Kiedy Lucyfer wrócił do pokoju, świece były zgaszone, a Vin leżał na swojej połowie, pogrążony we śnie. Książę machnął ogonem ze złością, przebrał w koszulę nocną i ułożył obok niego. Zamknął oczy, ale nie mógł zasnąć. Wiercił się, aż w końcu skończył odwrócony przodem do pleców swego służącego. Wyciągnął rękę, ale zaraz ją cofnął. Co miał mu powiedzieć? Przecież nie byli nijak związani i cokolwiek by zrobił, wyszłoby to dziwnie. Z drugiej strony przepraszanie Vina za incydent z Dantalianem również nie miało żadnych podstaw. Czarnowłosy uparcie próbował sobie wmówić, że blondyn nic do niego nie czuje, że tylko chce się zabawić, jak Serius, lecz to po prostu nie pasowało. Gdyby ten idiota nie próbował go wtedy pocałować, wszystko wyglądałoby inaczej. Ale czy na pewno? Lucyfer powoli zaczynał tracić pojęcie, kiedy pojawiły się pierwsze cieplejsze uczucia w stronę służącego. Może od początku te brązowe oczy zaczarowały go, nakręcając perpetuum mobile, które nieustannie zmierzało do jednego?
W końcu nie wytrzymał i złapał Vina za ramię, potrząsając nim lekko.
- Vin, wstawaj. Musimy sobie coś wyjaśnić - rozkazał, ale nie dostał żadnej odpowiedzi. - Vin, do cholery! - trzepnął mężczyznę ogonem i dopiero wtedy ten się odwrócił. Lucyfer natychmiast zauważył, że nie był zaspany. Musiał udawać przez cały czas.
- Czemu zawdzięczam tą pobudkę w środku nocy...? - zapytał, ziewając ostentacyjnie.
- Chciałbym wyjaśnić z tobą to, co dziś ode mnie usłyszałeś. Nie lubię, kiedy ktoś ma o mnie błędne zdanie. Powiedziałem, że stać mnie na więcej niż służący, to prawda. Uważam, że z moją pozycją i powiedzmy sobie, innymi licznymi zaletami, nie ma w Piekle i poza nim wolnego demona, który nie skusiłby się na moją rękę. Ale to nie oznacza, że nie mógłby wpaść mi w oko ktoś, kto nie wywodzi się ze szlacheckiego rodu - władca bardzo się starał, by jego mowa nie brzmiała dziwnie.
- I ktoś taki miałby szansę u waszej wysokości? - zapytał Vin, unosząc brwi.
- Tak, właśnie do tego zmierzam. Po prostu... Och, wolę kogoś kto mnie kocha od kogoś bogatego! -westchnął Lucyfer, pocierając swoje ramię z zakłopotaniem.
- Och, książę... - blondyn wziął jego twarz w dłonie i spojrzał głęboko w jego szkarłatne oczy. Poczuł, jak ogon czarnowłosego owija się wokół jego nadgarstka, a jasne wargi lekko rozchylają. - Mam nadzieję, że twój król będzie w tobie tak zakochany, że każdego ranka wyścieła twój pokój płatkami róż, a każdego wieczoru utuli cię w swych ramionach. Mam nadzieję, że uczyni cię najszczęśliwszym demonem na tym i tamtym świecie i nigdy nie opuści twego boku. Zasługujesz na to.
Po czym puścił go z łagodnym uśmiechem, gładząc jeszcze palcami po policzku.
- Nie chodzi o to na co zasługuję, tylko o to czego chcę! - zaprotestował książę, łapiąc go za rękę. - Wyjdę za tego, kogo pokocham i kto odpłaci mi się tym samym! Nieważne, czy będzie to szlachcic, żołnierz czy służący.
- Jestem pewien, że którykolwiek z nich dostanie ten zaszczyt, będzie naprawdę wartościowy w oczach innych - Vin delikatnie strącił jego dłoń, uśmiechając się. Nie mógł dać po sobie poznać, jak bardzo bolą go jego własne słowa. Lucyfer tymczasem wpadł na pomysł.
- Jeśli ktoś będzie wątpił w jego wartość, to jestem pewien, że udowodni ją podczas turnieju, który zorganizuję, kiedy wrócimy - rzekł ostrożnie. Blondyn spojrzał na niego z zaskoczeniem.
- Turnieju, mój książę? - powtórzył.
- Tak... Ma on wyłonić osobę, która zostanie moim drugim generałem... - wyjaśnił władca. - Byłbym bardzo rozczarowany, gdyby poddał się i nie spróbował swoich sił, mając taką szansę...
- Rozumiem... - Vin nie wyglądał na przekonanego, ale Lucyfer wiedział, że złapał haczyk.
- Więc ty nie martw się o moją przyszłość. Znajdzie się kiedyś ten, który będzie moim królem - zapewnił z przekornym uśmieszkiem. Jego ogon niby przypadkiem przesunął się pod brodą służącego.
- No dobrze... - blondyn złapał zagubiony czarny kosmyk w dwa palce i zatknął go za ucho Lucyfera. Położyli się z powrotem, a Vin z zaskoczeniem stwierdził, że ogon władcy nieśmiało owinął się wokół jego uda. Książę natomiast nie mógł zasnąć długi czas. Jeszcze wczoraj powtarzał sobie, że nie kocha Vina, a dzisiaj praktycznie obiecał mu związek. Co do cholery było z nim nie tak?
~***~
Następnego dnia dotarli do miasta. Vin z zachwytem patrzył, jak wpływają pomiędzy kamieniczki w rozmaitych barwach stojące przy samej wodzie. Pomiędzy nie prowadziło wiele wąskich kanałów, a każde schody prowadziły zamiast na chodnik, na pomost, do którego przywiązana była plejada mniejszych lub większych łódek w najróżniejszych kolorach. Przypominały one wielką ławicę ryb wystawiającą olbrzymie głowy nad wodę w poszukiwaniu pokarmu.
