Vin widział jak oczy księcia rozszerzają się w zaskoczeniu, a ręce unoszą do ostrza wystającego z piersi. Rzucił się w jego stronę, czując, jakby czas zwolnił i wszystko zamarło, a jednocześnie liczyła się każda sekunda. W głębi serca miał świadomość, że jeśli to, co widzi nie jest jakimś koszmarnym snem, dla Lucyfera nie ma już żadnej szansy. Pod jego nogami znalazło się ciało któregoś z napastników i upadł na ziemię. Kiedy jednak chciał wstać, wyraz twarzy byłego archanioła uległ zmianie. Dłoń chwyciła ostrze i jednym ruchem wyrwała je z rany, ku zupełnemu zaskoczeniu jego właściciela. Rogi gwałtownie urosły, a z pleców wystrzeliły trzy pary błoniastych skrzydeł. Czerwone oczy zalśniły drapieżnie, a usta wykrzywił nieludzki uśmiech.
- P-przecież to niemożliwe...! Przebiłem ci serce! - wyjąkał bandyta, cofając się powoli. Lucyfer chwycił go za gardło.
- Serce? - powtórzył kpiąco. – Gdybym je miał…
Po czym jednym ściśnięciem dłoni zmiażdżył mu krtań. Kiedy powiódł wzrokiem po pozostałych rzezimieszkach, ci zaczęli się cofać, po czym uciekli do lasu, wykrzykując coś o potworach. Książę się zachwiał, a jego skrzydła zniknęły, zaś rogi wróciły do normalnych rozmiarów. Hariatan podtrzymał go z troską w oczach, a Vin natychmiast do nich dołączył.
- Książę... - wyszeptał. - Trzeba cię opatrzyć!
- Nie... Jest dobrze. - Lucyfer odsunął rozcięte ubranie, pokazując błyskawicznie zasklepiającą się ranę. - Trochę mnie to zaskoczyło.
- To nie jest śmieszne! - służący patrzył, jak władca się prostuje i o własnych siłach usadawia w powozie - Mogłeś zginąć! – drążył, wchodząc i siadając naprzeciwko.
- Ruszajmy dalej. - rozkazał książę, a kiedy drzwi się zamknęły, spojrzał Vinowi prosto w oczy. - No to się wydało.
- Nie rozumiem... - pokręcił głową blondyn.
- Ja nie mam serca -rzekł krótko Lucyfer. Sięgnąwszy po dłoń służącego, położył ją na swojej piersi, w miejscu, gdzie przed chwilą była rana. Vin delikatnie przesunął palcami po jego skórze. Książę mówił prawdę. Nie czuć było żadnych uderzeń.
- To było na początku, kiedy pałac w Lux był dopiero budowany. Mieszkaliśmy w tym okręgu, u Lewiatana - ja, Beelzebub i Amosdeusz. Któryś z nas jeździł od czasu do czasu by sprawdzić, jak idzie budowa. Któregoś dnia Mod poinformował mnie, że co jakiś czas następują dziwne trzęsienia ziemi, niszcząc dużą część pałacu, a niektórzy robotnicy giną bez śladu. Musiałem to sprawdzić. Udałem się tam, gdzie teraz stoi Lux, ale nie znalazłem żadnej przyczyny. Już miałem się poddać, kiedy pewnej nocy usłyszałem głos. Wzywał mnie, więc poszedłem za nim. Znalazłem się w jakiejś jaskini, głęboko pod ziemią. Nie pytaj mnie jak tam doszedłem, bo wiem, że sam nigdy bym nie trafił.
Tunel doprowadził mnie do ogromnej komnaty wykutej w skale. Grube pręty dzieliły ją na pół, a za nim siedziała bestia. Była ogromna, a przez mrok w komnacie nie mogłem dostrzec, jak dokładnie wygląda. Powiedziała, że złamaliśmy przymierze, które zawarła przed wiekami z serafinami. Żaden anioł miał nie naruszać tej ziemi. Pomimo to stwierdziła, że może oddać mi swoją krainę, a w zamian za to ja miałem zostawić jej swoje serce. Dała mi parę dni na decyzję. Zgodziłem się, bo co miałem zrobić? Moi bracia potrzebowali miejsca do życia. Usunąłem serce zaklęciem. Bestia wciąż je ma , więc jeśli zginę, będzie wiedziała i mój kraj przejdzie z powrotem w jej posiadanie, chyba, że potencjalny następca również odda swoje serce - książę westchnął, przymykając oczy i machinalnie pocierając pierś palcami. - Można więc powiedzieć, że jestem jedynie lennikiem. Razem z tym dostałem oczywiście część mocy tego stworzenia i rozdzieliłem ją pomiędzy swoich Lordów. Jest wielka i zdradziecka, ale jak widzisz bardzo pomaga.
- Więc Larf miał rację, naprawdę oddałeś serce za ten kraj... - uśmiechnął się Vin.
- Nie miałem wyjścia – prychnął wymijająco Lucyfer. - Bez tego, gdzie byśmy się podziali?
- To bardzo szlachetne - stwierdził blondyn.
- Nie sądzę, żeby ci bandyci tak uważali - zauważył nieco kpiąco władca.
- Ale ja tak uważam. Czyje zdanie liczy się bardziej? - Vin uniósł brwi, nachylając się lekko. Czarnowłosy złapał go za kołnierz płaszcza, przyciągając do siebie bliżej i uśmiechnął chytrze.
- Oczywiście, że moje - rzekł, sprzedając mu pstryczka w nos i bezceremonialnie odpychając z powrotem na siedzenie.
~***~
Parowce odchodziły z Craville. Było to pierwsze duże miasto, które napotkali podczas swojej podróży. Miało ładne kamienice i schludną starówkę, na której odbywały się targi, ale wyglądało raczej przeciętnie. Dopiero nabrzeże robiło prawdziwe wrażenie. Pełno demonów tłoczyło się koło kei, przy niezliczonych pomostach stały promy, barki transportowe, a także mniejsze łódki. Było gwarno, hałaśliwie, wszyscy się spieszyli, wpadali na siebie, krzyczeli i dobijali handlu, ulicami co chwila toczyły się powozy z których wysiadali nadęci arystokraci i ich kolorowo poubierani służący, a za nimi ciągnęły się pogwizdywania i docinki marynarzy. Pomiędzy tym wszystkim pysznił się wielki żaglowiec o dwóch masztach i smoku wyrzeźbionym na dziobie.
- To „Dar Ognia” Mammona - powiedział Vinowi Lucyfer. - Jeden z niewielu żaglowców, które mogą pływać po rzekach. Jest bardzo lekki jak na taki statek i ma stosunkowo niewielkie zanurzenie. Krążą plotki, że porusza się na grzbiecie rzecznego smoka, który pilnuje, aby nie osiadł na mieliźnie. Niestety nim nie popłyniemy, bo jest raczej powolny.
- Po co Lordowi Chciwości taki statek? Przecież jego okręg nie ma dostępu do morza - zdziwił się służący, patrząc, jak marynarze otwierają ciemnozielone żagle, przygotowując się do wypłynięcia.
