sobota, 7 czerwca 2014

Rozdział XXV

Vin stał przed swoim przeciwnikiem, starając się zachować chociaż pozory samokontroli. Miecz drżał mu w rękach. Po obejrzeniu pierwszej walki poczuł, że nie jest w stanie równać się z osobami, które ćwiczą szermierkę od wieków. Jeśli przejdzie chociaż przez pierwszy pojedynek, będzie to oznaczało iż jego szczęście jest większe, niż sądził. Ale na pewno nie na tyle, by zapewnić mu pierwsze miejsce.
Zerknął na trybuny i stwierdził, że książę na niego nie patrzy. To dobrze. Lepiej, żeby nie oglądał tej spektakularnej porażki.

- Pamiętaj, czego cię uczyłem! - rozległ się niespodziewanie krzyk z trybun i Vin uniósł głowę, by spojrzeć na piegowatą twarz Azazela. W tej samej chwili rozległ się strzał ogłaszający początek walki. 
- Heh, podobno jesteś książęcym lokajem? No dawaj, chłoptasiu, dostaniesz fory - jego przeciwnik zakręcił mieczem młynka z kpiącą miną. Blondyn go kojarzył. Był synem jakiegoś hrabiego i często kręcił się koło Lucyfera i jego synów, którzy kulturalnie odrzucali zaloty. Zbyt kulturalnie, jak na Vina gust, bo młodzieńcowi najwyraźniej bardzo trudno przychodziło zrozumieć, że notoryczne odrzucanie nie wynika z nieśmiałości czy skromności książąt. 
- Jest pan wyjątkowo uprzejmy, aż nie wypada mi odmówić - rzekł, uśmiechając się kpiąco w nagłym przypływie pewności siebie. Tyle osób uczyło go tego, co teraz potrafił. Przecież nie pozwoli, by ich starania poszły na marne.
Bez ostrzeżenia znalazł się za demonem i wykonał proste pchnięcie w jego bok. Ten zakręcił się jak fryga, zupełnie zaskoczony prędkością ataku i ledwo odbił ostrze Vina własnym. Natychmiast jednak zebrał się w sobie i ciął z boku, lecz blondyn był na to gotów. Zablokował cios, mocno uderzając miecz szlachcica, przekręcił ostrze i tępą stroną uderzył chłopaka w nadgarstek tak, że ten upuścił broń i upadł do tyłu na ziemię z tępą miną. 
- Bardzo dziękuję za tą krótką, ale owocną walkę - rzekł beztrosko służący, wyciągając rękę, by pomóc mu wstać, dumny, że nawet nie wyszły mu rogi. Szlachcic zaniemówił i z wściekłością odtrącił jego dłoń.
- Domagam się rewanżu! Nie wiedziałem, że on coś potrafi! - zawołał do sędziego.
- Na wojnie nie dostaniesz rewanżu, chłopcze - rozległ się głos Lucyfera z trybun. W szkarłatnych oczach księcia widać było jakąś sadystyczną satysfakcję, a Vin nie był pewien, czy to z powodu jego wygranej, czy porażki natrętnego zalotnika.
- Tą rundę zwycięża Vinrael! - ogłosił sędzia. Blondyn, upojony swym sukcesem, podszedł do trybun, wyjmując z klapy munduru pąsową różę i podał ją władcy z czarującym uśmiechem.
- Przyjmij tą różę w dowód moich przeprosin - poprosił. Zaskoczony Lucyfer wziął kwiat w ręce i spojrzał na blondyna, jakby rozważał jego prośbę. 
- Jeśli nie wygrasz, nie będzie to nic warte - zauważył, machając ogonem.
- Książę, ani wygrana, ani przegrana nie zmieni moich uczuć do ciebie - wyznał szczerze Vin, patrząc w szkarłatne oczy. Lord Pychy zarumienił się.
- Nie pozwól sobie spocząć na laurach. Większość twoich przeciwników będzie o wiele silniejsza od tego - poradził. - No, idź już. Pora na kolejną walkę.
Vin skinął głową i odszedł, a Bastien z Lawlietem wymienili zachwycone spojrzenia, gdy Lucyfer delikatnie przesunął palcami po płatkach róży, w końcu pozwalając sobie na lekki uśmiech. 

