Ludzie
zgromadzili się wokół drewnianego ołtarza, pokornie chyląc głowy. Pod platformą
ułożono kilka koszy z jedzeniem i całe góry źle oszlifowanych klejnotów.
Zapatrzona w obiekt kultu gawiedź nie zauważyła dziwnych nieznajomych, którzy
zaplątali się gdzieś pomiędzy nimi.
- I gdzie on jest? - zapytał zielonooki o rudych, niemalże czerwonych włosach i mocno rozbudowanej klatce piersiowej. Najniższy, brunet uciszył go spojrzeniem.
-Zobaczysz. Przestań się wygłupiać, bo nawet oni ogarną, że coś jest z nami nie tak - syknął mu do ucha. Trzeci, o brzoskwiniowych włosach ze znudzeniem opierał się o pal.
Wtem grupa ludzi zebranych tuż pod ołtarzem, najwyraźniej kapłani zaczęli bębnić rytmicznie. Dziwne, długie instrumenty, które trzymali inni wydawały zawodzący, hipnotyczny dźwięk. Na drewnianej platformie znikąd buchnęły ognie a między płomiennymi językami pojawił się bożek. Jego nagą skórę zasłaniała opaska z drogich kamieni na biodrach i kolia okalająca szyję.
Melodia przybrała na sile, stała się dzika i nieokiełznana, zaś zielonowłose bóstewko zaczęło wyginać się do niej w pełnym pasji tańcu. Jego złote oczy błyszczały jakby obłędem. Asmodeusz zapatrzył się na to zjawisko ze zdumieniem. Światła pochodni migały dziwnie, łapiąc każdy ruch demona w jedną stop klatkę. Kosmyki włosów wirujące wokół jasnej skóry. Krople potu spływające po karku. Blade usta, lekko rozchylone subtelnie w tym szalonym pędzie. Złoto świecące w blasku ognia. Grzechot drogocennych bransolet wokół nadgarstków i kostek. Mięśnie brzucha poruszające się jakby bez udziału woli ich właściciela. Wszystko to razem miało jakiś oszałamiający czar, który sprawiał, że od bożka nie można było oderwać wzroku.
Asmodeusz, zupełnie zdjęty magią ruchów zielonowłosego, patrzył na niego całkiem oszołomiony. Kiedy złote oczy spojrzały w tłum i napotkały jego zielone, po plecach przeszedł mu dreszcz. Zasłonka odurzenia wciąż zakrywała złote tęczówki delikatną błoną, ale pod nią było tyle... Nieświadomie Lord Rozpusty zrobił krok do przodu i wtedy...
- To ma być Lord Chciwości, Lucuś? Tańcząca amazonka? - Beelzebub spojrzał na czarnowłosego sceptycznie, zupełnie łamiąc czar. Asmodeusz wzdrygnął się jak oblany zimną wodą i rzucił jeszcze jedno spojrzenie na platformę. Bożek stał w miejscu, bokiem do wyznawców, zamrożony w połowie ruchu i z zaskoczeniem patrzył prosto na Pana Rozpusty. Ten odwrócił się szybko i zniknął wraz z towarzyszami w tłumie.
- I gdzie on jest? - zapytał zielonooki o rudych, niemalże czerwonych włosach i mocno rozbudowanej klatce piersiowej. Najniższy, brunet uciszył go spojrzeniem.
-Zobaczysz. Przestań się wygłupiać, bo nawet oni ogarną, że coś jest z nami nie tak - syknął mu do ucha. Trzeci, o brzoskwiniowych włosach ze znudzeniem opierał się o pal.
Wtem grupa ludzi zebranych tuż pod ołtarzem, najwyraźniej kapłani zaczęli bębnić rytmicznie. Dziwne, długie instrumenty, które trzymali inni wydawały zawodzący, hipnotyczny dźwięk. Na drewnianej platformie znikąd buchnęły ognie a między płomiennymi językami pojawił się bożek. Jego nagą skórę zasłaniała opaska z drogich kamieni na biodrach i kolia okalająca szyję.
Melodia przybrała na sile, stała się dzika i nieokiełznana, zaś zielonowłose bóstewko zaczęło wyginać się do niej w pełnym pasji tańcu. Jego złote oczy błyszczały jakby obłędem. Asmodeusz zapatrzył się na to zjawisko ze zdumieniem. Światła pochodni migały dziwnie, łapiąc każdy ruch demona w jedną stop klatkę. Kosmyki włosów wirujące wokół jasnej skóry. Krople potu spływające po karku. Blade usta, lekko rozchylone subtelnie w tym szalonym pędzie. Złoto świecące w blasku ognia. Grzechot drogocennych bransolet wokół nadgarstków i kostek. Mięśnie brzucha poruszające się jakby bez udziału woli ich właściciela. Wszystko to razem miało jakiś oszałamiający czar, który sprawiał, że od bożka nie można było oderwać wzroku.
Asmodeusz, zupełnie zdjęty magią ruchów zielonowłosego, patrzył na niego całkiem oszołomiony. Kiedy złote oczy spojrzały w tłum i napotkały jego zielone, po plecach przeszedł mu dreszcz. Zasłonka odurzenia wciąż zakrywała złote tęczówki delikatną błoną, ale pod nią było tyle... Nieświadomie Lord Rozpusty zrobił krok do przodu i wtedy...
