Dwa dni później dotarli do
pierwszego miasta w okręgu Belphegora. Vin był bardzo ciekawy jak
wygląda miejsce, którego domeną jest magia, ale tego, co ujrzał
zupełnie się nie spodziewał. Przybyli pod wieczór i ulice
zasypane śniegiem rozświetlały wielkie kule światła bijące
łagodnym, żółtawym światłem. Przy głównej drodze stały rzędy
kolorowych kamieniczek i straganików, a mimo późnej pory chodniki
roiły się od demonów. Blondyn miał wrażenie, że to w większości
młodzież, chociaż już się nauczył, że po piekielnych nie ma co
zgadywać. Witryny sklepowe informowały o możliwości zakupu
magicznych ksiąg, amuletów i najrozmaitszych towarów, których nie
miał okazji zobaczyć nigdzie indziej. Po jakimś czasie zauważył
też, iż stroje przechodniów nieco różnią się od tych z innych
okręgów. Były bardziej oryginalne, każdy miał jakiś
indywidualny element, na pierwszy rzut oka niepotrzebne udziwnienie.
Wielu niosło wypchane, skórzane torby lub kilka ksiąg pod pachą.
Na końcu ulicy kamieniczki
się rozstąpiły, odsłaniając olbrzymią bramę, której złote
pręty, kunsztownie powyginane układały się w napis „Akademia
Magii”. Za tym widowiskowym wejściem, widać było szeroki
dziedziniec i gmach z białego kamienia. Gdy podjechali bliżej,
złociste drzwi otworzyły się na oścież, wpuszczając powóz do
środka, a na ziemi nagle zakwitło pole czerwonych róż.
Kwiaty eksplodowały w jednej chwili, zasypując całą drogę do
głównego wejścia dywanem ze swoich płatków. Z wąskich kanałów
z wodą ciągnących się wzdłuż deptaka, którym jechali
wytrysnęły strumienie wody i dało się słyszeć okrzyki
zaskoczenia żołnierzy Hariatana. Najwyraźniej chłopcy nie
spodziewali się takiego przyjęcia.
Powóz stanął
przed drzwiami i książę wysiadł, a gęsta warstwa róż stłumiła
stukot jego obcasów. Vin wyskoczył za nim, rozglądając się z
zaciekawieniem. Na szczycie schodów prowadzących do bramy uczelni
czekał mężczyzna o jasnoróżowych włosach i oczach w
najintensywniejszym odcieniu turkusu jaki blondyn kiedykolwiek
widział. Miał on na sobie czerwony strój z całą gamą wisiorków
i ozdób. Ukłonił się nisko przed Lucyferem, zdejmując z głowy
cylinder, po czym przypadł do niego, zdjął z namaszczeniem
rękawiczkę z jego dłoni i ucałował wierzch palców władcy
leciuteńkim muśnięciem warg.
- Witaj, o
światło wśród tej mrocznej nocy, przy którym blednie każdy czar
- rzekł namiętnie, unosząc rozpalony wzrok na jego twarz. Vin miał
ochotę odciągnąć od niego swego księcia, wsiąść w powóz i
nie zatrzymywać się aż do Lux. - Jakiż to zaszczyt mieć cię
tutaj.
- Wiem -
zgodził się Lucyfer z łaskawym uśmiechem, zabierając rękę. -
Witaj i ty, Elinorze.
Blondyn poczuł
niesmak, widząc jaką przyjemność sprawiły mu komplementy. Jednak
Lord Pychy i to pełną gębą, pomyślał z goryczą. I jeszcze to
„mieć cię”? Cóż to za dobór słów? Czy ten pyszałek
przypuszczał, że władcę Piekła tak po prostu może „mieć”?
- Twoje piękno
wciąż zaćmiewa blask wszystkich gwiazd – kontynuował Elinor,
prowadząc swego gościa po schodach i nawet się nie oglądając na
resztę. - Serafinowie nie stworzyli doskonalszego dzieła. Cały rok
wyczekuję dni, kiedy mogę cię ujrzeć.
Zanim jednak
weszli do budynku, drzwi otworzyły się na oścież i ze środka
wypadł inny demon. Przez chwilę stał tuż przed różowowłosym,
jakby nie dowierzając własnym oczom, po czym zrobił wściekłą
minę, a Elinor natychmiast puścił swego gościa.
-
Miałeś pomóc przygotowywać jadalnię na przybycie... - wzrok
demona spoczął na Lucyferze. Stał przez chwilę, zaskoczony, po
czym uklęknął szybko, skrywając czerwone ze wstydu policzki pod
śliwkowymi włosami.
- K-książę....
- K-książę....
