- Asmodeuszu, spóźnimy się do
księcia - głos Berethiego niczym zdradziecka macka wpełzł do
rozkosznych snów Pana Rozpusty. Rudy wydał z siebie gardłowe
warknięcie i naciągnął na głowę poduszkę. Lubił bale u Lucka,
naprawdę, były to przednie zabawy, ale przeklinał fakt, że aby
dojechać na czas musiał wstawać tak wcześnie.
- Polej go zimną wodą, generale - poradził Ruka, jego bliski przyjaciel, właściciel ulubionego burdelu. Cholerny zdrajca. Berethi jednak nie był w humorze na takie żarty. Podszedł do łóżka i bezceremonialnie ściągnął kołdrę ze swego Lorda. Asmodeusz jęknął, kuląc się od nagłego dotknięcia chłodu na swojej skórze, podczas gdy jego generał rozglądał się podejrzliwie.
- Jesteś sam? - zapytał w końcu. Rzadko zdarzało się, że Panu Rozpusty nie towarzyszył rano jakiś młody, seksowny demon lub któraś z dziwek z pobliskiego burdelu. Przynajmniej dawniej, bo od buntu Mephisto szlachcic coraz częściej rezygnował z takich uciech na rzecz comiesięcznych wizyt Lorda Chciwości, który uparcie pojawiał się by odebrać pieniądze dla skarbu państwa. Oczywiście dług wciąż nie zostawał spłacony, za to Mammon następnego dnia musiał dokładnie zasłaniać ślady całonocnego pobytu w sypialni Asmodeusza. Nie żeby mu to zbytnio przeszkadzało, jak zauważył Berethi ze złością.
- Tak, jestem. Gromadzę siły dla Mona - zamruczał rudy, przeciągając się niczym wielki kocur. Myśl o złotookim od razu poprawiła mu humor. Lord Chciwości w łóżku był jak nikt inny – zdecydowany, wygimnastykowany oraz równie namiętny, co Asmodeusz. Poza tym można było z nim przeprowadzić inteligentną rozmowę i zawsze miał w zanadrzu jakiś błyskotliwy, czasem sarkastyczny komentarz. Innymi słowy, partner idealny.
Nie zawsze tak uważał. Po prawdzie, przez długi czas otwarcie okazywał mu niechęć, przekonany, że demon, który wcześniej był bożkiem, nigdy nie powinien stać tak blisko Lucyfera. To i jeszcze parę innych spraw, zbyt głupich, żeby o nich myśleć sprawiły, że przez wiele wieków aż do przewrotu Mephisto jego i Mona dzieliła lodowa ściana nie do przebicia. Odkąd się stopiła, wszystko było o wiele trudniejsze, westchnął Mod w myślach.
Ubrał się szybko, puszczając mimo uszu marudzenie Berethiego. Generał zawsze pilnował, żeby jego przełożony robił to, co powinien. Był z nim od samego początku i Lord ani przez chwilę nie musiał podawać w wątpliwość jego wierności, jednak kiedy nie leżeli razem w łóżku, stawał się strasznym służbistą.
Zjechali windą na parter, gdzie mieściła się najgorsza część burdelu. Nawet rano grupa pijanych demonów siedziała przy barze, podczas gdy jakaś hojnie obdarzona przez naturę diablica wyginała się na parkiecie w samej bieliźnie. Na widok Pana Rozpusty posypało się parę wulgarnych komentarzy, bo podchmieleni piekielni nie mieli pojęcia, kim był dobrze ubrany pan.
- Hej, przystojniaczku, podziel się tym swoim tyłeczkiem! - zawołał któryś, a jego ręka wylądowała na pośladkach Berethiego. Mod odwrócił się, ale zanim zdążył zareagować, Ruka złapał podrywacza za nadgarstek z czystą żądzą mordu w oczach. Mężczyzna skulił się pod jego spojrzeniem.
- P-przepraszam, nie wiedziałem, że to twoja dupa... - wyjąkał. Właściciel burdelu tylko prychnął.
- Za wysokie progi, pijaczyno - powiedział wyniośle, odwracając się. Asmodeusz wyszczerzył zęby, szturchając lekko swego generała łokciem, ten jednak tylko wzruszył ramionami. Ruka musiał być odpowiedzialny za swoich gości, nie było w tym nic niezwykłego.
Na zewnątrz razem z końmi czekała na nich Lilith, drugi generał Pana Rozpusty. Siedziała po męsku na grzbiecie smukłego, karego wierzchowca, jej czarne włosy były spięte, by nie przeszkadzały podczas jazdy. Miała na sobie oficjalny mundur, który zakładała na ważne okazje. Na widok Moda wyszczerzyła złośliwie zęby.
- Mnie zajęłoby to krócej - powiedziała do Berethiego.
- Nie ma gwarancji, że wyszedłbym z twojej pobudki cało - burknął Pan Rozpusty, wskakując na swojego konia. Lilith roześmiała się serdecznie.
- Cóż, Modziu, nie moja wina, że z ciebie oporna bestia - zauważyła. - Hej, Ruka, mam nadzieję, że nie dałeś mu rwać panienek całą noc?
- Nawet o tym nie myślał, przecież dzisiaj jest Monodzień - właściciel burdelu rzucił jej znaczące spojrzenie.
- Monodzień? - powtórzył Asmodeusz z rozbawieniem. Już miał dodać coś od siebie, kiedy Berethi warknął głucho.
- Może zaczniecie się zachowywać jak dorośli? – spytał, rzucając im wściekłe spojrzenia. Ruka zauważył, że zacisnął dłonie na wodzach konia tak mocno, że zbielały mu knykcie. - Jeśli chcecie, stójcie tu sobie i się wygłupiajcie. Ja nie mam zamiaru się spóźnić.
Wbił pięty w boki swojego wierzchowca i ruszył galopem przed siebie. Lilith i Mod szybko pożegnali się z Ruką i ruszyli za nim.
- Polej go zimną wodą, generale - poradził Ruka, jego bliski przyjaciel, właściciel ulubionego burdelu. Cholerny zdrajca. Berethi jednak nie był w humorze na takie żarty. Podszedł do łóżka i bezceremonialnie ściągnął kołdrę ze swego Lorda. Asmodeusz jęknął, kuląc się od nagłego dotknięcia chłodu na swojej skórze, podczas gdy jego generał rozglądał się podejrzliwie.
