Vin
stał przed swoim przeciwnikiem, starając się zachować chociaż
pozory samokontroli. Miecz drżał mu w rękach. Po obejrzeniu
pierwszej walki poczuł, że nie jest w stanie równać się z
osobami, które ćwiczą szermierkę od wieków. Jeśli przejdzie
chociaż przez pierwszy pojedynek, będzie to oznaczało iż jego
szczęście jest większe, niż sądził. Ale na pewno nie na tyle,
by zapewnić mu pierwsze miejsce.
Zerknął na trybuny i
stwierdził, że książę na niego nie patrzy. To dobrze. Lepiej,
żeby nie oglądał tej spektakularnej porażki.
- Pamiętaj,
czego cię uczyłem! - rozległ się niespodziewanie krzyk z trybun i
Vin uniósł głowę, by spojrzeć na piegowatą twarz Azazela. W tej
samej chwili rozległ się strzał ogłaszający początek walki.
-
Heh, podobno jesteś książęcym lokajem? No dawaj, chłoptasiu,
dostaniesz fory - jego przeciwnik zakręcił mieczem młynka z kpiącą
miną. Blondyn go kojarzył. Był synem jakiegoś hrabiego i często
kręcił się koło Lucyfera i jego synów, którzy kulturalnie
odrzucali zaloty. Zbyt kulturalnie, jak na Vina gust, bo młodzieńcowi
najwyraźniej bardzo trudno przychodziło zrozumieć, że notoryczne
odrzucanie nie wynika z nieśmiałości czy skromności książąt.
-
Jest pan wyjątkowo uprzejmy, aż nie wypada mi odmówić - rzekł,
uśmiechając się kpiąco w nagłym przypływie pewności siebie.
Tyle osób uczyło go tego, co teraz potrafił. Przecież nie
pozwoli, by ich starania poszły na marne.
Bez ostrzeżenia
znalazł się za demonem i wykonał proste pchnięcie w jego bok. Ten
zakręcił się jak fryga, zupełnie zaskoczony prędkością ataku i
ledwo odbił ostrze Vina własnym. Natychmiast jednak zebrał się w
sobie i ciął z boku, lecz blondyn był na to gotów. Zablokował
cios, mocno uderzając miecz szlachcica, przekręcił ostrze i tępą
stroną uderzył chłopaka w nadgarstek tak, że ten upuścił broń
i upadł do tyłu na ziemię z tępą miną.
- Bardzo
dziękuję za tą krótką, ale owocną walkę - rzekł beztrosko
służący, wyciągając rękę, by pomóc mu wstać, dumny, że
nawet nie wyszły mu rogi. Szlachcic zaniemówił i z wściekłością
odtrącił jego dłoń.
- Domagam się rewanżu! Nie wiedziałem,
że on coś potrafi! - zawołał do sędziego.
- Na wojnie nie
dostaniesz rewanżu, chłopcze - rozległ się głos Lucyfera z
trybun. W szkarłatnych oczach księcia widać było jakąś
sadystyczną satysfakcję, a Vin nie był pewien, czy to z powodu
jego wygranej, czy porażki natrętnego zalotnika.
- Tą rundę
zwycięża Vinrael! - ogłosił sędzia. Blondyn, upojony swym
sukcesem, podszedł do trybun, wyjmując z klapy munduru pąsową
różę i podał ją władcy z czarującym uśmiechem.
- Przyjmij
tą różę w dowód moich przeprosin - poprosił. Zaskoczony Lucyfer
wziął kwiat w ręce i spojrzał na blondyna, jakby rozważał jego
prośbę.
- Jeśli nie wygrasz, nie będzie to nic warte -
zauważył, machając ogonem.
- Książę, ani wygrana, ani
przegrana nie zmieni moich uczuć do ciebie - wyznał szczerze Vin,
patrząc w szkarłatne oczy. Lord Pychy zarumienił się.
- Nie
pozwól sobie spocząć na laurach. Większość twoich przeciwników
będzie o wiele silniejsza od tego - poradził. - No, idź już. Pora
na kolejną walkę.
Vin skinął głową i odszedł, a Bastien z
Lawlietem wymienili zachwycone spojrzenia, gdy Lucyfer delikatnie
przesunął palcami po płatkach róży, w końcu pozwalając sobie
na lekki uśmiech.
