sobota, 22 marca 2014

Rozdział XIV

- Więc? Znalazłeś Serafina? - Lear spojrzał ponuro przed siebie. Stali z Michałem na tarasie, oparci o barierkę, a archanioł przyglądał mu się z wyczekiwaniem. Generał bał się reakcji Pana Zastępów. Przed jego wyjazdem nie byli w dobrych stosunkach. Rudy mieszkał w pałacu Regenta od dzieciństwa i przeniósł się do własnego domu właśnie dlatego, ze ostro się pokłócili. Teraz widział, że zachowywał się jak zwykły dupek, a Michał po prostu nie chciał, by rudy stał się taki jak nadęta, okrutna szlachta niebiańska. Nie miał słów, by go przeprosić.
- Znalazłem - powiedział w końcu. - I pozwoliłem mu tam zostać.
- Dlaczego? - blondyn złapał go za ramiona i zmusił go do spojrzenia na siebie, ale Lear uparcie odwrócił głowę.
- Znalazł kogoś, przy kim będzie mu lepiej, niż gdyby miał żyć tutaj w zamknięciu - rzekł tylko.
- Opowiedz mi o wszystkim... - poprosił Michał, a w jego głosie generał wyczuł lekką obawę. Czyżby archanioł bał się, że zapoczątkuje kolejną kłótnię, że rudy nie chce z nim rozmawiać? Naprawdę taką wyrobił sobie opinię?
Z westchnieniem zaczął mówić. Rozpoczął od momentu, kiedy po nieco burzliwej rozmowie z Panem Zastępów zdecydował się samotnie wyruszyć do Piekła za Serafinem. Kiedy wspomniał, że w Limbo zatrudnił grupę najemników, Michał skrzywił się lekko. Potem przeszedł do porwania Dantaliana, nie pomijając nawet tego, że próbował go zgwałcić. Jego mentor nie wyglądał na zachwyconego tym faktem, ale Lear wiedział, że ta złość była zasłużona. Kiedy doszedł do momentu, kiedy jego brat został porwany przez Samaela, archanioł syknął wściekle.
- Zabiłbym go gołymi rękoma, gdybym tylko miał okazję - warknął. - Niebezpieczny wariat.
- Myślałem, że to koniec, ale Dan powiedział, że jest sposób... - generał spojrzał w niebo. Nie wiedział, jak Michał zareaguje na jego umowę z Lucyferem.
- Jaki? - drążył Pan Zastępów.
- Musiałem błagać Lucyfera o pomoc - rzekł cicho, kątem oka obserwując reakcję Michała.
- Lucka? - powtórzył ten, a w jego oczach zakręcił się cały kalejdoskop uczuć. Tęsknota, strach, zdumienie, miłość... Lear nie spodziewał się, że po tylu wiekach archanioł dalej uważa księcia Piekła za swego brata. Tymczasem blondyn zasypał go lawiną pytań.
- Jak się ma? Jest zdrowy? Zadowolony? Wszystko z nim w porządku? Zmienił się? - rudy nie mógł powstrzymać śmiechu, widząc jego desperację. W krótką chwilę Michał zmienił się z poważnego wojskowego w zmartwionego starszego braciszka. Z drugiej strony, generał nie był w stanie go winić, w końcu sam nie zachowywał się lepiej, kiedy chodziło o Serafina.
- Jest dumny... Sarkastyczny... Niski... Zdecydowany... - zaczął wyliczać. - Ale nie jest złą osobą. Pomógł mi, bo obiecałem wypuścić swoich jeńców i dostarczyć ich do Piekła. Dba o poddanych, a oni chyba go szanują.
Ulga złagodziła rysy archanioła, kiedy uśmiechnął się lekko.
- Skoro ty tak mówisz, nie mam powodów, by nie wierzyć. Nigdy nie wyrażałeś się dobrze o demonach.
- Byłem w błędzie, Michale. Spójrz na mnie. To demon uratował mi skórę, kiedy moi najemnicy zwrócili się przeciwko mnie i gdyby nie on, nigdy nie udałoby mi się nawet trafić na ślad Serafina. I zrobił to bezinteresownie, chociaż traktowałem go na początku jak śmiecia. On myśli, że nie zauważyłem jego starań, bo byłem zbyt zajęty bratem, ale się myli, ja... - zamilkł nagle, niepewien co chce powiedzieć. Michał tymczasem przyglądał mu się, szczęśliwy, że Lear w końcu się znowu przed nim otworzył.
- Muszę mu w takim razie podziękować - rzekł. - No, ale mów, co dalej z Serafinem?
- Kiedy Lucyfer powstrzymał Samaela, natychmiast pojechał do swojego demona. Ledwo udało mu się go uratować, ale jak na nich patrzyłem, zrozumiałem, że będzie lepiej, jeśli zostanie... - westchnął Lear.
Archanioł położył mu rękę na ramieniu z uśmiechem.
- Zmieniłeś się - powiedział łagodnie.
- Tak... - przyznał generał. - Przepraszam za wszystko.
Michał bez słowa uściskał go z całych sił.

