aniołów nie brakuje samobójców. Kto
by pomyślał, jak łatwo wyhodować sobie takiego pasożyta.
Orion
uniósł wzrok na władcę, starając się zachować spokój.
-
Wasza wysokość - zaczął. - Czy mógłbym prosić o głos?
-
Owszem. Chętnie usłyszę, co skrzydlaty robi w moim pałacu. Czyżby
mój brat chciał się upewnić, że znienacka na niego nie najadę?
- książę machnął ogonem, opierając głowę na ręce.
- Nie!
- zaprotestował żarliwie wojskowy. - Wasza wysokość, Regent nie
ma z tym nic wspólnego! To była moja własna inicjatywa i jeśli
masz kogoś ukarać, to ukaż mnie, ale nie przerywaj rozmów o
pokój! Błagam!
- Och? A to ciekawe. Niby czemu mam ci wierzyć?
- w oczach Lucyfera odbiło się zaciekawienie i Orion zrozumiał, że
to jego szansa.
- Nie chciałem niczyjej krzywdy - wyszeptał,
spuszczając wzrok. - Prawda jest taka, że przylatywałem do twego
pałacu pomimo zakazów Ortisa i pomimo niebezpieczeństwa, jakie tu
na mnie czekało, ale tylko dlatego, że się w nim zakochałem!
Jeśli chcesz, ukaż mnie jak sobie życzysz, byleby tylko jemu nic
się nie stało!
- Nie zrywać pertraktacji... Nie karać
Ortisa... Prosisz mnie o wiele, aniele - zauważył Lucyfer. - Więc
nie przeszkadzałoby ci, gdybym kazał skrócić cię o głowę?
-
Jeśli wtedy oszczędzisz Ortisa, to jestem gotów przyjąć ten
wyrok - rzekł cicho Orion, chociaż jego pióra zbiły się ciaśniej
ze strachu.
- Nie! - krzyknął Ortis, gwałtownie wyrywając się
do przodu. - Błagam, książę...!
- Cisza! - uciął Lord Pychy
surowo. - Więc anioł zakochał się w demonie, tak? Czyżbyś to ty
był dowódcą tych aniołów, którzy łapali moich ludzi na granicy
i się nad nimi znęcali?
- Kazałem ich wypuścić - wyszeptał
ze skruchą białowłosy.
- Ale nie mogłeś zapomnieć o Ortisie,
hm? Nielojalny z ciebie wojskowy - Lucyfer przekrzywił głowę
niczym kot, który bawi się swoją ofiarą, zanim ją połknie. - Co
powie Michał?
- Obecnie uczę się u pana Rafaela na uzdrowiciela
- poprawił go Orion. - Żołnierzy trzeba jak jest wojna, zaś
lekarze przydadzą się zawsze.
- Nie mogę się nie zgodzić
- przytaknął łaskawie książę.
- Książę, proszę...
- Ortis spojrzał na niego błagalnie. - To moja wina, nie powinienem
go wpuszczać...
- Nie powinieneś... Ale kto słucha głosu
rozsądku, gdy chodzi o miłość? - westchnął Lucyfer, na chwilę
tracąc swój kpiący ton. - Masz przed sobą przyszłość, Ortisie
i nie chcę ci jej odbierać. Zapowiadasz się na wspaniałego
lekarza. Jeśli zaś skrzywdzę tego chłopaka, szlachta niebiańska
będzie miała pretekst, by nie dopuścić do zawarcia rozejmu. Na
razie jednak nie mogę pozwolić, byście się spotykali,
przynajmniej dopóki nie nastąpi pokój między naszymi
państwami.
- Więc...? - wyszeptał drżącym głosem
Orion.
- Więc ty, żołnierzu, czy tam medyku, zostaniesz
odesłany do Nieba, a Ortis zamieszka z Nickiem, żeby ktoś miał go
na oku. Zgadzasz się na to, Nicholasie? - Lord Pychy spojrzał na
mężczyznę stojącego za czarnowłosym, a ten tylko skinął głową.
- Doskonale. Zatem ty, aniele, nie masz wstępu na teren Piekła aż
do zawarcia pokoju, zaś twój ukochany do tego momentu będzie pod
nadzorem swego mistrza. Taki wyrok na was wydaję ja, Lord Pychy i
Książę Piekła, i tak dalej, i tak dalej.
