Ortis z przerażeniem patrzył, jak drzwi sali operacyjnej na dobre się zamykają. Jego oprawca wyprosił wszystkich skrzydlatych w maskach chirurgicznych, ale to wcale nie pomogło. Mimo to, demon nie chciał dać po sobie poznać, że się boi. Zacisnął zęby, starając się wyglądać jak najgroźniej, kiedy białowłosy skrzydlaty naciągał rękawiczki.
- Masz zamiar mnie rozkroić? - warknął. - Popatrzeć sobie, jakie mam ładne wnętrzności? Nie krępuj się, już i tak jestem całkiem obnażony.
Kilku żołnierzy zdarło z niego ubrania przed przykuciem go do stołu stojącego na środku pomieszczenia. Czuł się upokorzony, jak nigdy przedtem.
Rozejrzał się. Ze ścian schodziła farba, a podłoga była brudna i poplamiona czymś, co podejrzanie przypominało krew. Na szafkach i stolikach stało mnóstwo wymyślnych narzędzi, z których większość już dawno zardzewiała. Żółtawy zlew wyglądał, jakby zaraz miał się urwać.
- Mógłbyś chociaż zachować sanitarne warunki - Ortis prychnął z obrzydzeniem. Anioł denerwował go swoim milczeniem. Powinien go wyśmiewać, poniżać, obrażać, jak wszyscy skrzydlaci. Dlaczego więc tego nie robił?
Dłoń skrzydlatego powoli przesunęła się po gładkim brzuchu demona. Ma piękne ciało, pomyślał Orion, smukłe, ale nie drobne. Widać, że nie należy do słabych. Jego wzrok omiótł ciemne sutki sterczące z zimna i przez chwilę miał ochotę sprawdzić, jak reagują na dotyk. Ortis leżał na plecach, ale anioł mógł przysiąc, że jego pośladki idealnie leżałyby w jego dłoni. Musnął udo palcami, zupełnie zatracając się w wyobrażeniu. Jest niczym sarna w sidłach, przeszło mu przez myśl. Złapał prawdziwy okaz. Aż mu będzie szkoda go wypuścić, a już na pewno nie miał ochoty teraz wbijać w niego żyletek.
- No dalej - wychrypiał demon - przestań się bawić.
- Opowiedz mi o waszej rasie. O jej budowie, anatomii i wszystkim co z tym związane. O tym, co się dzieje kiedy anioł przekształca się w demona. Obiecuję, że nie zrobię ci krzywdy - poprosił jeszcze raz kapitan, ale odpowiedziało mu jedynie milczenie.
- Nie dajesz mi wyboru.
~***~
Kiedy Orion skończył, Ortis był cały we krwi. Głębokie nacięcia na rękach bolały, ślady strzykawek były napuchnięte i zaczerwienione, a czarne włosy wcześniej związane w schludny kucyk teraz rozsypywały się na twardym stole. Demon dyszał z udręczoną miną, a jego ciemne oczy przepełnione były bólem. Wiedział, że rany się niedługo zasklepią, nie zagrażały one nijak życiu, ale bolały jak cholera, a jeszcze bardziej bolało upokorzenie. Starał się trzymać usta na kłódkę, nie wydać najmniejszego pisku, ale to nie było możliwe. Teraz oczy miał czerwone od łez, a wargę przegryzioną do krwi.
- Więc, powiesz mi? - zapytał miękko Orion. Ku swemu zaskoczeniu, medyk poczuł jak wściekłość na nowo dodaje mu sił.
- Powiem..? Po tym co mi zrobiłeś? Co zrobiłeś moim braciom?! Myślisz, że ja ci zwyczajnie coś powiem?! – zachrypnięty szept urósł w krzyk, kiedy demon rzucił się do przodu. Kajdany mocno trzymały jego nadgarstki i uderzył z powrotem o stół, obijając plecy boleśnie. - Gdybym był pieprzonym aniołem, to też byś ze mnie zrobił królika doświadczalnego? Naprawdę jesteś na tyle głupi, by myśleć, że się czymś różnimy!?
Białowłosy zacisnął zęby, rzucając rękawiczki na stolik.
- Opatrzcie go i zabierzcie - rzekł do dwóch aniołów, którzy właśnie weszli do sali.
~***~
- Musimy wracać - powiedział któregoś wieczoru Hariatan. Szukali Ortisa już od dwóch tygodni, bez jakichkolwiek rezultatów. Nie był śladu ani po medyku, ani po anielskim oddziale. Powoli kończyła im się żywność, a o tej porze w lesie trudno było upolować zwierza, który nakarmiłby tyle osób. Co gorsza robiło się coraz zimniej i gdyby spadł śnieg, powrót do zamku bardzo by się wydłużył.
- Nie możemy go tak zostawić - zaprotestował Vin.
- Myślisz, że tego chcę? Nicholas się załamie! - warknął na niego dowódca. Blondyn westchnął lekko. Wszyscy byli zmęczeni i chcieli już wrócić do pałacu. W namiotach spało się niewygodnie, a w nocy łapały czasem mrozy. On sam tęsknił za swoim wygodnym łóżkiem, hałaśliwymi posiłkami w przytulnej jadalni, ćwiczeniami szermierki na dziedzińcu, a co wydawało mu się najdziwniejsze, za Lucyferem. Brakowało mu sarkastycznych komentarzy, zaspanej twarzy każdego ranka, drobnych szczegółów, które przecież nigdy nie miały większego znaczenia. Czasem, tuż przed zaśnięciem wyobrażał sobie, że przeczesuje palcami hebanowe loki i zatapia się w szkarłacie książęcych oczu. Szybko jednak odzyskiwał przytomność umysłu i karcił się za takie wizje.
Hariatan też chodził podminowany. Można to było podciągnąć pod nieprzewidziane trudności, ale Vin dobrze wiedział, że kapitan również na swój sposób tęsknił. Podczas tej wyprawy często ze sobą rozmawiali i demon przyznał się do swojego zauroczenia Larfem. Był jednak przekonany o jego obojętności.
- Musisz być ślepy – stwierdził wtedy blondyn, za co dostał mu się wieczorny patrol okolicy.
Teraz nie było im do śmiechu. Wszyscy lubili Ortisa, chociaż potrafił przygadać. Starał się jak mógł na stażu u Nicholasa i wróżyli mu, że kiedyś zostanie jednym z lepszych lekarzy Piekła. Wyglądało na to, że się mylili.
Hariatan miał rację. Musieli wracać. Z ciężkimi sercami, ale jakie było inne wyjście? Zrobili chyba wszystko, co mogli. O świcie czternastego dnia zaczęli pakować obozowisko.
~***~
Orion nie próbował już więcej torturować Ortisa. Szybko zrozumiał, że tak tylko sznuruje usta medyka i przemocą wiele z niego nie wyciągnie. Zamiast tego kazał go rozkuć i pozwolił swobodnie poruszać się po pokoju. Demon chodził od ściany do ściany, wściekły jak osa, próbując wszystkich możliwych dróg ucieczki, jednak kiedy na nic się to nie zdało, zwinął się w kłębek przy ścianie i nie ruszał przez dwa dni. Anioł zaczął się niepokoić, więc wszedł do środka pod pretekstem przyniesienia więźniowi jedzenia. Wtedy właśnie, zupełnie niespodziewanie Ortis wystrzelił ze swego miejsca, powalając kapitana na łopatki i usiadłszy na nim okrakiem zaczął okładać go pięściami po twarzy. Zanim udało mu się zrzucić z siebie demona, chyba stracił kilka zębów. W końcu jednak udało mu się przygwoździć mniejszego mężczyznę do ziemi.
- To było głupie - powiedział, trzymając wijącego się Ortisa za nadgarstki. Czarnowłosy splunął mu w twarz, a jego kolano boleśnie wbiło się w krocze anioła. Zaskoczony Orion jęknął, odruchowo osłaniając czułe miejsce przed następnymi ciosami, a medyk wykorzystał tą chwilę, by uciec w najdalszy kąt pokoju.
- Zboczeniec - zasyczał jak wściekły kot.
- P-przepraszam? - wykrztusił anioł, siadając na podłodze z twarzą wciąż wykrzywioną bólem. -To ty zaatakowałeś moje części intymne.
- Chciałeś mnie zgwałcić - najeżył się Ortis, krzyżując ręce na piersi.
- Chciałem cię powstrzymać przed zrobieniem miazgi z mojej twarzy, na litość! - Orion spojrzał na niego spode łba, powoli uspokajając oddech.
