Dni
spędzone u Beelzebuba przepełnione były dobrym jedzeniem, wizytami
u sąsiadów i mnóstwem innych przyjemnych zajęć w swojskiej
atmosferze. Szlachta w okręgu Lorda Obżarstwa nie była
najbogatsza. Wielu z nich nadzorowało pola, sady, lub pastwiska,
niektórzy posiadali własne pasieki, inni wyrabiali różne produkty
spożywcze na własną rękę. Zazwyczaj czyniło ich to demonami
bardziej przyziemnymi i otwartymi niż arystokracja reszty regionów.
Lubili pić, mieli często duże rodziny i jeszcze więcej
przyjaciół, z którymi spotykali się gdy tylko mieli okazję, by
wspólnie zjeść i podzielić się najnowszymi plotkami.
Lucyfer
czasem wymykał się Lordowi Obżarstwa i przez okno obserwował
poczynania swego lokaja. Vin trenował z Azazelem praktycznie
codziennie i rudzielec był dumny z ucznia, tudzież jedynej osoby,
która jeszcze mówiła do niego per „pan”. Książę aprobująco
ocenił również wielkość rogów blondyna. Co prawda widział je
już na początku, ale dopiero teraz spojrzał na demoniczną postać
Vina pod kątem... Jakości genów.
Wkrótce przyszedł jednak
czas na rozstanie. Powóz stał zapakowany przed domem, oddział
Hariatana zwarty i gotowy dosiadał swoich koni, a Lucyfer jeszcze
żegnał się z Beelzebubem, który wcześniej wcisnął im tyle
prowiantu ile tylko się dało, a do tego ulubione czekoladki
Asmodeusza. Azazel stał przy Shemhazaiu, a jego warga drżała
niebezpiecznie.
- Wcale mi nie jest smutno - prychnął, kiedy
drugi generał zapytał, czy wszystko w porządku. - Niech sobie
jadą, co mnie to - po czym wtulił nos w jego rękaw, chowając
twarz przed wszystkimi.
Beelzebub uściskał przyjaciela z
całej siły i z troską patrzył, jak ten wsiada do powozu obok
swojego służącego. Ten powiedział coś doń, na co - ku
zaskoczeniu Lorda - książę odpowiedział lekkim uśmiechem. Nie
zdążył jednak podpatrzeć niczego więcej, bo powóz ruszył w
drogę. Azazel smarknął głośno, patrząc jak znika za
zakrętem.
~***~
- Nicku, list do ciebie! - Lianes, który
zazwyczaj rano odbierał pocztę tanecznym krokiem wszedł do
gabinetu nadwornego medyka. - Może to twój facet się odezwał?
-
Nie mam faceta - warknął Nicholas, zabierając mu kopertę.
-
Może to i lepiej dla niego, ty nasz promyczku - wyszczerzył zęby
ogrodnik. Lekarz wyrzucił go na korytarz i zatrzasnął drzwi, po
czym usiadł w fotelu. Natychmiast rozpoznał pismo, którym zapisane
było jego imię. Przez chwilę miał ochotę zgnieść list i
wrzucić go w ogień buzujący w kominku, ale coś go powstrzymywało.
Z westchnieniem rozciął kopertę i przebiegł oczyma po treści.
-
Przepraszam, że znów ci się narzucam? - prychnął do siebie już
przy pierwszym zdaniu. - Jakoś ci to wcześniej nie
przeszkadzało…
Dalej jednak Serius informował go, że ze
względu na wizytę Lucyfera ojciec chwilowo wyrzucił go z domu, a
on biedny nie miał gdzie się podziać. Nick miał wielką ochotę
wymienić ze cztery miejsca, do których młody szlachcic mógłby
się udać, gdyby tylko chciał, lecz z drugiej strony kusiła go
perspektywa spotkania z chłopakiem. Nie wiedzieć czemu, jego
piegowata twarz i duże, niemalże dziecięce oczy wprowadzały w
nudny żywot medyka trochę świeżości.
Nick zamoczył
pióro w atramencie i naskrobał szybką odpowiedź na czystej
kartce, obiecując sobie, że zgadza się po raz
ostatni.
~***~
Lucyfer zmarszczył nos, kiedy coś
połaskotało go w policzki. Przekręcił się na bok, macając na
oślep ręką, by pozbyć się drażniącego obiektu, ale jego palce
trafiły na ciepły policzek i usta...
