Świetliste
promienie poranka zatańczyły na policzkach Lucyfera. Książę
zamruczał cicho, przytulając się bardziej do źródła ciepła,
jakie stanowiła pierś Vinraela. Jego ogon owinął się wokół uda
blondyna, a ten delikatnie podrapał go palcem, uwalniając z ust
władcy zadowolony, bardzo koci pomruk.
- Pora wstawać, mój
słodki książę - powiedział generał, całując wystające
spomiędzy czarnych loków ucho Lucyfera. Lord Pychy powoli otworzył
czerwone oczy, by spojrzeć w twarz kochanka. O wiele za szybko
przyzwyczaił się do widoku mężczyzny w swoim łóżku rano,
najczęściej zupełnie nago.
- Mogę pospać, dopóki nie
dostanę herbaty? - zapytał sennie, przekrzywiając głowę. Vin
westchnął, nie będąc w stanie mu się oprzeć. Lucyfer zyskał
sobie czas na przyjemny półsen kiedy jego generał wstał, założył
szlafrok i poczłapał do kuchni, by przygotować mu jego ulubioną
herbatę.
Następnego dnia wyruszali na granicę, w jedyne
miejsce, gdzie ziemie Nieba i Piekła stykały się ze sobą
bezpośrednio. To właśnie tam mieli podpisać długo wyczekiwany
traktat pokojowy. Blondyn wyczuwał zdenerwowanie księcia, ale sam
był bardziej zaciekawiony niż niepewny. W końcu miał poznać
rodzinę ukochanego... Oczywiście archaniołowie nie będą
wiedzieli o ich związku, w końcu nie umówili się na popołudniową
herbatę, tylko na spotkanie decydujące o wojnie i pokoju. Może
wcale nie pójdzie tak dobrze, jak wszyscy sobie wymarzyli...? Nie,
co takiego mogło pójść źle? Jeśli obie strony były
zainteresowane sojuszem, dzielił ich tylko krok od
sukcesu.
***
Lordowie przyjechali już poprzedniego
dnia, gotowi wyruszyć na spotkanie. Mod śmiał się, że kiedy
aniołowie zobaczą Samaela, wszyscy uciekną gdzie pieprz rośnie i
tyle będzie z układów, ale w ostatecznym rozrachunku ustalono, że
Gniewny Pan jedzie z nimi.
Nie, żeby on sam był z tego
zadowolony. Od dawna nie miał styczności z przeszłością, kosę
zakopał gdzieś głęboko na strychu i nie wracał do niej nawet
myślami. A teraz musiał stanąć z tym wszystkim twarzą w twarz
i... Ech, szkoda gadać. Był święcie przekonany, że każdy z
archaniołów był gotów ukręcić mu kark. A właściwie to Michał.
W sumie to tylko Michał, ale on wystarczył za wszystkich
siedmiu.
Samael wstał rano i przechadzał się po zamku,
obserwując zaśnieżony dziedziniec, na którym zaczynało powoli
budzić się życie. W pałacu Lucyfera zawsze było inaczej niż w
jego zamku. Radośnie. Głośno. Nawet podczas kryzysu służba
starała się zadbać, żeby ponury duch nie zawładnął wnętrzem
ich domu. Gniewny Pan nie dbał o takie bzdury. Większość pokoi w
jego zamku leżała odłogiem, od dawna nie otwierana, pełna kurzu i
pajęczyn, a te których używał albo były ozdobione jakimiś
ponurymi dekoracjami, albo pozostały surowe i mroczne, a co
najgorsze, zimne. Zimą Samael musiał sypiać po grubymi, puchowymi
pierzynami lub paroma futrami. Mimo to lubił swój dom - sposób w
jaki ciemne, strzeliste wieże odcinały się na tle pochmurnego
nieba, wysokie szczyty otulające wzniesienie, na którym stał,
olbrzymie stajnie i ogrody ciągnące się w dół wzniesienia na
półkach skalnych za pałacem, pełne najrozmaitszych, często
śmiercionośnych zwierząt, których nawet on sam nie był w stanie
wymienić. No i szlochy zdrajców w najgłębszych celach.
