Gdy
rozniosła się wieść, że w jednej z bardziej wpływowych
szlacheckich rodzin w Niebie urodzi się dziecko, mnóstwo sąsiadów
i pochlebców przybyło pogratulować szczęśliwym rodzicom. Jednak
kiedy choroba odebrała im maleństwo, nikt nie pojawił się w
stroju żałobnym. Taka już była niebiańska szlachta, pierwsza do
świętowania, ostatnia do współczucia.
Jednak w tym wypadku nie było czego współczuć, bo choroba była jedynie
przykrywką. Ojciec rodziny, szanowany skrzydlaty o piórach białych
jak śnieg, musiał szybko pozbyć się pierworodnego, który urodził
się z największą możliwą dla anioła skazą - miał błękitne
skrzydła.
Serafin
dorastał wśród służby. Pomagał w kuchni, sprzątał nocą,
dokładał do kominków i przez jakiś czas nie był w ogóle
świadom, że jest synem wielkiego pana. Nie rozumiał powodu, dla
którego wielki pan patrzył na niego jak na szczura. Winił o to
swoją niską pozycję i średnio martwił się o stosunek szlachcica
do tak nieważnego służącego. Miał tylko nadzieję, że anioł
nigdy nie dowie się o jego nocnych wyprawach do biblioteki. Jedna z
służek, która za ziemskiego życia była córką jakiegoś uczonego, nauczyła go czytać i chłopiec podczas każdego wieczoru wymykał się z pokoju dla służby, by przeżyć nową przygodę.
Nigdy
nie czuł się inny od pozostałych aniołów, aż do czasu
dziesiątych urodzin, kiedy to jego opiekunka powiedziała mu, że w
rzeczywistości urodził się szlachcicem. Serafin nie mógł
zrozumieć, czemu jego skrzydła miałyby przynosić nieszczęście.
Przecież były tylko innego koloru. Długo oglądał je w lustrze i
poza tym nie widział żadnych różnic. Stwierdził, że nie ma co
się przejmować.
Przynajmniej
dopóki wielki pan jakimś cudem dowiedział się o służce, która
śmiała zdradzić chłopcu jego pochodzenie. Kobietę wyrzucił z
domu, zaś
Serafina posłał do pracy w najbardziej zatęchłej części domu.
Parę
tygodni później doszła ich wieść, że pani urodzi kolejne
dziecko. To miało być dziedzicem i lord chciał zrobić wielkie
przyjęcie z okazji jego narodzin. Bal jednak zmienił się w żałobę,
bo anielica zmarła przy porodzie, a chłopiec okazał się być
kaleką. Jedno z jego skrzydeł było niesprawne.
Któregoś
dnia, Serafin został wysłany, by przynieść coś z jednej z
piwnic. Do tego miejsca już nikt nie chodził. Było ono pełne
gnijących szczurzych zwłok, pustych beczek i pajęczyn nie
sprzątanych od wieków. Tylko w rogu zachowała się stara szafka,
gdzie stały najtańsze wina pana. Jednak kiedy wracał, z jednego z
pokoi dobiegł go cichy głos.
- Weź dziecko, Aliunusie. Weź je
i oddaj, albo utop, cokolwiek. A potem weź niemowlę z sierocińca.
Robimy dla niego dobry uczynek, przyjacielu. Nikt się nie
zorientuje, że to nie mój syn.
To
był głos pana, Serafin nie mógł go pomylić z żadnym innym.
Przerażony wycofał się i chwilę stał w mroku. Chcieli zabić
dziecko? Przecież... Przecież ten malec był jego... bratem,
prawda? Anioł przygryzł wargę i w jednej chwili podjął decyzję.
Zanim Aliunus zdołał dostać się do chłopca, Serafin zakradł się
do jego pokoju i prędko wymknął się tylnym wejściem z maleństwem
na rękach. I tak nie miał już tu czego szukać. Jedyne, co zostało
z „rodzinnego” domu to imię, które nadał bratu. Imię bohatera
jednej z książek, które przeczytał.