- Jesteś sam? - zapytał w końcu. Rzadko zdarzało się, że Panu Rozpusty nie towarzyszył rano jakiś młody, seksowny demon lub któraś z dziwek z pobliskiego burdelu. Przynajmniej dawniej, bo od buntu Mephisto szlachcic coraz częściej rezygnował z takich uciech na rzecz comiesięcznych wizyt Lorda Chciwości, który uparcie pojawiał się by odebrać pieniądze dla skarbu państwa. Oczywiście dług wciąż nie zostawał spłacony, za to Mammon następnego dnia musiał dokładnie zasłaniać ślady całonocnego pobytu w sypialni Asmodeusza. Nie żeby mu to zbytnio przeszkadzało, jak zauważył Berethi ze złością.
- Tak, jestem. Gromadzę siły dla Mona - zamruczał rudy, przeciągając się niczym wielki kocur. Myśl o złotookim od razu poprawiła mu humor. Lord Chciwości w łóżku był jak nikt inny – zdecydowany, wygimnastykowany oraz równie namiętny, co Asmodeusz. Poza tym można było z nim przeprowadzić inteligentną rozmowę i zawsze miał w zanadrzu jakiś błyskotliwy, czasem sarkastyczny komentarz. Innymi słowy, partner idealny.
Nie zawsze tak uważał. Po prawdzie, przez długi czas otwarcie okazywał mu niechęć, przekonany, że demon, który wcześniej był bożkiem, nigdy nie powinien stać tak blisko Lucyfera. To i jeszcze parę innych spraw, zbyt głupich, żeby o nich myśleć sprawiły, że przez wiele wieków aż do przewrotu Mephisto jego i Mona dzieliła lodowa ściana nie do przebicia. Odkąd się stopiła, wszystko było o wiele trudniejsze, westchnął Mod w myślach.
Ubrał się szybko, puszczając mimo uszu marudzenie Berethiego. Generał zawsze pilnował, żeby jego przełożony robił to, co powinien. Był z nim od samego początku i Lord ani przez chwilę nie musiał podawać w wątpliwość jego wierności, jednak kiedy nie leżeli razem w łóżku, stawał się strasznym służbistą.
Zjechali windą na parter, gdzie mieściła się najgorsza część burdelu. Nawet rano grupa pijanych demonów siedziała przy barze, podczas gdy jakaś hojnie obdarzona przez naturę diablica wyginała się na parkiecie w samej bieliźnie. Na widok Pana Rozpusty posypało się parę wulgarnych komentarzy, bo podchmieleni piekielni nie mieli pojęcia, kim był dobrze ubrany pan.
- Hej, przystojniaczku, podziel się tym swoim tyłeczkiem! - zawołał któryś, a jego ręka wylądowała na pośladkach Berethiego. Mod odwrócił się, ale zanim zdążył zareagować, Ruka złapał podrywacza za nadgarstek z czystą żądzą mordu w oczach. Mężczyzna skulił się pod jego spojrzeniem.
- P-przepraszam, nie wiedziałem, że to twoja dupa... - wyjąkał. Właściciel burdelu tylko prychnął.
- Za wysokie progi, pijaczyno - powiedział wyniośle, odwracając się. Asmodeusz wyszczerzył zęby, szturchając lekko swego generała łokciem, ten jednak tylko wzruszył ramionami. Ruka musiał być odpowiedzialny za swoich gości, nie było w tym nic niezwykłego.
Na zewnątrz razem z końmi czekała na nich Lilith, drugi generał Pana Rozpusty. Siedziała po męsku na grzbiecie smukłego, karego wierzchowca, jej czarne włosy były spięte, by nie przeszkadzały podczas jazdy. Miała na sobie oficjalny mundur, który zakładała na ważne okazje. Na widok Moda wyszczerzyła złośliwie zęby.
- Mnie zajęłoby to krócej - powiedziała do Berethiego.
- Nie ma gwarancji, że wyszedłbym z twojej pobudki cało - burknął Pan Rozpusty, wskakując na swojego konia. Lilith roześmiała się serdecznie.
- Cóż, Modziu, nie moja wina, że z ciebie oporna bestia - zauważyła. - Hej, Ruka, mam nadzieję, że nie dałeś mu rwać panienek całą noc?
- Nawet o tym nie myślał, przecież dzisiaj jest Monodzień - właściciel burdelu rzucił jej znaczące spojrzenie.
- Monodzień? - powtórzył Asmodeusz z rozbawieniem. Już miał dodać coś od siebie, kiedy Berethi warknął głucho.
- Może zaczniecie się zachowywać jak dorośli? – spytał, rzucając im wściekłe spojrzenia. Ruka zauważył, że zacisnął dłonie na wodzach konia tak mocno, że zbielały mu knykcie. - Jeśli chcecie, stójcie tu sobie i się wygłupiajcie. Ja nie mam zamiaru się spóźnić.
Wbił pięty w boki swojego wierzchowca i ruszył galopem przed siebie. Lilith i Mod szybko pożegnali się z Ruką i ruszyli za nim.
~***~
Książę stał przed lustrem, a
purpurowy płaszcz spływał po jego ramionach. Nie
lubił takich wieczorów. Wiedział, że będzie musiał zatańczyć
z połową dworu, a z drugą omówić najnowsze nowinki dotyczące
polityki ościennych krajów limbowskich i innych podobnych bzdur.
Szlachta lubowała się w polowaniach, wystawnych podwieczorkach,
powieściach o najróżniejszych tematach, poezji, bilardzie i
pokerze. Lucyfer nie tyle nie przepadał za takimi rozrywkami, co po
prostu nie miał na nie czasu. Asmodeusz był bardziej zainteresowany
sztuką, nie pogardzał też łowami. Tego wieczoru władca chyba
jednak nie mógł liczyć na przyjaciela. Był przekonany, że on i
Mammon ulotnią się do swego pokoju jeszcze przed
północą.
Rozmyślania Lorda Pychy przerwał Vinrael, który przyszedł po niego, już gotów na przyjęcie. Zamiast swojego zwykłego stroju lokaja ubrał niedbale zapiętą, bordową koszulę w wyszywane roślinne wzory, a do tego srebrzysty płaszcz i białe spodnie wpuszczone w ciemne buty na obcasie. Wyglądał bardzo atrakcyjnie i Lucyfer był przekonany, że nie jeden z arystokratów z przyjemnością zawiesi na nim oko.
- Mój książę, wyglądasz pięknie - powiedział, wyciągając rękę do władcy. Ten, założywszy najpierw purpurową maskę w czarne wzory, łaskawie mu ją podał i pozwolił wyprowadzić się z pokoju.