- Spójrz na ten statek, Vin i powiedz, ile może kosztować rejs na nim. To właśnie twoja odpowiedź - Lucyfer pokręcił głową z lekkim uśmiechem. Był na „Darze Ognia” raz i musiał przyznać, że przepych jego wnętrza równał się z najbardziej wystrojonymi domami arystokratów. Olbrzymie, złote żyrandole, grube, wyszywane w najrozmaitsze wzory dywany, wielka sala jadalna, gdzie można było zamówić posiłki przygotowywane przez jednego z najlepszych kucharzy z okręgu Beelzebuba. Kajuty dla gości przypominały miniaturowe pałacyki z łóżkami wysłanymi najlepszej jakości pościelą, wygodnymi kanapami i łazienkami, w których z kurków leciały różne olejki i płyny zapachowe. Była też sala z bilardem i nieduża biblioteka. Aż brał dziw, że skąpy Lord Chciwości wyrzucił pieniądze na to cudo, ale jego żaglowiec stał się klasą sam w sobie, symbolem luksusu wśród szlachty i wymarzonym celem dla wielu uboższych arystokratów.
- Miło by było się przepłynąć, ale parostatkiem będzie nam szybciej - stwierdził książę, a widząc, że na twarzach jego poddanych pojawiło się rozczarowanie dorzucił. - No już, to wcale nie gorsza inwestycja.
Zaprowadził ich przez kłębiący się tłum w stronę spokojniejszej części nabrzeża. Przy chodniku stały tam eleganckie powozy i sanie, a przybyli arystokraci wchodzili po trapach do zacumowanych parowców. Olbrzymich statków było chyba z dziesięć, ale Lucyfer poprowadził ich do ostatniego, który stał nieco na uboczu. Jego śnieżnobiałe burty wyróżniały się z daleka, a z kominów powoli zaczynał unosić się dym. Nieruchome koła łopatkowe sprawiały przytłaczające wrażenie i Vin mógł tylko sobie wyobrażać, jaką szybkość jest w stanie osiągnąć to cudo. Złote litery na rufie informowały, że statek nazywa się „Pragnienie”, a po spuszczonym trapie właśnie schodził białowłosy mężczyzna w eleganckim mundurze. Jego skóra była nienaturalnie blada, ale uśmiech rozgrzewał twarz, obejmując oczy w kolorze zakrzepłej krwi.
- Witajcie! Jestem Joshua, kapitan „Pragnienia”. Czym zawdzięczam ten zaszczyt, wasza książęca mość? - rzekł, skłaniając głowę przed Lucyferem. Władca pozdrowił go z łaskawym uśmiechem.
- Ja i moi towarzysze szukamy szybkiego transportu do stolicy Lorda Lewiatana. Śnieg zaskoczył nas w drodze i dalsza jazda powozem byłaby wyjątkowo trudna. Liczę, że znajdzie się miejsce? - zapytał.
- Macie szczęście, załapaliście się na jeden z ostatnich rejsów. Wkrótce rzeka zamarznie, nadchodzi zima. Ale... - Joshua powiódł po nich zatroskanym wzrokiem. - Chyba kilku z was będzie musiało wziąć kajuty dla dwoje. Wiele osób chce się zabrać do miasta zanim nadejdą największe mrozy i może nie starczyć miejsca.
Żołnierze popatrzyli po sobie niepewnie. Większość z nich miała w Lux partnerów, którzy raczej nie byliby zachwyceni, że ich mąż dzieli łóżko z innym demonem. Kapitan szybko stwierdził, że miejsc nie starczy nawet odliczając tych, który mieli zostać z końmi i bezpiecznie przetransportować je do Lux.
- Zgłaszam Hariatana i Larfa na ochotników - rzekł beztrosko Vin, na co miodowooki spłonił się rumieńcem. Dowódca już miał coś powiedzieć, ale zamilkł zauważywszy, że służący nie zgłasza sprzeciwów.
- W sumie już raz to robiliśmy... - stwierdził i dopiero po chwili zrozumiał, jak to zabrzmiało, bo oczy wszystkich jego podwładnych okazały się być skierowane na niego. - Co... Nie, idioci! Nie w takim sensie! - zaprotestował, czerwony jak burak.
- No dobrze... Ale to wciąż zostawia jedną kajutę... - Joshua zrobił przepraszającą minę. - Panowie, odwagi. Jesteście przecież żołnierzami, nie takie rzeczy was w życiu spotykały.
-Nie, niech im będzie - odezwał się nagle książę. - Kto wie, co się kręci w tych nabitych testosteronem głowach. Nie chcemy na statku żadnych orgii. Ja wezmę ten pokój. Z Vinem.
Blondyn pobladł, słysząc te słowa. On? Miałby spędzić całą noc z Lucyferem w jednym łóżku? Co prawda, już jedną przesiedział w jego sypialni, ale to było co innego. Był skupiony na swoim celu i tylko to zaprzątało jego głowę. Teraz mógłby bezkarnie obserwować jego śpiącą twarz i kto wie, co by mu strzeliło do głowy.
- Może ty, książę, zostaniesz z Larfem... - zaczął niepewnie, ale widząc błagalne spojrzenie przyjaciela, tylko westchnął. - No dobrze. Niech tak będzie.
- Świetnie - rozpromienił się Joshua. - Zapraszam na pokład, wasza książęca mość. Zaraz wskażę wam wasze kajuty. Na miejscu powinniśmy być za dwa dni, jeśli wszystko dobrze pójdzie.
~***~
Vin z pokładu obserwował, jak „Pragnienie” wychodzi z portu i wypływa na spokojną rzekę. Miasto szybko znikło im z oczu, ustępując łagodnym, porośniętym drzewami pagórkom i zaśnieżonemu nabrzeżu. Od czasu do czasu mijał ich jakiś mniejszy stateczek albo barka transportująca drewno. Koła terkotały monotonnie, zagłuszając niemalże plusk wody, a chłodne powietrze szczypało w nieosłoniętą maską część twarzy. Powoli zaczynało się ściemniać i służący wiedział, że nie może stać tak przez wieczność. Będzie musiał iść do kajuty, gdzie czekał na niego książę. W koszuli nocnej. Pod tą samą kołdrą.
Na łaskę, to będzie długa noc.
Los jednak postanowił, że takie pokusy nie są wystarczające dla książęcego lokaja. Kiedy Vin wszedł do kajuty, Lucyfer siedział na szerokim, wygodnym łożu w samym ręczniku i wycierał swoje czarne włosy drugim. Krople wody kapiące z kosmyków spływały po jego szyi i piersi, aż się prosząc o zlizanie. Blondyn zadrżał na ten widok, przeklinając w duchu.
- Coś nie tak? - zapytał władca niewinnie, unosząc brwi, kiedy jego służący przez parę chwil stał jak kołek w drzwiach.