- To ma być Lord Chciwości, Lucuś? Tańcząca amazonka? - Beelzebub spojrzał na czarnowłosego sceptycznie, zupełnie łamiąc czar. Asmodeusz wzdrygnął się jak oblany zimną wodą i rzucił jeszcze jedno spojrzenie na platformę. Bożek stał w miejscu, bokiem do wyznawców, zamrożony w połowie ruchu i z zaskoczeniem patrzył prosto na Pana Rozpusty. Ten odwrócił się szybko i zniknął wraz z towarzyszami w tłumie.
~***~
Mammon
złożył wszystkie łupy w swojej jaskini i przysiadł, opierając się plecami o drogocenną
górę. Zdobywanie nowych skarbów napełniało go pozytywną energią. Wziął do ręki
pierwszą lepszą błyskotkę i zaczął ją podziwiać, przesuwając smukłymi palcami
po złotej powierzchni. Szybko jednak jego myśli uciekły do czegoś innego.
Mężczyzna na pokazie. Miał niesamowicie zielone oczy i patrzył na niego tak
jakoś dziwnie... Mammon odchylił głowę, patrząc na sklepienie swojej jaskini.
Czy ten facet był demonem? Na pewno tak. W takim razie, mógłby spróbować go odszukać,
chociażby z ciekawości.
Przez kolejne parę dni zamiast odpowiadać na wezwania wyznawców, robił wypady do niewielkich wiosek w górach, ale nikt nie potrafił, lub nie chciał udzielić mu informacji. W jakiś sposób mógł to zrozumieć. Anioły, nawet jeśli od dawna upadłe, wciąż były uprzedzone do wytworów ludzkiej wyobraźni, powołanych do życia siłą kultu.
W końcu poddał się i wrócił do jaskini. Kiedy jego bose stopy dotknęły chłodnej posadzki, poczuł że jest w domu. Złoto lśniło w całej swej ozdobności. Koniec z wygłupami. Tylko rzeczy martwe mogą dać szczęście nieśmiertelnej istocie.
- Witaj, Mammonie - rozległ się miękki głos i zaskoczony bożek odwrócił się w stronę, z której dochodził. Na jednym z jego stosów siedział młody mężczyzna. Czarne loki okalały jego twarz, a czerwone oczy lśniły jak dwa rubiny. Mammon go kojarzył. Był wtedy na pokazie razem z zielonookim mężczyzną, ale nie zapadł mu raczej w pamięć.
- Czego chcesz? - burknął niegrzecznie. - Zejdź z mojego złota.
Demon zeskoczył na posadzkę posłusznie, a na twarzy wykwitł mu tajemniczy uśmiech.
- Przyszedłem złożyć ci ofertę nie do odrzucenia - powiedział. - Jesteś bożkiem, prawda? Ludzie cię czczą, przez co odchodzą od wiary w jednego i prawdziwego Boga... Moim braciom to nie w smak, co więcej okradasz moje wojsko...
- Mam to w nosie - warknął Mammon. - Jedyny i prawdziwy? A ja nie jestem prawdziwy? Z resztą, to raczej nie jest twoja sprawa, skoro jesteś tu na dole.
- Stworzyły cię ludzkie urojenia, jak z resztą wielu innych - kontynuował spokojnie niechciany gość. - Kiedy czasy się zmienią, zostaniesz zapomniany i utracisz siłę. Ja chcę ci zaproponować życie nie jako Mammon, pogańskie bóstwo, ale jako Mammon, Lord Chciwości, rządca okręgu w moim państwie. Będziesz zarządzał podatkami, nie bez profitów, a co najważniejsze - nie będziesz zależny od ludzi.
Mammon spojrzał na sterty swych skarbów. Fakt, propozycja była kusząca. Jednak wtedy musiałby podlegać komuś nad nim. Straciłby wolność, którą również chciał zachować.
- Nie, dziękuję. Zostanę tu - odparł stanowczo.
- Jesteś pewien? Czasem by coś mieć, trzeba się wyrzec czegoś mniej cennego. Myślę, że zyskałbyś więcej niż kosz owoców raz na jakiś czas i parę błyskotek, przyjmując ten urząd. - demon zmarszczył lekko brwi, bożek jednak uparcie pokręcił głową.
- Ludzie mnie stworzyli i mogą zrobić ze mną, co chcą - skłamał. Jego gość westchnął, ale kiwnął ze zrozumieniem.
- No dobrze. Twoja decyzja - odwrócił się, by wyjść z jaskini ale nagle jakby coś sobie przypomniał i spojrzał do tyłu. - Ach... Polubiłeś Moda, prawda?
Złote oczy Mammona rozszerzyły się i po chwili przystanął na warunki Lucyfera.
Przez kolejne parę dni zamiast odpowiadać na wezwania wyznawców, robił wypady do niewielkich wiosek w górach, ale nikt nie potrafił, lub nie chciał udzielić mu informacji. W jakiś sposób mógł to zrozumieć. Anioły, nawet jeśli od dawna upadłe, wciąż były uprzedzone do wytworów ludzkiej wyobraźni, powołanych do życia siłą kultu.
W końcu poddał się i wrócił do jaskini. Kiedy jego bose stopy dotknęły chłodnej posadzki, poczuł że jest w domu. Złoto lśniło w całej swej ozdobności. Koniec z wygłupami. Tylko rzeczy martwe mogą dać szczęście nieśmiertelnej istocie.