~***~

Dan czekał na nich w fotelu, nieco zdenerwowany. Bał się o własny los, a także o to, że Lear zostanie z jego winy ukarany. Co ktoś taki jak Michał tu robił? Jakie miał zamiary? Czy Dan jeszcze będzie żałował, że nie wrócił do bezpiecznego Lux i nie spędził reszty życia w samotności? Może jakiś miły demon by go kiedyś zechciał...
Kiedy drzwi na taras się otworzyły, demon aż podskoczył. Z niepokojem przyglądał się dwóm aniołom, ale wyglądali na rozluźnionych. Podeszli do niego i Michał wziął jego dłonie w swoje.
- Dziękuję ci, że mu pomagałeś - powiedział, uśmiechając się przyjaźnie. Dopiero teraz Dan zauważył, że jego głos rozchodził się po ciele jak łyk gorącej herbaty po powrocie z mrozu, a twarz nie miała w sobie ani odrobiny surowości.
- To nic wielkiego - odparł cicho, zerkając ukradkiem na Leara.
- Nieprawda. Dobrze, że znalazł sobie przyjaciela - archanioł rozpromienił się, a demon i generał spojrzeli na niego z niedowierzaniem. Może i nie umieli umiejscowić swojej relacji w jakichkolwiek standardach, ale żaden nie nazwałby jej przyjaźnią.
- Tak... - odchrząknął Lear drapiąc się po głowie, żeby przerwać niezręczną ciszę. - To może zjesz z nami, Michale? Już pora na obiad.
- Chętnie, a Dantalian opowie mi co tam słychać u mojego małego braciszka, dobrze? Rany, stęskniłem się za nim... - rozmarzył się Michał. - Mam nadzieję, że nie zamknął się w sobie? Szlachta potrafi zaleźć władcy za skórę, wiem to na przykładzie Gabrysia...
- N-nie, Lucyfer bardzo dobrze sobie radzi z arystokracją, raczej ma ich wsparcie - zaprzeczył gorączkowo Dan, rzucając Learowi błagalne spojrzenie. Nie miał ochoty powiedzieć czegoś nie tak i na zawsze zostać przekreślonym przez potężnego skrzydlatego.
- Mhm... A Asmodeusz? Mam nadzieję, że trzyma łapy z daleka od niego? - archanioł spochmurniał. - Pamiętam, że jak byliśmy młodsi, strasznie się lepił.
- Cóż, właściwie... - demon zastanawiał się jak przekazać Panu Zastępów fakt, że jego mały braciszek ma dwójkę dzieci z synem Lorda Nieczystości, ale szybko się rozmyślił, kiedy zauważył, że Lear gorączkowo kręci głową zza pleców swego mentora. - Właściwie to Asmodeusz interesuje się zupełnie kim innym.
- Dobrze - skwitował krótko Michał, choć jego głos mógłby ciąć kamienie. Lear tymczasem opadł na fotel, czując, że jego salon ledwo uniknął spalenia wściekłością Archanioła Ognia.

