Serafin
ocknął się w lochu. Dookoła panowała ciemność, tylko z
niewielkiego okienka przy samym suficie sączyło się nikłe
światło. W wilgotnym powietrzu unosił się smród zgnilizny. Anioł
wolał nie wiedzieć, kto lub co znajduje się w sąsiednich celach.
Nie dane mu jednak było się nad tym dłużej zastanowić, bo drzwi
otworzyły się i do środka wszedł Gniewny Pan. Białka jego oczu
błyszczały niebezpiecznie w mroku, a czarnych skrzydeł prawie nie
było widać w ciemności.
- Widzę, że moja zdobycz wreszcie się obudziła - rzekł z paskudnym uśmieszkiem na twarzy. Błękitnoskrzydły przywarł plecami do ściany.
- Czego ode mnie chcesz? - zapytał.
- Nic wielkiego... Jedynie upuszczę ci trochę krwi. Nie chciałbym cię tak od razu zabić, jesteś bardzo cenny - odparł beztrosko Samael i dopiero teraz uzdrowiciel dostrzegł niewielki flakonik w jego ręce. Szarpnął się, zaciskając zęby, ale na nic się to zdało. Kajdany mocno trzymały go w miejscu.
- Dlaczego to robisz!? Przecież sam byłeś aniołem! Byłeś jak inni! - zawołał.
- Byłem maszyną do zabijania, jaką uczynili mnie serafinowie. Jeśli mam odbierać życie, to będę to robić na własnych zasadach – twarz Gniewnego Pana zachmurzyła się gwałtownie, przez co wyglądał jeszcze groźniej niż zazwyczaj. Szybko jednak kąciki miedzianych ust znowu się uniosły. - Powiedz mi, mój piękny, czemu kolorowe pióra mają przynosić pecha? Skąd się to wzięło, hm? - uniósł znacząco skrzydło, tak, by światło z okienka oświetliło jego aksamitne upierzenie. - Bycie Aniołem Śmierci to przekleństwo. Ja tylko od niego uciekłem.
- Rafael mówi, że twoje serce jest skute lodem i ktoś po prostu musi go roztopić - powiedział cicho Serafin, z bólem wspominając roześmianą twarz mentora.
- Tak? Zapraszam, niech próbuje - roześmiał się kpiąco Lord. - Ale najpierw zajmę się tobą.
Nachylił się, unieruchamiając rękę anioła i naciął nożem jego nadgarstek. Niebieskoskrzydły zacisnął powieki z sykiem, czując jak razem z krwią opuszcza go siła. Po chwili, która wydawała się wiecznością, Samael odsunął fiolkę od rany i opatrzył ją.
- Na razie tyle, aniołku. Muszę cię oszczędzać – powiedział, zatykając buteleczkę. Anioł patrzył jak otwiera drzwi, zamiatając płaszczem i opuszcza jego małą, ciemną celę.
~***~
Lucyfer ukradkiem przyglądał się śpiącemu na przeciwnym siedzeniu Vinowi. Jego myśli pędziły jak oszalałe, zjeżdżając na coraz bardziej ponure tory. Za nic nie chciał się przyznać, że służący mógłby mu się podobać. On, książę, zakochany w zwykłym podnóżku? Gdyby Vin był chociażby jakimś wyższym wojskowym... Ale co to zmienia, przecież już raz dał się tak nabrać. Dostał swoją nauczkę i obiecał Lordom, że nie pozwoli sobie więcej na lekkomyślne obdarzenie kogoś uczuciami. Incydent z balu uświadomił go, że gdyby jakimś cudem zaczął być z blondynem, nie zniósłby jego widoku w ramionach innego mężczyzny.
Jednak to uczucie było inne niż podczas romansu z Seriusem. Do młodego szlachcica księcia coś przyciągało, pragnął go dla siebie, zupełnie nie zważając na konsekwencje. Z kolei towarzystwo Vina po prostu sprawiało mu przyjemność. Lubił z nim rozmawiać, opowiadać mu o swoim kraju, uczyć bycia demonem. Pewnie nie miałby problemu z postrzeganiem ich więzi jako zwykłej przyjaźni, gdyby nie ten prawie pocałunek, któremu jak na złość nie potrafił, ba, nawet nie chciał się oprzeć.
- Przecież mam tyle lat - powiedział sobie w myślach, odchylając głowę na oparcie siedzenia. - Powinienem mądrzeć, a nie zachowywać się jak idiota.
Jego wzrok znowu padł na twarz blondyna. Ciekawe jak wyglądał pod maską... Książę nachylił się niepewnie i już miał sięgnąć, by ją zdjąć, kiedy czekoladowe oczy Vina otworzyły się.
- Wasza wysokość...? - zapytał lekko zdziwionym, zaspanym głosem, ziewając. - Coś nie tak?
- Nie - Lucyfer wyprostował się szybko i wbił wzrok w okno. - Po prostu chciałem cię obudzić. Niedługo będziemy na miejscu.
- Rozumiem - skinął głową służący, zaś książę w duszy odetchnął z ulgą. Było blisko.
W tej samej chwili powóz gwałtownie się zatrzymał. Zaskoczony władca otworzył drzwi, by wyjrzeć. Nie kłamał, byli blisko celu, ale nie aż tak.
- Książę, pan Dantalian chce się z tobą widzieć - któryś z żołnierzy podjechał do niego i wskazał na przód powozu. Lucyfer zmarszczył brwi. A ten czego tu chciał? Szybkie spojrzenie na Vina pozwoliło mu stwierdzić, że służący jest równie zdumiony co on. Westchnął i wyszedł na drogę, przeciągając się i rozprostowując nogi po długiej podróży.
Dan zajechał drogę wierzchowcom księcia, nie dając im ruszyć z miejsca. Nie był jednak sam. Obok niego siedział na koniu zakapturzony mężczyzna.
- Lepiej, żebyś miał dobry powód na opóźnianie mojej wizyty, Dantalianie - warknął Lucyfer, krzyżując ręce na piersi i patrząc na demona spode łba. Ten już otwierał usta, by coś powiedzieć, lecz jego towarzysz uciszył go, kładąc mu rękę na ramieniu.
- Nie trzeba - powiedział i zeskoczył z grzbietu rumaka, po czym ściągnął z siebie pelerynę, ukazując burzę rudych włosów i parę skrzydeł. - Witaj, Lucyferze, księciu Piekła.
Władca przez chwilę badał go wzrokiem bez słowa. Jego twarz była nieodgadniona.
- Lear, prawda? Jeden z pięciu generałów mojego brata. Dostał się na szczyt pomimo tego, że nie może latać. Bezlitosny wojownik – rzekł w końcu. - Ale co cię tu sprowadza samego? Wiem, że Michał nie należy do najrozsądniejszych, ale chyba nauczył cię nie wchodzić w paszczę lwa?