- Witaj, Mammonie - rozległ się miękki głos i zaskoczony bożek odwrócił się w stronę, z której dochodził. Na jednym z jego stosów siedział młody mężczyzna. Czarne loki okalały jego twarz, a czerwone oczy lśniły jak dwa rubiny. Mammon go kojarzył. Był wtedy na pokazie razem z zielonookim mężczyzną, ale nie zapadł mu raczej w pamięć.
- Czego chcesz? - burknął niegrzecznie. - Zejdź z mojego złota.
Demon zeskoczył na posadzkę posłusznie, a na twarzy wykwitł mu tajemniczy uśmiech.
- Przyszedłem złożyć ci ofertę nie do odrzucenia - powiedział. - Jesteś bożkiem, prawda? Ludzie cię czczą, przez co odchodzą od wiary w jednego i prawdziwego Boga... Moim braciom to nie w smak, co więcej okradasz moje wojsko...
- Mam to w nosie - warknął Mammon. - Jedyny i prawdziwy? A ja nie jestem prawdziwy? Z resztą, to raczej nie jest twoja sprawa, skoro jesteś tu na dole.
- Stworzyły cię ludzkie urojenia, jak z resztą wielu innych - kontynuował spokojnie niechciany gość. - Kiedy czasy się zmienią, zostaniesz zapomniany i utracisz siłę. Ja chcę ci zaproponować życie nie jako Mammon, pogańskie bóstwo, ale jako Mammon, Lord Chciwości, rządca okręgu w moim państwie. Będziesz zarządzał podatkami, nie bez profitów, a co najważniejsze - nie będziesz zależny od ludzi.
Mammon spojrzał na sterty swych skarbów. Fakt, propozycja była kusząca. Jednak wtedy musiałby podlegać komuś nad nim. Straciłby wolność, którą również chciał zachować.
- Nie, dziękuję. Zostanę tu - odparł stanowczo.
- Jesteś pewien? Czasem by coś mieć, trzeba się wyrzec czegoś mniej cennego. Myślę, że zyskałbyś więcej niż kosz owoców raz na jakiś czas i parę błyskotek, przyjmując ten urząd. - demon zmarszczył lekko brwi, bożek jednak uparcie pokręcił głową.
- Ludzie mnie stworzyli i mogą zrobić ze mną, co chcą - skłamał. Jego gość westchnął, ale kiwnął ze zrozumieniem.
- No dobrze. Twoja decyzja - odwrócił się, by wyjść z jaskini ale nagle jakby coś sobie przypomniał i spojrzał do tyłu. - Ach... Polubiłeś Moda, prawda?
Złote oczy Mammona rozszerzyły się i po chwili przystanął na warunki Lucyfera.
~***~
Włosy
przyszłego Lorda Chciwości były długie i splątane. Książę siedział na stołku,
czesząc je powoli. Po rozmowie w jaskini Lucyfer zabrał Mammona do swojego
pałacu, by przygotować do prezentacji Asmodeuszowi, Beelzebubowi i Lewiatanowi.
Na początek musiał zająć się jego wyglądem zewnętrznym. Zielonowłosy bożek spoglądał
w lustro z lekką ciekawością.
- Więc szukasz osób, które pomogą ci rządzić? - zapytał po chwili milczenia. Lucyfer wzruszył lekko ramionami.
- Raczej osób, które będą w stanie ogarnąć tak wielki teren. Większość wygnańców pomagała budować pałac, ale niektórzy wyjechali aż w góry, by się tam osiedlić. Trzeba nam szlachty, która da radę nadzorować nawet najdalsze zakątki królestwa - odparł, zaplatając mu gruby warkocz.
- Ale dlaczego ja? - zdumiał się bożek. - Musisz być świadom, że aniołowie patrzą na ludzkie wytwory krzywym okiem.
- Aniołowie? Ludzkie wytwory? - uniósł brwi czarnowłosy. - Kto dba o takie brednie? Jesteśmy wszyscy mieszkańcami tych terenów, jesteśmy wszyscy demonami, niezależnie od pochodzenia. Myślisz, że w rodzącym się kraju jest czas na konflikty wewnętrzne? Niby czym różnisz się od nas, Mammonie?
Zielonowłosy spojrzał w lustro, porównując ich odbicia. Jego długie, wygięte na boki rogi i zakręcone rogi Lucyfera. Jego rozłożyste, błoniaste skrzydła i tracące pióra skrzydła księcia. Jego śmigający na boki ogon i ogon czarnowłosego, nieco cieńszy i krótszy, ale na pewno nie inny.
- Wierz mi, z biegiem czasu i oni zapomną o pochodzeniu - zapewnił go książę z lekkim uśmiechem na ustach.
Bożek… Albo raczej demon odpowiedział mu tym samym, po czym sięgnął po nożyczki leżące na stoliku i podał je Lucyferowi.
- Obetnij mi włosy.
- Więc szukasz osób, które pomogą ci rządzić? - zapytał po chwili milczenia. Lucyfer wzruszył lekko ramionami.
- Raczej osób, które będą w stanie ogarnąć tak wielki teren. Większość wygnańców pomagała budować pałac, ale niektórzy wyjechali aż w góry, by się tam osiedlić. Trzeba nam szlachty, która da radę nadzorować nawet najdalsze zakątki królestwa - odparł, zaplatając mu gruby warkocz.