- Ah! - wykrzyknął
zrywając się i boleśnie zderzając czołem z siedzącym nad nim
Asmodeuszem.
- O rany... Lucek, ty jednak jesteś
najdelikatniejszą istotą, jaką nosił ten świat - jęknął Pan
Rozpusty, masując obolałe miejsce.
- Ja?! Co ty do cholery
robisz w moim pokoju o tej porze... - wzrok księcia zjechał na
umięśniony tors rudego. - Bez koszuli?!
- Chciałem ci tylko
pokazać, jak dobrze wypełniam swoje obowiązki - Mod oblizał się
perwersyjnie, przysuwając bliżej.
- Obowiązki...? - mina władcy
nie wróżyła niczego dobrego i Lord stwierdził nagle, że chyba
lepiej jednak zwiększyć odległość między nimi.
- Pójdę
już... Wiesz, gdzie mnie szukać - wyszczerzył zęby i ulotnił się
jak najszybciej.
Lucyfer westchnął, przesuwając dłonią po
twarzy ze zrezygnowaniem. Od dwóch dni bawili u Pana Rozpusty. Mod
przyjął ich w swojej rezydencji bardzo miło i gościnnie, jak to
on, ale jego sugestywne komentarze i głupie pomysły męczyły
księcia. Po pierwsze - dobrze wiedział, że od jakiegoś czasu rudy
patrzy tylko za Lordem Chciwości i wszystkie te podchody są
zupełnie nieszczere. Może przez jakiś czas po założeniu państwa
ze sobą sypiali, ale żaden nie robił z tego jakiegoś wielkiego
związku. A po drugie... Cóż, Vin nie był tego świadom i każde
nieprzyzwoite słowo z ust demona kwitował morderczym
spojrzeniem.
Książę ubrał się i wyszedł na śniadanie.
Asmodeusz miał ich dzisiaj zabrać na wyścig konny w niedawno
zbudowanej, ogromnej, krytej hali. Okręg Pana Rozpusty słynął z
burdeli zarówno tych wulgarnych, wypełnionych podchmielonymi
biedakami jak i eleganckich barów, po których na pierwszy rzut oka
nie było widać, czym są w rzeczywistości. Jednak atrakcje na tym
się nie kończyły. Obok domów uciechy Mod wzniósł wiele kasyn,
gdzie jednej nocy przepuszczano więcej pieniędzy niż w Okręgu
Chciwości przez tydzień, teatrów i oper z wybitnymi aktorami oraz
filharmonii, na których odbywały się koncerty największych
mistrzów Piekła i Limbo. Do tego można tu było znaleźć wiele
wystaw rzeźby i obrazów, zaciszne kluby poetyckie i inne miejsca
łączące kulturę z subtelną rozrywką. Pan Rozpusty kochał
sztukę.
Wyścigi konne też były swego rodzaju sztuką.
Wyhodowanie najlepszego wierzchowca wiązało się z latami pracy i
treningu, a jedynie prawdziwi koneserzy mogli poprawnie wytypować
zwycięzcę wyścigu. Mod obstawił dużą sumę na faworyta - karego Feniksa, który wygrał parę poprzednich gonitw. Wspomniał również,
że będzie miał miejsce jakiś debiut, ale nie dawał żółtodziobowi
zbyt wielkich szans.
Hala była olbrzymia, a prawie wszystkie
miejsca zajęte. Asmodeusz miał wręczyć najlepszemu jego nagrodę
- tysiąc koron i złoty puchar, lecz najpierw zaprowadził swoich
gości do loży honorowej. Vin przycupnął niepewnie obok księcia,
spoglądającego już na tor przez lornetkę teatralną. Dookoła
rozlegał się gwar tysiąca rozmów, przez który czasem przebijało
się rżenie koni. Czuć było napiętą atmosferę i oczekiwanie,
kiedy uczestnicy wyścigu ustawiali się na starcie.
- Spójrz na
Feniksa - rudy szturchnął władcę, wskazując na karego
wierzchowca o smukłej sylwetce. - Jest stworzony do pędu.
- A
ten debiutant? - zapytał Lucyfer, przyglądając się reszcie.
-
Nie sprawdzałem. Jakiś idiota postawił na niego niezłą sumkę,
jeśli jakimś cudem wygra, gość zgarnie niewyobrażalną kasę -
roześmiał się Pan Rozpusty. - Ale nie wygra.