Teraz
jak o tym myślał, stwierdził, że słyszy dochodzący skądś
cichy szloch. Gniewny Pan zmarszczył brwi. Nie sądził, że Lucyfer
torturuje swoich wrogów w jakichś mrocznych lochach, to nie było w
jego stylu. W takim razie co się mogło stać?
Zaciekawiony
Samael podążył za dźwiękiem i wkrótce stwierdził, że miał on
źródło za grubymi kotarami wiszącymi przy dużym oknie w jednym z
bocznych korytarzy, obecnie zasłoniętym. Lord Gniewu jednym,
zamaszystym ruchem odsunął materiał. Jego oczom ukazał się
skulony na parapecie Lewiatan. Były anioł śmierci wplótł palce w
jego włosy i średnio delikatnie zmusił do podniesienia głowy i
spojrzenia na siebie.
- Sam? - Lord Zazdrości miał twarz całą
czerwoną i mokrą od łez, jego oczy były spuchnięte i nawet nie
starał się tego ukryć.
- Przestań się mazać - burknął
Samael, puszczając jego włosy, tak, że opadły mu na czoło. Mina
Lewiatana stała się jeszcze bardziej żałosna, a oczy na nowo
zrobiły się mokre.
- Przepraszam, Sam... - wyjąkał,
starając się je wytrzeć rękawem. - Ale ja się po prostu boję...
Wiesz, że się boję...
- Myślałem, że już ci to przeszło -
Gniewny Pan usiadł na brzeżku parapetu, zupełnie zbity z tropu.
Nie miał pojęcia, co powiedzieć drugiemu szlachcicowi. Wszyscy
wiedzieli, że Lewiatan panicznie boi się aniołów, odkąd dawno,
dawno temu, zanim jeszcze powstało piekło, skrzydlaci rybacy
złowili go w sieci i ledwo udało mu się uwolnić. Podczas
pierwszej walki z Niebem strach ten zupełnie sparaliżował Lorda
Zazdrości, przez co Piekło poniosło duże straty. Później
jednak, po intensywnej terapii zastosowanej przez Beelzebuba i
Lucyfera, blondyn był już w stanie walczyć i jego obawy rzadko
dawały o sobie znać.
- Bo podczas walki to nic, Sam -
wytłumaczył ze smutkiem Lewiatan. - Ale teraz... Jeśli uda się
nam podpisać pokój... To aniołowie będą mieli wstęp wolny na
nasz teren. Rozwinie się handel, turystyka... I nie będę mógł
uciąć żadnemu głowy, jak go zobaczę. Wyobraź sobie, że jakiś
szlachcic przyjeżdża, bo chce nawiązać wymianę handlową, a ja
nie wychodzę nawet z basenu, żeby się z nim zobaczyć. A będę
musiał. Prędzej, czy później będę musiał. A kiedy patrzę jak
Lucek się na to cieszy... On nigdy niczego po sobie nie pokazuje,
ale jest pełen nadziei, każdy to czuje... Nie mam serca mu
powiedzieć, jak cholernie się boję.
- Ach - rzekł tylko
Samael, kiwając głową w zamyśleniu. Nie miał pojęcia, co innego
może zrobić.
- Wybacz, Sam, pewnie cię to nie interesuje
- Lewiatan uśmiechnął się przepraszająco, ocierając oczy
rękawem.
- Ale przecież ja ci nie przeszkadzam. Ani Lucyfer, ani
Asmodeusz, ani Beelzebub - zauważył trzeźwo Gniewny Pan, czując,
że przecież musi coś powiedzieć. Lord Zazdrości wydał z siebie
coś co chyba miało być śmiechem,, ale przypadkiem zmieszało się
ze szlochem.
- To różnica. Wy jesteście swoi. Od początku
byliście. Chociaż, kiedy pierwszy raz spotkałem Beelza, Moda i
Lucka, też mi napędzili trochę strachu - wyjaśnił. Samael
mimowolnie wyobraził sobie trzech przyszłych Lordów
przedzierających się przez las i przerażonego Lewiatana ze zgrozą
przyglądającego im się ze swej kryjówki w jeziornych
szuwarach.
- Rozumiem - odpowiedział tylko, bo co innego
miał zrobić. Oczy Lorda Zazdrości znowu lekko się zaszkliły,
kiedy spojrzał przez okno na dziedziniec i dalej, na nietknięte
anielską stopą, okryte śniegiem lasy i łąki. Na szczęście dla
Samaela, uratowały go pospieszne kroki na korytarzu. Po chwili przed
nimi stanął Azazel.