- N-nic, mój książę. Wszystko w najlepszym porządku - zapewnił go Vin pospiesznie i zabrawszy swoją pidżamę udał się do łazienki, zostawiając Lucyfera samego. Książę nie mógł powstrzymać lekkiego uśmiechu. Widział wyraźnie spojrzenie, o którym wspominał Bastien, tylko że teraz absolutnie nie był to wzrok szczeniaka. I chociaż usilnie próbował wmówić sobie, że nie jest zakochany w swoim służącym, jego duma nie dawała mu przestać się napawać pożądaniem w czekoladowych oczach mężczyzny. Kusił los, tak, ale wprost nie potrafił się oprzeć. Znowu robił głupoty. Jakby nie dostał nauczki. Nagle zły na siebie, szybko przebrał się w koszulę nocną i ułożył plecami do drzwi łazienki, nakrywając kołdrą po sam nos. Nie kochał Vina. Może lubił jego wygląd, jego charakter, ale, na łaskę, nic więcej! Przecież nie poczuł się bezpieczniej, kiedy blondyn wyszedł z łazienki i ułożył obok niego. Był potężnym archaniołem, to pewność własnej siły dawała mu spokój. Tylko czemu zawsze pakował się w rzeczy, z których nie wynikało nic dobrego?
- Dobranoc, książę - powiedział cicho jego służący.
- Dobranoc, Vin... - odparł również szeptem Lucyfer, pozwalając swemu ogonowi owinąć się niby przypadkiem wokół uda mężczyzny.
~***~
Następnego ranka kapitan osobiście oprowadził ich po statku. Była na nim duża, przestronna jadalnia, elegancki pokój spotkań z małą czytelnią , drugi z fortepianem, sala lustrzana i wiele innych pomieszczeń. Jeżeli na „Darze Ognia” zrobiono wszystko, by pasażer czuł się jak na lądzie, to tutaj usilnie przypominano mu, że płynie po rzece. Na szafkach i stołach leżały najrozmaitsze muszle, ściany zdobiły pejzaże przedstawiające przybrzeżne krajobrazy i statki w portach. W czytelni znajdowała się nawet imponująca kolekcja miniaturowych modeli żaglowców w butelkach. Zapytany, czy sam je zbudował, Joshua tylko posmutniał.
- Nie, to hobby mojego wspólnika - rzekł.
- Statek ma dwóch kapitanów? - zdziwił się Hariatan, a kapitan pokręcił głową.
- Już nie. Zmarł niedawno. Ten statek był jego marzeniem, więc dbam o niego najlepiej jak potrafię - demon wysilił się na uśmiech, ale widać było, że wspomnienie partnera wciąż bardzo go boli.
- Przykro nam - powiedział współczująco Larf. Joshua posłał mu spojrzenie pełne wdzięczności i poprowadził dalej.
Lucyfer większość czasu spędzał otoczony szlachtą, która tylko dowiedziawszy się, że książę jest na pokładzie, zapragnęła się bliżej z nim zapoznać. Władca łaskawie zgodził się zagrać z grupką młodych arystokratów w bilard. Przyglądał się im z uśmiechem, ale też lekką dozą dystansu, jak kwoka patrząca na swoje kurczęta. Czasem wtrącał jakiś komentarz do dyskusji, co młodzieńcy kwitowali zachwyconymi minami. Jeden z nich właśnie opowiadał o swoim przyjacielu, który wziął ślub ze służącym.
- Jego ojciec był wściekły, ale matka jakoś go uspokoiła - rzekł. - No, a ty, wasza wysokość? Masz w pałacu wielką służbę, na pewno ktoś ci wpadł w oko!
Książę automatycznie pomyślał o Vinie, ale równie szybko odepchnął tą wizję od siebie.
- Nie, chłopcy. Raczej stać mnie na więcej niż zwyczajni lokaje - powiedział, wzruszając ramionami.
- Książę powinien poślubić kogoś wysokiego rangą - rozległ się za nim znajomy głos. Odwrócił się, by ujrzeć blondyna, który najwyraźniej przyszedł go szukać. Z jego policzków odpłynęła krew, gdy rozpaczliwie szukał na twarzy Vina czegoś, co wskazywałoby na to, że poczuł się dotknięty słowami władcy.
- Może któregoś z Lordów? - zaproponował jeden z demonów z uśmiechem, zupełnie nie odczytując napiętej atmosfery. - Albo generała!
- Tak... Kogoś takiego... - Lucyfer powoli spuścił wzrok z twarzy służącego. Miał wielką nadzieję, że ten ponury cień w jego oczach tylko sobie uroił.
***
Larf znalazł Vina na pokładzie rufowym, opartego o barierkę i wpatrzonego w dal, na znikające w mroku brzegi rzeki. Jego twarz miała dziwny, ponury wyraz, jakiego jeszcze dotąd miodowooki u niego nie widział.
- Hej, co jest? Wszędzie cię szukam, czemu nie siedzisz z księciem? - zapytał, trącając przyjaciela łokciem. Ten tylko westchnął.
- Może dlatego, że stać go na więcej, niż zwyczajni lokaje - mruknął. Larf złapał go za rękaw.
- Tak ci powiedział?! - w jego głosie słychać było zupełne niedowierzanie, zaś Vin tylko wzruszył ramionami.
- Nie mi. Jakimś szlacheckim chłystkom, którzy z nim flirtowali. Tak się złożyło, że to usłyszałem.
- On przecież tak na pewno nie myśli! - zawołał niższy służący. - Wiesz, że jest dumny i chce wypadać jak najlepiej, ale... No Vin, przestań! - złapał blondyna za płaszcz, kiedy ten już miał odejść.
- Na początku nie miałem zamiaru robić z tego niczego poważnego... Chciałem z nim poflirtować, żeby przestał być taki nadęty, żeby jakoś przełamać lody, bo służenie całe życie komuś, z kim nie masz wspólnego języka byłoby dla mnie bardzo ciężkie. Ale przecież oczywiście musiał mi się spodobać! Nie mógł się okazać kręcącym na wszystko nosem dupkiem!? Nie mógł, prawda? Musi być taki... Taki oddany temu co robi... Taki inteligentny, tak się pięknie uśmiechać... Jak ten cały Serius mógł w ogóle go nie docenić? - Vin nerwowo przeczesał włosy palcami. - A ja jestem idiotą. Myślałem, że w ogóle mam u niego szanse? Nie, hrabia Vinrael Cainz może by miał. Ale hrabia Vinrael Cainz korzystał z magicznych sztuczek Dantaliana i do tego jego twarzy nie zasłaniała cholerna maska!
- Naprawdę uważasz, że nie ma w tobie nic poza wyglądem? - Larf uniósł brwi w zaskoczeniu. Jedno spojrzenie na twarz służącego wystarczyło mu, by upewnić się w tym przekonaniu. Poczuł lekkie ukłucie w sercu i uściskał przyjaciela z całej siły. - Vin, Vin, no coś ty!
- A co jest? - zapytał cicho blondyn, odsuwając go delikatnie.
- Dobrze walczysz na miecze! Hariatan zawsze mówi... - zaczął miodowooki, ale Vin natychmiast mu przerwał.
