-
Do czego pan mnie potrzebował? - Samael odwrócił się, ściskając
w dłoni kosę. Do pokoju wszedł anioł o prosto ściętych włosach
w mysim odcieniu. Jego twarz rozjaśniał uśmiech, a skrzydła
drżały z podniecenia. Archanioł wiedział, że chłopiec darzy go
ogromnym uczuciem i zawsze stara się we wszystkim mu pomagać. Jego
serce waliło jak oszalałe, kiedy spoglądał w te pełne nadziei
oczy. Bał się tego, co zaraz miał zrobić.
- Chodź –
powiedział beznamiętnie, przywołując anioła ruchem ręki. Ten
podszedł pospiesznie, nawet nie zauważając wymalowanego na ziemi
kręgu. Samael położył mu dłoń na policzku.
- Dziękuję za
wszystko, co dla mnie zrobiłeś. Dziękuję, że nie zniechęciło
cię to, kim jestem – rzekł cicho. Odsunął rękę od twarzy
chłopaka, ukradkiem sięgając nią do paska, gdzie przypięty był
sztylet. Tyle razy odbierał życie, więc czemu teraz czuł się
inaczej? Czemu drżały mu dłonie, czemu serce podchodziło do
gardła?
- Panie Samaelu... Wie pan, co do pana czuję... - anioł
uśmiechnął się nieśmiało, a Samael westchnął. Taka niewinna
dusza. Żeby tylko to wystarczyło.
- Przepraszam – powiedział,
jednym ruchem wyciągając broń i wbijając ją po samą rękojeść
między żebra swojej ofiary.
- D-dlaczego...? - oczy chłopca
wypełniły się niedowierzaniem, a ręka zacisnęła na ramieniu
Anioła Śmierci w ostatnim wysiłku, zanim wyszarpnął on sztylet z
ciała i pozwolił mu paść na podłogę. Runy wypisane w kręgu
zalśniły czarnym blaskiem, a Samael poczuł, jak moc napływa do
jego ciała. Nachylił się i nabrał krwi umierającego w ręce, po
czym napił się jej tak, jak nakazywała instrukcja w księdze. Była
ohydna i przez chwilę zrobiło mu się niedobrze, lecz to mógł być
tylko wynik zdenerwowania. Ruchem kosy oddzielił duszę od ciała,
które zmieniło się teraz w pustą skorupę. Z run wystrzeliły
czarno-fioletowe promienie i skierowały się na niego. Jego czaszkę
przeszył przenikliwy ból, jakby coś chciało się wydostać na
zewnątrz i przebijało jego skórę od środka. Nachylił się, by
napić się więcej krwi, bo wciąż było za mało, wciąż mógł
czuć władzę kosy nad swoją mocą...
Drzwi otworzyły się i
Samaela dobiegł zduszony krzyk.
- Nie wchodźcie! - to Gabriel,
odkrył go... Ale to nic, przecież wkrótce zrozumieją, czemu to
zrobił... Prawda?
Czarne promienie zgasły, jak gdyby nigdy ich
nie było, a Anioł Śmierci pozostał przy ciele z twarzą i dłońmi
czerwonymi od krwi i przenikliwym bólem głowy. Uniósł wzrok na
stojącego w drzwiach archanioła, który wyglądał, jakby zaraz
miał zwymiotować.
Nie udało się.
Zabiłeś go.
Nie
jego pierwszego.
Ale to co innego, prawda?
Samael spojrzał na
swoje ręce. Gdzie popełnił błąd? Czemu się nie udało? Czemu
poświęcił życie tego chłopaka... Na marne?
Kosa leżała
porzucona w rogu pokoju, a jej złowieszczy błysk wydawał
się wręcz szyderczy.
***
Gniewny
Pan zerwał się z łóżka zalany zimnym potem. Odkąd Rafi wyszedł,
ciągle nawiedzały go wspomnienia. W półśnie rzucał się na
boki, chcąc odgonić to wszystko, znowu zapomnieć, ale nie
potrafił. To ostatni sen był kroplą, która przelała czarę.
Strach, poczucie winy, zawód, świadomość, że ostatnia nadzieja
przepadła zupełnie. Oczywiście, od tamtej pory życie z jego ręki
straciło wielu, w końcu czemuś zawdzięczał swoją przerażającą
reputację, ale każdy z nich miał coś na sumieniu. Verrat był
niewinny.
Czy na pewno?
Samael wiele razy przeczesywał myślami
całą procedurę, zastanawiając się, gdzie popełnił błąd. Im
częściej się zastanawiał, tym częściej miał wrażenie, że
wie, ale nie umiał tego do siebie dopuścić. Z resztą teraz nie
było to ważne. Zabijając anioła z narzędzia stał się mordercą
i nic go nie usprawiedliwiało. Nie istniało żadne większe dobro.
Zrzucając z ramion obowiązek Żniwiarza przekazał go jedynie komuś
innemu.