- Czy byłoby zbyt śmiałym poproszenie cię o jeden, chociażby krótki taniec? - zapytał Vin, zerkając ukradkiem na reakcję czarnowłosego. Lucyfer nie potrafił powstrzymać lekkiego uśmieszku satysfakcji cisnącego się mu na usta.
- Dzisiaj nie - odparł łaskawie. - Oczywiście o ile zdołasz mnie wyrwać z objęć mojej nadętej szlachty.
- Utoruję sobie drogę urokiem osobistym - zapewnił go służący.
- Jaki skromny. Nic dziwnego, że jesteś mój - doszli do sali i Vin musiał wypuścić rękę Lucyfera. Ten zaś pozwolił, by ostatnie, dwuznaczne stwierdzenie zawisło w powietrzu i wkroczył do sali z dumnie uniesioną głową.
Rozmyślania Lorda Pychy przerwał Vinrael, który przyszedł po niego, już gotów na przyjęcie. Zamiast swojego zwykłego stroju lokaja ubrał niedbale zapiętą, bordową koszulę w wyszywane roślinne wzory, a do tego srebrzysty płaszcz i białe spodnie wpuszczone w ciemne buty na obcasie. Wyglądał bardzo atrakcyjnie i Lucyfer był przekonany, że nie jeden z arystokratów z przyjemnością zawiesi na nim oko.
- Mój książę, wyglądasz pięknie - powiedział, wyciągając rękę do władcy. Ten, założywszy najpierw purpurową maskę w czarne wzory, łaskawie mu ją podał i pozwolił wyprowadzić się z pokoju.
- Czy byłoby zbyt śmiałym poproszenie cię o jeden, chociażby krótki taniec? - zapytał Vin, zerkając ukradkiem na reakcję czarnowłosego. Lucyfer nie potrafił powstrzymać lekkiego uśmieszku satysfakcji cisnącego się mu na usta.
- Dzisiaj nie - odparł łaskawie. - Oczywiście o ile zdołasz mnie wyrwać z objęć mojej nadętej szlachty.
- Utoruję sobie drogę urokiem osobistym - zapewnił go służący.
- Jaki skromny. Nic dziwnego, że jesteś mój - doszli do sali i Vin musiał wypuścić rękę Lucyfera. Ten zaś pozwolił, by ostatnie, dwuznaczne stwierdzenie zawisło w powietrzu i wkroczył do sali z dumnie uniesioną głową.
~***~
Larf okręcił się dookoła, próbując pochłonąć wszystko zachwyconym wzrokiem. Roztańczone pary w wytwornych, kolorowych strojach, złociste ozdoby, arystokraci w maskach o najróżniejszych barwach i kształtach, wszystko zapierało dech piersiach. Przez wiele lat kryzysu sala balowa pozostawała zamknięta i nie odbywały się żadne wielkie zabawy, dlatego teraz demon chłonął każdy szczegół. Wielkie okna były szeroko otwarte, tak samo jak wejście na taras, by chłodne, nocne powietrze mogło spokojnie wpływać do środka. Na niebie świeciło mnóstwo gwiazd, chyba o wiele więcej niż w zwyczajny wieczór. I kto by pomyślał, że w pałacu jest tyle pięknych zastaw?
Marzył, żeby wyjść na środek i zatańczyć. Dzisiaj, kiedy nie istniały podziały, bo w maskach wszyscy byli równi. Jutro mogło znów być jak dawniej, byleby tylko raz spróbować jak to jest znaleźć się pośród tych wytwornych par. Wiedział, że to głupia mrzonka, ale nikt nie mógł zabronić mu mieć nadzieję. Nie tego dnia.
- Larf? - rozległ się za nim znajomy głos i wtedy zrozumiał, że musi śnić. Odwrócił się, czując gorąco na policzkach. Hariatan był ubrany w elegancki, butelkowozielony frak, a maska zasłaniała mu połowę twarzy, jednak Larf poznałby go wszędzie.
- T-tak? - zapytał drżącym głosem. Kapitan potarł kark z zakłopotaniem.
- Bo pomyślałem... W sumie, gdybyś chciał... - zaczął, próbując znaleźć słowa, które tak ładnie sobie ułożył przed podejściem do mniejszego demona.
- Chciałbym co...? – powtórzył cicho służący Lucyfera.
- Zatańczyć? - wybąkał w końcu dowódca. Larf spłonił się jak piwonia, czując, że chyba zaraz zemdleje.
- T-tak, z przyjemnością...
Kiedy Hariatan się rozpromienił i chwycił go za rękę, prowadząc w stronę parkietu, miał szczerą nadzieję, że nigdy się nie obudzi.
Larf okręcił się dookoła, próbując pochłonąć wszystko zachwyconym wzrokiem. Roztańczone pary w wytwornych, kolorowych strojach, złociste ozdoby, arystokraci w maskach o najróżniejszych barwach i kształtach, wszystko zapierało dech piersiach. Przez wiele lat kryzysu sala balowa pozostawała zamknięta i nie odbywały się żadne wielkie zabawy, dlatego teraz demon chłonął każdy szczegół. Wielkie okna były szeroko otwarte, tak samo jak wejście na taras, by chłodne, nocne powietrze mogło spokojnie wpływać do środka. Na niebie świeciło mnóstwo gwiazd, chyba o wiele więcej niż w zwyczajny wieczór. I kto by pomyślał, że w pałacu jest tyle pięknych zastaw?
Marzył, żeby wyjść na środek i zatańczyć. Dzisiaj, kiedy nie istniały podziały, bo w maskach wszyscy byli równi. Jutro mogło znów być jak dawniej, byleby tylko raz spróbować jak to jest znaleźć się pośród tych wytwornych par. Wiedział, że to głupia mrzonka, ale nikt nie mógł zabronić mu mieć nadzieję. Nie tego dnia.
- Larf? - rozległ się za nim znajomy głos i wtedy zrozumiał, że musi śnić. Odwrócił się, czując gorąco na policzkach. Hariatan był ubrany w elegancki, butelkowozielony frak, a maska zasłaniała mu połowę twarzy, jednak Larf poznałby go wszędzie.
- T-tak? - zapytał drżącym głosem. Kapitan potarł kark z zakłopotaniem.
- Bo pomyślałem... W sumie, gdybyś chciał... - zaczął, próbując znaleźć słowa, które tak ładnie sobie ułożył przed podejściem do mniejszego demona.
- Chciałbym co...? – powtórzył cicho służący Lucyfera.
- Zatańczyć? - wybąkał w końcu dowódca. Larf spłonił się jak piwonia, czując, że chyba zaraz zemdleje.
- T-tak, z przyjemnością...