~***~
-
Nie chcę - rzekł Michał tonem rozpuszczonego dziecka,
przeglądając się w wiszącym w holu lustrze. Nadchodziła parada.
Wielka parada z okazji stłumienia buntu Lucyfera i wygnania go z
Nieba. Pan Zastępów zawsze nienawidził tego święta, bo i z czego
miał się cieszyć? Że jego mały braciszek musiał od tamtej pory żyć
sam z dala od domu?
Uriel,
Regent Słońca, jeden z siedmiu archaniołów, podszedł do niego i
poprawił mu mundur, kręcąc głową z politowaniem.
- Misiu.
Ja też nie, wierz mi. Ani Gabryś, ani Razjel, ani Rafi. Ale taki
jest nasz obowiązek - rzekł, kładąc rękę na policzku
przyjaciela. Blondyn prychnął, odwracając wzrok. Uriel zawsze
umiał uspokoić jego ognisty temperament, ale ból po stracie Lucka
co roku był tak samo silny i nikt nie był w stanie go zmniejszyć.
-
Dobra. Chodźmy - rzekł zrezygnowanym tonem. Uriel przytaknął i
wyszli na dwór, gdzie już czekały na nich konie. Gabriel, jako
Regent zasiadał w eleganckim powozie ciągniętym przez parę
specjalnie hodowanych, śnieżnobiałych wierzchowców. Przy jego
bokach siedzieli Razjel, Rafael, Zachariel i Azrael bawiący się
końcówką swojego długiego warkocza. Na początku Anioł Śmierci
miał jechać na końcu w czarnej pelerynie, ale archaniołowie
zgodnie stwierdzili, że to niesprawiedliwe i tak oto czarnoskrzydły
następca Samaela skończył razem z resztą w powozie. Zachariel
jako jedyny wyglądał na zakłopotanego. Czuł, że nie
powinien tu być, to miejsce należało do Lucyfera, którego
zastąpił po jego odejściu. Nie był tak potężny...
I tak związany z pozostałymi, jak czarnowłosy.
Parada
wyruszyła spod koszar do miasta. Na przodzie jechał Michał na
swoim pięknym ogierze bojowym, za nim zaś elitarny oddział
dwudziestu żołnierzy, który przeszedł do legend dzięki swoim
umiejętnościom i poświęceniu. Żaden z nich od początku
założenia jednostki nie przegrał w walce.
Dalej
jechał Uriel z chorągwią swojego oddziału kawalerii powietrznej.
Ich znakiem był złoty pegaz na błękitnym tle. Jednostka Uriela
składała się z anielic dosiadających skrzydlatych koni. Chodziło
tu bardziej o znaczenie niż użyteczność w walce - pegaz był
symbolem nieśmiertelności. Chociaż dodatkowa para skrzydeł często
się przydawała.
Za
Urielem jechał powóz archaniołów, dalej zaś reszta wojska z
generałami poszczególnych oddziałów na czele. Wszyscy do taktów
uroczystej muzyki, w eleganckich strojach, czy - w przypadku wojska - galowych mundurach w kolorze zależnym od rangi i jednostki. Rzędy
śnieżnobiałych skrzydeł przesuwały się niczym chmury po niebie.
Całość była widowiskowa, nic więc dziwnego, że gromady
mieszczan i szlachty zgromadziły się by ją oglądać. Pranie
mózgu, pomyślał Michał. Nawet nie zastanawiali się nad tym, że
świętują utratę wielu swoich braci.
Wtem
jednak ktoś przepchnął się przez tłum gapiów i wypadł na drogę
parady. Pan Zastępów gwałtownie ściągnął wodze swego konia, by
go nie stratować, ale ten nie wydawał się przejmować taką
drobnostką. Stanął na ugiętych nogach i wycelował drewniany
miecz w Archanioła Ognia.