~***~
Po jeszcze kilku
walkach ogłoszono przerwę i arystokracja wysypała się między
oblegające arenę stragany i jarmarki. Wielu kupców zwęszyło
okazję na powiększenie fortuny i pomimo mroźnego dnia rozstawiło
swoje kramy, kusząc widzów ręcznie robionymi ozdobami oraz
ciepłymi, sycącymi przekąskami. Szlachta zacięcie typowała
faworytów, przyjmowano zakłady i dyskutowano z zapałem.
-
Widziałaś? Zatrzymał różę, którą mu dał ten zamaskowany
mężczyzna - rzekł jakiś młody demon do swej siostry, przekonany,
że książę go nie słyszy.
- Nigdy nie przyjmował zalotników
- zauważyła ona, a jej zarumienioną twarzyczkę rozjaśnił
uśmiech. - Podobno to służący z zamku. Wyobraź sobie, zakazany
romans pomiędzy dwoma stanami... - rozmarzyła się, przyciskając
do piersi porcelanową lalkę, którą trzymała w dłoniach.
Lucyfer
pokręcił głową. Może i mieli rację, może uczucia do Vina nie
były takie głupie? W końcu służący je odwzajemniał, widać to
było w jego oczach.
- Mówiłeś, że nic między wami nie
ma! - Beelz klepnął go w plecy, wyrywając z zamyślenia. Na jego
twarzy zamiast złości jak zwykle widniała troska i książę
poczuł wyrzuty sumienia za swoje niewinne kłamstwo.
- No,
jeszcze nie ma... - rzekł wymijająco.
- Ale będzie? - Lord
Obżarstwa zmarszczył brwi, krzyżując ręce na piersi.
-
On by pewnie chciał... - wzruszył ramionami Lucyfer, ale jego
przyjaciel nie dał się zbyć tak łatwo.
- A ty? -
nacisnął. Na szczęście od konieczności odpowiedzi wybawił go
Belphegor, który pojawił się przed Beelzem i wyciągnął do niego
ramiona. Lord Obżarstwa wziął go na ręce z lekkim uśmiechem, a
kiedy spojrzał na miejsce, gdzie przed chwilą stał Lucyfer, władcy
już tam nie było.
- Daj mu spokój. Nie jesteś jego matką -
zamruczał Lord Lenistwa, opierając głowę o ramię
przyjaciela.
~***~
Vin
awansował szybko, pokonując kolejnych przeciwników z mniejszym lub
większym trudem, żaden jednak nie był na tyle silny, by zagrozić
jego wspinaczce po drabinie do finału. Walki bywały mniej lub
bardziej ekscytujące, ale jedna z nich wyjątkowo uderzyła w
zebranych. Młody żołnierz starł się ze starszym szlachcicem, a
ten, gdy w końcu wytrącił mu miecz, zupełnie zatracony w amoku
walki, rozpłatał ostrzem jego czaszkę. Ciało chłopaka zostało
usunięte z areny, zaś starszy demon ze skruchy wycofał się z
turnieju.
Zanim Vin się zorientował, znalazł się w pierwszej
trójce razem z krótkowłosą diablicą, która zaimponowała
widowni swoją zręcznością oraz jakiś elegancki, poważny
szlachcic z równo przystrzyżonym wąsem. Jego technika może nie
była wyrafinowana, ale solidna i skuteczna.
Ta dwójka
miała stoczyć ze sobą pojedynek, w którym zostanie zadecydowany
kolejny przeciwnik Vina. Gdy stanęli naprzeciwko siebie, trudno było
wytypować faworyta.
- Octaviusie,
Anais, walczycie o miejsce w finale. To, które wygra tę walkę
będzie miało szansę zostać moim generałem. Jesteście gotowi? -
zawołał Lucyfer, wodząc wzrokiem po dwójce przeciwników.
-
Tak jest! - zawołali obydwoje, czujnie się nawzajem obserwując.
-
Powodzenia, bracie! - rozległ się radosny okrzyk z tłumu widzów,
a Octavius niemalże podskoczył w miejscu. Natychmiast dało się
słyszeć ciche chichoty.
- Zaczynajcie - zarządził książę,
nie zwracając na to uwagi i rozległy się trąbki rozpoczynające
walkę.