~***~

Kiedy Michał wszedł do posiadłości, już od progu dobiegł go podniesiony, wzburzony głos Regenta. Ostatnio Gabriel wracał ze spotkań tylko w takim nastroju. Szlachta była zdecydowanie przeciwna jakimkolwiek układom z Lucyferem i żadne argumenty do niej nie docierały. Nawet gdyby lud miał cierpieć głód bez pomocy Piekła, oni dumnie trwaliby przy swojej decyzji. Nigdy nie uważali Gabriela za prawowitego władcę, a w wyższych warstwach krążyły nawet plotki, że to on doprowadził do odejścia serafinów, chcąc sięgnąć po koronę Nieba.
Michał za każdym razem, gdy słyszał takie rzeczy, miał ochotę sięgnąć po miecz. Jego brat nie był uzurpatorem i na pewno nie pragnął rządzić. To było straszliwe brzemię, które ich stworzyciele zrzucili na jego ramiona, nawet nie pytając o zdanie. Tylko wiara w to, że to właśnie on miał zasiadać na tronie Nieba utrzymywała Gabriela na tym miejscu. Co nie znaczyło, że czasem nie miewał wszystkiego serdecznie dość.
Tak jak Archanioł Ognia się spodziewał, Regent miotał się po salonie, gestykulując intensywnie. Na fotelu siedział zafrasowany Rafi, który bardzo się przejmował, kiedy jego brat był zły, a kanapę zajął Pan Magów, Razjel, przyglądający się najlepszemu przyjacielowi z mieszaniną ciekawości i rozbawienia.
- I ten cholerny Sariel na to, że Lucek nas zdradził i zrobi to po raz kolejny! Rozumiecie? Godzinę, dosłownie godzinę przedstawiałem swoje argumenty, ale to jak gadać do słupa! Erkwiniusz od razu mu przyklasnął i w końcu doszliśmy do wielkiego. Cholernego. Niczego - warczał Gabriel, a w swojej złości kojarzył się z rozjuszoną kocicą. Kiedy jednak Michał wszedł, Archanioł Wody zatrzymał się i spojrzał na niego krytycznie.
- I co? Lear odesłał cię z kwitkiem? - spytał, krzyżując ręce na piersi.
- Nie - odparł z uśmiechem Michał. - Zjedliśmy razem obiad i się pogodziliśmy.
Skrzydlaci spojrzeli po sobie niepewnie, niemalże czując radosne iskierki unoszące się wokół zadowolonego z siebie blondyna.
- A Serafin wrócił? - zapytał Rafi zmartwionym tonem.
- Lear powiedział, że postanowił zostać z demonem, w którym się zakochał - wyjaśnił Michał, siadając obok Razjela.
- Ojej, to takie romantyczne - uśmiechnął się słodko Pan Uzdrowień. - Ale czy Lear na to pozwolił?
- Lear chyba nauczył się paru rzeczy podczas tej podróży - wojskowy potarmosił jego kręcone włosy lekko.
- Świetnie! To może wyślemy całą moja szlachtę na podobną? Przyda im się - warknął Gabriel.
- Gabrysiu, po każdym spotkaniu jesteś jakiś taki sarkastyczny - zaśmiał się Razjel. - Zrobić ci ziółka?
- Obejdzie się - prychnął Regent, ale pozwolił przyjacielowi pociągnąć się na kanapę. Mag objął go ramieniem.
- I tak wszyscy wiemy, że nie byłoby lepszego Regenta od naszego Gabrysia - rzekł, opierając czoło na jego.
- Dzięki, Rasia - Archanioł Wody uśmiechnął się lekko, przez co jego zmęczona twarz natychmiast jakby odmłodniała.

~***~

Samael jechał lasem na grzbiecie czarnego wierzchowca. Czasem lubił wyrwać się z dusznego zamku i zapuścić w najgłębsze rejony swego okręgu tylko w towarzystwie swego konia. Jego poddani się cieszyli, bo wtedy choć na moment odzyskiwali poczucie bezpieczeństwa. A on chwilę spokoju.
Poprzedniej nocy chwycił mróz i teraz oszroniona trawa skrzypiała głośno pod kopytami rumaka. Wąska ścieżka wiodła wzdłuż brzegów zamarzniętego jeziora i Samael pewnie skręciłby w stronę gór, gdyby nie dźwięczny śmiech i radosne głosy, które potoczyły się po nieruchomej, białej tafli. Takie odgłosy w głębi lasu zdarzały się rzadko, więc były Anioł Śmierci postanowił sprawdzić, kto się tak świetnie bawi.
Za zakrętem zarośla się rozrzedziły i demon ujrzał uroczy obrazek. Vestar z Serafinem uczyli jakiegoś chłopca jeździć na łyżwach. Czarnowłosy sam ledwo stał na lodzie i anioł wyraźnie się z niego podśmiewał, ale obydwaj wyglądali na szczęśliwych. Kiedy mały odjechał od nich kawałek, pocałowali się delikatnie, lecz kiedy upadł plackiem, natychmiast byli przy nim. Ta scena mimowolnie wywołała u Gniewnego Pana falę wspomnień.