- Ale dlaczego ja? - zdumiał się bożek. - Musisz być świadom, że aniołowie patrzą na ludzkie wytwory krzywym okiem.
- Aniołowie? Ludzkie wytwory? - uniósł brwi czarnowłosy. - Kto dba o takie brednie? Jesteśmy wszyscy mieszkańcami tych terenów, jesteśmy wszyscy demonami, niezależnie od pochodzenia. Myślisz, że w rodzącym się kraju jest czas na konflikty wewnętrzne? Niby czym różnisz się od nas, Mammonie?
Zielonowłosy spojrzał w lustro, porównując ich odbicia. Jego długie, wygięte na boki rogi i zakręcone rogi Lucyfera. Jego rozłożyste, błoniaste skrzydła i tracące pióra skrzydła księcia. Jego śmigający na boki ogon i ogon czarnowłosego, nieco cieńszy i krótszy, ale na pewno nie inny.
- Wierz mi, z biegiem czasu i oni zapomną o pochodzeniu - zapewnił go książę z lekkim uśmiechem na ustach.
Bożek… Albo raczej demon odpowiedział mu tym samym, po czym sięgnął po nożyczki leżące na stoliku i podał je Lucyferowi.
- Obetnij mi włosy.
~***~
Asmodeusz
spoglądał na nowego Lorda z niedowierzaniem. Gdzie podział się ten egzotyczny
bożek? Zielone włosy były teraz krótkie, ułożone i potraktowane żelem, ciało
ukrywał elegancki garnitur w brązowo-złote pasy, a w oczach widać było coś
między kpiną a ciekawością.
- Poznajcie Mammona - przedstawił go Lucyfer. – Teraz musimy znaleźć jeszcze dwóch Lordów, liczę, że jak najszybciej.
Złotooki skinął głową na powitanie, po czym zaczął coś mówić, lecz Pan Rozpusty prawie go nie słuchał. Z każdym słowem zdawało mu się, że ktoś potraktował jego zauroczenie jako szybę kuloodporną i teraz wali w nią młotkiem, z każdym ciosem powiększając pęknięcia. Z dzikiej piękności Mammon zmienił się w ulizanego biurokratę zapatrzonego w pieniądze i dostatek.
- Mam nadzieję, że będzie nam się dobrze razem pracowało - zakończył Lord z uśmiechem. W ciszy która zapadła, zgrzyt odsuwanego krzesła zabrzmiał nienaturalnie głośno.
- Bożek pozostanie bożkiem, nieważne jak długie rogi i wielkie skrzydła będzie miał - powiedział ozięble Asmodeusz. - Jesteś wytworem ludzkiej wyobraźni i twoja siła zdechnie jak szczur razem z ich pamięcią o tobie. Ciągnij z ludu tyle kasy, ile zdołasz, bo tylko na to cię stać.
Z tymi słowy odwrócił się plecami i bezceremonialnie wyszedł z sali, nie zważając na zdumione spojrzenia reszty zgromadzonych. Mammon przygryzł wargę, a jego dłonie niepostrzeżenie zadrżały.
- No… Możecie się rozejść - powiedział szybko Lucyfer, a kiedy Beelzebub i Lewiatan opuścili salę, zamknął drzwi i odwrócił się do demona.
- Możesz wrócić - rzekł, kładąc mu dłoń na ramieniu.
- Co? - zapytał zaskoczony Mammon, podnosząc na niego złote oczy.
- Przecież obiecałem ci Moda, tak? A skoro on się tak zachował, to nasza umowa jest nieważna – westchnął książę. Zielonowłosy uśmiechnął się lekko.
- Nie ma mowy. Zostaję. Chcę tą fuchę, sam mówiłeś że na niej zarobię, nie?
Upadły anioł przez chwilę patrzył na niego z niedowierzaniem, po czym zaśmiał się cicho.
- Faktycznie jesteś Lordem Chciwości, prawda?
Mammon skinął głową, notując sobie w pamięci, że książę jest jedną z tych osób, które tylko na pierwszy rzut oka nie wzbudzają szacunku, po czym opuścił salę i udał się do swego tymczasowego pokoju. Padł na wznak na łóżko i westchnął cicho.
- No to się nieźle rozczarowałem - mruknął, przyciągając do siebie poduszkę i ściskając ją lekko. W innej części pałacu na tarasie, zapalając cygaro, Asmodeusz pomyślał sobie dokładnie to samo.
- Poznajcie Mammona - przedstawił go Lucyfer. – Teraz musimy znaleźć jeszcze dwóch Lordów, liczę, że jak najszybciej.
Złotooki skinął głową na powitanie, po czym zaczął coś mówić, lecz Pan Rozpusty prawie go nie słuchał. Z każdym słowem zdawało mu się, że ktoś potraktował jego zauroczenie jako szybę kuloodporną i teraz wali w nią młotkiem, z każdym ciosem powiększając pęknięcia. Z dzikiej piękności Mammon zmienił się w ulizanego biurokratę zapatrzonego w pieniądze i dostatek.
- Mam nadzieję, że będzie nam się dobrze razem pracowało - zakończył Lord z uśmiechem. W ciszy która zapadła, zgrzyt odsuwanego krzesła zabrzmiał nienaturalnie głośno.
