Dan sam nie wiedział, co dalej ze sobą
zrobić. Lucyfer już dawno odjechał do zamku Samaela, a on stał na
dziedzińcu i obserwował jak Lear przygotowuje konia do drogi. Nie
chciał wracać do domu. Po tym wszystkim co przeżył, salony Lux,
wykwintne bale, piękne stroje i cała reszta wydawały mu się
odległym snem. Anioł przed nim był natomiast prawdziwy. Bardzo
starał się podążyć za własną radą i powtarzał sobie, że
najlepszy dla generała będzie powrót do Nieba, ale głosik
egoizmu, który kierował nim przez tyle wieków mieszkania w Stolicy
Pychy, uparcie przypominał mu, jak puste stanie się jego życie,
kiedy Lear odejdzie. A przecież nawet nic o nim nie wiedział. Ani
jak trafił do wojska, ani dlaczego nie może latać... Cóż, teraz
już było za późno, bo ich wspólne chwile nieubłaganie zbliżały
się do końca.
- Nie chciałeś jechać z Lucyferem? -
zagadnął go generał, poprawiając wierzchowcowi siodło.
- Nie przepadamy za sobą - wzruszył
ramionami blondyn. - Poza tym nie miałem ochoty znosić towarzystwa
Vina przez całą drogę.
- Vin to ten facet, z którym spędziłeś
osiem lat? - widząc zaskoczone spojrzenie Dana, podrapał się z
zakłopotaniem po karku. - Masz minę, jakbyś się dziwił, że cię
słuchałem...
- Tak, to on - westchnął szlachcic. -
Niby nic między nami nie było, sypialiśmy czasem razem, ale wtedy
sypiał ze wszystkimi... Przywiązałem się po prostu.
- Hm - odparł Lear, marszcząc brwi.
Ten cały nieznany Vin jakoś nie wzbudził w nim sympatii. - To co
teraz zrobisz?
-Nie wiem. Nie chcę wracać do Lux –
Dan machinalnie zakręcił sobie na palcu pasmo złocistych włosów.
- To piękne miasto, ale chwilowo mam go dosyć. Może kupię jakiś
domek w Limbo... Z dala od tego wszystkiego. W każdym razie nie
zostanę tutaj.
- Wciąż nie rozumiem, czemu nie
odszedłeś jak miałeś okazję – generał nie wiedział czemu,
ale czuł, że to ważne. Bał się, pozwalając tej rozmowie się
skończyć, straci coś, co może wpłynąć na całe jego życie.
Nie potrafił odpowiedzieć na pytanie co, ale jako że ponoszenie
strat nigdy nie należało do jego ulubionych zajęć, brnął dalej.
- No wiesz, znalazłem sobie kawał
niezłego anielskiego ciałka... Tylko głupi by przepuścił coś
takiego - uśmiechnął się kpiąco Dan. - Za mundurem panny
sznurem, generale.
- Bardzo śmieszne – mruknął Lear,
ale kąciki jego ust nieznacznie się podniosły. - Ale skoro już je
znalazłeś, to czy ma sens tak po prosty pozwolić mu odejść? -
wypalił, zanim dobrze pomyślał co mówi. Blondyn spojrzał na
niego, całkiem osłupiały.
- Mówisz...? - zaczął niepewnie.
- Chyba ci proponuję, żebyś ze mną
pojechał – wyjaśnił rudy. - Skoro nie masz co ze sobą zrobić.
- Chcesz mnie ze sobą? Mnie? - Dan nie
mógł uwierzyć w to, co słyszy.
- Nie, innego wkurzającego demona,
który się za mną pałętał przez całe Piekło - przewrócił
oczyma Lear. - Nie żartuję. Chyba masz na mnie tak zwany dobry
wpływ.
- Mam? -powtórzył jak echo demon,
wciąż próbując nadążyć.
- Jako że jeszcze nie odciąłem ci
głowy, tak, można tak powiedzieć – generał podszedł do niego i
położył mu rękę na ramieniu. - To jak? Jedziesz?