- Tu jesteś, bekso - zawołał obrażonym
głosem. - Znowu ryczysz?
- Azazel... - Lewiatan szybko uniósł
rękaw, żeby zetrzeć z twarzy ślady łez, ale rudy generał był
szybszy. Klęknął na parapecie między nim, a Samaelem, odsunął
jego rękę i chusteczką osuszył mu oczy i policzki.
-
Jesteś beznadziejny - mruknął. - Jak grubas kazał mi cię
poszukać, wiedziałem, że się mażesz gdzieś w kącie. Myślisz,
że jak zaroi się tu od aniołów, to któryś ci coś zrobi? - jego
policzki nabrały kolorów, ale oczy miały zdeterminowany wyraz. -
Ja cię obronię przed każdym, który spróbuje na ciebie podnieść
rękę, g-głupku... - spojrzał w bok, machając nerwowo ogonem na
boki. Lord Zazdrości przez chwilę patrzył na niego z
niedowierzaniem, po czym rozpromienił się i uściskał go z całej
siły.
- Azazelku, jesteś taki słodki....
Samael zeskoczył z
parapetu, zadowolony, że nie musiał robić z siebie idioty próbując
pocieszyć Lewiatana i niezauważony opuścił korytarz, goniony
oburzonymi piskami rudzielca.
***
Namioty aniołów
przycupnięte na wyżynie, przez którą przechodziła granica,
wyglądały na tle śniegu jak kolorowe domki dla ptaków. Było to
zasługą Uriela, który kiedyś stwierdził, że białe są nudne i
namówił Michała, by zaopatrzyli się w jakieś ładniejsze.
Oczywiście nie na wojnę. Wtedy używali innych, w maskujących
barwach. Ale to nie była wojna, a Rafael nalegał, że ciepłe
kolory nastawiają wszystkich pozytywnie. Pan Zastępów bardzo
żałował, że jego młodszy braciszek nie mógł przyjechać przez
jakąś epidemię, która wybuchła w jednym z okręgów. Z nim
nawiązanie porozumienia byłoby o wiele łatwiejsze. Nie, żeby
Michał podawał w wątpliwość umiejętności dyplomatyczne
Gabriela, ale obecność Sariela zdecydowanie nie wróżyła niczego
dobrego. Białowłosy archanioł upierał się, by im towarzyszyć,
zwłaszcza, że Pan Uzdrowień został w Niebie.
Razjel - jak
zwykle - wydawał się nie podzielać jego obaw. Cholerni magowie i
ich słodka beztroska. Oczywiście Michał zdawał sobie sprawę, że
są nieodłączną częścią społeczeństwa, mimo to rywalizacja
pomiędzy jego żołnierzami a uczniami Pana Tajemnic była zbyt
zażarta, by nie przywiązywał do niej wagi. Znajdowali się
magowie, których szanował i lubił, jak Hell (swoją drogą to imię
było prawdziwym przekleństwem dla biednego skrzydlatego),
narzeczony członka jego Elity i ich wierny towarzysz, ale niechęć
do Razjela miała swoje korzenie także gdzie indziej. Jak na
Michałowy gust, za bardzo zbliżał się do Gabrysia. Zachowywali
się bardziej jak małżeństwo niż przyjaciele. Rafi jednak karcił
go za próby wejścia pomiędzy tych dwóch.
Kiedy Piekielni
przyjechali, nikt nie spodziewał się gorących powitań. Mimo to,
Michał był zaskoczony, że rozbili własny obóz po drugiej stronie
wzgórza. Nie było ono ogromne, ale dystans na samym początku
wydawał się Panu Zastępów złym znakiem. Zwrócił na to uwagę
Gabrielowi, lecz ten tylko wzruszył ramionami. Gdy patrzył na
rozkładające obóz demony, jego oczy przybrały kolor arktycznego
mchu, kolor, którego blondyn nie widział od dawna i miał nadzieję
więcej nie oglądać.
- Ogrzej się - usłyszeli głos z
tyłu i po chwili w dłoniach Regenta znalazł się jasnofioletowy,
magiczny płomyczek buzujący przyjemnym ciepłem. Razjel posłał
przyjacielowi kojący uśmiech.