- Bożek pozostanie bożkiem, nieważne jak długie rogi i wielkie skrzydła będzie miał - powiedział ozięble Asmodeusz. - Jesteś wytworem ludzkiej wyobraźni i twoja siła zdechnie jak szczur razem z ich pamięcią o tobie. Ciągnij z ludu tyle kasy, ile zdołasz, bo tylko na to cię stać.
Z tymi słowy odwrócił się plecami i bezceremonialnie wyszedł z sali, nie zważając na zdumione spojrzenia reszty zgromadzonych. Mammon przygryzł wargę, a jego dłonie niepostrzeżenie zadrżały.
- No… Możecie się rozejść - powiedział szybko Lucyfer, a kiedy Beelzebub i Lewiatan opuścili salę, zamknął drzwi i odwrócił się do demona.
- Możesz wrócić - rzekł, kładąc mu dłoń na ramieniu.
- Co? - zapytał zaskoczony Mammon, podnosząc na niego złote oczy.
- Przecież obiecałem ci Moda, tak? A skoro on się tak zachował, to nasza umowa jest nieważna – westchnął książę. Zielonowłosy uśmiechnął się lekko.
- Nie ma mowy. Zostaję. Chcę tą fuchę, sam mówiłeś że na niej zarobię, nie?
Upadły anioł przez chwilę patrzył na niego z niedowierzaniem, po czym zaśmiał się cicho.
- Faktycznie jesteś Lordem Chciwości, prawda?
Mammon skinął głową, notując sobie w pamięci, że książę jest jedną z tych osób, które tylko na pierwszy rzut oka nie wzbudzają szacunku, po czym opuścił salę i udał się do swego tymczasowego pokoju. Padł na wznak na łóżko i westchnął cicho.
- No to się nieźle rozczarowałem - mruknął, przyciągając do siebie poduszkę i ściskając ją lekko. W innej części pałacu na tarasie, zapalając cygaro, Asmodeusz pomyślał sobie dokładnie to samo.
~***~
Asmodeusz
wpadł na spotkanie Lordów rozczochrany, z koszulą rozpiętą niemalże do pępka.
Na twarzy miał błogi uśmieszek, który wywołał w Mammonie ukłucie zazdrości.
Lucyfer skrzywił się z obrzydzeniem, mierząc przyjaciela wzrokiem.
- Spóźniłeś się - syknął, kątem oka zerkając na Lorda Chciwości. Ten jednak zachował kamienną twarz, nie dając nic po sobie poznać.
- Wybacz, parę diabełków chciało wypić ze mną nektar rozkoszy - wyszczerzył zęby rudy, przeczesując włosy palcami. - Ty też to lubiłeś, Luciu, tęsknię za tymi nocami.
- W przeciwieństwie do mnie. Dorośnij, Mod - książę zmarszczył brwi, krzyżując ręce na piersi.
- Jeju, jesteś taki sztywny - westchnął Asmodeusz. Rozłożył się na swoim krześle i przejechał wzrokiem po zgromadzonych Lordach. - No, to o czym była mowa?
- Ostatni z Lordów. Musimy go wybrać - wyjaśni Beelzebub, który był pochłonięty zjadaniem ciastka pomarańczowego. Zjeżony Belphegor, nowy Lord Lenistwa, obserwował go spode łba. Pan Obżarstwa wyciągnął do niego kawałek, ale Bel tylko przysunął się bliżej zielonowłosego z wrogim sykiem.
- Tylko nie kolejnego bożka. Bez obrazy, Bel, do ciebie nic nie mam, ale niektórzy nie nadają się na takie stanowisko - wzruszył ramionami Mod. Mammon zmarszczył brwi.
- Ci „niektórzy” wcale nie postawili ekonomii państwa na nogi przez ostatnie półtora roku - zauważył jadowicie. - Ale rozumiem, takie rzeczy są trudne do docenienia przez kogoś, kto całe życie nie przepracował ani dnia.
- Strasznie się panoszysz jak na kogoś, kto bez łaski Lucka wymachiwałby tyłkiem ku uciesze gawiedzi - rzekł z pogardą Asmodeusz.
- Po prostu jesteś wściekły, że tego tyłka akurat nigdy nie dostaniesz - uśmiechnął się kpiąco Lord Chciwości, rozkładając ręce.
- Nawet tyłek brudnej, limbowskiej dziwki z ulicy byłby lepszy - rudy parsknął śmiechem pozbawionym wesołości.
- No nie, znowu? - jęknął Lewiatan. - Dogadajcie się wreszcie!
Zupełnie ignorując te słowa, Mammon odwrócił się do Pana Rozpusty i trzasnął go pięścią w twarz. Mod potarł policzek, zdumiony, ale szybko doszedł do siebie i nie pozostał mu dłużnym. Po chwili turlali się już na ziemi w zażartej bójce, ignorując próby pozostałych Lordów, by ich rozdzielić. Rudy przycisnął Lorda Chciwości do podłogi za ramiona i na chwilę zamarł, widząc jego płonące oczy, rozchylone usta i zaczerwienione z wysiłku policzki. Cholera, nie. Nie mógł go pożądać, przecież już to w sobie stłumił… Ale od jakiegoś czasu coraz bardziej miał ochotę agresywnie go pocałować, zamiast się bić.