~***~ 

Po jeszcze kilku walkach ogłoszono przerwę i arystokracja wysypała się między oblegające arenę stragany i jarmarki. Wielu kupców zwęszyło okazję na powiększenie fortuny i pomimo mroźnego dnia rozstawiło swoje kramy, kusząc widzów ręcznie robionymi ozdobami oraz ciepłymi, sycącymi przekąskami. Szlachta zacięcie typowała faworytów, przyjmowano zakłady i dyskutowano z zapałem. 
- Widziałaś? Zatrzymał różę, którą mu dał ten zamaskowany mężczyzna - rzekł jakiś młody demon do swej siostry, przekonany, że książę go nie słyszy.
- Nigdy nie przyjmował zalotników - zauważyła ona, a jej zarumienioną twarzyczkę rozjaśnił uśmiech. - Podobno to służący z zamku. Wyobraź sobie, zakazany romans pomiędzy dwoma stanami... - rozmarzyła się, przyciskając do piersi porcelanową lalkę, którą trzymała w dłoniach.
Lucyfer pokręcił głową. Może i mieli rację, może uczucia do Vina nie były takie głupie? W końcu służący je odwzajemniał, widać to było w jego oczach. 
- Mówiłeś, że nic między wami nie ma! - Beelz klepnął go w plecy, wyrywając z zamyślenia. Na jego twarzy zamiast złości jak zwykle widniała troska i książę poczuł wyrzuty sumienia za swoje niewinne kłamstwo. 
- No, jeszcze nie ma... - rzekł wymijająco.
- Ale będzie? - Lord Obżarstwa zmarszczył brwi, krzyżując ręce na piersi. 
- On by pewnie chciał... - wzruszył ramionami Lucyfer, ale jego przyjaciel nie dał się zbyć tak łatwo. 
- A ty? - nacisnął. Na szczęście od konieczności odpowiedzi wybawił go Belphegor, który pojawił się przed Beelzem i wyciągnął do niego ramiona. Lord Obżarstwa wziął go na ręce z lekkim uśmiechem, a kiedy spojrzał na miejsce, gdzie przed chwilą stał Lucyfer, władcy już tam nie było.
- Daj mu spokój. Nie jesteś jego matką - zamruczał Lord Lenistwa, opierając głowę o ramię przyjaciela. 