Kiedy Hariatan się rozpromienił i chwycił go za rękę, prowadząc w stronę parkietu, miał szczerą nadzieję, że nigdy się nie obudzi.
~***~
Ortis przechadzał się między
wystrojonymi demonami z lekkim uśmiechem na ustach. Takie bale go
bawiły. Jako lekarz miał wystarczająco wysoką pozycję, aby w
nich uczestniczyć, jednak nigdy nie widział takiej potrzeby. Może
gdyby miał partnera, jego spojrzenie na sprawę by się zmieniło,
ale nikt interesujący nie zagościł na razie w jego życiu. Żadnych
poważniejszych związków. W sumie nawet nie miał na to czasu, w
końcu medycy uczyli się całe życie.
Nagle, po drugiej stronie stołu z przekąskami zauważył białowłosego mężczyznę. Ubrany był w kremowy frak wyszywany złocistą nicią. Nieznajomy stał tyłem do niego i prowadził przyjacielską rozmowę z nadwornym kronikarzem. Ortis zmrużył oczy i ruszył dookoła przeszkody, chcąc przyjrzeć się tajemniczemu przybyszowi. Chociaż zakrywał twarz ozdobioną piórami maską, medyk natychmiast go rozpoznał.
- Nevio! - zawołał, łapiąc białowłosego pod rękę i szczerząc zęby w promiennym uśmiechu. - Porwę na chwilę twojego przyjaciela, dobrze? To mój ulubiony taniec, a nie mogę znaleźć partnera.
I nie zaważając na zaskoczone spojrzenie demona, odciągnął nieznajomego między tańczące pary.
- Ładnie to tak wyrywać obcych? - uśmiechnął się ten, obejmując go mocnym ramieniem w pasie i biorąc jego rękę w swoją. Zaczęli wirować z innymi, chociaż Ortis usilnie starał się wyrwać z tłumu.
- Nie udawaj niewiniątka, Orion - warknął. - Co ty tu, na litość, robisz?
- Pamiętasz, jak powiedziałem, że gdyby okoliczności były inne, postarałbym się ciebie lepiej poznać? No to właśnie są inne - wyjaśnił anioł, jakby zupełnie nie przejmując się faktem, że gdyby ktoś poznał jego tożsamość, skończyłby martwy lub uwięziony w przeciągu pięciu sekund.
- Jesteś szalony - pokręcił głową medyk.
- Tak - przyznał kapitan, a w jego oczach pojawił się figlarny błysk. - Trochę.
- A twoje skrzydła? - Ortis zerknął przez ramię kapitana, chcąc się upewnić, że dwa pierzaste twory nie wystrzelą nagle z jego pleców.
- Myślisz, że tylko wy możecie ukrywać swoje atrybuty? - Orion uniósł brwi. - Co prawda wymagało to trochę grzebania w księgach, ale jest możliwe. Nikt tego nie praktykuje, bo skrzydła są naszą chlubą.
Medyk prychnął tylko w odpowiedzi i dał się prowadzić dalej. Kapitan dobrze tańczył. Jego ruchy były lekkie i płynne, jakby stąpał w powietrzu. Przez moment Ortis zupełnie zatracił się w muzyce. Dłoń anioła trzymała jego własną mocno, lecz delikatnie, pod palcami drugiej czuł mięśnie ukształtowane długimi treningami. Przesunął ją wyżej, z ramienia na kark kapitana. Orion miał ładne usta, które teraz pewnie smakowałyby ponczem, lub innym trunkiem serwowanym na balu.
- Dobrze ci idzie - głos białowłosego przerwał te głupie myśli i medyk potrząsnął głową.
- Tobie również - odparł, przywołując na twarz złośliwy uśmieszek. - Myślałby kto, że poza krojeniem niewinnych wieśniaków masz jeszcze inne talenty.
Anioł milczał, a w jego oczach widać było wyraźną skruchę. Medyk poczuł się nieco głupio.
- Wyjdźmy na taras - zaproponował pojednawczo, gdy muzyka zaczynała już cichnąć.
Chłodne powietrze ukłuło ich w skórę, kiedy tylko przeszli przez wielkie, otwarte na oścież drzwi. Chmury rozstąpiły się na chwilę, odsłaniając rozgwieżdżone niebo. Sierp księżyca odcinał się wyraźnie na jego ciemnym tle. O dziwo, nikt nie postanowił podziwiać tego widoku, bo taras był pusty i tylko z rozświetlonej sali dobiegały radosne dźwięki muzyki. Ortis podszedł do barierki i oparł się o nią, patrząc w dal, hen za budynki stolicy rozciągające się przed nimi. Orion stanął przy jego boku, ale to nie nocny krajobraz był tym, na czym skupił wzrok.
- Jak mnie tu znalazłeś? - odezwał się po chwili medyk. Kapitan wzruszył ramionami.
- Naszym obowiązkiem jest wiedzieć, jaki mundur nosi wojsko każdego z Lordów. Poza tym trochę popytałem w Limbo. Imię twojego mistrza jest znane nawet pośród tamtejszych lekarzy, a co za tym idzie, ciebie też kojarzą.
- Po co tyle zachodu? - pokręcił głową Ortis. - To nie ma sensu.
- Może i nie ma, ale chciałem cię jeszcze zobaczyć - wyznał anioł, opierając się plecami o barierkę i obserwując bezmyślnie tańczące postaci wewnątrz sali balowej. - Wiesz co? Kontynuuję naukę medycyny. Kiedy będzie pokój będę mógł pomagać, a jeśli nadarzy się jakaś wojna, żołnierz - medyk będzie niezastąpiony.
Czarnowłosy milczał, bo też co mógł na to powiedzieć? Stał na balkonie z mężczyzną, który jeszcze nie tak dawno kroił go nagiego na stole w opuszczonym szpitalu. Z jednej strony zdawało mu się to paranoją, z drugiej jednak towarzystwo Oriona było całkiem przyjemne.
Nagle zawiał zimny wiatr i Ortis zadrżał od nagłego chłodu, który przeniknął jego ciało. Anioł szybko zdjął marynarkę i zarzucił mu ją na ramiona.
- Chodźmy do środka, jest zimno - rzekł. -Poza tym chętnie zatańczyłbym jeszcze raz.
Medyk uśmiechnął się lekko, delikatnie muskając palcami materiał okrycia i ruszył za kapitanem w stronę światła i radosnej muzyki.