Ta chwila wahania dała Mammonowi szansę. Z całej siły wbił kolano w krocze Asmodeusza i zepchnął go z siebie. Wstał, wytarł krew z rozciętej wargi, spojrzał z pogardą na skulonego Pana Rozpusty, po czym wyszedł zamaszystym krokiem, nawet się nie oglądając.
- Masz, o co się prosiłeś - zauważył Beelzebub, obierając sobie jabłko.
- Spóźniłeś się - syknął, kątem oka zerkając na Lorda Chciwości. Ten jednak zachował kamienną twarz, nie dając nic po sobie poznać.
- Wybacz, parę diabełków chciało wypić ze mną nektar rozkoszy - wyszczerzył zęby rudy, przeczesując włosy palcami. - Ty też to lubiłeś, Luciu, tęsknię za tymi nocami.
- W przeciwieństwie do mnie. Dorośnij, Mod - książę zmarszczył brwi, krzyżując ręce na piersi.
- Jeju, jesteś taki sztywny - westchnął Asmodeusz. Rozłożył się na swoim krześle i przejechał wzrokiem po zgromadzonych Lordach. - No, to o czym była mowa?
- Ostatni z Lordów. Musimy go wybrać - wyjaśni Beelzebub, który był pochłonięty zjadaniem ciastka pomarańczowego. Zjeżony Belphegor, nowy Lord Lenistwa, obserwował go spode łba. Pan Obżarstwa wyciągnął do niego kawałek, ale Bel tylko przysunął się bliżej zielonowłosego z wrogim sykiem.
- Tylko nie kolejnego bożka. Bez obrazy, Bel, do ciebie nic nie mam, ale niektórzy nie nadają się na takie stanowisko - wzruszył ramionami Mod. Mammon zmarszczył brwi.
- Ci „niektórzy” wcale nie postawili ekonomii państwa na nogi przez ostatnie półtora roku - zauważył jadowicie. - Ale rozumiem, takie rzeczy są trudne do docenienia przez kogoś, kto całe życie nie przepracował ani dnia.
- Strasznie się panoszysz jak na kogoś, kto bez łaski Lucka wymachiwałby tyłkiem ku uciesze gawiedzi - rzekł z pogardą Asmodeusz.
- Po prostu jesteś wściekły, że tego tyłka akurat nigdy nie dostaniesz - uśmiechnął się kpiąco Lord Chciwości, rozkładając ręce.
- Nawet tyłek brudnej, limbowskiej dziwki z ulicy byłby lepszy - rudy parsknął śmiechem pozbawionym wesołości.
- No nie, znowu? - jęknął Lewiatan. - Dogadajcie się wreszcie!
Zupełnie ignorując te słowa, Mammon odwrócił się do Pana Rozpusty i trzasnął go pięścią w twarz. Mod potarł policzek, zdumiony, ale szybko doszedł do siebie i nie pozostał mu dłużnym. Po chwili turlali się już na ziemi w zażartej bójce, ignorując próby pozostałych Lordów, by ich rozdzielić. Rudy przycisnął Lorda Chciwości do podłogi za ramiona i na chwilę zamarł, widząc jego płonące oczy, rozchylone usta i zaczerwienione z wysiłku policzki. Cholera, nie. Nie mógł go pożądać, przecież już to w sobie stłumił… Ale od jakiegoś czasu coraz bardziej miał ochotę agresywnie go pocałować, zamiast się bić.
Ta chwila wahania dała Mammonowi szansę. Z całej siły wbił kolano w krocze Asmodeusza i zepchnął go z siebie. Wstał, wytarł krew z rozciętej wargi, spojrzał z pogardą na skulonego Pana Rozpusty, po czym wyszedł zamaszystym krokiem, nawet się nie oglądając.
- Masz, o co się prosiłeś - zauważył Beelzebub, obierając sobie jabłko.
~***~
Spotkania Lordów bez Lucyfera nie były już takie same. Książę rzadko kiedy się stawiał, a nawet jeśli to robił, wydawał się smutny i nieobecny. Nic go nie obchodziło i trudno było do niego dotrzeć. Wbrew pozorom nie była to do końca wina Seriusa. Mieszkańcy zamku pamiętali czas, po tym nieszczęsnym romansie, kiedy władca był szczęśliwy. Zaniedbał trochę państwo, bo przyłożył się do wychowywania swoich synów, a nie z powodu depresji. Ale kiedy i oni odeszli, wszystko się zmieniło.
Mimo to Lordowie przychodzili na spotkania, wciąż mając nadzieję, że pewnego dnia ich przyjaciel opuści swój pokój i z podniesioną głową zacznie doprowadzać kraj do porządku.
Mammon przyjechał pierwszy i samotnie czekał przy stole, aż pozostali się pojawią. Chciał porozmawiać z Belphegorem, chociaż ten prawdopodobnie będzie się spieszył z powrotem do swego miękkiego łóżka. Kiedy jednak drzwi się otworzyły, to nie Lord Lenistwa wszedł do Sali. Lord Chciwości zaklął w myślach, widząc Asmodeusza. A miał ochotę dziś wrócić do domu bez sińców.
- No proszę, jeszcze się stawiasz? - powitał go Pan Rozpusty kpiącym głosem. - A ja za każdym razem myślę, że zabierzesz kasę i się wyniesiesz.