- Jasne. Widziałem jak się na mnie perwersyjnie gapiłeś, kiedy byłem nagi - demon podciągnął kolana pod brodę, siadając bokiem i nie spuszczając wzroku z kapitana. Ten podniósł się z cichym stęknięciem i uniósł ręce w obronnym geście.
- Tak, przyznaję, przyglądałem się, ale nie przyszło mi do głowy, żeby się do ciebie dobierać! - zapewnił. Czemu w ogóle się tłumaczy przed tym małym gadem, który przed chwilą prawie rozkwasił jego męskość? - W każdym razie, nie tknąłeś swojego jedzenia - podsunął mu tacę, unosząc brwi oczekująco.
- Wypuść mnie i wszystkich innych – rzekł Ortis. Spojrzenie jego ciemnych oczu świdrowało Oriona i przez chwilę anioł poczuł się niekomfortowo, jakby maleńkie wiertła przebijały się przez grubą skorupę gdzieś do jego i tak już pobudzonego sumienia.
- Wypuszczę jak mi powiesz wszystko o przemianie. Przysięgam na własne skrzydła - powiedział poważnie.
- Kłamca - warknął demon. Kapitan próbował coś z niego jeszcze wyciągnąć, ale on uparcie milczał. W końcu Orion postawił przed nim tacę, przycupnął na podłodze obok i siedział aż do zmierzchu. Żaden z nich nie odezwał się nawet słowem, lecz kiedy rano strażnik zajrzał do celi, talerz więźnia był pusty, a on sam drzemał sobie spokojnie na niewygodnej szpitalnej pryczy.
Od tamtej pory, anioł przychodził do swego jeńca codziennie. Na początku byli pogrążeni w ciszy, ale Orionowi szybko się to znudziło. Zaczął mówić o Niebie, o swoim domu i ogólnie o wszystkim co przyszło mu do głowy. Z czasem zauważył ukradkowe, ciekawskie spojrzenia, jakie rzucał mu Ortis.
- Dlaczego poszedłeś do wojska, skoro mogłeś być medykiem? - to było pierwsze pytanie zadane przez demona. Kapitan był zupełnie zaskoczony. Nie spodziewał się, że zainteresuje czarnowłosego. Zamyślił się nad odpowiedzią.
- Chyba wydawało mi się to bardziej bohaterskie. Byłem wtedy młody, walka ze złem była chwalebnym snem, który chciałem wypełnić. Rafael był zawiedziony, ale stwierdził, że będzie mnie wspierał - nagle zamilkł, zasępiając się nieco. - Nie byłby dumny, widząc mnie teraz. Michał też nie.
- Więc czemu to robisz? Po co chcesz o nas wszystko wiedzieć? - w jego ciemnych oczach anioł ujrzał nadzieję.
- Myślałem, że jeśli poznam mechanizm przemiany anioła w demona, będę w stanie ją jakoś odwrócić - wzruszył ramionami. Medyk zacisnął zęby z wściekłości.
- Odwrócić? Nie pomyślałeś o tym, że może żaden z nas nie chce trafić do waszego Nieba? Masz zamiar nas uszczęśliwiać na siłę? - warknął.
- Nie, nie o to mi chodziło... - Orion próbował załagodzić sytuację, ale demon wyraźnie go nie słuchał.
- Wynoś się stąd i nie pokazuj na oczy! Nie potrzebuję być wciągany w coś takiego! Chciałeś mnie oswoić? Jak psa? Mam swoja dumę, aniele - syknął. Kapitan zrozumiał, że najlepszym wyjściem będzie taktyczny odwrót, przynajmniej na daną chwilę. Wyszedł z celi, a za nim ciągnęły się chichoty podwładnych.
~***~
Następnego dnia Orion pozwolił Ortisowi opatrzyć pozostałych więźniów. Co prawda od jakiegoś czasu nie przeprowadzano na nich żadnych badań i rany zdążyły się już niemalże zasklepić, lecz demon był uparty. Pod okiem kapitana troskliwie zajął się każdym, nie tylko oglądając ciało, ale też dodając otuchy słowami. Orion przyglądał się jego poczynaniom z bezwiednym uśmiechem.
Kiedy wrócili do pokoju medyka, zauważył, że jest on dziwnie przygaszony. Widok braci więzionych w takich warunkach, przerażonych, bez nadziei musiał go boleć. Kapitan westchnął, patrząc w kierunku pozamykanych drzwi. Coraz częściej miał ochotę po prostu otworzyć je wszystkie i pozwolić swym jeńcom odejść, jednak coś go powstrzymywało. Nie chodziło nawet o sekrety, którymi mógł się z nim podzielić Ortis. Orion po prostu nie chciał się z nim rozstawać.
Wiedział jednak, że musi. Nie miał prawa ich tu przetrzymywać i źle się z tym czuł. Uczynił już wystarczająco wiele złego. Dopiero teraz zaczął się zastanawiać, kiedy właściwie nauczono ich nienawidzić demonów. Szybko też zrozumiał, że nikt im tego nie wpoił. Wielu młodych wojskowych z góry zakładało, że skoro oni są istotami wywodzącymi się od Bożych sług, ich przeciwnicy muszą być uosobieniem zła. Przypomniał sobie, że nieraz wyżsi rangą żołnierze chełpili się swymi kolekcjami rogów upolowanych wrogów. Niektórzy nawet jeździli na granicę, by łapać jakichś nieostrożnych piekielnych. O Limbo nawet nie było co mówić, pakty między Niebem a Piekłem w ogóle tam nie obowiązywały i w ogólnym chaosie nikogo nie obchodził los jednego czy dwóch demonów. Wtedy było mu to obojętne, teraz zdawało się chore.
W końcu podjął decyzję. Kazał swojemu oddziałowi pakować manatki i nie zważając na pełne oburzenia i niedowierzania spojrzenia, które śledziły go, gdy szedł po korytarzu, wypuścił więźniów. Na początku nie ruszali się ze swoich miejsc, przerażeni i podejrzliwi, lecz Ortis szybko zachęcił ich do wyjścia i wyprowadził na zewnątrz. Wtedy ruszyli przed siebie, jakby ich ktoś gonił, upojeni wolnością. Tylko medyk pozostał przed szpitalem, patrząc za swymi braćmi z pełnym ulgi uśmiechem. Orion stanął obok niego.
- Nie idziesz? - rzekł, wskazując głową na las. Medyk uniósł na niego ciemne oczy.
- Czemu nas puściłeś? Nic ci nie powiedziałem. Masz zamiar zrobić sobie polowanie, kiedy będziemy wystarczająco daleko? – spytał nieufnie. Anioł uśmiechnął się z politowaniem i pokręcił głową.
- Nie. Zrobiłem wielki błąd i skrzywdziłem wiele niewinnych istot. Jedyne co teraz mogę zrobić, to zwrócić im wolność - odparł.
- Jeśli chcesz dowiedzieć się czegoś o naszej anatomii i wszystkim innym, poszukaj w książkach. Jestem pewien, że w Limbo jakieś znajdziesz - powiedział cicho demon. - Co do przemiany, to nie jestem w stanie zdradzić ci, jak ona działa. Nikt jeszcze do tego nie doszedł. Istnieje wiele teorii, ale wszystkie są bezsensowne i niczym nie da się ich udowodnić. Minęło wiele czasu, odkąd upadł ostatni anioł. Teraz większość z nas albo powstaje z ludzi, albo po prostu się rodzi.
Kapitan spojrzał na niego, zupełnie zaskoczony. Nie spodziewał się, że demon cokolwiek mu zdradzi. Czyżby to była... Nagroda? Zaśmiał się lekko na samą myśl, która wydała mu się strasznie głupia, po czym uśmiechnął.
- Dziękuję ci, Ortisie. Zmieniłeś moje wyobrażenie o was. Gdyby okoliczności nie były takie, jakie są, postarałbym się cię lepiej poznać - wyznał, po czym wręczył demonowi wodze swojego gniadosza. - Weź Eola ze sobą. Czeka cię długa droga, prawda?
Ortis spojrzał w ciepłe końskie oczy i delikatnie pogłaskał aksamitny pysk.
- Tak… - odrzekł cicho, klepiąc lekko szyję nowego wierzchowca. Wskoczył na jego grzbiet i rzucił Orionowi ostatnie spojrzenie.
- Żegnaj, aniele - powiedział miękko. - Nie popełniaj więcej błędów.
Kapitan skinął głową. W milczeniu patrzył jak demon popędza konia i po chwili znika na ledwo widocznej, zarośniętej leśnej ścieżce.
