Lianes
biegł przed siebie, z rozbawieniem spoglądając przez ramię na
każdym zakręcie. Wszystko poszło zupełnie nie tak, jak to
planował. Miał tylko wkraść się do kuchni i nieco podrażnić
Ganderiusa, udając, że próbuje zepsuć mu ten wyśmienity suflet,
który kucharz zawsze przygotowywał z olbrzymią dbałością.
Niebieskowłosy jednak krzyknął na blondyna o ton za głośno i
deser rzeczywiście opadł jak pęknięty balon. Ogrodnik musiał
przyznać, że dawno już nie widział szefa kuchni tak wściekłego.
Demon złapał za swoją wierną chochlę i puścił się w pogoń za
winowajcą, wykrzykując najrozmaitsze pogróżki, które toczyły
się echem po ścianach pałacu.
Lianes jakoś za bardzo się
tym nie przejmował. Wiele razy przerabiał już taką ucieczkę i
jeszcze nigdy niezgrabny w swoich ruchach kucharz nie dał rady go
dogonić. Może to i lepiej, bo ogrodnik obiecał sobie, że jeśli
mężczyzna kiedyś wymyśli jakiś sposób, by to osiągnąć,
zielonooki w końcu wyzna mu swoje uczucia.
Nie pamiętał,
kiedy właściwie zakochał się w tym gruboskórnym idiocie.
Początki jego pobytu w zamku nie były różowe. Próbował zakraść
się do komnaty księcia by ukraść trochę kosztowności, jednak
został złapany i zaprowadzony przed oblicze Lucyfera. Lord Pychy
spytał go, czego szukał w zamku, a on nie mając żadnej sensownej
wymówki odrzekł, że szukał ziaren jakiegoś rzadkiego kwiatu, bo
jest zapalonym ogrodnikiem. Takie kłamstwo przejrzałby nawet głupi.
Władca Piekła z pewnością do takich nie należał.
“Skoro
tak bardzo kochasz rośliny, to akurat zwolniło się miejsce
nadwornego ogrodnika”, poinformował go ze złośliwym uśmieszkiem.
„Nalegam, żebyś przyjął tą posadę.”
Lianesowi nie
pozostawiono żadnego wyboru i tak skończył, zajmując się trochę
już zapyziałym ogródkiem Jego Wysokości. Jako, że nie miał
zielonego pojęcia o roślinach, wypożyczył z pałacowej biblioteki
całą stertę książek na ten temat i przez parę nocy wertował je
bez wytchnienia. Z zaskoczeniem uznał ogrodnictwo za temat o wiele
bardziej interesujący niż przypuszczał wcześniej i wkrótce pałac
książęcy stał się dla niego domem.
Z Ganderiusem
pierwsze spotkanie miał jakieś dwa tygodnie po swoim przybyciu.
Gdzieś w krzakach znalazł małe, wygłodniałe kocię i postanowił
zdobyć dla niego trochę mleka. Słyszał już wcześniej plotki o
groźnym kucharzu, który niczym smok strzeże swojego małego
królestwa, więc kulturalne proszenie nie wchodziło w grę. Lianes
zakradł się do spiżarni i zwędził trochę jedzenia dla puchatej
przybłędy. Powtarzał to przez kilka kolejnych nocy i w końcu
niebieskowłosy przyłapał go na gorącym uczynku. Gestykulując
chochlą wyłuszczył mu, czemu nie powinien kraść jedzenia, po
czym wyrzucił z kuchni i zatrzasnął drzwi na klucz. Już wtedy
ogrodnik był zainteresowany, ale chodziło jedynie o pożartowanie z
temperamentnego kucharza. Nigdy nie przypuszczał, że może z tego
wyrosnąć coś więcej.
Wpadał więc częściej, raz by
coś podkraść, raz by dokuczyć Ganderiusowi, raz by poprzyglądać
się jego pracy, a musiał przyznać - było na co patrzeć. Chociaż
kucharz swoją gracją kojarzył się ze słoniem w składzie
porcelany, to gdy gotował, przechodził całkowitą przemianę. Jego
niezgrabne palce wyprawiały cuda ze składnikami, dekorowały piękne
ciasta, doprawiały potrawy idealną ilością pieprzu czy bazylii.