~***~
W tłumie tańczących Vin w końcu zauważył, że Lucyfer wyrwał się spomiędzy kolorowej niczym rajskie ptaki szlachty i usiadł na swoim tronie. Do tej pory książę musiał wykonać sześć tańców, każdy z innym Lordem, po czym został wciągnięty do jakiejś zażartej dysputy pomiędzy możnymi z Lux. Blondyn miał wrażenie, że nigdy nie uda mu się stamtąd wyrwać. W końcu jednak był wolny i pozostawało się tylko do niego dostać.
Już miał ruszyć w stronę tronu, kiedy ktoś złapał go za łokieć. Odwrócił się, by ujrzeć uśmiechniętego niewinnie Dantaliana.
- Obiecałeś mi taniec - powiedział szlachcic, przysuwając się bliżej i kładąc dłoń na piersi służącego. - No dalej, potem będziesz miał spokój i swoje książątko całkiem dla siebie.
Vin westchnął i rzuciwszy jedno, tęskne spojrzenie na Lucyfera, pozwolił się pociągnąć na parkiet.
Dantalian co chwila rzucał mu powłóczyste, uwodzicielskie spojrzenia spod długich rzęs. Był bardzo ładny, bez żadnych wątpliwości. Ubrał się w granatową marynarkę z szerokimi, falbaniastymi rękawami i ozdobnym tyłem, krótkie spodenki i długie zakolanówki podpinane podwiązkami. Skórę miał jasną i gładką, usta jak płatki róży, a pod prawym okiem niewielki pieprzyk. Blondyn zmarszczył brwi, zdziwiony, że wcześniej nie zauważył, jakie atuty posiada jego demon. Przecież te złote pukle wyglądałyby idealnie rozsypane na jego poduszce, a ubrania stanowiły tylko niepotrzebną zasłonę dla tego ślicznego ciała.
Zachłannie przyciągnął Dantaliana do siebie, chcąc cieszyć się nim całym. Szlachcic zaśmiał się perliście, wplatając palce we włosy partnera.
- Ah, Vinuś... - wyszeptał mu do ucha, a jego palce delikatnie zaczęły masować kark służącego. - Jesteś taki drapieżny...
- A ty taki piękny... - odparł blondyn, nachylając się, by złożyć na szyi drugiego demona krótki pocałunek. Ten nie zaprotestował, tylko odchylił lekko głowę, by ułatwić mu dostęp.
- Pozwól mi dać ci rozkosz... - zamruczał Vin, kiedy jego ręce błądziły po plecach drugiego demona, zupełnie ignorując wszelkie zasady tańca. - Chcę słyszeć, jak wołasz moje imię, kiedy wijesz się z przyjemności... Dan, jesteś cudowny...
- Tak, mój słodki... Jestem cały twój... - Dantalian przylgnął do Vina, ocierając się sugestywnie o jego biodra, po czym złapał go za rękę i wyciągnął spomiędzy wirujących par. Wybiegli na korytarz i wpadli za wielką kurtynę przy jednym z okien. Służący przycisnął szlachcica do ściany, całując go namiętnie i rozpinając guziki marynarki. Tutaj nikt ich nie mógł zobaczyć, a nie miał zamiaru czekać, aż znajdą się w pokoju. Chciał uczynić drugiego demona swoim, chciał zawładnąć jego ciałem, bo serce i dusza przecież i tak do niego należały. Kochał go, kochał namiętnie i zachłannie, zupełnie zapominając o całym świecie, słuchając cichych westchnień, które ten wydawał przy najmniejszym dotyku. Przesuwał dłońmi po tej idealnej skórze, zostawiał na niej słodkie, różowe ślady, powoli ściągał tą nieznośną koszulę, która tak bardzo zawadzała, odsłaniając więcej powierzchni do pieszczenia.
Dantalian nie pozostawał mu dłużny. Płaszcz już dawno leżał na ziemi, teraz trwała walka z upartymi spodniami, które za nic nie chciały się rozpiąć. Czuł, jak ręka Vina zjeżdża po jego boku na biodro i niżej, po czym zaczyna bawić się podwiązką. Jęknął cicho i przylgnął do niego, ale blondyn się nie spieszył, torturując drugiego demona powolnymi, ale rozkosznymi pieszczotami.
Nagle, po drugiej stronie stołu z przekąskami zauważył białowłosego mężczyznę. Ubrany był w kremowy frak wyszywany złocistą nicią. Nieznajomy stał tyłem do niego i prowadził przyjacielską rozmowę z nadwornym kronikarzem. Ortis zmrużył oczy i ruszył dookoła przeszkody, chcąc przyjrzeć się tajemniczemu przybyszowi. Chociaż zakrywał twarz ozdobioną piórami maską, medyk natychmiast go rozpoznał.
- Nevio! - zawołał, łapiąc białowłosego pod rękę i szczerząc zęby w promiennym uśmiechu. - Porwę na chwilę twojego przyjaciela, dobrze? To mój ulubiony taniec, a nie mogę znaleźć partnera.
I nie zaważając na zaskoczone spojrzenie demona, odciągnął nieznajomego między tańczące pary.
- Ładnie to tak wyrywać obcych? - uśmiechnął się ten, obejmując go mocnym ramieniem w pasie i biorąc jego rękę w swoją. Zaczęli wirować z innymi, chociaż Ortis usilnie starał się wyrwać z tłumu.
- Nie udawaj niewiniątka, Orion - warknął. - Co ty tu, na litość, robisz?
- Pamiętasz, jak powiedziałem, że gdyby okoliczności były inne, postarałbym się ciebie lepiej poznać? No to właśnie są inne - wyjaśnił anioł, jakby zupełnie nie przejmując się faktem, że gdyby ktoś poznał jego tożsamość, skończyłby martwy lub uwięziony w przeciągu pięciu sekund.
- Jesteś szalony - pokręcił głową medyk.
- Tak - przyznał kapitan, a w jego oczach pojawił się figlarny błysk. - Trochę.
- A twoje skrzydła? - Ortis zerknął przez ramię kapitana, chcąc się upewnić, że dwa pierzaste twory nie wystrzelą nagle z jego pleców.
- Myślisz, że tylko wy możecie ukrywać swoje atrybuty? - Orion uniósł brwi. - Co prawda wymagało to trochę grzebania w księgach, ale jest możliwe. Nikt tego nie praktykuje, bo skrzydła są naszą chlubą.
Medyk prychnął tylko w odpowiedzi i dał się prowadzić dalej. Kapitan dobrze tańczył. Jego ruchy były lekkie i płynne, jakby stąpał w powietrzu. Przez moment Ortis zupełnie zatracił się w muzyce. Dłoń anioła trzymała jego własną mocno, lecz delikatnie, pod palcami drugiej czuł mięśnie ukształtowane długimi treningami. Przesunął ją wyżej, z ramienia na kark kapitana. Orion miał ładne usta, które teraz pewnie smakowałyby ponczem, lub innym trunkiem serwowanym na balu.