Warknął i wstał, zamaszystym krokiem podchodząc do
drzwi na taras i je otwierając. Zimne powietrze wzięło go swoje
objęcia, wywołując gęsią skórkę na całym ciele, ale się tym
nie przejął. Noc go uspokajała. W blasku księżyca widział śnieg
lśniący w oddali na trzech najwyższych szczytach, Glacji Annie,
Glacji Rosie i Glacji Marii. Legenda mówiła, że kiedyś były one
trzema anielicami, które zgubiły się w górach i zabłąkały na
terytorium wtedy należące do przedwiecznych bestii. Za ten uczynek
spadł na nie gniew jednego z panów tego obszaru, stwora większego
od najwyższych szczytów, którego ryk łamał sosny na ich
zboczach. Bestia obiecała im, że jeśli przyniosą jej coś, będą
żyły dłużej, niż jakikolwiek anioł. Wywołało to ciekawość
dziewcząt, świadomych, że życie skrzydlatych trwało wieczność,
wykonały więc zadanie, a wtedy stwór zmienił je w trzy góry,
które faktycznie stały niezmienione po dziś dzień.
Lord
westchnął, obejmując się rękoma. Nie wiedzieć czemu, ta
historia zawsze wprawiała go w melancholię. Może była to tylko
gra światła, ale czasem potrafił dojrzeć w nieprzystępnych
zboczach gór potrafił dostrzec zarysy trzech, skrzydlatych
kobiecych postaci.
Nie usłyszał cichego pukania i skrzypnięcia
otwieranych drzwi i dopiero, kiedy ktoś nieśmiało zawołał jego
imię, drgnął i odwrócił się, by ujrzeć Rafiego stojącego w
wejściu na taras z zatroskaną miną.
- Czemu nie śpisz? -
zapytał beznamiętnie. Nie chciał z nim teraz rozmawiać, był zbyt
rozstrojony.
- Znalazłem jedną książkę i miałem przeczytać
tylko kilka stron, ale zanim się obejrzałem, już było tak
późno... - wyznał z zakłopotaniem Pan Uzdrowień. - I głupio się
przyznać, ale... Po przeczytaniu... Trochę się boję spać
samotnie. Wiem, że to wszystko nieprawda... Przepraszam, jestem
okropnym gościem.
- Rafaelu – przerwał mu Lord. - Czemu tu
jesteś?
- Myślałem, że może... Mógłbym położyć się przy
tobie? - nawet w ciemności było widać, że policzki archanioła
poczerwieniały. Samael warknął, jak zirytowane zwierzę.
- Nie
o to pytam. Czemu jesteś u mnie w zamku? Chciałeś zobaczyć las, a
mimo to jedyne miejsce, gdzie poszedłeś, to mój ogród. Co
próbujesz osiągnąć? Tak bardzo chcesz, żebym cię zabił? -
zapytał, a Rafi zamrugał z zaskoczeniem.
- Nie zabiłbyś mnie.
A jestem tu, bo lubię twoje towarzystwo. Chcę odzyskać przyjaciela
– powiedział z determinacją, patrząc w czarne oczy Gniewnego
Pana.
- Bzdura! Nie jestem twoim przyjacielem! Zabijałem,
torturowałem, więziłem ludzi! Jestem potworem i dobrze o tym
wiesz. Nie pasujesz tutaj. Twoja dobroć, twój uśmiech... Nic tutaj
nie pasuje. A mimo to, wciąż uparcie decydujesz się zostać –
jego głos cichł z każdym zdaniem, aż w końcu zmienił się w
szept. Medyk zrobił krok do przodu i wziął twarz Samaela w dłonie.
- Wierzę w ciebie, Sammy. Może i mówią o tobie okropne
rzeczy, ba, wiem, że robiłeś okropne rzeczy, ale w głębi serca
wciąż jesteś tym samym Samem, który ciągle kłócił się z
Misiem i po kryjomu wykradał się do stajni, by zajmować się
końmi. Czuję to. I nie chcę cię drugi raz stracić – powiedział
cicho, odgarniając jego szare włosy.
- Nie rozumiem –
przyznał bezradnie Lord, a Rafi tylko się uśmiechnął.
- Nie
musisz. Po prostu pozwól mi zostać – poprosił, biorąc go za
ręce.
- Możesz spać u mnie. Łóżko jest duże – Samael
wszedł do środka, a zadowolony archanioł poczłapał za nim.
Ułożyli się na materacu po dwóch stronach łóżka. Lord odwrócił
się plecami, ale medykowi to nie przeszkadzało. Nieznacznie
przysunął się bliżej i chwyciwszy ręką brzeg koszuli Gniewnego
Pana, zasnął z lekkim uśmiechem na ustach.
***
-
Mogę cię o coś zapytać? - Vin uniósł wzrok na księcia, który
w zamyśleniu bawił się jego włosami. Po śniadaniu, generał
wyrwał go z pałacu na piknik na polanie kawałek od Lux. Lucyfer
siedział na kocu, a jego kochanek ułożył się wygodnie z głową
na jego kolanach. Maska leżała zapomniana nieopodal koszyka z
jedzeniem, bo władca wolał patrzeć na niego w całej okazałości,
kiedy byli sami.
- Pytaj śmiało, mój słodki książę –
odparł Vin z uśmiechem. Lord Pychy owinął ogon wokół jego
łokcia, nie przerywając ani na chwilę bawienia się jasnymi
kosmykami.
- Czemu zawarłeś kontrakt z Dantalianem? To
trochę... Ekstremalny pomysł na podboje miłosne – zapytał. Co
prawda Raguel proponował mu zapoznanie się z całą przeszłością
nowego służącego, ale odmówił wtedy. Spytał tylko o parę
ostatnich lat jego życia, o kontrakcie dowiedział się później, a
poza tym nie miał pojęcia. Na początku nie sądził, że go to
kiedykolwiek zainteresuje, w końcu relacja z lokajem miała być
czysto profesjonalna.
- Nie wiesz? - pogodna twarz generała
nachmurzyła się lekko. Nie lubił wracać do swoich wspomnień.
Zdecydował się przestać żyć przeszłością, kiedy został
demonem. Mimo to Lucyfer zasługiwał, by wiedzieć. Sam tyle mu o
sobie powiedział, że odwdzięczenie się tym samym było naturalne.
- Pewnie będziesz rozczarowany. W mojej historii nie ma nic
nadzwyczajnego.
- Gdybym chciał posłuchać czegoś
nadzwyczajnego, poprosiłbym gawędziarza o którąś z jego
opowieści. Ale chcę się dowiedzieć czegoś o tobie, z twoich ust
- pokręcił głową Lucyfer.
- No dobrze. Nie urodziłem się w
szlacheckiej rodzinie. Mój ojciec pracował u bogatego pana na wsi.
Miałem czwórkę rodzeństwa. Najstarsza siostra pracowała w
karczmie, reszta była za młoda, by zarabiać. Byliśmy całkiem
szczęśliwi i jakoś wiązaliśmy koniec z końcem. Ale potem ojciec
zginął w wypadku. Stratował go koń, gdy pojechał do miasta na
targ. Musiałem zacząć pracować, bo moja matka podupadała na
zdrowiu, więc przejąłem jego posadę. Pan jednak zmienił się od
czasów, kiedy byłem dzieckiem. Płacił mniej, ciągle gdzieś
znikał, pił i źle taktował służbę. Jego córka była piękna,
ale rozpieszczona i arogancka, a on spełniał każdą jej
zachciankę.
- Podobała ci się – przerwał Lucyfer. To było
oczywiste, inaczej by o niej nie mówił.
- Tak. Byłem wtedy
chłystkiem, nie zdawałem sobie sprawy, że w miłości chodzi o coś
więcej niż wygląd partnera. Długo mnie zwodziła, moje uczucia
chyba ją bawiły, ale w końcu, zaczęło to jej przeszkadzać.
Miała się zaręczyć, oczywiście, że nie chciała, by jakiś
chłopak ze wsi ciągle za nią biegał. Powiedziała, że byłem
głupi, uważając się za godnego jej uwagi. Wytknęła mi mój stan
społeczny i funkcję. Byłem wściekły, ale chyba bardziej
smutny.
Parę nocy później, jej ojciec zawitał do mojego domu.
Czasem to robił, kiedy tata jeszcze u niego pracował, ale już
dawno przestał. Był zupełnie pijany. Zaczął się dobierać do
mojej starszej siostry, a kiedy go uderzyłem, złapał najmłodszą
i zabrał ją ze sobą. Cholernie się bałem, ale poszedłem za nim.
Złapali mnie. Nie wiem, ile czasu byłem nieprzytomny, lecz kiedy
się obudziłem, byłem w piwnicy, związany. Na jej środku
namalowany był magiczny krąg, a wokół stali ludzie w kapturach. W
tym, który mówił, rozpoznałem mojego dawnego pracodawcę.
Potem
przynieśli moją siostrę. Była całkiem naga i wydawała się
maleńka. Miała wtedy jakieś sześć lat. Próbowałem się
uwolnić, ale mogłem tylko patrzeć, jak zabijają ją na środku
kręgu. Potem wszystko pamiętam jak przez mgłę. Krew, błysk, głos
Dantaliana, jego znudzone spojrzenie, kiedy mordował każdego z
wyznawców po kolei... Kiedy mnie zobaczył, podszedł i liny
zniknęły. Podał mi rękę i zapytał, czy mam jakieś życzenie.
Powiedziałem, że tak.
Dan w przeciągu dwóch nocy zdobył dla
mnie posiadłość i zupełnie nową tożsamość. Stałem się
tajemniczym hrabią, Vinraelem Cainzem, który przybył do Londynu po
śmierci swojej ciotki, która w spadku zapisała mu cały majątek.
Wkrótce wszystkie bale należały do mnie. Z każdym wracałem z
córką, żoną, lub siostrą jakiegoś szlachcica. Nienawidzili
mnie, ale nikt nie miał mi nic do zarzucenia. Dzięki mocy
Dantaliana, każdy, kogo zapragnąłem, jadł mi z ręki. Nauczyłem
się szermierki, języków i gry na pianinie. Kiedy miałem czas,
znajdowałem arystokratów maczających palce w okultyzmie i
pokazywałem im na przykładzie, dlaczego nie należy się z nim
zabawiać. To naprawdę wszystko. Nie ma co szukać głębszego sensu
– Vin zakońc- zył swoją historię, spoglądając z troską na
księcia. Lucyfer przestał bawić się jego włosami i wyglądał na
zamyślonego.
- Co z twoją rodziną? - zapytał w końcu. -
Zostawiłeś ich na pastwę losu?
- Och, nie. Wysyłałem im
pieniądze. Raz nawet pojechałem w te okolice, ale nie odważyłem
się wejść... Pozwoliłem, żeby moja najmłodsza siostra została
poświęcona. Nie mogłem spojrzeć im w oczy – pokręcił głową
generał.
- Myślę, że ucieszyliby się, że chociaż ty
przeżyłeś... - westchnął książę. - Ale to przeszłość i już
jej nie zmienisz, prawda? Teraz jesteś tu.
- Teraz jestem tu. Z
tobą – zgodził się Vin, unosząc się na łokciach, by pocałować
Lucyfera w usta. - Nie mógłbym prosić o większe szczęście.
Władca uśmiechnął się lekko między wagami swojego generała.
Cieszył się, że się przed nim otworzył.
***
Gniewny
Pan czuł, że jego całkiem spokojne życie wypełnione wyglądaniem
groźnie i nabijaniem przestępców na pale, zostało przewrócone na
drugą stronę, wyprane, wytrzepane i wywieszone do wyschnięcia na
słońcu. A wszystko za sprawą pewnego archanioła, który teraz był
zupełnie pochłonięty wybieraniem nowych firanek do swojego pokoju.
Usłyszawszy, że w miasteczku odbywa się wielki targ, Rafael
nalegał, by Samael się tam z nim udał. W końcu on był
gospodarzem zamku i archanioł nie chciał wprowadzać żadnych zmian
bez jego zgody. Nie przyjął do wiadomości, że Lord dałby mu
nawet pomalować ściany na różowo, gdyby tylko oznaczało to
odzyskanie godności. Widział zdumione, a czasem nawet i rozbawione
spojrzenia przechodniów, gdy Rafi bezceremonialnie łapał go za
ramię i ciągnął do kolejnego stoiska, podekscytowany jak dziecko
z okazji nowego roku. Miał już parę doniczek, dwa sielskie pejzaże
autorstwa ludowych artystów i zieloną narzutę na łóżko w
kwieciste wzory. Samael ledwo się wywinął zwiewnym zasłonom do
jego pokoju. Niech archanioł dekoruje ile chce, ale jego jaskinia
miała zostać nietknięta.
- Czułbyś się lepiej, gdyby
wpuścić tam trochę światła i powietrza, Sammy – marudził Pan
Uzdrowień, lecz odpuścił, nie chcąc go do niczego zmuszać
Odszedł kawałek dalej, zostawiając Rafaela z jego firankami i
zaczął leniwie krążyć między straganami. Nie zwracał uwagi na
sprzedawców reklamujących w głos swoje towary, ani na
podekscytowane nawoływania tłoczących się demonów. Pogrążony
we własnych myślach, prawie wpadł na jednego z nich, który
zatrzymał się przy stole z rozmaitymi narzędziami myśliwskimi.
-
Uważaj, jak stoisz – warknął, ale urwał, widząc parę
granatowych oczu patrzących na niego ze zdziwieniem.
- Wasza
Lordowska Mość! Dzień dobry – powitał go pogodnie Leta,
poprawiając sobie na ramieniu kołczan pełen strzał. - Nie
sądziłem, że Lorda ciągnie do takich miejsc.
- Nie ciągnie.
To tylko... - Samael urwał, przypominając sobie, jak bliską
relację strzelec miał z Rafaelem w wojsku. Z jakiegoś powodu nie
chciał, by ta dwójka się znowu spotkała...
- Rafi? - dokończył
z rozbawieniem Leta, a Gniewny Pan zgrzytnął zębami, słysząc to
zdrobnienie w jego ustach. W końcu Rafael był archaniołem, zwykły
żołnierz powinien mieć dla niego chociaż odrobinę szacunku...
-
Proszę tak na mnie nie patrzeć. Nie jestem zainteresowany Rafim –
roześmiał się myśliwy, widząc jego minę.
- A kto do cholery
powiedział, że je- Nie jesteś? - Samael zamrugał z zaskoczeniem.
To było coś nowego. Zawsze zakładał, że Leta miał słabość do
uroczego medyk, podobnie jak chyba wszyscy w wojsku.
- Lubię go,
jest kochany, ale to zdecydowanie nie mój typ. Po prostu jest
taki... Miły. To chwalebna cecha, tyle że ja wolę niegrzecznych
chłopców – łowca wzruszył ramionami i rzucił mu łobuzerski
uśmiech. - Właściwie to ty jesteś bardziej w moim typie, niż
Rafi.
Widząc minę Lorda, roześmiał się głośno, odrzucając
głowę do tyłu.
- Przepraszam, nie mogłem się powstrzymać.
Ale na przykład nasz Lord Mammon jest wspaniały w łóżku i mówię
to z osobistego doświadczenia – wyszczerzył zęby. Gniewny Pan
pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Czasem nie umiem
stwierdzić, czy blefujesz, czy mówisz prawdę – przyznał z
dezaprobatą. Leta tylko wzruszył ramionami.
- Kto wie, prawda?
No cóż, będę leciał, bo chcę jeszcze obejrzeć parę stoisk, a
boję się, że mi wykupią ten nóż i nie znajdę lepszego. Proszę
powiedzieć Rafiemu, że jeśli ma ochotę pojeździć po lesie, to
chętnie mu pokażę co będzie chciał. Do widzenia – ukłonił
się krótko i odwrócił na pięcie, by odejść.
- Leta –
zatrzymał go Samael, a łowca spojrzał pytająco przez ramię. -
Nie boisz się mnie?
Strzelec uśmiechnął się, a w jego
ciemnych oczach błysnęło coś, czego Lord nie potrafił do końca
nazwać. Może był to smutek, a może coś o wiele pierwotniejszego
i głębszego. W każdym wypadku, zniknęło tak szybko, jak się
pojawiło.
- Widziałem straszniejsze rzeczy – powiedział Leta
i zniknął między tłoczącymi się demonami.
***
Michał
spoglądał na ćwiczących żołnierzy z pełnym satysfakcji
uśmiechem na ustach. Zastępy były wojskiem trenowanym od wieków i
nie zamierzał przestać tylko dlatego, że zapanował pokój. Kto
wie, kiedy zaatakuje ich jakiś kryjący się w cieniach wróg? A
formę zbudować trudno, ale stracić bardzo łatwo. Jego podopieczni
dobrze o tym wiedzieli, zaś ci, którzy rezygnowali, widocznie nigdy
nie nadawali się do wojska.
Był zły, że anioł odpowiedzialny
za atak na Gabriela nadal nie wyśpiewał ani słowa. Razjel stosował
na nim najróżniejsze metody i wiele z nich sprawiało, że
Michałowi robiło się niedobrze na samą myśl, ale napastnik był
uparty. Zamknięto go w lochu i czekano, aż w końcu się podda. Pan
Magów nie wierzył w samodzielną próbę zabicia Regenta i tutaj
jak raz Archanioł Ognia się z nim zgadzał.
Teraz jednak
panował względny spokój. Gazety powoli zaczynały nudzić się
pisaniem o demonstracjach szlachty przeciw zawartemu pokojowi, a same
wyższe sfery powoli przekonywały się do piekielnych wyrobów,
które zaczynały pojawiać się na razie w bardziej luksusowych
sklepach. Gabriel wiedział, że na dłuższą metę to nie starczy i
trzeba będzie zorganizować jakąś wydajną metodę transportu.
Michał widział nawet gdzieś na jego biurku plany dotyczące kolei,
która miała łączyć Piekło i Niebo, ale jego brat usilnie
próbował odłożyć spotkanie z Lucyferem. Trochę go to martwiło,
ale wiedział, że Regent potrzebuje czasu i postanowił to
uszanować. Lucek pewnie też by tak zrobił.
Żołnierze
przestali ćwiczyć pchnięcia i cięcia i powoli rozeszli się do
łaźni. Lear z ręcznikiem przewieszonym przez ramię podszedł do
swojego mentora.
- Dobra robota – pochwalił go Michał,
klepiąc przyjacielsko w plecy. - Nie dajesz im sflaczeć i się
rozleniwić. Cephas ma z tym problem.
Lear wzruszył ramionami.
Cephas, jeden z sześciu generałów, był z pasji historykiem. Jego
konikiem były dawne pisma dotyczące czasów sprzed ich narodzenia z
pieśni Metatrona i teraz, kiedy skończyła się wojna, miał więcej
czasu niż zazwyczaj, by studiować nieliczne pozostałe dokumenty i
zapisy. Odbiło się to na jego oddziałach, których zapał do
treningów zdecydowanie zmalał.
- Kiedy zakopie się w
książkach, to trzeba go stamtąd wyciągać końmi. Nie wiń go,
dawniej nie miał takich możliwości. Pomyśl, co będzie, jak
dopadnie książki o Piekle sprzed Lucyfera... - młodszy anioł
posłał mentorowi znaczący uśmiech, na co ten tylko westchnął.
Skierowali się razem do wyjścia z koszar, dzieląc się
spostrzeżeniami z treningu i omawiając zwykłe, codzienne sprawy.
- Dantalian dziś nie przyszedł? - zagadnął Michał. Odkąd
ogłoszono pokój, demon często przyjeżdżał z generałem na
trening i albo przyglądał się ćwiczącym żołnierzom, albo
wybierał się do miasta i wracał, gdy Lear kończył. Na początku
jego anioł niechętnie puszczał go samego, brał więc do
towarzystwa Michała, lub kogoś z jego wojskowej elity, jeśli taki
akurat przyjechał odwiedzić swojego dowódcę. Po paru wycieczkach
wszyscy już wiedzieli, że demona pokazującego się z ważnymi
wojskowymi lepiej nie tykać i Dan mógł śmiało zwiedzać miasto
na własną rękę.
- Źle się czuł i wolał się wyspać –
rzekł wymijająco Lear. Nie chciał opowiadać mentorowi o tym, jak
nie dał demonowi spać przez całą noc, zupełnie zdjęty
zazdrością o kilku swoich żołnierzy, którzy rzucali ślicznemu
jak lalka szlachcicowi bardzo jednoznaczne spojrzenia. Dantalian z
wielką chęcią mu się poddał, zachęcając do pokazania, że
należy tylko do niego, ale rano jedynie naciągnął kołdrę na
głowę i odwrócił się do generała plecami. Lear nie zamierzał
go do niczego zmuszać, pocałował więc tylko przelotnie policzek
kochanka i zostawił go w sypialni, by odpoczął.
Michał nie
musiał o tym wszystkim wiedzieć. Chyba wciąż nie pojmował, że
relacja jego ucznia z demonem to coś więcej niż bliska przyjaźń,
ale jak pozostawał w tej niewinnej nieświadomości to było dla
generała rzecz niepojęta. Nigdy nie próbowali się ukrywać, a
Gabriel i Rafael wydawali się doskonale wiedzieć o ich związku. Z
drugiej strony jednak, Pan Zastępów nigdy nie miał nawet
najmniejszego wyobrażenia o miłości i Lear mógł przysiąc, że
jedyne pocałunki, jakie kiedykolwiek otrzymał były całusami w
policzek od jego braci. Michał przypominał mu szczeniaczka –
walecznego, pełnego entuzjazmu i uroczo niewinnego, co dość
zabawnie kontrastowało z jego aparycją. Gdyby ktoś si przed nim
rozebrał, pewnie okryłby go płaszczem, by nie zmarzł.
Nagle
Archanioł Ognia przerwał wywód o wyższości broni białej nad
palną i na jego przystojnej twarzy odmalował się wstręt. Lear
podążył za jego wzrokiem i ujrzał Sariela stojącego przed
koszarami i wyraźnie na kogoś czekającego. Na ich widok archanioł
uśmiechnął się jadowicie i podszedł, poprawiając futro w czarne
plamki na swoich ramionach.
- Witajcie, generale, Michale...
Miałem nadzieję, że was tu spotkam – powiedział słodko.
-
Miałeś? To świetnie, a ja miałem dokładnie przeciwną –
mruknął Michał, rozwiewając ręką dym z cienkiej, długiej
fajki, który wydmuchnął na niego Sariel.
- Jesteś taki
dowcipny – roześmiał się ten dźwięcznie. - Chciałem tylko
powiedzieć, że naprawdę cię podziwiam. Żeby tak od razu wybaczyć
buntownikom... Musisz mieć prawdziwie wielkie serce...
- Lucyfer
jest moim bratem, nigdy nie trzymałem do niego urazy – warknął
Pan Zastępów, unosząc dumnie głowę. Jeśli archanioł chce go
rozzłościć w taki sposób, będzie musiał postarać się
bardziej. - Och, tak, to zupełnie naturalne, przecież cię o to nie
winę! Jednak niektórzy z nich mnie osobiście wciąż martwią...
Jak na przykład Asmodeusz... Kto wie, ile razy używał sobie na
twoim bracie i innych... No i ci bożkowie... Pamiętasz, jak
prowadziliśmy wojnę z bożkami, Misiu? Przecież to byli zwykli
barbarzyńcy bez poszanowania dla jakichkolwiek wartości! -
kontynuował uparcie Sariel.
- Ufam, że Lucek potrafi dobrać
swoich Lordów – wycedził przez zęby Michał, ale Lear widział,
jaki efekt mają na nim słowa Sariela. Pan Zastępów miał ochotę
rzucić mu się do gardła.
- No tak... Ty go znasz najlepiej,
prawda? Martwiłem się tylko, co do jego osądu, bo... No pomyśl,
Samael? W końcu to przez niego nasi ojcowie odeszli bez słowa, a
Lucyfer od tak przyjął go do siebie... Krążą plotki, że w ogóle
nad nim nie panuje... A jeszcze teraz nasz drogi Rafael pojechał
samotnie do Piekła... Ale widać o tym też zapomniałeś...
-
Dosyć – przerwał Archanioł Ognia, łapiąc go za kołnierz i
potrząsając mocno z wściekłością. - Nie waż się nawet...
Powiedzieć słowa więcej.
- Czyli jednak nie masz pewności,
czy to bezpieczne? Nie wierzę, pozwoliłeś Rafaelowi od tak wjechać
w paszczę smoka...? - oczy Sariela rozszerzyły się w fałszywym
szoku. Michał zacisnął pięść i uniósł ją, chcąc zadać
cios, ale Lear złapał go za ramię i powstrzymał.
- Próbuje
cię sprowokować. Nie jest tego wart – warknął, spoglądając z
nienawiścią na białowłosego archanioła.
- Bo nielotna
sierota bez przeszłości na pewno jest warta więcej – zaśmiał
się ochryple Sariel, uwalniając się z uścisku Pana Zastępów. -
Cóż, panowie, było miło, ale już wystarczy. Mam nadzieję, że
Samael nie użyje naszego słodkiego Rafiego, do któregoś ze swoich
szalonych eksperymentów... W końcu wtedy pewnie nawet nie
odnajdziemy jego ciała.
Odwrócił się na obcasie i odszedł,
zostawiając gotującego się z wściekłości Michała z jego
generałem. Lear położył rękę na ramieniu mentora, chociaż
uwaga Sariela nieco go zabolała.
- Pan Rafael nie jest słaby.
Da sobie radę – powiedział pocieszająco. Archanioł Ognia
pokręcił głową, wyraźnie zaniepokojony.
- Niby to wiem,
ale... Sariel ma rację, Samael to wariat, kto wie, co mu wpadnie do
głowy. Jeśli Rafi się tam chociaż zbliży, mogę go już nigdy
więcej nie zobaczyć... - westchnął.
- Spędził w jego obozie
jakiś czas i nic mu się nie stało – przypomniał Lear, ale na te
słowa Michał zacisnął zęby z wściekłości.
- To był
wypadek i nigdy nie powinien się zdarzyć! Pomyśleć, że tak mało
brakowało... Jedyny plus jego wygnania był taki, że mogłem nigdy
więcej go nie oglądać, a teraz... Serafinowie powinni zamknąć go
w lochu i nigdy nie wypuszczać. Ty nie wiesz, jak to wyglądało.
Gabriel wpadł do pokoju pierwszy i krzyknął do mnie, żebym się
nie zbliżał, ale i tak zatrzymałem się tuż za nim i wszystko
widziałem przez jego ramię. Siedział przy ciele tego biednego
anioła jak jakaś groteskowa bestia z Tartaru, miał krew na
ubraniu, na twarzy, chyba ją pił. Patrzył na nas, jakby w ogóle
nas nie poznawał. Nigdy za nim nie przepadałem, ale nie sądziłem,
że jest zdolny do czegoś takiego. Po skazaniu go na wygnanie,
serafinowie zniknęli i został po nich tylko pierścień, który
Metatron przekazał Gabrielowi... - Pan Zastępów wzdrygnął się
na to wspomnienie. Nie był strachliwą osobą, ale te dni zostawiły
na nim piętno, o którym nie dało się tak po prostu zapomnieć.
Lear nawet sobie nie wyobrażał, przez co przechodzili
archaniołowie.
- Jestem pewien, że pan Rafael da sobie radę.
Nawet jeśli pojedzie do okręgu Samaela, będzie mógł zatrzymać
się u Finka i Vestara – powiedział pojednawczo. - Chcesz
przyjechać na obiad? Dan pewnie już wstał do tej pory...
Albo i
nie, bo szlachcic często zachowywał się jak prawdziwa księżniczka,
spędzając całe dnie w łóżku i żądając przynoszenia mu
śniadania. Generał nie protestował, wiedząc, że od czasu do
czasu może go rozpieszczać. Chociaż niczego mu nie brakowało,
demon był wcześniej zwyczajnie samotny i Lear lubił okazywać mu
swoją miłość, by nie czuł się więcej opuszczony.
- Nie
będę wam przeszkadzał? - Michał uśmiechnął się z
zakłopotaniem w sposób, który jego uczniowi bardzo kojarzył się
z Rafim.
- Nie będziesz – zapewnił go.
***
Tymczasem
gdzieś w Piekle, zupełnie nieświadomy Samael szukał swojego
niesfornego gościa po całym zamku. Nie było go w bibliotece ani w
jego pokoju, co wydało się lordowi nieco dziwne. Nawet nie
wiedział, czemu się zaniepokoił i czemu chciał odnaleźć
Rafiego. Po prostu był zmęczony siedzeniem w swoim biurze, a
archanioł zawsze potrafił oderwać jego myśli od nudnych spraw
państwowych. Może pojechał do lasu? Ale wtedy pewnie by mu o tym
powiedział, zdjęty idiotycznym przeświadczeniem, że Samael
martwiłby się, gdyby zniknął bez słowa.
To nagłe pragnienie
towarzystwa Rafaela trochę niepokoiło Gniewnego Pana. Nie chciał
się do niego na nowo przywiązać, w końcu prędzej czy później
medyk będzie musiał wrócić do Nieba i pewnie więcej nie zawita w
jego pałacu. Z resztą Samael z doświadczenia wiedział, że
zbliżenie się do innych nigdy nie kończyło się dobrze. Odejście
od mordercy było naturalną koleją rzeczy. Wciąż jednak dawał
się nabrać na słodkie słówka Pana Uzdrowień i powoli zaczynał
wierzyć w szczerość jego uczuć. Udawanie przyjaźni zwyczajnie
nie pasowało do charakteru Rafaela. On potrafił oswoić nawet
najpaskudniejszą bestię i sprawić, że turlała się jak szczeniak
u jego stóp. I to właśnie dlatego należało trzymać go na
dystans.