Zima wzięła w opiekę niewielki staw przy pałacu serafinów, zamieniając go na jakiś czas we wspaniałą ślizgawkę. Nie umknęło to uwadze Rafaela, który co rano chodził po okolicy, szukając jakichś biednych zwierzątek, którym chłód i śnieg wyjątkowo dał się we znaki. Jeszcze przed południem młody Archanioł Uzdrowień zaciągnął swoich przyjaciół w to miejsce, obwieszony improwizowanymi, przywiązywanymi do butów łyżwami, które Lucyfer pomógł mu zmontować na podstawie instrukcji w jednej z książek. Metatron przyszedł razem z nimi, bo z doświadczenia wiedział, że gdy zostawi ich samych, będzie musiał potem opatrywać porozbijane kolana i otarte ręce. Przycupnął sobie na zwalonej kłodzie, wcześniej oczyściwszy ją ze śniegu i przyglądał z uśmiechem, jak Rafi rozdaje wszystkim łyżwy.
- To bezpieczne? - zapytał z powątpiewaniem Michał, przyglądając się podłużnym kawałkom metalu.
- Bardziej niż twoja zabawa mieczami, Misiu! - skarcił go brat, wydymając policzki z oburzeniem.
- No dobrze, dobrze... - Archanioł Ognia pacnął na śnieg i zaczął mozolnie przymocowywać ostrza do swoich butów. Po paru nieudanych supłach westchnął ze zrezygnowaniem. - Poddaję się!
- Oj Misiu... - Uriel przykucnął przy nim i pomógł mu zawiązać sznurki. - Proszę, gotowe.
- Misiek, jesteś niezdara i tyle - oznajmił wyniośle Lucyfer, krzyżując ręce na piersi. - Popatrz jak to się robi!
Ochoczo wszedł na lód, ale gdy tylko jego nogi zachwiały się, zrobił szybki krok do tyłu.
- Patrzcie, Lucek się boi! - wyszczerzył się złośliwie Gabriel i postanowiwszy, że nie da się pokonać bratu, stanął na tafli. - To nic trudnego - stwierdził, po czym zaliczył piękną glebę.
- Gabrysiu, nic ci nie jest? - Rafi podjechał do niego ze szczerym przerażeniem i uspokoił dopiero, kiedy archanioł zapewnił go, że wszystko jest w porządku. Lucyfer tymczasem opanował stanie i robił niepewne kroki w ich stronę, rozpaczliwie asekurując się małymi jeszcze skrzydełkami. Razjel podtrzymał go, kiedy zachwiał się niebezpiecznie.
- To tak naprawdę bardzo łatwe - pouczył. - Nachylaj się do przodu, żeby nie uderzyć tyłem głowy w lód jak upadniesz. I uginaj nogi.
- Nie wiem, skąd ty to wiesz… - mruknął Lucyfer i razem z młodym magiem pomogli Gabrielowi wstać.
Samael tymczasem przycupnął sobie niedaleko Metatrona i przyglądał perypetiom swoich przyjaciół. Miał łyżwy na butach, ale wołał nie robić z siebie głupka, szorując brzuchem po lodzie. Takie zabawy nie były w jego stylu.
- Sammy, może się do nich przyłączysz? - serafin usiadł obok niego, okrywając jednym ze swoich sześciu skrzydeł.
- Dobrze sobie radzą beze mnie - odburknął szarowłosy.
- No idź. Trzeba się bawić, póki masz ku temu okazję... - przez twarz Metatrona przemknął cień bólu, ale był to ułamek sekundy i Samael pomyślał, że tylko mu się zdawało. Nie wiedział wtedy jeszcze, jakie zadanie ma spełnić w niebiańskim społeczeństwie, jedyne, co mu mówiono, to że będzie miał w swoich rękach ogromną moc. Nie czuł się przygotowany na taka odpowiedzialność, chociaż myśl o potędze bardzo go ekscytowała.
- Sammy! Chodź tutaj do nas! - Rafael pomachał do niego radośnie, na co przyszły Anioł Śmierci prychnął i podniósł się na nogi, mamrocząc pod nosem coś w rodzaju „To pierwszy i ostatni raz”.
Chwiejnym krokiem podszedł do brzegu sadzawki i przełknął ślinę, patrząc na lód.
- No dalej, Samael, nie bądź baba! - zawołał do niego Michał, który chyba nie zauważył, że sam nie umie się prosto utrzymać. Sam tymczasem zacisnął zęby i zrobił pierwszy krok. Zacisnął powieki, ale nic się nie stało. Postawił drugą łyżwę na ślizgawce, wąskie ostrza zadrżały pod nim, lecz wciąż stał, rozkładając czarne skrzydła jak najszerzej, by utrzymać równowagę.
- Nie ruszam się - powiedział stanowczo, czując, że jeśli zrobi krok, to pozna się bliżej z zamarzniętą taflą.
- No coś ty, chodź, chodź! - Rafael złapał go za rękaw i pociągnął lekko. Przestraszony Samael wyrwał się i w tej samej chwili jedna z łyżew odjechała gdzieś w lewo, przez co jej właściciel poleciał do przodu, lądując z drugim archaniołem na lodzie. Rafi zamrugał zaskoczony, widząc twarz szarowłosego parę centymetrów nad swoją.
- Ups - powiedział ze słodkim, niewinnym uśmiechem, pykając palcem koniuszek jego nosa.
- Ups? - ofuknął go Sam. - Wstawaj, bo się przeziębimy!
Ledwo pomógł drugiemu aniołowi się podnieść, kiedy rozległ się bojowy okrzyk i Michał wjechał w czarnookiego, zupełnie straciwszy kontrolę nad swoją szybkością.
- Będziesz się kładł na moim braciszku!? Mogłeś mu coś zrobić! - krzyknął, strosząc bojowo pióra.
- Ty możesz nam coś zrobić! Opanuj się! - warknął na niego Samael.
- Nie kłóćcie się, proszę... - Rafi złapał blondyna za ramię ze smutną miną. - Sammy przecież nie chciał, to ja go ciągnąłem...
- Rafaelu, z całym szacunkiem, ale ktoś powinien w końcu przyłożyć twojemu bratu. Nie widzę przeszkód, żebym to nie był ja - szarowłosy patrzył prosto w błękitne oczy Michała ze złością. Najstarszy z archaniołów zawsze potrafił doprowadzić go do wściekłości swoim idiotycznym zachowaniem.
- Sam, dosyć! Ogarnij się! - na scenę wkroczył Gabriel, odsuwając chłopców od siebie ze stanowczą miną. - Ty też, Misiek! Jak nie przestaniesz tak szarżować to zaraz wybijesz sobie zęby!
- To on zaczął - mruknął Sam.
- Ale ty nie musisz kończyć - Lucyfer dźgnął go palcem w pierś. - Podobno jesteś dojrzalszy.
- Co?! Ja jestem najdojrzalsiejszy na świecie! - oburzył się Michał.
- Nie ma takiego słowa, Misiu - zachichotał Rafi.
Po chwili wszyscy się z nim śmiali. Tylko Archanioł Ognia, zupełnie nieświadom, co ich tak rozbawiło, robił obrażoną minę.