- Tak! Jak chyba wszyscy tutaj! Poza tym, z całym szacunkiem, ale to nie jest najbardziej uwodzicielskie co może być.
- Masz charyzmę, jesteś miły i w ogóle - wyliczał dalej jego przyjaciel. - Dbasz o niego, dobrze się rozumiecie...
- Ale on mnie nie kocha. Robił mi nadzieję, kiedy tak naprawdę... Nie, to ja byłem głupi, że sobie coś myślałem... Wiesz, kiedy po tym balu zobaczył mnie z Dantalianem, wiedziałem, że był zraniony. Myślałem, że go znam, że go przejrzałem. A teraz... Nie mam pojęcia - blondyn objął się ramionami, kiedy zimowy wiatr musnął go swym chłodnym dotykiem. Czuł się dotknięty słowami księcia i dopiero teraz zrozumiał, że te wszystkie gesty, które wydawały mu się mało znaczące, zbudowały w jego sercu nadzieję na coś więcej. A przecież był w Piekle. Za karę. Jak mógł się spodziewać, że spotka go tutaj takie szczęście?
Larf przygryzł drżącą wargę. Miał ochotę pobiec do Lucyfera i wszystko między nimi wyjaśnić, ale wiedział, że to nie takie łatwe.
- I co teraz zrobisz? - zapytał.
- A co mam robić? Nie chcę, żeby się dowiedział, to by wszystko zepsuło. Wybrał moją duszę, więc zawsze będę jego służącym, jednak teraz przynajmniej już nie będę się łudził... To będzie trudne zadanie - Vin ruszył do środka, zdecydowany wcześniej położyć się spać.
~***~
Zasmucony Larf udał się do swojej kajuty, gdzie zastał już przebranego Hariatana. Demon siedział na łóżku i polerował swój miecz. Na dźwięk otwieranych drzwi podniósł głowę, a widok wygiętych w podkówkę ust miodowookiego natychmiast go zaniepokoił.
- Hej, mały, co jest? - zapytał, wyciągając do niego rękę. Larf przycupnął obok niego.
- Bo... Czy to logiczne, żeby nie kochać kogoś dlatego, że jest służącym? - Kapitan pobladł gwałtownie, zupełnie nie wiedząc co powiedzieć. Czy to chodziło o niego? Jeśli tak, to skąd służący wziął pomysł, że go nie kocha? A może wcale nie...? Może Larf tak naprawdę był zakochany w kimś innym i ten ktoś go właśnie odrzucił? Przecież to by było okropne!
- Ale mi nie przeszkadza, że jesteś służącym! - bąknął. Miodowooki chwilę przetwarzał jego słowa, po czym spłonił się po uszy.
- A-a-ale to nie o mnie chodziło... - wyjąkał.
- O-och... Ojej... - teraz z kolei Hariatan zaczerwienił się jak burak, uświadomiwszy sobie, że właśnie palnął coś bardzo kompromitującego. - O rany... Przepraszam, wygłupiłem się...
- N-nie, w porządku... - Larf wbił wzrok w podłogę, czując jak jego serce wali jak oszalałe. Czy kapitan właśnie w jakiś pokrętny sposób przekazał mu, że go kocha...?
- To o kim mowa w takim razie...? - żołnierz szybko zmienił temat. Miał wielką ochotę zapaść się pod ziemię.
- O Vinie... I księciu... Ale to nieważne... - służący odwrócił się do niego z wyrazem zacięcia na twarzy. - Czy ty mnie... No, tego... Wiesz...
- N-nie wiem... - Hariatan zarumienił się jeszcze bardziej, robiąc wszystko by nie spojrzeć na wargi Larfa.
- A... To przepraszam... - miodowooki oklapł i zacisnął palce na brzegu swojej koszulki. - Jej, dziwnie wyszło... - mimo zakłopotanego uśmiechu wydawał się zraniony i kapitan poczuł wielką ochotę, by wziąć go w ramiona i tulić całą noc, zapewniając o swoich uczuciach.
- Nie, nie! - zaprotestował. Głos uwiązł mu w gardle, kiedy zauważył zaskoczone spojrzenie służącego, jednak wiedział, że jest już za późno na odwrót. - Chciałem powiedzieć, że ja ciebie bardzo... Tego.
- Tak...? - Larf przekrzywił głowę, zachęcając go do dokończenia zdania.
- No... Mnie nie przeszkadza, że jesteś służącym bo i tak... I tak ciebie... Bardzo... - urwał, bo niższy demon rzucił mu się na szyję, wywalając na pościel. Jego twarz była słodko zaczerwieniona, ale najpiękniejszy wydał się kapitanowi pełen szczęścia uśmiech.
- Ja ciebie też bardzo - powiedział Larf, wtulając nosem w swą wymarzoną, wojskową klatę.
- P-przecież to niemożliwe...! Przebiłem ci serce! - wyjąkał bandyta, cofając się powoli. Lucyfer chwycił go za gardło.
- Serce? - powtórzył kpiąco. – Gdybym je miał…
Po czym jednym ściśnięciem dłoni zmiażdżył mu krtań. Kiedy powiódł wzrokiem po pozostałych rzezimieszkach, ci zaczęli się cofać, po czym uciekli do lasu, wykrzykując coś o potworach. Książę się zachwiał, a jego skrzydła zniknęły, zaś rogi wróciły do normalnych rozmiarów. Hariatan podtrzymał go z troską w oczach, a Vin natychmiast do nich dołączył.
- Książę... - wyszeptał. - Trzeba cię opatrzyć!
- Nie... Jest dobrze. - Lucyfer odsunął rozcięte ubranie, pokazując błyskawicznie zasklepiającą się ranę. - Trochę mnie to zaskoczyło.
- To nie jest śmieszne! - służący patrzył, jak władca się prostuje i o własnych siłach usadawia w powozie - Mogłeś zginąć! – drążył, wchodząc i siadając naprzeciwko.
- Ruszajmy dalej. - rozkazał książę, a kiedy drzwi się zamknęły, spojrzał Vinowi prosto w oczy. - No to się wydało.
- Nie rozumiem... - pokręcił głową blondyn.
- Ja nie mam serca -rzekł krótko Lucyfer. Sięgnąwszy po dłoń służącego, położył ją na swojej piersi, w miejscu, gdzie przed chwilą była rana. Vin delikatnie przesunął palcami po jego skórze. Książę mówił prawdę. Nie czuć było żadnych uderzeń.
- To było na początku, kiedy pałac w Lux był dopiero budowany. Mieszkaliśmy w tym okręgu, u Lewiatana - ja, Beelzebub i Amosdeusz. Któryś z nas jeździł od czasu do czasu by sprawdzić, jak idzie budowa. Któregoś dnia Mod poinformował mnie, że co jakiś czas następują dziwne trzęsienia ziemi, niszcząc dużą część pałacu, a niektórzy robotnicy giną bez śladu. Musiałem to sprawdzić. Udałem się tam, gdzie teraz stoi Lux, ale nie znalazłem żadnej przyczyny. Już miałem się poddać, kiedy pewnej nocy usłyszałem głos. Wzywał mnie, więc poszedłem za nim. Znalazłem się w jakiejś jaskini, głęboko pod ziemią. Nie pytaj mnie jak tam doszedłem, bo wiem, że sam nigdy bym nie trafił.