- Niesamowite... - wyszeptał zachwycony służący, starając się zajrzeć do jednej z wąskich, wodnych uliczek. Zauważył śliczny mostek, przez który przebiegła para demonów, śmiejąc się głośno.
- Ciekawe miejsce, prawda? - Lucyfer stanął u boku blondyna. - Lewiatan dba o nie z całego serca, trzeba mu to przyznać. Do tego naturalne warunki... Widzisz, miasto wybudowano w delcie rzeki, dlatego nie ma tu ulic, tylko kanały, ale tam gdzie wpada ona do morza są piękne plaże i promenady dla przyjezdnych.
- O tej porze roku raczej nie ma na co patrzeć - zauważył z rozbawieniem Vin.
- Może nie jest tak spektakularnie jak w lecie, jednak to wciąż czarujące miasto - wzruszył ramionami Lucyfer.
Larf przyglądał im się z daleka, próbując wychwycić nawet najmniejsze napięcie, jednak nic takiego nie zauważył. Rozmawiali jak dawniej, bez żadnych zgrzytów. Może już wszystko między sobą rozwiązali? Miodowooki miał wielką nadzieję, że tak było. Sam od rana intensywnie unikał Hariatana, wiedząc, że na jego widok chyba zapadnie się pod ziemię. Nie wiedział, co go skusiło do wyznania mu swoich uczuć, ale kapitan na pewno miał coś innego na myśli, a on jak zwykle się skompromitował. Co mu po pięknych widokach nadmorskiej stolicy Piekła, skoro w oczach swego wybranka już był stracony?
Na całe szczęście uratowało go wycie syren portowych oznajmiających, że już dotarli na miejsce. Joshua pożegnał swoich gości w towarzystwie młodych szlachciców, którzy wcześniej grali z Lucyferem w bilard i książęcy orszak wyszedł na ląd. To było jedno z niewielu miejsc, gdzie kanały zastępował chodnik. Droga wiodła do promenady, przy której znajdował się pałac nadmorski Lorda Lewiatana. Przeszli nią niedługi kawałek, gonieni zaskoczonymi spojrzeniami przechodniów i po chwili stanęli przed olbrzymią rezydencją. Promenada szerokim mostem przechodziła nad kanałem, który prowadził do środka, a zamiast ogrodów można było dostrzec olbrzymie, białe połacie, które kiedyś musiały być stawami lub fontannami. Ściany budynku były kremowe, zaś dachy złociste, by w najcieplejsze dni odbijały się w nich promienie słoneczne. Wzdłuż brzegów kanału ustawiono pozłacane posągi najrozmaitszych stworzeń morskich, a parę mew niezrażonych zimowym chłodem przycupnęło na ogrodzeniu.
- Kto idzie? - zapytał strażnik stojący przy wejściu. Brama główna prowadziła oczywiście drogą wodną, ale dla pieszych podróżników zrobiono drugą, mniejsza i nieco na uboczu.
- Książę Lucyfer - rzekł władca, zdejmując z głowy ciepły kaptur. - Przybyłem z wizytacją do Lorda Lewiatana.
Demon przez chwilę przyglądał się mu i jego towarzyszom, po czym łaskawie otworzył bramę i wpuścił ich do środka.
Służący przy wejściu poinformował ich, że Lord właśnie zażywa kąpieli, jednak książę nie wydawał się tym zakłopotany.
- Wiem, gdzie ma łazienkę. Dam radę. Możesz zaprowadzić mój oddział do ich pokojów, a ja się przywitam z Lewim.
- Książę, jeśli się kąpie, to może lepiej... - zaczął Vin, bo perspektywa Lucyfera oglądającego innego mężczyznę nago jakoś średnio do niego przemawiała.
- Możesz iść ze mną - uśmiechnął się tajemniczo czarnowłosy i poprowadził swego służącego korytarzem.
Książę zatrzymał się po chwili przed olbrzymimi drzwiami, na których wymalowano najrozmaitszych przedstawicieli morskiej fauny, od tych żyjących przy samej powierzchni, po najciemniejszą głębinę. Niektórych z tych stworzeń Vin nigdy nawet sobie nie wyobrażał, ale kunszt z jakim artysta oddał takie detale jak błyszczące łuski, czujne oczy i błoniaste płetwy, był zachwycający. Jego przewodnik jednak zdawał się niewzruszony. Nacisnął klamkę z niebieskiego kamienia i bez pukania wszedł do środka.
Przed nimi rozciągnęła się sala wykładana jasnymi kafelkami. Przynajmniej ta część, której nie zajmował basen gigantycznych rozmiarów. Jego brzeg dosłownie ginął gdzieś w oddali i blondyn miał wrażenie, że ciągnie się co najmniej kilka kilometrów.
Lucyfer podszedł do krawędzi zbiornika. Potoczył wzrokiem po powierzchni wody, jakby czegoś szukając, po czym zawołał gromkim głosem, który potoczył się echem przez pomieszczenie.
- Lewiatanie!
Przez chwilę nic się nie działo. Panowała zupełna cisza. Wtem jednak woda zakotłowała się i w powietrze wyskoczyło monstrum. Bestia przypominająca coś pomiędzy wielorybem a wężem morskim, tyle że dwa razy większa, miała brązową, guzkowatą skórę i dwa rzędy igłowatych zębów. Uderzyła powietrze krótkimi, masywnymi płetwami, stając niemalże pionowo na ogonie, po czym zaczęła spadać w dół. Jej rozmiar gwałtownie się zmniejszał, ciało jaśniało i kiedy uderzyła w wodę, nie była już potworem morskim, ale mężczyzną z rybim ogonem, który po chwili wyłonił się na powierzchnie tuż przy Lucyferze.