- W sumie ktoś musi dopilnować, żebyś
wypuścił te biedne demony... - Dan uśmiechnął się lekko i chyba
po raz pierwszy odkąd się poznali, Lear odpowiedział mu tym samym.
~***~
~***~
Po ckliwym i łzawym pożegnaniu z
bratem, Serafin wrócił do pokoju Vestara. Demon wciąż leżał w
łóżku, ale na jego policzki już wróciły kolory. Zasklepiona
leczniczą magią rana szybko się goiła. Przezorny anioł jeszcze
nie dał czarnowłosemu wstać z łóżka, lecz ten nie protestował,
dopóki uzdrowiciel siedział przy jego boku.
- Jesteś pewien, że dobrze zrobiłeś?
- zapytał go z troską, widząc, że błękitnoskrzydły patrzy
przez okno na las. Serafin uśmiechnął się łagodnie i przycupnął
na brzegu materaca.
- Nie wiem. Ale jestem pewien, że Lear
da sobie radę. I że nie chcę cię nigdy opuścić - powiedział,
nachylając się do wyciągniętej ręki Vestara. Były generał
przeczesał jego włosy palcami i pogładził po policzku.
- I całe szczęście – rzekł,
wpatrując się w jego twarz.
- No co? - zapytał anioł, czerwieniąc
się lekko.
- Nic... - czarnowłosy uniósł się
na łokciu, by go pocałować. Przez chwilę leżeli razem, a demon
delikatnie drapał plecy Serafina, przesuwając się do góry
pomiędzy skrzydła. Kiedy jego ręka dotknęła piór, uzdrowiciel
zadrżał lekko, ale rozchylił je, pozwalając dalej się pieścić.
Zachęcony Vestar przeczesał puch palcami, wyzwalając spomiędzy
ust anioła ciche westchnienie. Jego usta odnalazły drogę do szyi
błękitnowłosego, zostawiając na niej gorące pocałunki. Serafin
odchylił głowę, zaciskając powieki z jękiem, ale jego dłoń
zsuwająca się po piersi demona natrafiła na bandaż.
Niebieskoskrzydły odsunął mężczyznę lekko, natychmiast czując
nieznośny brak jego dotyku.
- Jesteś ranny - powiedział
stanowczo. - Musimy zaczekać, aż wydobrzejesz.
Vestar uśmiechnął się i objął go,
wtulając nos w jasne włosy.
- W porządku – zgodził się,
przymykając oczy. Serafin okrył go skrzydłem opiekuńczo.
~***~
~***~
Lucyfer martwił się, że po
incydencie z Serafinem, Samael będzie miał do niego żal, ale jak
na razie wizyta przebiegała gładko. Nie obyło się oczywiście bez
paru wybuchów, ale łatwe wpadanie w złość leżało w naturze
Gniewnego Pana i książę wątpił, czy coś jest w stanie temu
zaradzić. Chociaż wielu jego poddanych uważało byłego Anioła
Śmierci za wariata, władca nie zgadzał się z tym poglądem.
Samael był porywczy, bezlitosny i brutalny, ale na pewno nie
szalony. Znali się od małego i Lucyfer był świadom, że funkcja
jaką Lord pełnił w Niebie nie należała do najprzyjemniejszych.
Anioł Śmierci obdarzony przez Metatrona charakterystycznym czarnym
upierzeniem, miał za zadanie uwalniać dusze zarówno ludzi, jak i
swoich braci od cielesnej powłoki, która je spowijała za życia.
Jego pierwszym zadaniem było zebranie poległych podczas buntu
Lucyfera. A wtedy byli jeszcze dzieciakami.
Kiedyś bawili się razem w pięknych
ogrodach posiadłości serafinów. On i jego trzej bracia razem z
Samaelem, Urielem i Razjelem, siedmiu najważniejszych archaniołów.