- Jestem tu, by cię o coś prosić – Lear odpiął od pasa swój miecz i rzucił go pod nogi Lucyfera. - Jeden z twoich Lordów schwytał mojego brata, który niedawno został wygnany do Piekła. Proszę... Nie, błagam, rozkaż mu go uwolnić! - uklęknął na jedno kolano, spuszczając głowę. Książę uniósł brwi.
- Samael? Cóż, to do niego podobne... W sumie dlaczego nie miałbym mu pozwolić się zabawić? Czy ty oszczędzałeś moich braci podczas walki? - przekrzywił głowę, z lekką satysfakcją widząc jak oczy anioła wypełnia przerażenie.
- Panie... - zaczął, ale Lucyfer uciszył go ruchem ręki.
- Nie musisz się płaszczyć. Wiem, że ci to nie w smak - powiedział. - Mówisz, że twój brat został wygnany. Zdajesz sobie sprawę, że z Nieba nie wyrzuca się za byle co?
- Nawet jeśli sprzeciwiłby się samemu Regentowi, wciąż byłby moim bratem – Lear spojrzał w czerwone oczy księcia z determinacją. - I chcę go uratować. Chyba możesz to zrozumieć, prawda?
Ogon władcy zadrżał nieznacznie. Przez chwilę milczał, jakby bił się z myślami, po czym westchnął.
- I tak miałem rozmówić się z Samaelem. Niech ci będzie, Learze. Ale w zamian uwolnisz wszystkie demony, które wziąłeś na jeńców i dopilnujesz, by bezpiecznie wrócili do państwa.
- Tak jest! - zawołał generał, nie wierząc w swoje szczęście.
- I wstań z tych klęczek. To żenujące - Lucyfer odwrócił się i wrócił do powozu, anioł zaś poderwał na nogi. Spojrzał z entuzjazmem na Dana, który tylko się uśmiechnął. W pośpiechu ruszyli w dalszą drogę.
~***~
Zamek Samaela stał na stromej skale w najbardziej ponurym zakątku lasu. Czarne zbocza odtrącały śmiałków, a wąska, stroma dróżka prowadząca pod górę była wyłożona kamieniami, które w każdej chwili mogły się obsunąć przy nieostrożnym stanięciu. Lucyfer zmarszczył brwi, patrząc w górę.
- Powozem za długo to zajmie - zdecydował. - Wjedźcie ostrożnie, a ja i Lear pojedziemy przodem konno.
- Ależ książę! - zaprotestował Vin, kładąc mu rękę na ramieniu. - To niebezpieczne! - jego wzrok padł na anioła, który niespokojnie kręcił się na koniu. Władca również spojrzał w tamtą stronę z lekkim uśmieszkiem.
- Nie bój się, Vin. Jeśli anioł spróbuje czegoś dziwnego, Samael będzie wiedział, co z nim zrobić - zapewnił uspokajająco. Troska służącego wydała mu się słodka, zwłaszcza że okazał ją otwarcie przed Dantalianem.
Ten jednak średnio się przejął. Kiedy zauważył Vina, serce zabiło mu szybciej, ale było to bardziej z niepokoju niż z miłości. Wolał, żeby służący nie powiedział o nim czegoś głupiego przy Learze. Pewnie anioła i tak by to nie obeszło, ale nie chciał przed nim wyjść na nachalnego ani łatwego. Później przyjrzał się mu uważnie i stwierdził, że chociaż jest przystojny, anielski towarzysz Dana przewyższa go o pół głowy i ma o wiele lepszą budowę. Po co właściwie tak się wygłupił, by zwrócić na siebie uwagę Vina?
Lucyfer tymczasem wziął jednego z koni swoich żołnierzy i wskoczył zwinnie na jego grzbiet. Lear podjechał bliżej i stanął obok niego.
- Książę, na pewno nie chcesz, by któryś z nas ci towarzyszył? - zapytał Hariatan, rzucając aniołowi podejrzliwe spojrzenie.
- Hariatanie, doceniam twoją troskę, ale zupełnie nie masz się czym przejmować - zapewnił go książę. - Dantalian gwarantuje, że nic się nie stanie, prawda? - rzucił blondynowi przesłodzony uśmiech, a ten tylko skinął głową.
- Więc do zobaczenia na górze – Lucyfer spojrzał jeszcze raz na Vina, po czym ruszył z Learem stromą dróżką pod górę.
- Bądź ostrożny... - wyszeptał sam do siebie służący, patrząc za nimi dopóki nie zniknęli za zakrętem.
~***~
Twierdzę otaczały wysokie, surowe mury z szarego kamienia. Przez ostatni odcinek drogi po obu stronach ścieżki stały grube, zaostrzone pale. Na każdym zakręcie serce Leara podchodziło do gardła, jednak widać ostatnio Gniewnemu Panu nikt nie podpadł, bo nie natknęli się na żadne nabite ciało. Możliwe, że Serafin jeszcze żył.
Kiedy ciężkie wrota otwarły się z głośnym skrzypnięciem, czarne ptaki siedzące na nich do tej pory wzbiły się w powietrze, kracząc. Generał naciągnął kaptur, by lepiej zasłaniał twarz i docisnął skrzydła do pleców. Lucyfer jednak nie okazywał najmniejszych oznak niepokoju. Jego oblicze było raczej ponure.
- Mógłby naoliwić tą bramę - mruknął, spoglądając na wjazd krytycznie. - Mam wrażenie, że nie robi tego, by nastraszyć potencjalnych wędrowców.
- Twoja eskorta z wizyty na wizytę staje się coraz mniejsza - rozległ się czyjś głos. Anioł spojrzał w tamtą stroną i ujrzał Gniewnego Pana sunącego ku nim przez dziedziniec. Znał go jedynie ze starych malowideł w domu archaniołów, ale okazały się one całkiem dobrze oddawać rzeczywistość. Może poza czarną peleryną, którą tam zawsze miał na sobie i Kosą Śmierci w dłoni. Samael jako Lord ubierał się po szlachecku, a przy pasie nosił miecz.
- Może to te narzędzia tortur po drodze tak na nich działają? - spytał sceptycznie Lucyfer, krzyżując ręce na piersi.
- Wolisz, żebym wieszał głowy wrogów na murach? - czarnoskrzydły uniósł brwi niewinnie.
- Zapomnij... - westchnął książę. - Moja eskorta zaraz tu będzie, na razie walczą z podjazdem jaki zafundowałeś swoim gościom. Ja wybrałem się przodem, bo mam do ciebie sprawę.