Mimo, że Lianes nigdy nie był w operze, sądził, że gdyby kiedyś
do niej poszedł, dyrygent zachowywałby się bardzo podobnie do
Ganderiusa. Grupka podległych mu kuchcików wodziła za nim wzrokiem
z nieukrywanym podziwem i była na wszystkie jego rozkazy. Ogrodnik
lubił oglądać ten pokaz i o dziwo akurat co do tego kucharz nie
miał żadnych zastrzeżeń.
Pierwszy raz swoje uczucia zauważył,
gdy Ganderius przygotowywał wielki udziec na ogniu. Od paleniska
buchał nieznośny żar i demon zdjął swój fartuch, zostając z
odsłoniętym torsem. Po jego czekoladowej skórze spływał pot, a
granatowe włosy przykleiły się do policzków. Wyglądał tak
cholernie seksownie, że Lianes przez chwilę wiercił się
niekomfortowo na swoim miejscu, obserwując szerokie plecy mężczyzny
i przeklinając fakt, że może się podniecić takimi głupotami.
Potem już wszystko potoczyło się samo. Przyczyniła się do tego
niedługa, ale znacząca nieobecność ogrodnika na zamku po
przypadkowym spotkaniu z mężczyzną, dla którego kiedyś pracował
(to brzmi o wiele lepiej niż „kradł”, prawda?). Podczas tego
okresu uświadomił sobie, że przywykł do książęcego złośnika
i tęskni nawet za tym jego stronami, których przecież wcale nie
lubił. Kucharz jednak nie był nawet bliski uświadomieniu sobie
jego uczuć, a blondyn nie chciał mu tego ułatwiać, trochę przez
własną dumę, a trochę ze strachu przed odrzuceniem. Miał całą
wieczność i mógł śmiało czekać, aż ten głupi młotek
przejrzy na oczy.
Wieczność jednak trochę się ciągnęła
i w końcu zmęczony oczekiwaniem Lianes podjął postanowienie, że
kiedy Ganderiusowi uda się go schwytać za jakieś złośliwe
przewinienie, on wyzna mu miłość. Uważał ten pomysł za całkiem
bezpieczny, bo był zwinny jak antylopa, a kucharz, cóż...
Niekoniecznie.
Blondas zatrzymał się gdzieś przy którymś
z wejść na strych, przekonany, że niebieskowłosy już dawno
zrezygnował z pościgu na rzecz przyrządzania kolejnego sufletu,
którego tym razem będzie bronił do ostatniej kropli krwi. Ta
zabawa w kotka i myszkę nigdy nie przestawała go bawić, lecz nie
potrafił stłamsić tej iskierki żalu pojawiającej się po każdym
nieudanym pościgu. Coraz częściej zaczynał się zastanawiać, czy
może zamiast czekać wieczność na niemożliwe, powinien
najzwyczajniej w świecie powiedzieć Ganderiusowi, co do niego
czuje, ale szybko odsuwał od siebie te myśli. Głupi pomysł. Nie w
jego stylu.
Nagle ni z tego, ni z owego czyjeś ręce
złapały go za ramiona i przygwoździły do ściany.
- Mam cię!
- krzyknął kucharz, z furią wpatrując się w swą zdobycz. - To
był suflet dla ważnych dostojników i nie odpuszczę ci go tak
łatwo!
- Gan... - Lianes zamrugał z niedowierzaniem, zupełnie
nie słuchając tyrady, jaką wyrzucał z siebie demon. Na jego usta
powoli wpływał dziwny, nieco zrezygnowany uśmieszek. - No cóż,
słowo się rzekło...
Nachylił się bez ostrzeżenia i
delikatnie pocałował Ganderiusa. Zaszokowany kucharz umilkł, a
blondyn wykorzystał okazję i uwolnił się z jego uścisku. Nie
uciekł jednak, tylko objął mężczyznę za szyję, wsuwając
zwinny język między jego rozchylone wargi.
- Mph… -
zaprotestował niebieskowłosy, chcąc chyba odsunąć Lianesa, ale
zamiast tego jego ręce spoczęły na wąskich biodrach drugiego
demona. Ogrodnik nie zdołał się niestety nacieszyć tym uczuciem,
bo Gan po chwili odzyskał przytomność i odsunął go gwałtownie,
wycierając sobie usta ze złością.