Samael otrząsnął się ze wspomnień, kiedy Vestar powiedział, że już pora wracać. Co to miało być? Czyżby robił się sentymentalny? Tamte czasy odeszły, a właściwie nigdy nie powinny mieć miejsca. Nie pasował do archaniołów, o czym świadczyły jego czarne skrzydła - oznaka kata. Serafinowie mówili, że dostanie wielką moc, och i otrzymał ją. Czuł jak buzuje, kiedy trzymał w rękach swoją Kosę Śmierci. Ale to nie to sobie wyobrażał. To nie on nad nią panował, tylko ona zmuszała go, by wykonywał swoje zadanie. Mógł używać jej do woli, dopóki nie próbował uciec od swego zadania. Oznaczało to, że nie może darować komuś życia według swojego widzimisię, ani odwlec momentu jego śmierci dopóki ktoś go nie uratuje. Jeśli nie było szans na przeżycie, to nawet gdyby jego decyzja coś zmieniła, nie mógł jej podjąć.
Z czasem uświadomił sobie, że jego funkcja czyni go więźniem. Na początku jeszcze strach przed konsekwencjami ze strony serafinów nie pozwalał mu się wahać, ale im więcej istnień gasło z jego ręki, tym szybciej wierność traciła na ważności. „I tak by umarli”, powiedział mu kiedyś Saldaphon, usłyszawszy jak zwierza się Metatronowi ze swych wątpliwości i właśnie te słowa wzbudziły w nim bunt. Zapragnął więcej mocy. Mocy, która przełamałaby bariery i dała jemu możliwość decyzji. Swoją szansę ujrzał w starej, zakurzonej księdze o czarnej magii, która zupełnie zapomniana czaiła się w najgłębszych zakątkach biblioteki. Podejrzewał, że została po prostu przeoczona, bo gdyby serafinowie o niej wiedzieli, zniknęłaby w przeciągu paru godzin. Odnalazł tam zaklęcie, brutalne i paskudne, ale dające moc, o jakiej się nawet nie śniło. Wymagało ono poświęcenia jednego anioła o czystym, niewinnym sercu i napicia się jego krwi.
Samael nie szukał go długo. Tak się składało, że jakiś głupi pisklak zakochał się w nim na zabój i nie odstępował nawet na krok. Zwabienie go w pułapkę nie było niczym trudnym. Ale coś poszło źle. Zaklęcie nie zadziałało, a Gabriel przyłapał go na gorącym uczynku, całego zakrwawionego, z nożem w ręku. Trudno, żeby po czymś takim mógł zostać w Niebie. Serafinowie wydali na niego wyrok, a następnego dnia zniknęli, zostawiając po sobie jedynie pierścień, symbol władzy nad swym królestwem.
Samael prychnął ze złością i zawrócił rumaka w stronę gór. Wolał, żeby zakochana para go nie widziała. Vestar raczej nie byłby zachwycony. Kiedy drzewa zaczynały się przerzedzać, dostrzegł jeszcze niewielkiego motyla lecącego tuż nad ziemią. Jego niebieskie skrzydła wyraźnie odcinały się na tle białego śniegu. Gniewny Pan nieraz je widywał, zawsze późnią jesienią, kiedy już żaden owad nie odważył się wyjść ze swojej norki. Ich błękitny kolor mu coś przypominał, ale nie wiedział, co takiego. Nie zaprzątał zatem sobie głowy niepotrzebnymi rzeczami.