~***~
Serius czekał na Nicholasa w niewielkiej, mało uczęszczanej restauracyjce na obrzeżach Lux. W stolicy strasznie trudno było znaleźć lokal, gdzie nie pokazywali się najważniejsi przedstawiciele szlachty. Doskonale znali syna Asmodeusza i delikatnie mówiąc, nie pałali do niego miłością. Dumni arystokraci wciąż bratali się ze swym pysznym księciem, gdyż w przeciwieństwie do prostych obywateli, nie ucierpieli tak mocno na kryzysie. Co za tym szło, wróg monarchy nie był mile widzianym towarzyszem posiłków, nawet mimo swego wysokiego pochodzenia.
Białowłosy cieszył się na spotkanie, jednak gdy tylko ujrzał lekarza, zrozumiał, że coś było nie tak. Nick był spięty, a jego mina ponura. Oczywiście Serius nie spodziewał się wylewnej radości, ale byłby wdzięczny, gdyby nie musiał obawiać się w każdej chwili ciosu w twarz.
- Nick, coś się stało? - zapytał, chcąc wiedzieć na czym stoi. Starszy demon podniósł na niego oczy, w których zabłysła iskierka gniewu.
- Ty idioto...To twoja wina...Gdyby nie ty i twoje głupie spotkania, nic by się nie stało! - warknął, zaciskając zęby. Jego dłonie drżały, ale usilnie starał się to ukryć.
- C-co? – zdziwił się młody szlachcic.
- Ortis... Mój uczeń... Wysłałem go z oddziałem księcia, bo wiedziałem, że jak się z tobą nie spotkam, to pewnie zrobisz coś głupiego... I nie wrócił! Nie wiem nawet, czy żyje! - krzyknął Nicholas, uderzając Seriusa w pierś. Jego palce zacisnęły się na białej koszuli i po chwili lekarz opierał czoło na ramieniu białowłosego. Ten objął go lekko i czekał, aż cały żal i złość na siebie uciekną z Nicka.
- Wszystko będzie dobrze... - powiedział miękko, korzystając z okazji, by powąchać miękkie włosy w kolorze kawy z mlekiem. Po chwili medyk odsunął się od niego i odwrócił szybko.
- Nic mi nie jest - rzekł stanowczo, wycierając szkła okularów. - No dobrze, dokąd się wybieramy?
- Możemy się przejść... - stwierdził Serius, po czym szybko podążył za towarzyszem, który nie czekając na niego ruszył przed siebie.
~***~
Vinrael jak co dzień wszedł do pokoju Lucyfera z samego rana. Książę udawał, że śpi, lecz tak naprawdę spod półprzymkniętych powiek obserwował ruchy swego służącego. Nie spodziewał się, że stracą kogoś podczas tej wyprawy, był to duży szok, zarówno dla niego jak i dla Nicka, który Ortisa traktował jak własnego syna. Uświadomił sobie, że blondyn również mógłby do niego nie wrócić. Była to bolesna myśl i właśnie to bardzo zaniepokoiło upadłego archanioła. W końcu przysiągł sobie, że nikogo więcej nie obdarzy tak lekkomyślnie uczuciem, a tu nagle zaczynał się przywiązywać do mężczyzny, który przecież niczym się od Seriusa nie różnił.
Vin jednak zdawał się zupełnie nieświadom burzy, jaką wzbudził w swym władcy. Rozsunął zasłony, pozwalając, by światło poranka zakłóciło nieco jego spokojny sen, po czym nalał do filiżanki ciepłej, parującej herbaty. Czując jej bogaty aromat, poczochrana głowa księcia zwróciła się w stronę blondyna, a czerwone, zaspane oczy zalśniły lekko.
- Spać - mruknął, nie dając po sobie poznać, że obudził się już wcześniej.
- Czeka cię spotkanie z dyrektorem opery, mój książę – uśmiechnął się Vin, podając mu naczynie. Lucyfer upił łyka i westchnął.
- Idę o zakład, że zaprosi mnie na premierę i się zmyje na spotkanie z kochankiem w Lux. Tylko po to przyjeżdża na te spotkania. Zawsze czuć go na kilometr jakimiś perfumami, które kosztują fortunę i widać, że zakłada najlepsze stroje. Jeszcze tylko kwiatów mu brakuje.
- Może zakochał się w waszej książęcej mości - zachichotał blondyn, wyobrażając sobie krótkonogiego, pulchnego demona o zaczerwienionych policzkach biegnącego z bukietem róż w dłoniach za dostojnym Lucyferem.
- Jego strata, jestem nieosiągalny - książę uniósł brwi, ale w jego oczach migały iskierki rozbawienia. - Któż może być mnie wart?
- Jestem pewien, że gdyby się taki znalazł, byłby naprawdę wyjątkowy - w głosie Vina nie było ani śladu ironii. Były archanioł poczuł gorąco na policzkach, ale służący najwyraźniej tego nie zauważył.
- Nie sądzę, żeby długo wytrzymał - powiedział, starając się ukryć gorycz. Nagle między jego łopatkami w miejscu, które byłoby pomiędzy skrzydłami, gdyby demon ich nie ukrywał, spoczęła ciepła dłoń, a w uchu zabrzmiał szept.
- Ja wytrzymuję.
Zanim książę zdołał odpowiedzieć, blondyn się odsunął, wziął tacę z herbatą i pospiesznie wyszedł z pokoju. Sam nie był pewien, co właściwie go napadło.
~***~
Ortis powrócił parę dni później. Miał szczęście, bo właśnie pogoda dopisywała przez cała drogę, jedynie kiedy już wjeżdżał do Lux, zerwał się ulewny deszcz. Eol parskał z oburzeniem, ale demon uniósł wzrok do nieba, pozwalając, by strugi wody spływały po jego twarzy, zmywając strach ostatnich tygodni.
Zanim ruszył w drogę powrotną, przyczaił się na skraju lasu, by sprawdzić, czy oddział Oriona naprawdę zamierza opuścić szpital. Gdy wyjechali następnego dnia, podążał za nimi aż do granicy i dopiero upewniwszy się, że odjechali w stronę Nieba, zawrócił do domu. Spał w przydrożnych karczmach. Chociaż nie miał pieniędzy, zawsze znalazł się ktoś kto potrzebował dobrego medyka, a z otrzymanego wynagrodzenia udało mu się uciułać na nocleg.
Teraz w końcu dotarł tam, gdzie było jego miejsce. Czas spędzony w opuszczonym szpitalu wydał mu się tylko złym snem. Nie spodziewał się, że jeszcze kiedyś ujrzy pałac, a oto stał tutaj, na placu w stolicy i patrzył na wznoszące się na szczycie wzgórza mury. Bezpieczne mury, za którymi znajdował się jego dom. Spiął Eola piętami i pokonał ostatni odcinek drogi szybkim kłusem.
Na dziedzińcu nie było żywej duszy. Opasłe krople deszczu rozbijały się na kamieniach, kiedy prowadził swego konia ku stajniom. Karian siedział umoszczony wygodnie w sianie i czytał jakąś książkę. Z jego włosów jak zwykle na wszystkie strony sterczały niesforne źdźbła.
- Dzień dobry - powitał go Ortis z uśmiechem. Jak dobrze było zobaczyć znajomą twarz.
- Hej, Ortisie - odparł beztrosko koniuszy, po czym zerwał się na nogi, zupełnie zaszokowany. - Ortis! Przecież cię złapali! – zawołał, łapiąc medyka za ramiona i nim lekko potrząsając.
- Złapali... Ale już jestem z powrotem - wyjaśnił spokojnie czarnowłosy i wręczył mu wodze swego wierzchowca. - Poznaj Eola, przyniósł mnie aż spod granicy. Masz dla niego miejsce, prawda?
- Jasne, ale... Jak uciekłeś? - Karian nie powstrzymał się przed obejściem dorodnego bojowego konia dookoła. Z podziwem przesunął dłonią po jego błyszczącej sierści.
- To długa historia, naprawdę... - westchnął Ortis. - Nie mam ochoty na razie tego przeżywać od nowa. Idę się ogrzać, powiedzieć mistrzowi, że jestem i spać przez następny miesiąc.
- Wpadnij, jak będziesz chciał pogadać - koniuszy posłał mu jeden ze swoich grzejących serce uśmiechów. Medyk skinął głową i szybkim krokiem ruszył w stronę zamku.