-
Witaj - władca skinął mu głową, uśmiechając się lekko, na co
zielonooki stropił się jeszcze bardziej, tak, że nawet jego uszy
nabrały koloru dojrzałych jabłek. Demon wstał z klęczek, skinął
głową i wrócił do budowli, rzucając jeszcze rózowowłosemu nie
wróżące niczego dobrego spojrzenie.
-
Proszę nie zwracać uwagi, mój zastępca to typ spod ciemnej
gwiazdy - zaperzył się Elinor, zły, że przerwano mu tak piękny
monolog. - Sam nie wiem czemu go jeszcze tu trzymam. Tylko mnie bije,
a przy innych udaje słodkiego i nieśmiałego. Proszę tu zaczekać,
o słońce moich niebios.
To
powiedziawszy przeskoczył przez barierkę, lądując przed Vinem i
pozostałymi.
- Jestem Elinor, rektor największej Akademii Magii w Piekle, elitarnej
jednostki szkolącej we wszystkich typach tej wspaniałej sztuki.
Zapraszam za mną, panowie, wasze pokoje już czekają.
-
Wszystkich? - powtórzył Hariatan, unosząc brwi, kiedy rektor już
odwracał się, by z powrotem dołączyć do Lucyfera. - Myślałem,
że nekromancja jest zakazana.
Elinor
zmarszczył nieco zadarty nos, jakby samo to słowo napawało go
obrzydzeniem.
-
Nekromancja nie jest typem magii, to raczej haniebna skaza na całej
tej dziedzinie. Ktokolwiek para lub parał się tak obrzydliwymi
czarami, jest napiętnowany na zawsze i powinien zostać strącony do
najgłębszych części Tartaru - rzekł lodowato, po czym odwrócił
się na obcasie i wszedł po schodach do drzwi.
~***~
Vin
padł na wznak na pościel z westchnieniem. Widział ledwie parę
korytarzy Akademii, ale budynek już zrobił na nim ogromne wrażenie.
Znajdowali się teraz w skrzydle mieszkalnym, zajmowanym przez
nauczycieli, a piętro wyżej również najlepszych uczniów. Gorsi i
biedniejsi pokoje mieli w miasteczku, które jak się dowiedzieli w
całości należało do szkoły. Elinor poprowadził ich paroma
korytarzami, każdy przepełniony był ozdobami i rzeźbami
zrobionymi przez uczniów oczywiście za pomocą magii. Blondyn
dowiedział się, że dzieła takie wytwarzało się przy pomocy
magii stworzenia, specjalnej, rzemieślniczej gałęzi, będącej
zupełnie indywidualną dziedziną sztuki. Rzeczywiście, gdy
patrzyło się na kunsztowne wyroby, trudno było sądzić inaczej.
Pokoje
dostani nieduże, ale wygodne i przytulne z dużymi łóżkami,
oknami na dziedziniec i dobrze wyposażoną biblioteczką. Blondynowi
do towarzystwa przypadł Larf. Mniejszy demon wydawał się nie mieć
nic przeciwko, lecz Vin gryzł się z faktem, że nie może mieć u
boku swego księcia, by ten nadęty mag przypadkiem nie posunął się
za daleko.
-
Elinor jest przystojny, co? - zagadnął go przyjaciel, na co służący
mało nie poderwał się z łóżka.
-
Chyba sobie żartujesz! Facet ma różowe włosy! - warknął z
oburzeniem. - Poza tym czy ty nie powinieneś teraz startować do
Hariatana?
-
Ktoś tu jest zazdrosny - wyszczerzył zęby mniejszy demon. - Ale nie
martw się, podobno jest taki w stosunku do wszystkich.
-
Pocieszające. Na pewno też wszyscy się tak wdzięczą do jego
komplementów – mruknął naburmuszony Vin.
-
Książę lubi pochwały. Sam też mógłbyś spróbować powiedzieć
coś miłego - zaproponował Larf ze złośliwym uśmieszkiem.
-
Mówię i to całkiem szczerze w przeciwieństwie do niektórych
błaznów. Mniejsza z tym. O co twojemu chłopakowi chodziło z tą
nekromancją? To zabrzmiało jak oskarżenie.
- Nekromancja
to magia przywracania zmarłych do życia - wyjaśnił mu miodowooki.
- Nie wiem dużo, ale słyszałem, że pierwsze anioły wygnane z
nieba właśnie tym się zajmowały.
-
To książę nie był pierwszy? - zdumiał się Vin.
-
Nie, to chyba było jeszcze jak był młody. W każdym razie
nekromancja sprowadza się do jakichś paktów z duchami i jest
bardzo niebezpieczna. Elinor się nią brzydzi, jak wszyscy szanujący
się magowie.
Blondyn
skinął głową w zamyśleniu, świadom, że gdyby wiedział o tym, będąc jeszcze człowiekiem, z pewnością wykorzystałby
Dantaliana do czegoś innego niż do uwodzenia szlachcianek.