- Nie zamarznę, wiesz? -
Gabriel uniósł brwi, ale Michał znał go wystarczająco dobrze, by
wiedzieć, że jest zadowolony.
- O mnie nie pomyślałeś,
Razjelu? - wtrącił, strosząc mimowolnie pióra. Inny wojownik
uznałby to pewnie za wyzwanie, na szczęście Pan Magów do
wojowników nie należał i nic sobie nie robił z chłopięcych
odruchów przyjaciela.
- Ciepło bucha od ciebie jak od
rozgrzanego pieca, Michale - odparł niewinnie, wzruszając
ramionami. - Jesteś Archaniołem Ognia, prawda?
- I nie
potrzebuję do tego magicznych sztuczek - mruknął blondyn,
krzyżując ręce na piersi.
- Dobrze dla ciebie - Razjel nigdy
nie dawał się sprowokować i to była kolejna rzecz, która
niezmiernie irytowała Michała. Gdyby stoczyli ze sobą jeden,
porządny pojedynek, wszystko stałoby się łatwiejsze. A gdyby mag
zwyciężył, Pan Zastępów mógłby nawet zastanowić się nad
dopuszczeniem go do swojego brata. Archanioł Tajemnic jednak zawsze
zdołał wciągnąć Michała we własną, werbalną potyczkę, którą
ten przegrywał z kretesem. Słowa nigdy nie były jego mocną
stroną.
- Michale, pozwól na chwilę! - głos Leara
uratował Michała przed wymyśleniem jakiejś ciętej riposty.
Wojownik rzucił stojącej na wzgórzu dwójce ostrzegawcze
spojrzenie i odszedł w stronę namiotów.
- Masz ochotę go
trzasnąć - stwierdził Gabriel, patrząc jak Razjel odprowadza Pana
Zastępów wzrokiem.
- Nawet nie masz pojęcia. Zachowuje się jak
zwierzę. Jakbyście ty i Rafi byli jego własnością - mruknął
mag, odwracając się do przyjaciela. - Nawet gdybyś chciał oddać
komuś swoją rękę, ten debil przepłoszyłby każdego kandydata.
Albo ściął mu głowę, w najgorszym wypadku.
- Uważa, że
od kiedy serafinowie odeszli, jego zadaniem jest nas chronić -
odparł Gabriel, wzruszając ramionami. - Poza tym nie zamierzam
nikomu oddawać swojej ręki. Jest zbyt cenną przynętą na
potencjalne sojusze.
- Masz rację. Jesteś mądry, piękny
i potężny. Każdy by się skusił - wzrok Razjela złagodniał,
kiedy położył dłoń na policzku przyjaciela, studiując uważnie
jego twarz po raz sam nie wiedział który. Archanioł Wody był
nieco niższy od niego i raczej wiotki, budową ciała w niczym nie
przypominający wojownika. Miał piękne, zielone oczy w stonowanym
odcieniu, prosty nos i ciemnoblond włosy sięgające trochę za
ucho. Ubierał się skromnie jak na rządzącego, a jego ulubionym
kolorem był niebieski. Na któreś Święto Życia, Razjel zmienił
na taką barwę wszystkie kwiaty w ogrodzie.
- Niektórych może
to przerażać - zauważył trzeźwo Regent.
- A niektórych
pociągać - zapewnił go mag. Gabriel uniósł brwi, ale nic nie
powiedział. Pan Tajemnic był małym ziarenkiem egoizmu w jego
duszy. Lubił czasem myśleć, że to czułe spojrzenie jest
przeznaczone tylko dla niego, że jedynie jego przestrzeń osobista
nie jest do końca respektowana przez Razjela oraz że nikt, kto
ośmieli się go urazić, bądź mu zagrozić, nie umknie bez szwanku
przed jego czarami. Żywił też cichą nadzieję, chociaż wydawało
mu się to trochę zbyt dziwne, nawet jak na ich skomplikowaną
relację, że mag nie zdecyduje się zawrzeć z nikim stałego
związku, bo Regent miałby wielką trudność z udzieleniem im
ślubu.