Wieść o powrocie Ortisa rozeszła się błyskawicznie. Niektórzy jednak nie wierzyli, że anielski oddział tak po prostu pozwolił mu odejść i zaczęło krążyć wiele plotek. Mimo to nikt nie odważył się powiedzieć mu czegoś w twarz. Gdyby coś im się stało, to przecież od niego i Nicka zależało czy z tego wyjdą, czy zginą tragiczną śmiercią, bo doktor się pomylił.
~***~
Gdzieś daleko za Limbo, w olbrzymim pałacu ze strzelistymi wieżami sięgającymi chmur, archanioł Rafael siedział przy stole w bibliotece. Przed nim piętrzyła się sterta ksiąg o rozmaitych ziołach, a w prawej ręce trzymał zasuszony liść o dziwnym, drażniącym zapachu. Kiedy drzwi się otworzyły, podniósł błękitne oczy znad opasłego tomiszcza, by spojrzeć, kto wszedł. Na widok Oriona jego delikatną twarz rozjaśnił uśmiech.
- Dzień dobry, panie Rafaelu - kapitan rozejrzał się niepewnie dookoła. Nie chciał przeszkadzać archaniołowi w pracy. Uzdrowiciel jednak szybko zdjął z krzesła parę książek, robiąc młodemu żołnierzowi miejsce.
- Siadaj, siadaj! Co cię do mnie sprowadza? - spytał z zaciekawieniem. Kąciki ust białowłosego uniosły się lekko, kiedy przycupnął przy stole, starając się niczego nie strącić. Nawet pogrążony w pracy Rafael, albo raczej Rafi, jak nazywała go większa część niebiańskiego społeczeństwa, zawsze znajdował czas dla innych. Był on archaniołem o łagodnym, radosnym uśmiechu i oczach pełnych dobroci. Jego kędzierzawe, brązowe włosy upodabniały go do aniołka z książki dla dzieci. Zawsze skory do pomocy, znajdował dziwne upodobanie w opiece na zwierzętami, nawet tymi, które mogły połknąć go w całości. W każdym był w stanie dostrzec jakąś dobrą stronę.
Bardzo zmartwił się, kiedy Orion zdecydował przerwać trening na uzdrowiciela i dołączyć do wojska, ale wspierał byłego ucznia, chociaż od tamtej pory rzadko się widywali. Teraz przyglądał się mu z troską, bo zaduma i powaga na twarzy Oriona nie mogła umknąć oczom wyczulonym na zmartwienia.
- Chciałbym dokończyć szkolenie - powiedział kapitan z uspokajającym uśmiechem. - Oczywiście, jeśli nie będzie to problem.
Rafi rozpromienił się i chwycił dłoń anioła w swoje.
- Nie będzie! Ani trochę! - zapewnił. - Ale co z wojskiem?
Orion nie wytrzymał i roześmiał się serdecznie, widząc jego zafrasowaną minę.
- Będzie dobrze. Nie prowadzimy teraz żadnych walk i jeśli Regent podpisze sojusz z Lucyferem, umiejętności medyczne przydadzą mi się bardziej niż machanie mieczem.
- Ale co cię skłoniło do takiej decyzji? Kochasz walczyć - zapytał Rafael, przekrzywiając głowę. Kapitan westchnął w zamyśleniu.
- Dużo się wydarzyło... Popełniłem błędy, których pewnie nigdy mi się nie uda naprawić... Ale to już nieważne. Po prostu... Wszystko, co przeżyłem zostawiło mnie z wieloma pytaniami w sercu... Panie Rafaelu, czy demony są złe?
Archanioł Uzdrowień zmarszczył lekko brwi i zamknął swoją księgę, czując, że zapowiada się na dłuższą rozmowę.
- Demony nie są złe, Orionie - powiedział stanowczo. - To duma jest zła. Przekonanie naszych braci, że myślenie inaczej niż oni to grzech. Nie rodzimy się z nienawiścią w sercu, dopiero potem się jej uczymy. To jak z kłócącym się rodzeństwem. Będą na siebie źli, możesz nawet popierać jednego bardziej niż drugiego, ale to nie znaczy, że ten drugi jest zły! Nie różnimy się tak bardzo. Po prostu nie umiemy dojść do porozumienia.
- Więc kochać demona to nie grzech? - głos Oriona był cichy, a pytanie chyba bardziej skierowane do niego samego.
- Sam zdecyduj. Ale jeśli ci to pomoże, to ja dalej kocham mojego brata.
~***~
Dantalian przybył, kiedy Vin ćwiczył szermierkę na dziedzińcu. Wyjątkowo nie padało, więc służący chciał skorzystać z okazji. Nie spodziewał się wizyty szlachcica. Ten zeskoczył z konia z kocim wdziękiem i stukając obcasami, bez zawahania ruszył w stronę blondyna. Jego biodra kołysały się na boki kusząco, a spodnie mocno obciskały smukłe nogi i okrągłe pośladki. Miodowe loki zebrał w kucyk, by jego jasna szyja była odsłonięta. Wiedział, że Vinrael zawsze lubił zostawiać w tym miejscu różowe ślady.
- Witaj, Viniu - powiedział miękko, przywołując na twarz najbardziej ponętny uśmiech.
- Książę ma w tej chwili spotkanie, musisz poczekać - odparł spokojnie blondyn. Dantalian skrzywił się i tupnął obcasem.
- Dobrze wiesz, po co tu jestem! - zawołał, łapiąc nadgarstek służącego. - Złożyłem ci propozycję, kiedy ostatni raz się widzieliśmy! Jaka jest twoja odpowiedź?
Vin westchnął, wyrywając się z uścisku drugiego demona. Jego brązowe oczy były stanowcze i chłodne, co dziwnie zabolało.
- Nie jestem zainteresowany, Dantalianie. Wybacz. Dobrze mi tutaj. Nie lubisz księcia, jestem tego świadomy, ale nie wciągaj mnie w to - odpowiedział z powagą. Dantalian spuścił wzrok.
- Myślisz, że chciałbym z tobą być, bo nie lubię Lucyfera? - zapytał ponuro. - Przyszło ci do głowy, że może po prostu mi się podobasz?
Blondyn złagodniał. Jego ręka wsunęła się pod brodę szlachcica i uniosła ją lekko, zmuszając do spojrzenia na siebie.
- Przykro mi - powtórzył miękko. Dantalian westchnął.
- Mogę cię chociaż poprosić o jeden taniec na balu za tydzień? - zapytał. Coroczny jesienny bal maskowy był wielkim wydarzeniem. Książę już od jakiegoś czasu marudził z jego powodu. Wymagał on mnóstwa przygotowań oraz interakcji z nie zawsze lubianymi poddanymi. Mimo to nie mógł zrezygnować ze zwyczaju, szlachta zbyt lubiła wytworne zabawy. Zabawy, które raczej nie były dostępne dla służby.
- Jestem lokajem. Nie mogę tańczyć z arystokratą - zauważył Vin.
- Twój książę ci nie powiedział? Na tym balu możesz być kim zechcesz - prychnął blondyn, krzyżując ręce na piersi.
- W takim razie jeden taniec należy do ciebie – uśmiechnął się służący. Dantalian zmarszczył podejrzliwie brwi, ale przyjął tą obietnicę bez słowa. Wskoczył na konia i odjechał w stronę Lux. Vinerael westchnął. Zapowiadało się bardzo ciekawe przyjęcie.
- Masz zamiar mnie rozkroić? - warknął. - Popatrzeć sobie, jakie mam ładne wnętrzności? Nie krępuj się, już i tak jestem całkiem obnażony.
Kilku żołnierzy zdarło z niego ubrania przed przykuciem go do stołu stojącego na środku pomieszczenia. Czuł się upokorzony, jak nigdy przedtem.
Rozejrzał się. Ze ścian schodziła farba, a podłoga była brudna i poplamiona czymś, co podejrzanie przypominało krew. Na szafkach i stolikach stało mnóstwo wymyślnych narzędzi, z których większość już dawno zardzewiała. Żółtawy zlew wyglądał, jakby zaraz miał się urwać.
- Mógłbyś chociaż zachować sanitarne warunki - Ortis prychnął z obrzydzeniem. Anioł denerwował go swoim milczeniem. Powinien go wyśmiewać, poniżać, obrażać, jak wszyscy skrzydlaci. Dlaczego więc tego nie robił?