- Dzień dobry, Luciu - powiedział z uśmiechem, przesuwając dłońmi po swoich długich, blond włosach. Krople spłynęły po nich jak po kaczych piórach. - Spodziewałem się was później, biorąc pod uwagę, jak paskudną pogodę mamy.
- Złapaliśmy parowiec. Powozem pewnie stalibyśmy teraz w jakiejś zaspie - wyjaśnił Lucyfer, podając mu leżący niedaleko szlafrok. Lord podciągnął się, by siedzieć na krawędzi basenu. Uderzył lekko płetwą w wodę, zarzucając na siebie nakrycie i chowając pod nim część ogona. Dopiero wtedy zmienił się on w parę nóg. Lewiatan wstał i popatrzył na Vina z uprzejmym zaskoczeniem.
- Twój służący chyba się trochę zdziwił - zauważył, patrząc na przyjaciela.
- N-nie, w porządku... A myślałem, że już nic mnie nie zaskoczy... - blondyn przeczesał palcami włosy z zakłopotaniem.
- Oj, dobrze być młodym i naiwnym - zachichotał Lucyfer i opuścili łaźnię Lewiatana.
~***~
Nick odsunął na bok swoje dokumenty i smętnie spojrzał w okno. Od ostatniego spotkania Serius nie odezwał się nawet słowem i z jakiegoś powodu bardzo gryzło to książęcego medyka. Przypuszczał, że młody dziedzic Pana Rozpusty już znalazł sobie nową ofiarę i... Zaraz, dlaczego w ogóle uważał się za jego ofiarę? Przecież do niczego między nimi nie doszło. Serius nawet nie spróbował wziąć go za rękę. Pewnie szybko mu się znudziła tak bezowocna relacja i poleciał złowić sobie kogoś bardziej chętnego do łóżkowych przygód. Mimo pewniej ulgi, trochę irytowało to okularnika. W końcu nie po to naraził się na gniew swego władcy i zawód przyjaciela, żeby durny młodziak teraz go ignorował. Z drugiej strony... Cóż takiego mogłoby mu się w Nicku spodobać? W porównaniu do innych demonów był on raczej przeciętny. Myszowate włosy, często nie ułożone, oczy nawet jeśli niebrzydkie, to ciągle schowane za szkłami okularów, które na szczęście zasłaniały też sińce pod oczami... Do tego nieco koścista sylwetka, zgryźliwy wyraz twarzy i skłonność do marudzenia. Nic atrakcyjnego dla młodego, przystojnego demona. Zainteresowanie Seriusa nieco łechtało dumę lekarza, ale kiedy go zabrakło, jego samoocena spadła jeszcze poniżej normy.
Kiedyś był w związku z pewnym medykiem, razem z którym studiował, jednak kiedy skończyli pobierać naukę, okazało się, że tamten zwyczajnie go zdradzał. Chodź były Nicka pisał wiele listów z przeprosinami, wszystkie kończyły jako opał w kominku. Od tamtej pory okularnik jakoś nie palił się do romansowania. Pod tym względem świetnie się z księciem rozumieli.
A skoro już o Lucyferze mowa, powrót jego synów zupełnie zaskoczył medyka. Nie było ich tak długo, że zepchnął myślenie o tym gdzieś na granicę swoich myśli i, chociaż wstyd się przyznać, częściowo zaakceptował ich nieobecność. A tu taka niespodzianka! Kiedy wyjeżdżali, ich młodzieńczy wiek już rozkwitł, ale wciąż wrócili jakoś odmienieni, może bardziej dzięki doświadczeniu widocznym w oczach niż faktycznej zmianie wyglądu. Nicholas miał wielką ochotę posłuchać o przygodach, które spotkały ich po drodze, lecz jako że zima chyba na dobre zadomowiła się w Lux, mnóstwo arystokratów przychodziło do niego z katarem, chrypką i innymi nieistotnymi schorzeniami, które spędzały im sen z powiek. I choć Ortis był bardzo pomocny, nadworny medyk miał świadomość, że gdy staż młodzieńca się skończy, będzie zmuszony samotnie radzić sobie z przewrażliwioną szlachtą.
- Wyszedłbyś z tego gabinetu, mistrzu - powiedział mu kiedyś czarnowłosy demon, wydymając wargi. - Zabawił się, spotkał chłopaka...
- Chłopak to ostatnia rzecz, jakiej do szczęścia potrzebuję - mruknął wtedy Nick, przywołując na twarz jak najzgryźliwszy wyraz. - Ty lepiej przynieś mi ostatnie raporty o zachorowaniach i zerknij na hrabiego Warmidesa. Twierdzi, że pierścień przymarzł mu do palca.
- Po prostu nie może go zdjąć, bo jest taki gruby - przewrócił oczyma jego uczeń. Mimo to posłusznie poszedł do drugiego gabinetu, gdzie już czekał arystokrata z paskudnym uśmieszkiem na twarzy przyglądający się jego pośladkom.
Książę Bastien wcale nie miał lepiej. Korzystając z wizyt lekarskich, liczni możni łapali okazję, by iść na audiencję z młodym następcą tronu. Czarnowłosy miał świadomość, że wielu z nich nie robi tego bez ukrytych intencji. Dumni ojcowie opowiadali mu o swoich rozpieszczonych synach i córkach, którzy o dziwo zawsze okazywali się być na wydaniu. Młodzi hrabiowie i urokliwe damy rzucały subtelne komplementy, a czasem całkiem otwarcie chwaliły swego władcę. Ten nie mógł zrobić nic innego jak tylko przyglądać się tym zalotom z mieszaniną zakłopotania i politowania. Wydawało mu się żałosne, iż interesują się nim tylko z powodu pozycji i dobrego wyglądu, na tyle dumni by sądzić, iż ślub z nimi przyniósłby krajowi jakąkolwiek korzyść. Lawliet często żartował na temat wysokich wymagań brata, ale Bastien nic sobie z tego nie robił. Jeśli miał wyjść za mąż z obowiązku, niech to chociaż będzie dobra partia.