Książę tylko
pokręcił głową z rozbawieniem. Asmodeusz zdawał się zapominać,
że wyścigi są ruletką. Nieważne, ile by kogo faworyzowano,
zawsze jest szansa na niespodziewany obrót sprawy.
Rozległ się
strzał i konie ruszyły. Na początku Feniks rzeczywiście wysunął
się na prowadzenie, drastycznie zwiększając dystans między sobą
a przeciwnikami. Pan Rozpusty zakrzyknął z entuzjazmem, kiedy jego
faworyt minął pierwszy zakręt. Wydawało się, że nikt go nie
prześcignie, jednak już pod koniec drugiej prostej, pozostałe
konie zaczęły się do niego zbliżać.
- Ma świetny start, ale
potem słabnie. Wszystko zależy od tego, jak daleko uda mu się
wysunąć, zanim zacznie tracić prędkość - skomentował
Lucyfer.
- A kto prowadzi między pozostałymi? - zapytał
Asmodeusz, marszcząc brwi.
- Numer ósmy, czyli nasz debiutant -
książę rozsiadł się wygodniej na fotelu. - Jeszcze się
zawiedziesz, Modziu.
Kiedy Feniks znalazł się zaledwie
parę metrów przed rywalem, jeździec debiutanta spiął konia
ostrogami mocno. Wierzchowiec wystrzelił do przodu, zrównując się
z karym. Przez chwilę jechali bok w bok, aż na zakręcie kary
wierzchowiec w końcu zdołał uwolnić się od nacisku drugiego.
Zdawałoby się, że zostawi go w tyle, jednak debiutant nie
zamierzał się tak łatwo poddać. Przez ostatnią prostą siedział
przeciwnikowi na ogonie i tuż przed metą wyprzedził go o długość
ciała i pierwszy dotarł do końca wyścigu. Na trybunach zaległa
cisza.
- Niech to szlag, Lucek! Musiałeś wykrakać! - warknął
Mod. Wrzawa powoli narastała, aż w końcu cała hala wybuchła
kakofonią podniesionych głosów, okrzyków podziwu i oburzenia oraz
gwizdów.
Kiedy zwycięzcy ustawili się na podium, Pan Rozpusty
poszedł wręczyć im nagrody. Zauważył, że jeździec
debiutującego wierzchowca miał na twarzy kask, który zasłaniał
większą część twarzy. Kostium leżał na jego smukłym ciele
wręcz idealnie, opinając uda i pośladki. Asmodeusz stanął przed
nim z pucharem, ale nie oddał mu należnej nagrody.
- Zdejmuj
kask. Chcę zobaczyć, przez kogo przegrałem pieniądze - powiedział
z kpiącym uśmiechem. Dżokej na chwilę zamarł, ale zaraz kąciki
jego jasnych ust uniosły się lekko i zgodnie z poleceniem zdjął z
głowy kask. Po widowni przebiegł szmer zaskoczenia. Sam Pan
Rozpusty stał jak zupełnie wryty w ziemię, patrząc na twarz
Mammona, Lorda Chciwości. Szlachcic uśmiechnął się drapieżnie,
wykorzystując tą chwilę konsternacji i nachylił Asmodeuszowi do
ucha.
- Skoro nie chcesz dać mi nagrody, chętnie przyjmę
zapłatę w naturze... - zamruczał zmysłowo. Zaraz jednak jego
wzrok padł na złoty puchar. - Ale to sobie wezmę, i kasę też -
stwierdził, wyjmując go z rąk rudego i tryumfalnie unosząc do
góry.
~***~
- Po co przyjechałeś? - zapytał
Lucyfer, kiedy wracali powozem do posiadłości Moda. Mammon
opiekuńczo pogładził worek pieniędzy na swoich kolanach ze
słodkim uśmiechem osoby, która właśnie zdobyła to, czego
pragnęła, przechodząc po trupach największych wrogów.
-
Żeby się wzbogacić, oczywiście - wyjaśnił. - Nikt o zdrowych
zmysłach nie postawi na nowicjusza.
- A gdybyś przegrał? - Mod
uniósł brwi, wciąż lekko obrażony. Lord Chciwości tylko się
roześmiał.
- Modziu, nie złość się tak - powiedział, kładąc
głowę na ramieniu rudego. - Twoja mina była bezcenna.