- Co to do cholery ma
znaczyć?! - warknął na blondyna, ale ten tylko uśmiechnął się
lekko.
- Kocham cię, Ganuś - powiedział smutno, po czym puścił
się biegiem przed siebie zanim kucharz zdążył przyswoić sobie
sens tych słów.
~***~
Chociaż
Ganderius bardzo starał się zapomnieć o tym zdarzeniu, po prostu
nie mógł zepchnąć go w niepamięć. Zachowanie Lianesa ani trochę
się nie zmieniło. Może trzymał się odrobinę na dystans, ale
kucharz nie był tego pewien, bo z jakiegoś powodu nagle stał się
bardzo wrażliwy na obecność blondyna. Irytująca pchła znienacka
okazała się bardzo socjalną osobą, świetnie dogadującą się z
praktycznie całym dworem. Czy to był flirt? Czy Gan po prostu sobie
za dużo wyobrażał? A może ogrodnik wcale nie miał tego na myśli?
Może chodziło mu o „kocham twoje jedzenie, Ganuś”, albo „lubię
cię, ale jak kumpla, Ganuś”? W końcu to przebiegła bestia, kto
wie jak odczytywać jego głupie pomysły? Pewnie zastosował jakiś
skrót myślowy, którego Ganderiusowi nie udało się wychwycić i
nawet nie wiedział, jaką burzę wywołał w głowie kucharza. To na
pewno o to chodziło.
Był już gotów zostać przy takim
wyjaśnieniu, kiedy pewnego wieczora po kolacji złapał go Karian.
Koniuszy zawsze był blisko z Lianesem, bo obaj dużo czasu spędzali
na zewnątrz, ale do Ganderiusa rzadko kiedy się odzywał. Teraz
jednak wydawał się zmartwiony.
- Gan, możemy porozmawiać? -
zapytał, odciągając mężczyznę na bok. Kiedy znaleźli się w
bocznym, mało uczęszczanym korytarzu, Karian ścisnął jego rękę
z poważną miną.
- Co się stało między tobą, a Lianesem? -
kucharz aż zamrugał. Co, teraz on był winny?
- Nic, tylko jego
głupi żart - wzruszył ramionami, a oczy Kariana pociemniały z
troski.
- Udało ci się go złapać? - dociekał jeszcze, ale
jego mina nie wróżyła niczego dobrego.
- Tak! Przez niego
suflet całkiem mi opadł i musiałem go przygotowywać od nowa na
szybko! - warknął niebieskowłosy, na wszelki wypadek gotów się
bronić.
- I powiedział ci, prawda? Och, rany, Ganderiusie, coś
ty narobił?! - jęknął koniuszy, chowając twarz w dłoniach.
-
Ja?! Ja nic nie zrobiłem, on... - skóra kucharza przybrała jeszcze
ciemniejszy odcień. - Pocałował mnie i uciekł...
- I nic mu
nie powiedziałeś? - zdziwił się Karian.
- Zapytałem co
to ma znaczyć, ale już go nie było! O co tu chodzi, czy ktoś może
mnie oświecić?! - oburzył się Gan, coraz bardziej zagubiony w
całej sytuacji. Brązowowłosy przez chwilę mu się przyglądał,
po czym westchnął.
- Widzisz, Lianes nie robił sobie z ciebie
żartów. Naprawdę jest w tobie zakochany i obiecał, że jeśli
kiedyś uda ci się go dogonić, to wyzna ci swoje uczucia. No i ci
się udało...
Ciemnoskóry demon zamrugał z
niedowierzaniem. Teraz to już w ogóle nie wiedział co myśleć. Ta
mała, złośliwa pchła nie robiła sobie z niego żartów? I go...
Głęboki rumieniec pokrył jego policzki, kiedy zrozumiał w końcu,
czego się właśnie dowiedział.
- Ja... Ja... - wyjąkał,
zupełnie zażenowany. Świetnie. Teraz nie będzie mógł przejść
koło Lianesa bez tych głupich reakcji.
- A ty co do niego
czujesz? - Karian uniósł brwi niczym matka próbująca skłonić
dziecko, by przyznało się do winy. Gan, o ile to było możliwe,
spłonił się jeszcze bardziej.
- Nie wiem - wyznał szczerze. -
Nigdy się nad tym nie zastanawiałem.