-
Michale Archaniele, wyzywam cię na pojedynek! - zawołał. - Jeśli zwyciężę, to zajmę twoje miejsce i zostanę
archaniołem!
Michał
uniósł brwi, miesząc anioła wzrokiem. Jakby nie patrzeć, był to
jeszcze pisklak, zwyczajny podlotek, dzieciak, który nie dorastał
mu do pięt. Miał poczochrane, rude, przydługie włosy, poobijane
kolana i brudny, pocerowany strój. Jedno z jego skrzydeł było
owinięte starą szmatą. Chciał z nim walczyć? O miejsce
archanioła? A to ciekawe.
-
Zgoda, chłopcze - rzekł, nie zważając na zaskoczone spojrzenia
swoich żołnierzy. - O zachodzie słońca, na tamtym wzgórzu - wskazał wzniesienie widoczne za miastem. - Stoczymy walkę.
Z
tymi słowami wyminął zaszokowanego chłopca, który upał na
kolana i obserwował paradujące przed nim wierzchowce, ściskając w
dłoniach rękojeść swojej broni.
~***~
- Czyś
ty do reszty rozum postradał?! - wydarł się Gabriel, kiedy
usłyszał co było przyczyną chwilowego postoju parady. Znajdowali się już w
domu, wciąż w eleganckich ubraniach, bo Regent nie dał im się na
razie przebrać.
- Gabe, przecież wiem, co robię... - bronił
się Pan Zastępów, bo chociaż Archanioł Wody był drobniejszy i
nieco niższy od niego, jego wściekłość potrafiła być
niszczycielska.
- Tylko
nie rób temu chłopcu krzywdy, przecież on nie chciał źle... -
poprosił Rafael, ściskając brata za rękę. On najchętniej
przygarnąłby wszystkie dzieci i zwierzątka i zajmował się nimi
po wsze czasy. Tylko dlaczego czasami te zwierzątka mały dwie głowy
i kły długości przedramienia..?
-
Hej, spokojnie - Uriel odciągnął Gabriela, uśmiechając się
uspokajająco. - Miś jest dorosły. Przecież nie pociacha dzieciaka
na kawałki. Zaufajcie mu trochę.
Michał
wyszczerzył zęby do przyjaciela. Oto, kto zawsze za nim stawał
murem! No... Może nie zawsze, wyjątkowo głupie pomysły Regent
Słońca zawsze skutecznie tępił... I wtedy był nawet
straszniejszy od Gabrysia.
-
Nie wiem, co bym bez ciebie zrobił, Uri - rzekł Archanioł Ognia mimo to, łapiąc
przyjaciela za ręce i patrząc mu w oczy z tym uśmiechem, który
był przeznaczony tylko dla niego. Oczywiście nie zdawał sobie
sprawy, że ma dla Uriela jakiś specjalny uśmiech, ale pozostali,
łącznie z zainteresowanym doskonale to widzieli.
-
Ja też nie wiem co byś beze mnie zrobił. No, ale bądź grzeczny -
czarnowłosy pogłaskał go po głowie. Michał zawsze mu się kojarzył
z wyrośniętym szczeniaczkiem. Czasem jednak
zmieniał się w potężnego lwa i Uriel nie był pewien, którą
wersję preferował.
~***~
Gabriel
obserwował odjeżdżającego Michała z troską na twarzy. Nie miał
pojęcia, co planował jego brat, ale znał go i wiedział, że jest
skłonny do impulsywnych i nieprzemyślanych działań. Nie sądził
oczywiście, że zrobi krzywdę dziecku, lecz nie potrafił powstrzymać
niepokoju. Chociaż Pan Zastępów był najstarszy z archanielskiego
rodzeństwa, to Regent uchodził za najbardziej rozsądnego nawet jeszcze wtedy, kiedy wszyscy razem żyli pod skrzydłami serafinów.