Teraz ich drogi zupełnie się rozeszły. Gniewny Pan dołączył do
księcia w Piekle, Gabriel zarządzał Niebem, mając przy boku
Michała, Rafaela i Razjela, a Uriel został wygnany gdzieś na
Ziemię. Chyba nie tego spodziewał się Metatron, tworząc swoje
niebieskie potomstwo. To też pewnie był powód, dla którego
żadnego z serafinów nie widziano od odejścia Samaela.
Ale to były sprawy niebiańskie i
książę wolał się nimi nie zajmować. Z westchnieniem spojrzał
na księżyc, tak dobrze widoczny z balkonu w jego pokoju. W oddali
widać było coraz wyższe góry między którymi ciągnęła się
granica jego państwa. Rozpoznawał nawet Trzy Gracje, których
pokryte śniegiem szczyty bieliły się w blasku gwiazd. Piękny,
nocny krajobraz.
Usłyszał, że drzwi lekko się
otwierają, ale nie spojrzał w tamtą stronę. Pewnie Vin zaraz
okryje go płaszczem i będzie marudził, że jest zimno. Ku jego
zaskoczeniu jednak nie poczuł ciepłych dłoni służącego na
swoich ramionach. Zamiast tego ktoś stanął obok niego, opierając
się o barierkę. Lucyfer z zaskoczeniem stwierdził, że to Samael w
ciepłym zimowym futrze zarzuconym niedbale na ramiona.
- Sam. Co cię do mnie sprowadza? -
zapytał, a Lord tylko wzruszył ramionami.
- Zbliża się zima – rzekł,
wyciągając rękę ku płatkom śniegu spadającym z nieba. Jeden z
nich wylądował na jego nosie, natychmiast się roztapiając.
- To dobra pora na objazd - przyznał
Lucyfer. - Kiedy wszyscy szykują się na mrozy, wyraźnie widać
jaką kto prowadzi politykę wobec poddanych.
- Przecież dobrze wiesz, co się
dzieje w innych okręgach - zauważył Gniewny Pan.
- Lordowie są mi wierni, ale ich
szlachta to już inna sprawa. Mephisto jest najlepszym przykładem.
Przez twarzy Samaela przemknął lekki
grymas. Nie był dumny z poczynań swego byłego generała i nie
lubił, kiedy ktoś o tym wspomniał. Książę lekko klepnął go w
ramię.
- To nie twoja wina. Po prostu znajdź
tym razem kogoś lepszego. Nie możesz oczekiwać, że Zara wróci,
skoro tyle czasu już jej nie było – powiedział, wspominając
drugiego generała Lorda Gniewu, śliczną, białowłosa diablicą,
zamieszkującą w niewielkim miasteczku w głębi gór i ubierającą
się w grube, zimowe płaszcze i futrzane czapy. Zara razem ze swoją
żoną wyjechała z kraju po tym, jak smoki żyjące do tej pory z
nimi w zgodzie złamały przymierze. Dziewczyna była na tyle
niezwykła, że potrafiła okiełznać zarówno swego przełożonego
jak i Mephisto. Teraz miasteczkiem zarządzał jej syn, Kinshigan,
jako tako utrzymując pokój z gadzimi sąsiadami, jego jednak Samael
nie mógł uczynić generałem, bo chociaż był dobrym szermierzem,
podczas ucieczki ze smoczej doliny został zaatakowany i w wyniku
tego stracił wzrok.
- Oni wszyscy są bezużyteczni -
prychnął Gniewny Pan. Książę przewrócił oczyma. Jak dziecko.
- Tobie też brakuje jednego generała,
prawda? - były Anioł Śmierci spojrzał uważnie na swego władcę.
- Tak, rozmawiałem z Vestarem, ale nie
chciał wrócić na swoje stanowisko... -zasępił się władca. -
Chyba zrobię turniej, kiedy wrócę do pałacu.
- No a ten twój służący? Jak sobie
radzi? - Lucyfer podniósł podejrzliwie brwi. Czyżby Samael coś
sugerował...? Niemożliwe, Gniewny Pan nie miał pojęcia o romansie
i nie było szans, żeby się domyślił.
- Dobrze – odparł, udając
obojętność. Jego Lord tylko skinął głową.