***
Piekielny
obóz stanął po drugiej stronie wzgórza w całej swojej
okazałości, w sam raz, by promienie zachodzącego słońca
zabarwiły na czerwono jasne płachty namiotów. Pertraktacje miały
się zacząć dopiero nazajutrz, powzięto więc przygotowania do
przetrwania chłodnej nocy. Belphegor zajął się ogrzewaniem
namiotów swoją magią, wkładając w to niespotykaną u niego ilość
uwagi. Obserwujący go Beelz zauważył ukradkowe spojrzenia rzucane
w stronę wystających zza wzniesienia proporczyków skrzydlatych.
Dobrze rozumiał, o co przyjacielowi chodzi - Razjel był najlepszym
magiem w Niebie, ale Lord Lenistwa nie zamierzał pozwolić, aby
Piekło wypadło gorzej.
- Jesteś niesamowity - powiedział
mu szczerze, kiedy weszli do przyjemnie cieplutkiego wnętrza
namiotu. Bel wzruszył ramionami z roztargnieniem.
- To proste
zaklęcie - zapewnił go, ale Pana Obżarstwa średnio to obchodziło.
Jego przyjaciel był niesamowity i trudność czarów nie miała tu
nic do rzeczy.
***
- Patrzą w tą stronę -
powiedział Mammon, słysząc ciche skrzypienie śniegu za sobą. Już
któryś z kolei anioł wszedł na wzgórze, by rzucić ciekawskie
spojrzenie na obozowisko przeciwnika. Mod objął go od tyłu,
opierając brodę na jego ramieniu.
- Bo też mają na co - rzekł
z zadowoleniem.
- Tak? Nie zauważyłem, żebyś się
rozebrał - rzucił zaczepnie Lord Chciwości, wymykając się z jego
uścisku.
- Och, błagam, nikt by nie zauważył, kiedy stoisz
obok - wyszczerzył zęby Asmodeusz. Odkąd zaczęli oficjalnie być
razem, reszta Lordów niemalże nie mogła znieść ich obecności w
tym samym pokoju. Samael robił przezabawnie zdegustowaną minę, gdy
zaczynali flirtować i czasem rudy nie mógł się powstrzymać przed
jakimś mało cenzuralnym żartem, kiedy Gniewny Pan był w
pobliżu.
- Chodź, trzeba podtrzymać ciepło w namiotach -
głos Mammona złagodniał, a jego dłoń zacisnęła się na dłoni
Pana Rozpusty. Mod tylko skinął głową, uśmiechając się do
siebie i pocałował kochanka w skroń, przymykając
oczy.
***
Kolejny dzień przyszedł szybko, jakby
brzask nie mógł się doczekać harmonii, która miała nastać
między dwoma mocarstwami. Na szczycie wzgórza wystawiono duży
namiot, gdzie miały odbywać się pertraktacje. Przed nimi jednak,
książę i Regent mieli zjeść ze sobą obiad, by nieco rozluźnić
atmosferę. Lucyfer sądził, że to raczej ryzykowny pomysł, biorąc
pod uwagę, jak często jego spokojne rozmowy z Gabrielem zmieniały
się w zażarte sprzeczki, ale pokusa była zbyt wielka. W końcu po
podpisaniu pokoju rozstaną się, każdy pójdzie w swoją stronę i
kto wie, kiedy znowu się zobaczą. Nie protestował zatem, kiedy Vin
zarzucił mu na ramiona jego purpurową, ciągnącą się po ziemi
pelerynę, którą zakładał na ważne okazje.
- Wyglądasz
oszałamiająco, książę - rzekł z uśmiechem blondyn, kładąc
ręce na jego biodrach i przyciągając go bliżej.
- Wprost
przeciwnie do tego, jak się czuję - mruknął władca. Jedną
dłonią strzepał kochankowi z munduru niewidzialny pyłek.
-
Cokolwiek z tego wyjdzie, stoimy za tobą murem - zapewnił go Vin,
bawiąc się niesfornym, czarnym loczkiem. Dobrze wiedział, że nie
mówi tylko za siebie. Każdy z Lordów i ich generałów by go
poparł. Piekło było dla nich ojczyzną, a Lucyfer jej ojcem.
-
Wiem to, Vin - książę spojrzał na niego ciepło. Położył rękę
na jego karku, pociągając go w dół, na przelotne spotkanie ust.