- Mogę się
chociaż pożegnać? - zapytał Ortis, patrząc na skrzydlatego
tęsknie. Książę tylko przewrócił oczyma.
- A niech ci
będzie.
Medyk podszedł do anioła niepewnie i uniósł ręce, by
położyć je na jego policzkach i jak najdokładniej zapamiętać
detale twarzy. Jeszcze parę miesięcy temu flirtował z Vinem bez
żadnych zobowiązań, a teraz co z niego zostało? Rozklejał się
dla wroga, który niemalże rozkroił go na stole operacyjnym, by
zobaczyć, co ma w środku. Nigdy wcześniej nie myślał, że
rozłąka z kimś może go tak zaboleć.
Orion wcale nie czuł się
lepiej. Chociaż obie strony uparcie parły do osiągnięcia jakiegoś
rozejmu, na razie Gabriel musiał przekonać szlachtę, że to
najlepsze wyjście, a ci mogli się ociągać nawet lata z podjęciem
decyzji. Co, jeśli przez ten czas Ortis pozna kogoś innego? Jeśli
o nim zapomni? Medyk nigdy nie był strasznie wylewny i białowłosy
nie miał pewności co do jego uczuć. A jeśli to on zawali? Jeśli
zapomni o swoim słodkim demonie...? Jeśli rozstanie zniszczy to, co
mieli...?
- Kocham cię - wyszeptał nagle Ortis, zupełnie
zaskakując anioła. Krótkie, szczere wyznanie było zapisane
niemalże na całym obliczu medyka. W tej chwili Orion uwierzył, że
wszystko będzie dobrze.
- Ja ciebie też - odparł, obejmując go
i całując namiętnie i tęsknie, jakby już nie widzieli się przez
długi czas.
~***~~
Kiedy Vin powrócił do
pałacu razem z Larfem i resztą obstawy, anioła już nie było.
Książę jednak pozostał dla swego służącego chłodny i
nieprzystępny, natomiast ten znikał na całe dnie, nawet nie
starając się z nim dogadać. Takie zachowanie tylko denerwowało
Lucyfera bardziej, co nie umknęło uwadze jego synów. W końcu
stwierdzili, że należy coś z tym zrobić. Lawliet zdecydował się
sprawdzić, gdzie Vin wsiąka codziennie, zaś Bastien pomaszerował
do ojca w celu wybadania przyczyn konfliktu.
Lucyfer właśnie
skończył audiencje i poszedł do swego gabinetu, by przejrzeć
dokumenty do podpisania. Musiał przyznać, że podczas jego
nieobecności starszy książę wykonał świetną robotę w
prowadzeniu państwa. Władca był dumny z syna. Gdyby coś mu się
stało, miałby godnego następcę. Dlatego też, kiedy Bastien
wszedł do pokoju, miał zamiar go pochwalić, ale chłopak nie dał
mu się nawet odezwać.
- Co się stało między tobą, a
Vinraelem?
Oczy Lorda Pychy otworzyły się szeroko. Nie
sądził, że jego syn coś zauważy i połączy fakty.
-
Nic wielkiego - rzekł, starając się brzmieć obojętnie.
Czarnowłosy uderzył otwartą dłonią w biurko, a na jego twarzy
odmalowała się desperacja.
- Całe życie widziałem cię
z taką miną! Zranionego, odrzuconego, zawiedzionego, ocierającego
łzy, gdy myślałeś, że nikt nie patrzy. Tylko dla nas zmuszałeś
się do uśmiechu. Mam już tego dość! Jeśli jest szansa, aby coś
naprawić, to zrób to, do cholery! Chociaż raz w życiu... Bądź
szczęśliwy, proszę...
Lucyfer nie mógł uwierzyć. W oczach
Bastiena zebrały się łzy, a jego ramiona drżały. Czy
rzeczywiście tak było? Czy jego synowie musieli się wychowywać,
widząc jego rany, w poczuciu, że nic nie mogą z nimi zrobić? Lord
Pychy wstał i przytulił starszego z braci, gładząc go opiekuńczo
po włosach.
- Cii... - wyszeptał uspokajająco. - Będzie
dobrze... Nie przejmuj się tym, proszę... To nie twoja wina,
Basty...
- Nie mamy do ciebie żalu, nigdy nie mieliśmy...