- Cóż, w takim razie dobranoc,
Lucyferze - rzekł i nakrywając go jeszcze na pożegnanie skrzydłem
jak to miał w zwyczaju. Książę uśmiechnął się pod nosem na
ten drobny gest.
~***~
~***~
Hariatan z wielką gulą w gardle
zapukał do drzwi pokoju Larfa. Samael przydzielił im osobne,
całkiem wygodne komnaty w jednym skrzydle. Były nieco zapuszczone i
można było poznać, że zazwyczaj stoją puste.
Nazajutrz mieli wyjeżdżać i kapitan
naprawdę nie miał pojęcia, po co miodowooki służący zaprosił
go do siebie o takiej porze. W jego wyobraźni mimowolnie zaczęły
pączkować śmiałe wizje Larfa rozłożonego na łóżku w samej
bieliźnie i zapraszającego go do... Nie, nie na pewno po prostu
czegoś potrzebował. Demon przełknął ślinę i kiedy rozległo
się nieśmiałe „proszę”, nacisnął klamkę i wszedł do
środka.
Larf siedział na łóżku w przydużej
koszuli i spodniach od pidżamy. Jego policzki zaróżowiły się,
kiedy spojrzał na Hariatana.
- Przyszedłeś... - pisnął,
obejmując kolana rękoma.
- Tak, przecież prosiłeś... Tego...
Potrzebujesz czegoś...? - wydukał żołnierz, również czerwieniąc
się jak burak. Mniejszy demon w nocnym stroju wyglądał wręcz
zabójczo uroczo.
- Chodzi o to, że... Wczoraj w nocy
słyszałem w lochach jakieś dźwięki... Jakby wycie... I wiesz, co
mówią o tym zamku... Boję się sam spać... - Larf usilnie starał
się patrzeć wszędzie, tylko nie na kapitana i nerwowo ugniatał
swoją koszulę. Czuł się jak idiota. Namawiać kogoś na dzielenie
z nim łóżka przez taką głupotę? Hariatan pewnie pomyśli sobie,
że jest nędznym tchórzem albo co gorsza niewyżytym prowokatorem,
który oczekuje od niego jakichś bezecnych działań. Mógł się w
ogóle nie odzywać. Może Vin by mu dał spać u siebie w pokoju na
podłodze, gdyby przyniósł swoją kołdrę...?
- Chcesz, żebym spał z tobą...? -
no, to koniec. Żegnaj, piękny, niedoszły romansie, na który nigdy
nie było szans. Larf skinął głową, czując że zaraz zerwie się
z łóżka, zamknie w szafie i nigdy stamtąd nie wyjdzie.
- J-j-jeśli to nie kłopot... -
wyjąkał, wiercąc się nerwowo. Ku jego zaskoczeniu, Hariatan
uśmiechnął się niepewnie i usiadł obok niego.
- To nie kłopot, mały - zapewnił,
klepiąc go lekko po włosach. - W sumie też się czuję tu trochę
nieswojo...
- Ty? - służący spojrzał na niego
oczami błyszczącymi jak gwiazdy. Nie mógł uwierzyć, że
wytrenowany, silny żołnierz jak jego wybranek też miewa takie
przyziemne uczucia jak strach.
- Nie jestem jakimś naddemonem, wiesz?
- kapitan podrapał się z zakłopotaniem po głowie. Nie chciał,
żeby Larf go idealizował, bo wtedy mógłby się bardzo zawieść.
Hariatan znał swoje wady i wiedział, że jest mu daleko do ideału.
Jego towarzysz jednak zachichotał tylko.
- Wiem, wiem. To wciąż nie zmienia
faktu, że jesteś niesamowity - powiedział, a kapitan ledwo pokonał
w sobie ochotę by nie wywrócić go na pościel i nie pocałować
namiętnie. Żeby ochłonąć wstał i zaczął się rozbierać z
koszuli. Zazwyczaj sypiał w samych spodniach i był do tego
przyzwyczajony. Wiedział też, że Larf ma słabość do torsów
wojskowych, ale nie przypuszczał jak bardzo widok jego nagiej piersi
może wpłynąć na służącego. Kiedy się odwrócił, ten leżał
z nosem schowanym w poduszkę i tylko mocno zaczerwienione ucho
zdradzało jego zażenowanie.
- Larf? - Hariatan go nie zauważył i
lekko przestraszony stanął na czworaka na łóżku i nachylił się
nad miodowookim. - W porządku?
- Nie! - wyburczał w materiał Larf. -
Znaczy tak! Znaczy tego... Masz zamiar tak spać...? - zerknął
niepewnie do góry i natychmiast poczuł gwałtowny dreszcz
podniecenia biegnący w dół ciała. Podkulił nogi na wszelki
wypadek, zaciskając powieki.
- Jeśli ci to przeszkadza, to nie
muszę... - kapitan odsunął się niepewnie, a służący
błyskawicznie zerwał się do siadu.
- Nie! - fakt, obnażony tors mógł
stanowić pełen problem dla jego szalejących hormonów, ale za
żadne skarby nie pozwoli, by ten klejnot schował się na nowo pod
materiałem. - Zostań tak! Jest ładnie. Znaczy, ty jesteś ładny.
Znaczy, nie ładny. Ale nie że brzydki, tylko że przystojny. Ładny
inaczej. Och, na łaskę - schował twarz w dłoniach, a jego ogonek,
który z niewiadomego powodu postanowił się zamanifestować,
zadrżał z zażenowania. Robił z siebie coraz większego idiotę.
- Może po prostu chodźmy spać? -
zaproponował lekko rozbawiony żołnierz. Larf skinął głową i
wsunął pod kołdrę po sam nos, układając plecami do Hariatana.
Ten zaś, lekko dotknięty tym chłodnym gestem położył się na
swojej połowie, raz po raz zerkając ukradkiem na tył głowy
demona. Miał ochotę coś zrobić, ale brakowało mu odwagi. Nie
chciał przestraszyć swojego słodkiego towarzysza. Jednak kiedy
stwierdził, że najlepiej będzie jeśli po prostu pójdzie spać,
Larf nagle odwrócił się i wtulił w jego tors, zwijając przy nim
w kłębek jak małe kocię. Przez chwilę kapitan nie miał pojęcia
co począć z rękoma, ale w końcu przytulił śpiącego demona i
zasnął z lekkim uśmiechem na twarzy.
~***~
~***~
Nazajutrz powóz był gotowy. Lucyfer
krótko pożegnał się z Samaelem i ruszyli powoli stromą drogą w
dół. Vin patrzył na znikający za zakrętem zamek w zamyśleniu.
Przez te parę dni pobytu zrozumiał, że chociaż przy księciu się
powstrzymywał, demon był okrutny i wzbudzał strach w swoich
podwładnych. Władca również wydawał się nieco zafrasowany,
jednak to szybko przeminęło, gdy jego służący zapytał, gdzie
udają się następnie.
- Do Lewiatana – rzekł. - To bardzo
ciekawe miejsce. Zobaczysz.
- Ciekawe? - drążył dalej Vin.
Chciał wiedzieć więcej o towarzyszach księcia, przynajmniej żeby
podbudować w sobie nadzieję po wizycie u pierwszego.
- Centrum turystyki Piekła. Wszyscy
możni z Limbo zjeżdżają tam, by odpocząć. Jest tam pełno
jezior, plaż, dostęp do morza...Zaciszne zatoki, rejsy
żaglowcami... Stolica tego okręgu nie ma dróg, tylko kanały, po
których mieszkańcy pływają łodziami. To naprawdę interesujący
widok. Zdarzają się też anioły, bo Limbo nie zamieszkują jedynie
demony.
Potem wyruszymy do okręgu Belphegora.
To ośrodek magii. Mówi się, że musieli opanować czary, ponieważ
samym nie chce im się nic robić. Przez grzeczność nie przeczę.
Pewnie sam będę musiał użyć zaklęcia, żeby się dostać do
jego domu, bo jak śpi to za nic nie usłyszy kulturalnego pukania.
- Nie ma służby? - zdziwił się
blondyn. Lucyfer pokręcił głową.
- Żadna służba długo się przy nim
nie utrzymuje. Dlatego czasami Beelzebub przyjeżdża podlać jego
drzewka pomarańczowe, kiedy odbiera z jego portu ładunek ryb -
wyjaśnił.
- Czy skoro Lewiatan ma dostęp do
morza to nie on powinien łowić? - Vin uniósł brwi z zaskoczeniem.
- Lewiatan kategorycznie nie zgadza się
na żadne połowy w jego okręgu. Musisz wiedzieć, że nie jest on
demonem tylko jedną z trzech pradawnych bestii, bestią mórz.
Wszystko, co zamieszkuje zbiorniki wodne to jego rodzina – wzruszył
ramionami książę. - Beelzebubowi to nie przeszkadza, bo Belphegor
również ma dostęp do morza, a z nim przynajmniej nie wdaje się za
każdym razem w kłótnie na temat etyki jedzenia.
- Twoi Lordowie wydają się naprawdę
ciekawymi osobami – zauważył z rozbawieniem Vin. Władca
przytaknął, uśmiechając się mimowolnie pod nosem.
- Sam ich wybierałem. Są filarami
tego państwa - rzekł dumnie. - Chociaż może nie zawsze się tak
zachowują... - dorzucił po chwili namysłu. - Jedyne, co mnie
martwi to to jak Bastien poradzi sobie z moimi obowiązkami...
- Na pewno da sobie radę - uspokoił
go Vin.
~***~
~***~
- Nie dam sobie rady! - Bastien nerwowo
chodził po gabinecie swego ojca. Za chwilę miał spotkanie z
jakimiś możnymi i zupełnie zapomniał wszystkiego, co powinien im
powiedzieć. Lawliet rozciągnął się w fotelu i obserwował
poczynania starszego brata z lekkim uśmieszkiem.
- Było się nie rodzić najstarszym –
wytknął złośliwie, na co oberwał po głowie zwiniętymi w rulon
papierami.
- Może sam tam idź i zrób z siebie
głupka – warknął czarnowłosy przez zaciśnięte zęby.
- Nie garnę się do władzy. Mogę
wyjechać na wieś, paść owce i poślubić jakiegoś miłego
pasterza – rozłożył ręce młodszy z książąt.
- A kto namawiał Tristana, żeby mu
uszył jakieś nowe, eleganckie stroje? - Bastien kpiąco uniósł
brwi, opierając ręce na biodrach. Lawliet speszył się nieco.
- Skoro nie ma balu na cześć naszego
powrotu... - zaczął, na co jego brat tylko prychnął.
- Powinniśmy tu być cały czas, nie
ma po co robić balu! - ofuknął młodszego demona.
- A ty nie masz konferencji do
zaliczenia? - białowłosy uniósł brwi i obserwował z
rozbawieniem, jak na twarz Bastiena znowu wraca panika.
-Muszę jeszcze się przebrać! -
zawołał, wybiegając z pokoju.
Lawliet tymczasem, korzystając z jego
chwilowej nieobecności, wymknął się na dziedziniec. Tam, jak się
spodziewał, zastał Kariana myjącego konie. Zaszedł niczego nie
spodziewającego się demona od tyłu i dmuchnął mu lekko w kawałek
ucha, który ukradkiem wychylił się spomiędzy brązowych włosów.
Koniuszy pisnął bardzo niemęsko i odwrócił się do księcia z
oburzoną miną.
- Jesteś idiotą! - mruknął, lekko
go odpychając.
- To tak się mówi do następcy tronu?
- zapytał ten ze słodkim uśmiechem.
- Nie jesteś następcą. Bastien jest
- prychnął Karian, wracając do czesania grzywy rumaka.