- Ciebie też miło widzieć, Asmodeuszu - Mammon posłał mu słodki uśmiech, starając się wymyślić jakiś pretekst do wyjścia.
- Komu miło, temu miło - Mod rozparł się na krześle wygodnie, gotów do dalszej potyczki słownej.
- Z pewnością nie mi. Musisz mieć wyjątkowo dobry humor, skoro jeszcze nie zaczęliśmy się lać - zauważył zielonowłosy.
- Szkoda mi zdrowia na ciebie - wzruszył ramionami Pan Rozpusty.
- Zdrowia? A może się boisz, tak jak twój syn wystraszył się ojcostwa? - wyszczerzył zęby Mammon. Wiedział, co ukłuje rudego najbardziej. Rzeczywiście, na twarzy Moda odbiło się zaskoczenie i wściekłość, ale zaraz dziwnie złagodniał.
- Ach… Więc aż tak moje słowa cię ranią? - zapytał, przesiadając się na krzesło obok niego. Mon uniósł brwi z uprzejmym zaskoczeniem, ale nic nie powiedział. - Myliłem się co do ciebie - wziął go za brodę, zmuszając do spojrzenia sobie w oczy. Serce Lorda Chciwości zabiło mocno, a umysł nie pojmował tego, co się działo. Czyżby w końcu wygrał? Nie, nie powinien być taki naiwny, nie powinien tak się mu oddawać… Mimo to pozwolił Modowi przesunąć dłonią po swoim policzku, przygotował się na pocałunek… Zamiast tego otrzymał lekkie, pogardliwe klepnięcie w twarz.
- Jesteś jeszcze większym dupkiem, niż myślałem - rzekł Pan Rozpusty.
Mammon zerwał się, złapał go za przód koszuli, zamachując się do ciosu. Asmodeusz zacisnął powieki, gotów na cios, na który wiedział, że zasłużył. Zamiast tego, jego uszu dobiegł najcichszy i najbardziej rozpaczliwy szept, jaki w życiu słyszał.
- Nie jestem z kamienia, wiesz…? - zielonowłosy puścił go ze łzami w oczach.
- C-co? - Mod zupełnie nie mógł uwierzyć w to, co się działo. Cholera, nie miało tak być… Ale jak w ogóle powinno być? Co on próbował osiągnąć? Przecież przez ten cały czas wszystko zmierzało właśnie do tego, żeby Mammon znienawidził go do reszty. Odruchowo wyciągnął dłoń, chcąc go przeprosić, ale Lord Chciwości tylko pokręcił głową i niemalże wybiegł z sali, mijając w drzwiach zaskoczonego Bela.
- Mammon! Ej! - zawołał za nim Mod.
- Coś ty zrobił? - zapytał lodowatym głosem Pan Lenistwa.
- Chyba przesadziłem… Mocno… - wyszeptał rudy. Belphegor zaklął głośno i wybiegł za przyjacielem, zostawiając Pana Rozpusty samego.
~***~
Spotkania Lordów bez Lucyfera nie były już takie same. Książę rzadko kiedy się stawiał, a nawet jeśli to robił, wydawał się smutny i nieobecny. Nic go nie obchodziło i trudno było do niego dotrzeć. Wbrew pozorom nie była to do końca wina Seriusa. Mieszkańcy zamku pamiętali czas, po tym nieszczęsnym romansie, kiedy władca był szczęśliwy. Zaniedbał trochę państwo, bo przyłożył się do wychowywania swoich synów, a nie z powodu depresji. Ale kiedy i oni odeszli, wszystko się zmieniło.
Mimo to Lordowie przychodzili na spotkania, wciąż mając nadzieję, że pewnego dnia ich przyjaciel opuści swój pokój i z podniesioną głową zacznie doprowadzać kraj do porządku.
Mammon przyjechał pierwszy i samotnie czekał przy stole, aż pozostali się pojawią. Chciał porozmawiać z Belphegorem, chociaż ten prawdopodobnie będzie się spieszył z powrotem do swego miękkiego łóżka. Kiedy jednak drzwi się otworzyły, to nie Lord Lenistwa wszedł do Sali. Lord Chciwości zaklął w myślach, widząc Asmodeusza. A miał ochotę dziś wrócić do domu bez sińców.
- No proszę, jeszcze się stawiasz? - powitał go Pan Rozpusty kpiącym głosem. - A ja za każdym razem myślę, że zabierzesz kasę i się wyniesiesz.
- Ciebie też miło widzieć, Asmodeuszu - Mammon posłał mu słodki uśmiech, starając się wymyślić jakiś pretekst do wyjścia.
- Komu miło, temu miło - Mod rozparł się na krześle wygodnie, gotów do dalszej potyczki słownej.
- Z pewnością nie mi. Musisz mieć wyjątkowo dobry humor, skoro jeszcze nie zaczęliśmy się lać - zauważył zielonowłosy.
- Szkoda mi zdrowia na ciebie - wzruszył ramionami Pan Rozpusty.
- Zdrowia? A może się boisz, tak jak twój syn wystraszył się ojcostwa? - wyszczerzył zęby Mammon. Wiedział, co ukłuje rudego najbardziej. Rzeczywiście, na twarzy Moda odbiło się zaskoczenie i wściekłość, ale zaraz dziwnie złagodniał.