Anais ścisnęła miecz w dłoni i rzuciła się do
przodu. Octavius parował jej szybkie uderzenia, ale nie był w
stanie przejść do ataku. Dziewczyna szarżowała jak tornado,
zwinnie uskakując przed każdym niebezpiecznym zagraniem
przeciwnika.
- Jest jak dzika kocica - stwierdził z
uznaniem Mammon. - Jak uważasz, Kalathielu? - zapytał odwracając
się do tyłu, gdzie siedział jego generał. Ten tylko wzruszył
ramionami, nie spuszczając wzroku z walki.
- Może się w tobie
zakocha i do ciebie dołączy, tak jak ja - rzekł z figlarnym
uśmiechem, na co jego przełożony zmarszczył brwi.
- Nie
poszedłeś za mną, bo się we mnie zakochałeś - zaprotestował.
-
Zdania na ten temat są podzielone. Ale byłem młody i głupi -
białowłosy puścił mu oczko, ale twarz Mammona pozostała
nachmurzona. - To nie twoja wina, że nie mogłeś odwzajemnić tych
uczuć, Mon.
Lord Chciwości tylko pokręcił głową, zerkając
ukradkiem na siedzącego dwa miejsca dalej Moda. Na szczęście Pan
Rozpusty wydawał się zbyt pochłonięty walką, by cokolwiek
usłyszeć.
A ta powoli zbliżała się ku końcowi. Obydwoje
przeciwników powoli opadało z sił, bloki Octaviusa przestawały
być tak dokładne, ale z drugiej strony ataki Anais stały się
znacznie wolniejsze. Teraz toczyła się bitwa na wytrzymałość, w
której umiejętność fechtunku zostały zepchnięte na drugi plan.
Walczący zatrzymali się na chwilę naprzeciwko siebie, dysząc z
wyczerpania, a po chwili zwarli z brzękiem stali. Rozpoczęła się
gorączkowa wymiana ciosów, zaś zacięcie na twarzach szermierzy
zdradzało, że nie mają oni zamiaru się poddać. W końcu jednak
jedno z uderzeń okazało się zbyt mocne i miecz Octaviusa wyleciał
w powietrze, upadając na ziemię. Szlachcic spojrzał na swoje
dłonie, jakby nie dotarło do niego, co się właśnie stało.
-
Walkę zwycięża Anais! - zawołał sędzia przy wtórze dźwięku
trąbek.
Dziewczyna podeszła do swego przeciwnika i wyciągnęła
doń rękę. Octavius przez chwilę przyglądał się jej z
niedowierzaniem, po czym pozwolił sobie na uśmiech, ściskając
dłoń zwyciężczyni.
- Wybitny z ciebie szermierz, m'lady -
rzekł z uznaniem.
- Z ciebie również niezgorszy, sir - odparła,
unosząc dumnie głowę.
~***~
Vin ze swego miejsca w
poczekalni obserwował pojedynek tej pary. Strach, który od
pierwszej walki wcale się nie pojawiał, teraz powrócił ze
zdwojoną siłą. Anais walczyła świetnie i widać było, że ma za
sobą lata praktyki wśród doświadczonych nauczycieli. On zaś
piekielną sztukę szermierki opanował dopiero niedawno i choć w
świecie ludzi szczycił się niezwykłymi umiejętnościami, wciąż
trudno mu było je przełożyć na demoniczne ciało. Czy miał
szansę z dziewczyną? Nie umiał powiedzieć.
W końcu
rozległy się trąby zapowiadające początek walki. Vin ścisnął
rękojeść miecza i wyszedł na arenę. Mistyczna bariera wzniesiona
przez magów Belphegora, by chronić zawodników i widzów przed
chłodem, połyskiwała perłowo na tle szarego nieba. Oczy tłumów
były skierowane na niego i na Anais, która z pewnym siebie
uśmieszkiem stanęła naprzeciwko.
- Obydwoje dotarliście
do finału turnieju. To z was, które wygra tą walkę, okaże się
wystarczająco uzdolnionym, by pełnić funkcję jednego z moich
generałów. Rozegrajcie wszystko czysto i nie pozwólcie, aby
zdenerwowanie wpłynęło na wasze ruchy. W prawdziwej bitwie chwila
wahania może kosztować... Wszystko - Szkarłatne oczy Lucyfera
przeszyły Vina na wskroś, jakby dając do zrozumienia, że nie
tylko o życie może toczyć się walka.