~***~ 

Vin awansował szybko, pokonując kolejnych przeciwników z mniejszym lub większym trudem, żaden jednak nie był na tyle silny, by zagrozić jego wspinaczce po drabinie do finału. Walki bywały mniej lub bardziej ekscytujące, ale jedna z nich wyjątkowo uderzyła w zebranych. Młody żołnierz starł się ze starszym szlachcicem, a ten, gdy w końcu wytrącił mu miecz, zupełnie zatracony w amoku walki, rozpłatał ostrzem jego czaszkę. Ciało chłopaka zostało usunięte z areny, zaś starszy demon ze skruchy wycofał się z turnieju.
Zanim Vin się zorientował, znalazł się w pierwszej trójce razem z krótkowłosą diablicą, która zaimponowała widowni swoją zręcznością oraz jakiś elegancki, poważny szlachcic z równo przystrzyżonym wąsem. Jego technika może nie była wyrafinowana, ale solidna i skuteczna. 
Ta dwójka miała stoczyć ze sobą pojedynek, w którym zostanie zadecydowany kolejny przeciwnik Vina. Gdy stanęli naprzeciwko siebie, trudno było wytypować faworyta.
- Octaviusie, Anais, walczycie o miejsce w finale. To, które wygra tę walkę będzie miało szansę zostać moim generałem. Jesteście gotowi? - zawołał Lucyfer, wodząc wzrokiem po dwójce przeciwników.
- Tak jest! - zawołali obydwoje, czujnie się nawzajem obserwując.
- Powodzenia, bracie! - rozległ się radosny okrzyk z tłumu widzów, a Octavius niemalże podskoczył w miejscu. Natychmiast dało się słyszeć ciche chichoty.
- Zaczynajcie - zarządził książę, nie zwracając na to uwagi i rozległy się trąbki rozpoczynające walkę.
Anais ścisnęła miecz w dłoni i rzuciła się do przodu. Octavius parował jej szybkie uderzenia, ale nie był w stanie przejść do ataku. Dziewczyna szarżowała jak tornado, zwinnie uskakując przed każdym niebezpiecznym zagraniem przeciwnika. 
- Jest jak dzika kocica - stwierdził z uznaniem Mammon. - Jak uważasz, Kalathielu? - zapytał odwracając się do tyłu, gdzie siedział jego generał. Ten tylko wzruszył ramionami, nie spuszczając wzroku z walki.
- Może się w tobie zakocha i do ciebie dołączy, tak jak ja - rzekł z figlarnym uśmiechem, na co jego przełożony zmarszczył brwi.
- Nie poszedłeś za mną, bo się we mnie zakochałeś - zaprotestował. 
- Zdania na ten temat są podzielone. Ale byłem młody i głupi - białowłosy puścił mu oczko, ale twarz Mammona pozostała nachmurzona. - To nie twoja wina, że nie mogłeś odwzajemnić tych uczuć, Mon.
Lord Chciwości tylko pokręcił głową, zerkając ukradkiem na siedzącego dwa miejsca dalej Moda. Na szczęście Pan Rozpusty wydawał się zbyt pochłonięty walką, by cokolwiek usłyszeć.
A ta powoli zbliżała się ku końcowi. Obydwoje przeciwników powoli opadało z sił, bloki Octaviusa przestawały być tak dokładne, ale z drugiej strony ataki Anais stały się znacznie wolniejsze. Teraz toczyła się bitwa na wytrzymałość, w której umiejętność fechtunku zostały zepchnięte na drugi plan. Walczący zatrzymali się na chwilę naprzeciwko siebie, dysząc z wyczerpania, a po chwili zwarli z brzękiem stali. Rozpoczęła się gorączkowa wymiana ciosów, zaś zacięcie na twarzach szermierzy zdradzało, że nie mają oni zamiaru się poddać. W końcu jednak jedno z uderzeń okazało się zbyt mocne i miecz Octaviusa wyleciał w powietrze, upadając na ziemię. Szlachcic spojrzał na swoje dłonie, jakby nie dotarło do niego, co się właśnie stało.
- Walkę zwycięża Anais! - zawołał sędzia przy wtórze dźwięku trąbek.
Dziewczyna podeszła do swego przeciwnika i wyciągnęła doń rękę. Octavius przez chwilę przyglądał się jej z niedowierzaniem, po czym pozwolił sobie na uśmiech, ściskając dłoń zwyciężczyni.
- Wybitny z ciebie szermierz, m'lady - rzekł z uznaniem.
- Z ciebie również niezgorszy, sir - odparła, unosząc dumnie głowę.