- Ojej... - koniuszy
wyglądał na bardzo zafrasowanego i kucharzowi niemalże zrobiło
się go szkoda.
- Ale się zastanowię! Nie mogę tak tego
zostawić... - zapewnił, chociaż wiedział, że trudno mu będzie
podjąć jakąkolwiek decyzję. Nie, żeby nie lubił Lianesa... Ale
żeby tak związek?
- No! To wszystko z mojej strony -
rozpromienił się koniuszy. - Będę leciał, robota czeka!
Pomachał
mu na pożegnanie i pobiegł korytarzem, zostawiając biednego
kucharza z mętlikiem w głowie.
~***~
Dawniej
Ganderius miał przed sobą jeden cel i to na jego osiąganiu skupiał
się całym sercem. Pochodził z okręgu Beelzebuba i właśnie tam
narodziła się jego pasja do gotowania. Jako mały smyk podkradał
się do okien posiadłości Lorda Obżarstwa i z parapetu podglądał,
jak szlachcic przygotowywał najróżniejsze dania. Podczas jednej z
takich wypraw złapał go Lucyfer i bez ogródek postawił przed
obliczem podziwianego kucharza. Beelzebub nie miał pojęcia, co
zrobić z niesfornym maluchem. Wypytawszy go o dom i rodzinę i
stwierdziwszy, że żadnych nie ma, nie mógł pozwolić mu od tak
sobie odejść, a wysłanie do którejś z prestiżowych szkół
kucharskich również nie wchodziło w grę. Po pierwsze dzieciak nie
miał żadnych podstawowych umiejętności, po drugie był za młody
na naukę. Z pomocą przyszedł książę, który zaoferował, że
weźmie Ganderiusa do siebie i uczyni kuchcikiem, by mógł opanować
podstawy, a kiedy chłopiec dorośnie, będzie mógł wyjechać do
szkoły.
Mały demon pracował z całych sił, chłonąc
wszystkie informacje, jakich udzielali mu starsi kucharze, niczym
przysłowiowa gąbka. Marzył o wielkiej akademii, gdzie będzie mógł
się rozwijać pośród innych utalentowanych uczniów. W miarę jak
rósł, jego talent zaczął się ujawniać i wkrótce sam stał się
szefem książęcej kuchni. Do tej pory, pomimo tendencji do
szybkiego wpadania w złość, zaprzyjaźnił się z mieszkańcami
zamku i gdy przyszedł czas na wyjazd, podjął decyzję, nad którą
myślał bardzo długo.
Podziękował Beelzebubowi serdecznie za
wszystko, co ten dla niego zrobił i odmówił. Do tej pory pamiętał
swoje słowa, bo każde z nich wychodziło z jego ust z olbrzymim
trudem.
- Uświadomiłem sobie, że tu jest mój dom. Moje potrawy
dają tym demonom radość i są dla nich niezwykłe. Gdy wyjadę,
stanę się tylko jednym z wielu renomowanych kucharzy, z których
pewnie połowa i tak będzie lepsza ode mnie. Dlatego zostanę i będę
się uczył sam. Przykro mi, że uczyniłem panu kłopot.
Spodziewał
się, że Lord Obżarstwa go skrzyczy, jednak nic takiego nie
nastąpiło. Beelzebub spokojnie zaakceptował jego decyzję. Co
więcej, przy każdej następnej wizycie, wpadał do kuchni, by
spróbować najnowszych dań swego ucznia i czasem przyrządzić
jakieś razem z nim.
Celem Gana było wypełnianie podjętego
obowiązku i nigdy nie przyszło mu do głowy, że mógłby poświęcić
się też czemuś innemu. A teraz Lianes wyskoczył mu z czymś
takim... I to akurat on...
Ganderius wszystkich na zamku traktował
tak samo. Byli przyjaciółmi, dopóki nie zbliżali się zbytnio do
jego zapasów. Vin był wyjątkiem, bo co rano schodził do kuchni
zaparzyć Lucyferowi herbatę, jednak tu niebieskowłosy miał
pewność, że żadna konspiracja w celu zbezczeszczenia spiżarni
nie wchodzi w grę. A Lianes... Cóż. Przed nim kucharz zawsze miał
się na baczności. Pilnował, by ogrodnik nie położył swoich łap
na jakimś wyjątkowo cennym cieście, ani nie przemieszał przypraw.