-
Idę - powiedział po chwili i odsunął się od lekko rozczarowanego
blondyna. - Na czułości jeszcze będzie czas.
***
Kiedy
Gabriel i Lucyfer usiedli po dwóch stronach niskiego, drewnianego
stołu ustawionego w namiocie, zapadła pomiędzy nimi niezręczna,
wypełniona napięciem cisza. Ogon księcia śmigał nerwowo na boki,
zaś pióra Archanioła Wody zbiły się w ciasną pokrywę, jakby
obronnym gestem. Jedli przy akompaniamencie cichych stuknięć
sztućców o talerze. Mieli czas. Trzeba było porządnie się
zastanowić nad rozsądnym rozpoczęciem rozmowy.
- Mamy w tym
roku srogą zimę - zaczął Lucyfer, spoglądając na brata
niepewnie. Ten tylko wzruszył ramionami. Nigdy nie przejmował się
zimnem, tak jak Michała nie ruszało gorąco. Książę próbował
bezsensownej gadki, a to zawsze go irytowało.
- Przejdźmy
do rzeczy, Lucyferze - powiedział stanowczo, wbijając w niego
wzrok.
- Dobrze. Zatem, pokój - czarnowłosy spoważniał,
nie odwracając się ani na chwilę. Wyglądał na zdeterminowanego.
- Chcę tego, Gabrielu. Wojna do niczego nie prowadzi. Ilu naszych
zginęło w tej głupiej potyczce?
- Zbyt wielu - przyznał
Gabriel, z bólem wspominając poległych przyjaciół. Większość
z nich bliższa była Michałowi, ale Regent również ich znał i
szanował. - Ja również tego chcę. Korzyści są... Niezliczone.
-
Dla obu stron - zgodził się Lucyfer, zadowolony, że osiągnęli
jakieś porozumienie. Powoli zaczynał czuć się pewniej. - Zatem,
co jeszcze stoi nam na przeszkodzie? Podpisujemy sojusz militarno -
gospodarczy. Kiedy ktoś zaatakuje kraj jednego, drugi wysyła
wojska, by mu pomóc. Prowadzimy ze sobą intensywny handel i z
czasem umacniamy unię. Coś pominąłem?
Gabriel poruszył się
niespokojnie, po raz pierwszy wbijając spojrzenie w swój talerz.
Pertraktacje ze szlachtą nie obyły się bez wyrzeczeń i warunków.
Większość z nich dotyczyła przywilejów i swobód, ale jeden
wyjątkowo niepokoił Regenta.
- Lucyferze, masz syna, prawda? -
zaczął niepewnie.
- Dwóch - na twarzy księcia pojawiła
się podejrzliwość. Co Gabriel miał do jego dzieci? Na pewno nie
chodziło tylko o to, by zostać ich dobrym wujem.
- Tak, dwóch.
Racja - Archanioł pokręcił głową. Denerwował się, a co więcej
fakt, że jego brat miał dwójkę dzieci, których on nigdy w życiu
nie widział na oczy, ba, nie miał pojęcia, kto jest ojcem, ani ile
mają lat, trochę go zabolał.
- Wyrzuć to z siebie,
Gabrielu - rzekł chłodno Lucyfer.
- Moim warunkiem jest, by
młodszy poślubił jednego z moich kandydatów - Regent spojrzał na
brata stanowczo. - Przypilnuję, żeby był w jego wieku, ale książę
będzie musiał zostać w Niebie przy swoim mężu.
Książę
zamarł. Jego oczy były pełne niedowierzania i Gabriel nagle poczuł
się, jakby go zdradził. Lucyfer nigdy się na to nie zgodzi. Piękne
słowa nie były w stanie ukryć, że Regent praktycznie zażądał
zakładnika.
- Chyba żartujesz. Dopiero co odzyskałem
swoje dzieci. Nie mam zamiaru oddawać ich jakiemuś cholernemu,
nadętemu skrzydlatemu. Poza tym Lawliet jest zakochany. Nie odbiorę
mu tego - warknął czarnowłosy, zaciskając dłonie w pięści. Był
wściekły, Archanioł Wody doskonale znał tą minę.