- Jesteś
nieznośny - zamruczał Pan Rozpusty, obejmując go w pasie i już po
chwili całowali się namiętnie, zupełnie zapomniawszy o obecności
księcia i jego służącego. Vin z zakłopotaniem skierował wzrok
na Lucyfera, ten jednak nie zdawał się wzruszony nagłym wybuchem
uczuć.
- Oni nie są razem - powiedział mu sarkastycznie,
unosząc kpiąco brwi. - Ani trochę.
Blondyn spojrzał
przez okno na zaśnieżone pola, a na jego twarzy odmalowała się
jakaś dziwna nostalgia.
- Nasza podróż powoli dobiega końca,
prawda? - zapytał cicho. Władca położył dłoń na jego dłoni.
-
Nie. Dopóki będziesz przy moim boku - rzekł. Służący kiwnął
głową. Trening z Azazelem pomógł mu podjąć decyzję o starciu w
turnieju na generała. Nawet jeśli nie uda mu się zajść daleko,
to będzie mógł postarać się o miejsce w wojsku i stamtąd
próbować awansować na wyższe pozycje. Wojskowy to wciąż lepiej
niż lokaj.
- Luciu? - głos Mammona sprawił, że książę
szybko cofnął rękę. Para Lordów już przestała zajmować się
sobą nawzajem i teraz nieco skonfundowani wodzili wzrokiem od Vina
do Lucyfera.
- Moglibyście nie wysysać swoich ust w obecności
władcy - mruknął chłodno czarnowłosy, udając, że nic się nie
stało.
~***~
Lucyfer właśnie wyszedł spod
prysznica, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Usłyszawszy
pozwolenie, Mammon wślizgnął się do środka i przycupnął na
łóżku. Książę założył koszulę nocną i rozłożył na
pościeli przy przyjacielu.
- Nie korzystasz z nocy z Modem? -
zapytał, przyglądając mu się uważnie.
- Mod poszedł się
kąpać, a ja chciałem z tobą porozmawiać. Mało mamy dla siebie
czasu - wyjaśnił Lord Chciwości. - No, to co mi powiesz? - w jego
oczach pojawił się figlarny błysk. - Widzę, że twój seksowny
lokaj został już zmonopolizowany.
- O czym ty gadasz? - obruszył
się Lucyfer.
- Trzymanie się za rączki, a potem trzymanie się
za coś innego, Luciu. Nie przejmuj się i działaj - wyszczerzył
zęby jego przyjaciel, klepiąc go lekko po plecach.
- Nie żartuj,
nie kocham go! - prychnął książę, świadom, że okłamuje samego
siebie.
- A jednak wciąż za nim wodzisz wzrokiem...
Martwisz, kiedy znika z pola widzenia, chciałbyś, żeby się zawsze
uśmiechał, drżysz, gdy cię dotyka... Znam to... - uśmiech
Mammona złagodniał nieco.
- Wiem, Mon... - westchnął
Lucyfer. - Tylko, że... Uh, gdyby dawali nagrodę za hipokryzję,
byłbym nominowany jako pierwszy...
- Jaką hipokryzję?
Zakochałeś się, to nic złego! Co z tego, że jeden dupek cię
wystawił? Masz prawo spróbować jeszcze raz - zaprotestował Lord
Chciwości.
- Myślałem, że już się nauczyłem! Dostałem
nauczkę! I postanawiam sobie ciągle, że nigdy więcej, ale jak on
się zbliża, to... O tym wszystkim zapominam... - wyszeptał władca,
wbijając wzrok w baldachim nad łóżkiem. - I myślę, że
chciałbym, by mnie całował, przytulał, patrzył tylko na mnie...
Wiem, że mógłbym zdjąć mu tą maskę i pierwszy zobaczyć co
jest pod nią, ale z drugiej strony jest mi to obojętne, bo
cokolwiek by tam nie było, to niczego nie zmieni, ponieważ go... -
urwał, zakrywając usta dłonią i patrząc w bok ze wstydem.
Odsłonił się, pokazał, że czegoś pożąda, a pożądanie to
przecież słabość. Dlaczego Vin doprowadzał go aż do czegoś
takiego...?
Mammon uśmiechnął się ze zrozumieniem. Lucyfer
zawsze wspierał go w jego uczuciach i sam nie miał zamiaru być
gorszy. Lekko poczochrał włosy przyjaciela.
- Jeśli nie
nabrałeś tym mnie, to jego tym bardziej - rzekł. - Więc jak?