- W takim razie nie odmówisz kieliszka wina dla ciebie i twojego towarzysza? Przy trunku lepiej się rozmawia o interesach - kiedy odwrócił się w stronę drzwi, Lear zgrzytnął zębami z wściekłości, ale Lucyfer tylko rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie. Weszli do środka za Lordem.
Wnętrze zamku było ponure i ciemne. Brakowało dekoracji na korytarzach, a kroki niosły się echem po nagich ścianach. Salon, do którego zaprosił ich Samael skąpany był w krwawym blasku ognia palącego się w kominku i świec. Przy niewielkim stole stały fotele obite ciemnym materiałem, a na ścianach wisiały obrazy przedstawiające sceny abstrakcyjne, ale w jakiś sposób wzbudzające niepokój. Jaśniejsze plamy przypominały płomienie trawiące wszystko, co napotkają na swej drodze, te nieco brązowawe mogły być istotami, które nie zdołały przed nimi uciec. Lear dopiero po chwili zorientował się, że nie może od nich oderwać wzroku. Otrząsnął się i idąc śladem Lucyfera usiadł na jednym z foteli.
- Mógłbyś rozsunąć zasłony? - książę rzucił oburzone spojrzenie na zasłonięte okna. - Samaelu, naprawdę, próbujesz mnie wystraszyć?
- Ależ skąd. Po prostu czasem lubię posiedzieć przy świecach – były Anioł Śmierci nalał wina do kieliszków i podał jeden Lucyferowi. Ten wziął go w ręce, ale nie umoczył nawet ust.
- Przejdę od razu do sedna. Doszły mnie słuchy, że złapałeś dzisiaj anioła - powiedział. - Chcę, żebyś go uwolnił.
Lord zamarł na chwilę, ale na jego usta szybko powrócił kpiący uśmiech.
- Nie sądziłem, że Vestar ci o czymś doniesie... - rzekł. - Mój książę, niestety potrzebuję krwi tego anioła, aby pilnować granic, jak mi nakazałeś... Mam prawo robić z zakładnikami co mi się podoba, prawda?
- Dopóki nie rozkażę ci inaczej. Właśnie to robię – Lucyfer wydawał się zupełnie spokojny, ale jego głos był stanowczy. - Poza tym, o ile dobrze wiem, ten anioł nie był zakładnikiem - podczas drogi pod górę Lear przybliżył mu całą sytuację. - Nie uważasz, ze pilnowanie granicy byłoby prostsze, gdybyś po prostu znalazł sobie generała i uzbierał porządne wojsko?
- Prostsze? Nie, raczej bardziej humanitarne - wzruszył ramionami Samael.
- Samaelu, uwolnij tego anioła – rozkazał książę, ale jego Lord tylko się skrzywił.
- Czemu tak nalegasz? To tylko anioł.
- Próbuję nawiązać pokój. Nie będę wszczynał wojny o jednego skrzydlatego, którego ty ubzdurałeś sobie złapać - westchnął Lucyfer.
- Nie sądzę, żeby ktoś go szukał – odparł obojętnie szlachcic, na co książę spojrzał znacząco na Leara. Anioł skinął głową i rozpiął pelerynę, odsłaniając złożone skrzydła. Gniewny Pan uniósł brwi i milczał przez chwile po czym uśmiechnął się drapieżnie.
- Tak nisko spadłeś, że pomagasz aniołom, Lucyferze? - zapytał z nutką kpiny w głosie.
- Po prostu zamieniam życie jednego skrzydlatego za wolność moich poddanych, których Lear wziął na zakładników podczas walk – wyjaśnił książę, ale jego ogon zadrżał ze złości. - Poza tym, to nie twój interes. Jeśli ci rozkazuję, masz to wykonać. Powierzyłem ci moc Lorda, znoszę twoje wybryki i się nie wtrącam, jednak to nie zmienia faktu, że musisz robić, co ci każę.
Jego ton był nieznoszący sprzeciwu i generał pomyślał, że gdyby ktoś odezwał się tak do niego, bez szemrania zrobiłby cokolwiek. Samael jednak zdawał się niewzruszony.
- Chyba nie chcesz zaczynać ze mną wojny, Sam – w głosie księcia po raz pierwszy zabrzmiała groźba.
Gniewny Pan pokręcił głową z lekkim uśmiechem.
- Ani ty ze mną. Trudno określić, kto by ją wygrał, prawda?
Kiedy odpowiedziało mu tylko ponure milczenie Lucyfera, wstał, wyciągając z kieszeni pęk kluczy.
- Skoro to dla dobra twoich poddanych, książę, to będę musiał się dostosować... - westchnął teatralnie. - Chodźcie. Zabiorę was do niego.
Lear miał wielką ochotę odmówić, bo zapuszczenie się w najgłębsze zakątki tego przeklętego zamczyska ani trochę mu się nie uśmiechało, ale widząc, że książę wstaje bez mrugnięcia okiem i podąża za swoim Lordem, zrozumiał, że nie ma wyboru. Ruszył za nimi, rozglądając się ukradkiem, jakby z jakiegoś korytarza coś miało zaraz na nich wyskoczyć. Szli jakiś czas, mając rzędy pozamykanych drzwi, potem schodami do lochów. Tam Samael zatrzymał się przy jednej z celi i otworzył ją.
Serafin siedział na ziemi przykuty do ściany, a błękitne kosmyki opadały mu na czoło. Na nadgarstku miał zakrwawiony opatrunek. Kiedy na jego twarz padło światło, uniósł głowę, poruszając lekko skrzydłami.
- Serafinie! - Lear przypadł do niego, przesuwając dłońmi po jego ciele, jakby chciał się upewnić, że brat jest cały i zdrowy. Pozwolił księciu rozkuć kajdany, a kiedy ręce anioła opadły bezsilnie, wziął go w ramiona.
- Braciszku... Przyszedłeś... - wyszeptał Serafin ze łzami w oczach, wtulając nos w jego ramię. - Naprawdę po mnie przyszedłeś...
- Braciszku? A więc to dlatego chciałeś mu pomóc... - Samael uniósł brwi, spoglądając znacząco na Lucyfera. Przypomniało mu się, jak jeszcze za ich czasów w Niebie, książę zgubił się w mieście, do którego zabrał ich Metatron. Kiedy go odnaleźli, Michał przytulał go tak samo jak teraz Lear tulił swego brata.
- Nie wiem, o czym mówisz – powiedział teraz obojętnie, odwracając głowę od sceny pojednania.
Serafin tymczasem odsunął się już od Leara i złapał go za ramię z nagłym przerażeniem w oczach.