~***~

Powóz Lucyfera toczył się szybko po drodze, ale śniegu było coraz więcej i niedługo koła mogły ugrząźć w zaspie, co uniemożliwiłoby dalszą drogę. Dlatego książę postanowił, że przy rzece płynącej przez okręg Lewiatana przesiądą się na parowiec i nim właśnie dostaną do nadmorskiej stolicy tej części Piekła. Tymczasem jednak zbliżali się do granic i Vin z zachwytem obserwował zmieniający się krajobraz. Grube pnie drzew ciągnęły się wzdłuż gościńca, jednak coraz częściej spomiędzy nich widać było białe połacie zamarzniętych jezior. Niewielkie leśne wioski, które stawały się coraz bardziej rozwinięte i eleganckie, gromadziły się przy ich brzegach i na każdą przypadały co najmniej dwa pomosty.
Jak się okazało, leśne trakty nie należały do bezpiecznych o tej porze roku. To była pierwsza noc, którą mieli spędzić w powozie, bez zatrzymywania się na nocleg. Spieszyło się im na prom, który odchodził następnego dnia wieczorem. Już zapadł zmrok, kiedy powóz zatrzymał się gwałtownie i rozległy się krzyki na zewnątrz.
- Bandyci - warknął zirytowany Lucyfer, łapiąc za miecz. Vin poszedł jego śladem.
- Zostań w środku, wasza wysokość - poprosił, ale władca tylko spojrzał na niego, jakby postradał zmysły.
- Żartujesz? Pokonałbym każdego z was w pojedynkę i wszystkich naraz - prychnął i wyskoczył na zewnątrz. Służący wyszedł za nim z cichym westchnieniem.
Oddział Hariatana dzielnie odpierał napad. Sam kapitan walczył z dwoma rozbójnikami, ale było ich zaskakująco wielu i żołnierze szybko zostali zepchnięci do powozu i otoczeni. Lucyfer ruszył im z odsieczą, a jego atak nieco zdezorientował napastników. Chyba rzadko trafiali na szlachcica, który potrafił się bronić. Z jego pomocą udało się rozproszyć rzezimieszków. Vin z drugiej strony również dobrze sobie radził. Kiedy udało mu się pokonać ostatniego bandytę, odwrócił się by pomóc Larfowi, który machał nożem z kozła, ale jego wzrok spoczął na księciu, który zajęty walką nie zauważył, że jeden z napastników zdołał uwolnić się od Hariatana i znalazł tuż a jego plecami.
- Ksią...! - krzyknął, ale głos zamarł mu w gardle. Ujrzał, jak Lucyfer się odwraca i jego wzrok tężeje w zaskoczeniu, kiedy zakrzywione ostrze bandyty przebija jego pierś, przechodząc prosto przez serce.