Tunel doprowadził mnie do ogromnej komnaty wykutej w skale. Grube pręty dzieliły ją na pół, a za nim siedziała bestia. Była ogromna, a przez mrok w komnacie nie mogłem dostrzec, jak dokładnie wygląda. Powiedziała, że złamaliśmy przymierze, które zawarła przed wiekami z serafinami. Żaden anioł miał nie naruszać tej ziemi. Pomimo to stwierdziła, że może oddać mi swoją krainę, a w zamian za to ja miałem zostawić jej swoje serce. Dała mi parę dni na decyzję. Zgodziłem się, bo co miałem zrobić? Moi bracia potrzebowali miejsca do życia. Usunąłem serce zaklęciem. Bestia wciąż je ma , więc jeśli zginę, będzie wiedziała i mój kraj przejdzie z powrotem w jej posiadanie, chyba, że potencjalny następca również odda swoje serce - książę westchnął, przymykając oczy i machinalnie pocierając pierś palcami. - Można więc powiedzieć, że jestem jedynie lennikiem. Razem z tym dostałem oczywiście część mocy tego stworzenia i rozdzieliłem ją pomiędzy swoich Lordów. Jest wielka i zdradziecka, ale jak widzisz bardzo pomaga.
- Więc Larf miał rację, naprawdę oddałeś serce za ten kraj... - uśmiechnął się Vin.
- Nie miałem wyjścia – prychnął wymijająco Lucyfer. - Bez tego, gdzie byśmy się podziali?
- To bardzo szlachetne - stwierdził blondyn.
- Nie sądzę, żeby ci bandyci tak uważali - zauważył nieco kpiąco władca.
- Ale ja tak uważam. Czyje zdanie liczy się bardziej? - Vin uniósł brwi, nachylając się lekko. Czarnowłosy złapał go za kołnierz płaszcza, przyciągając do siebie bliżej i uśmiechnął chytrze.
- Oczywiście, że moje - rzekł, sprzedając mu pstryczka w nos i bezceremonialnie odpychając z powrotem na siedzenie.
~***~
Parowce odchodziły z Craville. Było to pierwsze duże miasto, które napotkali podczas swojej podróży. Miało ładne kamienice i schludną starówkę, na której odbywały się targi, ale wyglądało raczej przeciętnie. Dopiero nabrzeże robiło prawdziwe wrażenie. Pełno demonów tłoczyło się koło kei, przy niezliczonych pomostach stały promy, barki transportowe, a także mniejsze łódki. Było gwarno, hałaśliwie, wszyscy się spieszyli, wpadali na siebie, krzyczeli i dobijali handlu, ulicami co chwila toczyły się powozy z których wysiadali nadęci arystokraci i ich kolorowo poubierani służący, a za nimi ciągnęły się pogwizdywania i docinki marynarzy. Pomiędzy tym wszystkim pysznił się wielki żaglowiec o dwóch masztach i smoku wyrzeźbionym na dziobie.
- To „Dar Ognia” Mammona - powiedział Vinowi Lucyfer. - Jeden z niewielu żaglowców, które mogą pływać po rzekach. Jest bardzo lekki jak na taki statek i ma stosunkowo niewielkie zanurzenie. Krążą plotki, że porusza się na grzbiecie rzecznego smoka, który pilnuje, aby nie osiadł na mieliźnie. Niestety nim nie popłyniemy, bo jest raczej powolny.
- Po co Lordowi Chciwości taki statek? Przecież jego okręg nie ma dostępu do morza - zdziwił się służący, patrząc, jak marynarze otwierają ciemnozielone żagle, przygotowując się do wypłynięcia.
- Spójrz na ten statek, Vin i powiedz, ile może kosztować rejs na nim. To właśnie twoja odpowiedź - Lucyfer pokręcił głową z lekkim uśmiechem. Był na „Darze Ognia” raz i musiał przyznać, że przepych jego wnętrza równał się z najbardziej wystrojonymi domami arystokratów. Olbrzymie, złote żyrandole, grube, wyszywane w najrozmaitsze wzory dywany, wielka sala jadalna, gdzie można było zamówić posiłki przygotowywane przez jednego z najlepszych kucharzy z okręgu Beelzebuba. Kajuty dla gości przypominały miniaturowe pałacyki z łóżkami wysłanymi najlepszej jakości pościelą, wygodnymi kanapami i łazienkami, w których z kurków leciały różne olejki i płyny zapachowe. Była też sala z bilardem i nieduża biblioteka. Aż brał dziw, że skąpy Lord Chciwości wyrzucił pieniądze na to cudo, ale jego żaglowiec stał się klasą sam w sobie, symbolem luksusu wśród szlachty i wymarzonym celem dla wielu uboższych arystokratów.
- Miło by było się przepłynąć, ale parostatkiem będzie nam szybciej - stwierdził książę, a widząc, że na twarzach jego poddanych pojawiło się rozczarowanie dorzucił. - No już, to wcale nie gorsza inwestycja.
Zaprowadził ich przez kłębiący się tłum w stronę spokojniejszej części nabrzeża. Przy chodniku stały tam eleganckie powozy i sanie, a przybyli arystokraci wchodzili po trapach do zacumowanych parowców. Olbrzymich statków było chyba z dziesięć, ale Lucyfer poprowadził ich do ostatniego, który stał nieco na uboczu. Jego śnieżnobiałe burty wyróżniały się z daleka, a z kominów powoli zaczynał unosić się dym. Nieruchome koła łopatkowe sprawiały przytłaczające wrażenie i Vin mógł tylko sobie wyobrażać, jaką szybkość jest w stanie osiągnąć to cudo. Złote litery na rufie informowały, że statek nazywa się „Pragnienie”, a po spuszczonym trapie właśnie schodził białowłosy mężczyzna w eleganckim mundurze. Jego skóra była nienaturalnie blada, ale uśmiech rozgrzewał twarz, obejmując oczy w kolorze zakrzepłej krwi.
- Witajcie! Jestem Joshua, kapitan „Pragnienia”. Czym zawdzięczam ten zaszczyt, wasza książęca mość? - rzekł, skłaniając głowę przed Lucyferem. Władca pozdrowił go z łaskawym uśmiechem.
- Ja i moi towarzysze szukamy szybkiego transportu do stolicy Lorda Lewiatana. Śnieg zaskoczył nas w drodze i dalsza jazda powozem byłaby wyjątkowo trudna. Liczę, że znajdzie się miejsce? - zapytał.
- Macie szczęście, załapaliście się na jeden z ostatnich rejsów. Wkrótce rzeka zamarznie, nadchodzi zima. Ale... - Joshua powiódł po nich zatroskanym wzrokiem. - Chyba kilku z was będzie musiało wziąć kajuty dla dwoje. Wiele osób chce się zabrać do miasta zanim nadejdą największe mrozy i może nie starczyć miejsca.