Blondynowi nie
trzeba było tego dwa razy powtarzać. Gdy tylko trąbki obwieściły
początek pojedynku, zebrał się w sobie i wyostrzył zmysły.
Wiwaty z widowni w pierwszej chwili były jednak jak uderzenie
obuchem i te cenne parę sekund zmarnował, by do nich przywyknąć.
Anais już była przy nim i cięła bezlitośnie, celując w ramię.
Ledwo udało mu się wykręcić, ale impakt uderzenia miecza o miecz
boleśnie odbił się na jego ręce. Zanim uświadomił sobie, że
już normalnie słyszy, minęło kilka desperackich bloków, podczas
których spychany był coraz bardziej do brzegu areny.
- Co ten
dureń robi... - syknął Lucyfer z trybun.
- Uspokój się, da
radę... - starał się go przekonać Bastien, chociaż sam patrzył
na poczynania służącego z niepokojem.
Ten jednak nie zamierzał
się poddać. Gdy w powietrzu rozległ się świst miecza, dobrze
wiedział skąd nadejdzie uderzenie i zablokował je ku zaskoczeniu
dziewczyny. Wykorzystując chwilę, gdy była wytrącona z równowagi,
Vin ruszył do kontrataku. Zaczęli wymieniać ciosy, patrząc sobie
w oczy i żadne nie miało zamiaru popełnić błędu. Blondyn nawet
zdołał odejść od krawędzi areny.
- Moja krew! - zawołał
tryumfalnie Azazel, z podekscytowania prawie spadając z wyższego
rzędu na siedzących niżej Lordów.
Blondyn w skupieniu
napierał na dziewczynę, niemalże tanecznym krokiem obchodząc ją
dookoła. Ona nie pozostawała mu dłużna. Zrobiła wypad do przodu,
chcąc zadrasnąć przeciwnika ostrzem, lecz ten odbił jej atak.
Powoli tracili cierpliwość. Zaczynali nacierać na siebie nawzajem
coraz gwałtowniej i agresywniej, uderzając ogonami powietrze. Po
chwili ich rogi wyszły na wierzch, a zaraz potem rozłożyli
olbrzymie skrzydła i zwarli się w powietrzu, niczym dwa wściekłe
orły. W tamtym momencie Lucyfer nie był pewien, czy wciąż
walczyli na miecze, czy próbowali tylko wyrwać je sobie nawzajem
przy pomocy szponów.
W końcu jednak rozległ się głośny
brzdęk i na ziemię spadł miecz. Spojrzenia widzów poderwały się
w górę, aby określić, kto stracił broń.
Vin i Anais
wisieli naprzeciwko siebie w powietrzu. Dziewczyna trzymała się za
ramię, z którego płynęła krew, nasączając jej białą koszulę,
natomiast blondyn miał parę ran. Jego oczy błyszczały jakąś
dziką zaciętością, zazwyczaj ładnie ułożone włosy były
zupełnie potargane, a w wyciągniętej ręce trzymał miecz, którego
koniec niemalże dotykał szyi jego przeciwniczki. Lucyfer zacisnął
palce na balustradzie.
- Zwycięża Vinerael Cainz! -
rozległ się głos sędziego i razem z dźwiękiem trąbek wybuchły
owacje. Vin i Anais wylądowali i uścisnęli sobie dłonie, po czym
blondyn, niemalże nie mogąc uwierzyć powiódł wzrokiem po
widowni, myśląc, że odnajdzie rozjaśnione uznaniem i miłością
oczy swego księcia. Ujrzał wydzierającego się na wszystkie strony
Azazela, Mammona z pełnym samozadowoleniem odbierającego od
Asmodeusza i Lewiatana po pliku banknotów, Belphegora, który, o
dziwo, podniósł głowę z kolan Beelzebuba, gdzie do tej pory
ucinał sobie drzemkę, Hariatana z Larfem kiwających mu głową
gdzieś z tylnych rzędów i Bastiena przybijającego piątkę
Lawlietowi. Kiedy jednak jego wzrok odnalazł Lucyfera, nie dostrzegł
tego, czego się spodziewał.