-
No dobrze... - mruknął książę, chowając twarz w poduszce. -
Może i go kocham... - po czym spojrzał na Lorda Chciwości i uniósł
brwi, robiąc surową minę. - Ale skoro się przyznałem, to ty idź
do Moda i powiedz mu wreszcie, co czujesz.
Złotooki spochmurniał
od razu, zaciskając dłoń na pościeli z bólem w oczach.
-
Luciu, dobrze wiesz, że jemu chodzi tylko o seks. Czasem się
zastanawiam,
czy nie lepiej było, kiedy rzucaliśmy się sobie do gardeł… -
westchnął ze zrezygnowaniem.
____________________________________________________
WR: Cóż, nowy rozdział jest krótki... Krótki... I trochę przyspieszony jak na moje oko, przyznaję się bez bicia, trochę straciłam motywację ;_; Scarlett majówkę spędza w Niemczech, ale rozdzialik sprawdziła więc powinno być wszystko dobrze. Przedstawiamy wam Asmodeusza i Mammona, parę, o której mnie osobiście pisze się chyba najlepiej ze wszystkich w PnS... Cóż, zobaczycie dalej, do następnej soboty :D
Rozdział bardzo mi się podobał i żałuję, że tak szybko skończyłam go czytać. Z niecierpliwością czekam na następny.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę dużo weny.
Ojejku *_* Kocham to opowiadanie:)
OdpowiedzUsuńW końcu miałam czas by nadrobić zaległe rozdziały;3 Jestem zachwycona.
Awww Heriatan i Larf są taaaaacy słodcy<3 A Lucek i Vin *w* OMG. Nie mogę się doczekać ich zbliżenia, bo będzie takowe prawda? :D
Postaram się dzisiaj coś u siebie skrobnąć i wstawić jutro więc mam nadzieję, że zajrzysz ;3
Maru;3
Nadrobiłam ^^ Lubię nadrabiać tu rozdziały, to taka przyjemność czytać to opowiadanie troszkę dłużej ^^ W poprzednim rozdziale było tyle słodkości, że prawie się rozpłynęłam. Moja ulubiona parka w końcu sobie wszystko do końca wyjaśniła. Choć przyznam, że podczas czytania rozdziału zrobiłam się głodna, a takie kwiatki to sama chciałabym dostać ;p
OdpowiedzUsuńTen rozdział też mi się podobał. Strasznie jestem ciekawa jak się potoczą losy lorda chciwości i lorda rozpusty.
A i prawie zapomniałam o Azazelu, który jest takim cudownym usposobieniem tsundere, ah~~~
Dużo weny :)
Ja po prostu... Mogłabym czytać twoje opowiadanie w kółko. Twarz mi się cieszy jak nigdy. Poprawiasz mi regularnie humor. Oni wszyscy są tacy... Mogę ich schrupać? Podoba mi się to jak rozwijasz akcje i osobiście nie wydaje mi się, żebyś ją przyspieszała. Rozdział ląduje ponownie w pliku :) Zbyt cenne, żeby stracić :) Thomas jest typem, który nie działa słowem, a czynem. Nie musiał protestować przy Lilly, on jej udowodni, że ma rację. Wybacz pytanie, ale ja już nie ogarniam inie wiem jak komentować. W-rabbit czy ty sama piszesz to opowiadanie a Scarlet poprawia? Czy nawzajem je piszecie? Czy jest jeszcze inna wersja tej rzeczywistości? :P Nie przejmuj się. Ja uwielbiam "składne i zrozumiałe" komentarze bo najlepiej oddają uczucia targające czytelnikami :) A Oliver... To cały on. Zobaczycie jak to się rozwinie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
LM
Będzie dziś coś nowego? ;D
OdpowiedzUsuńTen rozdział świetnie pokazuje, jak autorzy (pisarze) muszą świetnie znać sie na wszystkim - na historii, na sportach, na zwierzętach i nazewnictwie ich umaszczenia (ba, w ogóle musza operować nazwami całej palety barw), bogate słownictwo z każdej dziedziny sie przydaje i wzbogaca treść oraz jej czytelnika o nowe informacje, a to jest wspaniałe. Mammon i Mod to zaiste ciekawa para, a Lucyfer... no coż, jest w kropce - biedny, bezradny wobec tego, co się wokoł i wewnątrz niego dzieje. Ale czuję, że niedługo, chcąc-nie chcąc, weźmie sprawy w swoje ręce, w końcu jest kompetentnym władcą.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.