Żołnierze popatrzyli po sobie niepewnie. Większość z nich miała w Lux partnerów, którzy raczej nie byliby zachwyceni, że ich mąż dzieli łóżko z innym demonem. Kapitan szybko stwierdził, że miejsc nie starczy nawet odliczając tych, który mieli zostać z końmi i bezpiecznie przetransportować je do Lux.
- Zgłaszam Hariatana i Larfa na ochotników - rzekł beztrosko Vin, na co miodowooki spłonił się rumieńcem. Dowódca już miał coś powiedzieć, ale zamilkł zauważywszy, że służący nie zgłasza sprzeciwów.
- W sumie już raz to robiliśmy... - stwierdził i dopiero po chwili zrozumiał, jak to zabrzmiało, bo oczy wszystkich jego podwładnych okazały się być skierowane na niego. - Co... Nie, idioci! Nie w takim sensie! - zaprotestował, czerwony jak burak.
- No dobrze... Ale to wciąż zostawia jedną kajutę... - Joshua zrobił przepraszającą minę. - Panowie, odwagi. Jesteście przecież żołnierzami, nie takie rzeczy was w życiu spotykały.
-Nie, niech im będzie - odezwał się nagle książę. - Kto wie, co się kręci w tych nabitych testosteronem głowach. Nie chcemy na statku żadnych orgii. Ja wezmę ten pokój. Z Vinem.
Blondyn pobladł, słysząc te słowa. On? Miałby spędzić całą noc z Lucyferem w jednym łóżku? Co prawda, już jedną przesiedział w jego sypialni, ale to było co innego. Był skupiony na swoim celu i tylko to zaprzątało jego głowę. Teraz mógłby bezkarnie obserwować jego śpiącą twarz i kto wie, co by mu strzeliło do głowy.
- Może ty, książę, zostaniesz z Larfem... - zaczął niepewnie, ale widząc błagalne spojrzenie przyjaciela, tylko westchnął. - No dobrze. Niech tak będzie.
- Świetnie - rozpromienił się Joshua. - Zapraszam na pokład, wasza książęca mość. Zaraz wskażę wam wasze kajuty. Na miejscu powinniśmy być za dwa dni, jeśli wszystko dobrze pójdzie.
~***~
Vin z pokładu obserwował, jak „Pragnienie” wychodzi z portu i wypływa na spokojną rzekę. Miasto szybko znikło im z oczu, ustępując łagodnym, porośniętym drzewami pagórkom i zaśnieżonemu nabrzeżu. Od czasu do czasu mijał ich jakiś mniejszy stateczek albo barka transportująca drewno. Koła terkotały monotonnie, zagłuszając niemalże plusk wody, a chłodne powietrze szczypało w nieosłoniętą maską część twarzy. Powoli zaczynało się ściemniać i służący wiedział, że nie może stać tak przez wieczność. Będzie musiał iść do kajuty, gdzie czekał na niego książę. W koszuli nocnej. Pod tą samą kołdrą.
Na łaskę, to będzie długa noc.
Los jednak postanowił, że takie pokusy nie są wystarczające dla książęcego lokaja. Kiedy Vin wszedł do kajuty, Lucyfer siedział na szerokim, wygodnym łożu w samym ręczniku i wycierał swoje czarne włosy drugim. Krople wody kapiące z kosmyków spływały po jego szyi i piersi, aż się prosząc o zlizanie. Blondyn zadrżał na ten widok, przeklinając w duchu.
- Coś nie tak? - zapytał władca niewinnie, unosząc brwi, kiedy jego służący przez parę chwil stał jak kołek w drzwiach.
- N-nic, mój książę. Wszystko w najlepszym porządku - zapewnił go Vin pospiesznie i zabrawszy swoją pidżamę udał się do łazienki, zostawiając Lucyfera samego. Książę nie mógł powstrzymać lekkiego uśmiechu. Widział wyraźnie spojrzenie, o którym wspominał Bastien, tylko że teraz absolutnie nie był to wzrok szczeniaka. I chociaż usilnie próbował wmówić sobie, że nie jest zakochany w swoim służącym, jego duma nie dawała mu przestać się napawać pożądaniem w czekoladowych oczach mężczyzny. Kusił los, tak, ale wprost nie potrafił się oprzeć. Znowu robił głupoty. Jakby nie dostał nauczki. Nagle zły na siebie, szybko przebrał się w koszulę nocną i ułożył plecami do drzwi łazienki, nakrywając kołdrą po sam nos. Nie kochał Vina. Może lubił jego wygląd, jego charakter, ale, na łaskę, nic więcej! Przecież nie poczuł się bezpieczniej, kiedy blondyn wyszedł z łazienki i ułożył obok niego. Był potężnym archaniołem, to pewność własnej siły dawała mu spokój. Tylko czemu zawsze pakował się w rzeczy, z których nie wynikało nic dobrego?
- Dobranoc, książę - powiedział cicho jego służący.
- Dobranoc, Vin... - odparł również szeptem Lucyfer, pozwalając swemu ogonowi owinąć się niby przypadkiem wokół uda mężczyzny.
~***~
Następnego ranka kapitan osobiście oprowadził ich po statku. Była na nim duża, przestronna jadalnia, elegancki pokój spotkań z małą czytelnią , drugi z fortepianem, sala lustrzana i wiele innych pomieszczeń. Jeżeli na „Darze Ognia” zrobiono wszystko, by pasażer czuł się jak na lądzie, to tutaj usilnie przypominano mu, że płynie po rzece. Na szafkach i stołach leżały najrozmaitsze muszle, ściany zdobiły pejzaże przedstawiające przybrzeżne krajobrazy i statki w portach. W czytelni znajdowała się nawet imponująca kolekcja miniaturowych modeli żaglowców w butelkach. Zapytany, czy sam je zbudował, Joshua tylko posmutniał.
- Nie, to hobby mojego wspólnika - rzekł.
- Statek ma dwóch kapitanów? - zdziwił się Hariatan, a kapitan pokręcił głową.
- Już nie. Zmarł niedawno. Ten statek był jego marzeniem, więc dbam o niego najlepiej jak potrafię - demon wysilił się na uśmiech, ale widać było, że wspomnienie partnera wciąż bardzo go boli.
- Przykro nam - powiedział współczująco Larf. Joshua posłał mu spojrzenie pełne wdzięczności i poprowadził dalej.
Lucyfer większość czasu spędzał otoczony szlachtą, która tylko dowiedziawszy się, że książę jest na pokładzie, zapragnęła się bliżej z nim zapoznać. Władca łaskawie zgodził się zagrać z grupką młodych arystokratów w bilard. Przyglądał się im z uśmiechem, ale też lekką dozą dystansu, jak kwoka patrząca na swoje kurczęta. Czasem wtrącał jakiś komentarz do dyskusji, co młodzieńcy kwitowali zachwyconymi minami. Jeden z nich właśnie opowiadał o swoim przyjacielu, który wziął ślub ze służącym.