O takową niestety było bardzo trudno. Chociaż demon przyglądał się ambasadorom ościennych państw limbowskich, żaden z nich nie wzbudził jego zainteresowania. Nie przyznałby się do tego, ale trochę zazdrościł bratu, który całe dnie spędzał flirtując ze szlachciankami i nieporadnie podchodząc Kariana.
~***~
Lewiatan okazał się bardzo charyzmatyczną, często przesadnie dramatyzującą osobą o dziwnym fetyszu niskiego wzrostu. Ciągle narzekał, że gdyby Lucyfer darował sobie rośnięcie chociaż o kilka centymetrów, byłby o wiele bardziej atrakcyjny. Vin absolutnie nie zgadzał się z tą opinią, ale swoje zdanie zachował dla siebie. Lord Zazdrości okazał się też zawziętym przeciwnikiem zimy, gdyż zupełnie uniemożliwiała ona kontemplację plaży będących główną atrakcją jego miasta. Co więcej, w ten trudny okres ryby ledwo wiązały koniec z końcem, bardzo kłopocząc tym bestię mórz, która nawiasem mówiąc była zdumiewająca gadatliwa jak na morską istotę.
Pomimo tego wszystkiego, po mrocznym wrażeniu wywartym na Vinie przez Gniewnego Pana, trudno mu było nie uznać Lewiatana za raczej sympatyczną osobę. W jego słowach często pobrzmiewała niemalże braterska troska o księcia i robił wszystko, by jak najbardziej umilić mu wizytę.
Nie zabawili u Lewiatana długo. Lucyfer zrobił parę obchodów po mieście, a kiedy stwierdził, że wszystko jest w najlepszym porządku, postanowił ruszyć dalej. Lord Zazdrości trochę się obraził, że u innych książę pewnie zagości dłużej, ale w końcu go jakoś ugłaskano. Oferował im swoje najlepsze sanie, zaprzężone w rosłe konie o łagodnych oczach i szerokich kopytach, dzięki którym łatwiej było się przedzierać przez zaspy.
Wyjechali rano i czekały ich aż dwa dni w drodze. Władca Mórz powiedział im, że do granicy okręgu odprowadza ich jego dwaj bracia i generałowie, Behemot i Ziz, ale ku zaskoczeniu Vina obstawa wcale się nie zwiększyła. Zapytał o to księcia, kiedy już zaszyli się pod grubymi futrami chroniącymi ich od zimna.
- Musisz wziąć pod uwagę, że tak jak Lewiatan, Ziz i Behemot to pradawne bestie. Jeśli spojrzysz w niebo, powinieneś dostrzec zarys Ziza, czasami pewnie będzie obniżał lot, by się upewnić, czy wszystko z nami dobrze. Sylwetkę Behemota pewnie widać między drzewami. Przyjrzyj się uważnie - rzekł demon, wzruszając ramionami i blondyn przez chwilę wypatrywał bestii, podekscytowany niczym dziecko szukające pierwszej gwiazdki na niebie. W końcu jednak odpuścił, bo zimny wiatr smagał mu ramiona i wsunął z powrotem pod okrycie, ukradkiem zerkając na Lucyfera, który znajdował się bardzo blisko na bardzo małej przestrzeni. Myślał nawet czy go nie przytulić pod pretekstem chłodu, ale szybko zrezygnował z tego pomysłu. Książę miał wyjść za szlachcica, osobę, która będzie tego godna. Nie można się do niego tak po prostu przystawiać. Kiedy jednak nadszedł wieczór, a do miejsca noclegu wciąż pozostawał parę godzin drogi, głowa Lucyfera sama opadła na ramię Vina. Władca przysunął się do służącego, chcąc zaabsorbować jak najwięcej ciepła i blondyn już za bardzo nie miał jak unikać kontaktu. Z westchnieniem wsunął rękę za plecy czarnowłosego, obejmując go i obiecawszy sobie, że to absolutnie ostatnia taka sytuacja, wtulił nos między jego rogi i również zasnął z mimowolnym uśmiechem na ustach.
Larf odwrócił się jakiś czas później, ale widząc parę tak słodko objętą, zdecydował by ich nie budzić i tylko popędził konie z chichotem.
W końcu nie wytrzymał i złapał Vina za ramię, potrząsając nim lekko.
- Vin, wstawaj. Musimy sobie coś wyjaśnić - rozkazał, ale nie dostał żadnej odpowiedzi. - Vin, do cholery! - trzepnął mężczyznę ogonem i dopiero wtedy ten się odwrócił. Lucyfer natychmiast zauważył, że nie był zaspany. Musiał udawać przez cały czas.
- Czemu zawdzięczam tą pobudkę w środku nocy...? - zapytał, ziewając ostentacyjnie.
- Chciałbym wyjaśnić z tobą to, co dziś ode mnie usłyszałeś. Nie lubię, kiedy ktoś ma o mnie błędne zdanie. Powiedziałem, że stać mnie na więcej niż służący, to prawda. Uważam, że z moją pozycją i powiedzmy sobie, innymi licznymi zaletami, nie ma w Piekle i poza nim wolnego demona, który nie skusiłby się na moją rękę. Ale to nie oznacza, że nie mógłby wpaść mi w oko ktoś, kto nie wywodzi się ze szlacheckiego rodu - władca bardzo się starał, by jego mowa nie brzmiała dziwnie.