Z drugiej strony jednak wiele razy widział, jak blondyn daje
skradzione jedzenie bezpańskim zwierzakom, które przypałętały
się gdzieś z lasu, albo buduje karmniki dla zmarzniętych ptaków.
Lubił również czuć na sobie jego zaciekawione, pełne podziwu
spojrzenie, gdy wyjątkowo sprawnie przygotował jakąś potrawę.
Czy to liczyło się jako zakochanie?
Ganderius musiał
przyznać, że ten raz, kiedy Lianes musiał odpracowywać u jakiegoś
podejrzanego mężczyzny swoje stare przewinienia i przez jakiś czas
nie było go w pałacu, dookoła zapanowała dziwna pustka. Nikt mu
nie dogryzał, nie włamywał się w nocy do spiżarni, nie witał go
na cały głos z tym głupkowatym, irytującym uśmiechem na twarzy.
Kiedy ogrodnik w końcu wrócił, kucharz nawet dał mu jedną ze
swoich cennych babeczek, tych czekoladowych z jagodowym kremem i
złotymi perełkami z cukru na wierzchu. No dobrze, może i miał
słabość do tej złośliwej pchły.
Postanowił następnego
ranka złapać Lianesa i z nim o tym porozmawiać.
~***~
Ogrodnik
właśnie dosypywał ziarna do niewielkiego karmnika, który postawił
gdzieś w głębi książęcych ogrodów. Dookoła wszystko pokrywała
gruba śniegowa czapa i biedne ptaki nie dałyby rady znaleźć sobie
pożywienia. Kiedy skończył, szybko założył grube rękawiczki i
potarł zmarznięte dłonie o siebie. Tak samo jak rośliny, którymi
się zajmował, nie znosił zimna. Jego i tak blada skóra traciła
wtedy wszelki kolor, a pozostałości po chorobie przebytej, gdy
jeszcze był ubogim złodziejaszkiem uwidaczniały się i nie było
sposobu, by je zasłonić. Choroba nie była poważna i Lianes szybko
z niej wyszedł, ale nie leczona poprawnie zostawiała po sobie ślady
w postaci niewielkich plamek na twarzy. U blondyna pokrywały one nos
i policzki i wyglądały - przynajmniej w jego opinii - paskudnie.
Próbował nawet w lecie się trochę opalić, ale nawet wtedy
znamiona nie zbladły, a jasna karnacja przy zbyt dużej dawce słońca
przybierała różowy kolor, który bezsprzecznie kojarzył się z
prosiakiem. Wszystko to razem strasznie irytowało ogrodnika i miał
ochotę iść śladem eleganckich szlachcianek i najzwyczajniej w
świecie skryć swoje niedoskonałości pod warstwą
pudru.
Podciągnął gruby, wełniany szalik, który
wydziergał mu Karian na sam nos i wcisnął ręce głęboko w
kieszenie płaszcza. Przynajmniej dopóki nie musiał ich znowu
wyciągnąć, by otworzyć drzwi do niewielkiego domku, gdzie zawsze
na zimę chował sprzęt. Już sięgał do klamki, kiedy czyjaś dłoń
złapała go za nadgarstek i odwróciła gwałtownie do siebie.
-
W końcu cię złapałem, głupia pchło - fuknął Ganderius,
marszcząc brwi, na których osiadło kilka niesfornych płatków
śniegu. Ogrodnik miał ochotę się roześmiać.
- Już raz
to zrobiłeś, o ile dobrze pamiętam - rzekł przyjaźnie, splatając
ręce za plecami. Policzki kucharza pociemniały o parę tonów.
-
Tak... Co do tego - zaczął, drapiąc się po głowie. - Czemu
udajesz, że nic się nie stało?
- No bo się nie stało -
wzruszył ramionami blondyn. - Zrobiłem to, co sobie obiecałem, że
zrobię. Nie wymagam od ciebie żadnych zobowiązań.
-
Myślisz, że od tak mogę o tym zapomnieć? - warknął na niego
ciemnoskóry demon.
- Nie wiem, co możesz, a czego nie -
Lianes spojrzał gdzieś w bok i po raz pierwszy Gan mógł
stwierdzić, że ogrodnik czuje się niekomfortowo. Pokręcił głową
ze zrezygnowaniem i złapał blondyna za ramiona, zmuszając do
spojrzenia na siebie.