~***~
Rano
Lucyfera obudził dźwięk szkolnego dzwonu wzywającego uczniów na
śniadanie. Książę przeciągnął się z niezadowoleniem
zauważając, że to kolejny dzień z rzędu, którego nie zaczyna
filiżanką herbaty od Vina i przebrał w luźną koszulę, spodnie z
wysokim stanem ładnie podkreślające jego pośladki oraz bordowy
płaszcz. Poprzedniego dnia widział wyraźną zazdrość na twarzy
służącego, kiedy Elinor wychwalał go pod niebiosa. Nie mógł
zaprzeczyć, że sprawiło mu to olbrzymią przyjemność. Chciał,
by blondyn się nim zachwycał, chociaż wiedział też, że nie
powinien go w sobie rozkochiwać, to nie było w porządku, jeśli
nie miał zamiaru nic z tym robić. Ale czy rzeczywiście nie
miał...? Jedno spojrzenie w lustro na swoje zaróżowione policzki
wystarczyło, by książę westchnął z bólem. Gdyby Vin wziął
udział w turnieju i wygrał, a pomimo jego kompleksów, Lucyfer
wiedział, że szanse na to są całkiem duże, ostatni argument
przeciwko zakochaniu się w nim, sromotnie by przepadł. Jasne, miał
nikogo lekkomyślnie nie obdarzać uczuciami, ale zdrowy rozsądek
zawsze ginął pierwszy.
Ubrany
wyszedł na korytarz, w tym samym momencie, kiedy drzwi do
sąsiedniego pokoju się otworzyły. Larf i Vin w najlepszej
komitywie żartowali ze sobą, najwyraźniej świetnie się bawiąc i
książę poczuł, jak jego ogon mimowolnie się jeży. Wiedział, że
obaj jego służący nie są sobą absolutnie zainteresowani, mimo
to... Uniósł głowę dumnie i chrząknął, patrząc na blondyna z
wyższością.
-
Witaj, mój książę – rzekł na jego widok mężczyzna, ujmując
wyciągniętą rękę i całując jej wierzch. - Wyglądasz dzisiaj
zjawiskowo.
Lucyfer
poczerwieniał, zupełnie zaskoczony. Nie spodziewał się, że Vin
zacznie naśladować Elinora. Komplementy z jego ust jakoś zupełnie
inaczej brzmiały niż te z ust rektora. Larf zachichotał, na co
władca tylko prychnął i zabrał dłoń.
-
Wiem – mruknął.
Mag
czekał na nich na schodach i zaprowadził do jadalni, gdzie
uczniowie zakwaterowani w akademii. Sala była przyciemniona, ale
przytulna, o zielonych ścianach z drewnianymi ornamentami,
wypełniona gwarem rozmów aż po sam sufit. Pachniało świeżym
jedzeniem i czymś pomiędzy delikatną wonią fiołków a ciętych
desek przeznaczonych na budowę nowego domu. Gdy usiedli przy długiej
ławie obok ławy nauczycieli, mnóstwo ciekawskich spojrzeń było w
nich wlepione, a cichy szmer szeptów niósł się po całej jadalni.
Elinor zajął miejsce przy stole gości, gotów ich zabawiać przez
cały posiłek.
-
Więc wyjeżdżacie już teraz? - zapytał z wielkim żalem.
-
Tak, spieszy nam się do Belphegora – westchnął Lucyfer. - Ktoś
musi go obudzić, pewnie zapadł w sen zimowy.
-
Ah, Belphegor, gwiazdeczka naszej szkoły... - rozmarzył się
lektor. - Te włosy...
-
...Których nie czesał od stu lat... - dokończył ze sceptyczną
miną książę.
-
No tak, ale oczy...
-
...Podkrążone jak u pandy - władca wydawał się świetnie bawić.
-
Widzę, że pragniesz moich komplementów tylko dla siebie - zaśmiał
się Elinor.
-
Kocham Bela, ale naprawdę zaczynam się martwić... Nie chce mu się
nawet podnieść grzebienia - westchnął na to Lucyfer.
-
Słyszałem, że uśpił Asmodeusza, kiedy ten chciał iść z nim do
łóżka - różowłosy zrobił zachwyconą minę, na co książę
przytaknął z rozbawieniem.
-
Cały on. Myślałby kto, że czeka na tego jedynego.
-
Ale na kogo, mój książę, na kogo... - rozmarzył się rektor. W
odpowiedzi otrzymał tylko tajemniczy uśmiech, jakby Lucyfer
doskonale wiedział, na kogo czeka jego Lord.