Byłeś najlepszą matką, o jakiej mogliśmy marzyć, ale jesteśmy
już dorośli i chcemy zadbać o ciebie - Bastien oddał uścisk
mocno. - Dlatego, proszę...
- Basty - uciszył go Lucyfer.
- Żyję już długo i nie jestem taki nieporadny, jak wam się
wydaje. Wytrzymam dużo. Jestem w stanie rozwiązać swoje problemy,
dlatego nie zaprzątajcie sobie tym głowy. A teraz mógłbyś proszę
sprawdzić, jak idą przygotowania do turnieju?
Jego syn
odsunął się z rezygnacją i skinął głową. Nie powiodło się.
Pocałował ojca w czoło i opuścił gabinet z nadzieją, że
Lawlietowi poszło lepiej.
~***~
Młodszy z
synów księcia tymczasem, przy drobnej pomocy Kariana zlokalizował
Vina w jednej z mało używanych sal w pałacu. Blondyn od jakiejś
godziny ćwiczył bezustannie pchnięcia i flinty, zbyt skupiony, by
zauważyć obserwującą go z ukrycia parę.
- Strasznie się
wczuwa - zauważył szeptem koniuszy.
- To znaczy, że chce
iść do wojska - odparł Lawliet ze zmartwieniem. - Opuścić
mamę.
- Nie wyciągaj takich pochopnych wniosków... - skarcił
go Karian. W tym samym momencie dało się słyszeć kroki i Bastien
dołączył do nich, zaglądając do pokoju.
- Nie udało mi się
nic z niego wyciągnąć - rzekł z goryczą. - Spędza całe dnie na
ćwiczeniu szermierki? O co tu chodzi?
- Pewnie ma dość
humorów mamusi i woli iść do wojska - wyszczerzył zęby jego
brat.
- Przestań, książę jest bardzo dobrą osobą -
zaprotestował Karian.
- No, ale potrafi zaleźć za skórę -
wzruszył ramionami młodszy książę, zupełnie nie zwracając
uwagi na to, że jego głos przestał być szeptem.
- Moje
książęta, Karianie, myślę, że wygodniej będzie wam wejść -
unieśli głowę, by spojrzeć na Vina, który przerwał swoje
ćwiczenia i z uśmiechem patrzył na trójkę intruzów.
Po
chwili cała czwórka siedziała na podłodze. Synowie Lucyfera z
lekkim zakłopotaniem wbijali wzrok w podłogę, niczym uczniowie
przyłapani na gorącym uczynku.
- Więc? Wasze wysokości
mają dla mnie jakieś zadanie? - zapytał blondyn, nalewając sobie
wody z niewielkiego dzbanuszka.
- Co jest między tobą, a ojcem?
- wyrwał się Bastien. - Kiedyś jak wszedłem do waszego pokoju
prawie się całowaliście, a teraz jesteście na siebie wściekli.
Patrzyłeś na niego jak na ósmy cud świata, a teraz tylko się tu
chowasz. Kochasz go w końcu, czy nie?
- Kocham - westchnął Vin.
- Kocham go z całego serca. Ale nie chcę z nim być jako służący.
Chcę się stać osobą go godną. Planuję wziąć udział w
turnieju i go zwyciężyć. Dopiero wtedy będę mógł sobie z nim
wszystko wyjaśnić. Więcej głupot nie zrobię.
Książęta
zamilkli, patrząc po sobie z zaskoczeniem. Nie spodziewali się
tego, ale z drugiej strony myśl, że Lucyfer ma kogoś, kto dla
niego próbuje stać się kimś lepszym było uspokajające.
-
Ale jeśli cię kocha, to jest mu obojętne, czy będziesz służącym,
czy generałem... - zauważył niepewnie Karian. Blondyn uśmiechnął
się lekko.
- Och, wiem. Ale tu chodzi również o mnie. Chcę
udowodnić światu... Sobie, że mogę coś sam osiągnąć. Do tej
pory polegałem na innych. Może gdybym dowiódł, że jest we mnie
więcej niż sam wygląd, mógłbym w końcu zdjąć ta maskę.
-
To ci pomogę - zaoferował Lawliet, ku zdziwieniu wszystkich. -
Bastien na szermierce zna się jak kura na kaligrafii, ale ja trochę
trenowałem. To zawsze lepsze, niż ciachać powietrze.