- Słuchaj, nigdy wcześniej nie
zastanawiałem się nad żadnymi związkami, okej? - rzekł dobitnie.
- Twoje wyznanie na początku wziąłem za żart, ale teraz widzę,
że jesteś poważny. Nie wiem, co z tego będzie, lecz chciałbym…
Spróbować.
- Nie musisz - blondyn uważnie spojrzał w
oczy kucharza, ale dostrzegł w nich tylko szczerość. - Ty
prostolinijny głupku...
- M-może i jestem prostolinijny, co z
tego? - nadął się Gan, ale Lianes tylko wspiął się na palce i
pocałował go w policzek.
- No dobrze, to
spróbujmy.
~***~
Na początku owe próby
nie przyniosły żadnego efektu. Może byli ze sobą formalnie, ale
fizycznie żadne z nich nie poczyniło żadnych kroków w stronę
jakiegokolwiek zbliżenia. Lianes zaczynał żałować, że w ogóle
coś mówił, bo teraz za każdym razem, kiedy widział Ganderiusa,
miał nadzieję na jakiś czuły gest, miłe słowo, czy chociaż
najmniejszą oznakę tego, że coś się między nimi zmieniło. Nie
otrzymywał ich jednak, a nawet gdy przychodził popatrzeć jak
kucharz przygotowuje obiad, ten zaczynał się plątać i w końcu
wyprosił blondyna, prawie uciąwszy sobie wcześniej palec, bo
ogrodnik nachylił się, by popatrzeć bliżej.
- Jak tak
dalej pójdzie, to po prostu z nim zerwę - zwierzył się Karianowi,
a ten z zafrasowaną miną pokręcił głową. Miał szczerą
nadzieję, że kiedy tych dwoje już się zejdzie, to wszystkie
problemy będą za nimi. Najwyraźniej jednak się mylił.
-
Daj mu szansę, może po prostu jest zawstydzony... - poprosił,
kładąc przyjacielowi rękę na ramieniu.
- Spójrzmy prawdzie w
oczy - westchnął Lianes. - Nigdy o tym nie myślał, a zgodził się
tylko dlatego, że głupio m było odmówić.
- To na prawdę
idiotyczne, nie wydaje ci się? - koniuszy wydął wargi ze
złością.
- Może. Ale prawdziwe - ogrodnik wzruszył
ramionami i pożegnał go. W drodze do zamku wpadł na niosącego
całą stertę gratów książęcego wynalazcę, Felixa.
-
Pomóc ci? - zawołał za nim, ale chłopak nawet go nie słuchał.
Blondyn pokręcił głową z lekkim uśmiechem i udał się do
jadalni. Usiadł z dala od reszty, co dla niego było raczej
niezwykłe i chciał zjeść samotnie, ale niestety nie było mu to
dane.
- Krwawisz - Ganderius rozłożył się na ławie po drugiej
stronie stołu i kciukiem wytarł Lianesowi z policzka kroplę
posoki.
- Och? - zaskoczony blondyn dotknął tego miejsca.
- Faktycznie. Pewnie to przez którąś z zabawek Felixa. Wpadł na
mnie jak biegł przez dziedziniec.
- Tia. Słuchaj, Lianes, mam z
tobą do pogadania - rzekł kucharz z powagą, a ogrodnik uśmiechnął
się gorzko pod nosem. A jednak, co?
- Rozumiem - wzruszył
ramionami, udając obojętność. - Ja... To chyba rzeczywiście nie
ma sensu. Nie chcę cię do niczego zmuszać. To miłe, że chciałeś
spróbować, ale... Widać nie wyszło.
Po tych słowach zabrał
swój talerz i zostawił oniemiałego Ganderiusa przy stole, nie
dając mu nic powiedzieć.
~***~
Kucharz
nie był pewien, o co chodziło, ale czuł, że powinien jakoś
zareagować. Dał Lianesowi odsapnąć trochę do następnego ranka
(może coś go po prostu zdenerwowało i zaraz mu przejdzie), lecz
gdy nazajutrz nigdzie nie mógł go znaleźć, zaczął się na
poważnie martwić. Zdawał sobie sprawę, że nie był najlepszym
kochankiem, a jego wybuch w kuchni mógł zranić ogrodnika. Wciąż
jednak zaparł się w swoim postanowieniu, by próbować i nie
podobało mu się, że blondyn tak łatwo się poddawał. Bo się
poddał, prawda? Tyle Ganowi udało się zrozumieć. Jego nowo
zdobyty partner po kilku dniach stwierdził, że nie ma sensu i jeśli
jeszcze go nie rzucił, to prawdopodobnie się do tego zabierał. Tak
nie mogło być, przynajmniej dopóki kucharz miał coś do
powiedzenia.