Oni, czwórka braci, oraz Razjel, Uriel i Samael. Jak rodzina... Jego
oczy przygasił smutek, gdy wrócił myślami do tamtych radosnych
dni. Chociaż z perspektywy czasu, wysocy serafinowie wyrządzili im
wiele krzywd, a ich rządy były surowe i często niesprawiedliwe,
niektórzy z nich całym sercem pragnęli dobra swoich małych
aniołków. I to właśnie za nimi tęsknił najbardziej, chociaż
złożyli na jego barkach niewyobrażalny ciężar rządzenia
Królestwem.
-
Jestem ciekaw, czy Michał kiedyś zauważy, co Uriel do niego czuje - rozległ się głos za jego plecami i obok stanął Razjel,
wpatrując się z uśmiechem w dal.
-
Michał? Nie zauważyłby nawet, gdyby Uriel napisał to sobie na
czole - prychnął Gabriel, unosząc brwi z politowaniem. - Nie
widzi własnych uczuć, a co dopiero czyichś. Nie sądzę, że
koncept miłości romantycznej kiedyś przyszedłby mu do głowy.
- A
co ty widzisz, Gabrysiu? - Pan Magów spojrzał w zielone oczy
przyjaciela, odgarniając mu za ucho niesforny, złoty kosmyk. Regent odwrócił się ku rozciągającemu się w dole
niebiańskiemu krajobrazowi.
-
Widzę piękny świat, pola, ogrody, budynki, w których toczy się
życie. Świat pełen aniołów potrzebujących poczucia
bezpieczeństwa, przewodnika, kogoś, kto wyznaczy im drogę.
Wyciągnie pomocną dłoń do tych, którzy się zagubili. Nie opuści
żadnego z nich w potrzebie. Widzę mój dom, Raz - rzekł. Razjel uśmiechnął się, biorąc go za brodę i
odwracając do siebie.
- A
ja widzę mądrego władcę, który potrafi im to zapewnić, kogoś
idealnego do roli rządzącego. Dobrego, sprawiedliwego, dbającego o
swój lud - powiedział, a jego fioletowe oczy były pełne
łagodności.
-
Tylko to widzisz? Czuję się obrażony... - Gabriel uniósł brwi,
pozwalając sobie na lekki, przekorny uśmiech.
-
Och, nie łap mnie za słówka! - roześmiał się mag. - Widzę
jeszcze inteligentnego, dojrzałego i absolutnie pozbawionego
poczucia humoru archanioła, który jest sztywny jak tyka i strasznie
się puszy. Archanioła, którego kocham nad życie, bo jest moim
najlepszym przyjacielem - dodał.
-
Wcale nie jestem sztywny! - oburzył się Regent, odsuwając go całą
ręką i wydymając wargi. Śmiech Razjela tylko stał się
głośniejszy.
~***~
Mały
rudzielec już czekał na Michała, gdy ten przyjechał na wzgórze.
W dłoni dzierżył swój miecz, przypominający raczej wykałaczkę. Pan Zastępów wolał
jednak równe pojedynki, więc rzucił mu normalną, żelazną broń, którą
chłopak z trudem dźwignął z ziemi.
-
Jesteś gotowy? - zawołał Archanioł Ognia, szczerząc zęby. Na
ten widok malec spiął się i najeżył.
-
Nie lekceważ mnie! - krzyknął, szarżując na Michała z
wyciągniętym mieczem. Blondyn zrobił krok do tyłu i z łatwością
wyminął desperacki atak. Tańczyli tak wokół siebie aż słońce
nie skryło się zupełnie za horyzontem. Pan Zastępów pozwalał chłopakowi się
do siebie zbliżyć, spróbować natrzeć, badał jego umiejętności,
które - chociaż ani trochę nie wytrenowane - mogły stać się
naprawdę wybitne po porządnym treningu. W końcu, widząc, że
chłopak już prawie pada z nóg, Michał wytrącił mu miecz i
stanął nad nim z tryumfalnym uśmiechem.