__________________________________________________

 SC: Boże, ile pierzastego fluffu, poziom glukozy mi skoczył... Huhu, biedny Lucek~~ AAA, THE BUTTERFLY THING, ale wy jeszcze nie wiecie... A w ogóle to przywitajcie się z Miśkiem - żelazną dziewicą i broconem od siedmiu boleści xD Mam nadzieję, że rozdział wam się podobał i do następnej soboty~~

WR: Misiek i jego kompleks starszego brata... Mieliście okazję poznać naszych kochanych archaniołów, pewnie wyobrażenia na temat były inne, ale nie każdy anioł jest dupkiem, jak mogło się na początku wydawać ;D Gdyby komuś się myliło to serafinowie są potężnymi skrzydlatymi, którzy byli ojcami pierwszych aniołów i odeszli dawno temu. Serafin natomiast otrzymał po nich imię, chociaż nie jest pewny, czy miało to mieć pozytywny wydźwięk. O, racja! Ciekawe jak Vin poradzi sobie bez Lucka... Do soboty, kochani, mam nadzieję, że podzielicie się z nami swoim wrażeniami <3

3 komentarze:

  1. Samael mięknie? Mam nadzieję, że on także znajdzie sobie kogoś, że będzie dobry... Wiem ma swoje zadanie do wykonania, taka jego praca, ale także zasługuje na uczucie prawda?
    Jak! Jak ja się pytam, mogłaś zakończyć w tym momencie!
    I co będzie z Lucyferem? Co się stanie? Ty tak specjalnie co? xD
    Ja tu zamartwiam się co będzie dalej, a muszę czekać na kolejnu rozdział... nie wiem ile xD
    Oj niooo<3
    Rozdział jak zawsze cudny ;3
    Maru;3

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja się nie zgadzam na brak Lucka (to co, że za minutę zacznę kolejny rozdział). Coś mi mówi, że Samael będzie z Rafim. To mi się podoba w waszym blogu, że nie opisujecie aniołów i demonów jako zagorzałych przeciwników, ale potraficie pokzać ich relacje z innej - lepszej strony.

    OdpowiedzUsuń
  3. Drogie autorki!
    Myślałyście może o tym, żeby znaleźć wydawnictwo i opublikować to jako książkę? Opowiadanie jest naprawdę ciekawe i złożone, nie ma płytkiej fabuły, z pewnością znalazłoby wieeelu fanów, jeśli tylko byłoby dobrze wypromowane i dostępne. Gdyby wprowadzić kilka drobnych poprawek (choć i bez tego by się obeszło, w bardzo poularnych książkach również zdarzają się drobne błędy), byłoby wręcz perfekcyjne. Teraz zdecydowanie nie dostaje atencji, na jaką zasługuje. Bardzo przyjemnie się czyta, choć czasem ilość postaci troche mąci i się gubię.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń