Z początku pamiętał ciemność. Nakrywała wszystko dookoła niczym kir i w pewnym momencie zaczął wątpić, że w ogóle miał otwarte oczy. Były też chłód i wilgoć, ale w jakiś sposób zdawały się one częścią mroku. Więc to tak wyglądała śmierć? Bo przecież umarł, prawda? Przed bramą czekała na niego kobieta, którą uznał za jedną ze swoich kochanek, ale gdy wziął ją w objęcia, ta wbiła mu coś w szyję. Pamiętał ból i zaskoczenie i jakiś dziwny spokój. Teraz dusza, którą zaprzedał demonowi w końcu miała trafić tam, gdzie od początku było jej miejsce.
Czyżby w takim razie znajdował się w piekle?
Odsuwał od siebie tą myśl, bo mimo ciemności i innych nieprzyjemnych doznań, nie można było powiedzieć, że cierpi.
Przynajmniej dopóki fala przeszywającego bólu nie zgięła jego ciała w pół. Od tamtej chwili praktycznie nie stracił świadomość. Wydawało mu się, że w jego plecy ktoś wbił tępy nóż i teraz nim orał powoli, jak gdyby chciał, by było to jak największą torturą. Czaszka pulsowała tępo, jakby coś próbowało się przez nią przebić od środka. Kręgosłup zdawał się rzucać w jego ciele niczym dzikie, schwytane zwierzę chcące uciec za wszelką cenę. Dławił się, może własną krwią, jego skóra piekła niemiłosiernie. Umysł chyba płatał mu figle, bo czasem zdawało mu się, że za kratami dostrzega czarnowłosego nieznajomego, który obserwuje jego męki szkarłatnymi oczyma. Wołał do niego o pomoc, ale w zamian do jego uszu dochodziły jedynie strzępki słów. Mimo, że nie potrafił ich zrozumieć, w jakiś sposób pomagały mu, gdy raz po raz tracił przytomność i budził w objęciach jeszcze większego bólu.
Nie potrafił powiedzieć, czy trwało to lata, czy tylko chwilę. Drgawki w końcu ustały i wykończony osunął się w ciemność, pozwalając, by ciało pozbyło się ostatnich pamiątek po torturach, jakie przechodziło – nieprzyjemnego mrowienia w okolicy łopatek, skroni i kości ogonowej.
Gdy otworzył oczy, natychmiast musiał je zamknąć. Jasne światło dookoła raziło go, po tak długim czasie w ciemności. Przy powtórnym podejściu wyszło lepiej. Stwierdził, że znajduje się w dużym łóżku, okryty miękką kołdrą. Ściany były surowe, bez ozdób, przy ścianie stało biurko, niedaleko szafa. Podłogę przykrywał dywan w wyblakłe wzory. Wyglądało to jak typowy pokój dla służby, z nieco wygodniejszym wyposażeniem.
- Vinraelu Cainz, czy wiesz, kim jesteś? - w rogu łóżka siedział młody mężczyzna z jego omamów. Teraz dopiero mógł się mu dokładnie przyjrzeć. Hebanowe loki otaczały twarz o bladej cerze. Na jej tle szkarłatne oczy przecięte pionową źrenicą wyglądały jak krople krwi na śniegu. Z rysów trudno było odczytać wiek, niby miały coś z młodzieńca, ale z jakiegoś powodu zapisane w nich było także doświadczenie, jakie dla zwykłego człowieka było niepojęte. Spomiędzy włosów wyrastały bordowe, zakręcone rogi.
- W tej chwili nie mam pojęcia - przyznał Vinrael, kiedy już skończył w milczeniu studiować nieludzką istotę.
- Widzę, że przemiana jednak nie uszkodziła twoich zmysłów - mruknął do siebie nieznajomy, a w jego głosie zdawało się pobrzmiewać lekkie rozczarowanie.
- Przemiana? - powtórzył zdezorientowany mężczyzna. Na ścianie z drugiej strony łóżka dostrzegł lustro, a w nim odbicie... Swoje?
Tak,
siedzący w kawowej kołdrze, nagi blondyn o prosto ściętych włosach na pewno był
nim. Tylko czemu miał na twarzy balową maskę w srebrzyste wzory? Czemu znad
grzywki wyrastała mu para długich, zakręconych rogów? Czemu na plecach miał
złożone, błoniaste skrzydła? I o co chodziło z ogonem zakończonym strzałką,
spoczywającym na kołdrze?
- Jestem demonem... - wyszeptał bardziej do siebie, niż do swojego towarzysza.
- Zastanawiałem się, kiedy na to wpadniesz. Doprawdy, już zaczynałem w ciebie wątpić - stwierdził kpiąco czarnowłosy. - Tak, jesteś demonem. Wybrałem twoją duszę, byś stał się moim osobistym służącym. Jeśli odmówisz, twoja dusza skończy w Tartarze, a wierz mi, tam się dopiero zaczyna prawdziwe piekło - dorzucił szybko, zauważywszy oburzoną minę blondyna.
- Kim jesteś? Jakimś cholernym hrabią? - warknął wrogo Vinrael, nie chcąc się tak szybko poddać.
- Jestem demonem... - wyszeptał bardziej do siebie, niż do swojego towarzysza.
- Zastanawiałem się, kiedy na to wpadniesz. Doprawdy, już zaczynałem w ciebie wątpić - stwierdził kpiąco czarnowłosy. - Tak, jesteś demonem. Wybrałem twoją duszę, byś stał się moim osobistym służącym. Jeśli odmówisz, twoja dusza skończy w Tartarze, a wierz mi, tam się dopiero zaczyna prawdziwe piekło - dorzucił szybko, zauważywszy oburzoną minę blondyna.
- Kim jesteś? Jakimś cholernym hrabią? - warknął wrogo Vinrael, nie chcąc się tak szybko poddać.
- Nawet
księciem, a konkretniej – piekła, więc ubierz się z łaski swojej, by wyglądać
na choć trochę godnego mi służyć. – Prychnął czarnowłosy, krzyżując ręce na piersi
z poirytowaniem. Nie miał ochoty tłumaczyć wszystkiego od początku swemu nowemu
nabytkowi. Co też ten Mammon sobie wyobraża…
Vinrael przygryzł wargę, lekko zirytowany. Jego piekielne życie
zapowiadało się beznadziejnie. Nawet, gdyby udało mu się zerwać ze smyczy jego
wysokości, był przekonany, że Lucyfer ma na swoje rozkazy aż nadto katów,
którzy po złapaniu chętnie zrobią z niego miazgę. Pozostawało jedynie
podporządkować się rozkazom.
- Wyślę kogoś, by zapoznał cię z twoim obowiązkami i pokazał pałac - oświadczył książę, schodząc z łóżka i kierując się do drzwi. - Tylko postaraj się trzymać łapy przy sobie. Wiem z twoich zapisów, że częstą lądują na nie tych częściach ciała, co trzeba – to powiedziawszy, opuścił pokój, zostawiając swego nowego sługę z opłakanymi perspektywami na przyszłość.
- Wyślę kogoś, by zapoznał cię z twoim obowiązkami i pokazał pałac - oświadczył książę, schodząc z łóżka i kierując się do drzwi. - Tylko postaraj się trzymać łapy przy sobie. Wiem z twoich zapisów, że częstą lądują na nie tych częściach ciała, co trzeba – to powiedziawszy, opuścił pokój, zostawiając swego nowego sługę z opłakanymi perspektywami na przyszłość.
~***~
Kiedy rozległo się pukanie do drzwi, Vinrael był już ubrany w
biały, elegancki frak, który znalazł w szafie. Był on wykonany z najwyższej
jakości materiału i leżał na nim jak ulał. Srebrzysta kamizelka pasowała do
jego maski. W szafie było też parę innych strojów, ale ten wydawał się
blondynowi najodpowiedniejszy.
Jego przewodnik okazał się niskim, rozgadanym demonem o sympatycznej twarzy i ciepłym uśmiechu. Przedstawił się jako Larfirandus, dla przyjaciół Larf. Pokazał mu jadalnię i kuchnię, gdzie kucharz Ganderius wyłuszczył im przy pomocy chochli, że absolutnie nie życzy sobie, by tykali jego jedzenie, wewnętrzny dziedziniec, na którym paru żołnierzy ćwiczyło szermierkę, oraz salę tonową, gdzie Lucyfer przyjmował audiencję. Przeprowadził go też koło sali konferencyjnej i wskazał drogę do pokojów księcia.
- Tam będziesz chodzić rano, przynosić mu herbatę, a kiedy on pójdzie się wykąpać, przygotujesz mu strój odpowiedni do zajęć w danym dniu - wyjaśnił z uśmiechem.
- Zawsze jest taki nadęty? - zapytał Vinrael, mierząc drzwi do komnat demona uważnym wzrokiem.
- To Lord Pychy, Vinraelu - powiedział Larf z lekkim uśmiechem. - Poza tym… Książę jest dobrą osobą. Może wydawać się szorstki, ale bardzo o nas wszystkich dba. Musisz tylko być godny zaufania.
- A dla ciebie jestem? - zanim niższy demon się obejrzał, ręka blondyna oparta była o ścianę tuż przy jego głowie, a ich twarze dzieliło zalewie parę centymetrów. Zaskoczony, cofnął się nieco.
- Sądzę, że się dogadacie - zapewnił, szukając ukradkiem drogi ucieczki.
- Nie obchodzi mnie on, rozmawiamy o tobie... - wyszeptał mu do ucha Vinrael. Larf przygryzł wargę, po czym stanowczo go odepchnął.
- Przykro mi, możemy zostać jedynie przyjaciółmi. A teraz chodź, pokażę ci ogrody.
Z tymi słowami ruszył dalej, jak gdyby nigdy nic, zostawiając całkiem zbitego z tropu blondyna na środku korytarza.
Jego przewodnik okazał się niskim, rozgadanym demonem o sympatycznej twarzy i ciepłym uśmiechu. Przedstawił się jako Larfirandus, dla przyjaciół Larf. Pokazał mu jadalnię i kuchnię, gdzie kucharz Ganderius wyłuszczył im przy pomocy chochli, że absolutnie nie życzy sobie, by tykali jego jedzenie, wewnętrzny dziedziniec, na którym paru żołnierzy ćwiczyło szermierkę, oraz salę tonową, gdzie Lucyfer przyjmował audiencję. Przeprowadził go też koło sali konferencyjnej i wskazał drogę do pokojów księcia.
- Tam będziesz chodzić rano, przynosić mu herbatę, a kiedy on pójdzie się wykąpać, przygotujesz mu strój odpowiedni do zajęć w danym dniu - wyjaśnił z uśmiechem.
- Zawsze jest taki nadęty? - zapytał Vinrael, mierząc drzwi do komnat demona uważnym wzrokiem.
- To Lord Pychy, Vinraelu - powiedział Larf z lekkim uśmiechem. - Poza tym… Książę jest dobrą osobą. Może wydawać się szorstki, ale bardzo o nas wszystkich dba. Musisz tylko być godny zaufania.
- A dla ciebie jestem? - zanim niższy demon się obejrzał, ręka blondyna oparta była o ścianę tuż przy jego głowie, a ich twarze dzieliło zalewie parę centymetrów. Zaskoczony, cofnął się nieco.
- Sądzę, że się dogadacie - zapewnił, szukając ukradkiem drogi ucieczki.
- Nie obchodzi mnie on, rozmawiamy o tobie... - wyszeptał mu do ucha Vinrael. Larf przygryzł wargę, po czym stanowczo go odepchnął.
- Przykro mi, możemy zostać jedynie przyjaciółmi. A teraz chodź, pokażę ci ogrody.
Z tymi słowami ruszył dalej, jak gdyby nigdy nic, zostawiając całkiem zbitego z tropu blondyna na środku korytarza.
~***~
- Więc co sądzisz o moim zamku? - zapytał Lucyfer, kiedy pod
wieczór jego nowy sługa przyniósł mu do gabinetu filiżankę herbaty. Vinrael
miał szczerą nadzieję, że spośród kilkudziesięciu gatunków wybrał tą właściwą.
I odpowiednio ją zaparzył.
- Jest piękny - przyznał szczerze. Rzeczywiście, pomijając nieudaną próbę uwiedzenia Larfa, cały dzień spędził podziwiając swój nowy dom. Sufity zdobione freskami, rzeźbione kolumny, wielkie, zadbane ogrody, wszystko to było zupełnie inne niż w jego wyobrażeniach. Ogrom zamku miał w sobie coś nieziemskiego, przytłaczającego. Zapierał dech w piersiach, a jego mieszkańcy byli tego świadomi. Widział to w oczach Larfa, który uważnie sprawdzał jego reakcje na coraz to nowe cuda.
- Jest naszą chlubą - Lucyfer wyraził jego myśli na głos. - Budowaliśmy go wspólnymi siłami, jest pomnikiem narodzenia państwa.
- Czy jest bardzo duże? - zapytał Vinrael, nieco zaskoczony sentymentalnym tonem księcia.
- Piekło? Ogromne - czarnowłosy odłożył swoją filiżankę i otworzył jedną z szuflad, po czym wyciągnął z niej zwinięty rulon papieru i wręczył swemu słudze. - Możesz ją zatrzymać. W sumie taka wiedza przyda ci się do twoich obowiązków. Zrobię ci też wykaz szlachty, żebyś wiedział przy kim jak się zachować... I kogo wystrzegać. Vinraelu?
Blondyn rzucił tęskne spojrzenie na dziedziniec, gdzie parę demonów ćwiczyło szermierkę. Ich ruchy były płynne, niemalże taneczne, mięśnie napięte w skupieniu. W takim wykonaniu, brutalny akt zabijania mógłby wyglądać jak sztuka.
- Czy jesteście w trakcie wojny? - chciał wiedzieć. Lucyfer uniósł brwi w lekkim zaskoczeniu, zauważywszy tęsknotę w czekoladowych oczach swego sługi.
- W trakcie pertraktacji pokojowych - odparł. - Ale jeśli znajdziesz wolny czas, to jestem pewien, że zawsze znajdziesz kogoś chętnego do małego sparingu.
- Walczysz, książę? - zanim zdążył ugryźć się w język, pytanie uciekło spomiędzy jego warg. Oczywiście, że Lucyfer walczył. W końcu był władcą, jaki władca nie prowadzi swoich ludzi na wojnę? Ku swemu zdziwieniu nie otrzymał jednak oburzonego prychnięcia, jakiego się spodziewał. Czarnowłosy spojrzał przez okno, na wcześniej obserwowanych przez Vina żołnierzy z nieodgadnioną miną.
- Dawno tego nie robiłem...Chyba przydałoby mi się powtórzyć parę sztychów - stwierdził, a blondyn mógł przysiąc, że kąciki ust księcia uniosły się nieznacznie.
- Jest piękny - przyznał szczerze. Rzeczywiście, pomijając nieudaną próbę uwiedzenia Larfa, cały dzień spędził podziwiając swój nowy dom. Sufity zdobione freskami, rzeźbione kolumny, wielkie, zadbane ogrody, wszystko to było zupełnie inne niż w jego wyobrażeniach. Ogrom zamku miał w sobie coś nieziemskiego, przytłaczającego. Zapierał dech w piersiach, a jego mieszkańcy byli tego świadomi. Widział to w oczach Larfa, który uważnie sprawdzał jego reakcje na coraz to nowe cuda.
- Jest naszą chlubą - Lucyfer wyraził jego myśli na głos. - Budowaliśmy go wspólnymi siłami, jest pomnikiem narodzenia państwa.
- Czy jest bardzo duże? - zapytał Vinrael, nieco zaskoczony sentymentalnym tonem księcia.
- Piekło? Ogromne - czarnowłosy odłożył swoją filiżankę i otworzył jedną z szuflad, po czym wyciągnął z niej zwinięty rulon papieru i wręczył swemu słudze. - Możesz ją zatrzymać. W sumie taka wiedza przyda ci się do twoich obowiązków. Zrobię ci też wykaz szlachty, żebyś wiedział przy kim jak się zachować... I kogo wystrzegać. Vinraelu?
Blondyn rzucił tęskne spojrzenie na dziedziniec, gdzie parę demonów ćwiczyło szermierkę. Ich ruchy były płynne, niemalże taneczne, mięśnie napięte w skupieniu. W takim wykonaniu, brutalny akt zabijania mógłby wyglądać jak sztuka.
- Czy jesteście w trakcie wojny? - chciał wiedzieć. Lucyfer uniósł brwi w lekkim zaskoczeniu, zauważywszy tęsknotę w czekoladowych oczach swego sługi.
- W trakcie pertraktacji pokojowych - odparł. - Ale jeśli znajdziesz wolny czas, to jestem pewien, że zawsze znajdziesz kogoś chętnego do małego sparingu.
- Walczysz, książę? - zanim zdążył ugryźć się w język, pytanie uciekło spomiędzy jego warg. Oczywiście, że Lucyfer walczył. W końcu był władcą, jaki władca nie prowadzi swoich ludzi na wojnę? Ku swemu zdziwieniu nie otrzymał jednak oburzonego prychnięcia, jakiego się spodziewał. Czarnowłosy spojrzał przez okno, na wcześniej obserwowanych przez Vina żołnierzy z nieodgadnioną miną.
- Dawno tego nie robiłem...Chyba przydałoby mi się powtórzyć parę sztychów - stwierdził, a blondyn mógł przysiąc, że kąciki ust księcia uniosły się nieznacznie.
~***~
Kiedy nadworny medyk, Nicholas, powrócił z krótkiej wyprawy w
poszukiwaniu leczniczych ziół, przywitał go zdumiewający widok. Książę stał na
dziedzińcu w samej lnianej koszuli, z podwiniętymi rękawami i z mieczem w
dłoni, prowadząc walkę z nieznanym mu blondynem w masce. Dookoła nich
zgromadził się spory tłumek.
- To nowy służący - poinformował go z uśmiechem Karian, koniuszy, kiedy podawał mu lejce swego wierzchowca. - Nazywa się Vinrael. Ćwiczą tak od paru dni.
- Wygląda, jakby się dobrze bawił - zauważył lekarz. Znał Lucyfera od dawna i uważał się za jego dobrego przyjaciela, wiedział więc, że rzadko okazuje on jakieś pozytywne uczucia. Tymczasem książę skończył walkę i patrzył z nieskrywanym zadowoleniem na Vina klęczącego u jego stóp. Blondyn dyszał ze zmęczenia, cały spocony, a jego miecz leżał parę metrów od niego.
- Jak już mówiłem, nie jest źle, ale musisz się przyzwyczaić do swojego demonicznego ciała. Masz teraz więcej siły i jesteś szybszy, lecz wyczulone zmysły sprawiają, że więcej bodźców może cię wytrącić z równowagi - skomentował spokojnie. – Jeśli jednak uda ci się nad tym zapanować, kto wie, może cię wyślę do wojska?
- Za bardzo lubisz moją herbatę - odparł Vin, podnosząc się z lekkim uśmiechem. Książę uniósł brwi.
- Pyskujesz mi? Może następnym razem nie dam ci takich forów? - zagroził żartobliwie. Jego sługa podniósł z ziemi swój miecz.
- Przypominam, że masz za pół godziny spotkanie z możnymi z północy - zauważył. - A po obiedzie...
- Po obiedzie konferencję dotyczącą budowy nowej opery. Tak, wiem – Dokończył ze znudzeniem Lucyfer, przewracając oczami.
- Więc jednak zdecydowałeś się na jej powstanie? Myślałem, że projekt ci się nie podobał - rozległ się za nim głos i obaj z Vinem odwrócili się w tamtą stronę, by ujrzeć mężczyznę w okularach i płaszczu podróżnym, o krótkich włosach w kolorze kawy z mlekiem.
- Nicholasie, wróciłeś - powitał go Lucyfer. - Jak twoja wyprawa?
- Owocna - przyznał Nick, wskazując na swoją torbę wypełnioną ziołami. - Widzę jednak, że dużo się dzieje, kiedy mnie nie ma - zwrócił spojrzenie na blondyna, który przyglądał mu się z zaciekawieniem.
- Mammon nalegał, żebym znalazł sobie służącego, pamiętasz? Nazywa się Vinrael - przestawił go książę. - Vinraelu, to Nicholas, mój nadworny medyk.
- To zaszczyt cię poznać - Vin skłonił się krótko, na co okularnik odpowiedział jedynie lekkim skinieniem głowy. Jego oczy przypominały lód.
- Pójdę wysuszyć zioła - powiedział i ruszył w stronę zamku, ale ostrzegawcze spojrzenie rzucone w stronę Lucyfera nie umknęło uwadze jego nowego sługi. Książę zaś schował pośpiesznie swój miecz, wracając nagle do normalnego dla siebie humoru, przypominającego ciszę przed ulewą.
- Muszę się przygotować na spotkanie. Przynieś do mojego biura papiery, które wczoraj podpisywałem. – polecił, po czym dodał po chwili namysłu – I herbatę.
- To nowy służący - poinformował go z uśmiechem Karian, koniuszy, kiedy podawał mu lejce swego wierzchowca. - Nazywa się Vinrael. Ćwiczą tak od paru dni.
- Wygląda, jakby się dobrze bawił - zauważył lekarz. Znał Lucyfera od dawna i uważał się za jego dobrego przyjaciela, wiedział więc, że rzadko okazuje on jakieś pozytywne uczucia. Tymczasem książę skończył walkę i patrzył z nieskrywanym zadowoleniem na Vina klęczącego u jego stóp. Blondyn dyszał ze zmęczenia, cały spocony, a jego miecz leżał parę metrów od niego.
- Jak już mówiłem, nie jest źle, ale musisz się przyzwyczaić do swojego demonicznego ciała. Masz teraz więcej siły i jesteś szybszy, lecz wyczulone zmysły sprawiają, że więcej bodźców może cię wytrącić z równowagi - skomentował spokojnie. – Jeśli jednak uda ci się nad tym zapanować, kto wie, może cię wyślę do wojska?
- Za bardzo lubisz moją herbatę - odparł Vin, podnosząc się z lekkim uśmiechem. Książę uniósł brwi.
- Pyskujesz mi? Może następnym razem nie dam ci takich forów? - zagroził żartobliwie. Jego sługa podniósł z ziemi swój miecz.
- Przypominam, że masz za pół godziny spotkanie z możnymi z północy - zauważył. - A po obiedzie...
- Po obiedzie konferencję dotyczącą budowy nowej opery. Tak, wiem – Dokończył ze znudzeniem Lucyfer, przewracając oczami.
- Więc jednak zdecydowałeś się na jej powstanie? Myślałem, że projekt ci się nie podobał - rozległ się za nim głos i obaj z Vinem odwrócili się w tamtą stronę, by ujrzeć mężczyznę w okularach i płaszczu podróżnym, o krótkich włosach w kolorze kawy z mlekiem.
- Nicholasie, wróciłeś - powitał go Lucyfer. - Jak twoja wyprawa?
- Owocna - przyznał Nick, wskazując na swoją torbę wypełnioną ziołami. - Widzę jednak, że dużo się dzieje, kiedy mnie nie ma - zwrócił spojrzenie na blondyna, który przyglądał mu się z zaciekawieniem.
- Mammon nalegał, żebym znalazł sobie służącego, pamiętasz? Nazywa się Vinrael - przestawił go książę. - Vinraelu, to Nicholas, mój nadworny medyk.
- To zaszczyt cię poznać - Vin skłonił się krótko, na co okularnik odpowiedział jedynie lekkim skinieniem głowy. Jego oczy przypominały lód.
- Pójdę wysuszyć zioła - powiedział i ruszył w stronę zamku, ale ostrzegawcze spojrzenie rzucone w stronę Lucyfera nie umknęło uwadze jego nowego sługi. Książę zaś schował pośpiesznie swój miecz, wracając nagle do normalnego dla siebie humoru, przypominającego ciszę przed ulewą.
- Muszę się przygotować na spotkanie. Przynieś do mojego biura papiery, które wczoraj podpisywałem. – polecił, po czym dodał po chwili namysłu – I herbatę.
~***~
Kilka dni później blondyn zapuścił się do biblioteki w
poszukiwaniu książki, której potrzebował Lucyfer. Pałac wciąż nie przestawiał
go zadziwiać. Gdy myślał, że już zobaczył wszystko, otwierały się przed nim
kolejne skryte wcześniej zakątki, którymi mógł się napawać. Właśnie w jednym z
takich ukrytych przed nieuważnym okiem miejsc znajdowały się drzwi biblioteki.
Było to przytulne pomieszczenie, natłok półek wypełnionych książkami dawał
wrażenie przyjemnej ciasnoty i bezpieczeństwa, w promieniach światła wpadających
przez niewielkie okna widać było unoszące się drobinki kurzu. Powietrze
pachniało starym papierem i drewnem. Vin mógłby przysiąc, że gdyby zapuścił się
w labirynt regałów, nie znalazłby drogi powrotnej.
- Halo? - zawołał niepewnie. - Jest tu ktoś?
Przez chwilę panowała cisza, po czym rozległy się pospieszne kroki. Zza którejś z półek wyszedł demon o schludnie uczesanych włosach i lekko zadartym nosie, na którym trzymały się dumnie okulary w grubych oprawkach. Bibliotekarz zdjął je, odkładając na biurko trzymaną książkę i obrzucił swego gościa obojętnym spojrzeniem.
- W czym mogę ci pomóc? - zapytał.
- Książę kazał mi odebrać książkę... Tutaj - Vin podał mu karteczkę ze schludnym pismem Lucyfera. Demon przebiegł po niej wzrokiem.
- Ah, tak, mam to gdzieś odłożone... - mruknął, oddając ją blondynowi i podsuwając drabinę do jednego z pobliskich regałów. Służący Lucyfera obserwował z aprobatą jego wąskie biodra i delikatne palce biegnące po grzbietach upchanych na półce tomów.
- Nazywam się Vinrael - powiedział, chcąc jakoś nawiązać rozmowę.
- Wiem. Wszyscy wiedzą - odparł bibliotekarz. Po chwili jednak chyba zorientował się, że uprzejmość nakazuje podać własne imię. - Jestem Camio.
- Piękne imię - zauważył gładko blondyn, podchodząc bliżej, jak gdyby nigdy nic. Camio tymczasem wyciągnął w końcu odpowiednią książkę i kiedy zszedł z drabiny znalazł się idealnie pomiędzy Vinem a regałem.
- No nie. Naprawdę chcesz do mnie startować? - zapytał ze znudzeniem, spoglądając na blondyna. Ten wziął go za brodę i przysunął się bliżej.
- Bardzo mi się podobasz... - wyznał z uwodzicielskim uśmiechem. Jego druga ręka ześlizgnęła się na biodro demona, a zaraz potem poczuł gwałtowny ból w szczęce i poleciał prosto na biurko, obijając się boleśnie.
- Co do... - warknął, pocierając twarz i stwierdzając, że upadając rozciął o coś policzek.
- Łapy precz od mojego małżonka - obok Camio stał inny demon. Wyglądał na wściekłego.
- Mał...Co? - zdumiony Vin nie zdążył do końca pojąć sytuacji, kiedy nieznajomy podszedł do niego i wbił mu obcas w mostek, ciągnąc do siebie za krawat.
- Jeśli jeszcze raz spróbujesz tknąć go palcem...To nie gwarantuję, że następnego twojego ubrania nie będą z ciebie zdejmować w kostnicy - warknął i puścił go, po czym podszedł do Camio, złożył na jego ustach namiętny pocałunek i wyszedł, trzaskając drzwiami.
- Mój mąż to nadworny krawiec - powiedział bibliotekarz i położył na biurku książkę, którą zamówił Lucyfer. - Radzę ci ostrożnie się ubierać, jakaś igła może mu się zgubić w twoim fraku. Nie poplam mi książek krwią.
Z tymi słowami zniknął w labiryncie regałów. Vin oparł głowę o biurko z westchnieniem, przesuwając palcami po twarzy i powoli zasklepiającemu się draśnięciu.
- Mam przerąbane.
_____________________________________________________________
WR: A oto prezentujemy pierwszy rozdział...Może nie tego się spodziewaliście i może nie jest on najciekawszy, ale od tego momentu najłatwiej wszystko wyjaśnić, więc jeśli wydaje się nudne prosimy o cierpliwość i wyrozumiałość ^ ^
SC: Heheh, walka na miecze.... No, kolejny sklecony rozdział za nami. Ustaliłyśmy, że co niedzielę będzie nowy rozdział (o ironio, akurat do kościółka....), więc będą one dosyć krótkie. Jak Vin poradzi sobie w piekle? I ile razy jeszcze oberwie za podwalanie się do innych? Jakie tajemnice skrywa Lucek? Tego dowiecie się w następnych rozdziałach, tak więc, do następnej niedzieli~~
- Halo? - zawołał niepewnie. - Jest tu ktoś?
Przez chwilę panowała cisza, po czym rozległy się pospieszne kroki. Zza którejś z półek wyszedł demon o schludnie uczesanych włosach i lekko zadartym nosie, na którym trzymały się dumnie okulary w grubych oprawkach. Bibliotekarz zdjął je, odkładając na biurko trzymaną książkę i obrzucił swego gościa obojętnym spojrzeniem.
- W czym mogę ci pomóc? - zapytał.
- Książę kazał mi odebrać książkę... Tutaj - Vin podał mu karteczkę ze schludnym pismem Lucyfera. Demon przebiegł po niej wzrokiem.
- Ah, tak, mam to gdzieś odłożone... - mruknął, oddając ją blondynowi i podsuwając drabinę do jednego z pobliskich regałów. Służący Lucyfera obserwował z aprobatą jego wąskie biodra i delikatne palce biegnące po grzbietach upchanych na półce tomów.
- Nazywam się Vinrael - powiedział, chcąc jakoś nawiązać rozmowę.
- Wiem. Wszyscy wiedzą - odparł bibliotekarz. Po chwili jednak chyba zorientował się, że uprzejmość nakazuje podać własne imię. - Jestem Camio.
- Piękne imię - zauważył gładko blondyn, podchodząc bliżej, jak gdyby nigdy nic. Camio tymczasem wyciągnął w końcu odpowiednią książkę i kiedy zszedł z drabiny znalazł się idealnie pomiędzy Vinem a regałem.
- No nie. Naprawdę chcesz do mnie startować? - zapytał ze znudzeniem, spoglądając na blondyna. Ten wziął go za brodę i przysunął się bliżej.
- Bardzo mi się podobasz... - wyznał z uwodzicielskim uśmiechem. Jego druga ręka ześlizgnęła się na biodro demona, a zaraz potem poczuł gwałtowny ból w szczęce i poleciał prosto na biurko, obijając się boleśnie.
- Co do... - warknął, pocierając twarz i stwierdzając, że upadając rozciął o coś policzek.
- Łapy precz od mojego małżonka - obok Camio stał inny demon. Wyglądał na wściekłego.
- Mał...Co? - zdumiony Vin nie zdążył do końca pojąć sytuacji, kiedy nieznajomy podszedł do niego i wbił mu obcas w mostek, ciągnąc do siebie za krawat.
- Jeśli jeszcze raz spróbujesz tknąć go palcem...To nie gwarantuję, że następnego twojego ubrania nie będą z ciebie zdejmować w kostnicy - warknął i puścił go, po czym podszedł do Camio, złożył na jego ustach namiętny pocałunek i wyszedł, trzaskając drzwiami.
- Mój mąż to nadworny krawiec - powiedział bibliotekarz i położył na biurku książkę, którą zamówił Lucyfer. - Radzę ci ostrożnie się ubierać, jakaś igła może mu się zgubić w twoim fraku. Nie poplam mi książek krwią.
Z tymi słowami zniknął w labiryncie regałów. Vin oparł głowę o biurko z westchnieniem, przesuwając palcami po twarzy i powoli zasklepiającemu się draśnięciu.
- Mam przerąbane.
_____________________________________________________________
WR: A oto prezentujemy pierwszy rozdział...Może nie tego się spodziewaliście i może nie jest on najciekawszy, ale od tego momentu najłatwiej wszystko wyjaśnić, więc jeśli wydaje się nudne prosimy o cierpliwość i wyrozumiałość ^ ^
SC: Heheh, walka na miecze.... No, kolejny sklecony rozdział za nami. Ustaliłyśmy, że co niedzielę będzie nowy rozdział (o ironio, akurat do kościółka....), więc będą one dosyć krótkie. Jak Vin poradzi sobie w piekle? I ile razy jeszcze oberwie za podwalanie się do innych? Jakie tajemnice skrywa Lucek? Tego dowiecie się w następnych rozdziałach, tak więc, do następnej niedzieli~~
Bardzo fajne opowiadanie, już mi się strasznie podoba...
OdpowiedzUsuńBoże Lucek <3 Zakochałam się.
Postacie fajne, historia też.
Zjadacie czasem literki, albo źle sklecacie zdanie, przez co można się pogubić...Ale świetna fabuła wszystko naprawia ^^
Och, tak bardzo chciałabym kogoś kto robiłby mi herbatkę ^^ Może Lucek podzieli się czasem Vinraelem.
OdpowiedzUsuńJuż nie mogę się doczekać niedzieli!
Duuuużo weny życzę :D
Na początek dziękuję za odwiedzenie mojego bloga, mam nadzieję, że opowiadania przypadły do gustu. ;)
OdpowiedzUsuńMoże zacznę od szablonu, bo jak tylko weszłam na tego bloga przykuł mą uwagę. Jest bardzo ładny, ponadto wprowadza w nastrój doskonale pasujący do treści bloga.
Opowiadanie bardzo mi się podoba, zarówno prolog jak i pierwszy rozdział były bardzo ciekawe. Całość zapowiada się bardzo dobrze, dlatego myślę, że będę tu częściej wpadać ;D
Bohaterowie są ciekawi i zachęcają co czytania, dodatkowo mają charaktery, które również przyciągają czytelnika.. Ja osobiści najbardziej upodobałam sobie Lucyfera, ale jako, że to dopiero początek wszystko może się zmienić ;D
Na koniec mam nadzieję, że się nie obrazicie jak umieszczę Wasz blog na swoim w kolumnie "Warto odwiedzić". ;)
W wolnych chwilach zapraszam oczywiście do mnie.
Tym czasem czekam na kolejne rozdziały ;*
Gorące podziękowania za wszystkie komentarze jakie W- Rabbit zostawiła na moim blogu. Chyba żaden czytelnik się tak nie napracował.
OdpowiedzUsuńGratuluję autorkom poprawnej polszczyzny, to balsam na moją duszę i rzadki ptak na blogach. Niewiele tutaj zauważyłam błędów głównie literówki, a Piekło wypadałoby pisać dużą literą.
Spodobał mi się prolog, wielka bitwa między aniołami i dziwne zachowanie Pana wobec nich. Bardzo zgrabnie wytłumaczyłyście powody wielkiego buntu i powstanie Piekła.
Biedny Vinrael chyba nie miał żadnego wyboru, ale charakterek ma raczej buntowniczy. Ciekawe więc dlaczego właśnie jego wybrał Lucyfer na sługę. Wygląda na dość kłopotliwy nabytek.
Ganderius natychmiast zdobył moje serce sposobem wykładania swoich racji. Chochla to świetna broń.:))
Oh… zaczynam rozumieć co mówił Lucyfer, Vin to niepoprawny flirciarz. W dodatku pyskaty i zadziorny, ale chyba zrobił na księciu dobre wrażenie. Co mnie zdziwiło? Mówi do władcy na TY.
Lord Pychy czy nie, Lucyfer ma poczucie humoru.
Zachowanie medyka księcia było dość tajemnicze.
Vin znowu zaliczył niewypał, nie ma biedak szczęścia z tym podrywem.
Bardzo proszę autorki o wyłączenie weryfikacji obrazkowej.
Witam,
OdpowiedzUsuńjak na pierwszy rozdział - wcale nie jest nudny! Bardzo przyjemnie się czyta, nowe postacie nie są wprowadzane za szybko i "na siłę", jak to zwykle w początkach bywa, co bardzo się Wam chwali, brawo! Do tego główny bohater nie jest "debilem", który zadaje mnóstwo pytań i potyka się o własne kończyny, jak to się zdarza w wielu opowiadaniach, przez co bardzo tracą; równocześnie nie jest też postacią o poważnym, monotonnym charakterze - bardzo udane stonowanie.
Za to mam dwa zastrzeżenia - zdarzają sie niewielkie błędy, czasem literówki (w prologu to samo), a czasem (prawdopodobnie przez niedopatrzenia) drobne błędy składniowe czy gramatyczne.
Po drugie - zestawienie białego tekstu z ciemnym tłem wygląda elegancko i pasuje do klimatu, lecz bardzo niewygodnie się to czyta. Rozwiązaniem jednak może być zwykłe skopiowanie do office'a, więc wszystko jest w porządku.
Pozdrawiam
Już lubię bibliotekarza i nadwornego krawca ;) Dłuższy komentarz będzie na końcu, ale to takie moje drobnostki, które chcę napisać zarz po przeczytaniu ;)
OdpowiedzUsuń