- No to następcą następcy. Mniejsza
z tym, Karusiu - wzruszył ramionami Lawliet. Ukradkiem przyglądał
się ruchom koniuszego. Jego dłoń delikatnie gładziła końską
szyję, zaś druga, uzbrojona w szczotkę rozplątywała niesforne
kosmyki. Książę nie pamiętał tego wierzchowca. Był on innej
rasy niż ulubione, gorącokrwiste ogiery szlachty z Lux. Raczej
korpulentny z mocnymi nogami i szerokimi kopytami obrośniętymi
ciemnym włosiem, wyglądał przy nich jak bernardyn przy harcie, ale
jego oczy miały łagodny i przyjazny wyraz.
- To koń Ortisa – wyjaśnił Karian,
widząc jego spojrzenie. - Śliczny, prawda?
Białowłosy pogładził zwierzę po
nosie i z lekkim uśmiechem, a jego przyjaciel nagle spuścił wzrok,
zawstydzony. Chciałby, żeby ta dłoń przesuwała się tak po jego
włosach, ale przecież nie powinien tak myśleć. Gdzie mu tam było
do syna Lucyfera. Nie dość, że szlachcic, to jeszcze książę...
A on był tylko zwykłym sługą od zajmowania się zwierzętami. Z
resztą Lawliet zawsze miał go za swojego drogiego przyjaciela i
demon za nic nie chciałby tego zniszczyć swoimi głupimi pomysłami.
- Kochanie konisko – arystokrata
przerwał jego rozmyślania lekkim klepnięciem w ramię. - Ale chodź
stąd już. Jest strasznie zimno i znowu zaczyna padać śnieg.
Karian skinął głową i ruszyli w
stronę stajni, zostawiając ślady na dziedzińcu pokrytym cienką
warstwą białego puchu.
__________________________________________________
WR: Scarlett mi się rozchorowała, więc przepraszam za wszystkie błędy, mam nadzieję, że to ogarnie, jak wróci do stanu używalności ;_; Lu ruszył dalej w swoje Tour de Hell, jakie są wasze wrażenia po Samaelu? Z komentarzy pod przedostatnim rozdziałem widziałam, że par osób miało ochotę ukręcić mu łeb... Cóż <3 Ciekawe jak wypadnie w waszych oczach reszta Lordów. Dzięki za komentarze i do zobaczenia za tydzień :D
- Na pewno na dobie radę - uspokoił go Vin.,''. ,,Da sobie rade''.
OdpowiedzUsuńLarf i Hariatan to taka idealna para. Podoba mi sie to, ze Hariatan nie iest takim pewnym siebie dupkiem.
Mam nadzieje, ze miedzy Dantalianem , a Learem bedzie cos wiecej <3
Pozdrawiam
Damiann
Kocham Cię za Hariatana i Larfa, miód spłynął na moje serce podczas czytania o tej fantastycznej dwójce. I cieszę się także, że Dan będzie z Learem, kolejna cudowna para. Głupi mi, że tak cały czas wychwalam, ale nie mam się do czego przyczepić, co Ty ze mną robisz kobieto ;p Scarlett życzę szybkiego powrotu do zdrowia, a tobie dużo weny :)
OdpowiedzUsuńP.S. Ja się w Samaelu zakochałam, nie wiem kto chciał mu ukręcić łeb. On jest cudowną, mroczną postacią :)
Widzę, że chyba każdy kocha Larfa i Hariatana. Są cholernie uroczy. Widzę, że co raz więcej par się u was tworzy, jak najbardziej mi się to podoba. No i przepraszam, że dopiero teraz komentuje :) Ale zaglądam tu co poniedziałek :) Samael w większości jest dupkiem, ale wydaje mi się, że tylko pozuje. Musi tylko spotkać odpowiednią osobę. Najlepiej anioła, który go ujarzmi. A rpzynajmniej jego dupkowatość.Wiesz... Ja czytam książki nawet do 3 nad ranem :P To jest harcore :P
OdpowiedzUsuńNie mogę się coś skupić na twoich komentarzach do mojej notki. Przepraszam. Chyba cię trochę zaskoczę następnym rozdziałem :P