Dłoń skrzydlatego powoli przesunęła się po gładkim brzuchu demona. Ma piękne ciało, pomyślał Orion, smukłe, ale nie drobne. Widać, że nie należy do słabych. Jego wzrok omiótł ciemne sutki sterczące z zimna i przez chwilę miał ochotę sprawdzić, jak reagują na dotyk. Ortis leżał na plecach, ale anioł mógł przysiąc, że jego pośladki idealnie leżałyby w jego dłoni. Musnął udo palcami, zupełnie zatracając się w wyobrażeniu. Jest niczym sarna w sidłach, przeszło mu przez myśl. Złapał prawdziwy okaz. Aż mu będzie szkoda go wypuścić, a już na pewno nie miał ochoty teraz wbijać w niego żyletek.
- No dalej - wychrypiał demon - przestań się bawić.
- Opowiedz mi o waszej rasie. O jej budowie, anatomii i wszystkim co z tym związane. O tym, co się dzieje kiedy anioł przekształca się w demona. Obiecuję, że nie zrobię ci krzywdy - poprosił jeszcze raz kapitan, ale odpowiedziało mu jedynie milczenie.
- Nie dajesz mi wyboru.
~***~
Kiedy Orion skończył, Ortis był cały we krwi. Głębokie nacięcia na rękach bolały, ślady strzykawek były napuchnięte i zaczerwienione, a czarne włosy wcześniej związane w schludny kucyk teraz rozsypywały się na twardym stole. Demon dyszał z udręczoną miną, a jego ciemne oczy przepełnione były bólem. Wiedział, że rany się niedługo zasklepią, nie zagrażały one nijak życiu, ale bolały jak cholera, a jeszcze bardziej bolało upokorzenie. Starał się trzymać usta na kłódkę, nie wydać najmniejszego pisku, ale to nie było możliwe. Teraz oczy miał czerwone od łez, a wargę przegryzioną do krwi.
- Więc, powiesz mi? - zapytał miękko Orion. Ku swemu zaskoczeniu, medyk poczuł jak wściekłość na nowo dodaje mu sił.
- Powiem..? Po tym co mi zrobiłeś? Co zrobiłeś moim braciom?! Myślisz, że ja ci zwyczajnie coś powiem?! – zachrypnięty szept urósł w krzyk, kiedy demon rzucił się do przodu. Kajdany mocno trzymały jego nadgarstki i uderzył z powrotem o stół, obijając plecy boleśnie. - Gdybym był pieprzonym aniołem, to też byś ze mnie zrobił królika doświadczalnego? Naprawdę jesteś na tyle głupi, by myśleć, że się czymś różnimy!?
Białowłosy zacisnął zęby, rzucając rękawiczki na stolik.
- Opatrzcie go i zabierzcie - rzekł do dwóch aniołów, którzy właśnie weszli do sali.
~***~
- Musimy wracać - powiedział któregoś wieczoru Hariatan. Szukali Ortisa już od dwóch tygodni, bez jakichkolwiek rezultatów. Nie był śladu ani po medyku, ani po anielskim oddziale. Powoli kończyła im się żywność, a o tej porze w lesie trudno było upolować zwierza, który nakarmiłby tyle osób. Co gorsza robiło się coraz zimniej i gdyby spadł śnieg, powrót do zamku bardzo by się wydłużył.
- Nie możemy go tak zostawić - zaprotestował Vin.
- Myślisz, że tego chcę? Nicholas się załamie! - warknął na niego dowódca. Blondyn westchnął lekko. Wszyscy byli zmęczeni i chcieli już wrócić do pałacu. W namiotach spało się niewygodnie, a w nocy łapały czasem mrozy. On sam tęsknił za swoim wygodnym łóżkiem, hałaśliwymi posiłkami w przytulnej jadalni, ćwiczeniami szermierki na dziedzińcu, a co wydawało mu się najdziwniejsze, za Lucyferem. Brakowało mu sarkastycznych komentarzy, zaspanej twarzy każdego ranka, drobnych szczegółów, które przecież nigdy nie miały większego znaczenia. Czasem, tuż przed zaśnięciem wyobrażał sobie, że przeczesuje palcami hebanowe loki i zatapia się w szkarłacie książęcych oczu. Szybko jednak odzyskiwał przytomność umysłu i karcił się za takie wizje.
Hariatan też chodził podminowany. Można to było podciągnąć pod nieprzewidziane trudności, ale Vin dobrze wiedział, że kapitan również na swój sposób tęsknił. Podczas tej wyprawy często ze sobą rozmawiali i demon przyznał się do swojego zauroczenia Larfem. Był jednak przekonany o jego obojętności.
- Musisz być ślepy – stwierdził wtedy blondyn, za co dostał mu się wieczorny patrol okolicy.
Teraz nie było im do śmiechu. Wszyscy lubili Ortisa, chociaż potrafił przygadać. Starał się jak mógł na stażu u Nicholasa i wróżyli mu, że kiedyś zostanie jednym z lepszych lekarzy Piekła. Wyglądało na to, że się mylili.
Hariatan miał rację. Musieli wracać. Z ciężkimi sercami, ale jakie było inne wyjście? Zrobili chyba wszystko, co mogli. O świcie czternastego dnia zaczęli pakować obozowisko.
~***~
Orion nie próbował już więcej torturować Ortisa. Szybko zrozumiał, że tak tylko sznuruje usta medyka i przemocą wiele z niego nie wyciągnie. Zamiast tego kazał go rozkuć i pozwolił swobodnie poruszać się po pokoju. Demon chodził od ściany do ściany, wściekły jak osa, próbując wszystkich możliwych dróg ucieczki, jednak kiedy na nic się to nie zdało, zwinął się w kłębek przy ścianie i nie ruszał przez dwa dni. Anioł zaczął się niepokoić, więc wszedł do środka pod pretekstem przyniesienia więźniowi jedzenia. Wtedy właśnie, zupełnie niespodziewanie Ortis wystrzelił ze swego miejsca, powalając kapitana na łopatki i usiadłszy na nim okrakiem zaczął okładać go pięściami po twarzy. Zanim udało mu się zrzucić z siebie demona, chyba stracił kilka zębów. W końcu jednak udało mu się przygwoździć mniejszego mężczyznę do ziemi.
- To było głupie - powiedział, trzymając wijącego się Ortisa za nadgarstki. Czarnowłosy splunął mu w twarz, a jego kolano boleśnie wbiło się w krocze anioła. Zaskoczony Orion jęknął, odruchowo osłaniając czułe miejsce przed następnymi ciosami, a medyk wykorzystał tą chwilę, by uciec w najdalszy kąt pokoju.
- Zboczeniec - zasyczał jak wściekły kot.
- P-przepraszam? - wykrztusił anioł, siadając na podłodze z twarzą wciąż wykrzywioną bólem. -To ty zaatakowałeś moje części intymne.
- Chciałeś mnie zgwałcić - najeżył się Ortis, krzyżując ręce na piersi.
- Chciałem cię powstrzymać przed zrobieniem miazgi z mojej twarzy, na litość! - Orion spojrzał na niego spode łba, powoli uspokajając oddech.
- Jasne. Widziałem jak się na mnie perwersyjnie gapiłeś, kiedy byłem nagi - demon podciągnął kolana pod brodę, siadając bokiem i nie spuszczając wzroku z kapitana. Ten podniósł się z cichym stęknięciem i uniósł ręce w obronnym geście.
- Tak, przyznaję, przyglądałem się, ale nie przyszło mi do głowy, żeby się do ciebie dobierać! - zapewnił. Czemu w ogóle się tłumaczy przed tym małym gadem, który przed chwilą prawie rozkwasił jego męskość? - W każdym razie, nie tknąłeś swojego jedzenia - podsunął mu tacę, unosząc brwi oczekująco.
- Wypuść mnie i wszystkich innych – rzekł Ortis. Spojrzenie jego ciemnych oczu świdrowało Oriona i przez chwilę anioł poczuł się niekomfortowo, jakby maleńkie wiertła przebijały się przez grubą skorupę gdzieś do jego i tak już pobudzonego sumienia.
- Wypuszczę jak mi powiesz wszystko o przemianie. Przysięgam na własne skrzydła - powiedział poważnie.
- Kłamca - warknął demon. Kapitan próbował coś z niego jeszcze wyciągnąć, ale on uparcie milczał. W końcu Orion postawił przed nim tacę, przycupnął na podłodze obok i siedział aż do zmierzchu. Żaden z nich nie odezwał się nawet słowem, lecz kiedy rano strażnik zajrzał do celi, talerz więźnia był pusty, a on sam drzemał sobie spokojnie na niewygodnej szpitalnej pryczy.
Od tamtej pory, anioł przychodził do swego jeńca codziennie. Na początku byli pogrążeni w ciszy, ale Orionowi szybko się to znudziło. Zaczął mówić o Niebie, o swoim domu i ogólnie o wszystkim co przyszło mu do głowy. Z czasem zauważył ukradkowe, ciekawskie spojrzenia, jakie rzucał mu Ortis.