-
Chyba nie zdobyłeś sobie miejsca pośród archaniołów, mój mały - rzekł, kucając przy nim. - Ale powiedz mi, po co ten cały
zachód?
-
Bo jesteście bogaci - rudy splunął na ziemię i spojrzał na
mężczyznę spode łba. - Macie jedzenie i lekarzy i dach nad głową.
Niektórzy by zabili, żeby żyć chociaż w połowie tak dobrze, jak
wy.
-
Masz rodziców? - Michał dobrze znał odpowiedź. Takie dzieciaki
nigdy nie miały rodziców.
-
Mam brata - odparł aniołek, wbijając wzrok w ziemię. - Ale on jest chory i niedługo umrze. Musiałem coś
zrobić - pociągnął nosem i szybko otarł łzy. Archanioł Ognia chwilę na niego
patrzył, po czym położył swoją szeroką dłoń na kościstym
ramieniu chłopaka.
-
Zrobimy tak - rzekł, uśmiechając się lekko. - Zaprowadzisz mnie
do brata i weźmiemy go do mnie do domu. Tam zobaczymy, co się da
zrobić. A ty... - dźgnął rudzielca w pierś. - Ty zostawisz tą
zabawkę i zostaniesz moim uczniem. Zrobię z ciebie wojownika jak
się patrzy.
-
A-ale ja nie latam... - wyjąkał rudzielec, patrząc na niego z
niedowierzaniem. - Od urodzenia, mam niesprawne skrzydło...
-
To nie skrzydła czynią żołnierza, mały. Jak ci na imię? -
Michał obserwował, jak oczy chłopaka rozbłyskają nową nadzieją.
-
Lear - rzekł malec, niepewnie oddając uśmiech. - Mam na imię
Lear.
~***~
Miejsce,
gdzie Lear zaprowadził Pana Zastępów było niewielkim, brudnym
podwórkiem ukrytym między budynkami. Od tej strony było mało
okien, a te, które były, albo ktoś stłukł, albo zasłaniały
grube zasłony. Michał zmarszczył brwi. Gabryś ciężko pracował,
ale niektórych rzeczy nie dało się uniknąć. Może w przyszłości
uda im się pomóc tym wszystkim biedakom...
W
kącie, za paroma pustymi pojemnikami na śmieci stał sklecony z
brudnych, starych szmat namiot. To właśnie tam rudzielec zaciągnął
Michała. W środku, przykryty jakimś podartym prześcieradłem,
leżał drobny, wychudzony anioł o szaroburych włosach. Oddychał
płytko i szybko, wyraźnie rozpalony.
-
On... - zaczął Lear, patrząc przepraszająco na Pana Zastępów,
ale ten nachylił się i wziął nieprzytomnego anioła na ręce.
Był on starszy od brata, mógł mieć jakieś siedemnaście, czy
osiemnaście lat.
-
Ma piękne skrzydła - rzekł miękko Michał, wiedząc, co
rudzielec chciał powiedzieć. Pióra chłopaka były błękitne i
nawet osadzony na nich brud nie był w stanie tego ukryć.
-
Mówił, że przynoszą pecha... - wyszeptał Lear, patrząc na brata
z troską.
-
Nie, to bzdura - uspokoił go Pan Zastępów. - Zwykły przesąd. U
mnie w wojsku jest anioł, który ma podobne. Kiedyś wam go
przedstawię.
-
Czyli Serafin będzie żył...? - zapytał z nadzieją rudy.
-
Przekonajmy się - Michał otulił chorego swoim płaszczem,
wsadził razem z bratem na konia i czym prędzej ruszył w stronę
archanielskiego pałacu.
~***~
Serafin
obudził się w jasnym pomieszczeniu, otulony miękką kołdrą. Czy
umarł? Chyba tak, bo na życie to było o wiele za przyjemne.