- Co z Vestarem? Muszę go zobaczyć! - zawołał, patrząc na niego błagalnie. - Jeśli coś mu się stanie... Chcę mu się jakoś odwdzięczyć...
Rudy przygryzł wargę niepewnie i nic nie powiedział, więc uzdrowiciel zwrócił się do Lucyfera.
- Książę... Proszę... On może umrzeć...
- Dobra, idź, nie zawracajcie mi głowy! - przewrócił oczyma czarnowłosy. -Co ja jestem, towarzystwo pomocy aniołom? Wiesz, do czego służy koń, nie?
Zanim skończył mówić, Serafin już biegł po schodach, zostawiając osłupiałego Leara samego w celi.
- Mogłem mu upuścić więcej krwi - skomentował Samael, unosząc brwi.
~***~
Kiedy Serafin wszedł do pokoju, Vestar wyglądał jak martwy. Medyk przy jego łóżku miał grobową minę, lecz klatka piersiowa byłego generała wciąż lekko unosiła się i opadała. Anioł podziękował mężczyźnie i go odprawił, po czym sam zajął jego miejsce, patrząc z bólem i czułością na twarz demona.
- Wszystko będzie dobrze... - wyszeptał, odsuwając kołdrę, by odsłonić zakrwawiony bandaż. Jego dłoń spoczęła pod sercem i zalśniła fioletowym blaskiem. Lear stojący w drzwiach przyglądał się całej scenie, marszcząc czoło. Z jakiegoś powodu czuł, że nie powinien tam być, ale uparcie odmawiał zostawienia brata samego. W głębi korytarza czekali Lucyfer i Dantalian. Anioł uparcie ignorował ich obecność.
- Nie! - krzyk Serafina wyrwał go z zamyślenia. Błękitnoskrzydły trzymał dłoń Vestara w swojej, drugą wciąż próbując go uleczyć, ale klatka piersiowa demona już się nie poruszała. - Błagam, nie! Proszę... Nie mogę cię stracić...
Blask przy jego ręce nabrał intensywności, a on błagalnie wpatrywał się w twarz przyjaciela. W końcu puścił go i położył głowę na jego piersi, łkając cicho. Lear chciał podejść i go przytulić, ale Dan zatrzymał go, kręcąc głową. Nagle jednak Vestar poruszył się nieznacznie. Uzdrowiciel poderwał głowę i widząc, że oczy generała lekko się otworzyły, rzucił mu się na szyję z radosnym okrzykiem.
- Ała! Serafinie... - demon przytulił go, drżącymi jeszcze z osłabienia rękoma, jakby był najdroższym na świecie skarbem. - Wróciłeś do mnie...
- Nie odszedłbym bez pożegnania... - błękitnoskrzydły odsunął się i pocałował go czule. Dopiero wtedy Lear wycofał się na korytarz, zamykając za sobą drzwi. Dan podszedł i położył mu rękę na ramieniu.
- Co się stało? - zapytał cicho.
- Serafin go kocha... - westchnął generał i odszedł do ogrodu, by chwilę posiedzieć w samotności.
Po chwili blondas jednak dołączył do niego i przycupnął obok na ławce. Milczeli jakiś czas, dopóki Lear nie westchnął głęboko.
- Dziękuję za twoją pomoc. Bez ciebie w życiu bym go nie znalazł - powiedział ze zrezygnowaniem.
- Co masz zamiar zrobić? - zapytał demon, patrząc na niego spod grzywki.
- Nie wiem... Nie mam pojęcia – anioł schował twarz w dłoniach. - On pójdzie ze mną, jeśli będę chciał. Zawsze myślał o mnie więcej niż o sobie... Ale... Nawet jeśli bym go zabrał do domu, nie mógłby nigdzie wychodzić. Musiałby się ukrywać przed wszystkimi, a gdyby ktoś go odkrył i doniósł, obaj mielibyśmy kłopoty. Nie chcę, żeby całe życie musiał spędzić w ukryciu... A kiedy zawrzemy pokój, tutaj będzie wolny... Tylko, że nie wyobrażam sobie życia bez niego...
- Lear... - Dan odsunął jego dłonie i spojrzał mu w oczy. - Kochasz go?
- Tak! Zrobiłbym dla niego wszystko – Lear westchnął, przygryzając lekko wargę.
- Więc zrobisz to, co dla niego najlepsze – powiedział demon i wtedy po twarzy anioła pociekły łzy. Oparł czoło na ramieniu blondyna, a ten pozwolił mu płakać, gładząc uspokajająco jego włosy.
- Widzę, że moja zdobycz wreszcie się obudziła - rzekł z paskudnym uśmieszkiem na twarzy. Błękitnoskrzydły przywarł plecami do ściany.
- Czego ode mnie chcesz? - zapytał.
- Nic wielkiego... Jedynie upuszczę ci trochę krwi. Nie chciałbym cię tak od razu zabić, jesteś bardzo cenny - odparł beztrosko Samael i dopiero teraz uzdrowiciel dostrzegł niewielki flakonik w jego ręce. Szarpnął się, zaciskając zęby, ale na nic się to zdało. Kajdany mocno trzymały go w miejscu.
- Dlaczego to robisz!? Przecież sam byłeś aniołem! Byłeś jak inni! - zawołał.
- Byłem maszyną do zabijania, jaką uczynili mnie serafinowie. Jeśli mam odbierać życie, to będę to robić na własnych zasadach – twarz Gniewnego Pana zachmurzyła się gwałtownie, przez co wyglądał jeszcze groźniej niż zazwyczaj. Szybko jednak kąciki miedzianych ust znowu się uniosły. - Powiedz mi, mój piękny, czemu kolorowe pióra mają przynosić pecha? Skąd się to wzięło, hm? - uniósł znacząco skrzydło, tak, by światło z okienka oświetliło jego aksamitne upierzenie. - Bycie Aniołem Śmierci to przekleństwo. Ja tylko od niego uciekłem.
- Rafael mówi, że twoje serce jest skute lodem i ktoś po prostu musi go roztopić - powiedział cicho Serafin, z bólem wspominając roześmianą twarz mentora.
- Tak? Zapraszam, niech próbuje - roześmiał się kpiąco Lord. - Ale najpierw zajmę się tobą.
Nachylił się, unieruchamiając rękę anioła i naciął nożem jego nadgarstek. Niebieskoskrzydły zacisnął powieki z sykiem, czując jak razem z krwią opuszcza go siła. Po chwili, która wydawała się wiecznością, Samael odsunął fiolkę od rany i opatrzył ją.
- Na razie tyle, aniołku. Muszę cię oszczędzać – powiedział, zatykając buteleczkę. Anioł patrzył jak otwiera drzwi, zamiatając płaszczem i opuszcza jego małą, ciemną celę.