- Dlaczego poszedłeś do wojska, skoro mogłeś być medykiem? - to było pierwsze pytanie zadane przez demona. Kapitan był zupełnie zaskoczony. Nie spodziewał się, że zainteresuje czarnowłosego. Zamyślił się nad odpowiedzią.
- Chyba wydawało mi się to bardziej bohaterskie. Byłem wtedy młody, walka ze złem była chwalebnym snem, który chciałem wypełnić. Rafael był zawiedziony, ale stwierdził, że będzie mnie wspierał - nagle zamilkł, zasępiając się nieco. - Nie byłby dumny, widząc mnie teraz. Michał też nie.
- Więc czemu to robisz? Po co chcesz o nas wszystko wiedzieć? - w jego ciemnych oczach anioł ujrzał nadzieję.
- Myślałem, że jeśli poznam mechanizm przemiany anioła w demona, będę w stanie ją jakoś odwrócić - wzruszył ramionami. Medyk zacisnął zęby z wściekłości.
- Odwrócić? Nie pomyślałeś o tym, że może żaden z nas nie chce trafić do waszego Nieba? Masz zamiar nas uszczęśliwiać na siłę? - warknął.
- Nie, nie o to mi chodziło... - Orion próbował załagodzić sytuację, ale demon wyraźnie go nie słuchał.
- Wynoś się stąd i nie pokazuj na oczy! Nie potrzebuję być wciągany w coś takiego! Chciałeś mnie oswoić? Jak psa? Mam swoja dumę, aniele - syknął. Kapitan zrozumiał, że najlepszym wyjściem będzie taktyczny odwrót, przynajmniej na daną chwilę. Wyszedł z celi, a za nim ciągnęły się chichoty podwładnych.
~***~
Następnego dnia Orion pozwolił Ortisowi opatrzyć pozostałych więźniów. Co prawda od jakiegoś czasu nie przeprowadzano na nich żadnych badań i rany zdążyły się już niemalże zasklepić, lecz demon był uparty. Pod okiem kapitana troskliwie zajął się każdym, nie tylko oglądając ciało, ale też dodając otuchy słowami. Orion przyglądał się jego poczynaniom z bezwiednym uśmiechem.
Kiedy wrócili do pokoju medyka, zauważył, że jest on dziwnie przygaszony. Widok braci więzionych w takich warunkach, przerażonych, bez nadziei musiał go boleć. Kapitan westchnął, patrząc w kierunku pozamykanych drzwi. Coraz częściej miał ochotę po prostu otworzyć je wszystkie i pozwolić swym jeńcom odejść, jednak coś go powstrzymywało. Nie chodziło nawet o sekrety, którymi mógł się z nim podzielić Ortis. Orion po prostu nie chciał się z nim rozstawać.
Wiedział jednak, że musi. Nie miał prawa ich tu przetrzymywać i źle się z tym czuł. Uczynił już wystarczająco wiele złego. Dopiero teraz zaczął się zastanawiać, kiedy właściwie nauczono ich nienawidzić demonów. Szybko też zrozumiał, że nikt im tego nie wpoił. Wielu młodych wojskowych z góry zakładało, że skoro oni są istotami wywodzącymi się od Bożych sług, ich przeciwnicy muszą być uosobieniem zła. Przypomniał sobie, że nieraz wyżsi rangą żołnierze chełpili się swymi kolekcjami rogów upolowanych wrogów. Niektórzy nawet jeździli na granicę, by łapać jakichś nieostrożnych piekielnych. O Limbo nawet nie było co mówić, pakty między Niebem a Piekłem w ogóle tam nie obowiązywały i w ogólnym chaosie nikogo nie obchodził los jednego czy dwóch demonów. Wtedy było mu to obojętne, teraz zdawało się chore.
W końcu podjął decyzję. Kazał swojemu oddziałowi pakować manatki i nie zważając na pełne oburzenia i niedowierzania spojrzenia, które śledziły go, gdy szedł po korytarzu, wypuścił więźniów. Na początku nie ruszali się ze swoich miejsc, przerażeni i podejrzliwi, lecz Ortis szybko zachęcił ich do wyjścia i wyprowadził na zewnątrz. Wtedy ruszyli przed siebie, jakby ich ktoś gonił, upojeni wolnością. Tylko medyk pozostał przed szpitalem, patrząc za swymi braćmi z pełnym ulgi uśmiechem. Orion stanął obok niego.
- Nie idziesz? - rzekł, wskazując głową na las. Medyk uniósł na niego ciemne oczy.
- Czemu nas puściłeś? Nic ci nie powiedziałem. Masz zamiar zrobić sobie polowanie, kiedy będziemy wystarczająco daleko? – spytał nieufnie. Anioł uśmiechnął się z politowaniem i pokręcił głową.
- Nie. Zrobiłem wielki błąd i skrzywdziłem wiele niewinnych istot. Jedyne co teraz mogę zrobić, to zwrócić im wolność - odparł.
- Jeśli chcesz dowiedzieć się czegoś o naszej anatomii i wszystkim innym, poszukaj w książkach. Jestem pewien, że w Limbo jakieś znajdziesz - powiedział cicho demon. - Co do przemiany, to nie jestem w stanie zdradzić ci, jak ona działa. Nikt jeszcze do tego nie doszedł. Istnieje wiele teorii, ale wszystkie są bezsensowne i niczym nie da się ich udowodnić. Minęło wiele czasu, odkąd upadł ostatni anioł. Teraz większość z nas albo powstaje z ludzi, albo po prostu się rodzi.
Kapitan spojrzał na niego, zupełnie zaskoczony. Nie spodziewał się, że demon cokolwiek mu zdradzi. Czyżby to była... Nagroda? Zaśmiał się lekko na samą myśl, która wydała mu się strasznie głupia, po czym uśmiechnął.
- Dziękuję ci, Ortisie. Zmieniłeś moje wyobrażenie o was. Gdyby okoliczności nie były takie, jakie są, postarałbym się cię lepiej poznać - wyznał, po czym wręczył demonowi wodze swojego gniadosza. - Weź Eola ze sobą. Czeka cię długa droga, prawda?
Ortis spojrzał w ciepłe końskie oczy i delikatnie pogłaskał aksamitny pysk.
- Tak… - odrzekł cicho, klepiąc lekko szyję nowego wierzchowca. Wskoczył na jego grzbiet i rzucił Orionowi ostatnie spojrzenie.
- Żegnaj, aniele - powiedział miękko. - Nie popełniaj więcej błędów.
Kapitan skinął głową. W milczeniu patrzył jak demon popędza konia i po chwili znika na ledwo widocznej, zarośniętej leśnej ścieżce.
~***~
Serius czekał na Nicholasa w niewielkiej, mało uczęszczanej restauracyjce na obrzeżach Lux. W stolicy strasznie trudno było znaleźć lokal, gdzie nie pokazywali się najważniejsi przedstawiciele szlachty. Doskonale znali syna Asmodeusza i delikatnie mówiąc, nie pałali do niego miłością. Dumni arystokraci wciąż bratali się ze swym pysznym księciem, gdyż w przeciwieństwie do prostych obywateli, nie ucierpieli tak mocno na kryzysie. Co za tym szło, wróg monarchy nie był mile widzianym towarzyszem posiłków, nawet mimo swego wysokiego pochodzenia.
Białowłosy cieszył się na spotkanie, jednak gdy tylko ujrzał lekarza, zrozumiał, że coś było nie tak. Nick był spięty, a jego mina ponura. Oczywiście Serius nie spodziewał się wylewnej radości, ale byłby wdzięczny, gdyby nie musiał obawiać się w każdej chwili ciosu w twarz.
- Nick, coś się stało? - zapytał, chcąc wiedzieć na czym stoi. Starszy demon podniósł na niego oczy, w których zabłysła iskierka gniewu.
- Ty idioto...To twoja wina...Gdyby nie ty i twoje głupie spotkania, nic by się nie stało! - warknął, zaciskając zęby. Jego dłonie drżały, ale usilnie starał się to ukryć.
- C-co? – zdziwił się młody szlachcic.
- Ortis... Mój uczeń... Wysłałem go z oddziałem księcia, bo wiedziałem, że jak się z tobą nie spotkam, to pewnie zrobisz coś głupiego... I nie wrócił! Nie wiem nawet, czy żyje! - krzyknął Nicholas, uderzając Seriusa w pierś. Jego palce zacisnęły się na białej koszuli i po chwili lekarz opierał czoło na ramieniu białowłosego. Ten objął go lekko i czekał, aż cały żal i złość na siebie uciekną z Nicka.