_________________________________________________________________
WR: Oto biedny, króciutki rozdział, za co was bardzo przepraszam jednak nie miałam czasu wymodzić nic dłuższego, a co więcej beta mi wybyła na konwent, więc ze sprawdzaniem też jest kiepsko ;_; Przepraszam i przy następnych przyłożę się bardziej ;_; Dzięki za wszystkie komentarze, mam nadzieję że to też zostawicie swoją opinię :D Do soboty :D
Ojej oejeje <3 *_*
OdpowiedzUsuńJestem oczarowana zachwycona i w siódmym.,... ee piekle? xD haha
Uwielbiam to opowiadanie:D
Ja się tu rozczytałam, a tu nagle koniec T_T buuu już się nie mogę doczekać kolejnej notki.
Turniej? Mam nadzieję, że Vin weźmie w nim udział i wygra:D
Heriatan i Larf awww <3 tacy słodcy :D
A ten komplement od Vin'a haha xD padłam.
Co dalej? Co dalej ?:D awww czekam z niecierpliwością ;3
Maru;3
supcio supscio supcio > 3
OdpowiedzUsuńStrasznie przyjemny rozdzialik, tylko właśnie szkoda, że taki króciutki ;p Ale to nic, następnie pewnie będzie dłużysz ;p Uwielbiam te podchody Vina i Lucka, są taki urocze <3
OdpowiedzUsuńDużo weny :)
Nareszcie znalazłam chwilkę czasu, by tutaj zaglądnąć..Tak bardzo stęskniłam się za tym opowiadaniem, a najbardziej za moją ulubioną parą Lucyferem i Vinem. Od razu przystąpiłam do czytania, co prawda narobiłam sobie trochę zaległości, ale wszystko pochłonęłam w mgnieniu oka i przyznaje, że MAŁO MI ! ;D Ja chcę już kolejny rozdział. ! Może fakt, że ostatni jest dużo wątków z Vinem i Luckiem sprawił, że jeszcze bardziej zakochałam się w tym opowiadaniu, a może to, że piszecie coraz lepiej. Nie jestem w stanie stwierdzić ... Ale to jest chyba najlepsze opowiadanie jakie w życiu czytałam !
OdpowiedzUsuńSzkoda tylko ten rozdział był tak krótki.
Czekam na kolejne z wieeeelką niecierpliwością.;)
To piękne i niesamowite jak w napisanych przez kogoś dziełach można wyczytać fragmenty jego życia. I nie mówię tu o samych bohaterach czy perypetiach, ale choćby o takich porównaniach jak "Pachniało (...) czymś pomiędzy delikatną wonią fiołków a ciętych desek przeznaczonych na budowę nowego domu." . Chyba, że pani autorka skądś podłapała takie piękne porównianie (co jest zupełnie w porządku, swoją drogą), ale taki zapach trzeba raczej poczuć i opisać w myślach, to nie jest coś, co się wymyśla - tak mi się wydaje. Ciekawe, czy wiążą się z tym jakieś specjalne wspomnienia, hu-hu.
OdpowiedzUsuńTo taki mini offtop, a co do rozdziału - podoba mi się to, że każde z opisywanych miast, odwiedzanych przez Lucka i jego orszak ma swoj wlasny klimat i zinduwidualizowany charakter, bardzo dobrze, że zostało to wprowadzone, bo daje miłą odskocznię od tej "zwyczajnej" scenerii. Nie narzekam oczywiście i może to być kwestia mojej wyobraźni i personalnego odbioru, ale niemniej jednak - bardzo mi się podoba ta świeżość i wielość wrażeń, jaką wnosi podróż głównych postaci :) Dobrze, że relacje między bohaterami nie rozwijają się zbyt szybko, daje to poczucie autentyczności i powagi, na jaką stać to poniekąd majestatyczne dzieło literackie.
Pozdrawiam serdecznie i czekam na kolejny rozdział :)
Nikt nie mówił, że będzie łatwo! A czy im się uda czy nie... Jeszcze zobaczymy.
OdpowiedzUsuńCzytasz mi w myślach? Z tym, że ja w rozdziale dziewiętnastym użyłam określenia kolejka górska :P Oj tak. Lucek i Vin mają stanowczo za dużo nieporozumień ;) Chociaż powiem ci, że ten fragment
" - Tak, spieszy nam się do Belphegora – westchnął Lucyfer. - Ktoś musi go obudzić, pewnie zapadł w sen zimowy.
- Ah, Belphegor, gwiazdeczka naszej szkoły... - rozmarzył się lektor. - Te włosy...
- ...Których nie czesał od stu lat... - dokończył ze sceptyczną miną książę.
- No tak, ale oczy...
- ...Podkrążone jak u pandy - władca wydawał się świetnie bawić.
- Widzę, że pragniesz moich komplementów tylko dla siebie - zaśmiał się Elinor.
- Kocham Bela, ale naprawdę zaczynam się martwić...Nie chce mu się nawet podnieść grzebienia - westchnął na to Lucyfer." Strasznie mnie rozbawił. Uratowałaś mój cholernie paskudny dzień. Dziękuję