- To
warunek szlachty, Lucyferze, inaczej w ogóle nie zgodziliby się na
te rozmowy... - zaczął szybko, ale to tylko pogorszyło sytuację.
-
Nie zgodziliby się? Szlachta? Co ty wygadujesz, Gabrielu!? Nie
możesz podejmować decyzji sam? - Lucyfer spojrzał na niego z
niedowierzaniem.
- Słuchaj, zdołałem złagodzić sytuację
tak, by chcieli twojego młodszego syna, a nie dziedzica... -
zaprotestował Archanioł Wody, chcąc go uspokoić.
- Dzięki za
tą łaskę! - syknął książę. - Naprawdę dobrze wiedzieć, że
tyle możesz zdziałać!
- Nie masz pojęcia, jak jest w Niebie -
cierpliwość Gabriela powoli zaczynała się kończyć. - Gdzie
byłeś, kiedy serafinowie odeszli? Kiedy musiałem sam stawiać na
nogi to, co oni spieprzyli, jednoczyć wszystkie dystrykty z
arystokracją dyszącą mi w kark, budować ekonomię praktycznie od
zera, użerać się z głodem, biedą i epidemiami, tępić
pogańskich bożków, co jak uważali serafinowie, było moim
największym cholernym obowiązkiem, zwalczać zamachy stanu, a na
dokładkę jeszcze odpierać ataki twoich wojsk!? Och, czekaj, racja!
Siedziałeś w swoim uroczym państewku, które od początku było na
twoich zasadach i robiłeś sobie dzieci. Wygodnie potem wyrzucać mi
wszystko w twarz!
- Jak śmiesz - wycedził Lucyfera,
zupełnie wyprowadzony z równowagi. - Jak śmiesz chociaż udawać,
że coś o mnie wiesz, Gabrielu!? Myślisz, że zbudować państwo od
zera jest łatwo!? W lasach pełnych smoków i innych bestii, które
chcą ci odgryźć głowę!? Na terenach, których twoi kochani
serafinowie nie chcieli nawet tknąć!? Oddałem swoje serce, Gabe,
żeby móc tam żyć, bo ktoś mnie z mojego domu zwyczajnie
wykopał!
- Trzeba było zostać! Przełknąć swoją cholerną
dumę i zgiąć kark, kiedy trzeba! - wytknął mu archanioł
wściekle.
- Szukałem odpowiedzi, a Saldaphon kazał mojemu
własnemu bratu wyjść naprzeciw mnie z armią! - krzyknął książę,
a jego rogi powoli zaczynały rosnąć.
- Porzuciłeś mnie!
Porzuciłeś nas wszystkich i nie było cię, kiedy potrzebowaliśmy
pomocy! Nie było, kiedy musiałem wyrzucić Uriela na ziemię, nie
było, kiedy Azraelowi odbiło i Raguel musiał go spętać, by
zabrać mu kosę, nie było, kiedy walczyliśmy ze smokami i kiedy
Kamael stracił pięć statków przez feniksy! - wyrzucał mu dalej
Gabriel, zaciskając zęby i odruchowo rozkładając skrzydła
szeroko. - Poświęciłem wszystko dla dobra tego kraju, a ty nie
możesz poświęcić jednej rzeczy!?
- Jednej rzeczy, Gabrielu!?
Mój syn to dla ciebie rzecz!? A może wszyscy jesteśmy dla
wielkiego Regenta tylko cholernymi pionkami!? - Lucyfer ledwo się
powstrzymywał przed uderzeniem go.
- Nie wkładaj mi w usta
czegoś, czego nie powiedziałem - warknął Regent z groźbą w
głosie. - Jeśli odmówisz, nigdy nie zawrzemy pokoju.
- W takim
razie pokój nigdy nie był opcją, Gabrielu - rzekł lodowato
książę, po czym wstał od stołu i opuścił
namiot.
***
Zbierali się w
milczeniu, które przerwał tylko Sariel, podchodząc do Regenta z
ukontentowanym uśmiechem.