- Dobrze ci idzie - głos białowłosego przerwał te głupie myśli i medyk potrząsnął głową.
- Tobie również - odparł, przywołując na twarz złośliwy uśmieszek. - Myślałby kto, że poza krojeniem niewinnych wieśniaków masz jeszcze inne talenty.
Anioł milczał, a w jego oczach widać było wyraźną skruchę. Medyk poczuł się nieco głupio.
- Wyjdźmy na taras - zaproponował pojednawczo, gdy muzyka zaczynała już cichnąć.
Chłodne powietrze ukłuło ich w skórę, kiedy tylko przeszli przez wielkie, otwarte na oścież drzwi. Chmury rozstąpiły się na chwilę, odsłaniając rozgwieżdżone niebo. Sierp księżyca odcinał się wyraźnie na jego ciemnym tle. O dziwo, nikt nie postanowił podziwiać tego widoku, bo taras był pusty i tylko z rozświetlonej sali dobiegały radosne dźwięki muzyki. Ortis podszedł do barierki i oparł się o nią, patrząc w dal, hen za budynki stolicy rozciągające się przed nimi. Orion stanął przy jego boku, ale to nie nocny krajobraz był tym, na czym skupił wzrok.
- Jak mnie tu znalazłeś? - odezwał się po chwili medyk. Kapitan wzruszył ramionami.
- Naszym obowiązkiem jest wiedzieć, jaki mundur nosi wojsko każdego z Lordów. Poza tym trochę popytałem w Limbo. Imię twojego mistrza jest znane nawet pośród tamtejszych lekarzy, a co za tym idzie, ciebie też kojarzą.
- Po co tyle zachodu? - pokręcił głową Ortis. - To nie ma sensu.
- Może i nie ma, ale chciałem cię jeszcze zobaczyć - wyznał anioł, opierając się plecami o barierkę i obserwując bezmyślnie tańczące postaci wewnątrz sali balowej. - Wiesz co? Kontynuuję naukę medycyny. Kiedy będzie pokój będę mógł pomagać, a jeśli nadarzy się jakaś wojna, żołnierz - medyk będzie niezastąpiony.
Czarnowłosy milczał, bo też co mógł na to powiedzieć? Stał na balkonie z mężczyzną, który jeszcze nie tak dawno kroił go nagiego na stole w opuszczonym szpitalu. Z jednej strony zdawało mu się to paranoją, z drugiej jednak towarzystwo Oriona było całkiem przyjemne.
Nagle zawiał zimny wiatr i Ortis zadrżał od nagłego chłodu, który przeniknął jego ciało. Anioł szybko zdjął marynarkę i zarzucił mu ją na ramiona.
- Chodźmy do środka, jest zimno - rzekł. -Poza tym chętnie zatańczyłbym jeszcze raz.
Medyk uśmiechnął się lekko, delikatnie muskając palcami materiał okrycia i ruszył za kapitanem w stronę światła i radosnej muzyki.
~***~
W tłumie tańczących Vin w końcu zauważył, że Lucyfer wyrwał się spomiędzy kolorowej niczym rajskie ptaki szlachty i usiadł na swoim tronie. Do tej pory książę musiał wykonać sześć tańców, każdy z innym Lordem, po czym został wciągnięty do jakiejś zażartej dysputy pomiędzy możnymi z Lux. Blondyn miał wrażenie, że nigdy nie uda mu się stamtąd wyrwać. W końcu jednak był wolny i pozostawało się tylko do niego dostać.
Już miał ruszyć w stronę tronu, kiedy ktoś złapał go za łokieć. Odwrócił się, by ujrzeć uśmiechniętego niewinnie Dantaliana.
- Obiecałeś mi taniec - powiedział szlachcic, przysuwając się bliżej i kładąc dłoń na piersi służącego. - No dalej, potem będziesz miał spokój i swoje książątko całkiem dla siebie.
Vin westchnął i rzuciwszy jedno, tęskne spojrzenie na Lucyfera, pozwolił się pociągnąć na parkiet.
Dantalian co chwila rzucał mu powłóczyste, uwodzicielskie spojrzenia spod długich rzęs. Był bardzo ładny, bez żadnych wątpliwości. Ubrał się w granatową marynarkę z szerokimi, falbaniastymi rękawami i ozdobnym tyłem, krótkie spodenki i długie zakolanówki podpinane podwiązkami. Skórę miał jasną i gładką, usta jak płatki róży, a pod prawym okiem niewielki pieprzyk. Blondyn zmarszczył brwi, zdziwiony, że wcześniej nie zauważył, jakie atuty posiada jego demon. Przecież te złote pukle wyglądałyby idealnie rozsypane na jego poduszce, a ubrania stanowiły tylko niepotrzebną zasłonę dla tego ślicznego ciała.
Zachłannie przyciągnął Dantaliana do siebie, chcąc cieszyć się nim całym. Szlachcic zaśmiał się perliście, wplatając palce we włosy partnera.
- Ah, Vinuś... - wyszeptał mu do ucha, a jego palce delikatnie zaczęły masować kark służącego. - Jesteś taki drapieżny...
- A ty taki piękny... - odparł blondyn, nachylając się, by złożyć na szyi drugiego demona krótki pocałunek. Ten nie zaprotestował, tylko odchylił lekko głowę, by ułatwić mu dostęp.
- Pozwól mi dać ci rozkosz... - zamruczał Vin, kiedy jego ręce błądziły po plecach drugiego demona, zupełnie ignorując wszelkie zasady tańca. - Chcę słyszeć, jak wołasz moje imię, kiedy wijesz się z przyjemności... Dan, jesteś cudowny...
- Tak, mój słodki... Jestem cały twój... - Dantalian przylgnął do Vina, ocierając się sugestywnie o jego biodra, po czym złapał go za rękę i wyciągnął spomiędzy wirujących par. Wybiegli na korytarz i wpadli za wielką kurtynę przy jednym z okien. Służący przycisnął szlachcica do ściany, całując go namiętnie i rozpinając guziki marynarki. Tutaj nikt ich nie mógł zobaczyć, a nie miał zamiaru czekać, aż znajdą się w pokoju. Chciał uczynić drugiego demona swoim, chciał zawładnąć jego ciałem, bo serce i dusza przecież i tak do niego należały. Kochał go, kochał namiętnie i zachłannie, zupełnie zapominając o całym świecie, słuchając cichych westchnień, które ten wydawał przy najmniejszym dotyku. Przesuwał dłońmi po tej idealnej skórze, zostawiał na niej słodkie, różowe ślady, powoli ściągał tą nieznośną koszulę, która tak bardzo zawadzała, odsłaniając więcej powierzchni do pieszczenia.