Jednak Lianesa nie było ani w ogrodzie, ani
nigdzie indziej i niebieskowłosy zaczął zupełnie panikować. A
jeśli ten idiota odszedł ze służby? Albo jeszcze gorzej... Nie,
przecież by tego nie zrobił, prawda? Był zbyt przywiązany do tego
miejsca i zbyt leniwy, by narażać się na trudy poszukiwania nowej
pracy.
Rozmyślając nad możliwym miejscem pobytu blondyna, Gan
wpadł na najbanalniejszy z pomysłów, który wcześniej nie
przyszedł mu do głowy. Przecież można było sprawdzić pokój
Lianesa! Wiedział nawet, gdzie on się znajdował, wystarczyło
tylko wparować do środka bez pardonu, a jeśli ogrodnika nie było
i tam... To naprawdę nie miał już pojęcia, dokąd ta głupia
pchła mogła poleźć.
Kiedy zapukał, odpowiedziała mu cisza,
jednak niebieskowłosy nie był typem, który łatwo daje za wygraną.
Nacisnął klamkę i bezceremonialnie wprosił się do komnaty
blondyna.
Na pierwszy rzut oka w środku nikogo nie było.
Przez lekko otwarte okno wpadało chłodne, zimowe powietrze, firanka
falowała od wiatru, pościel na niewielkim łóżku została
pozostawiona w nieładzie. Ganderius zmarszczył brwi, przyglądając
się uważnie. Czy mu się wydawało, czy spod kołdry rzeczywiście
wystawała jasna czupryna...?
Jednym ruchem odciągnął
nakrycie, wbrew wzburzonemu okrzykowi chowającemu się pod nim
Lianesa. Ogrodnik natychmiast przeturlał się tak, by leżeć
plecami do niego i zwinął w kłębek, chowając twarz w dłoniach.
-
Lianes, do cholery! Co ty wyprawiasz!? Szukam cię cały dzień! -
warknął kucharz, wchodząc na łóżko, by odwrócić go do siebie.
Blondyn skorzystał z okazji, by ponownie naciągnąć kołdrę aż
po sam nos.
- I-idź sobie… - burknął głosem stłumionym
przez materiał.
- Co cię ugryzło? - zdziwił się Gan,
siadając na piętach, by mu się bliżej przyjrzeć.
- Nic!
Po prostu mam gorszy dzień!
- No widzę... - kucharz mocno
pociągnął nakrycie w swoją stronę, odsłaniając twarz Lianesa.
Zdołał tylko zauważyć, że plamki, które zazwyczaj były tylko
parę tonów ciemniejsze od skóry, teraz mocno się zaczerwieniły.
Blondyn szybko zasłonił policzki dłońmi z zażenowaniem.
-
Co się stało? - zapytał zdumiony Ganderius. - Iść po Nicka?
-
Nie... Tak zawsze się robi, kiedy zranię się na twarzy... -
westchnął ogrodnik. - To niegroźne, ale wygląda paskudnie...
Uch...
- Nie wygląda! Przestań się wygłupiać! - warknął
kucharz, łapiąc go za nadgarstki i odsuwając jego dłonie od
zaczerwienionych znamion.
-Jak to nie? To jest obrzydliwe! -
zaprotestował Lianes, wyrywając mu się. - I nie udawaj, że ci
zależy, proszę! Naprawdę cię kocham, ale nie chcę litości!
-
Jesteś najgłupszą pchłą, jaką w życiu spotkałem! - Gan po
chwili siłowania wywrócił go na plecy i przygwoździwszy za
nadgarstki do łóżka, nachylił nisko. - Spójrz mi w oczy, okej?
Nie wyglądasz obrzydliwie. Nie odtrąca mnie twoja twarz. Dotarło?