- A
ja postaram się upewnić, że ojciec cię nie znienawidzi do
turnieju - dołączył się jego starszy brat. Vin uśmiechnął się,
zakłopotany propozycją książąt.
- Dziękuję.
~***~
W
końcu nadszedł dzień turnieju, z utęsknieniem wyczekiwany
przez szlachtę z Lux i okolic. Arystokracja zgromadziła się na
trybunach dookoła placu, na którym miały odbywać się walki.
Chociaż dookoła wciąż panowała zima, dzięki paru magom Lorda
Belphegora arena została osłonięta od śniegu i chłodu, by
pojedynki mogły się toczyć w komfortowych warunkach. Lucyfer wraz
z siedmioma Lordami i dwójką synów zasiadł w pierwszej loży, bo
jak najlepiej widzieć potyczki kandydatów.
- Nie jesteś
podekscytowany, Luciu? - zapytał Mammon, wychylając się ze swego
miejsca, by spojrzeć na przyjaciela.
- Nie oczekuję żadnych
niespodzianek, Mon - odparł ten chłodno, krzyżując ręce na
piersi. Lawliet i Bastien wymienili zadowolone spojrzenia. Ich ojciec
jeszcze się zdziwi.
- Jakich niespodzianek? - zapytał
podejrzliwie Beelzebub, jedną ręką pakując sobie pączka do ust,
zaś drugą machinalnie gładząc włosy Belphegora, który uciął
sobie drzemkę na jego kolanach.
- Nigdy nie wiadomo, kto
wygra - wyjaśnił lakonicznie Mammon.
- Mon coś knuje -
zauważył Lewiatan, ale szybko przestał dążyć tą kwestię, bo
na siedzeniu w rzędzie za nim umościł się Azazel. - Moja śliczna
wiewióreczka!
- Won, ty zboczony karpiu! - warknął rudy
generał, unikając sięgających w jego stronę dłoni i przylgnął
do Shemhazaia, który ze śmiechem poczochrał jego włosy.
-
Lewiatanie, mógłbyś... - syknął Samael, kiedy Lord Zazdrości
praktycznie uwalił się na niego całym ciałem, próbując
dosięgnąć Azazela.
- Ej, on cię nie lubi, zostaw -
Asmodeusz pomógł mu pozbyć się kłopotu, odciągając
przyjaciela. Sam jednak rzucił tęskne spojrzenie na Mammona, który
był zajęty beztroską rozmową ze swoim generałem. Dzisiaj Mon
wyglądał zjawiskowo w jasnobrązowym płaszczu z białawym
futerkiem wkoło kołnierza, rękawów i dolnego brzegu. Nadawało mu
ono dostojeństwa i tworzyło piękną kompozycję z zarumienionymi
od zimowego powietrza policzkami. Mod jednak nie przyglądał się
zbyt wiele. Wolał, by Lord Chciwości nie czuł się do czegoś
zobowiązany z powodu jego głupich uczuć.
W końcu rozległ się dźwięk trąbek ogłaszający rozpoczęcie turnieju i
wszyscy uczestnicy wmaszerowali na arenę. Ustawiwszy się rzędem
przed księciem, skłonili głowy w geście szacunku. Lawliet i
Bastien wymienili zadowolone spojrzenia. Vin nie prezentował się
ani odrobinę gorzej od pozostałych. Ubrany w elegancki, ale wygodny
mundur do szermierki w klapę wpiął pąsową różę, a przy boku
miał miecz, który wybrali na początku treningu. Nietrudno było
zgadnąć, że oczy Lucyfera natychmiast zwróciły się na niego.
Książę wstał i podszedł do barierki dzielącej go od
zawodników.
- Zgromadziliście się tu, by dowieść swoich
umiejętności w walce, odwagi i siły. Tylko jedno z was może
zostać generałem. Wykorzystajcie tą szansę najlepiej jak umiecie.
Powodzenia! - zawołał, wyciągając dłoń przed siebie, zaś
uczestnicy skłonili się nisko i wymaszerowali z areny. Została
tylko jedna para, młoda diablica o krótko ściętych włosach i
jakiś dostojny demon, który chociaż bardzo się starał, nie mógł
dorównać przeciwniczce w sztuce fechtunku. Pokonała go bez
większego problemu, zbierając owacje widowni.