- Jego ojciec był wściekły, ale matka jakoś go uspokoiła - rzekł. - No, a ty, wasza wysokość? Masz w pałacu wielką służbę, na pewno ktoś ci wpadł w oko!
Książę automatycznie pomyślał o Vinie, ale równie szybko odepchnął tą wizję od siebie.
- Nie, chłopcy. Raczej stać mnie na więcej niż zwyczajni lokaje - powiedział, wzruszając ramionami.
- Książę powinien poślubić kogoś wysokiego rangą - rozległ się za nim znajomy głos. Odwrócił się, by ujrzeć blondyna, który najwyraźniej przyszedł go szukać. Z jego policzków odpłynęła krew, gdy rozpaczliwie szukał na twarzy Vina czegoś, co wskazywałoby na to, że poczuł się dotknięty słowami władcy.
- Może któregoś z Lordów? - zaproponował jeden z demonów z uśmiechem, zupełnie nie odczytując napiętej atmosfery. - Albo generała!
- Tak... Kogoś takiego... - Lucyfer powoli spuścił wzrok z twarzy służącego. Miał wielką nadzieję, że ten ponury cień w jego oczach tylko sobie uroił.
***
Larf znalazł Vina na pokładzie rufowym, opartego o barierkę i wpatrzonego w dal, na znikające w mroku brzegi rzeki. Jego twarz miała dziwny, ponury wyraz, jakiego jeszcze dotąd miodowooki u niego nie widział.
- Hej, co jest? Wszędzie cię szukam, czemu nie siedzisz z księciem? - zapytał, trącając przyjaciela łokciem. Ten tylko westchnął.
- Może dlatego, że stać go na więcej, niż zwyczajni lokaje - mruknął. Larf złapał go za rękaw.
- Tak ci powiedział?! - w jego głosie słychać było zupełne niedowierzanie, zaś Vin tylko wzruszył ramionami.
- Nie mi. Jakimś szlacheckim chłystkom, którzy z nim flirtowali. Tak się złożyło, że to usłyszałem.
- On przecież tak na pewno nie myśli! - zawołał niższy służący. - Wiesz, że jest dumny i chce wypadać jak najlepiej, ale... No Vin, przestań! - złapał blondyna za płaszcz, kiedy ten już miał odejść.
- Na początku nie miałem zamiaru robić z tego niczego poważnego... Chciałem z nim poflirtować, żeby przestał być taki nadęty, żeby jakoś przełamać lody, bo służenie całe życie komuś, z kim nie masz wspólnego języka byłoby dla mnie bardzo ciężkie. Ale przecież oczywiście musiał mi się spodobać! Nie mógł się okazać kręcącym na wszystko nosem dupkiem!? Nie mógł, prawda? Musi być taki... Taki oddany temu co robi... Taki inteligentny, tak się pięknie uśmiechać... Jak ten cały Serius mógł w ogóle go nie docenić? - Vin nerwowo przeczesał włosy palcami. - A ja jestem idiotą. Myślałem, że w ogóle mam u niego szanse? Nie, hrabia Vinrael Cainz może by miał. Ale hrabia Vinrael Cainz korzystał z magicznych sztuczek Dantaliana i do tego jego twarzy nie zasłaniała cholerna maska!
- Naprawdę uważasz, że nie ma w tobie nic poza wyglądem? - Larf uniósł brwi w zaskoczeniu. Jedno spojrzenie na twarz służącego wystarczyło mu, by upewnić się w tym przekonaniu. Poczuł lekkie ukłucie w sercu i uściskał przyjaciela z całej siły. - Vin, Vin, no coś ty!
- A co jest? - zapytał cicho blondyn, odsuwając go delikatnie.
- Dobrze walczysz na miecze! Hariatan zawsze mówi... - zaczął miodowooki, ale Vin natychmiast mu przerwał.
- Tak! Jak chyba wszyscy tutaj! Poza tym, z całym szacunkiem, ale to nie jest najbardziej uwodzicielskie co może być.
- Masz charyzmę, jesteś miły i w ogóle - wyliczał dalej jego przyjaciel. - Dbasz o niego, dobrze się rozumiecie...
- Ale on mnie nie kocha. Robił mi nadzieję, kiedy tak naprawdę... Nie, to ja byłem głupi, że sobie coś myślałem... Wiesz, kiedy po tym balu zobaczył mnie z Dantalianem, wiedziałem, że był zraniony. Myślałem, że go znam, że go przejrzałem. A teraz... Nie mam pojęcia - blondyn objął się ramionami, kiedy zimowy wiatr musnął go swym chłodnym dotykiem. Czuł się dotknięty słowami księcia i dopiero teraz zrozumiał, że te wszystkie gesty, które wydawały mu się mało znaczące, zbudowały w jego sercu nadzieję na coś więcej. A przecież był w Piekle. Za karę. Jak mógł się spodziewać, że spotka go tutaj takie szczęście?
Larf przygryzł drżącą wargę. Miał ochotę pobiec do Lucyfera i wszystko między nimi wyjaśnić, ale wiedział, że to nie takie łatwe.
- I co teraz zrobisz? - zapytał.
- A co mam robić? Nie chcę, żeby się dowiedział, to by wszystko zepsuło. Wybrał moją duszę, więc zawsze będę jego służącym, jednak teraz przynajmniej już nie będę się łudził... To będzie trudne zadanie - Vin ruszył do środka, zdecydowany wcześniej położyć się spać.
~***~
Zasmucony Larf udał się do swojej kajuty, gdzie zastał już przebranego Hariatana. Demon siedział na łóżku i polerował swój miecz. Na dźwięk otwieranych drzwi podniósł głowę, a widok wygiętych w podkówkę ust miodowookiego natychmiast go zaniepokoił.
- Hej, mały, co jest? - zapytał, wyciągając do niego rękę. Larf przycupnął obok niego.
- Bo... Czy to logiczne, żeby nie kochać kogoś dlatego, że jest służącym? - Kapitan pobladł gwałtownie, zupełnie nie wiedząc co powiedzieć. Czy to chodziło o niego? Jeśli tak, to skąd służący wziął pomysł, że go nie kocha? A może wcale nie...? Może Larf tak naprawdę był zakochany w kimś innym i ten ktoś go właśnie odrzucił? Przecież to by było okropne!
- Ale mi nie przeszkadza, że jesteś służącym! - bąknął. Miodowooki chwilę przetwarzał jego słowa, po czym spłonił się po uszy.
- A-a-ale to nie o mnie chodziło... - wyjąkał.
- O-och... Ojej... - teraz z kolei Hariatan zaczerwienił się jak burak, uświadomiwszy sobie, że właśnie palnął coś bardzo kompromitującego. - O rany... Przepraszam, wygłupiłem się...
- N-nie, w porządku... - Larf wbił wzrok w podłogę, czując jak jego serce wali jak oszalałe. Czy kapitan właśnie w jakiś pokrętny sposób przekazał mu, że go kocha...?
- To o kim mowa w takim razie...? - żołnierz szybko zmienił temat. Miał wielką ochotę zapaść się pod ziemię.