- Na potwierdzenie swoich słów zaczął delikatnie całować
pokryty plamkami nos i policzki blondyna. Ogrodnik zamarł jak
sparaliżowany, po czym zaczął chichotać cicho, bo wargi
ciemnoskórego demona odnalazły wrażliwe miejsca i lekko je
łaskotały, przesyłając wzdłuż ciała Lianesa przyjemne
dreszcze.
- Gan, zostaw... - wyjąkał w końcu, odpychając
kucharza delikatnie.
- Wiesz, chciałem cię wczoraj
przeprosić, że cię wyrzuciłem z kuchni, ale sobie poszedłeś...
Po prostu trudno mi przyzwyczaić się do bycia z kimś, bo nigdy o
tym nie myślałem i trochę mnie to krępuje, okej? To nie tak, że
się do czegoś zmuszam... - wyjaśnił Ganderius, drapiąc się z
zakłopotaniem po głowie.
- Czyli nie chciałeś mnie
zostawić...? - wyszeptał zdumiony blondyn. - Ale... Nawet mnie nie
dotknąłeś przez ten czas, ani nic...
- Daj mi trochę czasu na
przyzwyczajenie - poprosił niebieskowłosy z powagą. - Lubię cię,
na prawdę.
- No dobrze... - Lianes nerwowo owinął się
kołdrą. Czuł się jak idiota. Wyciągnął pochopne wnioski,
zamiast po prostu porozmawiać z Ganem. Czemu od razu musiał
spisywać wszystko na straty?
- Hej - kucharz uniósł się
na kolanach i przytulił zawiniętego w okrycie niczym naleśnik
blondyna. - Nie patrz jak taki zbity szczeniak, okej? To mnie nie
rusza.
- Ależ wcale - zachichotał Lianes i zimnym nosem wtulił
się w szyję mężczyzny.
~***~
Parę
dni później ogrodnik po cichu zakradł się do kuchni. Już z
daleka czuć było, że Gan przygotowuje coś pysznego, bo zapach
wypełniał cały korytarz. Lianes szybko przekonał się, że jeśli
zdenerwuje kucharza i da mu się złapać, doprowadzi do bardzo
namiętnej i agresywnej serii pocałunków, po której niemalże
drżał z rozkoszy i pożądania. Do niczego więcej jeszcze nie
doszło, ale ogrodnik wiedział, że wszystko nastąpi w swoim czasie
i nie popędzał Ganderiusa.
Teraz niebieskowłosy
najwyraźniej zszedł na dół do spiżarni, a jego wypiek, przykryty
elegancką serwetką stał na parapecie przy kracie. Niestrzeżony,
bo wszyscy podwładni ciemnoskórego demona już dawno poszli do
siebie. Lianes wyszczerzył zęby i porwał ciasto, bezgłośnie
wymykając się z kuchni. Był w połowie korytarza, gdy dobiegł go
wściekły okrzyk Gana. Wtedy puścił się pędem.
Zwolnił
dopiero przy drzwiach na strych, gdzie miał wiele kryjówek pośród
zapomnianych skrzyń i mebli. Przycupnął niedaleko okna, przy
starej kołysce księcia Bastiena i powąchał wypiek. Ciasto
cytrynowe. Jego ulubione. Z zadowoleniem odsunął serwetkę i
wciągnął głośno powietrze ze zdumienia. Na środku placka
znajdowała się gruszkowa galaretka, zaś dookoła niej Gan białym
lukrem napisał eleganckie litery układające się w słowa „Kocham
cię”. Lianes uśmiechnął się, mając wielką ochotę przytulić
ciasto do siebie.
Gdzieś w kuchni Ganderius z uśmiechem zaparzał
dwie filiżanki herbaty, idealne do cytrynowego wypieku.
__________________________________________
WR: I witamy z pierwszym z serii one-shotów... Właściwie to nie tylko, bo chyba ze dwa będą miały więcej kawałków... Ale nie tak dużo, jak właściwe opowiadania xD Mam nadzieję, że wam się spodoba i bez dłuższego gadania zapraszam do komentowania :D
SC: I tak oto zaczyna się seria one shotów~~ Będą one dotyczyły głównie tych pairingów, które już wszyscy zdążyliście dobrze poznać, ale na razie nic nie zdradzam <3 Jak zawsze zachęcamy jednak do czytania i oczywiście komentowania, no i do następnej soboty~~