- Ach… Więc aż tak moje słowa cię ranią? - zapytał, przesiadając się na krzesło obok niego. Mon uniósł brwi z uprzejmym zaskoczeniem, ale nic nie powiedział. - Myliłem się co do ciebie - wziął go za brodę, zmuszając do spojrzenia sobie w oczy. Serce Lorda Chciwości zabiło mocno, a umysł nie pojmował tego, co się działo. Czyżby w końcu wygrał? Nie, nie powinien być taki naiwny, nie powinien tak się mu oddawać… Mimo to pozwolił Modowi przesunąć dłonią po swoim policzku, przygotował się na pocałunek… Zamiast tego otrzymał lekkie, pogardliwe klepnięcie w twarz.
- Jesteś jeszcze większym dupkiem, niż myślałem - rzekł Pan Rozpusty.
Mammon zerwał się, złapał go za przód koszuli, zamachując się do ciosu. Asmodeusz zacisnął powieki, gotów na cios, na który wiedział, że zasłużył. Zamiast tego, jego uszu dobiegł najcichszy i najbardziej rozpaczliwy szept, jaki w życiu słyszał.
- Nie jestem z kamienia, wiesz…? - zielonowłosy puścił go ze łzami w oczach.
- C-co? - Mod zupełnie nie mógł uwierzyć w to, co się działo. Cholera, nie miało tak być… Ale jak w ogóle powinno być? Co on próbował osiągnąć? Przecież przez ten cały czas wszystko zmierzało właśnie do tego, żeby Mammon znienawidził go do reszty. Odruchowo wyciągnął dłoń, chcąc go przeprosić, ale Lord Chciwości tylko pokręcił głową i niemalże wybiegł z sali, mijając w drzwiach zaskoczonego Bela.
- Mammon! Ej! - zawołał za nim Mod.
- Coś ty zrobił? - zapytał lodowatym głosem Pan Lenistwa.
- Chyba przesadziłem… Mocno… - wyszeptał rudy. Belphegor zaklął głośno i wybiegł za przyjacielem, zostawiając Pana Rozpusty samego.
~***~
Asmodeusz spojrzał na leżącego pod nim Mammona, czując jak szybko zbliża się do szczytu. Jego rogi wyszły na wierzch, jak zawsze podczas wyjątkowo dobrego seksu, tudzież seksu z Lordem Chciwości, co ostatnio stało się parą synonimów. Spiął błoniaste skrzydła, posuwając go z całej siły. Cholera, od tamtego czasu tyle się zmieniło i skakanie sobie do gardeł zostało zastąpione gorącym, namiętnym seksem. Mod wiedział, że tak naprawdę od dawna tego chciał, ale duma nie pozwalała mu się przyznać do uczuć, którymi darzył Mammona. Po tym wszystkim, co mu zrobił, nie miał prawa chcieć od niego czegoś więcej, mimo że w końcu się pogodzili podczas buntu Mephisto.
Złotooki doszedł, wbijając paznokcie w plecy kochanka i krzycząc jego imię, co z kolei doprowadziło Pana Rozpusty do orgazmu. Leżeli przez chwilę obok siebie, trzymając się w objęciach i dysząc. Mod pogładził go po włosach i pocałował namiętnie. Mon zaśmiał cię cicho, oddając pocałunek. Nie pokazał, jak bardzo mu to schlebia. Rudy zazwyczaj nie pieścił się ze swoimi kochankami, nie czuł takiej potrzeby. Pod tym względem Lord Chciwości z jakiegoś powodu był wyjątkowy i bardzo mu to pasowało, chociaż najpewniej nie miało żadnego znaczenia.
Po jakimś czasie zasnęli, przytuleni do siebie. Rano zaś, kiedy Asmodeusz się obudził, Mammona już nie było. Karteczka na stole poinformowała go, że zielonowłosy udał się na jakieś pilne spotkanie, ale ból w sercu pozostał, mimo że Pan Rozpusty bardzo starał się go zignorować.
__________________________________________________________________________
WR: Przepraszamy za to opóźnienie, ale maraton Marvela zmusił nas do odsypiania całego dnia i nie pozwolił się wyrobić :< Macie tu kolejny kilku-shot, bo w dwóch się chyba nie wyrobimy, mam nadzieję, że spodoba wam się bardziej niż poprzedni :D Zapraszamy do komentowania <3
SC: Ha! Udało mi się ją namówić, wreszcie chociaż raz mnie posłuchała <3 Tyle dramy na raz, biedny AsMon ;w; Maaka, proszę cię bardzo, w końcu dostałaś AsMona, reszta będzie w trakcie fabuły xD Tymczasem zapraszamy do komentowania, no i do następnej soboty <3
Mammon i Asmodeusz. Mod to Asmodeusz?
OdpowiedzUsuńOch uwielbiam takie akcje! Klotnia, placz i ta drama. To.. Podnieca xD
Asmodeusz ma syna? Czy Mammon? Dobrze ogarnalem? Jest nim byly kochanek Lucyfera?
Mam nadzieje, ze ten dupek kiedys zrozumie, co stracil albo chociaz sie zainteresuje synami. Smiec.
Scena seksu - mmmm :D Tylko zdziwilo mnie to, ze tak szybko.. Chyba, ze ten rozdzial to wspomnienie.
Pozdrawiam
Damiann
Och, tak! To wspomnienie!
Usuń