Dantalian nie pozostawał mu dłużny. Płaszcz już dawno leżał na ziemi, teraz trwała walka z upartymi spodniami, które za nic nie chciały się rozpiąć. Czuł, jak ręka Vina zjeżdża po jego boku na biodro i niżej, po czym zaczyna bawić się podwiązką. Jęknął cicho i przylgnął do niego, ale blondyn się nie spieszył, torturując drugiego demona powolnymi, ale rozkosznymi pieszczotami.
Nagle kurtyny rozchyliły się
gwałtownie, a czujne, rubinowe oczy błysnęły w zaskoczeniu.
Lucyfer chwilę stał w miejscu, nie mogąc wykrztusić słowa, a
jego wzrok powoli zachodził mgłą rozczarowania. Służący przez
chwilę patrzył na niego, jakby go nie poznając. Zaraz potem jednak
cofnął się, wpadając plecami na ścianę, a jego twarz wyrażała
pełne przerażenia zrozumienie.
-Książę...-wyjąkał. -Ja...
Podniecenie i pożądanie rozpłynęły
się zupełnie. Były jak sen, który nigdy nie powinien się
przyśnić, ale skoro już tak się stało, trzeba o nim jak
najprędzej zapomnieć. Myśli Vina pędziły do przodu, rozpaczliwie
próbując znaleźć wytłumaczenie jego czynów. Lord Pychy odstąpił
parę kroków do tyłu, po czym przybrał kamienny wyraz twarzy, choć
jego ogon był napięty niczym struna. Odezwał się cichym,
zachrypniętym i zawiedzionym głosem.
- A więc tym jesteś, Vinraelu – po czym zamiótł purpurowym płaszczem i wrócił na salę balową. Blondyn zadrżał od chłodu w głosie księcia i patrzył jak ten odchodzi, dumny i niewzruszony. Nie dał po sobie poznać jak go to bolało, ale Vinrael potrafił powiedzieć, że bolało bardzo. Ze złością odwrócił się do Dantaliana, który zapinał sobie koszulę jak gdyby nigdy nic.
- A więc tym jesteś, Vinraelu – po czym zamiótł purpurowym płaszczem i wrócił na salę balową. Blondyn zadrżał od chłodu w głosie księcia i patrzył jak ten odchodzi, dumny i niewzruszony. Nie dał po sobie poznać jak go to bolało, ale Vinrael potrafił powiedzieć, że bolało bardzo. Ze złością odwrócił się do Dantaliana, który zapinał sobie koszulę jak gdyby nigdy nic.
-Jak śmiesz używać na mnie swoich
brudnych sztuczek?! -warknął, łapiąc szlachcica za ramiona i
potrząsając nim mocno. W odpowiedzi otrzymał tylko pełen
politowania uśmieszek.
-Przecież wiedziałeś, że umiem
wzbudzać w ludziach miłość -powiedział blondyn, kładąc mu
palec na ustach. -Używałeś tej zdolności przez połowę swojego
ziemskiego życia.
-Na ludziach! Nie wiedziałem, że to
działa na demony! -zaprotestował Vin.
-Bo nie działa, ale jako że ty jesteś
bardzo młody i zrodzony z człowieka, mogę mieć na ciebie
krótkotrwały wpływ. Szkoda, myślałem, że zdążę uczynić cię
swoim.
Wściekły służący odepchnął od
siebie drugiego demona.
-Niech cię piekło pochłonie,
Dantalianie -syknął i szybki krokiem ruszył w stronę sali
balowej. Gdyby się odwrócił, zauważyłby, że z cienia, który
grzywka Dana rzucała na jego twarz, powoli zaczynają wypływać łzy.
_______________________________________________________________ WR: Bardzo się cieszę, że ostatni rozdział wam się podobał i przepraszam, że wątek z Orionem przeprowadziłyśmy tak szybko, ale przyznaję bez bicia, że trochę się nam spieszy do kolejnych części ^^ Oj Vinuś, nagrabiłeś sobie, złamałeś dwa serca za jednym zamachem...Ciekawe, czy Lucek ci wybaczy...
Wielkie dzięki za wszystkie komentarze, mam nadzieję, że nowy rozdział się spodoba <3 Zapraszam też do mini-galerii, gdzie będziemy wstawiać wszystkie arty i bazgroły z postaciami z PnS :D
SC: Vin, ten debil.... No trudno, zobaczymy, czy mu Lucek kiedykolwiek wybaczy, o ile wybaczy~~ Im dalej, tym lepiej, a my mamy już tyle planów, że same nie wiemy, co wprowadzić najpierw. Zdradzimy wam tylko tyle, że planujemy zrobić one-shoty do niektórych pairingów~~ Ale to jeszcze daleka droga do tego....
Czy Lucek wybaczy Vinowi?
Co pocznie Dan?
To, i wiele więcej już w następną niedzielę <3
Na początek przepraszam, że nie skomentowałam poprzedniego rozdziału ^-^"
OdpowiedzUsuńA teraz do rzeczy.
Nie. Nienienienienienienie.Nie ma tak. Nie. *czyta jeszcze raz* NIE. Nienawidzę was nooo >< Vin ty debilu! I teraz Lucek będzie na niego zły, zrobi dramę i może nawet go wywa..Nie wywali go prawda? Wybaczy mu prawda? Q_Q Szkoda mi Dantaliana...On go chyba serio kocha...
Momodzień. Mój dzień zrobiony <3
Ah no i Larf i pan generał! Piękne! <3
A temu aniołkowi od tych eksperymentów się styki przypaliły chyba...
Czy wspominałam, że uwielbiam twój avatar? Muszę oglądnąć w końcu tą bajkę. Po sesji. Wszystko zrobię po sesji:P Cieszę się, że rozdział ci się podobał. Charlotte... Dużo rzeczy wyjaśni sie później. Bez tego, nie byłoby tego czegoś w opowiadaniu ;) Przynajmniej w mojej ocenie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
LM
Skomentuję to, bo tatuś ma jakieś wąty, kiedy robię to w smsie!
OdpowiedzUsuńCieszcie się, bo specjalnie wstałam godzinę wcześniej niż zwykle...