- Podoba mi
się - rzekł Mammon do siedzącego obok Beelzebuba. - Ma klasę.
-
To ją przyjmij, brakuje ci jednego generała, prawda? Gryza? - Beelz
podsunął mu pieczonego udźca, pilnując by Belphegor nie zsunął
się przy okazji z jego kolan.
Kolejna walka nie była
imponująca, jeden z demonów miał znaczną przewagę nad drugim i
szybko zwyciężył. Lucyfer ziewnął, znudzony.
- Nie zasypiaj,
mamuś. Teraz Vin - przypomniał mu Lawliet, wskazując na blondyna,
który niepewnie zajął swe miejsce naprzeciw jakiegoś
młodziutkiego, nieopierzonego szlachcica.
- A co mnie to
obchodzi? - prychnął książę, ostentacyjnie odwracając głowę i
tylko kątem oka zerkając na swego służącego, który właśnie
rozpoczynał swój pierwszy pojedynek.
____________________________________________________
WR: I wjeżdżamy z nowym rozdziałem, w końcu zaczyna się długo wyczekiwany turniej! Do czego doprowadzi? Czy Vin przezwycięży swój brak wiary w siebie? Okaże się <3 Dzięki wielkie za wszystkie komentarze, to naprawdę motywujące, trzymajcie tak dalej :D
SC: Biedny Orion i Ortis, Lucy potrafi być surowy.... "NIE CZUŁ SIĘ ZOBOWIĄZANY Z POWODU JEGO GŁUPICH UCZUĆ"? MOD, TY NAWET NIE WIESZ JAK BARDZO MON BY CHCIAŁ BYĆ "ZOBOWIĄZANY". Aghh, czemu wszyscy są tutaj tacy ślepi.... Biedny Lewiatan, zabujał się w złośliwiej wiewiórze, to teraz ma xD Czy podryw na fechtunek się uda? Czy wszystko skończy się dla Vina dobrze? Tego dowiecie się w następną niedzielę, do zobaczenia~~
Jak moglyscie skonczyk w takim momencie!?
OdpowiedzUsuńWszystkich imiona tak mi sie myla.. Orion, Ortis, Beelzebub, Belphegor.. Duzo tego :D - Moja śliczna wiewióreczka!
"- Won, ty zboczony karpiu! - warknął rudy generał, ..." A ja przeczytalem "kapciu" :DD
Nie moge sie doczekac ten bitwy. Mam nadzieje, ze Vin dostanie i Lucek do niego podbiegnie i Vin bedzie umieral i wgl :D
Pozdrawiam
Damiann
Jej nareszcie zaczyna się turniej <3 licze, że Vin wygra I będzie z Lucyferem I będą mieli happy end. Synowie Lucia :* są genialni <3 widać, że im zależy na matce/ojcu (?) Kim on jest dla nich, bo nie ogarnełam >.<?
OdpowiedzUsuńCo do mojego opowiadania: ciesze się, że sen Nathaniela ^.^ ci się spodobał i wynagrodził brak Natha I Rafaela w rozdziale :)
Życzę Dużo weny <3 już czekam na następny rozdział *.*
Buuuu w takim momencie? ;< Ja mam wielką nadzieje, że Vin wygra i już bez przeszkód będzie się mógł dobrać do Lu ^^ Co tam jego humorki, w sumie są nawet urocze.
OdpowiedzUsuńSprawa z Ortisem i Orionem skończyła się dosyć gładko. Chociaż rozłąka dla takich zakochańców może faktycznie być bolesna. Ale tu też mam nadzieję, że wszystko pójdzie jak z płatka :)
Dużo weny ;p
No to pięknie. Lucek obraził się na amen, bo inaczej się tego chyba nie da określić. Dobrze, że Vin bierze udział w konkursie. Mam nadzieję, że wygra. Przynajmniej udowodni coś Luckowi. A poza tym synowie króla piekieł są słodcy. Uważam, że Lucek nie zachował się fair, nie powinien zabrać spotkań aniołkowi i demonowi. Z drugiej strony go rozumiem.
OdpowiedzUsuń37 year-old Web Developer II Garwood Becerra, hailing from Oromocto enjoys watching movies like Investigating Sex (a.k.a. Intimate Affairs) and Gambling. Took a trip to Ha Long Bay and drives a F150. nastepny
OdpowiedzUsuń