~***~
Lucyfer ukradkiem przyglądał się śpiącemu na przeciwnym siedzeniu Vinowi. Jego myśli pędziły jak oszalałe, zjeżdżając na coraz bardziej ponure tory. Za nic nie chciał się przyznać, że służący mógłby mu się podobać. On, książę, zakochany w zwykłym podnóżku? Gdyby Vin był chociażby jakimś wyższym wojskowym... Ale co to zmienia, przecież już raz dał się tak nabrać. Dostał swoją nauczkę i obiecał Lordom, że nie pozwoli sobie więcej na lekkomyślne obdarzenie kogoś uczuciami. Incydent z balu uświadomił go, że gdyby jakimś cudem zaczął być z blondynem, nie zniósłby jego widoku w ramionach innego mężczyzny.
Jednak to uczucie było inne niż podczas romansu z Seriusem. Do młodego szlachcica księcia coś przyciągało, pragnął go dla siebie, zupełnie nie zważając na konsekwencje. Z kolei towarzystwo Vina po prostu sprawiało mu przyjemność. Lubił z nim rozmawiać, opowiadać mu o swoim kraju, uczyć bycia demonem. Pewnie nie miałby problemu z postrzeganiem ich więzi jako zwykłej przyjaźni, gdyby nie ten prawie pocałunek, któremu jak na złość nie potrafił, ba, nawet nie chciał się oprzeć.
- Przecież mam tyle lat - powiedział sobie w myślach, odchylając głowę na oparcie siedzenia. - Powinienem mądrzeć, a nie zachowywać się jak idiota.
Jego wzrok znowu padł na twarz blondyna. Ciekawe jak wyglądał pod maską... Książę nachylił się niepewnie i już miał sięgnąć, by ją zdjąć, kiedy czekoladowe oczy Vina otworzyły się.
- Wasza wysokość...? - zapytał lekko zdziwionym, zaspanym głosem, ziewając. - Coś nie tak?
- Nie - Lucyfer wyprostował się szybko i wbił wzrok w okno. - Po prostu chciałem cię obudzić. Niedługo będziemy na miejscu.
- Rozumiem - skinął głową służący, zaś książę w duszy odetchnął z ulgą. Było blisko.
W tej samej chwili powóz gwałtownie się zatrzymał. Zaskoczony władca otworzył drzwi, by wyjrzeć. Nie kłamał, byli blisko celu, ale nie aż tak.
- Książę, pan Dantalian chce się z tobą widzieć - któryś z żołnierzy podjechał do niego i wskazał na przód powozu. Lucyfer zmarszczył brwi. A ten czego tu chciał? Szybkie spojrzenie na Vina pozwoliło mu stwierdzić, że służący jest równie zdumiony co on. Westchnął i wyszedł na drogę, przeciągając się i rozprostowując nogi po długiej podróży.
Dan zajechał drogę wierzchowcom księcia, nie dając im ruszyć z miejsca. Nie był jednak sam. Obok niego siedział na koniu zakapturzony mężczyzna.
- Lepiej, żebyś miał dobry powód na opóźnianie mojej wizyty, Dantalianie - warknął Lucyfer, krzyżując ręce na piersi i patrząc na demona spode łba. Ten już otwierał usta, by coś powiedzieć, lecz jego towarzysz uciszył go, kładąc mu rękę na ramieniu.
- Nie trzeba - powiedział i zeskoczył z grzbietu rumaka, po czym ściągnął z siebie pelerynę, ukazując burzę rudych włosów i parę skrzydeł. - Witaj, Lucyferze, księciu Piekła.
Władca przez chwilę badał go wzrokiem bez słowa. Jego twarz była nieodgadniona.
- Lear, prawda? Jeden z pięciu generałów mojego brata. Dostał się na szczyt pomimo tego, że nie może latać. Bezlitosny wojownik – rzekł w końcu. - Ale co cię tu sprowadza samego? Wiem, że Michał nie należy do najrozsądniejszych, ale chyba nauczył cię nie wchodzić w paszczę lwa?
- Jestem tu, by cię o coś prosić – Lear odpiął od pasa swój miecz i rzucił go pod nogi Lucyfera. - Jeden z twoich Lordów schwytał mojego brata, który niedawno został wygnany do Piekła. Proszę... Nie, błagam, rozkaż mu go uwolnić! - uklęknął na jedno kolano, spuszczając głowę. Książę uniósł brwi.
- Samael? Cóż, to do niego podobne... W sumie dlaczego nie miałbym mu pozwolić się zabawić? Czy ty oszczędzałeś moich braci podczas walki? - przekrzywił głowę, z lekką satysfakcją widząc jak oczy anioła wypełnia przerażenie.
- Panie... - zaczął, ale Lucyfer uciszył go ruchem ręki.
- Nie musisz się płaszczyć. Wiem, że ci to nie w smak - powiedział. - Mówisz, że twój brat został wygnany. Zdajesz sobie sprawę, że z Nieba nie wyrzuca się za byle co?
- Nawet jeśli sprzeciwiłby się samemu Regentowi, wciąż byłby moim bratem – Lear spojrzał w czerwone oczy księcia z determinacją. - I chcę go uratować. Chyba możesz to zrozumieć, prawda?
Ogon władcy zadrżał nieznacznie. Przez chwilę milczał, jakby bił się z myślami, po czym westchnął.
- I tak miałem rozmówić się z Samaelem. Niech ci będzie, Learze. Ale w zamian uwolnisz wszystkie demony, które wziąłeś na jeńców i dopilnujesz, by bezpiecznie wrócili do państwa.
- Tak jest! - zawołał generał, nie wierząc w swoje szczęście.
- I wstań z tych klęczek. To żenujące - Lucyfer odwrócił się i wrócił do powozu, anioł zaś poderwał na nogi. Spojrzał z entuzjazmem na Dana, który tylko się uśmiechnął. W pośpiechu ruszyli w dalszą drogę.
~***~
Zamek Samaela stał na stromej skale w najbardziej ponurym zakątku lasu. Czarne zbocza odtrącały śmiałków, a wąska, stroma dróżka prowadząca pod górę była wyłożona kamieniami, które w każdej chwili mogły się obsunąć przy nieostrożnym stanięciu. Lucyfer zmarszczył brwi, patrząc w górę.
- Powozem za długo to zajmie - zdecydował. - Wjedźcie ostrożnie, a ja i Lear pojedziemy przodem konno.
- Ależ książę! - zaprotestował Vin, kładąc mu rękę na ramieniu. - To niebezpieczne! - jego wzrok padł na anioła, który niespokojnie kręcił się na koniu. Władca również spojrzał w tamtą stronę z lekkim uśmieszkiem.