~***~

Vin ze swego miejsca w poczekalni obserwował pojedynek tej pary. Strach, który od pierwszej walki wcale się nie pojawiał, teraz powrócił ze zdwojoną siłą. Anais walczyła świetnie i widać było, że ma za sobą lata praktyki wśród doświadczonych nauczycieli. On zaś piekielną sztukę szermierki opanował dopiero niedawno i choć w świecie ludzi szczycił się niezwykłymi umiejętnościami, wciąż trudno mu było je przełożyć na demoniczne ciało. Czy miał szansę z dziewczyną? Nie umiał powiedzieć. 
W końcu rozległy się trąby zapowiadające początek walki. Vin ścisnął rękojeść miecza i wyszedł na arenę. Mistyczna bariera wzniesiona przez magów Belphegora, by chronić zawodników i widzów przed chłodem, połyskiwała perłowo na tle szarego nieba. Oczy tłumów były skierowane na niego i na Anais, która z pewnym siebie uśmieszkiem stanęła naprzeciwko. 
- Obydwoje dotarliście do finału turnieju. To z was, które wygra tą walkę, okaże się wystarczająco uzdolnionym, by pełnić funkcję jednego z moich generałów. Rozegrajcie wszystko czysto i nie pozwólcie, aby zdenerwowanie wpłynęło na wasze ruchy. W prawdziwej bitwie chwila wahania może kosztować... Wszystko - Szkarłatne oczy Lucyfera przeszyły Vina na wskroś, jakby dając do zrozumienia, że nie tylko o życie może toczyć się walka. 
Blondynowi nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Gdy tylko trąbki obwieściły początek pojedynku, zebrał się w sobie i wyostrzył zmysły. Wiwaty z widowni w pierwszej chwili były jednak jak uderzenie obuchem i te cenne parę sekund zmarnował, by do nich przywyknąć. Anais już była przy nim i cięła bezlitośnie, celując w ramię. Ledwo udało mu się wykręcić, ale impakt uderzenia miecza o miecz boleśnie odbił się na jego ręce. Zanim uświadomił sobie, że już normalnie słyszy, minęło kilka desperackich bloków, podczas których spychany był coraz bardziej do brzegu areny.
- Co ten dureń robi... - syknął Lucyfer z trybun.
- Uspokój się, da radę... - starał się go przekonać Bastien, chociaż sam patrzył na poczynania służącego z niepokojem.
Ten jednak nie zamierzał się poddać. Gdy w powietrzu rozległ się świst miecza, dobrze wiedział skąd nadejdzie uderzenie i zablokował je ku zaskoczeniu dziewczyny. Wykorzystując chwilę, gdy była wytrącona z równowagi, Vin ruszył do kontrataku. Zaczęli wymieniać ciosy, patrząc sobie w oczy i żadne nie miało zamiaru popełnić błędu. Blondyn nawet zdołał odejść od krawędzi areny.
- Moja krew! - zawołał tryumfalnie Azazel, z podekscytowania prawie spadając z wyższego rzędu na siedzących niżej Lordów. 
Blondyn w skupieniu napierał na dziewczynę, niemalże tanecznym krokiem obchodząc ją dookoła. Ona nie pozostawała mu dłużna. Zrobiła wypad do przodu, chcąc zadrasnąć przeciwnika ostrzem, lecz ten odbił jej atak. Powoli tracili cierpliwość. Zaczynali nacierać na siebie nawzajem coraz gwałtowniej i agresywniej, uderzając ogonami powietrze. Po chwili ich rogi wyszły na wierzch, a zaraz potem rozłożyli olbrzymie skrzydła i zwarli się w powietrzu, niczym dwa wściekłe orły. W tamtym momencie Lucyfer nie był pewien, czy wciąż walczyli na miecze, czy próbowali tylko wyrwać je sobie nawzajem przy pomocy szponów. 
W końcu jednak rozległ się głośny brzdęk i na ziemię spadł miecz. Spojrzenia widzów poderwały się w górę, aby określić, kto stracił broń. 
Vin i Anais wisieli naprzeciwko siebie w powietrzu. Dziewczyna trzymała się za ramię, z którego płynęła krew, nasączając jej białą koszulę, natomiast blondyn miał parę ran. Jego oczy błyszczały jakąś dziką zaciętością, zazwyczaj ładnie ułożone włosy były zupełnie potargane, a w wyciągniętej ręce trzymał miecz, którego koniec niemalże dotykał szyi jego przeciwniczki. Lucyfer zacisnął palce na balustradzie. 
- Zwycięża Vinerael Cainz! - rozległ się głos sędziego i razem z dźwiękiem trąbek wybuchły owacje. Vin i Anais wylądowali i uścisnęli sobie dłonie, po czym blondyn, niemalże nie mogąc uwierzyć powiódł wzrokiem po widowni, myśląc, że odnajdzie rozjaśnione uznaniem i miłością oczy swego księcia. Ujrzał wydzierającego się na wszystkie strony Azazela, Mammona z pełnym samozadowoleniem odbierającego od Asmodeusza i Lewiatana po pliku banknotów, Belphegora, który, o dziwo, podniósł głowę z kolan Beelzebuba, gdzie do tej pory ucinał sobie drzemkę, Hariatana z Larfem kiwających mu głową gdzieś z tylnych rzędów i Bastiena przybijającego piątkę Lawlietowi. Kiedy jednak jego wzrok odnalazł Lucyfera, nie dostrzegł tego, czego się spodziewał. 
Książę spoglądał w stronę wejścia na arenę, w którym wcześniej zniknęła Anais. Wiwaty stopniowo cichły i coraz więcej demonów kierowało tam wzrok. W końcu Vin również odwrócił się z niepokojem. Miejsce naprzeciwko nie było puste. Zajął je mężczyzna, którego blondyn czasem tylko przelotnie widywał w zamku, jednak widział, kim jest, aż nazbyt dobrze. 
Pierwszy generał Lucyfera, Narcynus, celował w niego swym mieczem, a na jego twarzy malował się drapieżny uśmiech.