- Wszystko będzie dobrze... - powiedział miękko, korzystając z okazji, by powąchać miękkie włosy w kolorze kawy z mlekiem. Po chwili medyk odsunął się od niego i odwrócił szybko.
- Nic mi nie jest - rzekł stanowczo, wycierając szkła okularów. - No dobrze, dokąd się wybieramy?
- Możemy się przejść... - stwierdził Serius, po czym szybko podążył za towarzyszem, który nie czekając na niego ruszył przed siebie.
~***~
Vinrael jak co dzień wszedł do pokoju Lucyfera z samego rana. Książę udawał, że śpi, lecz tak naprawdę spod półprzymkniętych powiek obserwował ruchy swego służącego. Nie spodziewał się, że stracą kogoś podczas tej wyprawy, był to duży szok, zarówno dla niego jak i dla Nicka, który Ortisa traktował jak własnego syna. Uświadomił sobie, że blondyn również mógłby do niego nie wrócić. Była to bolesna myśl i właśnie to bardzo zaniepokoiło upadłego archanioła. W końcu przysiągł sobie, że nikogo więcej nie obdarzy tak lekkomyślnie uczuciem, a tu nagle zaczynał się przywiązywać do mężczyzny, który przecież niczym się od Seriusa nie różnił.
Vin jednak zdawał się zupełnie nieświadom burzy, jaką wzbudził w swym władcy. Rozsunął zasłony, pozwalając, by światło poranka zakłóciło nieco jego spokojny sen, po czym nalał do filiżanki ciepłej, parującej herbaty. Czując jej bogaty aromat, poczochrana głowa księcia zwróciła się w stronę blondyna, a czerwone, zaspane oczy zalśniły lekko.
- Spać - mruknął, nie dając po sobie poznać, że obudził się już wcześniej.
- Czeka cię spotkanie z dyrektorem opery, mój książę – uśmiechnął się Vin, podając mu naczynie. Lucyfer upił łyka i westchnął.
- Idę o zakład, że zaprosi mnie na premierę i się zmyje na spotkanie z kochankiem w Lux. Tylko po to przyjeżdża na te spotkania. Zawsze czuć go na kilometr jakimiś perfumami, które kosztują fortunę i widać, że zakłada najlepsze stroje. Jeszcze tylko kwiatów mu brakuje.
- Może zakochał się w waszej książęcej mości - zachichotał blondyn, wyobrażając sobie krótkonogiego, pulchnego demona o zaczerwienionych policzkach biegnącego z bukietem róż w dłoniach za dostojnym Lucyferem.
- Jego strata, jestem nieosiągalny - książę uniósł brwi, ale w jego oczach migały iskierki rozbawienia. - Któż może być mnie wart?
- Jestem pewien, że gdyby się taki znalazł, byłby naprawdę wyjątkowy - w głosie Vina nie było ani śladu ironii. Były archanioł poczuł gorąco na policzkach, ale służący najwyraźniej tego nie zauważył.
- Nie sądzę, żeby długo wytrzymał - powiedział, starając się ukryć gorycz. Nagle między jego łopatkami w miejscu, które byłoby pomiędzy skrzydłami, gdyby demon ich nie ukrywał, spoczęła ciepła dłoń, a w uchu zabrzmiał szept.
- Ja wytrzymuję.
Zanim książę zdołał odpowiedzieć, blondyn się odsunął, wziął tacę z herbatą i pospiesznie wyszedł z pokoju. Sam nie był pewien, co właściwie go napadło.
~***~
Ortis powrócił parę dni później. Miał szczęście, bo właśnie pogoda dopisywała przez cała drogę, jedynie kiedy już wjeżdżał do Lux, zerwał się ulewny deszcz. Eol parskał z oburzeniem, ale demon uniósł wzrok do nieba, pozwalając, by strugi wody spływały po jego twarzy, zmywając strach ostatnich tygodni.
Zanim ruszył w drogę powrotną, przyczaił się na skraju lasu, by sprawdzić, czy oddział Oriona naprawdę zamierza opuścić szpital. Gdy wyjechali następnego dnia, podążał za nimi aż do granicy i dopiero upewniwszy się, że odjechali w stronę Nieba, zawrócił do domu. Spał w przydrożnych karczmach. Chociaż nie miał pieniędzy, zawsze znalazł się ktoś kto potrzebował dobrego medyka, a z otrzymanego wynagrodzenia udało mu się uciułać na nocleg.
Teraz w końcu dotarł tam, gdzie było jego miejsce. Czas spędzony w opuszczonym szpitalu wydał mu się tylko złym snem. Nie spodziewał się, że jeszcze kiedyś ujrzy pałac, a oto stał tutaj, na placu w stolicy i patrzył na wznoszące się na szczycie wzgórza mury. Bezpieczne mury, za którymi znajdował się jego dom. Spiął Eola piętami i pokonał ostatni odcinek drogi szybkim kłusem.
Na dziedzińcu nie było żywej duszy. Opasłe krople deszczu rozbijały się na kamieniach, kiedy prowadził swego konia ku stajniom. Karian siedział umoszczony wygodnie w sianie i czytał jakąś książkę. Z jego włosów jak zwykle na wszystkie strony sterczały niesforne źdźbła.
- Dzień dobry - powitał go Ortis z uśmiechem. Jak dobrze było zobaczyć znajomą twarz.
- Hej, Ortisie - odparł beztrosko koniuszy, po czym zerwał się na nogi, zupełnie zaszokowany. - Ortis! Przecież cię złapali! – zawołał, łapiąc medyka za ramiona i nim lekko potrząsając.
- Złapali... Ale już jestem z powrotem - wyjaśnił spokojnie czarnowłosy i wręczył mu wodze swego wierzchowca. - Poznaj Eola, przyniósł mnie aż spod granicy. Masz dla niego miejsce, prawda?
- Jasne, ale... Jak uciekłeś? - Karian nie powstrzymał się przed obejściem dorodnego bojowego konia dookoła. Z podziwem przesunął dłonią po jego błyszczącej sierści.
- To długa historia, naprawdę... - westchnął Ortis. - Nie mam ochoty na razie tego przeżywać od nowa. Idę się ogrzać, powiedzieć mistrzowi, że jestem i spać przez następny miesiąc.
- Wpadnij, jak będziesz chciał pogadać - koniuszy posłał mu jeden ze swoich grzejących serce uśmiechów. Medyk skinął głową i szybkim krokiem ruszył w stronę zamku.
Wieść o powrocie Ortisa rozeszła się błyskawicznie. Niektórzy jednak nie wierzyli, że anielski oddział tak po prostu pozwolił mu odejść i zaczęło krążyć wiele plotek. Mimo to nikt nie odważył się powiedzieć mu czegoś w twarz. Gdyby coś im się stało, to przecież od niego i Nicka zależało czy z tego wyjdą, czy zginą tragiczną śmiercią, bo doktor się pomylił.
~***~
Gdzieś daleko za Limbo, w olbrzymim pałacu ze strzelistymi wieżami sięgającymi chmur, archanioł Rafael siedział przy stole w bibliotece. Przed nim piętrzyła się sterta ksiąg o rozmaitych ziołach, a w prawej ręce trzymał zasuszony liść o dziwnym, drażniącym zapachu. Kiedy drzwi się otworzyły, podniósł błękitne oczy znad opasłego tomiszcza, by spojrzeć, kto wszedł. Na widok Oriona jego delikatną twarz rozjaśnił uśmiech.
- Dzień dobry, panie Rafaelu - kapitan rozejrzał się niepewnie dookoła. Nie chciał przeszkadzać archaniołowi w pracy. Uzdrowiciel jednak szybko zdjął z krzesła parę książek, robiąc młodemu żołnierzowi miejsce.
- Siadaj, siadaj! Co cię do mnie sprowadza? - spytał z zaciekawieniem. Kąciki ust białowłosego uniosły się lekko, kiedy przycupnął przy stole, starając się niczego nie strącić. Nawet pogrążony w pracy Rafael, albo raczej Rafi, jak nazywała go większa część niebiańskiego społeczeństwa, zawsze znajdował czas dla innych. Był on archaniołem o łagodnym, radosnym uśmiechu i oczach pełnych dobroci. Jego kędzierzawe, brązowe włosy upodabniały go do aniołka z książki dla dzieci. Zawsze skory do pomocy, znajdował dziwne upodobanie w opiece na zwierzętami, nawet tymi, które mogły połknąć go w całości. W każdym był w stanie dostrzec jakąś dobrą stronę.