- I ktoś taki miałby szansę u waszej wysokości? - zapytał Vin, unosząc brwi.
- Tak, właśnie do tego zmierzam. Po prostu... Och, wolę kogoś kto mnie kocha od kogoś bogatego! -westchnął Lucyfer, pocierając swoje ramię z zakłopotaniem.
- Och, książę... - blondyn wziął jego twarz w dłonie i spojrzał głęboko w jego szkarłatne oczy. Poczuł, jak ogon czarnowłosego owija się wokół jego nadgarstka, a jasne wargi lekko rozchylają. - Mam nadzieję, że twój król będzie w tobie tak zakochany, że każdego ranka wyścieła twój pokój płatkami róż, a każdego wieczoru utuli cię w swych ramionach. Mam nadzieję, że uczyni cię najszczęśliwszym demonem na tym i tamtym świecie i nigdy nie opuści twego boku. Zasługujesz na to.
Po czym puścił go z łagodnym uśmiechem, gładząc jeszcze palcami po policzku.
- Nie chodzi o to na co zasługuję, tylko o to czego chcę! - zaprotestował książę, łapiąc go za rękę. - Wyjdę za tego, kogo pokocham i kto odpłaci mi się tym samym! Nieważne, czy będzie to szlachcic, żołnierz czy służący.
- Jestem pewien, że którykolwiek z nich dostanie ten zaszczyt, będzie naprawdę wartościowy w oczach innych - Vin delikatnie strącił jego dłoń, uśmiechając się. Nie mógł dać po sobie poznać, jak bardzo bolą go jego własne słowa. Lucyfer tymczasem wpadł na pomysł.
- Jeśli ktoś będzie wątpił w jego wartość, to jestem pewien, że udowodni ją podczas turnieju, który zorganizuję, kiedy wrócimy - rzekł ostrożnie. Blondyn spojrzał na niego z zaskoczeniem.
- Turnieju, mój książę? - powtórzył.
- Tak... Ma on wyłonić osobę, która zostanie moim drugim generałem... - wyjaśnił władca. - Byłbym bardzo rozczarowany, gdyby poddał się i nie spróbował swoich sił, mając taką szansę...
- Rozumiem... - Vin nie wyglądał na przekonanego, ale Lucyfer wiedział, że złapał haczyk.
- Więc ty nie martw się o moją przyszłość. Znajdzie się kiedyś ten, który będzie moim królem - zapewnił z przekornym uśmieszkiem. Jego ogon niby przypadkiem przesunął się pod brodą służącego.
- No dobrze... - blondyn złapał zagubiony czarny kosmyk w dwa palce i zatknął go za ucho Lucyfera. Położyli się z powrotem, a Vin z zaskoczeniem stwierdził, że ogon władcy nieśmiało owinął się wokół jego uda. Książę natomiast nie mógł zasnąć długi czas. Jeszcze wczoraj powtarzał sobie, że nie kocha Vina, a dzisiaj praktycznie obiecał mu związek. Co do cholery było z nim nie tak?
~***~
Następnego dnia dotarli do miasta. Vin z zachwytem patrzył, jak wpływają pomiędzy kamieniczki w rozmaitych barwach stojące przy samej wodzie. Pomiędzy nie prowadziło wiele wąskich kanałów, a każde schody prowadziły zamiast na chodnik, na pomost, do którego przywiązana była plejada mniejszych lub większych łódek w najróżniejszych kolorach. Przypominały one wielką ławicę ryb wystawiającą olbrzymie głowy nad wodę w poszukiwaniu pokarmu.
- Niesamowite... - wyszeptał zachwycony służący, starając się zajrzeć do jednej z wąskich, wodnych uliczek. Zauważył śliczny mostek, przez który przebiegła para demonów, śmiejąc się głośno.
- Ciekawe miejsce, prawda? - Lucyfer stanął u boku blondyna. - Lewiatan dba o nie z całego serca, trzeba mu to przyznać. Do tego naturalne warunki... Widzisz, miasto wybudowano w delcie rzeki, dlatego nie ma tu ulic, tylko kanały, ale tam gdzie wpada ona do morza są piękne plaże i promenady dla przyjezdnych.
- O tej porze roku raczej nie ma na co patrzeć - zauważył z rozbawieniem Vin.
- Może nie jest tak spektakularnie jak w lecie, jednak to wciąż czarujące miasto - wzruszył ramionami Lucyfer.
Larf przyglądał im się z daleka, próbując wychwycić nawet najmniejsze napięcie, jednak nic takiego nie zauważył. Rozmawiali jak dawniej, bez żadnych zgrzytów. Może już wszystko między sobą rozwiązali? Miodowooki miał wielką nadzieję, że tak było. Sam od rana intensywnie unikał Hariatana, wiedząc, że na jego widok chyba zapadnie się pod ziemię. Nie wiedział, co go skusiło do wyznania mu swoich uczuć, ale kapitan na pewno miał coś innego na myśli, a on jak zwykle się skompromitował. Co mu po pięknych widokach nadmorskiej stolicy Piekła, skoro w oczach swego wybranka już był stracony?