Przywykł już do myśli, że w jego egzystencji rzadko spotyka go
coś dobrego. W końcu musiał umrzeć. Wszystko do tego zmierzało...
Bieda, głód, choroba, która rozpalała jego wnętrzności białym
ogniem... A co z Learem? Jak on sobie poradzi? Może ktoś się nim
zaopiekuje, przecież poza uszkodzonym skrzydłem wszystko było z
nim dobrze. To Serafin odbierał mu zawsze szansę na przetrwanie,
ale braciszek uparcie nie dawał sobie tego wbić do głowy. Cóż, w
końcu błękitnoskrzydły go wychował i nie mógł od tak
porzucić.
-
Serafinie, czy mnie słyszysz? - przyjazny, ciepły głos. Gdzie
anioły szły po śmierci? Czy on w ogóle miał prawo iść tam,
gdzie szły inne anioły? Chyba tak, inaczej nie byłoby mu tak
przyjemnie... Otworzył oczy i przekręcił głowę, by się rozejrzeć
dookoła. Ku swemu zdziwieniu ujrzał jakiegoś skrzydlatego
siedzącego przy jego boku. Na stoliku stała apteczka, leżała
strzykawka, a przy niej kilka buteleczek.
-
Serafinie? - nieznajomy anioł nachylił się z troską w dużych,
niebieskich oczach. Po jego ubraniu można było sądzić, że jest bogatym medykiem, najpewniej z jakiejś szlacheckiej
rodziny. Czemu ktoś taki się o niego martwił?
-
Gdzie ja jestem...? - wyszeptał. Dopiero teraz zauważył, że jasny
pokój jest komnatą o wielkich oknach, a on leży w szerokim,
miękkim łóżku. Na podłodze leżał gruby dywan, przy oknie stało
biurko i wygodne krzesło. Przecież to jakiś szlachecki dom!
Przerażony poderwał się z poduszek, ale natychmiast zwinął w
kłębek z bólu. Anioł położył ręce na jego plecach.
-
Nie, nic ci nie grozi, kochanie! - zawołał, wyginając usta
w podkówkę ze zmartwienia. Miał okrągłą, nieco dziecięcą twarz i
kędzierzawe, brązowe loczki przywodzące na myśl małą owieczkę.
- Jestem Rafael, Archanioł Uzdrowień. Wyleczę cię, ale nie możesz
się denerwować - dodał po chwili z przyjacielskim
uśmiechem.
-
R-Rafael...? Ten Rafael? - powtórzył z niedowierzaniem Serafin,
kuląc skrzydła.
-
No... Tak... - Pan Uzdrowień podrapał się po policzku z
zakłopotaniem. Był zupełnie inny niż błękitnoskrzydły sobie
wyobrażał. Zaraz jednak archanioł spoważniał. - Posłuchaj,
wiesz, że twoja choroba to strasznie rozwinięte i nieleczone
zapalenie dróg rozrodczych, które występuje jeśli stosunek
płciowy odbywa się wielokrotnie w niehigieniczny i nieprawidłowy
sposób? Serafinie, nie parałeś się prostytucją, prawda?
Błękitnoskrzydły
zadrżał i schował twarz w dłoniach.
- N-nie...
-wyszeptał. - Ale czasem... Musiałem... Tylko jeśli naprawdę nie
było jak zdobyć jedzenia... Proszę, niech pan zrozumie, mój brat
by nie przeżył bez tego!
-
Nie, absolutnie cię nie winię! - zapewnił Rafi, gładząc jego
pióra. - Tylko że... Mogę cię wyleczyć, to prawda, ale bardzo
możliwe, że w przyszłości nie będziesz mógł mieć dzieci.
-
Ależ to nie szkodzi... - westchnął Serafin. - Nikt by nie chciał
mieć dzieci z kimś takim, jak ja.
Pan
Uzdrowień wyraźnie miał zamiar zaprotestować, lecz nie dane mu to
było, bo drzwi się otworzyły i do pokoju wpadł mały Lear i
rzucił się bratu na szyję z radością. Rafi uśmiechnął się do
siebie, obserwując pojednanie rodzeństwa.