- Nie bój się, Vin. Jeśli anioł spróbuje czegoś dziwnego, Samael będzie wiedział, co z nim zrobić - zapewnił uspokajająco. Troska służącego wydała mu się słodka, zwłaszcza że okazał ją otwarcie przed Dantalianem.
Ten jednak średnio się przejął. Kiedy zauważył Vina, serce zabiło mu szybciej, ale było to bardziej z niepokoju niż z miłości. Wolał, żeby służący nie powiedział o nim czegoś głupiego przy Learze. Pewnie anioła i tak by to nie obeszło, ale nie chciał przed nim wyjść na nachalnego ani łatwego. Później przyjrzał się mu uważnie i stwierdził, że chociaż jest przystojny, anielski towarzysz Dana przewyższa go o pół głowy i ma o wiele lepszą budowę. Po co właściwie tak się wygłupił, by zwrócić na siebie uwagę Vina?
Lucyfer tymczasem wziął jednego z koni swoich żołnierzy i wskoczył zwinnie na jego grzbiet. Lear podjechał bliżej i stanął obok niego.
- Książę, na pewno nie chcesz, by któryś z nas ci towarzyszył? - zapytał Hariatan, rzucając aniołowi podejrzliwe spojrzenie.
- Hariatanie, doceniam twoją troskę, ale zupełnie nie masz się czym przejmować - zapewnił go książę. - Dantalian gwarantuje, że nic się nie stanie, prawda? - rzucił blondynowi przesłodzony uśmiech, a ten tylko skinął głową.
- Więc do zobaczenia na górze – Lucyfer spojrzał jeszcze raz na Vina, po czym ruszył z Learem stromą dróżką pod górę.
- Bądź ostrożny... - wyszeptał sam do siebie służący, patrząc za nimi dopóki nie zniknęli za zakrętem.
~***~
Twierdzę otaczały wysokie, surowe mury z szarego kamienia. Przez ostatni odcinek drogi po obu stronach ścieżki stały grube, zaostrzone pale. Na każdym zakręcie serce Leara podchodziło do gardła, jednak widać ostatnio Gniewnemu Panu nikt nie podpadł, bo nie natknęli się na żadne nabite ciało. Możliwe, że Serafin jeszcze żył.
Kiedy ciężkie wrota otwarły się z głośnym skrzypnięciem, czarne ptaki siedzące na nich do tej pory wzbiły się w powietrze, kracząc. Generał naciągnął kaptur, by lepiej zasłaniał twarz i docisnął skrzydła do pleców. Lucyfer jednak nie okazywał najmniejszych oznak niepokoju. Jego oblicze było raczej ponure.
- Mógłby naoliwić tą bramę - mruknął, spoglądając na wjazd krytycznie. - Mam wrażenie, że nie robi tego, by nastraszyć potencjalnych wędrowców.
- Twoja eskorta z wizyty na wizytę staje się coraz mniejsza - rozległ się czyjś głos. Anioł spojrzał w tamtą stroną i ujrzał Gniewnego Pana sunącego ku nim przez dziedziniec. Znał go jedynie ze starych malowideł w domu archaniołów, ale okazały się one całkiem dobrze oddawać rzeczywistość. Może poza czarną peleryną, którą tam zawsze miał na sobie i Kosą Śmierci w dłoni. Samael jako Lord ubierał się po szlachecku, a przy pasie nosił miecz.
- Może to te narzędzia tortur po drodze tak na nich działają? - spytał sceptycznie Lucyfer, krzyżując ręce na piersi.
- Wolisz, żebym wieszał głowy wrogów na murach? - czarnoskrzydły uniósł brwi niewinnie.
- Zapomnij... - westchnął książę. - Moja eskorta zaraz tu będzie, na razie walczą z podjazdem jaki zafundowałeś swoim gościom. Ja wybrałem się przodem, bo mam do ciebie sprawę.
- W takim razie nie odmówisz kieliszka wina dla ciebie i twojego towarzysza? Przy trunku lepiej się rozmawia o interesach - kiedy odwrócił się w stronę drzwi, Lear zgrzytnął zębami z wściekłości, ale Lucyfer tylko rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie. Weszli do środka za Lordem.
Wnętrze zamku było ponure i ciemne. Brakowało dekoracji na korytarzach, a kroki niosły się echem po nagich ścianach. Salon, do którego zaprosił ich Samael skąpany był w krwawym blasku ognia palącego się w kominku i świec. Przy niewielkim stole stały fotele obite ciemnym materiałem, a na ścianach wisiały obrazy przedstawiające sceny abstrakcyjne, ale w jakiś sposób wzbudzające niepokój. Jaśniejsze plamy przypominały płomienie trawiące wszystko, co napotkają na swej drodze, te nieco brązowawe mogły być istotami, które nie zdołały przed nimi uciec. Lear dopiero po chwili zorientował się, że nie może od nich oderwać wzroku. Otrząsnął się i idąc śladem Lucyfera usiadł na jednym z foteli.
- Mógłbyś rozsunąć zasłony? - książę rzucił oburzone spojrzenie na zasłonięte okna. - Samaelu, naprawdę, próbujesz mnie wystraszyć?
- Ależ skąd. Po prostu czasem lubię posiedzieć przy świecach – były Anioł Śmierci nalał wina do kieliszków i podał jeden Lucyferowi. Ten wziął go w ręce, ale nie umoczył nawet ust.
- Przejdę od razu do sedna. Doszły mnie słuchy, że złapałeś dzisiaj anioła - powiedział. - Chcę, żebyś go uwolnił.
Lord zamarł na chwilę, ale na jego usta szybko powrócił kpiący uśmiech.
- Nie sądziłem, że Vestar ci o czymś doniesie... - rzekł. - Mój książę, niestety potrzebuję krwi tego anioła, aby pilnować granic, jak mi nakazałeś... Mam prawo robić z zakładnikami co mi się podoba, prawda?
- Dopóki nie rozkażę ci inaczej. Właśnie to robię – Lucyfer wydawał się zupełnie spokojny, ale jego głos był stanowczy. - Poza tym, o ile dobrze wiem, ten anioł nie był zakładnikiem - podczas drogi pod górę Lear przybliżył mu całą sytuację. - Nie uważasz, ze pilnowanie granicy byłoby prostsze, gdybyś po prostu znalazł sobie generała i uzbierał porządne wojsko?
- Prostsze? Nie, raczej bardziej humanitarne - wzruszył ramionami Samael.
- Samaelu, uwolnij tego anioła – rozkazał książę, ale jego Lord tylko się skrzywił.