Na całe szczęście uratowało go wycie syren portowych oznajmiających, że już dotarli na miejsce. Joshua pożegnał swoich gości w towarzystwie młodych szlachciców, którzy wcześniej grali z Lucyferem w bilard i książęcy orszak wyszedł na ląd. To było jedno z niewielu miejsc, gdzie kanały zastępował chodnik. Droga wiodła do promenady, przy której znajdował się pałac nadmorski Lorda Lewiatana. Przeszli nią niedługi kawałek, gonieni zaskoczonymi spojrzeniami przechodniów i po chwili stanęli przed olbrzymią rezydencją. Promenada szerokim mostem przechodziła nad kanałem, który prowadził do środka, a zamiast ogrodów można było dostrzec olbrzymie, białe połacie, które kiedyś musiały być stawami lub fontannami. Ściany budynku były kremowe, zaś dachy złociste, by w najcieplejsze dni odbijały się w nich promienie słoneczne. Wzdłuż brzegów kanału ustawiono pozłacane posągi najrozmaitszych stworzeń morskich, a parę mew niezrażonych zimowym chłodem przycupnęło na ogrodzeniu.
- Kto idzie? - zapytał strażnik stojący przy wejściu. Brama główna prowadziła oczywiście drogą wodną, ale dla pieszych podróżników zrobiono drugą, mniejsza i nieco na uboczu.
- Książę Lucyfer - rzekł władca, zdejmując z głowy ciepły kaptur. - Przybyłem z wizytacją do Lorda Lewiatana.
Demon przez chwilę przyglądał się mu i jego towarzyszom, po czym łaskawie otworzył bramę i wpuścił ich do środka.
Służący przy wejściu poinformował ich, że Lord właśnie zażywa kąpieli, jednak książę nie wydawał się tym zakłopotany.
- Wiem, gdzie ma łazienkę. Dam radę. Możesz zaprowadzić mój oddział do ich pokojów, a ja się przywitam z Lewim.
- Książę, jeśli się kąpie, to może lepiej... - zaczął Vin, bo perspektywa Lucyfera oglądającego innego mężczyznę nago jakoś średnio do niego przemawiała.
- Możesz iść ze mną - uśmiechnął się tajemniczo czarnowłosy i poprowadził swego służącego korytarzem.
Książę zatrzymał się po chwili przed olbrzymimi drzwiami, na których wymalowano najrozmaitszych przedstawicieli morskiej fauny, od tych żyjących przy samej powierzchni, po najciemniejszą głębinę. Niektórych z tych stworzeń Vin nigdy nawet sobie nie wyobrażał, ale kunszt z jakim artysta oddał takie detale jak błyszczące łuski, czujne oczy i błoniaste płetwy, był zachwycający. Jego przewodnik jednak zdawał się niewzruszony. Nacisnął klamkę z niebieskiego kamienia i bez pukania wszedł do środka.
Przed nimi rozciągnęła się sala wykładana jasnymi kafelkami. Przynajmniej ta część, której nie zajmował basen gigantycznych rozmiarów. Jego brzeg dosłownie ginął gdzieś w oddali i blondyn miał wrażenie, że ciągnie się co najmniej kilka kilometrów.
Lucyfer podszedł do krawędzi zbiornika. Potoczył wzrokiem po powierzchni wody, jakby czegoś szukając, po czym zawołał gromkim głosem, który potoczył się echem przez pomieszczenie.
- Lewiatanie!
Przez chwilę nic się nie działo. Panowała zupełna cisza. Wtem jednak woda zakotłowała się i w powietrze wyskoczyło monstrum. Bestia przypominająca coś pomiędzy wielorybem a wężem morskim, tyle że dwa razy większa, miała brązową, guzkowatą skórę i dwa rzędy igłowatych zębów. Uderzyła powietrze krótkimi, masywnymi płetwami, stając niemalże pionowo na ogonie, po czym zaczęła spadać w dół. Jej rozmiar gwałtownie się zmniejszał, ciało jaśniało i kiedy uderzyła w wodę, nie była już potworem morskim, ale mężczyzną z rybim ogonem, który po chwili wyłonił się na powierzchnie tuż przy Lucyferze.
- Dzień dobry, Luciu - powiedział z uśmiechem, przesuwając dłońmi po swoich długich, blond włosach. Krople spłynęły po nich jak po kaczych piórach. - Spodziewałem się was później, biorąc pod uwagę, jak paskudną pogodę mamy.
- Złapaliśmy parowiec. Powozem pewnie stalibyśmy teraz w jakiejś zaspie - wyjaśnił Lucyfer, podając mu leżący niedaleko szlafrok. Lord podciągnął się, by siedzieć na krawędzi basenu. Uderzył lekko płetwą w wodę, zarzucając na siebie nakrycie i chowając pod nim część ogona. Dopiero wtedy zmienił się on w parę nóg. Lewiatan wstał i popatrzył na Vina z uprzejmym zaskoczeniem.
- Twój służący chyba się trochę zdziwił - zauważył, patrząc na przyjaciela.
- N-nie, w porządku... A myślałem, że już nic mnie nie zaskoczy... - blondyn przeczesał palcami włosy z zakłopotaniem.
- Oj, dobrze być młodym i naiwnym - zachichotał Lucyfer i opuścili łaźnię Lewiatana.
~***~
Nick odsunął na bok swoje dokumenty i smętnie spojrzał w okno. Od ostatniego spotkania Serius nie odezwał się nawet słowem i z jakiegoś powodu bardzo gryzło to książęcego medyka. Przypuszczał, że młody dziedzic Pana Rozpusty już znalazł sobie nową ofiarę i... Zaraz, dlaczego w ogóle uważał się za jego ofiarę? Przecież do niczego między nimi nie doszło. Serius nawet nie spróbował wziąć go za rękę. Pewnie szybko mu się znudziła tak bezowocna relacja i poleciał złowić sobie kogoś bardziej chętnego do łóżkowych przygód. Mimo pewniej ulgi, trochę irytowało to okularnika. W końcu nie po to naraził się na gniew swego władcy i zawód przyjaciela, żeby durny młodziak teraz go ignorował. Z drugiej strony... Cóż takiego mogłoby mu się w Nicku spodobać? W porównaniu do innych demonów był on raczej przeciętny. Myszowate włosy, często nie ułożone, oczy nawet jeśli niebrzydkie, to ciągle schowane za szkłami okularów, które na szczęście zasłaniały też sińce pod oczami... Do tego nieco koścista sylwetka, zgryźliwy wyraz twarzy i skłonność do marudzenia. Nic atrakcyjnego dla młodego, przystojnego demona. Zainteresowanie Seriusa nieco łechtało dumę lekarza, ale kiedy go zabrakło, jego samoocena spadła jeszcze poniżej normy.