W teorii brzmiało to bardzo prosto, pomyślał z
goryczą Samael, skręcając w kolejny korytarz. Tylko gdyby takie
było, nie ganiałby teraz po zamku, szukając archanioła.
Na
końcu holu dostrzegł gromadkę kuchcików dyskutujących o czymś
przyciszonymi głosami. Dziwne, zbliżała się pora obiadu, więc
powinni być w kuchni i przygotowywać posiłek. Samael zmarszczył
brwi i ruszył w ich stronę z miną nie wróżącą niczego dobrego.
Jeden z demonów zauważył go i pisnął, zwracając uwagę
pozostałych.
- Co wy tu robicie? Chyba macie zajęcie, prawda? -
Gniewny Pan spojrzał na nich z głowy, strosząc groźnie czarne
pióra.
- T-tak, wasza lordowska mość... A-ale pan Rafael
powiedział, żebyśmy zrobili sobie przerwę... - wyjąkał kuchcik,
miętoląc w dłoniach brzeg fartucha. - Mówił, że chce dla pana
zrobić coś dobrego... Proszę się na niego nie złościć...
-
Nie jestem na niego zły – westchnął Samael ku uldze przerażonych
sług, po czym ruszył w stronę otwartych drzwi do kuchni. Wszedł
po cichu i oparł się o framugę, obserwując krzątającego się
przy garach archanioła. Rafi podciągnął do łokci rękawy
koszuli, zawiązał w pasie niebieski fartuch, a włosy powstrzymał
przed opadaniem na czoło kolorową apaszką, którą kupił na
straganach. Z zacięciem siekał warzywa i wrzucał je do wielkiego
garnka, cały spocony od ognia buchającego z paleniska. Nagle wydał
się mu jedynym źródłem światła w ciemności, jaka spowijała
jego życie i zapragnął zrobić krok, wyciągnąć rękę i
przytulić go mocno od tyłu. Był jak ćma, którą ciągnie do
ognia, mimo że już nieraz przypaliła sobie skrzydła. Kiedy
natomiast myślał, że ogniem jest Rafi, oparzenie nagle przestawało
się mu wydawać takie złe.
Archanioł w końcu zauważył jego
obecność i na chwile porzucił siekanie warzyw, by podejść i
złapać Gniewnego Pana za rękę.
- Czemu tak stoisz bez słowa,
Samuś? Chodź, pomożesz mi – powiedział z uśmiechem. Samael
spojrzał powątpiewająco na różne składniki porozkładane na
stole, ale pełnym nadziei oczom Rafiego trudno było odmówić.
-
No dobrze. Co mam robić? - zapytał, a w nagrodę Pan Uzdrowień
rozpromienił się jak małe słoneczko.
_____________________________________________________________
WR: Dziś nie ma arta, bo Scarlett zabrali kompa, rozdział nie jest też sprawdzony, więc za wszystkie błędy i literówki przepraszamy. Za to jest długo i mam nadzieję, że będzie was to satysfakcjonowało. No nic, dziękujemy za wszystkie komentarze i zapraszamy do czytania :D
SC: Przepraszam, że tym razem nie sprawdziłam, ale mój komputer trafił do informatyka na czas nieokreślony, dlatego też piszę z komórki ;w; Ah, słodki rozdział, chciałoby się go sprawdzić...;___; No nic, zapraszam do zlajkowania naszego fp i - jak zawsze - do zobaczenia za dwa tygodnie! :3
Bardzo podoba mi się klimat tego rozdziału i wzmianki o przeszłości bohaterów. Cieszę się, że możemy się dowiedzieć, co dzieje się w Niebie. Sammy zmiękł już do reszty i Rafiemu udało się wepchać mu do łóżka :w: To taki urocze :3 <3
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę dużo weny
Sammy jest zazdrosny o Rafiego :P Szkoda, że Misiu go nie lubi i nie wspiera brata... Oj niegrzeczny Rafi tak do łóżka pchać się Gniewnemu Panu :p Vin dużo przeżył :( Współczuje mu śmierci młodszej siostry :(
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę duo weny oraz wolnego czasu :p
życzę dużo*
OdpowiedzUsuńSuper rozdział gniewny Pan w kuchni boskie chyba posieka na śmierć warzywa:-)
OdpowiedzUsuńOstatnia scena była słodka. Nie spodziewałam się, że Samuel będzie pomagał Rafiemu. Widać, że go zmienia.
OdpowiedzUsuńTrochę mnie zdziło zachowanie Lety względem Samuela. Nie pamiętam czy został drugim generałem czy ktoś inny, ale jeśli on to nawet takie zachowanie nie było dziwne.
Początek mnie zdziwił i miałam wrażenie, że ominęłam jakiś rozdział czy coś. Ale nie, nie ominęłam niczego.