- Czemu tak nalegasz? To tylko anioł.
- Próbuję nawiązać pokój. Nie będę wszczynał wojny o jednego skrzydlatego, którego ty ubzdurałeś sobie złapać - westchnął Lucyfer.
- Nie sądzę, żeby ktoś go szukał – odparł obojętnie szlachcic, na co książę spojrzał znacząco na Leara. Anioł skinął głową i rozpiął pelerynę, odsłaniając złożone skrzydła. Gniewny Pan uniósł brwi i milczał przez chwile po czym uśmiechnął się drapieżnie.
- Tak nisko spadłeś, że pomagasz aniołom, Lucyferze? - zapytał z nutką kpiny w głosie.
- Po prostu zamieniam życie jednego skrzydlatego za wolność moich poddanych, których Lear wziął na zakładników podczas walk – wyjaśnił książę, ale jego ogon zadrżał ze złości. - Poza tym, to nie twój interes. Jeśli ci rozkazuję, masz to wykonać. Powierzyłem ci moc Lorda, znoszę twoje wybryki i się nie wtrącam, jednak to nie zmienia faktu, że musisz robić, co ci każę.
Jego ton był nieznoszący sprzeciwu i generał pomyślał, że gdyby ktoś odezwał się tak do niego, bez szemrania zrobiłby cokolwiek. Samael jednak zdawał się niewzruszony.
- Chyba nie chcesz zaczynać ze mną wojny, Sam – w głosie księcia po raz pierwszy zabrzmiała groźba.
Gniewny Pan pokręcił głową z lekkim uśmiechem.
- Ani ty ze mną. Trudno określić, kto by ją wygrał, prawda?
Kiedy odpowiedziało mu tylko ponure milczenie Lucyfera, wstał, wyciągając z kieszeni pęk kluczy.
- Skoro to dla dobra twoich poddanych, książę, to będę musiał się dostosować... - westchnął teatralnie. - Chodźcie. Zabiorę was do niego.
Lear miał wielką ochotę odmówić, bo zapuszczenie się w najgłębsze zakątki tego przeklętego zamczyska ani trochę mu się nie uśmiechało, ale widząc, że książę wstaje bez mrugnięcia okiem i podąża za swoim Lordem, zrozumiał, że nie ma wyboru. Ruszył za nimi, rozglądając się ukradkiem, jakby z jakiegoś korytarza coś miało zaraz na nich wyskoczyć. Szli jakiś czas, mając rzędy pozamykanych drzwi, potem schodami do lochów. Tam Samael zatrzymał się przy jednej z celi i otworzył ją.
Serafin siedział na ziemi przykuty do ściany, a błękitne kosmyki opadały mu na czoło. Na nadgarstku miał zakrwawiony opatrunek. Kiedy na jego twarz padło światło, uniósł głowę, poruszając lekko skrzydłami.
- Serafinie! - Lear przypadł do niego, przesuwając dłońmi po jego ciele, jakby chciał się upewnić, że brat jest cały i zdrowy. Pozwolił księciu rozkuć kajdany, a kiedy ręce anioła opadły bezsilnie, wziął go w ramiona.
- Braciszku... Przyszedłeś... - wyszeptał Serafin ze łzami w oczach, wtulając nos w jego ramię. - Naprawdę po mnie przyszedłeś...
- Braciszku? A więc to dlatego chciałeś mu pomóc... - Samael uniósł brwi, spoglądając znacząco na Lucyfera. Przypomniało mu się, jak jeszcze za ich czasów w Niebie, książę zgubił się w mieście, do którego zabrał ich Metatron. Kiedy go odnaleźli, Michał przytulał go tak samo jak teraz Lear tulił swego brata.
- Nie wiem, o czym mówisz – powiedział teraz obojętnie, odwracając głowę od sceny pojednania.
Serafin tymczasem odsunął się już od Leara i złapał go za ramię z nagłym przerażeniem w oczach.
- Co z Vestarem? Muszę go zobaczyć! - zawołał, patrząc na niego błagalnie. - Jeśli coś mu się stanie... Chcę mu się jakoś odwdzięczyć...
Rudy przygryzł wargę niepewnie i nic nie powiedział, więc uzdrowiciel zwrócił się do Lucyfera.
- Książę... Proszę... On może umrzeć...
- Dobra, idź, nie zawracajcie mi głowy! - przewrócił oczyma czarnowłosy. -Co ja jestem, towarzystwo pomocy aniołom? Wiesz, do czego służy koń, nie?
Zanim skończył mówić, Serafin już biegł po schodach, zostawiając osłupiałego Leara samego w celi.
- Mogłem mu upuścić więcej krwi - skomentował Samael, unosząc brwi.
~***~
Kiedy Serafin wszedł do pokoju, Vestar wyglądał jak martwy. Medyk przy jego łóżku miał grobową minę, lecz klatka piersiowa byłego generała wciąż lekko unosiła się i opadała. Anioł podziękował mężczyźnie i go odprawił, po czym sam zajął jego miejsce, patrząc z bólem i czułością na twarz demona.
- Wszystko będzie dobrze... - wyszeptał, odsuwając kołdrę, by odsłonić zakrwawiony bandaż. Jego dłoń spoczęła pod sercem i zalśniła fioletowym blaskiem. Lear stojący w drzwiach przyglądał się całej scenie, marszcząc czoło. Z jakiegoś powodu czuł, że nie powinien tam być, ale uparcie odmawiał zostawienia brata samego. W głębi korytarza czekali Lucyfer i Dantalian. Anioł uparcie ignorował ich obecność.
- Nie! - krzyk Serafina wyrwał go z zamyślenia. Błękitnoskrzydły trzymał dłoń Vestara w swojej, drugą wciąż próbując go uleczyć, ale klatka piersiowa demona już się nie poruszała. - Błagam, nie! Proszę... Nie mogę cię stracić...
Blask przy jego ręce nabrał intensywności, a on błagalnie wpatrywał się w twarz przyjaciela. W końcu puścił go i położył głowę na jego piersi, łkając cicho. Lear chciał podejść i go przytulić, ale Dan zatrzymał go, kręcąc głową. Nagle jednak Vestar poruszył się nieznacznie. Uzdrowiciel poderwał głowę i widząc, że oczy generała lekko się otworzyły, rzucił mu się na szyję z radosnym okrzykiem.
- Ała! Serafinie... - demon przytulił go, drżącymi jeszcze z osłabienia rękoma, jakby był najdroższym na świecie skarbem. - Wróciłeś do mnie...
- Nie odszedłbym bez pożegnania... - błękitnoskrzydły odsunął się i pocałował go czule. Dopiero wtedy Lear wycofał się na korytarz, zamykając za sobą drzwi. Dan podszedł i położył mu rękę na ramieniu.