__________________________________________________

WR: No, przeszedłeś turniej, brawo Vin... Ciekawe tylko, czy pójdzie ci tak gładko z generałem <3 Na szczęście Lucek już się odfochał, może cię to zainspiruje... No, w każdym razie dzięki wszystkim, którzy komentują, miło wiedzieć, że ktoś to czyta :D

SC: No i Narcynus jak zwykle poczuł zew walki, ten to pięciu minut podczas turnieju nie usiedzi.... Lubię Anais, w końcu jakieś cycki w PnS <3 Biedny Octavius, nie ma to jak braciszek z okręgu Beelzebuba xD W Monie się wszyscy bujają, c'mon, Mod, be jealous.... A Azazel jest tak bardzo preciousss.... Czyli, krótko mówiąc - wszyscy kochani, jak zawsze x3 Czy Vin da radę Narcynusowi? Czy Vin i Luc w końcu będą razem? Zobaczymy~~ Do następnej soboty~~!

5 komentarzy:

  1. O mamo :o ja mam nadzieję, że Vinowi nic się nie stanie *.* Nie mogę się doczekać kiedy on będzie z Lucyferem <3 Czekam już na następny rozdział :*
    Pozdrawiam <3 OfeliaRose

    OdpowiedzUsuń
  2. Najpierw jedt w wejsciu potem przy Vinie?

    OdpowiedzUsuń
  3. Padam na kolana i błagam o wybaczenie ! Przepraszam, przepraszam, przepraszam...
    Tak dłuuugo mnie nie było, a tu się już tyle zdążyło podziać ciekawego. ;D
    Mam nadzieje, że mi wybaczycie tą zwłokę.
    W każdym razie chwalenie waszego bloga zacznę w ten sposób: To jest najlepsze opowiadanie jakie w życiu czytałam !!! Cały ten czas myślałam tylko o tym, czy Luciu i Vin są już razem... ;D
    W końcu mogłam przeczytać wszystkie rozdziały i nadrobić zaległości i jestem pod ogromnym wrażeniem, chyba jeszcze większym niż poprzednio, serio ! ;D Cała podróż dookoła piekła była genialna... te ciche dni między chłopakami i ciężka praca Vina by być wartym serca Księcia... To było takie romantyczne. No a teraz się jeszcze dowiaduje, że wygrał ! Normalnie cały dzień będę w skowronkach ;)
    W każdym razie, już tak całkiem na koniec. Dziękuję wam, za to, że piszecie takie wspaniałe rzeczy, które potrafią mi tak bardzo poprawić humor.
    Jesteście WIELKIE !! i kocham was <3 ;D

    OdpowiedzUsuń
  4. O mój boże.... Dopiero odkryłam waszego bloga. To jest po prostu genialne! Mam nadzieje, że Vin będzie z Lucyferem, oni muszą razem tak uroczo wyglądać <3 już nie mogę się doczekać następnego rozdziału <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja wiem... Znowu komentuje w piątek, ale... Lubię waszym opowiadaniem "kończyć" tydzień. Narcynus. Przecież samo to imię można skrócić do pieprzonego narcyza :D Mam nadzieję, że Vin wygra. Zresztą już powinien być generałem Lucka, niezależnie od tego. Vin wygrał wszystkie przewidziane dla niego pojedynki, a ten... się pojawia nasam koniec. Nie zgadzam się, żeby narcyz zawitał ponownie w życiu Lucka! Nie, No, Non, Nein. Mowy nie ma.
    Hahaha przynajmniej w gmatwaniu jestem dobra, bo pisanie coś mi nie idzie :( Niestety kończenie w "takim momencie" jakoś samo wychodzi...

    OdpowiedzUsuń