___________________________________
WR: Miało być o Learze i Dantalianie, a zrobił mi się z tego niebiański two-shot... No cóż, musiałam to podzielić na pół. bo nie mam za bardzo czasu, by dokończyć, konwent, prawko i w ogóle kupa zajęć, wybaczcie ^ ^ Mam nadzieję, że spodoba wam się on bardziej niż poprzedni rozdział. W końcu mogę pokazać, że nie taki anioł straszny, jak go w Piekle malują ;P Zapraszamy do komentowania :D
SC: Ja tam nie wiem, wygląda mi to na więcej niż two-shot... Mam nadzieję, że po tym opowiadaniu trochę bardziej będą wam przybliżone postacie aniołów, bo one w sumie nie zostały zbytnio opisane do tej pory xD No cóż, pora się zbierać na konwent, tak więc do zobaczenia w następną sobotę :3
SC: Ja tam nie wiem, wygląda mi to na więcej niż two-shot... Mam nadzieję, że po tym opowiadaniu trochę bardziej będą wam przybliżone postacie aniołów, bo one w sumie nie zostały zbytnio opisane do tej pory xD No cóż, pora się zbierać na konwent, tak więc do zobaczenia w następną sobotę :3
O mamusiu *.* rozdział prześliczny już nie mogę doczekać nexta :* pytanko mimo tej całej choroby Serafin doczeka się tak kiedyś *kiedyś* jakiegoś dzidziusia ??/ fajnie by było :) rozdział mi bardzo poprawił humor <3
OdpowiedzUsuńŻyczę dużo weny :*
Pozdrawiam OfeliaRose
Em.. To Rafael i Serafin sie nie znali tak wczesniej? Czy ten chlopak mial imie na V.. Kurcze nie pamietam..
OdpowiedzUsuńAle ze pracowal jako prostytutka!? Nie dlaczego? Przeciez to okropne! Jeszcze sie zarazil i nie moze miec dzidzi :(
Pozdrawiam
Damiann
No dobra, trochę zaczęłam się przekonywać do Serafina. Rozdział był przyjemny do czytania, chociaż dla mnie poprzedni był lepszy, ale to może dlatego, że wolę czytać o tych niesfornych diabełkach ;p Czekam na następny :)
OdpowiedzUsuńDużo weny ^^
Ojj T-T długo nie czytałam waszego bloga. Wybaczcie (płacze)... Jakoś to nadrobię
OdpowiedzUsuńJa tam lubię two-shoty :P Szkoda, że najbliższego nie przeczytam, bo wyjeżdżam :( A tak bym chciała zaspokoić swoją ciekawość :D Ja tam cały czas lubiłam Serafina. Przykre jest to, że aż tyle przeżył.
OdpowiedzUsuńPoza tym... Ja nie jestem zła :P Tylko wredna. Czasami. Bardzo rzadko. Zdarza się, że muszę nawet jeśli nie chcę :P Ale twoje życzenia powodzenia się przydały, bo sesja za mną:D Przykro mi, że tyle musiałaś czekać na kolejny rozdział. A dlaczego tak? Bo się prawie wykończyłam nerwowo, a moja beta pojechała na dwuygoniowe wakacje, a ja wyjeżdżam na aż tydzień :D Juhu! Charlotta to Charlotta. Wszystko wyjaśni się za jakiś czas. Wiem, że nie masz słów. Oliver jej uwierzył bo zadziałały emocje. Turlasz się z bólu? Nie rób tego. Nie chcę by cię bolało. Jeszcze się o coś obijesz dodatkowo, podasz mnie do sądu o szkody moralno-fizyczne z powodu nieopublikowania rozdziału i co ja biedna zrobię?
Pierwszy rozdział fajny ^^, drugi też taki na pewno będzie
OdpowiedzUsuń