- Wiesz, długo myślałem nad
tym, jak zapobiec tym pertraktacjom... Zapomniałem, że nikt nie
skopie sprawy tak dobrze, jak ty - rzekł szyderczo i Michał chyba
wybił mu zęba. Nic to jednak nie zmieniło. Mieli wojnę. Należało
zmobilizować zastępy, przygotować racje żywnościowe... Gabriel
był wściekły i miał zamiar uderzyć, zanim jego brat zdoła to
zrobić, chociaż Michał i Razjel próbowali go przekonać do
odłożenia tego do czasu, gdy stopnieją śniegi, albo w ogóle na
zawsze.
Gabriel jednak wiedział, że kiedy nastąpi odwilż,
jego złość również stopnieje i pozostanie jedynie drażniąca
gorycz.
***
Lucyfer natomiast czuł się
zdradzony. Gabriel dobrze wiedział, jaką wagę przywiązywał do
rodziny i książę nie mógł uwierzyć, że poprosił go o coś
takiego. Czyżby wieki użerania się z nadętą, próżną szlachtą
pozbawiły go zupełnie serca? Ale nie, to niemożliwe... Widział
spojrzenia, jakie rzucał księciu Michał, kiedy składali swoje
namioty, widział nawet pełen żalu wzrok Razjela i te dwie,
najbliższe Gabrielowi osoby wydawały się go prosić, aby
przebaczył bratu. Nie potrafił. Jeszcze nie teraz. Spodziewał się,
że Archanioł Wody ma go za zdrajcę, wyrzutka, lecz usłyszeć to z
jego własnych ust...
- Luciu... - Mammon położył mu rękę
na ramieniu, zanim wsiadł do powozu, ale Lucyfer tylko pokręcił
głową.
- Nie, Mon. Mamy wojnę - rzekł z westchnieniem i
pozwolił, by konie poniosły ich z powrotem do Lux.
_____________________________________________________
WR: Uroczyście ogłaszam nasz Wielki Powrót, może nie taki wielki, bo nie jestem pewna, czy uda mi się wrzucić kolejny rozdział z powodu wyjazdu na wycieczkę szkolną, ale JEST i będzie się dalej TOCZYĆ, bo akurat przejdziemy do części, którą osobiście wielbię. Zobaczymy, jak to się wszystko ułoży. Jeśli ktoś to jeszcze czyta, to bardzo prosimy o komentarze <3
P.S. WS to skrót od wojny szachowej. Nie chciałam spoilerować w tytule.
SC: Po dłuższej zwłoce i wygrzebaniu się spod stosu wiedzy szkolnej wreszcie mamy okazję zaprezentować wam pierwszy rozdział Wojny Szachowej~~ Się porobiło, miało być tak pięknie, a wyszło jak zwykle... Gabe i Lucek to po prostu dwie wściekłe kocice, które się hejcą, i nic na to nie można poradzić xD Postaramy się wstawić niedługo następny rozdział, ale nic nie obiecujemy~~
Aaaaa, jestescie.!!Nie moglam wytrzymac bez Twoich opowiadan autorko. :D Jutro zabiore sie za czytanie. :)
OdpowiedzUsuńBardzo podobał mi się rozdział :) Mam nadzieje że szybko się pogodzą :) Już nie mogę doczekać się następnego rozdziału :)
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział. <3 Ta część zapowiada się bardzo ciekawie, ale mam nadzieję, że w końcu zapanuje pokój między niebem i piekłem. Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału. Pozdrawiam serdecznie i życzę dużo weny. :)
OdpowiedzUsuńJaj :D Zaczęłam czytać waszego bloga w sobotę, dzisiaj skończyłam PnS i tak myślałam że byłabym w niebo wzięta gdybyście kontynuowały już, teraz... I patrzę i mówię wam jesteście niesamowite :3 Z czystym sercem stwierdzam iż was blog jednym z najlepszych jakie czytałam <3
OdpowiedzUsuńA co do rozdziału... Jest cudowny, nie rozlazły tylko konkretny. Stoję murem za Luckiem i zgadzam się z ty, że nie zgodził się na warunek Gabriela. Mam nadzieję że wszystko jednak się dobrze skończy. :3
Weny życzę i pozdrawiam~~
Samael <3 Ma tak rozwinięty zmysł pocieszania (to chyba podchodzi jakoś pod empatię), jak ja :D Pokoju nie ma, ale za to akcja jest. Ja się cieszę ^^
OdpowiedzUsuńDopiero pierwszy rozdział a już tyle się działo
OdpowiedzUsuń