- O Vinie... I księciu... Ale to nieważne... - służący odwrócił się do niego z wyrazem zacięcia na twarzy. - Czy ty mnie... No, tego... Wiesz...
- N-nie wiem... - Hariatan zarumienił się jeszcze bardziej, robiąc wszystko by nie spojrzeć na wargi Larfa.
- A... To przepraszam... - miodowooki oklapł i zacisnął palce na brzegu swojej koszulki. - Jej, dziwnie wyszło... - mimo zakłopotanego uśmiechu wydawał się zraniony i kapitan poczuł wielką ochotę, by wziąć go w ramiona i tulić całą noc, zapewniając o swoich uczuciach.
- Nie, nie! - zaprotestował. Głos uwiązł mu w gardle, kiedy zauważył zaskoczone spojrzenie służącego, jednak wiedział, że jest już za późno na odwrót. - Chciałem powiedzieć, że ja ciebie bardzo... Tego.
- Tak...? - Larf przekrzywił głowę, zachęcając go do dokończenia zdania.
- No... Mnie nie przeszkadza, że jesteś służącym bo i tak... I tak ciebie... Bardzo... - urwał, bo niższy demon rzucił mu się na szyję, wywalając na pościel. Jego twarz była słodko zaczerwieniona, ale najpiękniejszy wydał się kapitanowi pełen szczęścia uśmiech.
- Ja ciebie też bardzo - powiedział Larf, wtulając nosem w swą wymarzoną, wojskową klatę.
___________________________________________________
WR: Wybaczcie tą późnią porę, ale Scarlett mi się zniechęca przez brak komentarzy i betowała to pięć godzin... Wciąż jest najlepszą betą na świecie <3 Ojoj, Lucek, nagrabiłeś sobie, kto by się spodziewał, ze sprawy się tak obrócą...Przynajmniej Hariatanowi i Larfowi się udało...Ale czy na pewno~~~?
SC: Aaa, ten angst boli moje kokoro.... Biedny Vin, biedny Lucek ;w; Przynajmniej HarLarf dał radę, no ale wciąż ten rozdział to w większości jedna wielka drama.... Komentarzy tak mało, mówi się trudno D: Do zobaczenia w następną sobotę~~
Przybyłam, przeczytałam i mogę komentować. Rozumiem wasze zniechęcenie przy braku komentarzy. Osobiście mnie samą to teraz dopada. Chociaż mam trzy stale komentujące osoby ;) Przepraszam, że nie skomentowałam w zeszłym tygodniu, ale już to nadgoniłam :) Nawet choroba mnie teraz nie przegoniła przed przeczytaniem. Szkoda mi Lucka, że oddał swe serce. Widać jakim jest dobrym władcą, ale też dzięki temu przeżył. Ah. Czy będziecie miały coś przeciwko jeśli skopiuję sobie wasze opowiadanie do worda? Chciałabym mieć kopię waszej twórczości :) Ostatnia scena była bardzo... Czuła. I mnie rozwaliła. Rozmarzyłam się i stwierdziłam, że Larf i Hariatan są zbyt uroczy. Lucek... Idiota jeden. Biedny Vin. Robił sobie nadzieje, a ten idiota... Brak słów. A propo jeszcze poprzedniej notki. Podobało mi się to, jak Michał wypytywał o Lucka.
OdpowiedzUsuńNie wiem czy któraś z was czytała http://lubimyczytac.pl/ksiazka/52405/upadek-lucyfera
Właśnie dlatego nie zajmowałam się wcześniej komentowaniem. Chciałam ją skończyć. A przy chorobie "męczyłam" tą książkę 3 dni. A z książek o podobnej tematyce mogę wam jeszcze polecić http://www.taniaksiazka.pl/diabel-autobiografia-lee-tosca-p-223362.html
Pozdrawiam
LM
Koniec mnie zniszczył to było takie słodkie! <3
OdpowiedzUsuńNo, nie ma to jak nastraszyć czytelnika, by na początku rozdziału okazało się, że wszystko dobrze. A ja tu weszłam myśląc "O Boże, Lucek pewnie teraz będzie konał i umierając powie Vinowi, że go kocha". Jak przeczytałam, że jest dobrze, to się zaczęłam śmiać. To było wredne!
Szkoda mi Vina, teraz między nim, a księciem będzie wiało chłodem...Ale może to coś pchnie między nimi w końcu.
Przepraszam, że nie komentuję, ale nigdy nie wiem jak D: Jednak każdy rozdział czytam i wiedzcie, że was uwielbiam <3
Wasze opowiadanie jest warte pliku worda, nawet pdf. O druku nie wspominając :)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że w tekście idzie wyczuć seksualne napięcie między tą dwójką. Chociaż powiem ci, że gdy chcę to opisać wydaje mi się, że go nie ma... Seksualne napięcie, słodkie? To brzmi prawie jak oksymoron :) Lilly dość doświadczyła by powiedzieć coś takiego. Zobaczymy co z tego wyniknie. Ja osobiście też lubię tematykę aniołów i demonów. Z tematyki nieba, ale trochę "innego" bądź dusz polecam "Światła pochylenie" i "Gdzie indziej". Fajna jest też "Angelologia"- Trussoni. Trochę inaczej przedstawione jest to też w " Raporcie Gabriela" chociaż może się on wydawać nudny, bo jest podzielony na trzy części i druga nie jest "fascynująca". "Pokuta" i "Kuszenie" Anne Rice jest interesujące. Słyszałam jeszcze o książce "13 anioł" Kańtoch. :P Trochę ci pospamowałam :)
Dzięki za polecenie książek, chociaż Scarlett kręci mi na takie nosem to ja osobiście uwielbiam wszystko o takiej tematyce :D Pisz szybko następny rozdział i szybkiego powrotu do zdrowia :D
AWWWWWW, ostatnia część opowiadania, cudo <3 Ja ciebie też tego ;p No ale zrobiłam sobie mały maratonik, dwa rozdziały pod rząd i przynajmniej się dowiedziałam, że Lu nie ma serca i taka rana nie może go zabić. Oczywiście musiało zaistnieć kolejne nieporozumienie między Vinem i jego księciem, no ale miejmy nadzieję, że wszystko się wyjaśni ^^
OdpowiedzUsuńDużo weny :)
Podobają mi się te akcje na statku. I ładnie wciśnięte to przymusowe zbliżenie dwóch par przez dzielenie kajut, bardzo fajnie pcha romans do przodu... Trudno to mówić, ale wreszcie dostało się Vinowi i stać go na jakieś rozterki, miło :D A te wszytskie szczegóły jak opisy szlachty, pogody, otoczenia (np gwarnego portu) tworzą niepowtarzalny klimat. Gdyby było więcej opisów, zapewne wyobraźnia pracowałaby lepiej, ale wtedy retardacja byłaby nieznośna (przecież wszyscy nie możemy się doczekać, co się dalej stanie w relacjach międzyludzkich... to znaczy międzydemonich ;)
OdpowiedzUsuńPiszcie piszcie, drogie kobiety :3
Pozdrawiam