Książę spoglądał w stronę
wejścia na arenę, w którym wcześniej zniknęła Anais. Wiwaty
stopniowo cichły i coraz więcej demonów kierowało tam wzrok. W
końcu Vin również odwrócił się z niepokojem. Miejsce
naprzeciwko nie było puste. Zajął je mężczyzna, którego blondyn
czasem tylko przelotnie widywał w zamku, jednak widział, kim jest,
aż nazbyt dobrze.
Pierwszy generał Lucyfera, Narcynus,
celował w niego swym mieczem, a na jego twarzy malował się
drapieżny uśmiech.
__________________________________________________
WR: No, przeszedłeś turniej, brawo Vin... Ciekawe tylko, czy pójdzie ci tak gładko z generałem <3 Na szczęście Lucek już się odfochał, może cię to zainspiruje... No, w każdym razie dzięki wszystkim, którzy komentują, miło wiedzieć, że ktoś to czyta :D
SC: No i Narcynus jak zwykle poczuł zew walki, ten to pięciu minut podczas turnieju nie usiedzi.... Lubię Anais, w końcu jakieś cycki w PnS <3 Biedny Octavius, nie ma to jak braciszek z okręgu Beelzebuba xD W Monie się wszyscy bujają, c'mon, Mod, be jealous.... A Azazel jest tak bardzo preciousss.... Czyli, krótko mówiąc - wszyscy kochani, jak zawsze x3 Czy Vin da radę Narcynusowi? Czy Vin i Luc w końcu będą razem? Zobaczymy~~ Do następnej soboty~~!
O mamo :o ja mam nadzieję, że Vinowi nic się nie stanie *.* Nie mogę się doczekać kiedy on będzie z Lucyferem <3 Czekam już na następny rozdział :*
OdpowiedzUsuńPozdrawiam <3 OfeliaRose
Najpierw jedt w wejsciu potem przy Vinie?
OdpowiedzUsuńPadam na kolana i błagam o wybaczenie ! Przepraszam, przepraszam, przepraszam...
OdpowiedzUsuńTak dłuuugo mnie nie było, a tu się już tyle zdążyło podziać ciekawego. ;D
Mam nadzieje, że mi wybaczycie tą zwłokę.
W każdym razie chwalenie waszego bloga zacznę w ten sposób: To jest najlepsze opowiadanie jakie w życiu czytałam !!! Cały ten czas myślałam tylko o tym, czy Luciu i Vin są już razem... ;D
W końcu mogłam przeczytać wszystkie rozdziały i nadrobić zaległości i jestem pod ogromnym wrażeniem, chyba jeszcze większym niż poprzednio, serio ! ;D Cała podróż dookoła piekła była genialna... te ciche dni między chłopakami i ciężka praca Vina by być wartym serca Księcia... To było takie romantyczne. No a teraz się jeszcze dowiaduje, że wygrał ! Normalnie cały dzień będę w skowronkach ;)
W każdym razie, już tak całkiem na koniec. Dziękuję wam, za to, że piszecie takie wspaniałe rzeczy, które potrafią mi tak bardzo poprawić humor.
Jesteście WIELKIE !! i kocham was <3 ;D
O mój boże.... Dopiero odkryłam waszego bloga. To jest po prostu genialne! Mam nadzieje, że Vin będzie z Lucyferem, oni muszą razem tak uroczo wyglądać <3 już nie mogę się doczekać następnego rozdziału <3
OdpowiedzUsuńJa wiem... Znowu komentuje w piątek, ale... Lubię waszym opowiadaniem "kończyć" tydzień. Narcynus. Przecież samo to imię można skrócić do pieprzonego narcyza :D Mam nadzieję, że Vin wygra. Zresztą już powinien być generałem Lucka, niezależnie od tego. Vin wygrał wszystkie przewidziane dla niego pojedynki, a ten... się pojawia nasam koniec. Nie zgadzam się, żeby narcyz zawitał ponownie w życiu Lucka! Nie, No, Non, Nein. Mowy nie ma.
OdpowiedzUsuńHahaha przynajmniej w gmatwaniu jestem dobra, bo pisanie coś mi nie idzie :( Niestety kończenie w "takim momencie" jakoś samo wychodzi...