Kiedyś był w związku z pewnym medykiem, razem z którym studiował, jednak kiedy skończyli pobierać naukę, okazało się, że tamten zwyczajnie go zdradzał. Chodź były Nicka pisał wiele listów z przeprosinami, wszystkie kończyły jako opał w kominku. Od tamtej pory okularnik jakoś nie palił się do romansowania. Pod tym względem świetnie się z księciem rozumieli.
A skoro już o Lucyferze mowa, powrót jego synów zupełnie zaskoczył medyka. Nie było ich tak długo, że zepchnął myślenie o tym gdzieś na granicę swoich myśli i, chociaż wstyd się przyznać, częściowo zaakceptował ich nieobecność. A tu taka niespodzianka! Kiedy wyjeżdżali, ich młodzieńczy wiek już rozkwitł, ale wciąż wrócili jakoś odmienieni, może bardziej dzięki doświadczeniu widocznym w oczach niż faktycznej zmianie wyglądu. Nicholas miał wielką ochotę posłuchać o przygodach, które spotkały ich po drodze, lecz jako że zima chyba na dobre zadomowiła się w Lux, mnóstwo arystokratów przychodziło do niego z katarem, chrypką i innymi nieistotnymi schorzeniami, które spędzały im sen z powiek. I choć Ortis był bardzo pomocny, nadworny medyk miał świadomość, że gdy staż młodzieńca się skończy, będzie zmuszony samotnie radzić sobie z przewrażliwioną szlachtą.
- Wyszedłbyś z tego gabinetu, mistrzu - powiedział mu kiedyś czarnowłosy demon, wydymając wargi. - Zabawił się, spotkał chłopaka...
- Chłopak to ostatnia rzecz, jakiej do szczęścia potrzebuję - mruknął wtedy Nick, przywołując na twarz jak najzgryźliwszy wyraz. - Ty lepiej przynieś mi ostatnie raporty o zachorowaniach i zerknij na hrabiego Warmidesa. Twierdzi, że pierścień przymarzł mu do palca.
- Po prostu nie może go zdjąć, bo jest taki gruby - przewrócił oczyma jego uczeń. Mimo to posłusznie poszedł do drugiego gabinetu, gdzie już czekał arystokrata z paskudnym uśmieszkiem na twarzy przyglądający się jego pośladkom.
Książę Bastien wcale nie miał lepiej. Korzystając z wizyt lekarskich, liczni możni łapali okazję, by iść na audiencję z młodym następcą tronu. Czarnowłosy miał świadomość, że wielu z nich nie robi tego bez ukrytych intencji. Dumni ojcowie opowiadali mu o swoich rozpieszczonych synach i córkach, którzy o dziwo zawsze okazywali się być na wydaniu. Młodzi hrabiowie i urokliwe damy rzucały subtelne komplementy, a czasem całkiem otwarcie chwaliły swego władcę. Ten nie mógł zrobić nic innego jak tylko przyglądać się tym zalotom z mieszaniną zakłopotania i politowania. Wydawało mu się żałosne, iż interesują się nim tylko z powodu pozycji i dobrego wyglądu, na tyle dumni by sądzić, iż ślub z nimi przyniósłby krajowi jakąkolwiek korzyść. Lawliet często żartował na temat wysokich wymagań brata, ale Bastien nic sobie z tego nie robił. Jeśli miał wyjść za mąż z obowiązku, niech to chociaż będzie dobra partia.
O takową niestety było bardzo trudno. Chociaż demon przyglądał się ambasadorom ościennych państw limbowskich, żaden z nich nie wzbudził jego zainteresowania. Nie przyznałby się do tego, ale trochę zazdrościł bratu, który całe dnie spędzał flirtując ze szlachciankami i nieporadnie podchodząc Kariana.
~***~
Lewiatan okazał się bardzo charyzmatyczną, często przesadnie dramatyzującą osobą o dziwnym fetyszu niskiego wzrostu. Ciągle narzekał, że gdyby Lucyfer darował sobie rośnięcie chociaż o kilka centymetrów, byłby o wiele bardziej atrakcyjny. Vin absolutnie nie zgadzał się z tą opinią, ale swoje zdanie zachował dla siebie. Lord Zazdrości okazał się też zawziętym przeciwnikiem zimy, gdyż zupełnie uniemożliwiała ona kontemplację plaży będących główną atrakcją jego miasta. Co więcej, w ten trudny okres ryby ledwo wiązały koniec z końcem, bardzo kłopocząc tym bestię mórz, która nawiasem mówiąc była zdumiewająca gadatliwa jak na morską istotę.
Pomimo tego wszystkiego, po mrocznym wrażeniu wywartym na Vinie przez Gniewnego Pana, trudno mu było nie uznać Lewiatana za raczej sympatyczną osobę. W jego słowach często pobrzmiewała niemalże braterska troska o księcia i robił wszystko, by jak najbardziej umilić mu wizytę.
Nie zabawili u Lewiatana długo. Lucyfer zrobił parę obchodów po mieście, a kiedy stwierdził, że wszystko jest w najlepszym porządku, postanowił ruszyć dalej. Lord Zazdrości trochę się obraził, że u innych książę pewnie zagości dłużej, ale w końcu go jakoś ugłaskano. Oferował im swoje najlepsze sanie, zaprzężone w rosłe konie o łagodnych oczach i szerokich kopytach, dzięki którym łatwiej było się przedzierać przez zaspy.