No to tak:
Mod sam w łóżku? Apokalipsa, świat się wali ;w;
"Nic dziwnego, że jesteś mój" - wy wiecie, że ja to kocham? Bo kocham to. To jest piekne *w*
AWWWWWWWWW, LARFFFFFF, HARIATAAAAN <3 Moje wy kochane dwa pedałki, idźcie i ruchajcie się~ Myłości więcej~ <3
Awwwuwwwu~ Orioooon~ Ty kochany ty >w< nie spodziewałam sie tego, a to takie kochane i w ogóle myłość, seksy i pedały >///<
Napisze tu to, co w smsie, ok? Ekhem:
ODSTOSUNKUJ SIĘ OD VINA, DANTALIAN, BO CI JAJA POURYWAM I WEPCHNE W ODBYT! NO KURNA, LUCEK JUŻ BYŁ TAK BLISKO, A DALIAN MUSIAŁ SIĘ TAM WEPCHNĄĆ! ZAMORDUJĘ! NAJPIERW JEGO, POTEM WAS.
Ok, juz jestem spokojna. Wiem w końcu, jak to będzie... Nie, zaraz, nie wiem. Wiem tylko o ModMonie. Kurna, nienawidzę was TwT
Piszcie szybko następny rozdział~
Pozdro i więcej yaoiców >w<
To chyba najlepszy rozdział jak do tej pory. Nie mogłam się powstrzymać od śmiechu czytając fragment o Asmodeuszu. Wiem dziwne, ale taka już jestem. Nic na to nie poradzę. W każdym razie czekam na więcej i już nie mogę się doczekać niedzieli. ^^
OdpowiedzUsuńHej, do tła zapuściłam sobie soundtrack z pewnego anime, a przy Vinie i Dantalianie wskoczyła bardzo wesoła muzyczka :P
OdpowiedzUsuńUwielbiam Dantaliana i Larfa.
OdpowiedzUsuńGlupi Vin. Przez niego demonek sie poplakal. Ja bym czegos takiego nie powiedzial.
Mam nadzieje, ze miedzy Larfem, a Hariatanem do czegos dojdzie. Nie chodzi mi o seks oczyeiscie :D
Czemu Lucyfer sie dziwi? Przeciez sluzacy od poczatku zarywal do innych. Proste , ze by go zdradzil.
Niezrozumialem jednego. Dan rzucil na Vinraela czar ?
Pozdrawiam
Damiann
Oj.. wiedziałam, wiedziałam że scena balu mnie zachwyci, ale nie wiedziałam, że aż tak. Cały rozdział zrobił na mnie ogromne wrażenie, i chyba znudziło mi się ciągłe chwalenie tego opowiadania. Zróbcie jakiś błąd, jakikolwiek ! XD Nie no żartuje. Czytanie tego sprawia dużo radości i mam nadzieję,że to opowiadanie będzie baardzo długie. ;D
OdpowiedzUsuńNo ale wracając do tekstu.. Szczerze miałam nadzieję, że Vin zatańczy z Lucyferem, a jak przeczytałam Dan, pomyślałam sobie "Haa.. będzie się działo" I miałam rację.. ;) Nie wiem tylko czy bardziej szkoda mi Lucyfera, czy jednak Dana,, bo jakby nie patrzeć on płakał, a to coś musiało znaczyć, prawda ?
No nie wiem, nie wiem.. mam mętlik w głowie.
W każdym razie, czekam na następną niedzielę, i pozdrawiam ;*
Ps. U mnie nowy rozdział. Zapraszam ;*
Ale mam teraz namieszane w głowie! Bo w sumie to nie wiem czy gardzić Dantalianem czy mu jednak współczuć, bo w sumie im bardziej jesteś chutliwy, tym bardziej samotny... W ogóle na początku tej sytuacji miałam na twarzy "WTF ty robisz Vin"? Ale później pomyślałam, że Dan musiał coś wykombinować i owszem wykombinował. Mam nadzieję, że Lucyfer go wysłucha, a przepraszać już się będą w łóżku xd
OdpowiedzUsuńO i jeszcze jak zobaczyłam, że Orion mimo przykrości, które jeszcze mogą go tu spotkać, przyszedł do Ortisa, krzyknęłam w myślach TAK! W ogóle tyle słodkich paringów, ze mózg mi się prawie zapalił ;p I chcę ponad wszystko czytać więcej o Hariatanie i Larfie, oni są tak słodko nieporadni i takie do siebie podchody robią, że można o tym czytać i czytać, za mało ich jest, zdecydowanie ;p
Obejrzałam galerię, jaki ten Lucek jest przesłodki <3 Rozbroił mnie jeszcze uśmiech Narcynusa, a Samael wygląda trochę jak Orochimaru z Naruto. Ale obrazki bardzo ładne :)
Dużo weny ^^
Także sobie uświadomiłam, że często bohaterowie nie mają rodziny, ale nie całą, więc postanowiłam to zmienić :) Lilly jest małą, złośliwą bestią ; ) A co do Thomasa... On nie irytuje lekarzy... On ich nieziemsko wkurza! ;P
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;)
Asmodeusz robi co może by zasłużyć na swój tytuł Pana Rozpusty. Cud, że ci wszyscy kochankowie nie zrobią tam jakiegoś strajku generalnego.
OdpowiedzUsuń,, - P-przepraszam, nie wiedziałem, że to twoja dupa... - wyjąkał. Właściciel burdelu tylko prychnął.” – nie ma to jak zaszczyt bycia dupą właściciela burdelu. Asmodeusz powinien być dumny, dołączył do grona najlepszych. )
Ładna gra słowna między Lucyferem a Vinem. ,, Nic dziwnego, że jesteś mój” – Lu się pogrąża, ciekawe czy zdaje sobie z tego sprawę.
Larf i Hariatan wymiatają, najsłodsza para w Piekle. Potężny kapitan jąkający się jak nastolatek wypadł bardzo zabawnie.
Orion strasznie się na medyka zawziął i wykazał niezła lekkomyślnością. Eh ci zakochani... Problem w tym, że anioł za bardzo narozrabiał. Trudno będzie zapomnieć demonowi o tym co zrobił.
Vin, ty niepoprawny amancie, byle ładna buzia i giniesz! Dziwnie się zachowywał, jakby był w transie. Odjęło mu rozum na widok Dantaliana, drań wykorzystał na nim swoje brudne sztuczki. Mimo wszystko trochę mi go szkoda. Oczywiście musiał przyplątać się Lu.
No to ładnie... Biedny Lucek. Polubiłam go. A panowie, których imiona zaczynają się na O. są siebie warci. Dwa wariaty.
OdpowiedzUsuń