- Co się stało? - zapytał cicho.
- Serafin go kocha... - westchnął generał i odszedł do ogrodu, by chwilę posiedzieć w samotności.
Po chwili blondas jednak dołączył do niego i przycupnął obok na ławce. Milczeli jakiś czas, dopóki Lear nie westchnął głęboko.
- Dziękuję za twoją pomoc. Bez ciebie w życiu bym go nie znalazł - powiedział ze zrezygnowaniem.
- Co masz zamiar zrobić? - zapytał demon, patrząc na niego spod grzywki.
- Nie wiem... Nie mam pojęcia – anioł schował twarz w dłoniach. - On pójdzie ze mną, jeśli będę chciał. Zawsze myślał o mnie więcej niż o sobie... Ale... Nawet jeśli bym go zabrał do domu, nie mógłby nigdzie wychodzić. Musiałby się ukrywać przed wszystkimi, a gdyby ktoś go odkrył i doniósł, obaj mielibyśmy kłopoty. Nie chcę, żeby całe życie musiał spędzić w ukryciu... A kiedy zawrzemy pokój, tutaj będzie wolny... Tylko, że nie wyobrażam sobie życia bez niego...
- Lear... - Dan odsunął jego dłonie i spojrzał mu w oczy. - Kochasz go?
- Tak! Zrobiłbym dla niego wszystko – Lear westchnął, przygryzając lekko wargę.
- Więc zrobisz to, co dla niego najlepsze – powiedział demon i wtedy po twarzy anioła pociekły łzy. Oparł czoło na ramieniu blondyna, a ten pozwolił mu płakać, gładząc uspokajająco jego włosy.
~***~
Serafin patrzył na śpiącego Vestara z czułym uśmiechem. Demon musiał odpoczywać, bo stracił dużo krwi, ale jego życiu nic już nie zagrażało. Złożył na jego czole delikatny pocałunek i wyszedł, z całych sił starając się nie oglądać za siebie. Na korytarzu już czekał na niego Lear w towarzystwie Lucyfera i tego blond demona, który się do niego przypałętał. Rudy spojrzał na swoich towarzyszy, a blondas tylko skinął głową z uśmiechem.
- Serafinie... Porozmawiajmy na osobności - poprosił go brat, a on z zaskoczeniem skinął głową. Weszli do sąsiedniego pokoju. Lear nic nie mówił i uzdrowiciel zaczynał się niepokoić.
- Coś się stało, bracie? - zapytał, kładąc mu rękę na ramieniu.
- Czy kochasz tego demona? - generał spojrzał mu w oczy. Serafin cofnął dłoń, czując w sercu ukłucie.
- To nie ma nic do rzeczy, głuptasie. Przecież cię nie zostawię - powiedział, siląc się na uśmiech.
- Po prostu mi powiedz – przerwał mu Lear. Błękitnoskrzydły przytulił go mocno.
- Kocham. Bardzo – przyznał. Czuł, jak jego brat wypuszcza oddech, który dotąd chyba wstrzymywał.
- Więc zostań - rzekł, odsuwając go na długość wyciągniętych ramion. - Z nim. Tu ci będzie lepiej. Ja dam sobie radę.
- Ale... Przebyłeś tak daleką drogę... - zaprotestował uzdrowiciel.
- Tak. Nie żałuję tego. Jednak wiem, że masz szansę na życie lepsze niż to, które będę mógł ci zapewnić. Tu nie będziesz musiał się ukrywać jak wygnaniec. Jeśli szlachta się dowie, że wróciłeś do Nieba, mogą cię nawet zabić.
- Stanę się demonem... - zauważył jeszcze Serafin. - A Samael może mnie znowu schwytać, jeśli pojedziesz...
- Nie schwyta. Lucyfer powiedział, że wyda pozwolenie na twój pobyt z Vestarem. Samael nie będzie miał prawa cię tknąć – Lear spojrzał mu stanowczo w oczy. - Więc?
- Dziękuję... - anioł stanął na palcach i pocałował go w czoło. - Kiedy będzie pokój, będziesz musiał przyjeżdżać, wiesz o tym?
- Będę przyjeżdżać nawet i bez pokoju - zapewnił go brat z uśmiechem. - Więc? Do zobaczenia?
- Do zobaczenia – skinął głową Serafin i jeszcze raz uściskał go na pożegnanie.
_____________________________________________________________
WR:
Znowu ledwo się wyrabiamy, przepraszam, to moja wina dzisiaj dopiero
kończyłam ten rozdział i jeszcze trzeba był go betować ^^” Ale
wyszedł mi łzawy, to fakt... Cóż, co dalej z Danem i jak potoczy
się reszta wizyty Lucka u Samaela dowiecie się za tydzień :D
Dzięki serdecznie za wszystkie komentarze zarówno starych jak i
nowych czytelników <3 Wrzuciłam do galerii arta z Learem, jakby
ktoś był zainteresowany, huhu, Dan ma gust, trzeba przyznać ;P
SC:
Hnnng, tyle dramy.... No, ale wszystko się dobrze skończyło~~ Ten Lear wyszedł Rabbit ślicznie, trzeba przyznać, ma
dziewczyna talent *w* Lucek robi sobie Tour de Hell, dzięki czemu
będziecie mogli bliżej zapoznać się z naszymi ukochanymi Lordami,
a są to zaiste ciekawe postacie~~ Tak więc, do zobaczenia w
następną sobotę~~
Uff kamień spadł mi z serca. Vestar i Serafin mogą w końcu być razem. On żyje!!! Uf.. Mam tylko nadzieję, że Samael nie zrobi nic głupiego i nie sprzeciwi się Lucyferowi.Tylko szkoda mi trochę Lear'a, zostawia braciszka. On jest aniołem a on stanie się demonem, lecz na szczęście to nie ma znaczenia:) Bo będą zawsze rodzeństwem.:)
OdpowiedzUsuńCiekawi mnie co zrobi Dan. Anioł będzie musiał wrócić, a demon? Mhm... wydaje mi się, że zbliżyli sie do siebie. :) Ciekawe jak to będzie dalej:)
Pisz szybciutko:)
Rozdział wspaniały. Mam nadzieję, że wena nigdy was nie opuści:D
Pozdrawiam
Maru;3
Uśmiałam się czytając słowa Samaela, który powiedział, że mógł upuścić mu więcej krwi xD Już mi się nawet nie chce pisać ile postaci pokochałam, bo są ta prawie wszystkie jakie tu występują ;p Rozdział był cudowny, już nie mogę się doczekać następnego ^^
OdpowiedzUsuńDużo weny ;)