Wyjechali rano i czekały ich aż dwa dni w drodze. Władca Mórz powiedział im, że do granicy okręgu odprowadza ich jego dwaj bracia i generałowie, Behemot i Ziz, ale ku zaskoczeniu Vina obstawa wcale się nie zwiększyła. Zapytał o to księcia, kiedy już zaszyli się pod grubymi futrami chroniącymi ich od zimna.
- Musisz wziąć pod uwagę, że tak jak Lewiatan, Ziz i Behemot to pradawne bestie. Jeśli spojrzysz w niebo, powinieneś dostrzec zarys Ziza, czasami pewnie będzie obniżał lot, by się upewnić, czy wszystko z nami dobrze. Sylwetkę Behemota pewnie widać między drzewami. Przyjrzyj się uważnie - rzekł demon, wzruszając ramionami i blondyn przez chwilę wypatrywał bestii, podekscytowany niczym dziecko szukające pierwszej gwiazdki na niebie. W końcu jednak odpuścił, bo zimny wiatr smagał mu ramiona i wsunął z powrotem pod okrycie, ukradkiem zerkając na Lucyfera, który znajdował się bardzo blisko na bardzo małej przestrzeni. Myślał nawet czy go nie przytulić pod pretekstem chłodu, ale szybko zrezygnował z tego pomysłu. Książę miał wyjść za szlachcica, osobę, która będzie tego godna. Nie można się do niego tak po prostu przystawiać. Kiedy jednak nadszedł wieczór, a do miejsca noclegu wciąż pozostawał parę godzin drogi, głowa Lucyfera sama opadła na ramię Vina. Władca przysunął się do służącego, chcąc zaabsorbować jak najwięcej ciepła i blondyn już za bardzo nie miał jak unikać kontaktu. Z westchnieniem wsunął rękę za plecy czarnowłosego, obejmując go i obiecawszy sobie, że to absolutnie ostatnia taka sytuacja, wtulił nos między jego rogi i również zasnął z mimowolnym uśmiechem na ustach.
Larf odwrócił się jakiś czas później, ale widząc parę tak słodko objętą, zdecydował by ich nie budzić i tylko popędził konie z chichotem.
_________________________________________________________
SC: I kolejny rozdział za nami~~ Ten był trochę nudny, nie powiem, ale niestety musimy przedstawić wam postacie, którymi w przyszłości będziemy się posługiwać -3- Dziękujemy wszystkim, którzy komentują nasze opowiadanie, to naprawdę bardzo pomaga i motywuje~~ No i oczywiście do zobaczenia w następną sobotę~~
WR: Przepraszamy, że tak późno, ale jak widzicie, ktoś uważa, że rozdział jest NUDNY i dlatego mu się nie chciało betować...(sama tak uważam, ale cii). Lewcia potraktowałam trochę po sierocemu i mi z tym bardzo źle, ale cóż, jeszcze dostanie swoje 5 minut. Liczę, że nie zrazicie się tym że tak jakoś zawiało zwolnieniem fabuły, fillery, te sprawy i do zobaczenia w sobotę :D
Nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że było nudno. Spokojnie owszem, ale na pewno nie wiało nudą ;p Strasznie lubię czytać, jak Lucyferowi gdzieś tam, niby przypadkiem, jego ogon zawija się na udzie Vina. Strasznie mi się podoba ten obraz w mojej wyobraźni ;p
OdpowiedzUsuńRozdział ciekawy, dużo weny i oczywiście czekam na mój ulubiony wątek ^^
Zgadzam się z Chikusho. Rozdział był spokojny, przyjemny i mam ten sam problem z wyobraźnią :) Widać, że Lucka i Vina ciągnie do siebie, aż miło.
OdpowiedzUsuńW-rabbit nie zamierzam kończyć z pisaniem. Najpierw muszę dokończyć opowiadanie. Przyznaję chodzi mi to czasem po głowie, ale nie zamierzam przerwać.Oj tak, w końcu Thomas i Oliver coś poważnego zrobili :) Powiem ci, że czasem warto zaryzykować. Moja pierwsza scena w młodym nadal wydaje mi się trochę pokraczna, pisanie ogólnie owych scen jest istną masakrą i dlatego opisuje je w nocy, gdy nikt mi nie przeszkadza, mam ciszę i spokój. Nie masz gwarancji, że coś ci wyjdzie czy nie, ale czasem warto zaryzykować. A jeśli będziesz bardzo potrzebowała to możesz mi ją wcześniej podesłać na email ladymakbetmlody@gmail.com a ja ci szczerze powiem co sądzę :)
Pozdrawiam LM
Wcale nie był nudny
OdpowiedzUsuńTsa, Renuśka pierwszy raz komentuję tego bloga
Cieszmy się i radujmy
Świetnie opisana wędrówka przez Piekło, każde miejsce ma swój niepowtarzalny klimat i widoczny jest pożądany przeze mnie element... fantasy? Niechaj będzie -jak zwał tak zwał - fantasy.
OdpowiedzUsuńPodoba mi się to, że w relacjach Vina i Lucyfera jest trochę goryczy i niepewności, przecież nie byłoby to takie ciekawe gdyby byli razem bez żadnych problemów i nagle ni stąd ni zowąd oh ah gorąca miłość. Co czyni to jeszcze zabawniejszym do czytania dla mnie jest fakt, że Vin zachowuje się dokładnie tak samo, jak ja w związku (haha!), tylko, że on ma przynajmniej powód, by się złościć.
Pozdrawiam gorąco,
nadrabiająca zaległości fanka ^^