Bardzo zmartwił się, kiedy Orion zdecydował przerwać trening na uzdrowiciela i dołączyć do wojska, ale wspierał byłego ucznia, chociaż od tamtej pory rzadko się widywali. Teraz przyglądał się mu z troską, bo zaduma i powaga na twarzy Oriona nie mogła umknąć oczom wyczulonym na zmartwienia.
- Chciałbym dokończyć szkolenie - powiedział kapitan z uspokajającym uśmiechem. - Oczywiście, jeśli nie będzie to problem.
Rafi rozpromienił się i chwycił dłoń anioła w swoje.
- Nie będzie! Ani trochę! - zapewnił. - Ale co z wojskiem?
Orion nie wytrzymał i roześmiał się serdecznie, widząc jego zafrasowaną minę.
- Będzie dobrze. Nie prowadzimy teraz żadnych walk i jeśli Regent podpisze sojusz z Lucyferem, umiejętności medyczne przydadzą mi się bardziej niż machanie mieczem.
- Ale co cię skłoniło do takiej decyzji? Kochasz walczyć - zapytał Rafael, przekrzywiając głowę. Kapitan westchnął w zamyśleniu.
- Dużo się wydarzyło... Popełniłem błędy, których pewnie nigdy mi się nie uda naprawić... Ale to już nieważne. Po prostu... Wszystko, co przeżyłem zostawiło mnie z wieloma pytaniami w sercu... Panie Rafaelu, czy demony są złe?
Archanioł Uzdrowień zmarszczył lekko brwi i zamknął swoją księgę, czując, że zapowiada się na dłuższą rozmowę.
- Demony nie są złe, Orionie - powiedział stanowczo. - To duma jest zła. Przekonanie naszych braci, że myślenie inaczej niż oni to grzech. Nie rodzimy się z nienawiścią w sercu, dopiero potem się jej uczymy. To jak z kłócącym się rodzeństwem. Będą na siebie źli, możesz nawet popierać jednego bardziej niż drugiego, ale to nie znaczy, że ten drugi jest zły! Nie różnimy się tak bardzo. Po prostu nie umiemy dojść do porozumienia.
- Więc kochać demona to nie grzech? - głos Oriona był cichy, a pytanie chyba bardziej skierowane do niego samego.
- Sam zdecyduj. Ale jeśli ci to pomoże, to ja dalej kocham mojego brata.
~***~
Dantalian przybył, kiedy Vin ćwiczył szermierkę na dziedzińcu. Wyjątkowo nie padało, więc służący chciał skorzystać z okazji. Nie spodziewał się wizyty szlachcica. Ten zeskoczył z konia z kocim wdziękiem i stukając obcasami, bez zawahania ruszył w stronę blondyna. Jego biodra kołysały się na boki kusząco, a spodnie mocno obciskały smukłe nogi i okrągłe pośladki. Miodowe loki zebrał w kucyk, by jego jasna szyja była odsłonięta. Wiedział, że Vinrael zawsze lubił zostawiać w tym miejscu różowe ślady.
- Witaj, Viniu - powiedział miękko, przywołując na twarz najbardziej ponętny uśmiech.
- Książę ma w tej chwili spotkanie, musisz poczekać - odparł spokojnie blondyn. Dantalian skrzywił się i tupnął obcasem.
- Dobrze wiesz, po co tu jestem! - zawołał, łapiąc nadgarstek służącego. - Złożyłem ci propozycję, kiedy ostatni raz się widzieliśmy! Jaka jest twoja odpowiedź?
Vin westchnął, wyrywając się z uścisku drugiego demona. Jego brązowe oczy były stanowcze i chłodne, co dziwnie zabolało.
- Nie jestem zainteresowany, Dantalianie. Wybacz. Dobrze mi tutaj. Nie lubisz księcia, jestem tego świadomy, ale nie wciągaj mnie w to - odpowiedział z powagą. Dantalian spuścił wzrok.
- Myślisz, że chciałbym z tobą być, bo nie lubię Lucyfera? - zapytał ponuro. - Przyszło ci do głowy, że może po prostu mi się podobasz?
Blondyn złagodniał. Jego ręka wsunęła się pod brodę szlachcica i uniosła ją lekko, zmuszając do spojrzenia na siebie.
- Przykro mi - powtórzył miękko. Dantalian westchnął.
- Mogę cię chociaż poprosić o jeden taniec na balu za tydzień? - zapytał. Coroczny jesienny bal maskowy był wielkim wydarzeniem. Książę już od jakiegoś czasu marudził z jego powodu. Wymagał on mnóstwa przygotowań oraz interakcji z nie zawsze lubianymi poddanymi. Mimo to nie mógł zrezygnować ze zwyczaju, szlachta zbyt lubiła wytworne zabawy. Zabawy, które raczej nie były dostępne dla służby.
- Jestem lokajem. Nie mogę tańczyć z arystokratą - zauważył Vin.
- Twój książę ci nie powiedział? Na tym balu możesz być kim zechcesz - prychnął blondyn, krzyżując ręce na piersi.
- W takim razie jeden taniec należy do ciebie – uśmiechnął się służący. Dantalian zmarszczył podejrzliwie brwi, ale przyjął tą obietnicę bez słowa. Wskoczył na konia i odjechał w stronę Lux. Vinerael westchnął. Zapowiadało się bardzo ciekawe przyjęcie.
____________________________________________________________
WR: Trochę późno, ale lepiej późno niż wcale, oto nowy rozdział. Na początek wielkie dzięki za wszystkie komentarze, naprawdę zachęcają do pracy <3 Mam nadzieję, że ta część się wam spodoba, bo Scarlett trochę przy niej marudziła...Oj Vin, uważaj na słodkiego Dana, bo to chytra bestyjka, może ci napsuć krwi, hehe...
SC: Już mi szkoda Lucka w następnym rozdziale.... Oczywiście bez spoilerów, wszystko w swoim czasie, na razie cieszmy się smexualnymi wizjami Oriona i Vinem podrywającym Lucka~~ Marudzę tyle co zwykle, powinnaś się już przyzwyczaić, Rabbiciu, a teraz won do pisania następnego rozdziału -,- Komentarze zawsze mile widziane <3
Anioł się nawraca no no ^^ Nie mogę się doczekać następnych postów. Jeśli znajdziecie czas zajrzyjcie do mnie. http://czarna-krew.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńNa początek mała rada dla autorki opowiadania. Nie dawaj postaciom podobnych nazwisk i imion, jeżeli masz ich sporo zaczyna się to mieszać w czasie czytania, zwłaszcza jeśli są obcojęzyczne (Ortis-Orion).
OdpowiedzUsuńHariatan jest zabawny, czego trzeba by dostrzegł, że jego uczucie jest odwzajemnione?
Vin chyba zaczął podrywać Lucka, ale robi to bardzo subtelnie trzeba przyznać.
Ale te demony są plotkawe. Zamiast sie cieszyć z powrotu medyka wygadują bzdury za jego plecami.
Orion paskudnie wpadł, należy mu sie porządna pokuta za to co wyprawiał w Piekle.
Z tym balem może być awantura, Vin niepotrzebnie obiecał taniec Dantalianowi. Chociaż Luckowi może dobrze zrobi odrobiona zazdrości. Zobaczę jak to rozegrasz.:))
No hej ! ;*
OdpowiedzUsuńJejku ten rozdział był wspaniały !!
Powien szczerze, że zdziwiło mnie zachowanie Oriona.. W każdym razie wyszło na dobre więc bardzo się cieszę ;) a czy on i Ortis będą razem ??? Prosz, prosze taak ;D
Coraz bardziej podoba mi się postać Vina, na dodatek ten nowy demon juz nie moge sie doczekać opisu balu ;D
Życzę weny ;**
Cudo. Początek czytałam z zapartym tchem, mając nadzieję, że jednak go znajdą, że nic mu się nie stanie. I jak bardzo odetchnęłam, kiedy przeczytałam, że został przez Oriona wypuszczony ^^ Chociaż miałam małą nadzieję, że ta akcja zostanie trochę dłużej poprowadzona. No i wisienka na torcie - Lucek i Vin. No aż mi się ciepło na serduchu robi jak o nich czytam! :D Jednym słowem - rozdział udany ^^
OdpowiedzUsuńDużo weny :)
Bardzo, bardzo mi się podoba. ((; Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział i dużo weny życzę. :)
OdpowiedzUsuń